Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Na kogo wypadnie, na tego śmierć - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
11 października 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Na kogo wypadnie, na tego śmierć - ebook

Nad jeziorem Valsjön policja odnajduje zwłoki młodego mężczyzny. W pobliskim lesie natrafia zaś na błąkającego się Andersa Levandera, który znajduje się w szoku. Gdy Linn Kalo, terapeutka i żona inspektora Magnusa Kalo, próbuje z nim rozmawiać, mężczyzna staje się agresywny. Kilka dni później zostaje zamordowany. Magnus Kalo odkrywa, że członkowie rodziny Levander od miesięcy po kolei znikają bez śladu.

Na kogo wypadnie, na tego śmierć to druga książka z serii o Magnusie i Linn Kalo.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8015-432-2
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Pierwsze ptaki zaczęły spadać tuż po północy. Na początku tylko kilka, lądowały na ziemi jak piórka, potem coraz więcej. Ich ciemne sylwetki wyglądały w nocy jak cienie. Wkrótce na szutrowej drodze leżało ich ze dwadzieścia. Stanowiły osobliwy kontrast dla okalających drogę, kwitnących na biało krzaków tarniny. Choć jeszcze przed chwilą ptaki leciały na łeb na szyję ku śmierci, to teraz większość leżała jak w spokojnym śnie, ze starannie złożonymi skrzydłami.

Mężczyzna stojący pośrodku drogi wyglądał jak posąg. Ledwo go było widać w słabym świetle księżyca. Gdyby go ktoś teraz obserwował, zobaczyłby, że zasłania dłonią usta, żeby nie krzyczeć, ale był sam, a jedynym odgłosem, który dało się usłyszeć, był szum wiosennego wiatru wprawiającego w drżenie listki.

Powoli wzniósł oczy do nieba. Pomyślał, że wyglądały jak liście w piękny jesienny dzień. Tyle że to nie były liście, a jesień już pewnie nigdy nie nadejdzie, nie mówiąc o innych porach roku. Przynajmniej nie dla niego, zwłaszcza po tym, co zrobił. Przestał być człowiekiem. Wszystko, co stanowiło o jego człowieczeństwie, właśnie prysło. Zakrwawiona siekiera wypadła z odrętwiałej dłoni.

Wybuchy fajerwerków mieszały się z dalekim śpiewem chóru. Witaj, cudny maju.Poniedziałek 30 kwietnia

1

Oni umrą, on umrze, wszyscy umrą i nic na to nie można poradzić.

Friedrich Steuer spoglądał z ukosa na kobietę stojącą obok niego w kolejce. Położyła torebkę na taśmie, wyjęła z niej komórkę i klucze i włożyła je do szarego plastikowego pojemnika. W pewnej chwili odwróciła do niego opaloną twarz, uśmiechnęła się, a potem przeszła przez bramkę i zaczęła wyciągać swoje rzeczy z pojemnika. Serce biło mu jak oszalałe, jak u śmiertelnie wystraszonego zająca. Teraz jego kolej. Miał nadzieję, że sprawia wrażenie człowieka nonszalanckiego, ostentacyjnie żuł gumę. Najbardziej na świecie chciałby uniknąć pytań, które mogłyby go wytrącić z równowagi.

– Ma pan przy sobie jakieś ostre przedmioty? Płyny?

Rudowłosy funkcjonariusz bezpieczeństwa patrzył na niego z wyraźnym znudzeniem.

– Nie, nic.

Bo faktycznie nic nie miał, wszystko było już w Szwecji. Był tylko ramieniem śmierci, niechętnym narzędziem, którego nie da się wykryć prymitywnym urządzeniem rentgenowskim. Mogliby porozcinać jego walizkę na kawałki, a i tak znaleźliby tylko slipki i podkoszulki.

– Na pewno?

– Na pewno. – Friedrich nie przestawał żuć gumy, skupiony na jej miętowym smaku, żeby nie zdradziło go spojrzenie. Plan nie przewidywał porażki. Odsunął na bok myśli o żonie i synu, Catherine i Saschy.

– Wybiera się pan na urlop?

– Tak, w odwiedziny do przyjaciół.

Rudowłosy mężczyzna po drugiej stronie stołu spokojnie wyprostował plecy i podał mu paszport.

– W takim razie przyjemnej podróży – powiedział.

Friedrich Steuer wiedział, że to nie będzie przyjemna podróż, nic nie było łatwe i przyjemne od dnia, gdy wszedł do kafejki internetowej w Kolonii. Jak to możliwe, że okazał się takim idiotą? Takim naiwnym pajacem? Odpowiedź była prosta. To przez trawiące go pragnienie, potrzebę potwierdzenia, a gdy już zaczął, to nie mógł przestać wchodzić na tę stronę. Niewinna rozmowa na czacie z dziewczyną ze Szwecji bardzo szybko przekształciła się w koszmar. Ciągle jeszcze pamięta pierwsze słowa, które pojawiły się na ekranie. „Jesteś przystojny?”

Odpowiedział oczywiście, że tak, choć miał świadomość, że niewielu by się z nim zgodziło. Jego kanciasta twarz nie była ani przyjemna, ani przyciągająca ludzi. Opadające kąciki ust i zapadnięte policzki sprawiały, że wydawała się dłuższa, niż była. Na pierwszy rzut oka mógł uchodzić za twardziela. Dopiero uważne spojrzenie w głąb wąskich oczu pozwalało dojrzeć strach przed krytyką i odrzuceniem. Nikt jednak nie znał powodów, nawet Catherine czy Sascha. Wszystkie jego tajemnice poznała tylko ta Szwedka ze strony internetowej. Była tak daleko, obcy, anonimowy głos z innego świata, jakby ją sobie wymyślił. Nigdy by nie przypuszczał, że stanie się kiedyś tak realna.

Wcisnął bagaż podręczny do schowka nad fotelem i usiadł na swoim miejscu. Na szczęście tylko połowa miejsc w samolocie była wypełniona, więc liczył na to, że uda mu się uniknąć pustej gadki z sąsiadem podczas lotu.

Musiałaby to zresztą być rozmowa w oparach absurdu. – Hm, nazywam się Friedrich Steuer i lecę do Szwecji, żeby zabić kilku… nie, właściwie to nawet nie wiem, kim ci ludzie są…

Zastanawiał się, czy zostawić list pożegnalny do Catherine, bądź co bądź żyli razem przez dwanaście lat, ale nie miał pojęcia, co mógłby napisać.

I tak by mu nie wybaczyła. Nigdy w życiu.

2

Catherine Steuer otworzyła drzwi domu z czerwonej cegły przy Bussardweg w Kolonii i wyjrzała na ulicę. Była to jej jedenasta próba, ale tym razem miała pewność, że słyszała kroki. Wpatrywała się w mrok przymrużonymi oczami, ale nie mogła zobaczyć całej ulicy.

Teraz, gdy wszyscy sąsiedzi już spali, maleńkie ogródki przy domach były żałośnie wymarłe. Po niskim murku spacerował nonszalancko czarny kot, którego łapy zręcznie wybierały drogę po czarnych cegłach. Catherine nie słyszała, kiedy miękkie poduszki dotknęły ziemi, choć z całych sił wsłuchiwała się w noc. Było tak cicho, że aż nierealnie.

Friedrich zaginął, a ona miotała się pomiędzy niepokojem a złością. Zgłosiła jego zaginięcie dokładnie o dziesiątej. Czyli dziewięć godzin po tym, jak zjedli razem lunch w stołówce w pracy.

Wtedy nie zauważyła nic niezwykłego. Może był jeszcze bardziej oschły niż zwykle. Ale przecież zawsze był milczący i zamknięty w sobie. Gdy patrzył na nią, w jego oczach rzadko pojawiał się błysk zainteresowana, zawsze chodziło o seks. Rzeczywiście był świetny w łóżku, najlepszy ze wszystkich, których miała, a było ich wielu.

Jego powściągliwość ją podniecała. Chciała go złamać, doprowadzić do dzikiej, bezgranicznej ekstazy, ale zazwyczaj sama w nią wpadała.

Pomyślała, że to dziwne, że w takiej chwili przychodzą jej na myśl tak mało istotne sprawy. Przecież to kryzys, prawdziwa katastrofa.

Otuliła się ciaśniej różową koszulą nocną i uparcie wpatrywała w noc.

Nie potrafiła sobie wyobrazić, że odszedł od niej dobrowolnie. Zawsze widział w niej trofeum, czemu nawet się nie dziwiła, patrząc na siebie w lustrze. Zalotne dołeczki w policzkach, kręcone brązowe włosy i idealna figura czyniły z niej obiekt westchnień wielu mężczyzn. Poza tym Friedrich był starszy o dziesięć lat, niespecjalnie przystojny i pozbawiony talentów towarzyskich. Był jednak inteligentny. Jej ojciec zasugerował kiedyś, że Friedrich ją musztruje, ale ona tego tak nie odbierała. Miała do niego zaufanie, wierzyła, że jest od niej mądrzejszy, i dlatego robiła to, co jej powiedział.

W oknie domu stojącego trochę dalej przy ulicy zapaliło się światło, więc wróciła do siebie i zamknęła drzwi.

W holu paliły się wszystkie lampy, a brązowa dębowa boazeria zlewała się z dębową podłogą w tym samym kolorze. Zamierzali zrobić remont, ale jakoś się nie składało. Teraz to już bez znaczenia, bo i tak nikt nigdy do nich nie przychodził. Dawniej uwielbiała imprezy, na których zwykle kroczyła dumnie, otoczona orszakiem mężczyzn. Teraz byli tylko ona i on. A może tylko ona?

Zaczęła przygryzać skórki przy paznokciach.

Jak mógł ją zostawić bez słowa?

A co jeśli, mimo wszystko, znalazł jakąś inną? Kogoś, komu udało się wśliznąć pod tę bezbarwną fasadę, którą pokazywał światu?

Tam było prawdziwe niebo, to pewne, poczuła ucisk w żołądku na myśl, że komuś innemu udało się wydobyć na światło dzienne to, czego ona szukała już od ponad dekady.

Weszła do kuchni i pochyliła się nad zlewem. Uderzył ją odór ryby. Brudne naczynia stały w zlewie, więc zaczęła niezdarnie, jakby we śnie, wkładać je do zmywarki. Poczuła przypływ mdłości.

Na szczęście Sascha miał wrócić od jej rodziców dopiero za kilka dni. Oby Friedrich już był wtedy w domu. Bo inaczej co powie synkowi? Niespełna dziesięciolatek uwielbiał swojego ojca. Oczekiwałby odpowiedzi, a ona nie potrafiłaby powiedzieć nic ponadto, że Friedrich poszedł na lunch, potem powiedział, że musi coś kupić, wyszedł i więcej się nie pokazał. To bez sensu.Wtorek 1 maja

3

Porozrzucane fragmenty zwłok i martwe ptaki wyglądały makabrycznie.

Inspektor Magnus Kalo przykucnął, a jego cielesną powłoką wstrząsnął dreszcz obrzydzenia. Widok był koszmarny, ale policjant nie mógł oderwać wzroku od nieruchomych dwudziestu czarnych ptaków leżących na ziemi. Wyglądały tak spokojne, tak naturalnie, jakby w każdym momencie miały się obudzić i pofrunąć dalej. Właśnie minęła ósma. Popatrzył dalej na ciągnącą się przed nim szutrówkę.

Trzeba było podejść aż tu, żeby zobaczyć fragmenty ludzkich zwłok, głowę, która jakby dotoczyła się na skraj drogi, i zmasakrowane ciało częściowo przykryte przez krzaki w rowie.

Teoretycznie był przygotowany na najgorszą makabrę, a mimo to poczuł potężny ucisk w dołku.

Kawałek dalej na skraju drogi stał samochód strawiony przez ogień, a smród spalonej gumy przesycił chłodne i wilgotne powietrze wiosennego poranka. Czarny wrak wydawał się większy na tle młodziutkiej zieleni.

Co za kontrast. Ten bestialski czyn nie pasował do ciszy lasu i wiosennego świergotu ptaków.

Magnus odwrócił wzrok, spojrzał w stronę wody widocznej między drzewami. Była tam piękna plaża, szkoda tylko, że taka mała, bo dwie rodziny jednocześnie oznaczały już ciasnotę. Kępy trzcin dobrze chroniły przed wiatrem, tak jak wtedy, gdy wybrali się tutaj na piknik z grillem, on, Linn i dziewczynki, mniej więcej przed rokiem, niedługo po tym, jak przeprowadzili się do Åkersbergi.

Podniósł się powoli, przełamując opór zesztywniałych nóg. Przeszedł kilka kroków drogą, z ręką podniesioną do czoła, żeby osłonić oczy od słońca. Z tej wysokości widział prawie całe jezioro, otoczone ze wszystkich stron lasem, na tyle małe, że dobry pływak bez problemu mógł przepłynąć wpław na drugą stronę. W kilku miejscach spomiędzy świerków dyskretnie prześwitywał zarys jakiegoś domu, ale na tym kończyły się oznaki cywilizacji.

Znowu odwrócił się w stronę śladów zbrodni. Jeszcze wczoraj panowała tu idylla, teraz miejsce zostało zbrukane. Wkrótce teren zapełni się technikami kryminalistyki i innymi policjantami. A jezioro Valsjö już nigdy nie będzie takie samo, przynajmniej dla niego.

Magnus podszedł do głowy leżącej na skraju drogi. Pochylił się. Nie dało się stwierdzić, czy należała do mężczyzny, czy kobiety, za to insekty widać było bardzo wyraźnie. Małe kropki poruszające się pracowicie po kałużach zastygłej krwi. Był pewien, że zaczęły już składać jaja.

Słyszał dalekie nawoływania miejscowych policjantów, stojących na drodze asfaltowej kilkaset metrów stąd. Chyba postanowili odjechać z powrotem na komisariat w Åkersberdze.

Magnus ocenił, że fachowo oddzielili to miejsce taśmą,, a potem znowu popatrzył na głowę.

Cała ta sytuacja była nadzwyczaj nieprzyjemna, zaczął się nawet zastanawiać, czy znowu poczuje ten skurcz w ręce, który go od jakiegoś czasu prześladuje. Nie wiadomo, dlaczego pojawiał się zawsze w sytuacjach bardzo stresujących.

Rozczapierzył palce, a potem zamknął dłoń, bo usłyszał jadący zboczem samochód Rogera Ekmana. Przez szybę zobaczył bladą, jak to po długiej zimie, pyzatą twarz kolegi i rękę machającą do niego radośnie.

Uśmiech zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy tylko Roger wysiadł z samochodu i spojrzał zaskoczony na miejsce przestępstwa.

Magnus podszedł do niego.

– Niefajnie, co?

– Mmm… Technicy przyjadą?

– Tak, wyjechali z miasta równo ze mną, więc lada chwila tu będą. Poleciłem im zaparkować na asfalcie, żeby tu nic nie zepsuli.

Roger spojrzał z zażenowaniem na swój samochód zaparkowany kilka metrów wyżej, na ścieżce spacerowej.

– Podobno woda jest tu wyjątkowo ciepła – powiedział Magnus, pokazując ręką plażę. – Myślałem, że latem będę tu przyjeżdżał się kąpać.

– Ale teraz ci się odechciało, co? – Roger wyciągnął z kieszeni chusteczkę i wytarł nos.

– Tutejsi policjanci twierdzą, że dostali w nocy telefon. Dzwonił facet, który mieszka gdzieś tam w lesie. – Magnus pokazał brodą jezioro. – Podobno słyszał potężny wybuch.

– Kiedy? – Roger schował chusteczkę do tylnej kieszeni.

– Koło północy. Ale tego podobno nie widział. – Magnus kiwnął głową w stronę drogi. – Tylko dym, co nie jest takie znowu dziwne w noc Walpurgii, bo wszyscy wtedy palą ogniska na potęgę. Właściwie to aż dziwne, że facet zadzwonił.

Roger wykonywał ćwiczenia rozciągające szyję.

– Może pójdziemy z nim pogadać i wrócimy tu później? Wydaje mi się, że właśnie przyjechali technicy, pewnie zaraz będzie tu też przewodnik z psem.

– Jasne, chodźmy – rzucił Magnus z wyraźną ulgą, że nie musi tam dalej stać. Od szosy dochodziły odgłosy zatrzaskiwanych drzwi samochodu.

– Wszystko w porządku? Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha – stwierdził Roger, gdy ruszyli w dół w kierunku jeziora.

– Dzięki, nie jest źle. – Magnus nie potrafił wymówić tych słów na tyle pewnie, żeby zabrzmiały wiarygodnie. Ciągle nie mógł się pozbierać po tej cholernej wizycie u lekarza. Najpierw miesiąc badań i dopiero wtedy dowie się, dlaczego nocą nogi mu podrygują, a całe ciało atakują skurcze i inne boleści. Cały miesiąc niepewności. Był przerażony, choć nawet przed sobą nie chciał się do tego przyznać. Nie tylko przez wzgląd na siebie, ale również z powodu Moi i Elin i tego, co będzie z jego córeczkami, jeśli się okaże, że jest poważnie chory. Lekarz nawet nie próbował go uspokajać, przeciwnie, przedstawił całą listę okropnych diagnoz. Parkinson, stwardnienie rozsiane, uszkodzenie systemu nerwowego. I jeszcze to najgorsze, to, na myśl o czym robiło mu się niedobrze: nowotwór mózgu. W głowie kłębiło się od lęków, miał wrażenie, jakby leciał w dół bez spadochronu.

4

Przed swoim domem z czerwonej cegły Bosse Brovall ustawił kolekcję białych volvo 240. Co prawda, niektóre nie miały kół, ale karoserie lśniły czystością i połyskiem. Magnus oglądał je z lekkim zachwytem, ale w jednym z okien zauważył nagle okrągłą, rumianą twarz. Chwilę później w drzwiach ganku pojawił się mężczyzna w białym kombinezonie roboczym, podejrzanie opiętym w pasie. Był wysoki i mocno zbudowany, miał wielkie, grube dłonie i sporą porcję snusu wciśniętą pod górną wargę.

– Halo! – zawołał. – Jesteście z policji? Wasi koledzy już tu byli!

Magnus i Roger stanęli na schodach, kilka stopni niżej.

– Oni byli z tutejszego komisariatu, a my jesteśmy z wydziału kryminalnego. – Magnus pokazał legitymację.

Mężczyzna pochylił się i przyjrzał jej dokładnie.

– Aha, czyli wy ze sobą nie gadacie, tak? Bo jesteście takimi szychami z góry, którzy przejmują śledztwo, tak? – Głośno zarechotał, wyraźnie zadowolony z takiego zainteresowania ze strony policji, odsłaniając żółte zęby.

– Można tak powiedzieć – odparł z uśmiechem Magnus.

Roger się nie uśmiechał.

– Pan się nazywa Bosse?

Mężczyzna kiwnął głową.

– Słyszał pan w nocy jakiś huk. O której to było?

– Kilka minut po północy. Oglądałem telewizję, przecież to noc Walpurgii, nie da się, kurna, pójść spać o ludzkiej porze, bo wszędzie strzelają fajerwerki. Jakby Sylwester im nie wystarczał. Pies tak się zestrachał, że całą noc przesiedział schowany za kiblem… Te tumany mają zwierzęta gdzieś. Co oni takiego fajnego widzą w…

Magnus mu przerwał:

– Co pan wtedy zrobił?

– Jak to? Gdy usłyszałem ten huk? – Bosse machnął ręką w stronę lasu. – Tak, walnęło tak mocno, że aż poszedłem tam, na tamtą górkę, żeby sprawdzić, co to mogło być. Zobaczyłem tylko dym, czarny jak smoła, tam na dole. I tyle, nic więcej… Tamtego nie widziałem. Że tam był jakiś trup. Tego dowiedziałem się rano od policjantów. – Pokręcił głową. – Coś strasznego.

– Czyli policjanci przyjechali tu dopiero rano, tak?

Roger zmarszczył nos.

– Nie wiem, powiedzieli, że niedawno tam byli, ale to zrozumiałe, mieli przecież od cholery roboty z pijanymi i rozróbami w centrum, więc pewnie myśleli, że to tylko dym z pokazu fajerwerków.

Roger zadał kolejne pytanie:

– Może zwrócił pan uwagę na coś nietypowego?

Na policzku mężczyzny widać było język poruszający się w ustach.

– Nie, pomyślałem, że to jacyś gówniarze. Czasami przyjeżdżają tu na motorynkach, więc pomyślałem, że urządzili sobie jakąś cholerną zabawę. Dlatego zadzwoniłem.

Magnus przeczesał włosy ręką. Leżąca w trawie głowa, dziwaczne ptaki, to na pewno nie była robota nastolatków na motorynkach.

– Czym pan się zajmuje? Hoduje pan zwierzęta?

– Hmm, niby mam trochę owiec, ale grzebię też przy samochodach. Do owiec trzeba teraz prawie dopłacać, głównie przez te pieprzone wilki.

– Miał pan tu problem z wilkami? – Magnus prychnął, żeby usunąć z nosa smród zwierzęcego łajna, przyniesiony przez powiew chłodnego porannego powietrza.

– Nie, ale ogrodzenie trzeba było musowo poprawić – odparł Bosse. – W zeszłym roku wilki porwały psa, tu, u nas, w Åkersberdze, same jelita zostały! A jeden chłop z Norrtälje stracił trzydzieści dwie owce. Aż trzydzieści dwie! Te przeklęte bydlaki trzeba powystrzelać jak kaczki!

Na krótkiej szyi Rogera pojawiły się czerwone plamy.

Magnus patrzył na niego z niepokojem. Chyba trzeba zrobić odwrót, nie miał dzisiaj siły wyrywać się z przemówieniem w obronie wilków.

– W takim razie dziękujemy za pomoc. Chodź, Rogerze – powiedział krótko, jakby uciszał psa, który zamierza zaszczekać.

Roger kiwnął głową.

Magnus podał mężczyźnie wizytówkę.

– Proszę o kontakt, gdyby się panu coś przypomniało.

– Jasne.

Nie zdążyli zejść do końca po schodach, gdy ponownie usłyszeli ochrypły głos Bossego:

– A właśnie, czy przypadkiem pana tu wczoraj nie było?

Roger się odwrócił.

– Nie, jak to?

– Eh, no to może mi się pomyliło, może tylko był do pana podobny.

– Chce pan powiedzieć, że wczoraj widział pan kogoś w lesie?

– Tak, nad moim domem, tam w górze, widziałem niskiego faceta.

– Podobnego do mnie? – spytał Roger.

– No właśnie.

– A co było najbardziej podobne?

– Włosy i wzrost.

– Czyli niski, przy kości i siwy – westchnął Roger.

Bosse się uśmiechnął.

– Która mogła być godzina? – zapytał Magnus.

– Nie wiem, chyba w okolicy lunchu.

– Ktoś tu jeszcze mieszka oprócz pana? Po tej stronie jeziora?

– Jasne, tam wyżej, na prawo od szosy, jest całe osiedle szeregowców, chyba ze sto, musieliście je mijać po drodze.

– Nikt poza tym?

– Owszem, jest jeszcze parę domków. Najbliżej jeziora mieszka para młodych ludzi, mają żółty drewniany dom na zboczu, blisko wody. Dojdziecie do nich, idąc brzegiem od kąpieliska.

Magnus i Roger pożegnali się, zostawili za plecami Bossego i jego kolekcję volvo. Szli w milczeniu. Zapowiadał się piękny dzień, ciepły i bezwietrzny. Mógłby być dniem idealnym.

5

Mężczyzna zdarł z siebie kurtkę i dopiero teraz zauważył, że jest poplamiona zakrzepłą krwią. Przez twarz przebiegł mu cień strachu. Siedział oparty o zimny kamień, który utrzymywał go w pozycji pionowej. Miał wrażenie, że kręgosłup gdzieś zaniknął, słyszał swoje oddechy, krótkie i gorące. Biegł już tak długo, trzymając się ciągle jak najdalej od drogi, ale zdawał sobie sprawę, że na dłuższą metę to niemożliwe. Musiał przecież wrócić do domu. Potrzebowali go, nie poradzą sobie sami.

Nagle poczuł skurcz krtani, miał wrażenie, że zaraz się udusi. Był zszokowany swoją reakcją, a gdy chciał zawołać po pomoc, wydobył z siebie tylko cichy syk. Upadł na twarz, ciałem wstrząsnęły drgawki, w szeroko otwartych nozdrzach poczuł woń wilgotnych liści i ziemi.

W głowie gonitwa myśli, jakby jechał na karuzeli po pijaku. Wszystko do niego wróciło: mężczyzna ukryty w cieniu, strach, siekiera połyskująca w jego dłoniach. I jego własna wściekła złość, która przesłoniła wszystko.

Jak mógł to zrobić? Ciężko dyszał, pamiętał pierwszy list, który przyszedł kilka miesięcy wcześniej i wszystko zmienił: „Musicie umrzeć”. Krótkie, suche stwierdzenie.

Najpierw poczuł zdziwienie, potem panikę, w końcu wyrzucił list do śmieci. Później przez pewien czas nie przychodziły żadne wiadomości. Aż nastał dzień, gdy wszystko wróciło, jeszcze bardziej intensywnie… Prawie codziennie nowa wiadomość: „Zostało trzydzieści dni”, „Dwadzieścia dziewięć dni”, „Dwadzieścia osiem… „Niedługo wasza kolej…”.

Wytarł zimy pot z czoła. Wysoko nad jego głową kołysały się korony sosen. Dopiero teraz poczuł tętniący ból w podudziu, położył się na boku i niezdarnie podciągnął do góry nogawkę. Nacięcie w łydce było tak głębokie, że zobaczył fragment białej kości. W gardle poczuł intensywny smak żelaza. Utrata krwi. Mózg wszczął alarm. Spojrzał na paznokcie – były sine. Z wielkim wysiłkiem przekręcił się na plecy. Wiedział, co zrobić, żeby poprawić krążenie krwi, próbował podnieść nogi w stronę wierzchołków drzew. Udało mu się do połowy, potem zabrakło prądu i wszystko zniknęło w czerni.

6

– Chętnie zaciągnąłbym cię do łóżka. – Mattias Carlén uśmiechał się zadowolony z siebie. Linn Kalo oderwała wzrok od karty pacjenta i niechętnie spojrzała na dobrze ubranego młodego człowieka. Prowokował ją, domagał się reakcji.

Westchnęła; była zmęczona, wręcz wypompowana. Potrzebowała spokoju. Wewnętrznego i zewnętrznego. Bez napastliwych, męczących ludzi, którzy próbują coś od niej uzyskać.

Prawdę mówiąc, do tej pory nie pozbierała się po tamtym, prowadzonym przez Magnusa dochodzeniu, w które została wciągnięta. Musiała zabić człowieka. Zdawała sobie oczywiście sprawę, że był psychicznie chory, że bez wahania zabiłby i ją, i całą jej rodzinę, gdyby tylko mógł, ale nadal nie udało jej się uciszyć wyrzutów sumienia. Chciała, żeby jej pięcioletnie córeczki, Moa i Elin, nie zauważyły, że jest w kiepskim nastroju, ale trudno było oszukać ich wyjątkową intuicję.

Młody człowiek poprawił przekrzywiony krawat. Na jego twarzy malowało się pożądanie; wpatrywał się w sutki Linn lekko widoczne pod białą bluzką. Dyskretnie skrzyżowała ręce na piersiach. Pracowała jako terapeutka i potrafiła kontrolować odruchowe reakcje na czyjeś zachowanie, choć czasami bywało trudno.

Patrzyła prosto w jego lekko zamglone oczy. Jakby niewidzące, jakby ich właściciel był teraz w zupełnie innym miejscu. Nie miała wątpliwości, o czym myśli. Ani przez moment nie kwestionowała wcześniejszej diagnozy postawionej przez jej koleżankę Lenę Ek. Spojrzała ukosem na podsumowanie w karcie pacjenta:

„Seksoholik, zachowania autodestrukcyjne stanowiące zagrożenie dla zdrowia, anormalna i wzmagająca się potrzeba czynności seksualnych”.

Pytanie tylko, czy Mattias jest w tej chwili zdolny skorzystać z terapii. Jego zachowanie zupełnie na to nie wskazywało. A jednak tu przyszedł; to krok w dobrym kierunku.

– Domyślałem się, że to jakaś pomyłka w dacie, przecież dzisiaj święto – powiedział. – Lena musiała myśleć o czymś innym, gdy robiła rezerwację, ale cieszę się, że mogła mnie pani przyjąć.

– Nie ma problemu. – Linn spojrzała na niego uważnie. Uznała, że nie powinna w ostatniej chwili odwoływać wizyty nowego pacjenta, a Magnus i tak był w pracy, gdzieś nad Valsjön.

– No w każdym razie dziękuję.

Linn kiwnęła głową, odsuwając od siebie myśli o Moi i Elin, które poszły do nowej sąsiadki, starszej pani o imieniu Monika.

– Chcesz? – spytał przebiegle Mattias.

Zignorowała to pytanie.

– Ile czasu poświęca pan na seks i pornografię? – spytała.

– Mogę ci wsadzić. Będziesz jęczeć z rozkoszy – zamruczał ochryple.

Poczuła, że zaczyna się w niej gotować.

– Wydawało mi się, że przyszedł pan tutaj po pomoc, prawda? Więc może darujemy sobie takie idiotyzmy?

Mattias zaczął bezwiednie przeczesywać jasne włosy palcami.

– Rozumiem, że ma pan problem z relacjami? – Głos Linn brzmiał lodowato.

Opuścił rękę i spojrzał niepewnie przez okno za jej plecami. Przez chwilę wyglądał jak skarcone dziecko, a nie dwudziestosiedmioletni bankowiec. Linn znała jego słabe punkty, pod żadnym pozorem nie miała zamiaru go teraz wypuszczać z rąk.

– Panie Mattiasie, czytałam pańską kartę pacjenta. Wydaje pan wszystko na seks i panicznie się pan boi, że koledzy się dowiedzą o pana nałogu – powiedziała bez ogródek.

Zbladł jeszcze bardziej; wydawało się, że walczy ze sobą. Prawie zrobiło jej się go żal, ale czekała na jego odpowiedź, a panująca między nimi cisza wydłużała się w wieczność. Wreszcie otworzył usta i stwierdził:

– No dobra, niech będzie. Mam problem. Nie wiem, co robić.

Linn oparła się plecami o krzesło. Teraz mogli zacząć.

Pół godziny później, kiedy lekko utemperowany Mattias Carlén wsiadł do swojego jasnoniebieskiego mercedesa i pojechał do domu, pochyliła się nad jego kartą pacjenta i napisała:

„Niekontrolowane zachowania autodestrukcyjne, nasilające się w ostatnim roku. Nic innego go w życiu nie interesuje, ogląda filmy pornograficzne i onanizuje się nawet w pracy. Pierwotna strategia obronna to fantazje seksualne. Autodestrukcyjny. Sprawia wrażenie, jakby chciał, żeby te wstydliwe zachowania się skończyły, ale przeszkadza mu w tym silnie rozbudowany system oszukiwania samego siebie i zakłamywania rzeczywistości”.

„Przypuszczalnie powodem są nieudane relacje z rodzicami”.

Linn odchyliła krzesło do tyłu i położyła nogi na biurku; była prawie pewna, że uda jej się doprowadzić Mattiasa Carléna do porządku, a przynajmniej sprawić, żeby poczuł się lepiej. To trochę potrwa, ale nie powinno być z tym żadnych problemów. Jeśli będzie taka potrzeba, można przecież przedłużyć terapię.

Splotła dłonie za głową. Dobrze się złożyło, że mogła odejść z kliniki w szpitalu w Huddinge. Nie tylko dlatego, że prywatna klinika w Täby znajdowała się bliżej domu, ale również dlatego, że tamtejsze tempo pracy było wolniejsze. Miała teraz o połowę mniej pacjentów, co pozwalało na głębsze zaangażowanie, nawet w przypadkach mniej naglących niż Mattias Carlén.

7

Porastający brzegi jeziora Valsjön sosnowy las był bardzo gęsty, a pozbawione światła poszycie składało się wyłącznie z butwiejących igieł.

Przez utrzymany w brązowej tonacji krajobraz wiodła wąska ścieżka, zapaskudzona gdzieniegdzie puszkami po piwie i innymi śmieciami pozostawionymi przez imprezującą nad wodą młodzież, która z tego lub innego powodu korzystała również z mroku lasu.

Roger odsunął ze złością suchą gałąź, która uderzyła go w twarz.

– Wiemy, jak duże może być osiedle domków szeregowych po drugiej stronie? – zawołał.

Magnus odwrócił się, nie przerywając marszu.

– Myślę, że ogromne, gigantyczna sypialnia z lat sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych.

– Nigdy nie lubiłem miejsc, gdzie wszystkie domy są takie same – wymamrotał Roger za jego plecami.

– Chyba nikt nie lubi. Z wyjątkiem dzieci, bo jest się z kim bawić i… Moa i Elin na pewno by się cieszyły.

– Przecież mieszkacie w szeregowcu, nie?

– Tak, tyle że tak naprawdę to tylko pięć starych, połączonych ze sobą domków, a to co innego. A na dodatek we wszystkich mieszkają emeryci. To dziwne, ale odkąd mieszkamy w Österskär, nie widziałem tam ani jednego bawiącego się dziecka, Linn chyba też nie.

Roger prychnął.

– To wcale nie dziwne, teraz są inne czasy, żyletki w jabłkach i takie tam.

– Jakie żyletki w jabłkach? – Magnus postanowił zrobić krótki postój i odwrócił się do kolegi.

– A tam… widziałem w telewizji. W Stanach. Dzieci, które bawiły się w Halloween na jakimś przyjęciu, dostały od kogoś jabłka z żyletkami w środku. Rodzice zaczęli się bać wypuszczać dzieci na podwórko.

– No tak, oni mają chyba jeszcze więcej szaleńców niż my. – Magnus ruszył dalej.

– Wiesz co? – zagaił Roger. – Słyszałem, że w niektórych miejscach w Stanach spędzają pedofilów do kościołów na Halloween i każą im robić rachunek sumienia, a dzieci w tym czasie chodzą od drzwi do drzwi za słodyczami.

– Niezły pomysł. – Magnus chciał zamknąć temat, ale Roger uparcie ciągnął: – Jak to dobrze, że nie mam dzieci. Wygląda na to, że wszystko radykalnie się zmieniło. Za moich czasów siedziało się na podwórku do oporu.

– No.

– A wy z Linn jaki macie plan, co zrobicie, gdy Moa i Elin podrosną? Pozwolicie im ganiać po podwórku do woli?

Magnus przyśpieszył. Nadal miewał koszmary senne po ubiegłorocznych wydarzeniach, gdy całej rodzinie zagrażał szaleniec. Od tego czasu nie opuszczał go niepokój o córki.

– Z czasem trzeba im będzie pozwolić na trochę swobody – mruknął i kopnął kamyczek. – Ale pomyślimy o tym dopiero za parę lat.

– Pamiętaj, żyletki w jabłkach! – zawołał za nim Roger.

Magnus się potknął, te cholerne nogi znowu go zawiodły.

Krajobraz wokół radykalnie się zmienił, las był bardziej urozmaicony i rzadszy. Kojąca zieleń poprawiła Magnusowi nieco nastrój, choć ciągle nie potrafił się wyrwać z odrętwienia. Przecież niespełna godzinę temu widział na własne oczy piekło w postaci ludzkich szczątków. Czy to normalne, że nie wywołało to w nim żadnych uczuć?

Zacisnął wargi. Nikt nie rozumiał, czym jest ta praca, jak potrafiła wykańczać. Musiał zrobić wielki krok, żeby ominąć porośnięty mchem pień drzewa, a trzymający skórzaną kurtkę pod pachą Roger podążał za nim, postękując. Roger oczywiście powinien to wiedzieć, a jednak Magnus nie do końca go rozgryzł. Czy u niego te granice też się pozacierały?

Magnus zrobił głęboki wdech i poczuł w płucach zapach wilgotnego lasu. Wreszcie zobaczył żółty dom, o którym mówił Bosse. Świetna lokalizacja, na polance, rzut beretem do brzegu. Szarobiały dym z komina żwawo unosił się do góry pomiędzy czubkami drzew i rozpływał bez śladu na błękitnym niebie. Gdy podeszli bliżej, zobaczyli na podwórku krępą młodą kobietę z ufarbowanymi na czarno włosami, rąbiącą drewno. Była zaskoczona, kiedy wyszli z lasu prosto na nią. Z wnętrza domu też zostali zauważeni, bo gdy tylko dotarli na szczyt wzgórza, otworzyły się drzwi i w promieniach słońca stanął chwiejący się na nogach trupioblady mężczyzna.

Kobieta uśmiechnęła się do nich z pytaniem w oczach, a pryszczaty młodzieniec stanął obok niej.

– Dzień dobry, nazywam się Magnus Kalo. Jesteśmy z policji kryminalnej.

– Oskar Wallgren – przedstawił się młody człowiek. – A to Jossan. – Kiwnął głową w stronę kobiety, w zasadzie dziewczyny. Magnus ocenił ją na jakieś osiemnaście, góra dziewiętnaście lat.

– Niedaleko stąd doszło w nocy do przestępstwa, więc chcieliśmy zapytać, czy państwo czegoś dziwnego nie widzieli, a może coś państwo wiedzą na ten temat?

– Co takiego się stało? – spytała kobieta.

– Popełniono morderstwo – odpowiedział Roger.

Dziewczyna jęknęła i zasłoniła ręką usta. Jej chłopak też się spłoszył.

– Coś słyszeliście? – Magnus patrzył na nich ze zdziwieniem.

– Widzieliśmy… Hm, widzieliśmy w nocy jednego gościa – odparła kobieta.

– Kogo? – Głos Magnusa zabrzmiał teraz natarczywie.

Zdenerwowany młodzieniec zaczął się jąkać.

– Tru… trudno powiedzieć, nie zdawaliśmy sobie sprawy, ale był tu jakiś dziwny koleś.

Magnus uniósł brwi.

– Było chyba po dwunastej. Mieliśmy imprezkę. Młodsza siostra Jossany z chłopakiem i jeden mój kumpel. Chcieliśmy sprawdzić, czy da się już wykąpać, ale woda była masakrycznie zimna, więc wróciliśmy do domu i zobaczyliśmy obcego faceta. Na schodach, jakby na wpół leżał.

– Jak wyglądał?

– Dość niski, niższy ode mnie, tak koło czterdziestki. Bo ja wiem. A kiedy podeszliśmy bliżej, pobiegł w las.

Roger spojrzał na Magnusa, a potem znowu na chłopaka.

– Był podobny do mnie?

– Nie jestem pewien. Może i tak.

– Co robił?

– Nie wyglądał za dobrze, był taki jakiś skulony, jakby go coś bolało.

– Ale nagle wstał i pobiegł? – spytał Roger.

Chłopak był zakłopotany.

– Tak, chociaż chyba trochę kulał.

Roger odchrząknął.

– A w którą stronę pobiegł?

– Tam. – Młodzieniec wskazał na las za domem.

– A jak pójdę w tę stronę, to gdzie zajdę?

– Do Skärgårdsstad, to taka nowa dzielnica domków jednorodzinnych, wielki teren – wtrącił Magnus. – Jakiś kilometr stąd, po drugiej stronie lasu. – Odwrócił się do tej dwójki. Co zrobiliście, gdy mężczyzna uciekł?

Dziewczyna wyglądała na zawstydzoną.

– Nic, nic nie zrobiliśmy. A co mieliśmy zrobić?

8

Wiele godzin później, gdy Magnus wrócił do domu, lodowaty wiatr szarpał liśćmi na drzewach otaczających różowy szeregowiec. Otworzył drzwi kluczem i wszedł do mrocznego holu. Bezgłośnie zamknął za sobą drzwi i nie zapalając światła, powiesił kurtkę w garderobie.

Choć sumiennie obeszli wszystkich sąsiadów wokół Valsjön, wyniki rozmów były mizerne, nie mieli zbyt wielu tropów, nad którymi mogliby pracować, czekając na zakończenie czynności techników. Magnus pokładał wielkie nadzieje w spalonym samochodzie i zakrwawionej siekierze, którą technicy znaleźli na szutrówce. Zeznania młodych ludzi i Bossego też były interesujące, szczególnie jeśli chodzi o opis mężczyzny, którego widzieli w okolicy.

Najbardziej dziwiło go, że było tak niewielu świadków. Noc Walpurgii to przecież jedno z takich świąt, kiedy ludzie bawią się na świeżym powietrzu, ale może trzymali się blisko dających ciepło ognisk i oświetlonych osiedli?

Nie opuszczało go poczucie wstrętu. Widział wcześniej ofiarę ataku siekierą, ale żeby odrąbywać głowę? To groteskowe. Kompletny odlot.

Odwrócił się i raczej usłyszał, niż zobaczył zbliżającą się Linn.

– Cześć, kochanie.

Objęła go ramionami, a jej miękki dotyk rozproszył niewesołe myśli.

– Jak ci poszło nad Valsjön? W porządku?

– Tak sobie. Na razie nie mamy zbyt wielu punktów zaczepienia. – Pocałował ją. – Siedzisz w ciemnościach jak sowa?

– Nie, w salonie mam zapalone światło, oglądałam wiadomości.

– Kiedy zasnęły Moa i Elin?

– Jeszcze nie śpią, coś tam sobie rysują w łóżku Moi. Pozwoliłam im posiedzieć dłużej.

Magnus zobaczył smugę światła pod drzwiami pokoju Moi, podszedł i zajrzał do środka. Dziewczynki siedziały skulone w jednym rogu łóżka, zanurzone myślami w jakimś lepszym świecie.

– Cześć, tato. – Zdziwione spojrzenie Elin spod ciemnej grzywki zatrzymało się na nim tylko na chwilę i wróciło do rysunku.

Moa machnęła tylko ręką.

– Co rysujecie?

Nie przerywając pracy, mruknęły coś o sokole z Gwiezdnych Wojen. Wycofał się do salonu i usiadł na kanapie obok Linn.

Oparła głowę na jego ramieniu.

– To nie był miły dzień, kochanie – powiedział zmęczonym głosem. – Prawdziwa rzeź, a do tego leżące wokół martwe kosy, jak posypka na ciastku. W życiu czegoś takiego nie widziałem.

Linn spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– Ptaki? Dlaczego zginęły?

Magnus wzruszył ramionami.

– Nie mam pojęcia. Zobaczymy, co powie weterynarz, który dostał je do zbadania. Musimy czekać na wynik pracy techników. Na pewno coś znajdą, nie wyobrażam sobie, że można ganiać po okolicy jak berserk z siekierą w garści i nie zostawić żadnych śladów.

Linn ściszyła głos w telewizorze.

– Więc tym razem siekiera?

– Na to wygląda. Na szutrówce znaleźli siekierę. Na miejscu był jeszcze spalony samochód, tablic rejestracyjnych nie dało się odczytać.

Linn się zaciekawiła.

– Kim jest ofiara?

– Nadal nie wiemy. Młodzi ludzie, którzy mieszkają w pobliżu, widzieli w nocy koło swojego domu jakiegoś czterdziestolatka, może sprawcę. Chyba był ranny, więc może chodziło o jakieś porachunki.

Magnus wstał gwałtownie.

– O rany, zapomniałem sprawdzić pocztę.

Linn spojrzała na niego ze smutkiem.

– Nie bierz na siebie wszystkiego, wiesz, jak to się może skończyć.

Magnus pomachał uspokajająco ręką.

– Nie martw się, jestem teraz ostrożny za dwóch.

– Jasne – mruknęła Linn, zwiększając głośność w telewizorze.

Magnus wyszedł do kuchni.

Dwie godziny później, po przejrzeniu wszystkich zeznań świadków, które wprowadzono do systemu, leżał w łóżku z szeroko otwartymi oczami. Czuł się tak, jakby wypił pięć kaw. Mrowienie doskwierało mu nawet w ramionach. Linn zasnęła, miarowo unosząc klatkę piersiową w rytm spokojnego oddechu. Zwyczajowo wcisnął twarz w jej ramię, poczuł jej słodki zapach, ale i tak nie mógł zasnąć. Przeszkadzało mu nie tylko mrowienie w nogach. Gdy zamykał oczy, wracały obrazy: głowa, która potoczyła się do rowu i czarne ptaki leżące dookoła. Co się stało tym kosom? Umarły ze strachu przed fajerwerkami? Kiedyś czytał o tym w jakiejś gazecie. Artykuł nosił tytuł „Mityczna śmierć ptaków”, ale chodziło chyba o wrony.

Jak długo uda się utrzymać to spektakularne zdarzenie w tajemnicy przed mediami? „Znaleziono zwłoki mężczyzny obsypane martwymi ptakami”. Już widział, jak nakręcają się najprzeróżniejsze spekulacje.

Uderzyła go jeszcze jedna rzecz, brak obrażeń u ptaków. Na drodze leżało ich ze dwadzieścia, ale żaden nie krwawił ani nie miał widocznych ran.

Wpadł w odrętwienie, jego myśli coraz bardziej upodabniały się do snu. Przypomniał mu się film dokumentalny o żabach spadających z nieba. Aż tu nagle stał na plaży nad Valsjön i obserwował wodę, która poruszała się, wypuszczała bąble jak gotujący się burzliwie czarny sos. To żaby, pomyślał. To na pewno żaby.

Przez całą noc miał takie sny, o dziwnych gadach, ptakach i nowotworze, który brał w posiadanie całe ciało. Był coraz bardziej przerażony. Obudził się kilka razy zlany potem i nawet dotyk ciepłych pleców Linn na piersiach nie przynosił ukojenia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: