Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Najsztub i Sumińska - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 maja 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Najsztub i Sumińska - ebook

Dwie jakże różne osobowości. Piotr Najsztub – popularny dziennikarz, człowiek o artystycznych zainteresowaniach, lekko podchodzący do życia, przez wielu uważany za ekscentryka, i Dorota Sumińska – lekarz weterynarii, osoba o wielkim sercu i z nie mniejszym poczuciem obowiązku. Irena A. Stanisławska rezygnuje tym razem z klasycznego wywiadu na rzecz rozmowy trojga znajomych. Taką bardzo życiową – o motywach podejmowanych decyzji, stosunku do innych ludzi, chwilach szczęścia i obawach, rozczarowaniach i marzeniach, umiejętności radzenia sobie w szczególnych sytuacjach. Oprócz licznych porównań ze światem zwierząt nie brak tu słownych utarczek, plotek, anegdot i kawałów. Czytelnik nawet nie zauważa, kiedy sam daje się wciągnąć w dialog i rozpoczyna dyskusję z rozmówcami. 

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8015-681-4
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dorota Sumińska – weterynarz, Matka Teresa od Zwierząt. Altruizm ma w genach – w jej żyłach płynie krew świętej Urszuli Ledóchowskiej.

Pochyla się nad każdym małym i dużym stworzeniem. Pod swój dach przygarnęła dwudziestkę bezdomnych kotów i psów.

Piotr Najsztub – dziennikarz zadający rozmówcom bardzo niewygodne pytania. Obrazoburca. Wyzwala skrajne odczucia. Człowiek, wobec którego nie można pozostać obojętnym – którego można kochać lub nienawidzić.

Dwie krańcowo różne osobowości.

O czym rozmawiali przy jednym stole?

Rozmowa I

O empatii, łamaniu praw natury, życiu w globalnej wiosce, a także o tym, jak widzi chomik

I.A.S. – Piotrze, jesteś naszym gościem, więc może zaczniesz tę rozmowę. Co prawda pewien polityk stwierdził: „Nie poznaje się mężczyzny po tym, jak zaczyna, lecz po tym, jak kończy”…

P.N. – A właśnie widzimy, że kończy słabo. I chociaż przegrał – nie potrafi odejść. Ale mam dla niego dobrą wiadomość: nie jest prawdą, że mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy. Poznaje się go w trakcie. Bo gdy kończy – już nim tak bardzo nie jest. Już jest bardziej człowiekiem.

Aż człowiekiem.

Można też powiedzieć modnie: „aż”. Ale jakim ktoś jest mężczyzną lub kobietą, poznaje się najpełniej wtedy, kiedy on lub ona „może wszystko”. Ma władzę nad drugą osobą. Czasem wynikającą z tego, że ktoś go, ją bezgranicznie kocha, a czasem wynikającą z przewagi materialnej, prawnej albo z wyraźnie silniejszej, dominującej osobowości. I to jest dla człowieka – mężczyzny, kobiety – najważniejszy i jedyny miarodajny sprawdzian: jak z tej władzy korzysta, dla czyjego dobra i czy ta władza mu przyjemnie i samolubnie w głowie szumi. W takich momentach poznajemy mężczyznę. Bo gdy kończy, jest już słaby. Sam ze sobą. Choć może być w związku.

D.S. – Myślę, że nie jest tak, że mężczyzna, gdy kończy, to już jest tylko człowiekiem. Moim zdaniem płeć do tego stopnia determinuje zachowania (w świecie zwierzęcym jest tak samo), że mężczyźni i zaczynają, i kończą inaczej niż kobiety. Pierwsze, co przychodzi mi do głowy – rozstanie. Jak rzuca facet, a jak rzuca kobieta? Zazwyczaj inaczej. Tak naprawdę nasze zachowania są w znacznej mierze uwarunkowane płcią. Zacznijmy od mózgu. On też ma płeć. Jeszcze na etapie życia płodowego mózgi dziewczynek i mózgi chłopców podlegają innym procesom. Chłopiec traci wiele możliwości, jego mózg staje się trochę podobny do mózgu osoby dotkniętej autyzmem. To dlatego mężczyzna nie ma tak podzielnej uwagi jak kobieta. Niektóre szlaki nerwowe są zablokowane i nie może doznawać pewnych emocji. On nie tylko nie jest w stanie ich przeżyć – on w ogóle nie jest w stanie ich rozpoznać.

Na przykład jakich?

To są na pewno niuanse, różne gatunkowo. Najprościej to wytłumaczyć w ten sposób: jaki zarzut najczęściej ma kobieta w stosunku do mężczyzny? Że on nie wie, czego ona chce. Jak ona nie powie – to on nie wie. A ona wie – nawet gdy jej nie powie.

Ona się domyśla. I najczęściej myśli schematami. Natomiast nie jest prawdą, że mężczyźni nie potrafią rozpoznać kobiecych potrzeb, jeżeli nie zostały one wyartykułowane.

Na pewno część potrafi, co nie zmienia faktu, że różnice w postrzeganiu świata przez mężczyzn i kobiety są zasadnicze. Chłopcy zwykle muszą uczyć się empatii, wrażliwości na potrzeby innych, podczas gdy dziewczynki zazwyczaj rodzą się z tą umiejętnością. Facet, samiec skupia się na jednej czynności. Ma cel i do niego dąży. Samica w drodze do celu to urwie kwiatek, tu coś skubnie, tam coś zauważy, coś przegryzie. Znakomicie potrafi się rozproszyć, co wynika z życiowej konieczności. Przynajmniej w założeniu kiedyś będzie miała dzieci. Bez podzielności uwagi narazi je na niebezpieczeństwo. Nie dopilnuje ani ogniska, ani faceta. A on? Spłodzi potomstwo i może iść na piwo. Zasadniczo powinien bronić gniazda i dostarczać jedzenie, ale jeśli nie musi?

Upieram się, że mężczyzna bywa człowiekiem. A jeśli jest człowiekiem – to uzbrojonym w empatię. Jeśli zaś nie zważa na innych, to jest mało empatycznym człowiekiem, a nie mało empatycznym mężczyzną.

To rola mamy. Jak nie nauczy…

Mnie nie nauczyła. Była zajęta ważniejszymi sprawami. Naprawdę ważniejszymi.

Może nauczył cię ktoś inny. Może tata, może babcia, ciocia.

Mnie mój przeżyty czas uczy empatii. Im jestem starszy – tym mam jej więcej. Spotykam ludzi, szczególnie kobiety, słucham i patrzę, kim i jakie są, i to się we mnie odkłada empatią.

Ja nie mówię, że mężczyźni nie są empatyczni. Są, ale wielu z nich, tak jak ty, nabywa tej cechy z czasem. Najwięcej krzywdy zrobiła nam cywilizacja, z której jesteśmy tacy dumni. Mówiąc najprościej – cała para poszła na zewnątrz. Zamiast pracować nad sobą, zaczęliśmy zmieniać świat. Ciągle byliśmy niezadowoleni: albo nam było za ciepło, albo za zimno; nie chciało nam się chodzić – więc wymyśliliśmy samochody, nie chciało się gotować – no to mamy fast foody. W większości ludzkich działań doprowadziliśmy do totalnej łatwizny. Tymczasem okazało się, że nadal nie umiemy sobie poradzić sami ze sobą. Każdy gatunek, więc człowiek też, w sposób naturalny dąży do doskonalenia własnych możliwości. A jeśli z tego rezygnuje – cofa się w rozwoju.

Mówisz o wzorcach zachowań, które ulegają zmianom. Być może z czasem zacznie się zmieniać również mózg. Bo na przykład wzorce polowania, celu, drogi mnie już nie dotyczą. Należę do gatunku przejściowego – tamtego już we mnie nie ma, a nie do końca wiadomo, co ma to zastąpić. U mnie akurat w opuszczone miejsce wkrada się jakiś rodzaj empatii. I dotyczy to nie tylko rozumienia kobiet, ale też świata wokół. Co z kolei powoduje redukcję z jednej strony lęków, a z drugiej – odwiecznych męskich „celów do zdobycia”. Być może wynika to stąd, że kiedyś dużo uwagi poświęciłem temu, aby najpierw się dowiedzieć, jaki sam jestem, a dopiero potem swoją osobą zawracać ludziom głowę. Nie wiem, jak dalej będą się te wzorce zachowań zmieniać. Być może czeka nas powrót do życia bardziej dzikiego. Nie chodzi mi o życie na wsi, z dala od cywilizacji, tylko o świat bez reguł.

Ale dzikość ma bardzo dużo reguł. O wiele twardszych niż te funkcjonujące w naszym świecie.

Bo granice życia i śmierci są tam znacznie bliżej siebie niż w świecie udomowionym. Ja mówię o dzikości jako świecie, w którym odchodzą narzucone schematy. I musimy się zachowywać tak, jak czujemy, chcemy, a nie jak mówi norma. Bo już w te normy za bardzo nie wierzymy.

Chodzi ci o powrót do biologii?

Trochę tak, ale bardziej o przekraczanie własnej biologii. Bo w świecie zwierząt, także dzikich, reguły nie są dyskutowane. W świecie ludzi są.

Ale kiedy technologia poszła do przodu i można było zwierzęta obserwować dokładniej, okazało się, że wcześniej zauważone przez nas reguły nie są regułami. I nieprawdą jest, że drapieżnik zawsze uśmierci zwierzę, które jest dla niego pokarmem.

Czyli możliwy jest obrazek: stojący obok antylopy lew i oboje podziwiający zachód słońca?

Powiem więcej. Możliwe jest, że drapieżnik zaopiekuje się swoją potencjalną ofiarą. I takich przypadków, których nie można wytłumaczyć w sposób schematyczny, jest całkiem sporo. Ja nie mam szacunku do nauki, która pakuje wszystko w tabelki. Prawdziwa nauka zawsze zostawia duży margines. Po prostu zwierzęta, tak samo jak my, uczą się empatii, uczą się nowych sytuacji, budzą się w nich uczucia, jakich wcześniej nie znały. Opowiem wam historię rodem z afrykańskiej sawanny. Pewien biolog przez wiele lat śledził i obserwował lamparty. Drapieżne koty słynące ze sztuki zabijania. Szczególną sympatią darzył lamparcicę, która wyraźnie przestała traktować go jak intruza. Pozwalała na niespotykaną u tych zwierząt bliskość i nigdy nie okazywała zniecierpliwienia. Mógł godzinami siedzieć dwa metry od niej, a ona nie ukryła się przed nim nawet w tak intymnej sytuacji jak poród. Trudno się dziwić, że biolog równie mocno zainteresował się jej córką. Towarzyszył obu paniom przez większość czasu. Lamparcica matka specjalizowała się w polowaniu na pawiany. Widział, jak uczy tej sztuki córkę. Gdy nadszedł czas rozstania i młoda lamparcica poszła na swoje – podążył za nią. Był świadkiem niezwykłego zdarzenia, które poruszyło światem nauki. Lamparcica zauważyła stadko pawianów. Zaczajona w zaroślach planowała atak. Jeden udany skok i trzymała w paszczy zdobycz. Nagle z bujnego futra coś wypadło. Kilkudniowe pawianiątko. Lamparcica odłożyła swój martwy łup i podeszła do maleństwa. Obwąchała, polizała… i zastygła. W jej głowie wyraźnie trwała burza. Stała tak i nie bardzo wiedziała, co zrobić. W końcu delikatnie podniosła małpie dziecko i wspięła się z nim na drzewo. Zwłoki matki zostawiła na dole. Całą noc tuliła małpkę i starała się ją ogrzać. Nie miała tak bujnego futra jak rodzona matka małej, a co ważniejsze – nie miała mleka. Pawianiątko umarło nad ranem. Lamparcica długo próbowała je obudzić. W końcu zrezygnowana odeszła, zostawiając i matkę, i dziecko. Nigdy więcej nie zapolowała na pawiany.

A ilu jest mężczyzn, którzy – użyjmy tego sformułowania – zapolują? Na różne sposoby: część mężczyzn poluje, inni zastawiają sidła. Upolują kobietę, ale po jakimś czasie zostawiają. Nie zjadają jej do końca. Dzielą się nią ze światem. Mówią: „Idź, ciesz innych i siebie!”. A przecież mogliby zamknąć w piwnicy, przykuć do ściany…

Ale są i kobiety niezachłanne. Też się dzielą. Myślę jednak, że to trochę niedobre porównanie. Tym bardziej że empatyczny facet lampart czy kobieta lamparcica polują na siebie, a nie na pawiany.

Piotrze, mówisz, że nabierasz empatii z wiekiem, ale jacy są twoi koledzy?

Chyba nie mam kolegów. Mam wyłącznie koleżanki. Z facetami nie rozmawiam, gdyż uważam ich za nudne stworzenia. Dokonałem jedynego wyboru z możliwych – kobiety. Mężczyźni, których znam, ciągle powtarzają te same zdania, w tej samej sekwencji – najczęściej przy kolejnych kieliszkach wina lub wódki. Opowiadają te same historie. Wiem, co za chwilę usłyszę. Nuda. Dlatego odmawiam udziału. Zawsze marzyłem, by posłuchać, o czym, a przede wszystkim jak, rozmawiają kobiety. Nawet kiedyś zaproponowałem swojej dwudziestokilkuletniej przyjaciółce, żeby urządziła takie babskie spotkanie. Upijałyby się kolejną lampką wina, a ja, zamknięty w szafie, słuchałbym, jak rozmawiają. Prawie udało mi się do tego doprowadzić, ale, niestety, za wcześnie się z przyjaciółką rozstałem.

I czemu to miało służyć?

Chciałem posłuchać na żywo. Bo kobiety zupełnie inaczej rozmawiają. Komunikują emocje, a nie fakty lub informacje. Dlatego mogą mówić wszystkie naraz. Bo nie chodzi o to, co mówią, tylko o czym opowiadają swoimi słowami, gestami. Młode dziewczęta często rozmawiają o penisach.

Tak? Nigdy w życiu nie rozmawiałam o penisach.

Ani ja.

Bo wy jesteście z innego pokolenia. Ja też nie rozmawiałem o penisach. A teraz to jednak istotny problem. Notabene, poznałem niedawno znakomite określenie na penisa. Czytałem wspomnienia mężczyzny, który wychował się przed wojną w Pieninach: wszyscy tamtejsi mieszkańcy mieli na penisa jedno określenie – bzik. Uważam je za bardzo trafne, wiele mówiące o przedmiocie, do którego się odnosi, i o tym, co ów czyni.

Wiesz, dlaczego mężczyźni w większości przypadków są nudni? Bo w naszym świecie przestali być potrzebni i zeszli na dalszy plan. Bardzo im współczuję, gdyż uważam, że się troszeczkę uwsteczniają. Kiedyś mężczyzna był zdobywcą, wszyscy go podziwiali, a teraz? Przydaje się na chwilę, a potem nie wiadomo, czy go tu wstawić, czy tam. Bo kobiety stały się samowystarczalne: same zarobią, same wychowają dziecko. A jak trzeba, to i gwóźdź wbiją w ścianę. Żebyście mnie dobrze zrozumieli – chociaż absolutnie jestem po stronie zrównania praw płci, to uważam, że skoro natura podzieliła nas tak, a nie inaczej, zaufajmy jej i bądźmy równi, ale inni. Niestety, my lubimy wpadać w skrajności i albo faworyzujemy jedną ze stron, albo chcemy zatrzeć naturalne skłonności obu.

Ale nie takie prawa natury łamaliśmy jako ludzie. Dlaczego tego mamy nie złamać?

Bo łamanie praw natury tylko szkodzi. To naprawdę nie wychodzi nam na dobre. Czy dobrze jest teraz mężczyznom?

Ja szukam dla siebie nowej męskiej roli.

Dlaczego?

Bo obecne standardy mi nie odpowiadają. Czuję, że nie są moje. A nigdy nie robiłem niczego, z czym się nie zgadzałem.

Na przykład?

Odmawiałem odgrywania męskich ról. Na przykład takich jak bycie ojcem.

Ale ojcostwo to także fakt biologiczny. Prokreator.

Prokreatorem bywałem.

W świecie przyrody jest bardzo wiele takich przypadków, w których rola samca ogranicza się tylko do zapłodnienia. Jakiś inny przykład?

Nigdy nie uważałem, że mam do zdobycia jakiś cel, i nigdy nic nie zdobywałem. Jeśli coś osiągałem, to wszystko przychodziło jakoś tak mimochodem. Nie w wyniku realizacji jakiejś drogi. Jako mężczyzna nigdy nie polowałem na kobiety. Nigdy nie zastawiałem sideł. Ja tylko otwierałem drzwi. Chcę być dla kobiet kimś, z kim mogą bezpiecznie o wszystkim porozmawiać. Bezpiecznie – czyli bez oceniania, piętnowania. Bo jeśli jest jeszcze dla współczesnych mężczyzn jakaś nowa życiowa rola, to pomoc kobietom w redukcji strachu; ale nie poprzez tworzenie iluzorycznych „bezpiecznych” światów patriarchatu, czyli rodziny et cetera, lecz poprzez pokazanie, że nie ma się czego bać i dlatego nie trzeba się nigdzie i w nic chować. Co nie wyklucza wspólnego życia.

Nie uważasz, że to bardzo wygodne?

Niebycie mężczyzną jest wygodne.

Widzisz, do czego doprowadziło ułatwianie sobie życia. Bycie mężczyzną w tradycyjnym pojęciu jest już niemożliwe, a matki dalej wychowują synów na rycerzy Okrągłego Stołu. Tymczasem ani miecz, ani rumak z rzędem na nic się nie przyda. Dziś mężczyzna musi wyjść z tej roli. Czasem jest niańką, czasem poodkurza i zmyje gary. To jedyny sposób dostosowania się do współczesności.

Co uczyniłem.

Poza niańką. Ale i tak gratuluję. Lecz nie jest to powszechne. Wielu mężczyzn nadal traktuje tak zwane babskie zajęcia jako niegodne prawdziwego faceta. Z kolei kobiety znacznie mniej życzliwie widzą „prawdziwego mężczyznę” przed telewizorem i z piwem w garści. A co do twoich bezpiecznych rozmów… Rzeczywiście kobiety lubią mówić i być wysłuchiwane przez mężczyznę, co się rzadko zdarza, ale myślę, że może to być pułapką. Mężczyzna nie zawsze rozumie niuanse damskiej duszy i często pojmuje je opacznie. Prawdziwym powiernikiem kobiety będzie druga kobieta lub gej.

Zgadzam się, że mężczyzna nie rozumie do końca; niemniej zawsze staram się pokonywać granice płci.

Nie do pokonania.

Ale trzeba próbować. Wtedy spotyka się człowiek z człowiekiem, a nie płeć z płcią. Oczywiście należy spełnić pewne warunki minimum – flirt i zdobycie muszą już być za nami. W tej rozmowie nie chodzi o to, żeby pójść do łóżka; bo już w nim byliśmy.

Rozumiem, że twoja koncepcja pokonywania różnic płci jest następująca: najpierw idziecie do łóżka, a później toczycie intelektualne dyskusje?

Szukamy w sobie człowieka.

Więc z kim poszedłeś do łóżka?

Do łóżka idzie się z kobietą. Potem się spotyka człowieka.

A ja bym chciała pójść do łóżka z mężczyzną człowiekiem.

Tak od razu?! To dopiero po osiemdziesiątce.

Ciekawa teoria. Powiesz nam coś więcej?

Jeśli pytasz mnie o mężczyzn tak ogólnie, to nie jestem najlepszym specjalistą.

Myślę, że jesteś wybitnym specjalistą.

Nawet nam się wydaje, że w sprawach męskich jesteś większym specjalistą niż ja z Dorotą razem wzięte.

Nie jestem – w tym sensie, że będąc mężczyzną, w pewnym momencie się od niego zdystansowałem.

Ale kiedyś nim byłeś.

Ledwo to pamiętam. I to ze wstydem.

Ale mówią ci już „proszę pani”?

Nie, ale zdarzyło mi się już kilkakrotnie, że w ferworze rozmowy zaprzyjaźnione kobiety zwracały się do mnie: „Ale gdybyś wiedziała…”.

Pamiętam, jak w trakcie jakiejś rozmowy Maria Czubaszek powiedziała: „Wtedy, kiedy jeszcze byłam kobietą…”. Może więc wróćmy do tych zamierzchłych czasów, kiedy byliśmy mężczyznami i kobietami, i przypomnijmy sobie, jak to wtedy było. A raczej – kiedy byliśmy samcami i samicami. Nie udawajmy, że ludzie są wolni od mocy hormonów. Przecież one zaczynają nami rządzić, gdy dojrzewamy, i długo jeszcze generują większość naszych zachowań.

Ja miałem zaburzony rozwój, bo w wieku osiemnastu lat zaangażowałem się w karnawał Solidarności. Więc moja męskość została zawieszona, ponieważ zająłem się „Polską”.

Dlaczego? Twoja męskość przejawiała się w walce o wolność narodu!

Ale z tych moich hormonów kobiecość nic nie miała… Wtedy chodziło o wolność w podstawowym tego słowa znaczeniu. I niezbędnym do życia, moim zdaniem. Co ciekawe, po osiemdziesiątym dziewiątym roku brak wolności zmienił swoją treść i okazało się, że nadal trzeba ją sobie wywalczać. Od tej pory wolność oznacza uwolnienie się od lęków, zapanowanie nad nimi. Nie znam kobiet innych narodowości, ale wydaje mi się, że Polki są szczególnie spętane lękami. To są i lęki patriarchalne, i bytowe; więżą je też normy społeczne. Wszystko sprzeciwia się wolności i swobodnej ekspresji Polek. Dlatego tak niezmiernie rzadko mężczyźni obcują (cudowne polskie słowo!) z kobietami takimi, jakie one naprawdę są. Ale mężczyźni też są spętani lękami. U nich lista lęków jest krótsza: boją się kompromitacji, boją się, że nie dadzą rady z jakimś mitycznym „światem”.

Że będą potrzebowali braveranu.

To akurat przestaje być problemem, ponieważ staje się normą. W społeczeństwie tak wypełnionym alkoholem, papierosami, stresem naprawdę nie trzeba mieć stu lat, żeby brać te tabletki. Trzeba je brać znacznie wcześniej. Jest też męski lęk przed ukazaniem własnej słabości przy drugiej osobie; nawet tej, którą kochamy. Bo norma jest taka, że mamy być dla niej oparciem, a „oparcie” nie może okazywać słabości. W związku z czym mężczyźni lęk tłumią w sobie. A człowiek, który, załóżmy, choć przez jedną godzinę w tygodniu nie okaże wobec bliskiego sobie człowieka słabości, z czasem kamienieje. Po trochu, po trochu. I mężczyźni są skamieniali. Tu nawet nie chodzi o to, że mężczyźni nie płaczą, bo rzadko który facet chciałby popłakać, ale po prostu o bycie słabym. Łapię się na tym, że strasznie trudno przychodzi mi powiedzieć, że czegoś nie wiem. I nie zauważyłem, by któryś z moich znajomych rówieśników kiedykolwiek się do tego przyznał. Bo to jest forma przyznania się do słabości. Pomyślałem nawet, że dla mężczyzn w moim wieku, czyli w przedziale od pięćdziesięciu do sześćdziesięciu lat, powinny być prowadzone szkolenia z mówienia „nie wiem”.

Od jakiegoś czasu ja nie mam z tym problemu. Wydaje mi się, że z wiekiem mężczyźni i kobiety znają już własną wartość. Przyznanie się do jakiejś niewiedzy nie oznacza, że jesteśmy niedouczeni, gorsi.

Tu nawet nie chodzi o popisywanie się wiedzą. To dotyczy też odpowiedzi na pytanie: Co będzie dalej? Mężczyźnie z trudem przychodzi się przyznać: Nie wiem. On nie wie, ale wymyśla scenariusze i mówi: „Będzie dobrze…” (chociaż ja w takich sytuacjach ostatnio mówię: „Będzie… niedobrze, i to będzie wspaniałe!”). Pewnie myślimy, że jak nie zarysujemy kształtu scenariusza, to w otaczającym nas świecie wywołamy popłoch. Bo skoro my nie wiemy, to kto ma wiedzieć?!

To prawda. Bo uważamy, że na mężczyznach spoczywa odpowiedzialność za to, co będzie, jak będzie. Tak zostaliśmy wychowani: „Wróci tata, to zobaczymy, co będziemy robić. Wróci tata, to ci wygarnie!”.

A czasy są takie, że naprawdę się nie wie. Bo jeszcze sto lat temu były tylko koleiny. Mogłaś wejść w tę, mogłaś w tę. A tak naprawdę to była tylko jedna koleina i ewentualna alternatywa: brak jakiejkolwiek koleiny i związana z tym permanentna niepewność i przypadkowość. I wszystko było wiadomo. Może dlatego lubię miejsca, gdzie czas się zatrzymał. Jeżdżę na wakacje do przyjaciółki mieszkającej na południu Włoch. To najbiedniejsza część kraju, do której jeszcze nie dotarli zagraniczni turyści. Kiedyś postanowiłem kupić ze dwa kilogramy orzeszków pinii. Przyjaciółka zaprowadziła mnie w pewne miejsce. Siedzieli tam staruszkowie wydłubujący orzeszki ze skorupek. Dowiedziałem się, że najstarszy z nich, mniej więcej koło dziewięćdziesiątki, uwielbia swoją pracę: „Pracuję w tym miejscu już siedemdziesiąt lat. Zacząłem, jak miałem siedemnaście. Dolce vita!”. Nic nie chce zmieniać! Wszystko w jego życiu zawsze było i jest jasne – wiadomo, że wieczorem jest promenada, że obiad jest o tej samej godzinie i co na ten obiad będzie. W tamtejszych restauracjach menu zmienia się raz na pięćdziesiąt lat! Dochodzi nowe danie. A u nas przejeżdżam koło restauracji, która wczoraj była włoska, a dzisiaj już jest francuska.

I właśnie te ciągłe zmiany nas gubią. Weźmy mrówki, również gatunek społeczny, który od milionów lat buduje mrowisko w konkretnym piasku. Przenosimy je w inne okoliczności, gdzie będzie inny piasek, i cała mrówcza rodzina się rozpada, ponieważ kompletnie nie wie, co ma robić. Zmiana powoduje lęk, a kiedy zaczynamy się bać – jesteśmy niewydolni. Dlaczego kobiety mają w sobie tyle lęków? To patriarchalna spuścizna – najpierw nie wiedziały, jaką decyzję podejmie ojciec, a potem mąż. Czy sprawdzą się jako wybranki, czy też nie? Bo to mężczyzna miał prawo głosu, i to on decydował o ich losie. Dziś mogą więcej, ale w ich życiu dalej nie ma stałości i rytmu. Nie wiadomo, czy jutro nie stracisz pracy, czy dostaniesz się do lekarza, czy będzie miejsce w przedszkolu; a może mąż pokocha kogoś innego?

Nie zgodzę się z tobą, jeśli chodzi o kierunek staczania się cywilizacji. Mimo że świat się globalizuje, zmieniają się role, to jako społeczeństwo mamy coraz mniej do wykonania. I to będzie rodziło gnuśność, która już jest w Europie i powoduje, że ona nie chce się zmieniać, że nadal chce być tym „kompocikiem osłodzonym czereśniami”. Tak będzie wyglądała gnuśność średnio sytego społeczeństwa. A więc za pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat gnuśność i wygoda kompletnie oswojonego świata wokół zrodzą pomysł ratunkowy na cykliczne uruchamianie woli walki, przetrwania – niezbędnych do rozwoju. Tym pomysłem będzie odbywająca się raz na pięćdziesiąt lat globalna uroczystość – wielkie losowanie (tak jak dzisiaj losuje się na przykład grupy przed mistrzostwami świata w piłce nożnej). W odpowiadających sobie wielkością „koszykach” zostaną umieszczone narody i rozpocznie się losowanie dla nich nowych miejsc, w które potem się je przeniesie, żebyśmy wszyscy musieli się adaptować, uczyć, walczyć. Na nowo zaprogramować. I to okaże się jedynym sposobem, żeby ludzi czymś zająć, żeby dokonywał się jakiś postęp. No i oczywiście przy okazji transmisji z tego losowania ceny reklam osiągną najwyższy poziom! Zobaczycie, że tak będzie.

Nie dożyjemy. Poza tym sądzę, że znacznie wcześniej podzielimy los lemingów. Każdy gatunek ma swoją liczbę krytyczną. Nasza to podobno dziewięć miliardów. Jesteśmy niedaleko.

I co się stanie?

Zaczniemy się wyrzynać. Po prostu. W momencie gdy populacja przekracza liczbę krytyczną dla danego gatunku, jego przedstawiciele zaczynają zachowywać się całkowicie irracjonalnie: rodzice zabijają dzieci, jedni zabijają drugich, inni popełniają samobójstwo. Tak, żeby szybko zmniejszyć populację.

A skąd zwierzęta wiedzą, że ich liczba jest krytyczna? Nie żyją przecież w „globalnej wiosce” tak jak my.

A właśnie, że żyją. W latach sześćdziesiątych Rupert Shaldrake wpadł na pomysł czegoś w rodzaju globalnej informacji. Nazwał ją matrycą morfogenetyczną. Po latach inni naukowcy dostali Nagrodę Nobla za odkrycie tak zwanych kanałów jonowych, potwierdzające teorię Shaldrake’a. Najprościej wytłumaczyć to na przykładzie. Kiedy w Europie zaczęto pakować śmieci w worki foliowe, wrony miały nie lada problem – nie mogły pojąć, co się stało z ich jadłodajnią. Szczelnie zamknięte worki nie przepuszczały zapachów i trudno było się zorientować, jaka jest ich zawartość. Nigdy wcześniej ptaki nie miały do czynienia z grubą czarną folią. Dopiero po kilku miesiącach zrozumiały, że wystarczy zrobić małą dziurkę, aby się przekonać, czy zawartość jest warta trudu. W Indiach worki wprowadzono znacznie później. Co ciekawe, wrony potrzebowały tam tylko kilku dni, by dostać się do środka. A w Indochinach rozwikłały ten problem już w kilka godzin. To samo dotyczy wielkich ludzkich odkryć. Gdy tylko ktoś zrobi, odkryje coś jako pierwszy, już po kilku dniach ze świata płyną informacje, że udało się to innym. Dzielimy się informacją nieświadomie, jakbyśmy byli połączeni niewidzialnymi kanałami. Dotyczy to wszystkich żywych organizmów.

A czy w świecie zwierząt jest jakiś gatunek, w którym stosownie do naszych czasów zmienia się rola samca?

Nasza cywilizacja zmieniła sposób życia orangutanów. W Sepiloku na Borneo jest ośrodek reintrodukcji orangutanów. Wychowywane tam maleństwa, którym zabito matki, wracają do lasu, gdy stają się dorosłe. A ponieważ lasu zostało już niewiele i może zabraknąć pokarmu, dwa razy dziennie na specjalnie wybudowanych drewnianych platformach wykładane są owoce. Kto chce, przychodzi i się dożywia. Zanim człowiek zaczął wycinać lasy deszczowe Indonezji i Malezji, orangutany prowadziły samotne życie. Samce spotykały się z samicami jedynie w celu prokreacji i nigdy nie brały udziału w wychowaniu dzieci. Wynikało to głównie z konieczności posiadania dużych terytoriów, które dawały gwarancję, że dla każdego wystarczy jedzenia. Dziś, gdy terytoria się skurczyły, wiele maluchów wychowuje się w grupie rówieśniczej, a nie tylko z matką. Nastąpiła radykalna zmiana. Biolodzy z placówki w Sepiloku zauważyli, że samce są bardzo zainteresowane potomstwem. Towarzyszą samicom, a te chętnie im pokazują, jak opiekować się dzieckiem. Na pewno wielki wpływ ma tutaj dokarmianie. Ale dziś bez niego orangutany byłyby skazane na zagładę. Życie w rodzinie wymaga znacznie większej ilości jedzenia.

A jak zachowują się samce, które urodziły się na wolności?

Jest ich coraz mniej i – co ciekawe – wiele z nich korzysta z ludzkich jadłodajni.

Dostatek pożywienia odbiera samczość samcom.

Daje samcom więcej. Brak pożywienia skazywał je na samotność, dostatek pożywienia pozwala im cieszyć się towarzystwem samic i potomstwa. Niekoniecznie własnego.

A mój punkt widzenia jest taki, że męskość równa się samotność.

W przypadku słonia na pewno tak. W przypadku człowieka – nie.

Też. I chyba w przypadku większości zwierząt?

Nie.

A ja przychylam się do zdania Piotra. Poluje lew…

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: