Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nie uśmiechaj się, bo się zakocham - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
5 listopada 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Nie uśmiechaj się, bo się zakocham - ebook

Kolejna część cyklu „Klub outsiderów”. Nad pozornie idealnym związkiem Valerii i Raula gromadzą się czarne chmury. Przewrotny los zsyła dziewczynie pokusę w osobie przystojnego dziennikarza, a jej chłopak kryje pewien mroczny sekret, którego ujawnienie mogłoby przynieść wiele poważnych konsekwencji dla ich relacji Od problemów nie pozostają wolni także pozostali członkowie paczki. Ester zostanie postawiona przed wyborem jednego z dwóch darzonych przez siebie ciepłymi uczuciami chłopców, Meri czekają zmagania z zaakceptowaniem samej siebie. Dużo kłopotów, nowi znajomi, miłość i trudne wyzwania- to czeka na bohaterów „Nie uśmiechaj się, bo się zakocham”.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-339-9
Rozmiar pliku: 852 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LOG

Stojąc przed kom­pu­te­rem, nie od­ry­wa wzro­ku od mo­ni­to­ra. Próbuje wczuć się w rytm mu­zy­ki i śle­dzić jed­no­cześnie ru­chy sióstr Ci­mo­rel­li. Ma­ri­na za­wsze lubiła tańczyć. I śpie­wać. Uwiel­bia to. Za­my­ka oczy, daje się po­nieść mu­zy­ce i, ile tchu w płucach, wyśpie­wu­je re­fren pio­sen­ki Mi­lion Bucks, który zna już na pamięć.

– You and me is more than eno­ugh… ‘Cau­se you make me feel like a mi­lion bucks!

Kładzie dłonie na bio­drach i ta­necz­nym kro­kiem prze­miesz­cza się w pra­wo, by zna­leźć się na­prze­ciw wiel­kie­go lu­stra. Za­trzy­mu­je się przed nim i wpa­tru­je się we własne od­bi­cie. Bawi się chwilę swy­mi długi­mi blond włosa­mi. Wdzięczy się, prze­chy­lając głowę to w lewo, to w pra­wo.

– Lu­ste­recz­ko, po­wiedz prze­cie… kto jest naj­większym pasz­te­tem na świe­cie?

Dziew­czy­na ob­ra­ca się na pięcie i pa­trzy na stojącego w pro­gu, nie­wie­le od niej młod­sze­go chłopa­ka z iro­ke­zem. Da­niel na­bi­ja się z niej z pa­skud­nym wy­ra­zem twa­rzy i z pal­cem wy­sta­wio­nym w obraźli­wym geście. Uśmie­cha się iro­nicz­nie, nie­przy­jem­nie.

– Kto ci po­zwo­lił wcho­dzić do mo­je­go po­ko­ju?!

– Nikt. Nie po­trze­buję po­zwo­le­nia.

– A właśnie, że po­trze­bu­jesz!

– Miesz­kam tu i mogę robić, co chcę.

– Nie w moim po­ko­ju.

– To nie jest twój dom.

– Ale pokój jest mój.

– Wiesz, że to nie­praw­da.

Ma­ri­na, wściekła, ru­sza w stronę bez­czel­ne­go in­tru­za. Próbuje za­mknąć drzwi, lecz on unie­możli­wia jej to, wsu­wając w nie stopę.

– Ty idio­to! Wynoś się z mo­je­go po­ko­ju!

– To nie jest twój dom!

– Tak samo mój jak i twój.

– Do­brze wiesz, że to nie­praw­da.

– Właśnie, że praw­da!

– Ale ty je­steś tępa. Po­szu­kaj so­bie in­ne­go domu i in­nych ro­dziców! Przybłędo!

Ma­ri­na tra­ci cier­pli­wość: par­ska, rzu­ca się do przo­du i z całych sił na­pie­ra na drzwi. Chłopak wy­su­wa stopę, za­po­mi­na jed­nak o dłoni, która zo­sta­je przy­trzaśnięta między drzwia­mi a fu­tryną. Ryk bólu jest roz­dzie­rający. Prze­rażona dziew­czy­na na­tych­miast otwie­ra drzwi.

– Co tu się dzie­je?

Car­men, wy­so­ka ciem­nowłosa ko­bie­ta, za­alar­mo­wa­na wrza­skiem i całym tym za­mie­sza­niem, po­ja­wia się, wy­cie­rając ręce w kwie­ci­sty far­tu­szek. Od razu spo­strze­ga opuch­niętą dłoń Da­nie­la, który, zbo­lały, sam nie wie, co z nią zro­bić. Pal­ce mu drżą.

– Prze… prze­pra­szam. Ale on… mi do­ku­czał.

– To boli!

– Czy wy chce­cie mnie wykończyć? – pyta ko­bie­ta, przy­trzy­mując de­li­kat­nie dłoń chłopa­ka. – Co ci się słało? Jak tyś to so­bie zro­bił?

– Przy­trzasnęła mnie drzwia­mi!

– Co ta­kie­go?

– To było… nie­chcący – tłuma­czy się Ma­ri­na, bla­da jak ścia­na.

– Kłamie! Zro­biłaś to spe­cjal­nie.

– Na­prawdę, nie mam już do was siły.

– Ja nic nie zro­biłem! To wina tej przybłędy!

– Nie mów tak o swo­jej sio­strze!

– Dla­cze­go? Prze­cież to ad­op­to­wa­na przybłęda!

Car­men kręci głową. Im star­sze są jej dzie­ci, tym bar­dziej napięte stają się sto­sun­ki między nimi. Nig­dy jed­nak nie przy­pusz­czała, że spra­wy zajdą aż tak da­le­ko. Nie mogą się wza­jem­nie ścier­pieć. Ściśle rzecz biorąc, to Da­niel nie cier­pi Ma­ri­ny. I to już od dłuższe­go cza­su. Ma­ri­na zresztą też nie może znieść Da­niela i ciągłego bra­ku sza­cun­ku z jego stro­ny.

– Trze­ba je­chać do le­ka­rza. Niech to obej­rzy.

– Ani mi się śni je­chać do le­ka­rza.

– Ja­sne, że po­je­dziesz! To za­czy­na wyglądać co­raz go­rzej!

– Boże! Wszyst­ko przez tę skończoną kre­tynkę!

– Da­niel! Dość tego! Na­tych­miast prze­stać obrażać swoją siostrę!

– Po co ty się w ogóle uro­dziłaś?!

– Da­niel!

Ma­ri­na czu­je, że za­raz pęknie jej ser­ce. Nie jest jed­nak w sta­nie za­re­ago­wać. Z za­czer­wie­nio­ny­mi, szkli­sty­mi ocza­mi sia­da bez słowa na łóżku. Krzyżuje ra­mio­na i wbi­ja wzrok w podłogę. Dłużej już tego nie wy­trzy­ma.

Tym­cza­sem wciąż do­cie­rają do niej wy­zwi­ska bra­ta i pro­te­sty usiłującej go uci­szyć mat­ki. Czy to jej wina, że bio­lo­gicz­ni ro­dzi­ce jej nie chcie­li? Nikt jej nie chce; nikt jej nie ko­cha. Czu­je się kom­plet­nie odtrącona. Zro­biła, co mogła, żeby przeżyć. Żeby wszyst­ko było w porządku. Zro­biła wszyst­ko, co tyl­ko się dało. Wszyst­ko. Ale…

– Głupia przybłędo! Zo­bacz, jak przez cie­bie wygląda moja ręka!

– Albo prze­sta­niesz się tak zwra­cać do sio­stry, albo…!

Ma­ri­na, roz­go­ry­czo­na, pod­no­si się z łóżka i rzu­ca się bie­giem w stronę bal­ko­nu. Jest za­mknięty, ale w tym mo­men­cie nie ma to dla niej żad­ne­go zna­cze­nia. W chwi­li zde­rze­nia cien­ka szy­ba, która dzie­liła ją od czy­hającej poza krawędzią bal­ko­nu pust­ki, tłucze się w drob­ny mak. Cała ta sce­na, choć wygląda jak z fil­mu, dzie­je się na­prawdę. Ciało Ma­ri­ny spa­da i ląduje na chod­ni­ku przy uli­cy, przy której dziew­czy­na miesz­ka, a za nim podąża prze­rażone spoj­rze­nie ko­bie­ty, która zde­cy­do­wała kie­dyś, że ta mała blon­dy­necz­ka o zie­lo­nych oczach zo­sta­nie jej córką.ROZ­DZIAŁ 1

– Pocałujesz mnie?

– A gdzie?

– Za­skocz mnie.

Raúl uśmie­cha się, od­gar­nia jej włosy i po­chy­la się nad Va­le­rią, zbliżając war­gi do jej szyi. De­li­kat­nie mu­ska jej skórę, składając upra­gnio­ny pocałunek.

– I jak? – pyta, od­chy­lając się do tyłu, żeby zaj­rzeć jej w oczy.

– W porządku. Nie naj­go­rzej, ale…

– Ale co?

– Bywało le­piej.

– Ach tak?

– Tak.

– Dużo le­piej?

– Hm. Tak… Zde­cy­do­wa­nie tak.

Chłopak marsz­czy brwi i poważnie­je. Wy­zwa­nie. Lubi wy­zwa­nia. Po­now­nie przy­su­wa się do swo­jej dziew­czy­ny, ale tym ra­zem kon­cen­tru­je się na jej ustach. W jego pocałunku siła mie­sza się ze słodyczą. Va­le­rii aż za­pie­ra dech. Za­my­ka oczy i daje się po­nieść. Mi­jają se­kun­dy, mija po­nad mi­nu­ta. Wresz­cie, le­d­wie przy­tom­na, uwal­nia się od chłopa­ka, chci­wie łapiąc po­wie­trze.

– A te­raz? Le­piej?

– Wow.

– To chy­ba zna­czy, że ci się po­do­bało, praw­da?

– Jak­byś zgadł.

– Wej­dzie do pierw­szej dzie­siątki?

– Hm. Do pierw­szej dzie­siątki.

– Se­rio?

– Myślę, że tak.

– No proszę, na­prawdę mu­siało być świet­nie, żebyś to przy­znała.

– O co ci cho­dzi?

– O nic. Po pro­stu nie lu­bisz przy­zna­wać mi ra­cji.

– Nie­praw­da!

– Praw­da, praw­da.

– Na­zy­wasz mnie upar­ciu­chem?

– Obo­je nimi je­steśmy, czyż nie?

Va­le­ria mla­ska z nie­sma­kiem, ale za­raz uśmie­cha się i daje chłopa­ko­wi bu­zia­ka.

– Tym pocałunkiem z pierw­szej dzie­siątki zasłużyłeś so­bie na na­grodę – mówi roz­ba­wio­na i de­li­kat­nie stu­ka go pal­cem w nos. Wsta­je z sofy, na której sie­dzie­li, i kie­ru­je się do kuch­ni. Raúl ob­ser­wu­je ją, za­in­try­go­wa­ny. Co też ona zno­wu wymyśliła?

Ko­cha ją. Co­raz bar­dziej. Na­wet jeżeli… Tak, bar­dzo ją ko­cha.

W ciągu tych po­nad czte­rech mie­sięcy dużo ra­zem przeżyli. Mie­li wzlo­ty i upad­ki, były mo­men­ty eu­fo­rii i kil­ka kry­zysów. Na­wet parę razy mie­li to już zakończyć. Tym­cza­sem jed­nak ich związek wciąż się roz­wi­ja i każdy dzień ozna­cza ko­lej­ny krok naprzód, ko­lej­ne nowe doświad­cze­nie. A jed­nak nie wszyst­ko jest tak, jak mogłoby się wy­da­wać.

– Po co ci ten far­tu­szek? – pyta, zdzi­wio­ny, na wi­dok wra­cającej z kuch­ni Va­le­rii. – I mi­ska?

– Upiekę ci cia­sto.

– Prze­cież ty nie umiesz piec cia­sta.

– Jak to nie? Ha! Zupełnie we mnie nie wie­rzysz.

– Nie to, żebym nie wie­rzył, tyl­ko…

Ale Va­le­ria na­wet nie za­mie­rza go słuchać. Udając obrażoną, wra­ca po­spiesz­nie do kuch­ni, spe­cjal­nie głośno przy tym tupiąc.

Ile razy on już to wi­dział? Bawią go te jej fo­chy, cza­sem praw­dzi­we, cza­sem uda­wa­ne. Kie­dy ru­mie­nią jej się po­licz­ki, znów przy­po­mi­na tamtą nieśmiałą dziew­czynkę, którą po­znał jakiś czas temu, gdy miała czter­naście lat i nie była w sta­nie wy­du­sić z sie­bie słowa, kie­dy ją o coś pytał, a za każdym ra­zem, gdy szu­kał jej wzro­ku, od­wra­cała się zmie­sza­na. Od tam­te­go cza­su spo­ro się zmie­niło. Te­raz to dzięki tej dziew­czy­nie czu­je, że żyje, to z nią dzie­li radości i nie­po­ko­je. Bywa nie­znośna, ale zro­biłby dla niej wszyst­ko. Tyl­ko z nią jedną do tej pory upra­wiał seks i do niej jed­nej wzdy­cha dniem i nocą. Muza, której od tak daw­na po­szu­ki­wał i która po­ja­wiła się wresz­cie jego życiu.

Raúl wsta­je z sofy i dołącza do Va­le­rii w kuch­ni. Dziew­czy­na trzy­ma właśnie w rękach książkę ku­charską.

– Może być cze­ko­la­do­we? – pyta na jego wi­dok. – Moja mama ma tu­taj cze­ko­ladę, którą daje do ciast do ka­wiar­ni.

– Do­bra. Niech będzie.

– Nie, po­wiedz, po­wiedz, ja­kie chcesz cia­sto? Mogę zro­bić ja­kieś inne, jeśli wo­lisz.

– Cze­ko­la­do­we brzmi su­per.

– To świet­nie – stwier­dza zde­cy­do­wa­nym to­nem Va­le­ria. – Zo­bacz­my… Od cze­go po­win­nam zacząć?

Raúl pod­cho­dzi do dziew­czy­ny i wkłada jej do ręki swój Black­Ber­ry.

– To może za­dzwo­nisz do ka­wiar­ni?

– Głupek! – woła Va­le­ria i zwra­ca mu smart­fon. – Mam za­miar zro­bić do­mo­we cia­sto cze­ko­la­do­we. I będzie to… naj­lep­sze cia­sto, ja­kie w życiu jadłeś!

Chłopak wzru­sza ra­mio­na­mi i sia­da na nie­wiel­kim ku­chen­nym bla­cie. Ob­ser­wu­je, jak Va­le­ria wle­wa do mi­ski mle­ko, do­da­je cu­kier, cze­ko­ladę, masło i mie­sza wszyst­ko drew­nianą łyżką. Następnie prze­le­wa za­war­tość mi­ski do garn­ka, który sta­wia na wol­nym ogniu i znów za­czy­na mie­szać.

– Nieźle ci idzie.

– Oczy­wiście. A co myślałeś?

– No do­brze, ale to do­pie­ro początek. Nie bądź taka pew­na sie­bie. Temu cze­muś spo­ro jesz­cze bra­ku­je do cia­sta.

– Pomału. Tu­taj piszą, że to zaj­mie go­dzinę.

– Go­dzinę… o rany!

– Właśnie. Możesz więc so­bie iść i w tym cza­sie zająć się czymś in­nym. Dzi­siaj nie kręci­cie?

– Kręcimy, ale do­pie­ro o siódmej.

– To możesz pójść się przejść, a kie­dy wrócisz, będzie na cie­bie cze­kało naj­pysz­niej­sze cze­ko­la­do­we cia­sto na świe­cie.

– Nie chcesz, żebym ci pomógł?

– Nie – z po­wagą za­pew­nia Va­le­ria. – Po­wie­działam ci już, że sama się tym zajmę. Zo­ba­czysz, wyj­dzie ta­kie, że pal­ce lizać.

– Zo­ba­czy­my…

Raúl uśmie­cha się i ze­ska­ku­je z bla­tu. Obej­mu­je dziew­czynę, ona jed­nak nie prze­sta­je mie­szać gęstniejącej w garn­ku masy. Całuje ją czu­le w usta, ale Va­le­ria na­tych­miast uwal­nia się z jego objęć.

– Idź już so­bie! Jeśli nie wyj­dzie, to będzie two­ja wina!

– Idę już, idę.

Cze­ko­la­do­wy aro­mat za­czy­na wypełniać kuch­nię. Moc­ny, sma­ko­wi­ty za­pach szyb­ko opa­no­wu­je nie­wiel­kie po­miesz­cze­nie. Raúl zaciąga się nim i pogłaskaw­szy dziew­czynę po głowie, wra­ca do sa­lo­nu. Zakłada bluzę i wy­cho­dzi, wcześniej in­for­mując o tym Va­le­rię.

Dzień jest po­chmur­ny, wie­je lek­ki wiatr, a na ro­gach ulic liście for­mują się w nie­wiel­kie kup­ki. Raúl spa­ce­ru­je spo­koj­nym kro­kiem. Po­wo­li. Mija go­dzi­na…

Zamyślony, wyciąga z kie­sze­ni blu­zy swój smart­fon i wcho­dzi na Whats-Appa. Przegląda nowe po­sty do­da­ne w gru­pie osób za­an­gażowa­nych w reżyse­ro­wa­ny przez nie­go film. Wygląda na to, że ak­tor grający główną rolę nie może dziś przyjść. Za­wsze coś jest nie tak. Już w mo­men­cie, gdy się na to de­cy­do­wał, wie­dział, że nie będzie łatwo. Ale te­raz oka­zu­je się, że co­dzien­nie po­ja­wia się jakiś nowy pro­blem! Ale to nic. To prze­cież jego pierw­sze doświad­cze­nie reżyser­skie. Początki nig­dy nie są łatwe. Ważne, że w przyszłości na pew­no mu to pomoże. W tej wy­ma­rzo­nej przyszłości, w której ma zo­stać wiel­kim reżyse­rem fil­mo­wym. Cho­ciaż dzięki temu fil­mo­wi, choć krótko­me­trażowe­mu, zy­skał też już coś in­ne­go.

Sy­gnał komórki oznaj­mia na­dejście SMS-a. Raúl czy­ta z uśmie­chem:

Wy­bacz, że taki ze mnie upar­ciuch. Po głębszym za­sta­no­wie­niu muszę uznać, że pocałunek jed­nak nie łapie się do pierw­szej dzie­siątki.

I za­raz następna wia­do­mość:

Tak, bez wątpie­nia pla­su­je się w pierw­szej piątce.

Jest taka słodka.

Raúl myśli chwilę nad od­po­wie­dzią. Idzie da­lej, trzy­mając Black­Ber­ry w dłoni i czując na twa­rzy po­dmu­chy wia­tru. Zna drogę na pamięć, mimo że w ciągu ostat­nich dwóch mie­sięcy tyl­ko raz szedł tędy ra­zem z nią.

Je­stem pe­wien, że Two­je cia­sto też znaj­dzie się w piątce naj­lep­szych, ja­kie kie­dy­kol­wiek jadłem.

Wysyła. Za­trzy­mu­je się na czer­wo­nym świe­tle i pi­sze da­lej.

A na­wet jeśli nie, to masz przed sobą całe lata na roz­piesz­cza­nie i uwo­dze­nie mnie przy użyciu cu­kru i cze­ko­la­dy, Ko­mi­siu.

Ko­mi­siu. Kie­dyś, gdy roz­ma­wia­li na cza­cie na Tu­en­ti, Raúl po­my­lił się i połączył „kot­ka” z „mi­siem”. Od tego cza­su te czułe „Ko­mi­sie” zaczęły co­raz częściej wkra­dać się do ich pi­sem­nych pożegnań.

Za­pa­la się zie­lo­ne światło i Raúl prze­cho­dzi na drugą stronę uli­cy. Do­sta­je ko­lejną wia­do­mość od Va­le­rii. Dziew­czy­na pi­sze mu, jak bar­dzo go ko­cha. Nie mógłby w to wątpić, w końcu oka­zu­je mu uczu­cie na każdym kro­ku.

Dla­te­go też, mimo że Raúl za­wsze po­wta­rza, że „praw­dziwą prawdą” jest nie to, co ktoś mówi, ale to, w co ktoś wie­rzy, to jed­nak boli go, że nie może prze­stać oszu­ki­wać Va­le­rii.

Bo prze­cież na ra­zie na­prawdę nie może.ROZ­DZIAŁ 2

Hip­no­ty­zują go jej usta. Roz­ma­wia z nią i nie może ode­rwać wzro­ku od jej warg. Cza­sem nie do­cie­ra do nie­go na­wet treść tego, co ona mówi. Jest prześlicz­na.

– Bru­no! Czy ty mnie w ogóle słuchasz?

– Oczy­wiście.

– Tak? To o co cię pytałam?

– Czy trzy to do­bry wy­nik.

– No właśnie, do­bry?

– Nie. Po­win­no wyjść mi­nus trzy.

Es­ter wzdy­cha i opa­da na łóżko. Chłopak pod­cho­dzi bliżej i sia­da obok niej.

– Nie za­liczę tej mat­my – skarży się dziew­czy­na ze spoj­rze­niem wbi­tym w su­fit po­ko­ju przy­ja­cie­la.

– Zo­ba­czysz, że za­li­czysz. Nie idzie ci tak źle.

– Nie? Pew­nie masz rację – idzie mi go­rzej niż źle.

– Bez prze­sa­dy. Je­dy­ny błąd tu­taj po­le­ga na tym, że za­miast na mi­nu­sie wy­szedł ci wy­nik na plu­sie. Sposób roz­wiąza­nia jest po­praw­ny.

– Robię za dużo ta­kich błędów.

– To są nor­mal­ne błędy, je­stem pe­wien, że spraw­dzian na­pi­szesz świet­nie.

– Sko­ro tak twier­dzisz…

Ja­sne, że tak twier­dzi! I nie ma co do tego naj­mniej­szych wątpli­wości. Dałby so­bie rękę uciąć za to, że jego przy­ja­ciółka bez pro­ble­mu za­li­czy spraw­dzian z ma­te­ma­ty­ki kończący dru­gi try­mestr. Już jego w tym głowa, żeby pomóc jej się przy­go­to­wać jak naj­le­piej, nie­za­leżnie od tego, ile go­dzin mie­li­by na to poświęcić. Czyż nie po to są przy­ja­ciele, żeby po­ma­ga­li so­bie za­wsze i we wszyst­kim?

Cóż, Bru­no byłby szczęśliw­szy, gdy­by między nimi było coś więcej niż przy­jaźń.

Od całej tej spra­wy z Ro­dri­giem zbliżyli się do sie­bie jesz­cze bar­dziej, o ile było to w ogóle możliwe. Po tym, jak ją po­trak­to­wał tre­ner, Es­ter przez parę ty­go­dni nie mogła dojść do sie­bie. Bru­no nie tyl­ko służył jej wówczas ra­mie­niem, na którym mogła się wypłakać, ale zmo­bi­li­zo­wał też całą swoją wy­obraźnię, by skłonić przy­ja­ciółkę do uśmie­chu. Słuchał jej, oka­zy­wał jej zro­zu­mie­nie, po­cie­szał ją i opie­ko­wał się nią przez cały czas trwa­nia jej emo­cjo­nal­ne­go kry­zy­su. Za­wsze, gdy po­trze­bo­wała roz­mo­wy, był do jej dys­po­zy­cji.

Od tam­te­go cza­su minęły już po­nad czte­ry mie­siące, a Es­ter ani razu nie umówiła się z żad­nym chłopa­kiem. Zero flirtów – ani z rówieśni­ka­mi, ani ze star­szy­mi. W związku z tym Bru­no zaczął żywić cichą na­dzieję, że to on mógłby zo­stać jej wy­bran­kiem. A jed­nak dni mi­jają i nic właści­wie się nie dzie­je. Naj­gor­sze jest to, że uczu­cie, które już wcześniej nosił w ser­cu, przy­brało te­raz na sile, stając się jed­no­cześnie bar­dziej bo­le­sne niż kie­dy­kol­wiek wcześniej.

– Chcesz roz­wiązać to za­da­nie jesz­cze raz? – pyta z uśmie­chem.

– Nie. Nie ma sen­su robić w kółko tego sa­me­go. Poza tym będę już le­cieć, muszę jesz­cze dokończyć wy­pra­co­wa­nie i po­uczyć się fran­cu­skie­go. Bo mat­ma to nic w porówna­niu z fran­cu­skim.

– Raúl nie może ci pomóc?

– Nie, jest zbyt zajęty przy fil­mie.

– Nie je­stem naj­lep­szy z fran­cu­skie­go, ale jeśli chcesz, możemy po­uczyć się ra­zem.

– Nie, nie martw się o mnie. Udało mi się zna­leźć ko­re­pe­ty­to­ra.

– Co? Ko­re­pe­ty­to­ra z fran­cu­skie­go?

– Tak. To chłopak mo­jej ku­zyn­ki – od­po­wia­da Es­ter, wyciągając się na pra­wym boku. – Ma do mnie przyjść o siódmej.

– Po­znałaś go już?

– Nie, nig­dy go jesz­cze nie spo­tkałam. Daw­no już nie roz­ma­wiałam z tą ku­zynką. Aż do wczo­raj. Ona pra­wie nie ko­rzy­sta z Fa­ce­bo­oka i w ogóle z por­ta­li społecz­nościo­wych. Za to moi ro­dzi­ce wi­dzie­li się nie­daw­no z jej mamą i to ona opo­wie­działa im o tym chłopa­ku. Jest Fran­cu­zem, ale do­sko­na­le mówi po hisz­pańsku.

– I za­dzwo­niłaś do niej, żeby o nim po­plot­ko­wać?

– Nie! – woła dziew­czy­na, śmiejąc się lek­ko zmie­sza­na. Za­dzwo­niłam, żeby opo­wie­dzieć jej o mo­ich pro­ble­mach z fran­cu­skim. No do­brze, niech ci będzie… i żeby trochę po­plot­ko­wać.

– Wie­działem!

– No tak…

– Czy­li chłopak two­jej ku­zyn­ki będzie ci udzie­lał ko­re­pe­ty­cji, hm…

– Tak. Przez go­dzinę dzien­nie, od po­nie­działku do piątku, aż do zakończe­nia roku szkol­ne­go. I to za dar­mo…

Bru­no nie jest za­chwy­co­ny tym po­mysłem. Wpraw­dzie Es­ter nie miała zwykła za­da­wać się z pierw­szym lep­szym, a poza tym to chłopak jej ku­zyn­ki, ale nig­dy nie można być do końca pew­nym. Wca­le mu się nie po­do­ba, że jego przy­ja­ciółka będzie spędzać tyle cza­su sam na sam z ja­kim­kol­wiek in­nym chłopa­kiem niż on. Bo na­wet jeśli między nim a Es­ter jest wyłącznie przy­jaźń i na­wet jeśli spra­wia mu ból myśl, że nie może li­czyć na nic więcej, to jej to­wa­rzy­stwo i tak jest jedną z naj­lep­szych rze­czy, ja­kie ma w życiu.

– Mam na­dzieję, że dzięki nie­mu zdasz.

– Ja też, to dla mnie ostat­nia de­ska ra­tun­ku! – Es­ter sia­da na łóżku na­prze­ciw Bru­na.

Patrzą na sie­bie uśmiech­nięci, każde in­ne­go ro­dza­ju uśmie­chem.

Uśmiech Bru­na jest pełen re­zy­gna­cji, pod­czas gdy na twa­rzy Es­ter ma­lu­je się przede wszyst­kim wdzięczność. Do­brze się przy nim czu­je. W ciągu ostat­nich mie­sięcy stał się dla niej bar­dzo ważny. Gdy­by nie on, nie wie, jak po­zbie­rałaby się po tej ak­cji z Ro­dri­giem.

Co tak na­prawdę czu­je do swo­je­go przy­ja­cie­la? Czy to możliwe, żeby on jej się po­do­bał?

Ta ci­sza, wypełnia­na je­dy­nie przez ich spoj­rze­nia, nie jest między nimi czymś nor­mal­nym. Ich co­dzien­ne kon­tak­ty były zupełnie inne.

– Ko­cha­ni, co zje­cie na pod­wie­czo­rek?

Mama Bru­na po­ja­wia się na­gle, otwie­rając – jak zwy­kle bez pu­ka­nia – drzwi do po­ko­ju.

– Ja nic, dziękuję – od­po­wia­da szyb­ko Es­ter, wstając jed­no­cześnie z łóżka i wygładzając na so­bie ko­szulkę. – Właśnie miałam się zbie­rać.

– Już idziesz? Nie zjesz na­wet kawałka szar­lot­ki? Właśnie upiekłam, wyszła prze­pysz­na – mówi ko­bie­ta za­wie­dzio­nym to­nem.

– Jeśli zo­sta­wi pani dla mnie kawałek, to ju­tro chętnie skosz­tuję.

– A kie­dy zo­sta­niesz u na nas na ko­la­cji? – na­le­ga mat­ka Bru­na.

– Mamo, daj spokój. Je­steś natrętna. Prze­stań na nią na­ci­skać.

– Nie de­ner­wuj się – z uśmie­chem wcho­dzi mu w słowo Es­ter. – Bar­dzo chętnie zjem z wami ko­lację któregoś wie­czo­ra. Obie­cuję.

– Wi­dzisz? Po­wi­nie­neś uczyć się od Es­ter do­brych ma­nier. Je­steś taki nie­okrze­sa­ny, synu.

Uśmie­cha się do dziew­czy­ny na pożegna­nie, a następnie posyła pełne wy­rzu­tu spoj­rze­nie sy­no­wi, który z dez­apro­batą kręci głową.

– Nie bierz poważnie tego, co gada moja mat­ka. Ona już tak ma.

– O czym ty mówisz? Bar­dzo lubię twoją mamę.

– No tak. Bo ty wszyst­kich lu­bisz.

Na ustach Es­ter po­ja­wia się za­rys uśmie­chu. Dziew­czy­na bie­rze swoją teczkę i wy­cho­dzi z po­ko­ju. Bru­no od­pro­wa­dza ją do wyjścia.

– Na­piszę ci później, jak mi poszło z Fran­cu­zem.

– Okej.

„Mam na­dzieję, że będzie brzyd­ki, gbu­ro­wa­ty i jesz­cze niższy ode mnie”.

Ale sam w to nie wie­rzy. Znając jego szczęście, gość okaże się ja­kimś fran­cu­skim aman­tem: wy­so­kim, przy­stoj­nym, o nie­bie­skich oczach. Będzie jej szep­tał do ucha czułe słówka w naj­bar­dziej zmysłowym i ro­man­tycz­nym języku świa­ta.

– Do ju­tra, Bru­no.

– To… do ju­tra.

Es­ter na­chy­la się ku nie­mu i całuje go w po­li­czek. Je­den pocałunek. Może trochę za bli­sko kącika ust, ale jed­nak wy­star­czająco da­le­ko, by uniknąć nie­po­ro­zu­mień. Przy­ja­ciel­ski pocałunek. Bar­dzo przy­ja­ciel­ski…

Bru­no lubi czuć na twa­rzy do­tyk jej warg, tym ra­zem cie­plej­szych niż zwy­kle. Jej całusy dają mu chęć do życia, choć jed­no­cześnie spra­wiają ból. Patrząc za schodzącą po scho­dach dziew­czyną, myśli o tym, jak bar­dzo mu się ona po­do­ba, jak bar­dzo ją ko­cha. Cza­sem ma wrażenie, że dłużej już tego nie wy­trzy­ma. I mimo że nie chce znów prze­cho­dzić przez to, co wcześniej, kie­dy sama myśl o niej nie po­zwa­lała mu od­dy­chać, to jed­nak nic nie może po­ra­dzić na skurcz, który czu­je te­raz w ser­cu.

Dla­cze­go nie wol­no mu li­czyć na nic więcej? Dla­cze­go nie mo­gli­by być ra­zem? Ale do­brze zna od­po­wiedź. Nosi ją wy­rytą w ser­cu ni­czym bo­le­sny ta­tuaż. Rze­czy­wi­stość. Okrut­na i sza­ra rze­czy­wi­stość.

Wzdy­cha i wra­ca do swe­go po­ko­ju w prze­ko­na­niu, że nie ma szans na nic więcej niż ta ich wiel­ka i wspa­niała przy­jaźń. A jed­nak Bru­no nie wie jesz­cze, że uczu­cia są rzeczą nie­prze­wi­dy­walną i że kil­ka chwil temu usta Es­ter już, już miały do­tknąć jego warg.

– Kie­dy wyślesz mi swoją fotkę?

Py­ta­nie nie jest dla niej za­sko­cze­niem. Nie pierw­szy już raz ją o to pro­si. Ale María jest ostrożna.

– Mówiłam ci już, że nie mam żad­nej.

– Ja­sne! Myślisz, że w to uwierzę?

– Słowo daję, nie mam żad­nych swo­ich fo­tek na kom­pu­te­rze.

To oczy­wiście kłam­stwo. Mimo że za­wsze ucie­ka przed obiek­ty­wem, to jed­nak ma na lap­to­pie parę swo­ich zdjęć.

– Ty już do­stałaś jedną moją. Te­raz ty po­win­naś mi jakąś przysłać, żeby było spra­wie­dli­wie, nie sądzisz?

– Pa­lo­ma, na­prawdę nie mam żad­nej na lap­to­pie.

– Nie wierzę ci.

– Więc uwierz, bo to praw­da.

– Kłamiesz. Trzy­maj się.

Użyt­kow­nik Pa­lo­ma­La­vi­gne nie jest już podłączo­ny do cza­tu.

Meri pry­cha i też za­my­ka stronę. Ostra jest. Ma dziew­czy­na cha­rak­ter. O ile to rze­czy­wiście dziew­czy­na. Sama nie wie, co myśleć. Ta­kie to już nie­bez­pie­czeństwa cza­tu, na którym „dziew­czy­ny po­szu­kują dziew­czyn”.

Les­bij­ski czat… Jak ona tu tra­fiła?

Wcho­dzi na tę stronę od kil­ku ty­go­dni. Na początku robiła to z cie­ka­wości. Po pew­nym cza­sie prze­ro­dziło się to jed­nak w swe­go ro­dza­ju ob­sesję. Ma po­trzebę kon­tak­tu, roz­mo­wy z in­ny­mi dziew­czy­na­mi, które czują tak samo jak ona. Ano­ni­mo­wo i z za­cho­wa­niem bez­piecz­ne­go dy­stan­su, bez ry­zy­ka. Tyle tyl­ko, że do tej pory większość z nich oka­zała się fa­ce­ta­mi. Dla­te­go właśnie za­cho­wu­je taką ostrożność i dba o to, żeby po­da­wać na swój te­mat jak naj­mniej in­for­ma­cji. Nie daje ni­ko­mu swo­je­go nu­me­ru te­le­fo­nu, nie wysyła swo­ich zdjęć, nie go­dzi się na połącze­nia wi­deo ani tym bar­dziej na żadne spo­tka­nia.

Te­raz pod­no­si się z krzesła i prze­cha­dza się po po­ko­ju. Czu­je się sa­mot­na. Tyle zmian zaszło ostat­nio, i to w tak krótkim cza­sie. Nie ma obok sie­bie na­wet Ga­dei, żeby móc z nią po­ga­dać o czym­kol­wiek. Sio­stra w dal­szym ciągu jest u ojca w Bar­ce­lo­nie, gdzie po­je­chała osta­tecz­nie za­miast niej. Gdy­by tyl­ko Meri wie­działa wówczas, że jed­nak zo­sta­nie w Ma­dry­cie, nie odważyłaby się na tam­ten pocałunek. W dal­szym ciągu skry­wałaby swo­je uczu­cie do Es­ter. Te­raz nie można już tego odkręcić. Od tam­te­go wie­czo­ru minęły czte­ry mie­siące. Czte­ry dziw­ne mie­siące.

– To zna­czy, że je­steś les… bijką?

– Tak.

– Je­steś pew­na?

– To nie jest kwe­stia typu: „Którą su­kienkę na sie­bie założyć”, Bru­no. To coś, co masz w środ­ku. To­bie po­do­bają się dziew­czy­ny. I mnie też.

– Nie było po to­bie widać.

– No cóż…

Nig­dy nie za­po­mni wy­ra­zu twa­rzy przy­ja­cie­la w trak­cie roz­mo­wy, którą od­by­li na­za­jutrz po wy­da­rze­niach tam­te­go wie­czo­ru w ka­wiar­ni mat­ki Va­le­rii, gdzie Odtrąceni wy­pra­wi­li jej pożegna­nie. To właśnie tam­te­go wie­czo­ru przy­da­rzył jej się ten nieszczęsny pocałunek. To był ostat­ni raz, kie­dy spo­tka­li się wszy­scy w kom­ple­cie. Tam­ten wieczór.

Z każdą ko­lejną od­po­wie­dzią na py­ta­nie przy­ja­cie­la, na jego twa­rzy ma­lo­wało się co­raz większe zdu­mie­nie.

– I od jak daw­na tak masz? To zna­czy… kie­dy się zo­rien­to­wałaś, że po­do­bają ci się dziew­czy­ny?

– Nie wiem dokład­nie. Mniej więcej rok temu.

– Kie­dy po­ja­wiła się Es­ter?

– Hm… chy­ba trochę wcześniej.

Za­pa­da ci­sza. Nie jest im łatwo pa­trzeć so­bie w oczy w cza­sie tej roz­mo­wy. W do­dat­ku obo­je wiedzą, że sy­tu­acja sta­nie się jesz­cze bar­dziej niezręczna, kie­dy dołączy do nich Es­ter.

– Je­steś w niej za­ko­cha­na?

– Tak samo jak ty, Bru­no.

Kar­ty na stół. Te­raz nie ma już między nimi se­kretów. Tych, których nig­dy wcześniej so­bie nie wy­zna­li, mimo że byli prze­cież prak­tycz­nie nie­rozłączni. Tyle tyl­ko, że te re­we­la­cje wca­le nie oczyściły at­mos­fe­ry między nimi. Wręcz prze­ciw­nie – bar­dzo ochłodziły ich re­lację. Ko­chając się w tej sa­mej oso­bie, nie mo­gli uniknąć tego typu kon­se­kwen­cji.

Z Es­ter nie poszło jej le­piej niż z Bru­nem. Meri prze­pro­siła ją, tłumacząc, że tam­ten pocałunek to był tyl­ko nagły im­puls. Przy­ja­ciółka to zro­zu­miała, uznała, że nie ma spra­wy, i sta­rała się, żeby nic się między nimi nie zmie­niło. Oka­zało się to jed­nak nie­możliwe. Kie­dy były ra­zem, María nie po­tra­fiła swo­bod­nie z nią roz­ma­wiać, a i Es­ter nie wie­działa do­brze, jak się za­cho­wać.

Tym spo­so­bem, cho­ciaż przy­jaźń prze­trwała, po­ja­wił się spo­ry dy­stans między Meri i jej dwoj­giem naj­lep­szych przy­jaciół. Pra­wie prze­sta­li ra­zem wy­cho­dzić, a ich kon­tak­ty w szko­le również się roz­luźniły. María zaczęła się izo­lo­wać, za­my­kając się co­raz bar­dziej we własnym świe­cie.

– Proszę, nie mówcie o tym ni­ko­mu.

– Va­le­rii i Raúlowi też nie?

– Nie. Nie chcę tego rozgłaszać.

Es­ter i Bru­no usza­no­wa­li prośbę Meri i nic ni­ko­mu nie po­wie­dzie­li. Jej ro­dzi­ce i sio­stra też nie mają o ni­czym pojęcia. Dziew­czy­na zda­je so­bie sprawę, że prędzej czy później jej se­kret będzie mu­siał uj­rzeć światło dzien­ne. Tym­cza­sem jed­nak musi się na to przy­go­to­wać, bo czu­je, że właściwy mo­ment jesz­cze nie nad­szedł.ROZ­DZIAŁ 3

Wciąż jesz­cze czu­je w ustach smak cze­ko­la­do­we­go cia­sta, które upiekła dla nie­go Va­le­ria. Po raz ko­lej­ny go za­sko­czyła. Co za pysz­ności! Zjadł cia­sto jesz­cze gorące, nie miał cza­su na cze­ka­nie, aż osty­gnie, bo o siódmej mie­li na­gry­wać ko­lejną scenę fil­mu.

Dziś kręcą przy Pu­er­ta del Sol. Kie­dy Raúl do­cie­ra na umówio­ne miej­sce, wszy­scy już cze­kają: główna ak­tor­ka, chłopak grający rolę dru­go­pla­nową, ope­ra­tor ka­me­ry oraz dziew­czy­na od­po­wie­dzial­na za ma­ki­jaż i ko­stiu­my. Film jest ni­sko­budżeto­wy. Właści­wie „bez­budżeto­wy”.

Raúl wita się z każdym po ko­lei. Roz­ma­wia z Albą i z Aníba­lem, ak­to­ra­mi, którzy mają wystąpić w dzi­siej­szej sce­nie. Bra­ku­je Sama, który na­pi­sał na Fa­ce­bo­oku, że dziś nie może przyjść, oraz grającej po­stać dru­go­pla­nową Niry, choć ona aku­rat nie jest dziś po­trzeb­na.

Raúl za­mie­nia parę słów z Ju­liem, ope­ra­to­rem, i usta­la kil­ka kwe­stii do­tyczących strojów z cha­rak­te­ry­za­torką May.

Po kwa­dran­sie wszyst­ko jest usta­lo­ne i…

– Go­to­wi? Ka­me­ra… Ak­cja!

Film nosi tytuł Su­gus. To hi­sto­ria dziew­czy­ny i chłopa­ka, którzy po­znają się w skle­pie ze słody­cza­mi, gdy ona po­ty­ka się i upusz­cza na podłogę paczkę cu­kierków Su­gus. On się schy­la, żeby je pod­nieść, i w tym mo­men­cie obo­je zo­stają rażeni strzałą Amo­ra. Ale to wszyst­ko nie jest ta­kie pro­ste. Obo­je mają już bo­wiem part­nerów i przez cały film będą roz­dar­ci pomiędzy wy­bo­rem ścieżki prze­zna­cze­nia, a do­cho­wa­niem wier­ności tym, których po­ko­cha­li wcześniej.

W sce­nie, którą mają dziś na­gry­wać, główna bo­ha­ter­ka spo­ty­ka się ze swo­im chłopa­kiem. Raúl chciał też nakręcić scenę, w której główny bo­ha­ter po­now­nie spo­ty­ka dziew­czynę, kil­ka dni po tym, jak się po­zna­li, ale oka­zało się, że muszą to przełożyć.

– Na­resz­cie! – woła młody ak­tor, wy­so­ki, nie­zgrab­ny chłopak o brązo­wych oczach.

– Prze­pra­szam. Nie zo­rien­to­wałam się, że już tak późno.

– Gdzie byłaś? Mie­liśmy się spo­tkać pół go­dzi­ny temu.

– Za­ga­piłam się.

– Nie mogłem się do cie­bie do­dzwo­nić.

– Prze­pra­szam. Nie za­uważyłam, że kończy mi się ba­te­ria i kie­dy za­dzwo­niłeś, wyłączył mi się te­le­fon.

Sce­na roz­wi­ja się pośród jego wy­rzutów i jej uspra­wie­dli­wień. Dziew­czy­na na­prawdę jest w tym do­bra. Po­tra­fi wie­le prze­ka­zać za po­mocą gestów i spo­so­bu, w jaki mówi. Ma do­pie­ro szes­naście lat, ale już jest świetną ak­torką. Raúl jest z niej na­prawdę za­do­wo­lo­ny. Miał szczęście, że na nią tra­fił. A po­zna­li się naj­zu­pełniej przy­pad­kiem, jakiś mie­siąc temu w ka­wiar­ni Con­stan­za.

– Prze­pra­szam, czy to krzesło jest wol­ne?

Va­le­ria i Raúl od­wra­cają się w kie­run­ku, z którego do­cho­dzi łagod­ny dziewczęcy głos. Jego właści­cielką oka­zu­je się na­sto­lat­ka o krótkiej ufar­bo­wa­nej na nie­bie­sko fry­zu­rze. Ubra­na jest w ładną białą su­kienkę dru­ko­waną w czar­ne nuty, a na twa­rzy ma dys­kret­ny ma­ki­jaż. Nie jest ani szczególnie ładna, ani brzyd­ka. Je­dy­nym, co ją wyróżnia jest ko­lor włosów oraz bar­dzo ja­sne i może trochę smut­ne oczy.

– Pew­nie, możesz je wziąć – od­po­wia­da spon­ta­nicz­nie Raúl.

Dziew­czy­na za­bie­ra krzesło i uśmie­cha się. Tym­cza­sem przy sto­li­ku, do którego się kie­ru­je, zwol­niło się już miej­sce. Sia­da więc na nim, a na przy­nie­sio­nym krześle kładzie to­rebkę, po czym za­czy­na bębnić pal­ca­mi w blat sto­li­ka. Za­ma­wia Coca-Colę li­ght, a następnie jej wzrok za­czy­na wędro­wać od ze­ga­ra ku te­le­fo­no­wi komórko­we­mu i z po­wro­tem. Spędza tak po­nad pół go­dzi­ny.

– Ktoś ją wy­sta­wił – mówi za­smu­co­na Va­le­ria do Raúla.

– Tę z nie­bie­ski­mi włosa­mi?

– Tak. Wygląda na to, że jakiś typ bez­czel­nie ją olał.

– A ty skąd możesz to wie­dzieć?

– To widać na pierw­szy rzut oka. Która dziew­czy­na wy­cho­dzi, ot tak so­bie, sama w piątek wie­czo­rem w ta­kiej su­kien­ce i w bu­tach na ob­ca­sie? W do­dat­ku taka młoda.

– Młoda? Prze­cież ona jest w two­im wie­ku.

– A ja to niby je­stem sta­ra?! Nie mam jesz­cze na­wet szes­na­stu lat!

Czas płynie i ko­lej­ni klien­ci wy­chodzą z Con­stan­zy, ale dziew­czy­na o nie­bie­skich włosach nie ru­sza się z miej­sca. Va­le­ria i Raúl po­sta­na­wiają nie wy­chodzić przed nią. Od cza­su do cza­su przyglądają się jej bacz­nie i zdają so­bie sprawę z jej smut­ku. Zamówiła ko­lejną Coca-Colę li­ght i sie­dzi te­raz wspar­ta na łokciach, z po­licz­kiem opar­tym na pra­wej dłoni.

– Ależ mi jej żal – szep­cze Val, wtu­lając się w ramię swo­je­go chłopa­ka. – Gdy­byś ty mi coś ta­kie­go zro­bił…

– Prze­cież nie wie­my na­wet, czy rze­czy­wiście ktoś ją wy­sta­wił.

– Cze­go ci jesz­cze bra­ku­je dla po­twier­dze­nia?

– Nie wiem, ale…

– Nie prze­sta­je spoglądać na ze­gar i na komórkę. Poza tym ma łzy w oczach. Z da­le­ka widać, że do­stała ko­sza.

– Równie do­brze może być smut­na, bo na przykład z kimś się pokłóciła albo ma ja­ki­kol­wiek inny pro­blem. Może wca­le nie cho­dzi o fa­ce­ta, tyl­ko o kogoś z ro­dzi­ny.

– Ja­sne, że cho­dzi o fa­ce­ta.

Na­gle nie­bie­skowłosa otwie­ra to­rebkę i cze­goś w niej szu­ka. Wzdy­cha. Naj­wy­raźniej tego nie znaj­du­je. Nie­spo­dzie­wa­nie kie­ru­je się w stronę Va­le­rii i Raúla, którzy mogą się te­raz le­piej jej przyj­rzeć. Rze­czy­wiście, ma za­czer­wie­nio­ne i wil­got­ne oczy.

– Ma­cie może… chu­s­teczkę? – Głos jej się łamie i pociąga no­sem.

– Tak, za­cze­kaj chwilę…

Va­le­ria wyciąga z to­reb­ki paczkę chu­s­te­czek i po­da­je jedną dziew­czy­nie, a ta uśmie­cha się nieśmiało i wy­cie­ra so­bie oczy, po czym wy­dmu­chu­je nos.

– Myślałam…, że można to jesz­cze na­pra­wić, ale_ te­raz widzę_ że to nie­możliwe. A prze­cież to on_ mnie zdra­dził.

W tym mo­men­cie Raúl pa­trzy na swoją dziew­czynę, której mina mówi mu: „Wi­dzisz? A nie mówiłam?”. No tak, Va­le­ria wie­działa od razu. Od początku nie miała naj­mniej­szych wątpli­wości, że cho­dzi o fa­ce­ta.

– Usiądziesz z nami na chwilę? – przy­ja­ciel­sko pro­po­nu­je Val.

– Nie będę was za­nu­dzać swo­imi pro­ble­ma­mi.

– Nie ma spra­wy, nie za­nu­dzasz nas. Jeśli chcesz się wy­ga­dać… To fakt, że fa­ce­ci są bez­na­dziej­ni.

– Ekhm. Przy­po­mi­nam ci, że ja też je­stem fa­ce­tem – za­zna­cza Raúl. – Tak na wszel­ki wy­pa­dek.

– Nie wszy­scy je­steście iden­tycz­ni, ko­cha­nie. Jed­nak większość z was po­zo­sta­wia wie­le do życze­nia, trze­ba to przy­znać.

Ich sprzecz­ka rozśmie­sza nie­bie­skowłosą, która de­cy­du­je się z nimi usiąść, przy­nosząc so­bie krzesło i swoją szklankę z Colą.

– Nie wiem, czy wszy­scy są tacy sami, ale tak czy in­a­czej mój były to pa­lant. Nie dość, że za­da­wał się z inną, to jesz­cze nie po­ja­wia się, kie­dy ma do­stać ode mnie drugą szansę.

– Fa­ce­ci! Są do bani!

– Fa­ce­ci! – po­wta­rza dziew­czy­na z uśmie­chem i z oczy­ma znów pełnymi łez.

Od pierw­szej chwi­li nie­bie­skowłosa wzbu­dza w Va­le­rii in­stynk­towną sym­pa­tię. Czu­je, że w pe­wien sposób są do sie­bie po­dob­ne. Wygląda na zwy­czajną dziew­czynę, a cza­sem na­wet ru­mie­ni się, kie­dy coś mówi. Nie ma w so­bie nic szczególne­go i na­wet ten cu­dacz­ny ko­lor włosów zda­je się świad­czyć głównie o jej bra­ku pew­ności sie­bie, kom­plek­sach i chęci zwróce­nia jakoś na sie­bie uwa­gi. Smu­tek w oczach su­ge­ru­je, że jej życie nie jest usłane różami.

– Mam na imię Va­le­ria – mówi Val z uśmie­chem. – A to mój chłopak, Raúl.

– Ja je­stem Alba. Miło was po­znać.

To pierw­sze spo­tka­nie pociągnęło za sobą wie­le ko­lej­nych. Wszy­scy tro­je szyb­ko się za­przy­jaźnili, wy­mie­ni­li nu­me­ry te­le­fonów i ad­re­sy na por­ta­lach społecz­nościo­wych. Bru­no, Es­ter i María również po­zna­li i od razu po­lu­bi­li Albę. I cho­ciaż Odtrąceni nie spo­ty­ka­li się już tak często jak kie­dyś, a Alba w ni­czym nie przy­po­mi­nała Elísa­bet, to w pew­nym sen­sie udało jej się zająć miej­sce tam­tej. Zwłasz­cza w sto­sun­ku do Va­le­rii.

Fakt, że dziew­czy­na ma­rzyła o by­ciu ak­torką, do­dat­ko­wo uatrak­cyj­nił zna­jo­mość. Raúl nie za­wa­hał się przed zro­bie­niem jej próby do Su­gu­sa, ona zaś wy­padła tak do­brze, że z miej­sca do­stała główną rolę.

– Alba, możesz tu na chwilę po­dejść?

Alba pod­bie­ga do Raúla. Wygląda na za­do­wo­loną, od razu po niej widać, że uwiel­bia grać i pra­co­wać w ze­spo­le.

– Co jest, sze­fie?

– Nie mów do mnie sze­fie. Je­stem reżyse­rem – od­po­wia­da jej roz­ba­wio­ny.

– Prze­pra­szam, pa­nie reżyse­rze. Za­grałam coś nie tak?

– Nie, nie, wszyst­ko świet­nie. Tyl­ko kie­dy py­tasz: „Ty nig­dy się nig­dzie nie spóźniłeś?”, to niech to nie brzmi tak agre­syw­nie. Spróbuj po­wie­dzieć to łagod­niej.

– Do­brze.

– Niech będzie widać, że na­prawdę jest ci przy­kro z po­wo­du spóźnie­nia, ale jed­no­cześnie, że je­steś zmie­sza­na, bo byłaś z in­nym chłopa­kiem, który ci się po­do­ba. Ma być ja­sne, że masz mętlik w głowie.

– Okej. Załatwio­ne.

– Dzięki.

– Coś jesz­cze?

– Nie. A właści­wie tak… Jesz­cze je­den dro­biazg – do­da­je chłopak, kie­dy Alba, odwrócona do nie­go ple­ca­mi, zmie­rza już na swo­je sta­no­wi­sko przed ka­merą. – Kie­dy całujesz Aníbala na prze­pro­si­ny, nie wpy­chaj mu języka do ust. To po­wi­nien być czuły a nie namiętny pocałunek.

Dziew­czy­na chi­cho­cze i pusz­cza do nie­go oko.

Wszy­scy wra­cają na miej­sca, żeby powtórzyć ujęcie. Raúl wy­da­je kil­ka dys­po­zy­cji i ak­to­rzy po­wta­rzają scenę.

Do­sko­na­le. Alba sto­su­je się do wszyst­kich jego in­struk­cji, a w do­dat­ku tym ra­zem jesz­cze le­piej od­gry­wa to, co już po­przed­nio wyszło jej świet­nie. Ma nie­sa­mo­witą zdol­ność chwy­ta­nia w lot wszyst­kich su­ge­stii. Raúl nie mógł tra­fić le­piej.

Tym­cza­sem jed­nak tej nie­bie­skowłosej na­sto­lat­ce o ja­snych oczach przyj­dzie nie­ba­wem ode­grać również inną, nie­prze­wi­dzianą w sce­na­riu­szu scenę.

Wyj­dzie wówczas na jaw, że nie ma fik­cji większej niż samo życie.ROZ­DZIAŁ 4

Es­ter jest w domu dosłownie od paru mi­nut. Ze­gar w jej komórce wyświe­tla za dzie­sięć siódmą. To ozna­cza, że na­uczy­ciel fran­cu­skie­go za­raz tu będzie. Co za szczęście, że chłopak ku­zyn­ki zgo­dził się pomóc jej za dar­mo. W obec­nej sy­tu­acji ro­dzi­ce nie mo­gli­by so­bie po­zwo­lić na opłaca­nie jej ko­re­pe­ty­cji. A ona musi prze­cież za­li­czyć jakoś ten przed­miot.

Jed­nak w tym mo­men­cie dziew­czy­na jest myślami gdzie in­dziej. Dla­cze­go miała ochotę pocałować Bru­na w usta? Nig­dy dotąd jej się to nie przy­da­rzyło.

Prze­cież nie wy­da­rzyło się nic wyjątko­we­go. Jako naj­lep­si przy­ja­cie­le są so­bie bar­dzo bli­scy. To, co do nie­go czu­je, wy­da­je jej się oczy­wi­ste: to przy­jaźń, szcze­ra i czy­sta przy­jaźń. Jeśli zaś cho­dzi o jego uczu­cia… No cóż, co do tego Es­ter nie ma całko­wi­tej ja­sności. Cza­sem od­no­si wrażenie, że on w dal­szym ciągu czu­je do niej coś więcej i że usiłuje to ukryć. Spra­wia jej to przy­krość, bo na­prawdę bar­dzo jej na nim zależy, choć nie w tym sen­sie, w ja­kim on by tego chciał. Nadal ma w pamięci tam­ten ano­ni­mo­wy list, w którym przy­jaciel wy­znał jej swo­je uczu­cia. A ona mu­siała je od­rzu­cić.

Tym­cza­sem te­raz to ona o mały włos go nie pocałowała. Dla­cze­go? Czy mógł to być tyl­ko jed­no­ra­zo­wy im­puls? Zwa­rio­wać można!

Na­gle ktoś dzwo­ni do drzwi. Es­ter po­now­nie spogląda na ze­ga­rek. Za sie­dem siódma. Chłopak ku­zyn­ki trochę się pośpie­szył. Ro­dziców nie ma w domu, więc dziew­czy­na sama idzie otwo­rzyć.

– Cześć.

Na jedną chwilę ser­ce Es­ter prze­sta­je bić, by w następnej podjąć de­spe­rac­ki ga­lop. Czy to sen? Nie, to nie żaden sen. W każdym ra­zie mu­siałby to być kosz­mar.

– Cze… Cześć.

– Co u cie­bie?

– Ro­dri­go. Co ty tu… ro­bisz?

– Byłem w po­bliżu i… – Były tre­ner Es­ter od­wra­ca wzrok i wzdy­cha. Po­now­nie pa­trzy na nią i uśmie­cha się nieśmiało. – Praw­da jest taka, że miałem wielką ochotę cię zo­ba­czyć.

Wygląda pra­wie tak samo jak kil­ka mie­sięcy temu. Jed­nak coś zmie­niło się w wy­ra­zie jego twa­rzy. Tak, różnica jest wyraźna: jest te­raz mniej agre­syw­ny, złagod­niał. Wy­da­je się wręcz po­god­ny. Tak jak wte­dy, kie­dy spędza­li ra­zem czas po tre­nin­gach. Ale jego ru­chy zdra­dzają pew­ne napięcie.

– Wiesz… ja…

– Mogę wejść?

– Ja właśnie… Właśnie na kogoś cze­kam – od­po­wia­da z wa­ha­niem dziew­czy­na. Jest bar­dzo zde­ner­wo­wa­na, stając z nim tak nie­spo­dzie­wa­nie twarzą w twarz.

– Ach tak. Twój chłopak?

– Nie. Nie mój chłopak. To pry­wat­ny na­uczy­ciel. Słabo mi idzie fran­cu­ski. Dzi­siaj za­czy­nam. To chłopak mo­jej ku­zyn­ki. Ale jesz­cze go nie znam. Ja nie mam chłopa­ka.

Wy­rzu­ca to z sie­bie jed­nym tchem, bez żad­nej pau­zy, aż bra­ku­je jej po­wie­trza. Jak gdy­by wcześniej wy­uczyła się tej fra­zy na pamięć, a te­raz chciała ją po pro­stu jak naj­szyb­ciej powtórzyć. Sta­ra się uni­kać jego wzro­ku, jed­nak nie może się po­wstrzy­mać, żeby od cza­su do cza­su nie spoj­rzeć mu w oczy. Są piękne… Wpa­da w sidła jego spoj­rzenia i ob­le­wa się ru­mieńcem. Ro­dri­go jest na­prawdę przy­stoj­ny. W do­dat­ku te­raz uśmie­cha się, a jego twarz jest taka łagod­na. Zda­je się, że trochę mu ulżyło, kie­dy usłyszał, że gość na którego Es­ter cze­ka, nie jest jej chłopa­kiem.

– W ta­kim ra­zie le­piej już pójdę. Nie chcę prze­szka­dzać.

– W porządku.

– Za­dzwoń do mnie, jak będziesz miała chwilkę.

– Tego nie mogę obie­cać.

– Prze­myśl to.

– Do­bra, prze­myślę.

Ro­dri­go od­wra­ca się i już ma odejść, ale w ostat­niej chwi­li zmie­nia zda­nie, pa­trzy jej pro­sto w oczy i ner­wo­wo prze­cze­su­je dłonią włosy.

– Wy­rzu­ci­li mnie z drużyny siatkówki – mówi na­gle ku ogrom­ne­mu za­sko­cze­niu Es­ter.

– Co ta­kie­go? Kie­dy?

– W zeszłym ty­go­dniu. Je­stem kom­plet­nie zdołowa­ny.

Tego w życiu by się nie spo­dzie­wała. Nig­dy by nie zgadła, że Ro­dri­go przy­cho­dzi wy­znać jej coś ta­kie­go. Raz na jakiś czas spraw­dza w In­ter­ne­cie wy­ni­ki swo­jej byłej drużyny i wie, że dziew­czy­ny nadal są dru­gie w ta­be­li, za­raz za tam­ty­mi, które wy­gry­wały wszyst­kie me­cze. Mu­siało wy­da­rzyć się coś na­prawdę poważnego, sko­ro go zwol­ni­li.

Es­ter nie zna po­wo­du, i woli się nad nim nie za­sta­na­wiać, ale stojący przed nią młody mężczy­zna bu­dzi w niej te­raz pew­ne współczu­cie. Na tyle sil­ne, że prze­zwy­cięża zmie­sza­nie i za­pra­sza go do środ­ka. Ro­dri­go przyj­mu­je za­pro­sze­nie i wcho­dzi za nią do nie­wiel­kie­go sa­lo­nu. Sia­dają.

– Dla­cze­go cię wy­rzu­ci­li? Prze­cież je­steście na dru­giej po­zy­cji, praw­da?

– Tak, cho­ciaż te na pierw­szej mają o wie­le więcej punktów.

– Ale to i tak do­bre wy­ni­ki.

– No tak, niezłe. Ale to nie z po­wo­du wy­ników mnie wy­rzu­ci­li.

– Nie?

– Nie… Pokłóciłem się z pre­ze­sem.

– Pokłóciliście się?

– Tak. I to ostro. Zda­je się, że go ob­ra­ziłem. Cho­ciaż on zro­bił to pierw­szy.

– O rany.

– Po­pro­siłem go o większy budżet na ten se­zon. Żeby pod­nieść po­ziom. Ale on stwier­dził, że nie może pa­ko­wać w nas więcej kasy i że mamy ra­dzić so­bie z tym, co już do­sta­liśmy. Obaj zaczęliśmy wrzesz­czeć i osta­tecz­nie mnie wylał.

– Przy­kro mi.

– Dzięki. Sama wiesz, jaka to ważna część mo­je­go życia. Siatkówka i pra­ca tre­ne­ra.

– Wiem.

Były czymś więcej niż ważną częścią jego życia. Były całym jego życiem.

Milczą obo­je przez dłuższą chwilę. Es­ter sta­ra się nie pa­trzeć mu w oczy. Wciąż ma w pamięci świeży ślad tego, co jej zro­bił. Jed­nak, z dru­giej stro­ny, nosi też w so­bie żywe wspo­mnie­nie daw­nych uczuć do nie­go – wspo­mnie­nie czułej, uj­mującej i za­baw­nej stro­ny Ro­dri­ga. Na­prawdę go wte­dy ko­chała. Jak nig­dy przed­tem ni­ko­go.

– Właści­wie, to chciałem po­wie­dzieć ci coś in­ne­go.

– Co ta­kie­go? – pyta, za­sko­czo­na i nie­pew­na.

– Nie po­wi­nie­nem był cię tak po­trak­to­wać… Przy­szedłem cię prze­pro­sić.

Zno­wu wziął ją z za­sko­cze­nia. Jego wy­raz twa­rzy i sposób mówie­nia zdra­dzały wpraw­dzie, że w ciągu tych paru mie­sięcy do­ko­nała się w nim jakaś prze­mia­na, ale usłyszeć prze­pro­si­ny z jego ust, to znacz­nie więcej, niż Es­ter mogłaby so­bie wy­obrażać.

– Bar­dzo mnie zra­niłeś.

– Wiem. Byłem idiotą. I chcę cię pro­sić, żebyś wy­ba­czyła mi moje za­cho­wa­nie. To po to tu przy­szedłem – wy­zna­je, po­chy­lając się przy tym do przo­du i kładąc rękę na jej ko­la­nie.

Zno­wu wspo­mnie­nia. Zno­wu te uczu­cia. Na nowo odżywają za­po­mnia­ne już mo­men­ty. To nic ta­kie­go, zwykły do­tyk ręki, pew­nie od­ru­cho­wy. Mimo to kon­takt jego palców z jej ko­la­nem spra­wia, że Es­ter czu­je ści­ska­nie w dołku.

– Chy­ba trochę za późno na prze­pro­si­ny.

– Tak. Jest późno. I zro­zu­miem, jeśli nie ze­chcesz mi wy­ba­czyć. Po pro­stu mu­siałem cię zo­ba­czyć, żeby ci to po­wie­dzieć.

– Minęły czte­ry mie­siące, Ro­dri­go.

– Wiem. I domyślam się, że mu­siały być dla cie­bie trud­ne.

– Trud­ne?

Dziew­czy­na pry­cha i kręci głową. Łzy napływają jej się do oczu, ale nie za­mie­rza na nowo roz­pa­miętywać tam­tej sy­tu­acji i znów pogrążać się w bólu. Co to, to nie. Po pro­stu nie chce. Ser­ce bije jej jak sza­lo­ne, a nie­pokój, który ją opa­no­wu­je, jest tak sil­ny, że nie po­zwa­la jej ze­brać myśli. Ro­dri­go pod­no­si się z sofy i po­chy­la się przed nią. Ale ona na nie­go nie pa­trzy. Za­kry­wa twarz dłońmi. Nie po­zwo­li, żeby wi­dział, jak przez nie­go płacze.

– Wyrządziłem ci krzywdę i nie da się tego uspra­wie­dli­wić. Ale chcę, żebyś to ode mnie usłyszała, Es­ter: byłem pa­lan­tem, kom­plet­nym dup­kiem. Mój trud­ny cha­rak­ter oka­zał się sil­niej­szy ode mnie… od nas…, ale ja na­prawdę… cię ko­chałem.

Ona też go ko­chała. I to bar­dzo. Nie­mal ob­se­syj­nie. Zno­siła jego hu­mo­ry za każdym ra­zem, gdy zro­biła co­kol­wiek, co mu się nie spodo­bało. To­le­ro­wała wszyst­ko: jego krzy­ki, fo­chy, od­burk­nięcia… Wszyst­ko! Na­wet to, że winił ją za porażki drużyny, kie­dy im nie szło. Zakończe­nie ich związku to był naj­gor­szy dzień w jej życiu. Zarówno ze względu na to, jak to się odbyło, jak i przez to, co ich re­la­cja dla niej ozna­czała.

– To nie wy­star­czy, Ro­dri­go. Ale wy­ba­czam ci – mówi Es­ter, ze­braw­szy w końcu siły. – Wy­ba­czam ci.

– Dziękuję. To mi da trochę spo­ko­ju, cho­ciaż nig­dy nie za­pomnę tego, co ci zro­biłem.

– Nic już na to nie po­ra­dzisz… A te­raz… Jeśli nie masz nic prze­ciw­ko. Mój na­uczy­ciel fran­cu­skie­go za­raz tu będzie.

– Ja­sne.

Dziew­czy­na wsta­je, Ro­dri­go również się pod­no­si. W mil­cze­niu kie­rują się do wyjścia. Es­ter otwie­ra drzwi.

– Jesz­cze raz dziękuję – od­zy­wa się Ro­dri­go, wy­chodząc na ko­ry­tarz. – Mam na­dzieję, że dzięki tym ko­re­pe­ty­cjom za­li­czysz fran­cu­ski.

– Ja też.

Zno­wu mo­ment mil­cze­nia, tym ra­zem krótszy.

– Do zo­ba­cze­nia, Es­ter.

– Do zo­ba­cze­nia.

I żeby nie przedłużać już tej ago­nii, dziew­czy­na za­my­ka drzwi.

Uff. Od­dy­cha z tru­dem.

Kłębią się w niej najróżniej­sze uczu­cia. Czu­je dziwną, mie­sza­ninę lęku, nie­na­wiści i tęskno­ty. To nie fair, że gość, który zro­bił jej naj­gorszą rzecz w życiu, przyłazi te­raz do niej do domu i ni stąd, ni z owąd się przed nią uzewnętrznia.

Mu­siał cze­kać, aż wy­leją go z drużyny, żeby przyjść ją prze­pro­sić?

Co to właści­wie miało być?!

Ale nie czas te­raz na użala­nie się nad sobą. Roz­le­ga się dźwięk dzwon­ka. Es­ter ma na­dzieję, że to nie Ro­dri­go.

Wra­ca i otwie­ra drzwi. Nie, to nie Ro­dri­go.

Chłopak, który stoi przed nią, nie jest może zbyt wy­so­ki, ale za to bar­dzo przy­stoj­ny. Ma ja­sne oczy i włosy ze­bra­ne w ku­cyk. No i bar­dzo zmysłowy ak­cent.

– Cześć. Ty je­steś Es­ter?

– Tak. To ja…

– Miło mi cię po­znać. Ja je­stem Alan Re­no­ir, chłopak two­jej ku­zyn­ki Cri­sti­ny i twój nowy na­uczy­ciel fran­cu­skie­go.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: