Niczemu winne - ebook
Niczemu winne - ebook
Szczęście nie zawsze można urodzić. Bywa, że trzeba je pochować.
Laura od lat jest mężatką. Na pozór spełniona i szczęśliwa, z dnia na dzień coraz silniej odczuwa emocjonalną pustkę. Ma wrażenie, że wszystkie prawdziwe uczucia zatrzasnęła wiekiem białej trumny niewielkich rozmiarów. Mimo to uśmiecha się i zawodowo doradza innym, jak się podnieść po upadku.
Strata, rozczarowanie, bolesne wejście w dorosłość, wulkan miłości, namiętności, nadzieje i walki ulokowane w krainie smutku, którą należy ukryć przed światem. Jak się w tym odnaleźć?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65684-53-0 |
Rozmiar pliku: | 1 011 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Krew, sperma, łzy i kropla moczu pod woalką miłości i okruszków szczęścia. Plama mleka na bluzce, ślad szminki i jedna kreska pod okrywą nadziei. Zasadniczo dwa jajniki i zwykle drożne jajowody, choć nie zawsze. Zwoje istoty szarej mocno pofałdowane, kryjące w każdej szczelinie emocje i wspomnienia. Pompa ssąco-tłocząca. Silna, niezwyciężona. Ulokowana za przyciągającą spojrzenia bronią bądź przynętą, zależnie od okoliczności. Niemniej – ku rozpaczy ogółu – nie zawsze owa broń ma pokaźny kaliber. Instynkt, przeczucie, empatia. Gniazdo rozpusty i bólu. Wabik w podbrzuszu. Lep na trutnie. Pułapka za koronkową bielizną. Wulkan. Wulkan emocji spoczywający na nierównym podłożu wspomnień. Przesunięta granica bólu – za horyzont, za morze, za las. Ta, co jest przed, w trakcie albo po, więc albo już krwawi, albo zaraz zacznie. Ta, co nie sika na stojąco i za często wybacza. Ta, co chce wiele, ale wciąż za dużo daje, a zbyt mało przyjmuje. Ta, co ma kompleksy i nocne napady demonów. Kobieta, która chce tylko kochać i być kochana. Niedoceniana, nieszczęśliwa, niemądrze naiwna. Ty, ja i ona. Płacząca i ze szczęścia, i ze smutku. Płacząca na widok szczeniaków w reklamie, ceny przy bluzce i dziecka stawiającego pierwsze kroki.
Kobieta.
Czy to nie brzmi dumnie? A obok psia łapa. Cztery. Wszystkie w górze. Kobieta, pies i jej marzenia. Przy nich facet – wierny bądź nie, prawdziwy bądź nierealny, wyimaginowany. W łonie dziecko – wymarzone, znienawidzone lub nieistniejące. W piersiach mleko, silikon lub kompleksy. W głowie burza, która piorunem razi i powala na ziemię. Na twarzy maska. Perfekcyjnie wymalowana.
Kobieta. Superhero.
Synu!
Świat to niebezpieczne miejsce rządzące się swoimi prawami. Nie mieszkają w nim ani spokój, ani sprawiedliwość. Pewność i zaufanie straciły dach nad głową. Z głodu tu nie umrzesz. Owoce życia nakarmią Cię smutkiem i żalem. Napoją Cię zdradą. Nieraz do twoich drzwi zapuka bezsilność. Nie odejdzie, jeśli udasz, że nie słyszysz jej odgłosów. Będzie warować pod Twoim domem nawet wtedy, gdy będziesz dzielić go ze szczerą miłością. Żadne psy jej nie wystraszą, nie przegonią. Strażnicy snów nastroszą ogon, gdy poczują jej obecność.
Synu, to, co piękne z zewnątrz, może gnić od środka. To, co delikatne, może pokazać pazury. Plaster na duszę może Cię odparzyć. Serce będzie nieraz pękać. Ono jest jak pancerna szyba, na której smutek odciśnie się w postaci pajęczyny. Na tę sieć złapiesz emocje. Wyssiesz z nich siłę. Będziesz niezniszczalny, bo Twoją tarczą będę ja. Matka. Nie obiecam, że Cię obronię. Nie przyrzeknę, że nigdy nie zapłaczesz. Puszczę Cię wolno w świat. Nie zamknę Cię w złotej klatce, choć przyznam, że czasem bym chciała. Pozwolę Ci żyć, Kochanie. Rozwijać skrzydła i szybować ponad ludzką zawiścią. Z dumą spojrzę, jak się unosisz nad zwykłe przyziemne problemy i jak odrywasz się od nieuniknionego. I będę czekać na Ciebie.
Nigdy zbyt mocno nie zasnę. Nigdy nie zamknę drzwi. Nawet jeśli zechcesz wyrzucić klucz do mojego serca, ja o Tobie nie zapomnę. Kochać Cię nie przestanę. Usłyszę, jeśli na palcach przejdziesz pod moim oknem. Wstanę, by Cię wysłuchać, otrzeć łzy i z Twoich skrzydeł wyjąć wszystko, co przeszkodzi w lataniu. Oczyszczę piórka, w które pod moim okiem obrośniesz. Otulę Cię miłością, okryję przyjaźnią i spojrzę okiem belfra. Dam Ci po łapach, jeśli będzie trzeba, i zbyt często powiem „uważaj”. Bo jestem Twoją matką.
Wcale nie musiałam nosić Cię pod sercem, rodzić w bólach ani uczyć stawiać pierwsze kroki, by nią zostać. I bez tego jesteś moim synem. Będziesz nim na zawsze, nawet jeśli oddzielą nas dwa metry zimnej rozpaczy. Życie to śmiertelna choroba, na którą nie ma lekarstwa. Nie ma odtrutki dla żalu. Nie ma szczepień przed smutkiem. Nie ma nic na pewno i nic całkiem naprawdę, prócz tego, jak kocha Cię matka. Jak kochać Cię będzie już zawsze.
Znam Cię. Uczyłam się Ciebie na pamięć. Chłonęłam wiedzę o Tobie. I popełniałam błędy. Czekałam na Ciebie w okopach smutku. Szukałam Cię w świecie bez uczuć. Chcę, żebyś wiedział, gdzie byłam. Chcę, żebyś znał o mnie prawdę. Chcę, żebyś poznał swą matkę. Dlatego spiszę swoją historię. Tu, w tej sterylnej sali. Zamknięta w płaczących ścianach pachnących śmiertelnym smutkiem. Kawałek tej opowieści sam stworzyłeś. Postawiłeś autograf. Podpisałeś się łzą, krwią, ziemią i zieloną kredką nadziei.
Synu, muszę Cię prosić o jedno – żebyś nie bał się kochać i być kochanym. Żebyś swojej męskości szukał w ludzkich odruchach. W głowie i w sercu. Nigdy poniżej pasa. Żebyś wyciągał dłoń z ciemnego dołu, gdzie korzeni się smutek, i ze szczytu, który sięga nieba.
Synu, nic nie zerwie życiowej pępowiny. Nawet droga do innego świata nie pochłonie matczynej miłości. I nawet jeśli jesteś u Boga albo wyrosłeś pod sercem innej kobiety, będziesz moim synem. Jesteś nim.