Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Na Krzywy ryj - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 września 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Na Krzywy ryj - ebook

 

 

Jak daleko się posunął, by uniknąć obowiązkowej służby wojskowej?

W jaki sposób zdobywał trawkę za komuny i dlaczego z imprez wracał polewaczkami?

Czym zakończyła się przygoda z Doris i Kobrą w jednym z kultowych hoteli epoki PRL?

 

Zabawny jak zawsze, szczery jak... rzadko. Andrzej Krzywy: człowiek-ikona.

Lider De Mono, jednego z najpopularniejszych zespołów w „nowej Polsce",

Zaprasza do świata, w którym główne role grają muzyka, zabawa i miłość.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7945-471-6
Rozmiar pliku: 10 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ANDRZEJ I RODZINA

Urodziłem się 5 marca 1964 roku w szpitalu na Madalińskiego w Warszawie…

Nie żartuj. Tak chcesz zacząć książkę?

A czemu nie!

Jesteś warszawiakiem.

Tak, w przeciwieństwie do rodziców. Ojciec pochodził ze Lwowa, z którego uciekał do Polski przed Niemcami i Ukraińcami. Matka urodziła się w Zbąszyniu w województwie lubuskim, będącym ostatnią stacją kolejową przed granicą z Niemcami. Dwa zupełnie różne rejony.

Mówisz o rodzicach w czasie przeszłym…

Oboje już nie żyją.

Jak się poznali?

Ojciec pojechał do Zbąszynia na obóz młodzieżowy. Tam poznał matkę, zakochali się w sobie… Był 1962 rok. Ojciec już wtedy mieszkał w Warszawie. Pracował w tzw. Zelosie, czyli fabryce kineskopów i telewizorów. A ponieważ był ambitny, a do tego zdolny, zakład postanowił go wyedukować. Najpierw poszedł do technikum energetycznego przy ul. Puławskiej 113.

Mama przeprowadziła się do Warszawy czy utrzymywali związek na odległość?

Przeprowadziła się, ku utrapieniu całej rodziny, która została w Zbąszyniu. Ale – jak mówią – miłość i sraczka przychodzą znienacka. 5 marca przyszedł na świat Andrzejek. Pierwsze dwa lata mieszkaliśmy na rogu ulicy Odyńca i alei Niepodległości, tuż przy ogródku jordanowskim. Po dwóch latach urodził się mój brat Arek; wtedy przeprowadziliśmy się na Służewiec. Ojciec cały czas pracował w Zelosie, a matka była telefonistką. Podobnie zresztą jak w Zbąszyniu. W Warszawie dostała pracę, jak to się wówczas nazywało, w biurze numerów w centrali telefonicznej. Pamiętam, że nieraz chodziłem do mamy do pracy. Pracowała tam niemal do samej emerytury.

Jaki jest ojciec w twoich wspomnieniach?

Był strasznie wymagający. I – jak już mówiłem – szalenie ambitny. Od siebie wymagał bardzo wiele i tyle samo od innych. We wszystkim, co robił, dążył do perfekcji.

Był typem despoty?

Jak najbardziej. Pamiętam, że kiedy miał wrócić do domu, wybieraliśmy z bratem okruszki z dywanu, żeby nie było zadymy. Miał być porządek.

Reżim.

W czystej postaci. Jak ojciec coś powiedział, to tak miało być. Nie jak dzisiaj, że dzieciaki zlewają polecenia. Jak coś się przeskrobało, miało się wybór – sznur od żelazka albo pasek od spodni.

Co wybierałeś?

Wszyscy wybieraliśmy pasek, bo jako szerszy mniej bolał. Ojciec kazał pokazać dzienniczek ze stopniami. „U, niedobrze”. I na kolano. Arek miał lepiej, bo był młodszy. Poza tym wystarczyło, że przed laniem się rozpłakał i bywało, że ojciec mu darował. Ale ja „byłem twardy na robocie” i nie pękałem, więc w dupę dostawałem regularnie. Aż mi łza z bólu nieraz poszła.

Arek to nie jedyne twoje rodzeństwo.

Ojciec marzył o córce. Miała mieć na imię Anna Maria. Stąd nasze imiona zaczynają się na „A”. Przełamanie męskiej passy nastąpiło dopiero po naszym młodszym bracie Tomku. Po nim na świat przyszła Ania. Ojciec był wtedy na ostatnim roku studiów.

Skąd te studia?

Ojciec należał do partii. W pracy wysłali go na studia, żeby mógł podnieść kwalifikacje. To było dla niego niezwykle ważne, bo w tych czasach na studia mogli sobie pozwolić nieliczni, pochodzący z tzw. dobrych domów. Ojciec – za co go szanuję – naprawdę wierzył w tę ideologię.

W socjalizm.

Tak. Był święcie przekonany, że na tym da się budować solidne państwo, którego obywatele są szczęśliwi. Nie był oczywiście w PZPR na żadnym eksponowanym stanowisku, nie był także aparatczykiem, który tylko kombinuje, co komu i jak załatwić.

Co ojciec poszedł studiować?

Co zaskakujące, nie była to Politechnika, a Szkoła Wyższa Nauk Społecznych przy KC PZPR. W trakcie studiów wyprowadził się do akademika, żeby móc się w spokoju uczyć. W domu przy trójce dzieciaków o skupienie było niełatwo, więc męczyła się z nami matka. Raz na tydzień, w weekend, przyjeżdżał do nas.

A odwiedzałeś ojca w akademiku?

Tak. Jechałem tramwajem i autobusem, a z powrotem taksówką, na którą dostawałem pieniądze.

Mieszkaliście w tym samym mieście…

Wiem, że wiele osób może tego nie pojmować. Zrozum jednak, że dla ojca priorytetem było kształcenie się, dzięki czemu mógł podnosić kwalifikacje zawodowe. Oboje z matką podjęli taką decyzję. Na szali leżała kariera ojca, a pamiętaj, że mówimy o czasach, kiedy nie tak łatwo było ją zrobić. I nie łatwo także było ukończyć studia. Ojciec był tak ambitny, że do indeksu „pozwolił” sobie wpisać tylko jedną trójkę, reszta to były same piątki.

Z czego była trójka?

Z angielskiego. Z którym sobie kompletnie nie radził, bo za grosz nie miał talentu językowego. Pamiętam, jak chodził po pokoju, i liczył „one, two, three, four, five, six…”, a my z nim. Myśmy już to dawno umieli, a jemu jeszcze się pieprzyło. Studiów bronił w szpitalu, ponieważ zachorował, a niedługo potem zmarł. Nam mama powiedziała, że na nerki, chociaż ja uważam, że powodem były komplikacje po ranie w nodze, odniesionej jeszcze w czasie wojny.

Zdążył z obroną?

Tak. Obronił się i zmarł. Pół roku przed śmiercią urodziła się Ania.

Wymarzona córka.

Księżniczka, perła! Widział ją może ze trzy razy w życiu. Ania urodziła się w grudniu, a ojciec zmarł w lipcu. Zostaliśmy z matką sami.

Jakąś zapomogę matka dostała?

A i owszem. Na rentę po ojcu czekaliśmy trzy lata.

Dlaczego tak długo?

Nie mam pojęcia. Takie były czasy.

Jak sobie radziliście?

Jak? Bida z nędzą. Pomidora matka kroiła w cienkie jak pergamin plasterki, żeby starczyło dla wszystkich. Nie chcę przez to powiedzieć, że głodowaliśmy. Jak człowiek był głodny, to sobie brał dokładkę z ziemniaków albo chleba i już.

Mówiłeś kiedyś, że nie wyszedłeś z zamożnego domu.

Matka non stop tyrała, notorycznie nie było jej w domu, bo brała, co się dało. Wracała z centrali i zajmowała się repasacją pończoch. Bo kiedyś jak się zrobiła dziura w rajstopach, to nikt ich nie wyrzucał do kosza, tylko naprawiał. Przez tę pracę matce bardzo się pogorszył wzrok. Pieniądze z repasacji trzymała w kartonowym pudełku, razem ze wszystkimi przyborami. Miałem wtedy z pięć lat, ojciec jeszcze żył. Zasunąłem tę kasę i poszedłem kupić sobie zabawkę w kiosku. Matka ją zobaczyła i sprawa natychmiast wyszła na jaw. Strasznie po dupie dostałem. Największy wstyd był jednak wtedy, kiedy musiałem pójść do kiosku i zwrócić zakup.

Nie mogę powiedzieć, bym sam wychował siebie i jeszcze trójkę rodzeństwa. Wszystkim kierowała matka, ja zaś – jako ten najstarszy dzieciak – najwięcej jej pomagałem. Z dzieciństwa wyniosłem to, że jeżeli cokolwiek w życiu chcę mieć, muszę sam o to zadbać. Byliśmy bardzo szczęśliwą, kochającą się rodziną, niezwykle zżytą. Pomimo tych niedoborów, a bardzo możliwe, że właśnie dzięki nim. Matka umiała nas cudownie ze sobą zżyć.

Opowiedz o okolicy, w której mieszkałeś.

W czasach, o których mówię, byłem już na tyle samodzielny, że bez opieki poruszałem się po całej Warszawie, autobusami czy tramwajami. Dziś dwudziestoletnie „dzieciaki” są przez starych wożone samochodami na zajęcia.

Okolica, w której mieszkaliśmy, czyli Służew, to był jeden wielki plac budowy, bo Warszawa niezwykle się wówczas rozbudowywała. Były tu również rejony zupełnie wiejskie – z chałupami, polami, zwierzętami… Organizowaliśmy bitwy pomiędzy poszczególnymi blokami, robiąc sobie tarcze i lance… Człowiek przychodził ze szkoły, rzucał torbę i szedł na podwórko. Do domu wracało się na film w telewizji albo program dla dzieciaków - było ich na lekarstwo. Chodziliśmy do siebie „po chałupach”, więc widziałem różnicę w statusie rodzin, gdzie jest jedno dziecko, a nami. To był kosmos.

Docinali ci rówieśnicy?

Nie. Bo ja byłem lubiany. Wygadany, nie pękałem, kiedy innym się zdarzało. Poza tym zwykle bawiłem się z kolegami starszymi o dwa–trzy lata. Z nimi łaziłem po Służewcu, grałem w piłkę… Pamiętam sylwestra, byłem chyba w piątej klasie podstawówki, a ci moi koledzy ją kończyli. Mieli wino schowane w piwnicy . Dla mnie to była nie lada atrakcja, ponieważ w domu alkoholu się nie piło. Matka mi opowiadała zresztą, że ojciec raz w życiu się spił, na własnej studniówce. Był wtedy dorosłym facetem, bo technikum kończył wieczorowo, już przecież pracując. Efekt był taki, że wylądował w „żłobku”, czyli w izbie wytrzeźwień. Matka, pamiętam, zawsze się z tego strasznie śmiała.

Co się wydarzyło w tej piwnicy?

Zeszliśmy do niej koło północy. Oni już wcześniej pociągnęli z butelki, którą mieli w domu, a mnie dali szklaneczkę. Ale ja jej nie ruszyłem, za młody byłem. Trudno tu zresztą mówić o jakimś mocniejszym alkoholu, bo to były słodkie wina, patykiem pisane. Ale szpan oczywiście był. No więc zbiegamy do tej piwnicy, hałasujemy jak cholera, bo to wino każdemu animuszu dodało.

Twój brat Arek był z wami?

Nie, no, coś ty. Arek był młodszy o dwa lata, a w tym wieku każda klasa to jest przepaść. Chłopaki z piątej nie gadali z tymi z trzeciej, więc ja czułem się nobilitowany, mając bliski kontakt z tymi z ósmej. Ale – jak mówiłem – zawdzięczałem to swojemu wesołemu usposobieniu. Nie wiem, po kim je miałem. Matka nie była skora do żartów, ojciec tym bardziej.

Wracając do piwnicy…

Dochodziła dwunasta. Chcemy wracać do domu, a piwnica zamknięta. Okazało się, że dozorca, który mieszkał na parterze, usłyszał nasze wrzaski i myślał, że to złodzieje, którzy przyszli w sylwestra obrobić ludziom schowki. I zamknął interes na cztery spusty. Zaczęliśmy walić jak wściek­li w te drzwi, zleciało się pół bloku, między innymi moja matka. Wyczuli wino, każdego z nas pogonili do domu. I tyle było zabawy. Ale wiesz, to był pierwszy sylwester spędzony świadomie z kumplami.

I pierwszy kontakt z alkoholem.

Też.

A fajki?

Ja nie paliłem bardzo długo, choć oboje rodzice jarali na okrągło. Kultura wtedy była taka, że wszyscy palili wszędzie – w knajpie, w pracy, nawet w samolocie, choć w specjalnie wydzielonej strefie oddzielonej jakąś lichą zasłonką. Matka zresztą zmarła na raka płuc, jak nic od palenia. Nie szło jej przetłumaczyć. Ile ja razy mówiłem: „Mamo, wszyscy rzucamy palenie”, ale gdzie tam. Kiedy już byłem dorosłym facetem i rozmawialiśmy przez telefon, notorycznie słyszałem jak kaszle i się męczy. Dostawałem szału. “Na coś umrzeć trzeba”, mówiła.

I do śmierci paliła?

Do momentu, aż usłyszała od lekarza, że wyniki badań wskazują na prawdopodobieństwo raka płuc. Paliła przez kilkadziesiąt lat i nagle – jak ręką odjął – przestała. Można było? Można. W jednej chwili wszystko zyskało inny wymiar. Poszła potem do szpitala, pięciokrotnie przeszła chemioterapię. Po ostatniej odeszła w szpitalu.

Długo była leczona?

Rok.

Ładna była?

Oj, tak. Miała szalenie zgrabne nogi. Faceci się za nią oglądali. Chociaż była malutka.

Dobrze znasz genealogię waszej rodziny?

Nie za bardzo.

Nie korciło cię, żeby się dowiedzieć więcej?

Oczywiście, że korciło, ale nigdy nie miałem na to czasu. Kiedyś jacyś ludzie odezwali się do mnie ze Szczecińskiego, twierdząc, że mój ojciec jest z ich drzewa genealogicznego. Wymieniliśmy się mailami, ale nigdy już do tego nie wracałem. Jedyna rodzina ze strony ojca, z jaką potem miałem kontakt, była z Wrocławia, gdzie po wojnie wylądowało wielu lwowiaków. Nim uciekli, ojciec schował się w jakiejś szopie, którą Niemcy ostrzelali. Została mu po tym wada postawy, o której mówiłem. Nie wyprostowywał nogi w kolanie. Ta noga co jakiś czas mu się babrała, wymagała zmian bandaży…

Kiedy ojciec zmarł, siłą rzeczy opiekę nad rodzeństwem musiałem przejąć ja, ponieważ matki popołudniami nie było w domu. Musiałem dać im jeść, posprzątać. Z Arkiem mieliśmy dyżury, kiedy który sprząta, ścieli, robi wszystko inne.

Mimo że matka miała w was oparcie, musiało jej być bardzo ciężko.

Myślę, że nawet nie wiemy, jak bardzo. Ale to dopiero będąc dorosłym, docenia się takie rzeczy.

Rodzice byli dobrym małżeństwem?

Ojciec był o matkę strasznie zazdrosny.

Był czuły wobec niej?

Nie bardzo. Podobnie zresztą jak matka, która do ludzi odnosiła się zawsze z dużym dystansem.

Pamiętasz jej reakcję po śmierci ojca?

Była strasznie wkurwiona na niego. Płakała, mówiąc „aleś mnie załatwił”. Że narobił jej dzieciaków i odszedł.

Cieszyła się z twoich sukcesów?

Bardzo. Wiesz, najpierw, kiedy byłem w Daabie, próbowała przemówić mi do rozsądku. „Synku, zobacz, ty tyle pracujesz, a z tego nie ma żadnych pieniędzy”. Bo nie było. To były czasy, kiedy graliśmy, można powiedzieć, za fajki. Byliśmy zespołem klubu studenckiego Remont i to klub organizował nam koncerty. Nie dostawaliśmy pieniędzy, tylko vouchery, za które w sklepie muzycznym mogliśmy sobie kupić instrumenty. Oczywiście polskie, a nie fendery. Kupowało się zatem gitary marki Defil, ewentualnie czeskie jolany, zwłaszcza że w pewnym momencie pojawił się model przypominający kultową gitarę Gibson Les Paul.

Był też Polmuz.

Polmuz robił bębny. Grało się także na czeskich firmy Amati, które nie były wcale takie kiepskie, bo w Daabie graliśmy na nich całkiem długo.

Co robiłeś po skończeniu podstawówki?

Poszedłem do Technikum Energetycznego im. Synów Pułku, tego samego, które skończył mój ojciec.

Mieliście tych samych nauczycieli?

Może jednego albo dwóch.

Czemu poszedłeś do tej szkoły?

Z kilku powodów. Po pierwsze, bo ojciec tam chodził. Po drugie – doszliśmy z matką do wniosku, że zawód elektryka to dobry zawód. Bo prąd zawsze będzie. A po trzecie, do tego technikum chodzili kumple z mojej podstawówki i z religii. Bo to były czasy, kiedy na religię chodziło się do kościoła, a tam spotykały się dzieciaki z różnych szkół. No więc było raźniej. I wreszcie – było blisko. Decyzja była być może zaskakująca, bo ja zawsze przejawiałem zdolności humanistyczne, ale myślałem sobie: „I co ja będę miał po tym liceum?...”.

Zdarza ci się dzisiaj pogrzebać przy kabelkach?

Drobne naprawy elektryczne tak, ale przy elektronice wysiadam.

To jesteś drugim w kraju najsłynniejszym elektrykiem.

Bez przesady.

Jakim byłeś uczniem w podstawówce?

Ja zawsze byłem dość kumatym człowiekiem, więc dawałem sobie radę. Nie jakimś orłem, ale trosk matce nie przysparzałem. Najlepiej szły mi przedmioty humanistyczne – polski, historia, nawet rosyjski.

A jak w podstawówce sobie radziłeś na muzyce?

Całkiem nieźle.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: