Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niedźwiedź Wojtek - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
25 lipca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Niedźwiedź Wojtek - ebook

Niesamowita historia, która wydarzyła się naprawdę!

Książka, na podstawie której powstaje film kinowy!

Wojtek, syryjski niedźwiedź brunatny, jako mały, wychudzony niedźwiadek został w 1942 r. kupiony przez polskich żołnierzy za garść monet, tabliczkę czekolady, szwajcarski nóż oficerski i konserwę wołową, po czym trafił w szeregi… Wojska Polskiego! Początkowo jedynie jako maskotka, szybko jednak awansował na pełnoprawnego żołnierza, posiadającego stopień i numer ewidencyjny. Nie bał się wybuchów, nosił pociski, zabawiał żołnierzy, dla których był pupilem.

Aileen Orr przedstawia niezwykłą historię kaprala Wojtka, opisując cały szlak, jaki przeszedł on z armią gen. Andersa, od Persji po Szkocję.

Jego dzieje uzupełnia epilog pióra Neala Aschersona, podkreślający zasługi Polaków w walce z III Rzeszą.

Historię Wojtka po raz pierwszy opowiedział mi dziadek. Podczas wojny był on brytyjskim żołnierzem. Szkolił Polaków z oddziałów Andersa, którzy zostali uwolnieni z Syberii. Po wojnie w naszych szkołach uczyło się wiele dzieci z Polski czy Litwy. I podczas wycieczki do zoo, moja polska koleżanka przemówiła do Wojtka po polsku. On odwrócił się i pomachał do niej łapą. Rozpoznał polski język. Chciałam tę historię ocalić od zapomnienia. Choć wiąże się ona z wojną, to sam niedźwiedź Wojtek powinien stać się symbolem pokoju, miłości i otwartości na ludzi.

Aileen Orr

Nie da się nie lubić niedźwiadka- żołnierza, obdarzonego łagodnym usposobieniem i wysoką inteligencją, choć czasami przewrotnym i psotnym charakterem.

Magazyn „Esensja”

Aileen Orr wykorzystując popularnego w powojennej Szkocji niedźwiadka Wojtka pisze swoisty hołd żołnierzom polskim, którzy walczyli ramię w ramię z Anglikami na frontach II wojny światowej.

Salon 24

Ułańska fantazja udzieliła się Wojtkowi, który regularnie mocował się z żołnierzami, a w czasie bitwy o Monte Cassino dźwigał skrzynki z amunicją. Umiejętnie wykorzystała to Ailleen Orr, która dodatkowo wyświadczyła Polakom przysługę w postaci udokumentowania szlaku bojowego Wojtka.

portal II wojna światowa

Autorka wielokrotnie podkreśla, że Szkoci nie rozumieli zawiłych polskich losów. Nie mogli pojąć dlaczego żołnierze Andersa nie chcieli wracać do kraju, który tak bardzo ich potrzebował. Nie mieściło im się w głowach, że w ojczyźnie czekały ich więzienia i sale sądowe. Chylę czoła przed pomysłem Aileen Orr, która w swojej książce próbowała o wszystkich tych rzeczach napisać.

Histmag org.

Historia ta ‒ niektórym znana (podobno świetnie znają losy Wojtka książę Karol i jego synowie), dla innych zadziwiająca jak bajka ‒ staje się częścią na nowo definiowanej historii konfliktów zbrojnych. Słonie, konie, wielbłądy, psy, gołębie, kanarki, ale także lwy morskie i delfiny coraz częściej dostrzegane są na obrazach organizowanych przez ludzi rzezi. Wojtek ma tu wyjątkową, heroiczną i sienkiewiczowską pozycję zwierza żołnierza.

Kazimiera Szczuka „Wysokie Obcasy”

Spis treści

Mapa  7

1 Niedźwiedź w ostępach mojego ogrodu  9

2 Miłość od pierwszego wejrzenia  29

3 Uśmiech losu  43

4 Wojtek ucieka do domu  57

5 Monte Cassino Narodziny legendy  73

6 Racjonowanie żywności i niedźwiedź,

który zjada 300 jabłek dziennie  99

7 Pluskając się w rzece  139

8 Taneczna pasja  155

9 Najsmutniejszy dzień  177

10 Przesłanie nadziei  193

Epilog Neala Aschersona  217

Indeks  293

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7674-825-2
Rozmiar pliku: 4,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1.

Niedźwiedź w ostępach mojego ogrodu

Był to jeden z tych pięknych słonecznych dni, które powodują, że życie na Szkockim Pograniczu (Scottish Borders) może wydawać się jego mieszkańcom niezwykłym przywilejem. Ospałość letniej pogody jedynie lekko zakłócały delikatne powiewy wiatru, który leniwie kołysał łanami dojrzewającego jęczmienia i żyta, rosnącymi na ogromnej przestrzeni, pokrytej mozaiką pól uprawnych. Podmuchy pochylały ku ziemi zwisające na łodygach kłosy zboża, ciężkie od dojrzewającego w nich ziarna. Spokojnego piękna scenerii nie były w stanie zakłócić nawet jaskrawożółte plamy rzepaku, który dla szkockich farmerów, przyzwyczajonych od stuleci do tradycyjnych upraw, był względną innowacją. W bujnych krzewach i żywopłotach, rosnących za zbudowanym z czerwonej cegły budynkiem farmy, uwijały się zbierające nektar pszczoły. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wydawały się wskazywać, że farma Sunwick to oaza niczym nie zmąconego spokoju.

Tymczasem wewnątrz budynku, w domowym biurze urywały się telefony. Ogarnięta paniką, odbierałam je gorączkowo, usiłując zaspokoić ciekawość moich rozmówców, chcących uzyskać możliwie najwięcej informacji na temat Wojtka, syryjskiego niedźwiedzia, który niegdyś zamieszkiwał w ostępach mojego ogrodu. Wszyscy rozmówcy chcieli również poznać szczegóły dotyczące planów budowy pomnika, który zamierzałam wznieść ku czci tego niezwykłego zwierzęcia. Zadawali mnóstwo pytań, na które w tamtym momencie nie byłam w stanie udzielić żadnej odpowiedzi. Wtedy nie miałam jeszcze zielonego pojęcia, w jaki sposób zabrać się do realizacji mojego zamierzenia. A wszystko zaczęło się tak niewinnie, od opublikowania w kilku szkockich gazetach artykułów poświęconych mojemu pomysłowi budowy pomnika. Monument miał upamiętniać niedźwiedzia, który podczas drugiej wojny światowej, uzyskawszy oficjalnie stopień szeregowca 2 Korpusu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, przeszedł z jego żołnierzami cały szlak bojowy, a po zakończeniu wojny udał się na zasłużoną emeryturę i wraz z częścią swych towarzyszy broni zamieszkał na Szkockim Pograniczu. Proponując uczczenie Wojtka, nie spodziewałam się jednak, że mój pomysł wzbudzi aż tak ogromne zainteresowanie międzynarodowych mediów. Postać tego niedźwiedzia przykuła uwagę ludzi ze wszystkich zakątków globu, a ściślej mówiąc ogromnej, rozsianej po całym świecie, diaspory polskich uchodźców, którzy po wojnie nie powrócili do swojej ojczyzny. BBC, program telewizji śniadaniowej Good Morning Australia, a także kanały informacyjne w Nowej Zelandii, Kanadzie i Stanach Zjednoczonych przekazywały w swych relacjach szczegółowe informacje dotyczące upodobań Wojtka. Ich odbiorcy mogli dowiedzieć się, że lubił palić papierosy, pić piwo z butelki, uwielbiał żartobliwe zapasy ze swymi opiekunami. W informacjach medialnych pojawiała się także informacja o tym, że żona pewnego szkockiego farmera chce uhonorować niezwykłe zwierzę, fundując upamiętniający je pomnik.

Zawsze wydawało mi się, że moja fascynacja Wojtkiem, która zaczęła się jeszcze w okresie dzieciństwa i przetrwała do dnia dzisiejszego, była czymś wyjątkowym. Sądziłam, że wraz z nielicznymi żyjącymi jeszcze weteranami wojennymi, należę do wąskiego grona osób, badających mało znaną i niezwykłą, ale zarazem ślepą uliczkę historii. Sądząc tak popełniałam ogromny błąd. Postać Wojtka miała ogromną siłę oddziaływania, a jego legendę z pokolenia na pokolenie przekazywały sobie tysiące ludzi. Dowiedziawszy się o moim zamiarze uczczenia pamięci niedźwiedzia-żołnierza, natychmiast zasypali mnie gradem emaili i telefonów, chcąc podzielić się ze mną własnymi wspomnieniami, związanymi z niezwykłym towarzyszem broni. W pewnym momencie zaczęłam podejrzewać, że popularność Wojtka, na swój niedźwiedzi sposób, dorównywała popularności, którą cieszył się Elvis Presley. Przypuszczenia, jakie miałam w tej kwestii, przerodziły się w pewność, gdy zostałam zaproszona do budynku rady ministrów w Holyrood. Na miejscu, podczas spotkania z rządowymi oficjelami, dowiedziałam się, że planowana przeze mnie niewielka uroczystość mająca na celu uczczenie pamięci Wojtka, zamieniła się nagle w przyjęcie dyplomatyczne, na które specjalnie z Polski mieli przylecieć dygnitarze rządu.

Zamieszanie związane z uczczeniem pamięci Wojtka nie powinno być dla mnie zaskoczeniem. Niedźwiedź stał się bowiem gwiazdą już w chwili, w której postawił swą łapę na szkockiej ziemi. Schodząc ze statku w 1946 r. został gorąco przyjęty przez Szkotów, którzy przywitali go, rzucając serpentyny. Pierwszym miejscem, które ujrzał w Szkocji było Glasgow, gdzie tysiące mieszkańców wyległy na ulice, aby przywitać niezwykłego żołnierza maszerującego przez miasto w otoczeniu członków swojego oddziału. W szarzyźnie surowej codzienności okresu powojennego, widok niedźwiedzia defilującego wraz z polskimi żołnierzami musiał być dla mieszkańców Glasgow niezwykłym wydarzeniem. Znali oni bojową epopeję Wojtka, który już wtedy uważany był za bohatera wojennego, dlatego też na ziemi szkockiej spotkał się z prawdziwie gorącym powitaniem. Fety na swoją cześć przyjmował z wyraźnym ukontentowaniem.

Niedźwiedź znalazł się w Szkocji jako weteran, który wraz ze swymi towarzyszami broni spędził 26 miesięcy na Bliskim Wschodzie, a następnie walczył we Włoszech. Tam walczące u boku aliantów oddziały polskiego 2 Korpusu przez okres 32 miesięcy przebijały się mozolnie w kierunku serca Europy.

28 października 1946 r. Wojtek przybył do Winfield, obozu przejściowego dla Polaków, zorganizowanego na farmie Sunwick. Wieść o jego przyjeździe wkrótce obiegła całą miejscową społeczność. Do polskiego obozu stale przybywali mieszkańcy pobliskich wsi Hutton i Paxton, którzy chcieli odwiedzić niezwykłego weterana wojennego oraz podzielić się z nim racjonowaną na kartki żywnością. Niedźwiedź z rozkoszą pławił się w podziwie, jakim darzyli go goście, jednak nade wszystko uwielbiał otrzymywać od nich żywność.

Wojtek z miejsca zdobył sobie serca powściągliwych Szkotów, którzy poznając go bliżej, natychmiast pojmowali, dlaczego Polacy otaczali misia takim serdecznym uczuciem. Przebywającym z dala od ojczyzny żołnierzom, swawolny niedźwiedź dostarczał rozrywki i zabawy. Był dla nich jak dziecko, które zostawili w domu lub jak ukochany pies. Codzienne wyzwania, którym musieli stawić czoła, usiłując nakarmić niedźwiedzia oraz zapewnić mu jakieś zajęcie, odciągały ich uwagę od okropieństw wojny, której nędzy i niewysłowionych potworności naród polski doświadczył podczas II wojny światowej. Obecność Wojtka w Winfield i emanujący z jego postaci duch wolności, podnosił morale wielu polskich żołnierzy, mimo rysującej się przed nimi niepewnej przyszłości. Jego widok był w stanie choćby na chwilę odegnać czarne myśli, które żołnierze snuli na temat jutra. Dawał im zarazem odrobinę radości, płynącej z obserwowania nieskomplikowanej, niedźwiedziej egzystencji.

Życie wszystkich polskich weteranów w powojennej Szkocji nacechowane było mieszanką uczuć, na którą składały się tęsknota za ojczyzną oraz lęk przed przyszłością. Polacy w swych duszach pielęgnowali niewyobrażalne uczucie emocjonalnego bólu, którego starali się nie ujawniać przed otaczającymi ich Szkotami. Pochodzili oni z kraju, który w 1939 r. znalazł się pomiędzy młotem i kowadłem niemiecko-sowieckiej agresji. III Rzesza i ZSRR zawarły ze sobą potajemny sojusz, w wyniku którego doszło do rozbioru Polski, dokonanego przez najeźdźców cechujących się bezgranicznym okrucieństwem.

Wkrótce po ujarzmieniu Polski, niemieccy naziści przystąpili do przekształcania tego kraju w gigantyczne miejsce egzekucji, budując na jego ziemiach sześć obozów koncentracyjnych, wśród których znalazły się cieszące się ponurą sławą kacety w Oświęcimiu i Treblince. Tylko w tych dwóch obozach śmierci Niemcy podczas wojny wymordowali ponad 2 miliony ludzi, w tym wielu Polaków.

W tym samym czasie, wschodnie obszary przedwojennej Polski doświadczały okrucieństw, których dopuszczała się sowiecka Armia Czerwona i jej komunistyczni aparatczycy. Zakrojone na wielką skalę stalinowskie czystki rozpoczęto na tym obszarze w lutym 1940 r. Mężczyźni, kobiety i dzieci byli masowo aresztowani. Ładowano ich do bydlęcych wagonów kolejowych i wywożono w głąb stalinowskiej Rosji, która budziła niewyobrażalny lęk swym ogromem i obcością. Jedną dwunastą deportowanych Polaków przetransportowano do położonych na Syberii łagrów. Szacuje się, że do stalinowskich obozów trafiło ogółem 1,5 miliona Polaków, przebywających na wschodnich obszarach Polski, które w 1939 r. zostały zajęte przez wojska sowieckie. Z tej liczby ocalała i odzyskała wolność mniej niż jedna dziesiąta zesłanych, wśród nich ponad 100 000 żołnierzy. Nastąpiło to jednak dopiero dwa lata później, w 1941 r., gdy po inwazji Niemiec na ZSRR, Stalin był zmuszony zgodzić się na repatriację Polaków, płacąc w ten sposób niechętnie cenę za poprawne relacje z aliantami, w sojuszu z którymi chciał walczyć z hitlerowcami.

Wielu spośród towarzyszy broni Wojtka, którzy po wojnie znaleźli się w obozie Winfield, pochodziło z obszarów wschodniej Polski i przeszło gehennę sowieckich łagrów na Syberii, skąd zostali zwolnieni w 1941 r. Doświadczywszy okrucieństw sowietyzacji, wielu Polaków, walczących w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie, nie miało najmniejszego zamiaru oddawać się ponownie na łaskę i niełaskę stalinowskiego reżimu.

W okresie powojennym, z upływem lat, wielu Polaków zaczęło swój gniew i żal spowodowany mordami stalinowskimi skupiać na pojedynczych przypadkach kaźni. Stawały się dla nich symbolem i kwintesencją ohydy sowieckich zbrodni, cierpienia i utraty wszystkiego: członków rodzin, ukochanych, domostw oraz życiowych zajęć. Jedną z takich zbrodni jest masakra dokonana w Lesie Katyńskim, gdzie Sowieci wymordowali polskich oficerów. Na tajnej liście śmierci umieścił ich sam Ławrientij Beria, szef stalinowskiej służby bezpieczeństwa, usiłujący poprzez ten mord wyrwać narodowi polskiemu jego intelektualne serce. Według szacunkowych danych w Lesie Katyńskim NKWD wymordowało około 22 000 polskich oficerów, policjantów, intelektualistów oraz innych cywilnych więźniów stalinowskiego aparatu bezpieczeństwa. Udało się zidentyfikować jedynie około 4400 ofiar zbrodni katyńskiej. W 1943 r. masowe groby Polaków odkryli Niemcy i na podstawie ustaleń poczynionych podczas ekshumacji pomordowanych, o dokonanie zbrodni oskarżyli reżim stalinowski. W 1944 r., po odbiciu obszaru Katynia z rąk hitlerowców, Sowieci w makabrycznym spektaklu dowodzącym wyższości ich cynizmu politycznego, nad cynizmem niemieckich nazistów, dokonali ponownej ekshumacji polskich ofiar i o popełnienie zbrodni oskarżyli Niemców. Na terytorium Rosji, oprócz Katynia, znajduje się jeszcze osiem miejsc, w których pochowane są polskie ofiary reżimu stalinowskiego. Ich ciał do chwili obecnej nie ekshumowano.

Wiele kontrowersji wywołuje kwestia zakresu wiedzy, jaką na temat zbrodni katyńskiej posiadali zachodni alianci w okresie poprzedzającym 1991 r., w którym to na światło dzienne wypłynęły niezbite dowody, potwierdzające, że masakra została dokonana na osobisty rozkaz Stalina. Podczas wojny Polacy sądzili, że rządy aliantów zachodnich porozumiały się ze sobą w kwestii nienagłaśniania sprawy Katynia i unikania oskarżania Sowietów o zbrodnię, ponieważ takie postępowanie mogłoby zaszkodzić relacjom z tym sojusznikiem i utrudnić realizację innych zamierzeń politycznych. Z oczywistych względów, Polacy nie formułowali publicznie takich podejrzeń. Uparte milczenie zachowywali również polscy żołnierze zgrupowani w obozie Winfield. „Musisz pamiętać o tym, że wasz kraj nas przygarnął i pozwolono nam w nim pozostać. Byliście naszymi przyjaciółmi”. Taką wypowiedź usłyszałam z ust, obecnie już ponad osiemdziesięcioletniego, polskiego weterana, który po wojnie znalazł się w obozie Winfield.

Jeden z moich szkockich znajomych opowiedział mi o tym, jak ze wspomnianym Polakiem, niegdysiejszym mieszkańcem obozu w Winfield, udał się z wizytą w jego rodzinne strony, czyli na Śląsk. Gdy obaj szli przez wieś, w której się urodził w pewnym momencie wskazał dłonią położony z boku drogi cmentarz i rzekł: „To jest cmentarz osób zabitych przez Niemców. Tam niemieccy naziści dokonali egzekucji wielu młodych mężczyzn, którzy byli mieszkańcami naszej wsi. Wśród zabitych był także mój brat”. Kilkaset metrów dalej para niecodziennych turystów dotarła do kolejnego cmentarza, gdzie Polak oznajmił: „To jest cmentarz ludzi zabitych przez Rosjan. To tutaj pochowani są ludzie zabici przez nich w masowej egzekucji, w której zginął zastrzelony mój drugi brat”.

Polaka, o którym opowiadał mój znajomy, znałam od ponad trzydziestu lat. Przez cały okres naszej znajomości nigdy nie wspomniał mi, nawet aluzyjnie, o tragicznym losie swojej rodziny. Gdy wreszcie odważyłam się go o to zapytać, odparł spokojnie: „To są rzeczy, o których nie lubię myśleć”.

Żołnierze Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, mając nadzieję na lepsze życie, w milczeniu znosili wspomnienia o zbrodniach, jakich obaj agresorzy dopuścili się na ich narodzie. Szkocja była miejscem, gdzie przybywali wszyscy polscy żołnierze służący na Zachodzie, którzy po zakończeniu wojny postanowili pozostać w Zjednoczonym Królestwie. Stamtąd rozsyłano ich do obozów rozproszonych po całej Wielkiej Brytanii. Żołnierzy często przenoszono z miejsca na miejsce, nie dając im szansy na zaaklimatyzowanie się w żadnym z nich. Dziesiątki tysięcy weteranów Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie kończyło swe peregrynacje w Winfield lub innych podobnych obozach, zlokalizowanych na terenie Szkockiego Pogranicza.

Wielu Polaków przybywających do Winfield miało bardzo mgliste pojęcie na temat tego, gdzie się znaleźli. Było wśród nich wielu analfabetów, którzy, nie posiadając formalnego wykształcenia, nie byli w stanie powiadomić listownie swych rodzin w kraju o tym, że zdołali przeżyć wojenną zawieruchę. Brak umiejętności czytania i pisania w języku polskim skutecznie odebrał im możliwość utrzymywania kontaktów z najbliższymi. Odczuwane dotkliwie uczucie izolacji wzmagał ponadto fakt, iż dziwacznym zrządzeniem losu, wielu z nich nauczyło się czytać i pisać, ale nie w języku polskim, lecz angielskim. Swój język ojczysty znali oni tylko w mowie. Była to dziwna sytuacja, spowodowana pogmatwaniem losów ludzi, uwikłanych w światowy konflikt zbrojny.

Obecność Wojtka miała ogromny, bardzo pozytywny wpływ na morale polskich weteranów, którzy po zakończeniu wojny żyli w stanie swoistego zawieszenia. Po przybyciu do Szkocji w 1946 r., zostali oni rozlokowani w kwaterach zlokalizowanych na szkockiej wsi, gdzie jako bezdomni i bez grosza przy duszy bezpaństwowcy, trwali w bezczynności. W posiadaniu mieli tylko kilka mało wartościowych przedmiotów, przechowywanych pieczołowicie w podróżnej torbie oraz niesfornego niedźwiedzia, który rozjaśniał im szarzyznę codziennej egzystencji.

W innych częściach Szkocji, na przykład w zachodnich regionach, gdzie podział społeczeństwa na protestantów i katolików w dalszym ciągu stanowił jeszcze znaczny problem, miejscowa ludność traktowała Polaków z dużą rezerwą. Jednak, mieszkając w obozach przejściowych, nie rzucali się w oczy lokalnym społecznościom, w związku z czym nie byli także w stanie w zbyt dużym stopniu dotknąć ich czułych punktów.

Nieco inaczej w owym względzie wyglądała sytuacja na Szkockim Pograniczu. Na tym obszarze nie było żadnych kościołów katolickich, dlatego też msze święte dla Polaków odprawiali księża, specjalnie w tym celu odwiedzający obozy byłych polskich żołnierzy. Ponadto obóz Winfield zlokalizowany był w okolicy zdominowanej przez gospodarstwa szkockich farmerów, a szacunek dla ciężkiej pracy jest bodaj jedyną ważną wartością wspólną dla wszystkich społeczności rolniczych. Wielu Polaków zamieszkujących obóz było dobrymi robotnikami, posiadającymi w dodatku spore doświadczenie w pracy na roli. Wyjątkowo umiejętnie potrafili oni zajmować się i opiekować końmi, chociaż mieli pewne problemy ze zrozumieniem sposobu umocowania uprzęży. W Szkocji była ona zakładana na zwierzę w sposób całkowicie odmienny od stosowanego w ich rodzinnym kraju. Polacy znali się na kaletnictwie, które w ówczesnej Szkocji było już szybko zanikającym rzemiosłem. Dzięki tym umiejętnościom znakomicie potrafili naprawiać uprzęże.

Polacy mogli zaoferować lokalnej społeczności szkockiej swe umiejętności rolnicze oraz chęć do ciężkiej pracy, zaś towarzyszący im niedźwiedź zapewniał Szkotom rozrywkę, okazując im przy tym swą przyjaźń, radość i przywiązanie. Mieszkańcy farm położonych w okolicy obozu w Winfield, wychowywali się na wsi w stałym kontakcie ze zwierzętami. Nie trzymali popularnych w miastach zwierząt domowych. Na farmie każdy czworonóg musiał zarabiać na swoje utrzymanie, a w sposobie, w jaki były one traktowane, nie można było się doszukać nawet najmniejszych sentymentów. Pies, który był za stary, aby wypełniać swe obowiązki lub okazywał niekontrolowaną agresję, był po prostu usypiany.

Z okresu swojego dzieciństwa wyniosłam pewne doświadczenie w oswajaniu dzikich zwierząt oraz przyzwyczajaniu ich do życia w otoczeniu ludzi. Nabyłam je podczas szkolnych zabaw, stanowiących swoisty rodzaj sportu, a traktowanych przeze mnie i moich rówieśników w sposób podobny do tego, w jaki dzieci traktują grę w kulki lub rozbijanie kasztanów. Co roku, w sezonie lęgowym, wraz z moimi szkolnymi przyjaciółmi udawałam się na poszukiwania gniazd, które kawki zakładały w króliczych norach. Wyśledziwszy ich stanowiska lęgowe, wyjmowaliśmy z nich co bardziej dojrzałe, nie potrafiące jeszcze latać pisklęta i umieszczaliśmy je w kartonowych pudełkach (zazwyczaj po obuwiu), w których pokrywach wycięte były otwory wentylacyjne. Karmiliśmy je następnie, podając im z dłoni robaki, pędraki i resztki jedzenia.

Żywione przez nas młode kawki, bardzo szybko stawały się na tyle silne, że potrafiły utrzymać się na kierownicach rowerów, gdzie sadzaliśmy je, aby podczas jazdy móc obserwować wiatr mierzwiący ich pióra. Lotki młodym kawkom wyrastały w ciągu mniej więcej miesiąca. Gdy osiągnęły wreszcie swój dorosły wygląd, ptaki stawały się niespokojne, jakby nie wiedziały, co począć ze swą niedawno odkrytą dojrzałością. Starając się ją w jakiś sposób spożytkować, odlatywały od nas, podejmując samodzielne życie. W taki oto sposób dobiegał końca sezon zabaw z kawkami, po którym następował okres fascynacji inną dziecięcą rozrywką.

Z oczywistych względów Wojtek był zjawiskiem, które musimy zaliczyć do całkowicie odmiennej kategorii. Niedźwiedź był ambasadorem naszych polskich przyjaciół i ułatwiał im nawiązywanie kontaktów ze społecznością Szkockiego Pogranicza. Był także zwierzęciem, które zajęło szczególne miejsce w annałach konfliktów zbrojnych. Nigdy bowiem nie szkolono go do zadań, które pod ostrzałem nieprzyjaciela wykonywał całkowicie dobrowolnie. Niedźwiedź uważał siebie za istotę pod każdym względem równą swoim ludzkim opiekunom, którym po prostu starał się pomagać, gdy uznawał, że zachodzi taka konieczność. W przypadku w gruncie rzeczy dzikiego stworzenia, zachowanie tego rodzaju należy uznać za niezwykłe. Było ono niezgodne z uznanymi powszechnie poglądami, prezentowanymi przez wielu behawiorystów zwierzęcych, którzy sądzili, że wpojenie niedźwiedziowi „ludzkich” cech jest po prostu niemożliwe. Wbrew ich poglądom, charakter Wojtka stanowił amalgamat cech ludzkich i zwierzęcych.

Przypadek Wojtka skłonił mnie do podjęcia badań nad rolą, jaką zwierzęta odgrywały w konfliktach zbrojnych na przestrzeni dziejów. Prawdopodobnie pierwszymi zwierzętami, które człowiek wykorzystywał w celach militarnych, były słonie. Najstarsze informacje o ich zastosowaniu w bitwie pochodzą z okresu około 1100 r. p.n.e. Znaleźć je można w zapisanych w sanskrycie tekstach, które odkryto na obszarze doliny Indusu. Słonie bojowe używane w charakterze współczesnych czołgów, stosowane były na obszarze całych starożytnych Indii. Najprostszy „model” takiego „wozu bojowego” dosiadany był prawdopodobnie przez kornaka (przewodnika słoni), który rozparty na jego karku, kierował zwierzęciem, skłaniając je do tego, aby bodło żołnierzy przeciwnika kłami i miażdżyło ich nogami. W swych bardziej skomplikowanych „wersjach”, słonie bojowe wyposażone były w pancerz, w skład którego wchodziły napierśniki i ochronne nakrycia głowy. Niektóre słonie miały przytroczone do uprzęży dzwony lub były wyposażone we włócznie, które mocowano do ich kłów. Część z nich wyposażano również w przystosowane do celów militarnych palankiny, przytroczone do pleców zwierząt. Konstrukcje te stanowiły w miarę stabilną platformę dla znajdujących się w nich wojowników, którzy razili strzałami z łuków oraz włóczniami znajdujących się poniżej przeciwników.

„Technologia” bojowego użycia słoni, uległa szybkiemu upowszechnieniu i wkrótce z powodzeniem zaczęto stosować ją także poza Indiami. Przez wiele stuleci słoń bojowy pozostawał prawdopodobnie najskuteczniejszą z istniejących maszyn bojowych. Jego wartości militarnej nie umniejszyło nawet pojawienie się nowego rodzaju broni, jakim było działo prochowe, które w pewnym momencie zaczęto wykorzystywać na polach bitewnych Indii.

W czasach bliższych współczesności, w działaniach bojowych znalazło zastosowanie wiele innych gatunków zwierząt, wśród nich muły, konie, psy, wielbłądy, gołębie, kanarki, delfiny i morskie lwy. Miliony zwierząt padło, walcząc za kraje, w których przyszło im się urodzić. W cuchnących okopach I wojny światowej bojowe zastosowanie na obszarze Francji znalazło nawet tak maleńkie stworzenie, jak robaczek świętojański, którego nikłe światło wykorzystywane było podczas odczytywania w ciemności map.

W militarnym szaleństwie I wojny światowej, wśród zwierząt wykorzystywanych do celów militarnych, największe straty odnotowano w populacji koni, które aż do 1918 r. wykorzystywane były do beznadziejnych szarż na umocnione stanowiska karabinów maszynowych. Ówcześni generałowie lekką ręką szafowali życiem nie tylko swych żołnierzy, ale również i zwierząt. Jak się szacuje na polach bitew I wojny światowej, zginęło około 8 milionów koni. Oczywiście nie wszystkie zginęły w bezsensownych rzeziach, jakimi w owym czasie były szarże kawalerii. Większość z nich postradała życie, wykonując zadania zaopatrzeniowe na rzecz frontu. W owym czasie transport konny uważano za bardziej niezawodny od mechanicznego, a przy tym wymagający relatywnie mniejszych nakładów. Wiele z tych zwierząt pozbawionych było wszelkiej opieki. Padały z głodu, ponieważ nie pomyślano o tym, aby zapewnić im niezbędne racje furażu. Dziesiątki tysięcy koni ginęły z powodu wyziębienia, a jeszcze większa ich liczba stała się ofiarami chorób i kontuzji.

Swój istotny wkład w wysiłek wojenny państw uczestniczących w I wojnie światowej wniosły również psy. Zwierzęta te wykorzystywane były w charakterze gońców. Przedzierając się przez labirynt okopów, miały dostarczać do sztabów meldunki napływające z linii frontu. Podczas I wojny światowej zapotrzebowanie na psy łącznikowe osiągnęło takie rozmiary, że do każdej jednostki policji w Zjednoczonym Królestwie, skierowano rozkaz chwytania bezdomnych psów i dostarczania ich do Ośrodka Szkolenia Psów Wojskowych (War Dog Training School). Także właścicieli psów zachęcano do tego, żeby przekazywali swoje czworonogi w celu przeszkolenia ich i wysłania na front. Ogromna liczba posiadaczy psów w Wielkiej Brytanii odpowiedziała pozytywnie na ten apel. Pozyskane w ten sposób zwierzęta określane były przez żołnierzy mianem takich czy owakich „letnich piesków”. Podczas II wojny światowej psy w Wielkiej Brytanii szkolone były z zastosowaniem całkowicie nowatorskich metod i z zamiarem powierzenia im realizacji niezwykle wyrafinowanych zadań. Wykorzystywano je także w misjach ratunkowych. Psy wraz z przewodnikami zrzucano na spadochronach na teren zajmowany przez wroga, gdzie ich czuły węch miał umożliwić wykrycie podłożonych ładunków wybuchowych lub odnalezienie żołnierzy, uwięzionych pod ruinami zbombardowanych budynków.

Współcześnie psy wykorzystywane są podczas misji bojowych w Iraku i Afganistanie, gdzie biorą udział w operacjach prowadzonych przeciwko rebeliantom islamskim. W działających na Środkowym Wschodzie oddziałach SAS służą owczarki niemieckie, które przeszkolone zostały do wykonywania wysokościowych skoków spadochronowych (High Altitude High Opening Jump). Psy, w specjalnie zaprojektowanych dla nich maskach tlenowych, skaczą wraz ze swymi opiekunami z pokładów samolotów lecących na wysokości 7,6 kilometra. Zespoły czworonogów i ludzi skaczą, gdy samolot znajduje się w odległości do 30 kilometrów od celu. Po opuszczeniu samolotu opiekunowie z psami szybują w powietrzu, starając się zbliżyć do celu. Schodzenie z wysokości w kierunku wyznaczonego obiektu może trwać nawet trzydzieści minut. Opadający w ten sposób komandosi są praktycznie niewykrywalni dla przeciwnika znajdującego się na ziemi. Po wylądowaniu psy z przymocowanymi do głów minikamerami poruszają się w szpicy zespołów, wyszukując kryjówek rebeliantów oraz min-pułapek.

Obecnie, w epoce rozwiniętych środków komunikacji, trudno uwierzyć w to, jak wielkie zaufanie stratedzy wojskowi I i II wojny światowej pokładali w użyciu gołębi pocztowych. Mimo, że współcześnie może wydawać się to niewiarygodne, jednak wykorzystanie tych zwierząt w celach komunikacyjnych stanowiło w tamtych czasach główną metodę przekazywania informacji wywiadowczych. W działaniach frontowych gołębia poczta była zapasową metodą przekazywania informacji, stanowiąc alternatywę dla często zawodzącej komunikacji radiowej. W czasie I wojny światowej w Zjednoczonym Królestwie obowiązywały surowe regulacje, wprowadzone na mocy Aktu Obronności Królestwa (Defence of the Realm Act), które zakazywały strzelania do gołębi pocztowych. Ogłoszenia rozwieszane w miejscach publicznych surowo obwieszczały:

Na mocy Aktu Obronności Królestwa, zabicie, zranienie lub znęcanie się nad gołębiami pocztowymi podlega karze do sześciu miesięcy więzienia lub karze grzywny w wysokości 100 funtów.

Społeczeństwu niniejszym przypomina się, że gołębie pocztowe wykonują cenne usługi na rzecz rządu, w związku z czym wszyscy proszeni są o wspieranie wszelkich działań, mających na celu uniemożliwienie strzelania do nich.

Narodowy Związek Hodowców Gołębi Pocztowych wypłaci 5 funtów nagrody, każdej osobie przekazującej informację, która przyczyni się do skazania osoby winnej strzelania do gołębi, należących do członków związku.

Podczas II wojny światowej gołębie uratowały życie wielu lotnikom. Dostarczały, często w fatalnych warunkach pogodowych, wezwania SOS wysyłane z miejsc, w których rozbiły się samoloty.

Naukowcy, dążąc do zaspokojenia potrzeb militarnych swych państw, okazują się złowrogimi geniuszami. Wprzęgają oni w działania wojenne prowadzone na lądzie, w powietrzu i w głębinach morskich najbardziej inteligentne spośród zwierząt żyjących na naszej planecie. O ile informacje o misjach „latających psów” w Iraku i Afganistanie mogą nam się wydawać żywcem zaczerpnięte z opowiadań Toma Clancy’ego, o tyle intensywne badania marynarki Stanów Zjednoczonych nad wykorzystaniem w wojnie morskiej waleni, wydają się już ocierać o granice science fiction.

Od lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku prowadzi się zakrojone na dużą skalę badania nad wykorzystaniem delfinów, lwów morskich i waleni w działaniach wojennych na morzu. Wprawdzie badania te otoczone są głęboką tajemnicą, ale wiadomo, że między rokiem 1960 a 1990 marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych wykorzystywała do celów militarnych około 240 delfinów. Podobny program badań nad bojowym zastosowaniem morskich ssaków podczas zimnej wojny realizowali również Rosjanie. Delfiny i lwy morskie wykorzystywane są do wykonywania zadań o bardzo różnorodnym charakterze. Obejmują one obronę przeciwpodwodną portów i jednostek marynarki wojennej, a także „patrolowanie” akwenów płytkich wód żeglugowych, portów oraz nadbrzeżnych instalacji militarnych. W amerykańskiej marynarce wojennej lwy morskie są rutynowo wykorzystywane podczas prac związanych z wydobywaniem na powierzchnię elementów wyposażenia, takich jak na przykład kosztowne tarcze strzelnicze. Zwierzęta podczas tego typu operacji, nurkując często na głębokości do około 150 metrów, lokalizują obiekty na dnie morskim, a następnie mocują do nich sprzęt wydobywczy.

Z powyższych rozważań wynika, że wyruszając na wojnę, Wojtek szedł w ślady wielu niezwykle odważnych zwierząt, które już od trzech tysięcy lat towarzyszyły człowiekowi podczas działań wojennych. Między Wojtkiem a innymi wykorzystywanymi do celów militarnych zwierzętami istniała wszakże jedna zasadnicza różnica. Niedźwiedź nigdy nie przeszedł żadnego szkolenia wojskowego. Podczas działań wojennych narażony był na miażdżący bębenki w uszach hałas długotrwałych i intensywnych nawał ogniowych, wykonywanych przez artylerię nieprzyjaciela jak również działa własnych wojsk. Niedźwiedź musiał nauczyć się znosić nieustający jazgot ostrzału artyleryjskiego oraz oślepiające jak błyskawica wybuchy ciężkich pocisków, których eksplozje wstrząsały ziemią i wysyłały w powietrze ogromne słupy piachu. Ciężki ostrzał artyleryjski potrafił doprowadzić do załamania nerwowego nawet doświadczonych żołnierzy, u których mógł powodować objawy nerwicy frontowej. Fakt, iż Wojtek zdołał uniknąć urazów mentalnych, wiele mówi o jego charakterze oraz o przymiotach charakteru jego towarzyszy broni.

Wojtek zmarł w 1963 r., jednak jego postać w dalszym ciągu jest w stanie przyczynić się do realizacji wielu szlachetnych celów. Postać niedźwiedzia-żołnierza cieszy się rosnącą międzynarodową popularnością. We wrześniu 2008 r. powołano do życia fundację Wojtek Memorial Trust. Jej celem jest promowanie kontaktów edukacyjnych i naukowych między młodymi Szkotami i Polakami, zaś w szerszych kategoriach, nadanie trwałego charakteru przyjaznym stosunkom, które od pewnego czasu istnieją między tymi dwoma narodami.

Jest to cel bardzo ambitny, jego realizację wymuszają okoliczności. Obserwowany w ostatnich latach w Szkocji napływ polskich pracowników stanowi w istocie kontynuację bliskich stosunków polsko-szkockich. Losy tych dwóch narodów splatały się ze sobą od stuleci. Niewielu współczesnych Szkotów jest świadomych tego, że w siedemnastym stuleciu do Polski wyemigrowało od 40 000 do 60 000 ich rodaków. W nowej ojczyźnie szukali oni tolerancji religijnej oraz lepszych warunków życia. Prześladowania innowierców, które ogarnęły Europę w okresie Reformacji, nie objęły swym zasięgiem Polski. W epoce kontrreformacji zasada wolności religijnej, która w Polsce była chroniona przepisami prawa, czyniła z Rzeczpospolitej wzór cywilizacyjny dla innych krajów Europy. Nie możemy zapominać i o tym, że Polakiem w połowie był książę Karol Edward Stuart (Bonnie Prince Charlie), którego matką była Maria Klementyna Sobieska.

Patronat Wojtka nad fundacją zajmującą się promowaniem współpracy szkocko-polskiej, niewątpliwie zaowocuje powstaniem szeregu niezwykłych projektów, które sprawią nam wiele radości i pozwolą nieco bardziej optymistycznie spojrzeć na nasze życie. Fundacja mająca za patrona niedźwiedzia, który żłopał piwo, palił papierosy i chętnie wstępował w szranki zapasów z każdym, kto tylko był skory podjąć wyzwanie, nie może w końcu w zbyt pretensjonalny sposób podchodzić do stawianych sobie celów.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: