Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Muszkieterowie Króla Jegomości. Tom 2: romans historyczny osnuty na tle pierwszej połowy XVIII wieku. - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Muszkieterowie Króla Jegomości. Tom 2: romans historyczny osnuty na tle pierwszej połowy XVIII wieku. - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 299 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ro­mans hi­sto­rycz­ny osnu­ty na tle pierw­szej po­ło­wy XVIII wie­ku.

przez

Mi­cha­ła Sy­no­radz­kie­go.

TOM II.

WAR­SZA­WA.

Na­kła­dem Re­dak­cyi, Ga­ze­ty Pol­skiej"

Druk J. Si­kor­skie­go, Wa­rec­ka 14.

1899

Äîìîëåèî Ïåââó­ðîþ õàðøàâà 10 Àïðåëÿ 1899 ã

I.

Paui Bar­ba­ra Ru­moc­ka, ma­co­cha cho­rą­ży­ca, mu­sia­ła być bar­dzo pięk­ną, kie­dy dziś jesz­cze, mimo lat czter­dzie­stu z górą, zwra­ca­ła na sie­bie uwa­gę, a na­wet po­do­bać się i gło­wę za­wró­cić mo­gła. Była to ato­li pięk­ność tego ro­dza­ju, któ­ra pod­nie­ca i car-ko­ty­zu­je zmy­sły, lecz dla du­szy, dla ser­ca nic dać nie może. Jej po­stać o kształ­tach po­są­go­wych, wy­rzeź­bio­nych z praw­dzi­wą do­sko­na­ło­ścią, a przy­tem je­dwab­nych, mięk­kich, jak­by wzy­wa­ją­cych do po­ca­łun­ków i uści­sków na­mięt­nych; twarz po­cią­gła, do­sko­na­le owal­na, z wy­ra­zi­ste­mi ry­sa­mi, oczy­ma sza­fi-ro­we­mi, któ­re ja­śnia­ły ja­kimś fos­fo­rycz­nym bla­skiem z no­skiem grec­kim i po­nęt­ne­mi doł­ka­mi z obu stron ust, nie­co może za wą­skich i zbyt sil­nie czę­sto za­ci­śnię­tych; ru­chy wy­twor­ne, do po­trze­by da­nej chwi­li jak nie­moż­na le­piej za­sto­so­wa­ne; głos na­wet, po­sia­da­ją­cy gięt­kość nie­zmier­ną, na­da­ją­cy się do wszel­kich mo­du­la­eyi, od naj­wyż­sze­go do naj­niż­sze­go tonu,–wszyst­ko to w ca­łość złą­czo­ne, mo­gło oszo­ło­mić, po­rwać i przy­kuć do sie­bie na­tu­rę zmy­sło­wa lub ła­two­wier­ną. Było w tej po­sta­ci, twa­rzy, ry­sach, ge­stach i gło­sie eos wa­bią­ce­go, po­nęt­ne­go, obie­cu­ją­ce­go – było wie­le ta­len­tu ak­tor­skie­go pierw­sze­go rzę­du.

Pani Bar­ba­ra na za­wo­ła­nie mia­ła płacz i śmiech, pu­sto­tę i po­wa­gę, sło­wo try­ska­ją­ce uczu­ciem i zim­ne jak stal; ła­god­ność go­łę­bi­cy i dra­pież­ność ty­gry­sią. Zmie­nia­ła się, jak ka­me­le­on pod wpły­wem wra­żeń, ale ma­ski nig­dy przed ludź­mi nie zdej­mo­wa­ła. Do Sław­nik przy­je­cha­ła jako wdo­wa znę­ka­na i bo­le­ją­ca po stra­cie męża, skrzyw­dzo­na przez lu­dzi, szu­ka­ją­ca opie­ki pod skrzy­dła­mi krew­ne­go, o któ­rym wie­le jej mó­wio­no.

Cho­rą­ży, czło­wiek pra­wy, we­dług swej mia­ry są­dzą­cy lu­dzi, nie miał po­ję­cia, do ja­kie­go stop­nia ob­łu­da i fałsz ludz­ki po­su­nąć się mogą. W każ­dym chciał wi­dzieć po­czci­wość i nie­ska­zi­tel­ność a co do ko­biet, god­ność ich, cel i po­słan­nic­two ce­nił tak wy­so­ko, że nig­dy nie przy­pusz­czał, aby któ­ra z nich ową god­ność swo­ją, owo po­słan­nic­two świę­te po­ni­żyć i znik­czem­nić śmia­ła. Czło­wie­ka tak pa­trzą­ce­go na świat i lu­dzi, a przy­tem zła­ma­ne­go bo­le­ścią po stra-eie uko­cha­nej mał­żon­ki, któ­rą słusz­nie anio­łem na­zy­wa!, tę­sk­nią­ce­go za sy­nem i zu­peł­nie pra­wie sa­mot­ne­go – ta­kie­go czło­wie­ka ak­tor­ka tak wy­ćwi­czo­na ująć, usi­dlić, po­cią­gnąć i po­ko­nać mo­gła bez trud­no­ści. Uwie­rzył w po­kre­wień­stwo, cho­ciaż o niem nig­dy w ży­ciu nie sły­szał; w cno­ty, za­ię­ły i cier­pie­nia rze­ko­mo znę­ka­nej i prze­śla­do­wa­nej wdo­wy; w jej uf­ność do nie­go, w szcze­rość jej ser­ca; dał się po­cią­gnąć do oł­ta­rza, a po­tem–opa­no­wać i ty­ra­ni­zo­wać. Coś mu wpraw­dzie szep­ta­ło, że źle czy­ni, coś go po­wstrzy­my­wa­ło od sta­now­cze­go kro­ku–lecz nie miał przy ło­bie ni­ko­go, kto­by go prze­strzegł, gło­sem roz­sąd­ku prze­mó­wił i zde­ma­sko­wał prze­wrot­ną Cyr­cę. Do­pie­ro po nie­wcza­sie za­czął ją po­zna­wać, prze­ko­nał się, że wpadł w mat­nię, Da wy­do­by­cie się z któ­rej za­bra­kło mu eu­er­gii. Wi­dział, jak jest krzyw­dzo­ny – bo pani Bar­ba­ra, raz zła­maw­szy mu woię, po­nie­wie­ra­ła-ła­nim i">ła­ni­mi udrę­cza­ła go (lo naj­wyż­sze­go stop­nia; czę­sto po­sta­na­wiał zbun­to­wać się, opór po­sta­wić: ale zdra­dziec­ka ko­bie­ta wy­wie­ra­ła na nie­go wpływ nad­zwy­czaj­ny. Do­syć było jed­ne­go jej sło­wa mięk­kie­go, uści­sku, piesz­czo­ty, by bun­tow­ni­ka upo­ko­rzyć, a gdy łzy wy­le­wać za­czę­ła kro­ko­dy­le – na ko­la­na pa­dał i prze­ba­cze­nia pro­sił, jak ostat­ni z nie­wol­ni­ków. Wkrót­ce też, jesz­cze przed przy­jaz­dem syna z za­gra­ni­cy, stał się for­mal­nem ze­rem; pani Bar­ba­ra za­gar­nę­ła rzą­dy do­mem, do­bra­mi i kasą. Spro­wa­dzi­ła so­bie ku­zy­na (tak go na­zy­wa­ła) w oso­bie Ozar­ba­na i obo­je uży­wa­li roz­ko­szy ży­cia, kosz­tem szka­tu­ły, spo­ko­ju i zdro­wia cho­rą­że­go, któ­re­go na plan ostat­ni usu­nę­li.

Lecz zwy­cię­stwo to nie wy­tar­cza­ło pani Bar­ba­rze, pla­ny jej były roz­le­glej­sze, da­lej i głę­biej się­ga­ły. Była pa­nią bo­ga­tą i wszech­wład­ną, mo­gła się ba­wić ile chcia­ła, ale tyl­ko do śmier­ci cho­rą­że­go; po­tem cały ma­ją­tek prze­cho­dzi! na syna je­dy­na­ka, a jej przy­pa­da­ło tyl­ko do­ży­wo­cie i to wca­le ogra­ni­czo­ne, bo znacz­ną czść for­tu­uj – jej mał­żon­ka sta­no­wił po­sai pierw­szej jego żony, więc z tej czę­ści nic jej okro­ić się nie mo­gło. Wo­bec ta­kie­go sta­nu rze­czy, trze­ba się było za­bez­pie­czyć na przy­szłość przy po­mo­cy za­pi­su, wy­mu­szo­neg) na cho­rą­żym Cho­dzi­ło za­spa­ni Bar­ba­rze nie o cząst­kę ja­kąś, lecz przy­najm­niej o cały ma­ją­tek po mał­żon­ku a je­śli się uda – i po pa­sier­bie.

Aby ten plau prze­pro­wa­dzić, mu­sia­ła, je­śli nie za­wo­jo­nać, to zjed­nać dla sie­bie pana Ta­de­usza. Spo­dzie­wa­ła się, że tego do­ko­na, ra­cho­wa­ła na swo­je siły i… prze­ra­cho­wa­ła się.

Ta­de­usz, od­ra­zu po­znaw­szy się na ma­co­sze, za­jął wzglę­dem niej po­sta­wę wro­gą. Nie po­mo­gły przy­mi­lau­ia się, słów­ka po­nęt­ne, obiet­ni­ce wa­bią­ce; cho­rą­życ od­trą­cił wszyst­ko, a kie­dy nie­cna ko­bie­ta po­su­nę­ła się do tego stop­nia, że mu sto­su­nek mi­ło­sny ofia­ro­wa­ła–obu­rzył się i od­wró­cił od niej z naj­wyż­szą po­gar­dą.

Roz­po­czę­ła się tedy po­mię­dzy uim a ma­co­chą woj­na za­cię­ta – na śmierć i ży­cie, ale obo­je do celu szli in­ne­mi dro­ga­mi. Ta­de­usz pro­stej używ­rał, w oczy ma­co­sze po­stę­po­wa­nie wy­rzu­cał, uwa­gę ojca zwra­cał, że wła­sno­wol­nie krzyw­dzić się daje, ale to wszyst­ko mia­ło sku­tek Wręcz prze­ciw­ny ocze­ki­wa­ne­mu. Cho­rą­ży przy­zna­wał słusz­ność sy­no­wi, przy­rze­kał mu, że zrzu­ci jarz­mo – lecz na jed­no ski­nie­nia swej Cyr­ce, po­kor­niał i mil­ki, a do syna żal uczu­wał, że nie­po­kój do­mo­wy po­więk­sza. Ko­rzy­sta­ła i… tego pam Bar­ba­ra, nie­sły­cha­ne po­twa­rze mio­ta­jąc przed uim na pa­sier­ba: przed­sta­wia­ła go jako ostat­nie­go roz­pust­ni­ka, któ­ry czci i wia­ry się wy­zuł, na śmierć ojca dy­bie aby ma ja­tek za­gar­nąć, a jej za­zdro­ści uf­no­ści i przy­wią­za­nia, ja­kie­mi się u mał­żon­ka cie­szy. Cho­rą­ży z po­cząt­ku nie wie­rzył, lecz zbie­giem cza­su, wciąż sły­sząc jed­no i to samo, wie­rzyć po­czął, cho­ciaż nie zu­peł­nie.

Gdy­by Ta­de­usz, Die krę­pu­jąc się skru­pu­ła­mi do­bre­go syna i uczci­we­go czło­wie­ka, wy­znał ojcu wszyst­ko i na pod­stęp użył pod­stę­pu, wy­gra­na by­ła­by po jego stro­nie; ale on… cha­rak­ter po­sia­da­jąc szcze­ry i otwar­ty, wstręt czul do dy­plo­ma­ty.owa­nia; nie chcąc zaś ojca, już i tak przy­gnę­bio­ne­go, mar­twić wię­cej, za­ta­ił przed nim, że ma­co­cha ofia­ro­wa­ła mu kom­pro­mis i… ła­ski swo­je, wza­mian za zgo­dę i nie­szko­dze­nie jej-

Pani Bar­ba­ra, wi­dząc upór Ta­de­usza, prze­ko­naw­szy się, że jej za­mia­ry prze­ni­ka, po­sta­no­wi­ła użyć iście pie­kiel­ne­go środ­ka, by go z ser­ca oj­cow­skie­go wy­ru­go­wać. W tym celu, wy­my­śli­ła ko­me­dyę w gu­ście Pu­ty­fa­ry. Sze­pu­ę­la mę­żo­wi, iż nie­na­wiść Ta­de­usza do niej z tej pły­uie przy­czy­ny, iż su­ro­wo go skar­ci­ła, gdy się po­wa­żył o jej wzglę­dy sta­rać. Cho­ra­ły, sły­sząc to, osla­piał i na­ra­zie wie­rzyć nie chciał.

Cią­głe jed­nak in­sy­uuacye i chy­tre ukła­da­nie po­zo­rów po­dzia­ła­ły na osła­bio­ny już… umysł sta­ro.

Roz­ka­zał, aby Ta­de­usz ze Sław­nik się usu­nął. Na oczy go wi­dzieć nie chciał, wio­skę po mat­ce, Sta-

Wi­szyu… na re­zy­den­cya mu prze­zna­czył, a to po­sta­no­wie­nie po­siał mu przez Czar­ba­na. Zdu­misł się Bogu du­cha wi­nien cho­rą­życ, ko­niecz­nie z oj­cem zo­ba­czyć się pra­gną), aby wą­tek ha­nieb­nej in­try­gi po­chwy­ciw­szy, unie­win­nić się, oczy­ścić i oszczer­ców uka­rać, ale mu dro­gę za­gro­dzo­no. Przy­pro­wa­dzo­ny do osta­tecz­no­ści, wdarł się prze­mo­cą do ojca, ten jed­nak, zo­ba­czyw­szy go, za­trząsł się, pię­ści za­ci­śnię­te go góry pod­niósł i za­wo­łał groź­nie: – Precz! Precz!

Chciał się tłó­ma­czyć Ta­demz, prze­ma­wiał da ser­ca i ro­zu­mu, lecz oj­ciec nie słu­chał go, od­wra­cał się, wciąż drzwi wska­zu­jąc, a wresz­cie klą­twą za­gro­ził, je­śli woli jego nie speł­ni i na­tych­miast ze Sła­wu­ik się nie usu­nie.

Zdu­mio­ny clio­ra­życ ba­dał i wy­py­ty­wał służ­bę, chcąc dojść po­wo­du tej zmia­ny uspo­so­bie­nia ojca illa sie­bie, ale i tu za­wód go spo­tkał. Nikt o nik­czem­nej iin­try­dze nie wie­dział… Rad nie rad opu­ścił Sław­ni­ki w Sta­wi­szy­nie sie­dział, ale ob­ser­wo­wać ma­co­chy nie prze­stał ani na chwi­lę.

Pani Bar­ba­ra, od­nió­sł­szy tak świet­ne zwy­cię­stwo, nie lek­ce­wa­ży­ła jed­nak Ta­de­usza. Po­sta­no­wi­ła udać się do sto­li­cy, pod po­zo­rem tro­skli­wo­ści o zdro­wie mał­żon­ka, a istot­nie, by tam ów za­pis nie­szczę­śli­wy wy­módz na nim ko­niecz­nie, cho­ciaż­by do tego naj­draź­liw­szych spo­so­bów trze­ba było użyć. Spo­dzie­wa­ła się też, że w sto­li­cy uda jej się po­zbyć nie­na­wist­ne­go Ta­de­usza, bo była pew­ną, że on za n:ą tam wy­ru­szy. Przy­byw­szy do War­sza­wy, szczę­śli­wym tra­fem do­wie­dzia­ła się o miej­scu za­miesz­ka­nia pa­sier­ba, przed­tem, nim on zdo­łał jej kwa­te­rę wy­śle­dzić i nie­zwłocz­nie-po­le­ci­ła Czar­ba­no­wi dzia­łać. Temu jed­nak na sa­mym wstę­pie po­wi­nę­ła się noga…

Gdy wró­cił, po spo­tka­niu się z cho­rą­ży­cem, nie śmiał od­ra­zu przy­znać się do po­raż­ki. Pani Bari ara iuż się do spo­czyn­ku za­bie­ra­ła, a spoj­rzaw­szy na nie­go, prze­czu­ła, że eos stać się mu­sia­to.

– Co ci jest, Hi­la­ry? Gra­łeś zno­wu?–za­py­ta­ła go, mie­rząc oczy­ma ba­daw­czo.

Czar­ban wiel­kie­mi kro­ka­mi po kom­na­cie cho­dził, mil­cząc, i pot z czo­ła ocie­ra­jąc.

– Co ci jest?–po­wtó­rzy­ła.–Gra­łeś? Przy­znaj się, ty, nie­po­praw­ny…

On ręką mach­nął i za­klą!:

– Bo­daj go raz dy­abli wzię­li!

– Ależ kogo? O kim mó­wisz?–nie­cier­pli­wi­ła się de­spo­tycz­na jej­mość.–Dziw­nie je­steś wzbu­rzo­ny..

– A tak, wzbu­rzo­ny je­stem, bo… gra­łem i prze­gra­łem..

– Co za dzi­ka na­mięt­ność do tak sza­lo­nej roz­ryw­ki, jak 2-ra! Ileż razy ci mó­wi­łam, pro­si­łam? ileż… razy sło­wo da­wa­łeś..–za­czę­ła wy­ma­wiać, wziąw­szy jego ode­zwa­nie się li­te­ral­nie, bo Czar­ban był gra­czem za­pa­mię­ta­łym.

Ale on jej prze­rwał szorst­ko:

– Daj­że mi świę­ty spo­kój z wy­mów­ka­mi! Ta nie o grę kar­cia­ną cho­dzi…

– O cóż tedy?

– O prze­klę­te­go twe­go pa­sier­ba, któ­ry chy­ba z dy­abłem przy­mie­rze za­warł!

Na twa­rzy pani Bar­ba­ry uka­zał.się wy­raz nie­po­ko­ju.

– Więc Ru­pej­ko nie zga­dza się?–za­py­ta­ła.

– Co tam, Ru­pej­ko! Tu o Ru­pej­kę nie cho­dzi…–od­parł Czar­ban, dło­nią trąc o czo­ło. –Ru­pej­ko za pie­nią­dze ro­dzo­ne­go ojca na tam­ten świat wy­pra­wi… ale…

Od­chrząk­nął, sta­nął przed sie­dząc} i;a łóż­ku i za­kła­da­jąc ręce na pier­siach, rzekł:

– Nie uwie­rzysz, Bari–tak ją zdrob­nia­le na­zy­wał–co mnie spo­tka­ło?…. Wy­staw so­bie… wła­śu­ie in­te­res ubiw­szy z Ru­pej­ką, kon­fir­mo­wa­łem go szklan­ką wina, gdy w tem ka­duk na­słał ową per­so­na fra­ta, o któ­rą nam idzie…

– Być nie może! Ta­de­usz?

– W swo­jej oso­bie, jak mnie tu wi­dzisz… Z po­cząt­ku my­śla­łem, że umie nie za­uwa­żył, ale gdzie tam… Pierw­szy się do mnie zbli­żył z kom­pa­na­mi (ja­kimś musz­kie­te­rem i dru­gim–kon­tu­szow­cem…) no i… tu muie do­pie­ro, przed do­mem pu­ści­li…

– Cóż mó­wił? Cze­go chciał? Bez po­wo­du nie zbli­żał­by się do cie­bie? – go­rącz­ko­wo ba­da­ła cho­rą­ży­na.

Czar­ban brwi do góry pod­niósł i no­sem czmych­nął.

– Aha! Niby to tak ła­two do­wie­dzieć się od nie­go, cze­go chce… Znasz go.

– Ależ prze­cie…

– Uprzej­my nad wy­raz, słod­ki… jak cu­kie­rek.. Son­do­wał mnie, maca! na wszyst­kie stro­ny a na­resz­cie za­czął ubo­le­wać nad ze­rwa­nym z nami sto­sun­kiem, mó­wił dużo o zgo­dzie i… wi­zy­tę swo­ją za­po­wie­dział.

Cho­rą­ży­na w r.;ce plas.oęła.

– On? On?-za­py­ta­ła nie­do­wie­rza­ją­co.

– A któż­by… –wes­tchnął Czar­ban.–Ja, na­tu­ral­nie, słu­cha­łem jed­nem uchem, a wy­pusz­cza­łem dru­giem, sta­ra­jąc się od na­trę­ta od­cze­pić, ale przy­piął się do mnie jak pi­jaw­ka… lu­ścić w jego za­pe­wu­ie-nia wie­rzyć nie­po­dob­na; tak nas nie­na­wi­dzi (z po­wo­du słusz­ne­go, mó­wiąc na­wia­sem)–tu pan Hi­la­ry ro­ze­śmiał się – że w łyż­ce wody go­tów uto­pić… ale zkąd ten zwrot ob­ce­so­wy, ta śmia­łość, pew­ność sie­bie?

Pani Bar­ba­ra za­sę­pi­ła się i roz­my­śla­ła.

– Oświad­czył przy­tem, że ze sta­rym zo­ba­czyć się pra­gnie, jak­by za­po­mi­na­jąc, co za­szło… "Wtem coś musi być–mó­wił da­lej Czar­ban, rzu­ca­jąc się na ka­na­pę i wy­cią­ga­iąc swo­bod­nie. – To mnie naj­bar­dziej nie­po­koi, że do po­zna­nia de­li­kat­nie da­wał, iż wie o na zych wzglę­dem nie­go za­mia­rach..

– Oo po­zna­nia da­wał? – za­py­ta­ła po­chmur­nie pani Bar­ba­ra.

– Przy­najm­niej tak mi się zda­wa­ło.

– Gdzież cię spo­tkał?

– W wi­niar­ni „pol Okrę­tem”. Cho­rą­ży­na gnie­wem wy­bu­chła.

– I ty tam śmia­łeś się po­ka­zać z Ru­pej­ką?– za­wo­ła­ła.–A! przy­znam się, mój Hi­la­ry, da­łeś do­wód wiel­kie­go nie­roz­sad­ku. Jak było moż­na? Ru­pej­kę zna­ją wszy­scy; je­śli co się sta­nie, od­ra­zu do­my­ślić się mogą… Trze­ba z uim ze­rwać te­raz.

– Któż mogł się spo­dzie­wać, że ge sza­tan tam przy­nie­sie! – burk­ną} Czar­bau.

– Gra­jąc o taką staw­kę, jak my, wszyst­kie­go moż­na się spo­dzie­wać i trze­ba–prze­rwa­ła paui Bar­ba­ra.–A przedew­szyst­kiem uni­kać po­zo­rów. Je­steś w wie­lu ra­zac­li bar­dzo, bar­dzo lek­ko­myśl­ny…

– Gniew tsz się nie­słusz­nie, Bari,–skrzy­wił się Czar­bau.–Cóż mia­łem ro­bić? llu­pej­ko bez lit­ku­pu in­te­re­sów nie ubi­ja…

– Ro­zu­miem to do­brze, ale od tego są miej­sca dys­kret­ne, nie ta­kie, gdzie cały świat bywa.

Czar­ban, któ­re­go już przed­tem cho­rą­życ zi­ry­to­wał, wy­mó­wek pani Bar­ba­ry słu­chać obo­jęt­nie nie mogł, cho­ciaż uzna­wał w du­szy, że na nie za­słu­żył. Znie­cier­pli­wio­ny, ze­rwał się z ka­na­py.

– Bari… je­steś cza­sem przy­krą! – rzekł szorst­ko. – Są chwi­le, że trak­tu­jesz mnie jak… lo­ka­ja. Czę­sto bie­rze mnie chęć rzu­cić wszyst­ko i precz pójść… Na ho­nor – kto wie, czy tego nie zro­bię. A tym­cza­sem… do­bra­noc!

Ku drzwiom szedł, lecz cho­rą­ży­na szyb­ko pod­le­gła do nie­go, rę­ko­ma ob­ję­ła, uca­ło­wa­ła, i na ka­nap­ce usa­do­wiw­szy, sama przy uim usia­dła i szep­tać po­czę­ła per­swa­duj ąco:

– Nie unos się, mój Hi­lar­ciu, nie sza­lej, uspo­kój, roz­ch­murz… Je­śli ci zwra­cam uwa­gę, to dla na­sze­go spól­ne­go do­bra… Tra­fi­ła nam się grat­ka, jaka rzfid­ko się zda­rza, ma­myż ją z rąk wy­pu­ścić?

– …Ta temu nie prze­czę…

– A wi­dziszl Mamy już grunt pod no­ga­mi, ale jesz­cze nie­pew­ny. Wte­dy moż­na bę­dzie po­wie­dzieć: „wy­gra­li­śmy”, gdy za­pis uzy­ska­my i po­zbę­dzie­my się tej zmo­ry – Ta­de­usza. Przed­tem nie. Ta­de­usza znasz. Jest bar­dzo ry­zy­kow­ny i ma by­stre oczy… Ma­jąc z nim do czy­nie­nia, trze­ba wszel­kich środ­ków prze­zor­no­ści użyć. Wie­my obo­je, że uas śle­dzi i z pew­no­ścią sta­rań do­ło­ży naj­usil­niej­szych, żeby nas zgu­bić…

– Wszyst­ko to pięk­ne–rzekł Czar­ban, zie­wa­jąc–ale przy­znaj, dro­ga Pari, że mal­tre­tu­jesz mnie,

I w ku­ra­te­li trzy­masz, na pa­sku pro­wa­dzisz. To nie ucho­dzi…

– Ja?–pod­chwy­ci­ła z wy­mów­ką cho­rą­ży­na – Hi­lar­ciu, krzyw­dzisz mnie! Ja­bym dla cie­bie nie­ba przy­chy­li­ła, gwiaz­dy z nie­go zdej­mo­wa­ła i pod nogi two­je kła­dła… Je­śli krę­pu­ję, to two­ją lek­ko­myśl­ność, któ­ra nas obo­je nie­szczę­śli­wy­mi uczy­nić może, mój dro­gi… Je­steś naj­lep­szy w świe­cie czło­wiek, ale cza­sa­mi z gra­nic wy­cho­dzisz…

Na­mięt­nie go znów uca­ło­wa­ła.

– Bari… bo­ska ko­bie­to… – ode­zwał się żar­to­bli­wie Czar­ban–ludź­mi je­ste­śmy, nic dziw­ne­go, że błą­dzi­my,.. Nie wy­ma­gaj do­sko­na­ło­ści…

– Jed­ne­go tyl­ko wy­ma­gam: wier­nym mi bądź, słu­chaj i ufaj–prze­rwa­ła mu po­ryw­czo.

– Więc, wra­ca­jąc ilo twe­go pa­sier­ba… – ode­zwa! se Czar­ban, tłu­miąc zie­wa­nie.

Bar­ba­ra wes­tchnę­ła, dło­nią prze­su­nę­ła po twa­rzy, jak­by ze – nu się bu­dząc, i rze­kła:

–- No, z tym nie tak, to in­a­czej. Coż zro­bisz, gdy przyj­dzie? Nie przy­jąć go? Go­tów awan­tu­rę zro­bić i gwał­tem się we­drzeć…

– Owszem, przy­jąć go trze­ba, na­wet grzecz­nie – szep­nę­ła gło-ero tak zło­wróżb­nym, że Czar­ban mi­mo­wo­li się wstrzą­snął.

Na­za­jutrz pani Bar­ba­ra wsta­ła wcze­śu­iej niż zwy­kle, bo, spo­dzie­wa­jąc się wi­zy­ty pa­sierl a, mti­sia­ia przy­go­to­wać do niej cho­rą­że­go. Wpraw­dzie cho­rą­ży sim z domu syna wy­pę­dził, na każ­de wspo­mnie­nie o nim wzdry­ga! się, po­chmur­niał, od­wra­cał; wpraw­dzie pani Bar­ba­ra po­sta­no­wi­ła nie­odwo­łal­nie pa­sier­bo­wi przy­stę­pu do ojca wzbra­niać: ale, rzą­dząc się prze­zor­no­ścią, za­wsze li­czy­ła na wszel­ki przy­pa­dek. Cho­rą­ży, mimo wszyst­kie­go, co się tało, ko­chał Ta­de­usza, uczu­cia oj­cow­skie dla nie­go za­cho­wa!; od­gra­ża­jąc się mu gło­śno, w du­szy tę­sk­nił za uim i opła­ki­wał go. Kto za­tem wie–je­śli­by go zo­ba­czył, po iak dłu­giem nie­wi­dze­niu, nie bę­dąc od­po­wied­nio przy­go­to­wa­nym, a ra­czej pod­bu­rzo­nym, mo­że­by po­zwo­li mu tłó­ma­czyć się, a wte­dy spra­wa, tak do­brze po­pro­wa­dzo­na, mo­gła­by s:ę bar­dzo ła­two po­wi­kłać…

1'ani Bar­ba­ra na­le­ża­ła do tych… któ­rzy przo­du­ją naj­drob­niej­sze oko­licz­no­ści

Ubraw­szy się, wprost z go­to­wal­ni do po­ko­ju mał­żon­ka się uda!a.

Pau Ma­cie.i Ru­mo­eki, od dłuż­sze­go jnż cza­su, byt, rzecz moż­na, for­mal­nie więź­niem w domu wła­snym. Za­wód, ja­kie­go do­zna! w no­wym związ­ku mał­żeń­skim; znie­wa­ga, iaką uni, w jego mnie­ma­nia, syn, na­dzie­ja cala i chlu­ba wy­rzą­dził; wresz­cie nie­ludz­kie po­stę­po­wa­nie jej­mo­ści–osta­tecz­nie go zła­ma­ły. Oso­wiał, mil­czą­cym, lę­kli­wym i po­dejrz­li­wym się stał, a cho­ro­bli­we ata­ki, po­wta­rza­ją­ce się po każ­dem zmar­twie­niu, z sił go do tego stop­nia wy­czer­pa­ły, że le­d­wie no­ga­mi po­włó­czył. Po ca­łych dniach sia­dy­wał w fo­te­lu, przed ko­min­kiem, z gło­wą po­chy­lo­ną, za­cię­te­mi usty, z oczy­ma wle­pio­ne­mi bez­myśl­nie w ie­den punkt; pa­trząc na nie­go zda­le­ka, wy­da­wa­ło się, że to nie czło­wiek żywy, jeno sta­tua.

Pani Bar­ba­ra rzad­ko kie­dy go odwi… dza­ła; na­wet ja­dał osob­no, a po­si­łek służ­ba mu przy­no­si­ła. W Sław­ni­kacb miał przy so­bie nie­od­stęp­ne­go Bar­to­sza, sta­re­go i za­ufa­ne­go słu­gę, du­szą od­da­ne­go, któ­ry go, jak mogł, po­cie­szał, bro­nił, otu­chy do­da­wał. Ale jej­mość Bar­to­szo­wi do sto­li­cy je­chać nie po­zwo­li­ła, więc cho­rą­ży na zu­peł­ną pra­wie sa­mot­ność był ska­za­ny, pod­czas gdy mał­żon­ka z Czar­ba­nem nie ża­ło­wa­li so­bie ni­cze­go. Wie­dział o tem cho­rą­ży, czę­sto gło­sy roz­ba­wio­nych go­ści, ich to­a­sty hucz­ne i dźwię­ki ka­pe­li aż do jego ustro­nia do­la­ty­wa­ły, co go jesz­cze więk­szym bó­lem przej­mo­wa­ło – ale stra­pie­nie gryzł w so­bie i mil­czał. Nie­cł­ra­oby się ode­zwał z uwa­gą lub pro­te­stem, ścią­gnął­by na sie­bie strasz­li­wą bu­rzę, a do pro­wa­dze­nia wal­ki z taką se­ku­tu­icą, jaką była paui Bar­ba­ra, sta­wać ani miał ocho­tę ani też czul się na si­łach.

Nie po­zwo­li­ła zaś pani Bar­ba­ra mę­żo­wi Bar­to­sza do sto­li­cy za­brać, bo sta­ry i wier­ny słu­ga, ser­decz­nie jej nie cier­piąc, ła­two mogł jej pla­ny po­krzy­żo­wać.

Za­sta­ła pani Bar­ba­ra mał­żon­ka na klęcz­kach, przed oitai-zy­kiem z ob­ra­zem Bo­ga­ro­dzi­cy, od­ma­wia­ją­ce­go z wiel­kiem sku­pie­niem Hó­żau­iec, gdyż so­da­li­sem bę­dąc, skru­pu­lat­nie na­bo­żeń­stwo do Kró­lo­wej nie­ba, Orę­dow­nicz­ki, Uciecz­ki grzesz­nych i stra­pio­nych od­pra­wiał.

Li­tość bra­ła, gdy się pa­trzy­ło na tego czło­wie­ka–ta­kie na jego twa­rzy i wo­gó­le w ca­łej jego po­sta­ci wid­nia­ło przy­gnę­bie­nie, ta­kie znę­ka­nie i bo­leść. Nikt­by w uim nie po­znał daw­ne­go cho­rą­że­go, męża peł­ne­go ener­gii i spo­ko­ju du­cha, ry­ce­rza, któ­ry z So­bie­skim bo­ha­ter­sko gro­mił pod Kra­sno­bro­dem, Na­ro­lem i Ko­mar­nem Nu­ra­dy­na, pod Ka­łu­szy­nem Adżi-Gi­re­ja, pod Cho­ci­mem Hus­sej­nia, a pod Wied­niem Kara Mu­sta­fę… Po­licz­ki za­pa­dłe ce­gla­ną nie­mal bar­wę przy­bra­ły, oczy, głę­bo­ko pod zmarszcz­ka­mi zo­raue; czo­ło wsu­nię­te, spo­glą­da­ły smut­no, za­czer­wie­nio­ne były i ob­wód­ka­mi si­ne­mi pod­krą­żo­ne; wąs, nie­gdyś z fan­ta­zyą do góry ster­czą­cy, zwisł; ręce wy­chu­dłe drża­ły a nogi od­ma­wia­ły po­słu­szeń­stwa. Bi­ti­na to była pięk­ne­go gma­chu, któ­ry w gru­zy się roz­padł od pio­ru­no­we­go ude­rze­nia, a któ­rej wi­dok mi­mo­wo­li przy­wo­dził na myśl roz­pacz­li­wy okrzyk: Yani­tas wmi­tat­tim ei omnia va­ni­tas A jed­nak bacz­niej­szy.



spo­strzo­ga­ez doj­rzał­by, ze w tych oczach, na­po­zór szkla­nych, za­pa­la­ły się kie­dy nie­kie­dy świa­teł­ka strze­li­ste, że pierś za­Klę­sła i wy­chu­dła pod­no­si­ła się w pew­nych ra­zach wy­żej, że brwi na­wet zsu­wa­ły się groź­nie i pal­ce za­ci­ska­ły kur­cza­wo. Więc w tej ru­inie cie­le­snej ko­ła­tał się jesz­cze duch, jesz­cze coś po­zo­sta­ło z daw­nych cza­sów – lecz owe reszt­ki woli, sprę­ży­sto­ści i ener­gii, ujarz­mio­ne przez zbieg oko­licz­no­ści, kryć się mu­sia­ły, cho­wać, za­ta­jać i szczę­śli­wej chwi­li ocze­ki­wać, w któ­rej znów, jak daw­niej, na wierzch wy­stą­pią.

Pani Bar­ba­ra, zo­ba­czyw­szy mał­żon­ka za­to­pio­ne­go w mo­dli­twie, cof­nę­ła się i odejść chcia­ła, lecz snać roz­my­śli­ła się za­raz, na­stro­iw­szy twarz po­waż­ne, za­ło­ży­ła ręce na pier­siach i sta­nę­ła przy oknie.

Cho­rą­ży nie pier­wej wstał z klęcz­ni­ka, aż Ró­ża­niec cał­ko­wi­cie od­mó­wił. Na­bo­żeń­stwa nig­dy, pod żad­nym po­zo­rem nie prze­ry­wał, uwa­ża­jąc to za świę­to­kradz­two. Do­pie­ro wstaw­szy, do żony się zwró­cił, spoj­rzał na nią lę­kli­wie, z taką oba­wą, z jaką dziec­ko spo­glą­da na sro­gie­go opie­ku­na, ale sło­wem się nie ode­zwał. Cze­kał co usły­szy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: