Nie zmusicie mnie do nienawiści - ebook
Nie zmusicie mnie do nienawiści - ebook
Niezwykle poruszające i wymowne świadectwo dziennikarza,
który w ataku terrorystycznym w Paryżu stracił ukochaną żonę.
13 listopada 2015 roku w wyniku zamachu w Bataclan, popularnym klubie w 11. dzielnicy Paryża, Antoine Leiris stracił swoją żonę, Hélène Muyal-Leiris. Podczas gdy kraj pogrążony był w żałobie, Leiris, szukając słów, którymi można by opisać ten horror, opublikował na portalach społecznościowych list skierowany do terrorystów, zatytułowany Nie zmusicie mnie do nienawiści.
Książka, nosząca ten sam tytuł, co opublikowany zaledwie kilka dni po zamachu list, jest niezwykle wymownym i aktualnym głosem w sprawie niekończącej się machiny nienawiści powodowanej kolejnymi atakami terrorystów. Głosem przygniecionego stratą, 34-letniego dziennikarza, który ma tylko jedną broń: swoje pióro. Głosem człowieka, którego życie zmieniły przerażenie, a potem smutek i pustka po stracie ukochanej osoby. I wreszcie głosem, który dla nas współczesnych jest światełkiem nadziei i wskazówką, że życie – mimo wszystko – musi toczyć się dalej.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7999-998-9 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
13 listopada
godzina 22.37
Melvil usnął bezgłośnie, tak jak zwykle, kiedy mamy nie ma. Wie, że kiedy jest tata, piosenki nie brzmią tak słodko. A pieszczoty są mniej gorące, więc nie domaga się więcej. Czekam, aż ona wróci; czytam, żeby nie usnąć. Czytam książkę o pisarzu, który bawi się w śledztwo i odkrywa, że inny powieściopisarz zabójca wcale w rzeczywistości nie napisał tej powieści, za sprawą której ten pierwszy postanowił zostać pisarzem. Przewracając kolejne kartki, orientuję się, że pisarz zabójca w rzeczywistości nikogo nie zabił. Tyle pisaniny tylko po to. Odzywa się mój telefon leżący na nocnym stoliku.
„Hej, wszystko w porządku? Jesteście w domu?”
Nie chcę, żeby mi zawracali głowę. Nie cierpię takich esemesów, z których nic nie wynika. Nie odpowiadam.
„Wszystko w porządku?”
…
„Jesteście bezpieczni?”
Jakie znowu „bezpieczni”? Odkładam powieść, na paluszkach przemykam do salonu. Nie wolno obudzić małego. Chwytam pilota. Można oszaleć, ile czasu trzeba czekać, zanim odpali się to pudło z koszmarami. Zamach na stadionie narodowym. Z samej wizji nic nie wynika. Myślę o Hélène. Żeby do niej zadzwonić, powiedzieć, że może lepiej będzie wrócić taksówką. Tylko że jest coś jeszcze. W korytarzach stadionu ludzie stoją i gapią się w bezruchu na ekrany. Nie wiem, co oglądają, bo widzę tylko ich twarze. A na nich osłupienie. Dostrzegają coś, czego ja nie mogę zobaczyć. Na razie. A potem w dolnej części ekranu zatrzymuje się pasek wiadomości, który dotąd przesuwał się zbyt szybko. Błoga nieświadomość odchodzi w nicość.
Zamach w klubie Bataclan.
Wyłączony dźwięk. Słyszę tylko serce walące w piersi, jakby chciało się z niej wyrwać. Te słowa rozbrzmiewają mi w głowie niczym echo, które nie może zamilknąć. Każda sekunda wlecze się jak rok. Rok milczenia, a ja siedzę ogłupiały na kanapie. To na pewno jakaś pomyłka. Sprawdzam, czy tam się właśnie wybrała, przecież mogłem się pomylić, może zapomniałem? Ale nie, koncert odbywa się w klubie Bataclan. Hélène jest właśnie tam w tej chwili.
Wyłączony obraz. Już nic nie widzę, tylko czuję, jak prąd przechodzi mi przez ciało. Chcę biec, ukraść jakiś samochód, jechać po nią. Głowa mi płonie potrzebą natychmiastowego działania. Tylko ono może ugasić te płomienie. Ale siedzę sparaliżowany, bo zostałem z Melvilem, jestem uziemiony. Skazany na to, żeby patrzeć, jak rozprzestrzenia się pożar. Chce mi się wrzeszczeć. Nie mogę, obudziłbym dzieciaka.