Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niepowszedni 3. Obława - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
13 września 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Niepowszedni 3. Obława - ebook

Niepowszedni to dzieci obdarzone szczególnymi darami.

Rodzą się bardzo rzadko, więc stanowią cenny łup dla handlarzy ludźmi.

 

Nila i jej towarzysze, uprowadzeni przez bandę Welesa do Łajdackiego Krańca, krainy bezprawia i dzikich ostępów, po brawurowej ucieczce zdołali wrócić do domu. Wkrótce porywacze ponownie zaatakowali, tym razem posługując się podłą intrygą. Osaczeni w zaułkach wielkiego miasta Niepowszedni znów wygrali, wymyślając własny fortel. Chcąc na dobre uwolnić się od prześladowców, muszą urządzić na nich obławę w Łajdackim Krańcu. Terytorium Welesa jest jeszcze bardziej przerażające niż poprzednio. Surowa zima i głód to tylko część niebezpieczeństw. Nie wszyscy dotrą do celu. Wyprawa do budzącej grozę Mercaty i powrót do Bawidła okażą się najmniej ryzykownymi spośród licznych przygód. Być może najtrudniej będzie znieść straszną prawdę, która ujawni się wędrowcom podczas podróży z Brzeginki do Stromowych Wichrów. Zaskakująca przeszłość Welesa splecie się z życiem Nili. Wszystkie karty zostaną odkryte, ale za ich poznanie przyjdzie zapłacić wysoką cenę.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-621-5
Rozmiar pliku: 5,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

– Ziemia! Ziemia! Nareszcie! – piskliwy wrzask chłopca okrętowego przetoczył się po „Siewcy”, statku należącym do kupieckiej floty Baldwina II, burząc spokój styczniowego poranka.

– Ląd! Ludzie!

Pierwsi zareagowali marynarze, gdyż nawet oni, stare morskie wygi, dość mieli podróży pośród wichrów nieprzerwanie siekących pokład igłami marznącego deszczu. Kapitan oparł się o ścianę forkasztelu i wreszcie pozwolił sobie na szeroki uśmiech, a załoga zaczęła szybciej kręcić się po pokładzie, wyraźnie uszczęśliwiona.

Nila rozumiała ich poruszenie. Nigdy nie żeglowali trasami innymi niż południowe, gdzie wody były spokojne, przystanie przyjazne, a ruch kończył się wraz z jesiennymi słotami. Tym razem wyruszyli na północ, na dodatek w połowie grudnia, jakby na przekór staremu morskiemu powiedzeniu z Ferretum, że w październiku wypływają tylko ci, którzy muszą, w listopadzie zaś jedynie szaleńcy.

„Siewca” – statek solidny, bo przeznaczony do przewozu ziarna – dzielnie radził sobie na falach, ale Morze Łotrów, po którym przyszło mu żeglować, nienawidziło ludzi i na wszelkie sposoby próbowało unicestwić intruzów. Wściekłość, z jaką grzywacze atakowały burty, rodziła podejrzenie, że halsując zimową porą, ściągnęli na siebie gniew Pani Mórz.

– Ziemia! Ziemia! – Dzieciak nie przestawał krzyczeć, przyzywając garstkę pasażerów od tygodni niecierpliwie wyczekujących tego sygnału.

Nila, wciśnięta w zaciszny kąt za pomieszczeniami dla oficerów, zerknęła z kryjówki na przyjaciół.

Dalko, zaspany i bosy, wypadł z kasztelu dziobowego, przeklął ziąb, a potem pędem wrócił po buty.

Flawia zbiegła z rufy, gdzie jak zwykle obserwowała fale, a za nią podążył Kadok, którego jedynym zadaniem podczas rejsu było pilnowanie dziewczynki, żeby zbyt mocno nie wychylała się za burtę.

Sambor z Allą przerwali codzienną naukę fechtunku i narzuciwszy na siebie futrzane peleryny, ruszyli ku Wodniczce. Rozejrzeli się za Nilą, ale dała im znać, że do nich nie dołączy.

Chwilę później z kajuty dla oficerów wyszedł starszawy mężczyzna. Odziany w ciężką opończę stąpał ostrożnie, mocno trzymając się relingu. Miał dobroduszną, okrągłą twarz i na pierwszy rzut oka zdawał się przyjacielem całego świata, naiwnym oraz uległym. Niepowszedni już dawno zorientowali się jednak, że ta powierzchowność bezwolnego poczciwca kryje osobnika o oślim wręcz uporze.

– Nilu – pozdrowił dziewczynę.

– Hermanie.

– Nareszcie, prawda? – ucieszył się i nie czekając na odpowiedź, podreptał w stronę Sambora i reszty kompanii.

Był jednym z dwóch towarzyszy podesłanych Niepowszednim przez władcę jako wsparcie, ale wciąż nie ujawniły się żadne pożytki z jego obecności. Już dawno osiągnął wiek, w którym człowiekowi bardziej pasowała rola dziadka niż awanturnika na bezdrożach; wszystko przy tym wskazywało, że ryzykantem nie był nawet w młodości. Nilę dręczyło podejrzenie, że prócz tytułu rządcy i wielkiej torby z cielęcej skóry ten zaufany administrator tajnych służb księcia nie miał nic, czym mógłby wesprzeć Niepowszednich.

To my będziemy mieli na głowie bezpieczeństwo Jaśniepana – pomyślała.

„Jaśniepan”. Hermanowi należało się to przezwisko, bo niemal każde wypowiedziane przez niego zdanie zaczynało się i kończyło pełną szacunku wzmianką o Baldwinie II. Gdyby za każdą los nagradzał go złotą monetą, rządca jednego dnia stałby się krezusem.

Nila wróciła wzrokiem do kajuty pasażerów, gdyż na pokładzie pojawił się Sulmir, młodszy towarzysz Hermana. On z kolei, solidnie zbudowany blondyn o włosach zaplecionych w dziesiątki cienkich warkoczyków, w niczym nie przypominał nawet człowieka o gołębim sercu. Z ust nie schodził mu wprawdzie swawolny uśmiech, ale jego oczy nieustannie pozostawały czujne. Dołączył do wyprawy, by służyć zbrojnym ramieniem i ogromnym doświadczeniem w niebezpiecznych misjach, a nadawał się do tego zadania jak mało kto. Był żywą legendą Ferretum, mistrzem walki na dwa miecze, podporą tajnych oddziałów. Niepowszedni całymi dniami obserwowali go, gdy ćwiczył samotnie na pokładzie. Zdaniem Sambora szczęście im sprzyjało, bo Sulmir miał bitkę we krwi i lepszy od niego byłby już tylko drugi Unik.

Wojownik zbliżył się do dziewczyny pewnym krokiem, chociaż „Siewca” kolebał się zamaszyście, a on taszczył ze sobą nieodłączny wór, z którego wystawały rękojeści mieczy.

– Witaj, śliczna.

– Sulmirze – odrzekła ciepło, przyzwyczajona do żartobliwych komplementów, którymi obdarowywał wszystkich dookoła.

– Idziesz? – Przystanął na chwilę. – Chodź, w kupie zawsze raźniej.

Pokręciła głową.

– Ziemia! Ziemia! – wrzasnął znowu chłopiec okrętowy.

Zachrypł już nieco, ale w jego okrzykach wciąż dało się słyszeć wyraźną nutę podniecenia.

– Ziemia! Ziemia!

– Och, zamknij się wreszcie! – ofuknęła szczeniaka Nila.

Od trzech tygodni przygotowywała się na ten dzień, a wystarczył jeden rzut oka na brzeg, by odwaga stopniała w niej szybciej niż płatki śniegu w płomieniach ogniska. Jak ma zejść na ląd, skoro boi się na niego zerknąć? Tylko szaleniec nie czułby lęku. Majaczący na horyzoncie pas ziemi – szary, nieprzyjazny, spowity śnieżnymi chmurami – nosił miano najstraszniejsze ze wszystkich.

– Łajdacki Kraniec – wymamrotała.

Nie wierzyła, że znów tu jest, w dodatku z własnej woli. Po długich naradach, ciągłych wahaniach i zmianach decyzji przyjaciele w końcu przyjęli propozycję kniazia. Nie zależało im na przynależności do tajnych oddziałów. Nie zrobiło na nich wrażenia ani wiążące się z tym bogactwo, ani szacunek innych wojowników. Kierowali się własnymi względami. Sambor twierdził, że bycie Unikiem to przywilej, ale i obowiązek. Dalko postanowił zmierzyć się wreszcie z prawdą o rodzicach. Flawia za nic nie chciała puścić brata samego. Alla marzyła o wyrównaniu rachunków z Lubgostem Dragonem, a Nila… Cóż, ona wiedziała, że jako Żniwiarka jest ostatnią deską ratunku dla całej tej gromadki.

Było jednak coś jeszcze, argument najważniejszy. Rozumieli, że jeśli nie wezmą spraw w swoje ręce i nie wyjdą złu naprzeciw, przyjdzie im tylko czekać w strachu na następną wizytę Welesa.

I tak klamka zapadła.

– Nilu, chodźże już! – Sambor chyba zaczął tracić cierpliwość.

Dźwignęła się z deku, bo bez względu na to, jak bardzo by o tym marzyła, Łajdacki Kraniec nie zamierzał zniknąć.

Przyjaciele stali wsłuchani w słowa Źrenicznika, który przesuwał palcem po linii nabrzeża, objaśniając im coś z zapałem. Nawet Kadok przekrzywił łeb, choć raczej niewiele z tego rozumiał.

Nila podeszła bliżej.

– W końcu! – przywitał ją Dalko. – Chcesz wiedzieć, gdzie co jest? Chmury trochę przeszkadzają, ale najważniejsze punkty widzę.

Przyjrzała mu się, szukając oznak złości lub przygnębienia. Perspektywa powrotu do rodzinnego domu, gdzie musiał stawić czoła prawdzie, być może strasznej, kiepsko wpływała na jego nastrój, więc niekiedy miejsce szaławiły o złotym sercu zajmował dawny Dalko – pyskaty i gruboskórny awanturnik. Biedaczysko starał się jak mógł i na ogół nie wyżywał się na towarzyszach, ale czasami nerwy go ponosiły.

Tym razem jednak w głosie chłopaka pobrzmiewał ciepły ton. Nila, choć nieciekawa Łajdackiego Krańca, postanowiła to docenić.

– Pewnie, że chcę. Pokaż mi.

Od razu wyciągnął palec.

– Na wprost leży Brzeginka, jedyny port Krańca.

Nieraz słyszeli już tę nazwę, z ust Dalko lub od marynarzy, ale wciąż nie mieściło im się w głowach, jak można było nazwać miasto imieniem demonicy zamieszkującej brzegi rzek, jezior i mórz. Może i piękna była z niej panna, ale przecież to p o t w ó r z piekieł! Kusiła tańcem naiwnych młodzieńców, a ci skakali za ślicznotką w głębinę, na zatracenie.

Nila zapatrzyła się w dal. Zwiedziona nazwą spodziewała się grodu o urodzie tak pociągającej, że dla jednej nocy w nim żeglarze porzucali rozsądek i płynęli do lądu zauroczeni feerią świateł, bielą marmurowych ścian i czerwienią terakotowych dachówek. Niestety, rozpieszczona urodą Ferretek wyobraźnia zwiodła ją na manowce.

Brzeginka była równie brzydka jak reszta Łajdackiego Krańca. Nieduża, ciasno zabudowana koślawymi kamienicami o dachach z czarnego łupka, przypominała jadowitego pająka, który przyczaił się w śnieżnej mgle.

– To wszystko? – Nila nie kryła rozczarowania.

– No, wiem. Ohyda – westchnął Dalko. – I nie będę ci łgał, z bliska jest jeszcze gorzej.

Zrobiło jej się go żal. Tak bardzo się starał.

– Przeżyję – zapewniła. – Nie przyjechałam tu dla pięknych widoków. Co dalej?

Mocniej wtuliła się w Sambora. Rozgrzany po porannym fechtunku, miał w sobie tyle ciepła, że mogłaby przy nim stać jak przy piecu.

Dalko zatarł zziębnięte dłonie.

– Staniemy na redzie. O, tam, gdzie ten pas białych pław. Dalej nie wolno płynąć, bo rozwalimy statek. Pamiętacie, co mówił kapitan?

Wszyscy przytaknęli. Zatoka u podnóża Brzeginki była zabójczą pułapką dla ciężkich jednostek. Na jej dnie spoczywały ruiny miasteczka tych samych południowych najeźdźców, którzy tysiąc lat wcześniej wznieśli gmach Areny w Bawidle. Morze bieliło się tu mrowiem boi, wyznaczających sternikom tor pomiędzy najbardziej niebezpiecznymi punktami podwodnego cmentarzyska, ale wpuszczano do tego akwenu tylko lekkie knary i małe kogi. Jedynie one były w stanie przemknąć bezpiecznie nad zatopionymi willami, świątyniami oraz resztkami kamiennego falochronu. Statki pokroju „Siewcy” musiały rzucać kotwice daleko od lądu.

– Diabelstwo nie port – wtrącił swoje trzy grosze Sulmir. – Jak tu pannę zabrać na łódkę, żeby pomoczyła nogi? W przyzwoitym kraju siadam i wypływam. Słoneczko przygrzewa, dziewczyna się uśmiecha. Zdejmuje kubrak, gdy robi się ciepło…

Niepowszedni łypnęli na niego rozbawieni, zawsze tak na nich działał. Oni uwielbiali bzdury, które wygadywał, a jemu śmiech i radosna atmosfera potrzebne były do życia nie mniej niż ryzykowne wyprawy w służbie kniazia.

– …Może nawet zrzuca sukienkę i daje ze mną nura do wody. – Sulmir jeszcze nie skończył pleść andronów. – A tu? Strach wyjść w morze. Powiem pannie: skacz! Posłucha i rozbije łeb o dach jakiejś zatopionej chałupy. Tfu!

Nawet Nila rozpogodziła się na takie dictum.

– To twoje zaloty? – zakpiła Alla. – Wypływasz na głębinę i każesz dziewczynom nurkować? Nic dziwnego, że żadna cię nie chciała.

Sulmir zarechotał, ani odrobinę nieurażony.

– Znajdź sobie Wodniczkę – poradziła mu Flawia.

– Gdybyś tylko była starsza, moja cudna. I nie miała takich patrzących spode łba braci.

– Ale ma. – Dalko zrobił groźną minę. – Poszukaj jakiejś staruszki… no wiesz… kogoś w twoim wieku. I w ogóle siedź cicho, bo nie skończyłem gadać.

Wrócił oczyma do Nili.

– Na czym to… A wiem, staniemy na redzie.

– Pamiętam.

– Aha. I potem przypłynie łódź, żeby zabrać nas do portu. Spójrz, tamtą drogą dotrzemy do Mercaty.

Nila wodziła spojrzeniem od miasta do szlaku. Nie dostrzegała szczegółów, ale i bez tego wiedziała, że z bliska okażą się równie przerażające jak z oddali. W samej Brzegince byli ponoć bezpieczni, ale tuż za jej granicami czaiły się watahy bandziorów, których nawet w Krańcu uznawano za wyjątkowe szumowiny.

– Na jakie licho nam to było? – wyrwało jej się.

– Przysięgałaś jaśniepanu, dziewczyno – przypomniał Herman, choć nikt go o odpowiedź nie prosił.

Pięć par niepowszednich oczu wlepiło się w niego z nieskrywaną irytacją.

– Przyjacielu, to ich sprawa – wybrnął z tej niezręcznej sytuacji Sulmir. – Dajmy im porozmawiać na osobności.

Pociągnął rządcę za rękaw. Nila podziękowała mu słabym uśmiechem. Ostatnie, czego potrzebowała, to dyskusja o obowiązkach względem władcy.

Zostali sami. Zbili się w gromadkę, gotowi do wyjaśnień, tłumaczeń i zapewnień. Wszyscy zdobyli w tym nielichą wprawę, bo nie było dnia, by ktoś nie pytał, czy dobrze zrobili, godząc się na udział w misji. Sambor już otwierał usta.

– Wiem, co mi powiesz – Nila nie pozwoliła mu dojść do głosu. – Żadne z nas nie chce dłużej się bać. Pierwszy raz w życiu to my zaskoczymy Welesa i jest szansa, żeby wreszcie z nim skończyć. Znam to na pamięć! Ale wiecie co? Możemy przegrać.

– Wiadomo – zgodził się. – Tylko że schowani w mysiej dziurze w Ferretum też przegramy. Weles nas znajdzie.

– Może nie będzie szukał.

– Łudzisz się, że zapomni o tobie? Dorośnij! – ofuknęła siostrę Alla. – Możesz zakrywać oczy i udawać, że potwora nie ma, ale to nieprawda.

– A jeśli? Jest szansa, że nie żyje, przecież zniknął. Szpiedzy kniazia stracili trop. Drań zapadł się pod ziemię. Od dwóch miesięcy nikt go nie widział. – Nila jednym tchem wyliczyła, czego dowiedzieli się o łowcy na chwilę przed postawieniem nogi na jego terytorium.

Dalko pokręcił głową.

– On tam jest.

– I wróci – dodała złowieszczo Flawia. – Bo dla niego to już nie jest zwykłe polowanie. Ma coś do nas. Coś większego niż złość i urażona duma.

– Ale…

– Nie jedziemy sami. Kniaź dał nam ludzi.

– Ledwie dwóch! A jeden z nich to Herman, na bogów!

– Wiesz, że inaczej się nie dało.

Rzeczywiście, nie dało się. Gospar postawiło twarde warunki. Cesarzowi nie zależało na losie trzech podległych mu obywateli, którzy w przeszłości spiskowali przeciwko ojcu jego sojusznika. Uznawszy, że byliby niską ceną za utrzymanie dobrosąsiedzkich stosunków między mocarstwami, pozwolił kniaziowi ująć i wywieźć członków triumwiratu do Ferretum, by tam odpowiedzieli za swoje zbrodnie. Nie zgodził się jednakże wpuścić na swe ziemie zbrojnych Baldwina II, bo żaden szanujący się monarcha nie uczyniłby tego. Dlatego właśnie wypad do Łajdackiego Krańca musiał zachowywać pozory osobistej zemsty Niepowszednich z Kamiennych Kości oraz ich ojców. Cesarz nie interesował się wszelako szczegółami, toteż w miejsce Juranda kniaź w tajemnicy pchnął Sulmira, a zamiast ojca dziewcząt posłał Hermana.

– On nawet nie nosi broni – wytknęła Nila. – To zarządca!

– Ale podobno najlepszy w swoim fachu – przypomniała Alla. – A po drodze mamy Batu Taurisa i Agę Badur. Pomogli nam raz, może nie odmówią i drugi. Przestań gadać jak tchórz!

Nila pociągnęła nosem. Wychodziło na to, że nagle wszyscy oprócz niej stali się nieustraszeni.

– Moglibyście chociaż udawać, że się boicie – mruknęła.

Próbowali zachować kamienne twarze, ale szybko się poddali. Zaczęli się śmiać.

– A niby co robimy przez cały czas? – zapytała Alla. – Nie widzisz, co wyprawiamy, żeby nie zwariować? Wymyślamy sobie robotę! Flawia niedługo przyrośnie do rufy, leży tam całymi dniami i gapi się na fale. Gada, że wypatruje piratów. Ja ciągle ćwiczę z Samborem, a nocami układam magnetyki.

Nila zamrugała. To wyjaśniało, skąd w głowie siostry pojawił się niecodzienny pomysł, by przełamać w gołębiach naturalną potrzebę powrotu do właściciela. Namęczyła się, ale dopięła swego. Ptaszyny leciały również do tego, do kogo je skierowała. Wystarczyło, że go znały.

– Czy ty w ogóle sypiasz? – zaniepokoiła się.

Ze wstydem uzmysłowiła sobie, że nie poświęcała temu uwagi przez cały rejs.

Alla uciekła spojrzeniem gdzieś w czuprynę Dalko.

– Niewiele – przyznała zmieszana. – Boję się, że przyśni mi się Lubgost Dragon. Wolę lekcje Sambora.

– Ej! – żachnął się Unik. – Ta gnida i ja? Co to za porównanie?

– Złe? Nie proszę o litość, ale jesteś dla mnie okropny.

Faktycznie, nie dawał dziewczynie forów, słusznie zakładając, że w prawdziwej walce też by ich nie dostała.

– Ja też łażę po nocach – dorzucił swoje Dalko. – Miejsca sobie nie mogę znaleźć. Wściekam się na wszystko.

– A u mnie ze snem jest nieźle – zameldował Sambor. – Ale za dnia paskudnie. W żołądku ssie, łeb boli, żółć jakaś czy coś podchodzi mi…

Nila odetchnęła głębiej. Poczuła się znacznie lepiej. Nic tak nie poprawiało samopoczucia jak świadomość, że inni też nie mają lekko.

– …do gardła i ściska mnie w dołku – kontynuował tymczasem Unik. – A, o tu, koło żebra…

Chyba na użytek swojej dziewczyny zamierzał odmalować dolegliwości w najdrobniejszych szczegółach. Nie było jednak sensu się licytować. I tak nie mogli zawrócić.

– Dobrze już, rozumiem – przerwała mu zawczasu. – Dorwijmy Welesa i wynośmy się stąd jak najszybciej. Wszystkim nam wyjdzie to na zdrowie.2

Mała knara z czerwonym żaglem płynęła ku „Siewcy”, by zabrać do portu Niepowszednich oraz ich dwóch towarzyszy. Stateczek walczył z porywistym wiatrem i wysokimi falami.

Nila naciągnęła głębiej kaptur, bo zimno przeszywało do szpiku kości.

– Długo jeszcze?

Nie przestała bać się Łajdackiego Krańca, ale skoro zejścia na ląd nie dało się uniknąć, wolała uczynić to jak najszybciej. Pogoda wyraźnie się psuła. Wichura przybierała na sile, statek chybotał się na wszystkie strony i jakby tego było mało, nad wodę ściągał szwadron szarych chmur, które nie wróżyły niczego dobrego. Podróż knarą, znacznie lżejszą od „Siewcy”, zapowiadała się na przeprawę po prostu niebezpieczną.

Alla przysunęła się do siostry.

– Żyjesz?

– Ledwie.

– Widzę. Blada jesteś.

Nila jak nikt nie nadawała się do rejsów. Mimo że wypróbowała wszystkie specjały z torby medykusa, choroba morska pastwiła się nad nią codziennie. Dziewczyna chciała poczuć wreszcie pod nogami nieruchomy grunt.

Alla raz jeszcze spojrzała na sine niebo i czerwony żagielek. Przegrywał w wyścigu z chmurami.

– Kiepsko to wygląda, co?

– Okropnie.

Wodniczka, połową ciała wychylona poza burtę, parsknęła śmiechem.

– E, tam! Jest cudnie!

Tylko ona wyglądała z utęsknieniem każdego podskoku na falach. Łapała w dłonie słone krople i chichotała przy każdym mocniejszym przechyle. Nili robiło się niedobrze od samego patrzenia na te wygibasy.

– Dalko, ile jeszcze? – powtórzyła.

– Trochę poczekamy. Na moje oko wcześniej niż za dwa kwadranse nie przybiją. Wytrzymasz?

Na pewno nie. Lada moment będzie wymiotować. Jęknęła.

Flawia ponownie się zaśmiała.

– Boisz się?! – wrzasnęła znad fal. – Tego podwodnego cmentarzyska? To tylko zatopione miasto, żadna klątwa!

Nila nie przejmowała się tym, co kryło się w wodach zatoki. Podobnie jak kataklizmem, który przed wiekami zepchnął całą mieścinę w odmęty szybciej, niż piekarz zsuwa gorący bochen z łopaty. To Pan Wnętrza Ziemi przypomniał o sobie maluczkim wstrząsami, po których grunt nagle się zapadł, a z głębi morza nadciągnęła wysoka woda, grzebiąc wszystko w promieniu kilku mil. Legenda paskudna, ale Nila prawie gotowa była w tę historię uwierzyć. Żaden inny bóg nie pasował do Łajdackiego Krańca bardziej niż ów porywczy i mściwy awanturnik.

Właśnie zbierała się, by odpowiedzieć Flawii, ile znaczy klątwa w porównaniu z chorobą morską, gdy statkiem znów rzuciło na boki.

– Ależ kiwa! – Wodniczka rozdarła się na całe gardło. – O, matulu! Jeszcze! Jeszcze!

Tego było już za wiele. Żołądek Nili wywinął kozła i podjechał aż pod gardło.

– Błe… Z drogi!… Błe…

Ledwie zdążyła do burty. Wychyliła się, wypluwając żółć wraz z resztkami śniadania. Opadła na dek, blada i umęczona. Skierowała wzrok ku nieruchomemu horyzontowi. Jego widok częściowo uspokajał zmaltretowany zmysł równowagi.

– W nosie mam podwodne miasto – jęknęła w stronę Flawii. – Boję się, że na tej knarze wypluję wnętrzności.

Dalko pogłaskał ją po włosach.

– Biedulka. Wytrzymaj jeszcze trochę. Chmury chyba lekko znosi. Będzie parszywie, ale może ominie nas najgorsze.

– Naprawdę? – ożywiła się.

– Jak to?! – jednocześnie zdziwiła się Flawia. – A mnie obiecałeś…

Dalko zaczął chrząkać, jakby dopadł go co najmniej krztusiec. Nawet niezbyt domyślny rozmówca domyśliłby się tajnego kodu. Na próżno. Wodniczka ogłuchła na wszystko poza szumem morza.

– …sztorm!

I wszystko jasne. Nila tylko jęknęła, a Źrenicznik zrobił zbolałą minę rodzica, któremu niesforny dwulatek znów wlazł w szkodę.

– Szlag, mała! Ja staram się uspokoić dziewczynę, a ty ględzisz bez sensu! Zwariować można. Rozum chyba postradałaś na tym morzu.

Machinalnie poprawił siostrze kaptur. Nigdy go nie naciągała, ponoć zasłaniał widok, gdy wychylała się za burtę.

– Zostaw! Wolę tak! – Znów zaświeciła rudą czupryną i jeszcze niżej zawisła nad falami.

Teraz już rozsierdziła go naprawdę.

– Rozchorujesz się! – ryknął. – Ile razy mam ci powtarzać, żebyś ubierała się ciepło? Noś czapkę! A rękawice gdzie? Znowu utopione? I przestań się tak wychylać! Czyś ty pająk?!

Mała zbyła tę tyradę pokazaniem języka.

– Trzymam się przecież liny, nie? I wcale nie zmarzłam, daj mi spokój!

– Jeszcze czego! Nos masz czerwony, łapska…

– Idę na dziób, tam lepiej widać.

Zakręciła się na pięcie i tyle ją widzieli.

Alla natychmiast machnęła palcami, a Kadok pognał za dziewuszką. Wiedział, co robić. Ilekroć w pobliżu Flawii nie było nikogo, do niego należała opieka nad Wodniczką. Trzymał ją zębiskami za suknię i nie pozwalał zsunąć się w toń.

Dalko opuścił głowę z bezradnym westchnieniem.

– Słowo daję, pójdę żywcem do nieba.

– Woda tak na nią działa. Odetchniesz, gdy zejdziemy na ląd – pocieszył go Sambor. – Już niedługo.

– Albo i długo. – Alla sięgnęła za pas, gdzie nosiła krótki, lekki miecz.

Po wizycie Welesa w Ferretum zapowiedziała, że nie zamierza dłużej być bezbronną panną, skazaną na pomoc Kadoka i przyjaciół. Nie przepuszczała więc żadnej okazji, by poćwiczyć z Samborem.

– Knara jeszcze daleko. Zdążymy zatańczyć. Uważaj! – Machnęła Unikowi ostrzem przed nosem.

Odepchnął je bez wysiłku, ale uśmiechnął się z uznaniem.

– Dużo lepiej. Postaraj się bardziej przekrzywić nadgarstek. Chodź, pokażę ci.

– Dacie radę fechtować przy takiej pogodzie? – zdumiała się Nila. – Ledwie stoimy na nogach.

– O to przecież chodzi. Im trudniej, tym cenniejsza nauka. Idziemy.

Nila zerknęła tęsknie w kierunku czerwonego żagla.

– Gapienie się w niczym nie pomoże – upomniał ją Dalko. – Musimy poczekać. Popatrzmy, jak się tłuką.

Ponieważ nic lepszego do roboty nie mieli, rozsiedli się za forkasztelem i obserwowali zmagania smukłej dziewczyny z potężnie zbudowanym chłopakiem.

Przyjemnie się na nich patrzyło. Oboje zdjęli zimowe peleryny, za cieplejsze okrycie mając tylko kubraki na baranim futrze. Alla w ulubionej czarnej sukni, z niebieską wstążką wplecioną w warkocz. Choć dostąpiła zaszczytów na dworze, wciąż nosiła się skromnie, uciekając od świecidełek. Z biżuterii miała tylko amulet od Batu Taurisa i stare kolczyki z jantarami.

Sambor z włosami podgolonymi na bokach, był w ciemnych spodniach i smolistej jopuli, którą Nila szyła mu przez całą jesień. Efekt jej wysiłków daleki był od doskonałości, gdyż Żniwiarze nie znajdowali przyjemności w tego rodzaju dłubaninie. Szwy, które dziewczyna zakładała chorym, zawsze biegły idealnie, tymczasem wykrojony z czterech kawałków materii kubrak za nic nie chciał ułożyć się równo. Sambor zachwycił się jednak tym podarunkiem i obnosił się w nim po „Siewcy”, jakby miał na sobie mistrzowsko skrojony adamaszek, a nie krzywo pozszywaną wełnę. Trzeba przyznać, że nawet koślawy kaftan nie odbierał Unikowi wdzięku.

Nila aż westchnęła, rozmarzona.

– Pięknie mu w tym, co? – szepnęła do Dalko.

Uniósł kpiąco brwi.

– Alla umie szyć lepiej czy może to u was rodzinne?

– Głupek! – odgryzła się ze śmiechem. – A moja siostra w życiu nie trzymała igły w dłoni. Woli miecz, jak widać.

Przekrzywił głowę, podziwiając płynne ruchy Bestiarki.

– Pasuje jej.

– Ładnemu we wszystkim ładnie.

Mówiła niby o Alli, lecz na myśli miała Sambora.

Po tygodniach intensywnych treningów z wojownikami tajnych oddziałów jego uroda stała się wręcz porażająca. Rysy nabrały twardości, w oczach pojawiła się spokojna pewność siebie, a ciało przypominało doskonałą rzeźbę – grube sploty mięśni rysowały się nawet pod warstwami ubrań.

– Dawaj! Szybciej! Dobrze! – wrzaski i głośny brzęk stali o stal wyrwały Nilę z błogostanu.

Alla, zaróżowiona z wysiłku, na zmianę to doskakiwała, to uchylała się przed mieczem Unika. Nie spuszczała wzroku z jego prawej ręki, gotowa zaatakować, gdy ten odsłoni się choć trochę. Sama trzymała broń w lewej dłoni, taka się urodziła. Sambor przyjął to z zadowoleniem, twierdząc, że łatwiej będzie jej zmylić przeciwników.

– Już! – ponaglił. – Nie pozwól mi myśleć! Wal!

Natarła, prowadząc oręż lekko po skosie, jakby chciała odrąbać mu głowę. W ostatniej chwili zmieniła ułożenie nadgarstka i ostrze śmignęło wzdłuż brzucha chłopaka.

Zaśmiał się, zadowolony.

– Dobrze! Wredna jesteś! Dalej!

– Allu! – ryknął z daleka Sulmir. – Szybciej cofaj nogę przy przejściu!

Choć nigdy nie brał udziału w tych naukach, szanując samorodny talent Unika, nie przestawał śledzić postępów dziewczyny. Od czasu do czasu wtrącał się, a Sambor za każdym razem przyznawał mu rację.

– Faktycznie – orzekł i teraz. – Dzięki, Sulmir! Spróbujmy od nowa. Dawaj!

Nila przyglądała się siostrze zafascynowana, bo wyglądało na to, że Bestiarze naprawdę mają talent do walki, o ile dostaną odpowiednią broń.

Alla taką znalazła, choć długo szukała miecza, który dobrze leżałby w jej drobnej dłoni i nie obciążał nadmiernie ramienia. Przetrząśnięcie zbrojowni kniazia niczego nie dało, bo zgromadzony tam oręż służyć miał mężczyznom. Był duży, ciężki i nieporęczny. Niepowodzeniem skończyły się też wizyty na targu w Ferretek, gdzie mieczowników, płatnerzy, a nawet zwykłych kowali parających się wyrobem broni było bez liku, ale żaden nie miał niczego na miarę Bestiarki.

Ostatecznie z pomocą dziewczynie przyszedł Anton, który w swoim arsenale z czasów przemytu miał kilka niezwykłych okazów przechowywanych jako ciekawostki lub kosztowne unikaty z zamorskich krain. Wśród nich odnalazł krótki jednosieczny miecz o rękojeści oplecionej jedwabnym sznurem i łagodnie wygiętej głowni ze wzmacnianą krawędzią. Broń była bardzo stara, lecz wykonana ze stali tak twardej, że nie dało się na niej dostrzec żadnych śladów użytkowania. Podobno wytwarzano ją gdzieś na końcu świata z czarnej rudy wypłukiwanej z wnętrza gór lodowatą wodą strumieni.

Bukowy, choć świadomy horrendalnej ceny, za jaką mógłby sprzedać owo cudo, oddał je Alli bez zastanowienia, z ciepłym uśmiechem, jakby wręczał bukiecik kwiatków, a nie równowartość niewielkiego gospodarstwa. Ona zaś pokochała ten miecz od pierwszej chwili.

Nila oczywiście nie miała nic przeciwko pobieraniu przez siostrę nauki fechtunku. No, może poza jednym… Unik zaczął naukę od podstaw, ponieważ nie mógł darować dziewczynie lekcji kroków, zejść po skosie, trawersów z obrotem, wydłużania i skracania dystansu. Szybko przyszła jednak pora na trening uderzeń i trafiania w miejsca, których groteskowe nazwy wryły się Nili na zawsze w pamięć, bo Sambor wykrzykiwał je bez przerwy. Nie dało się tego słuchać.

Jakby na złość znów zaczął swoje:

– Lewy pług! Dobrze! Prawy wół! Szybciej! Do licha, prawy wół, mówię! Ruszaj się!

Alla jęknęła z wysiłkiem, ale pchnęła ostrze w okolicę jego serca.

– Dobrze – ocenił. – Co teraz? Myśl!

– Prawy pług? – sapnęła.

– Tak, ale chroń głowę, bo zobacz, co ci… – Nie dokończył, po prostu uderzył ją płazem w skroń.

– Aaaa! – Wściekła się i natychmiast natarła.

– Zuch – stęknął. – Szybko! Prawy wół! Cholera, już!

Dalko wywrócił oczyma.

– Ten wół i pług zaczynają mi się śnić. I raczej są to koszmary.

– Pojmujesz coś z tego?

– Na „wół” uderzasz od pasa w górę, na „pług” w dół. No co? – zarechotał, rozbawiony jej spojrzeniem. – Sambor próbował mnie uczyć, ale nic z tego nie wyszło. Źrenicznik plus miecz… szlag… jakoś do siebie nie pasujemy. Wolę inną broń. Taką, w której używam oczu. Lubię procę, a teraz jeszcze mój łuk.

On też od kilku miesięcy miał nową zabawkę. Jako pożegnalny prezent dostał od Bukowego przepiękne jesionowe łęczysko wygięte na podobieństwo morskiej fali, z cięciwą z końskiego włosia.

– Na dworze nie widzieli łucznika lepszego od ciebie. Trafiasz, w co chcesz – Nila powtórzyła zasłyszane na zamku plotki.

– Też mi wyczyn. Jeszcze by tego brakowało, żeby Źrenicznik pudłował. Pochwalę się tym rodzicom, jeśli będę miał ochotę z nimi gadać, a oni ze mną.

A już było tak miło – skonstatowała cierpko, bo wyraźnie do głosu dochodziła gburowata część jego natury.

Mimo wszystko postanowiła powalczyć.

– Nie złość się. Wiem, że masz z nas najciężej, ale my też nie rwiemy się do tej wyprawy.

Bez słowa wskazał Sambora z wrzaskiem wywijającego mieczem. Wyglądał na takiego, który akurat dobrze się bawi.

Nila wzruszyła ramionami.

– Sam mówiłeś, że każdy Unik to dureń – przypomniała Dalko pierwszą awanturę z jego najlepszym przyjacielem.

Udało się! Uśmiechnął się pod nosem.

– Ano. Trochę zmądrzał od tego czasu, co?

– Mhm… Psiakrew, ależ ziąb!

Poruszyła palcami w butach. Marzły mimo wełnianych pończoch i solidnych trzewików. Zimowy morski wiatr przenikał przez najgrubsze warstwy ubrań.

– Może pogadaj z nim? – zaproponowała łagodnie. – Wiesz, o n i c h.

Wszystko zepsuła. Dalko sam wybierał czas oraz osobę, której chciał się zwierzyć. Wstał i z ponurym wyrazem twarzy polazł w stronę sztormtrapu.

– Szykujcie się – rzucił na odchodnym. – Prawie tu są.

Rzeczywiście, knara była już całkiem blisko „Siewcy”. Marynarze książęcego statku rozpoczęli przygotowania do przekazania pasażerów. Rozwinęli sznurową drabinkę, szykowali wielki sak, w którym zamierzali spuścić Kadoka, i zrzucali na jeden stos tobołki podróżników.

Alla z Samborem skończyli ćwiczenia, a potem zniknęli pod pokładem, by zabrać resztę swoich klamotów. Nila, Flawia oraz Dalko mieli to za sobą. Herman z Sulmirem też szykowali się do zejścia ze statku. Zgarnęli torby i ruszyli ku Niepowszednim.

W samą porę, bo za burtą rozbrzmiewały już niecierpliwe okrzyki. Knara wreszcie ustawiła się należycie przy „Siewcy”, a jej załoga z wielkim wysiłkiem próbowała utrzymać tę pozycję. Fatalnie im szło. Nawet osiem par silnych rąk nie potrafiło unieruchomić stateczku na dłużej. Fale podrzucały nim z taką łatwością, jakby był łupinką orzecha.

– Do roboty! – zarządził kapitan. – Żwawo!

Najpierw spuszczono spętane liną bagaże. Potem przyszła pora na klatkę z magnetykami i Kadoka. Lis, chociaż przestraszony podróżą w saku, ani drgnął, hipnotyzowany ruchem palców Bestiarki. Kiedy jednak dotknął łapami deku, otrząsnął się i uniósł łeb w oczekiwaniu na swoją panią.

Niepowszedni, ponaglani niecierpliwymi wrzaskami marynarzy, stłoczyli się przy drabince. Alla z Flawią zeszły jako pierwsze. Dalko trochę zmitrężył, bo w chwili, gdy stanął na ostatnim szczebelku sztormtrapu, wiatr odepchnął knarę o pół sążnia i trzeba było poczekać, aż załoga znów ustawi ją jak trzeba.

Nila przestąpiła nerwowo z nogi na nogę.

– Teraz ty, śliczna – odezwał się tuż za jej plecami Sulmir.

– Niech idzie Herman.

Nie mogła oderwać wzroku od topieli szalejącej kilka sążni niżej. Miała nad nią zawisnąć, a wrodzony lęk wysokości już podnosił larum w głowie.

Rządca przerzucił nogi nad burtą. Zaklął, gdy kolejne uderzenie wiatru zatrzęsło „Siewcą”, ale ruszył w dół bez wahania. Oddany księciu chyba nawet w takiej chwili nie pozwalał sobie na rozterki. Szedł z zaciśniętymi zębami.

Nila tymczasem policzyła wszystkie stopnie sztormtrapu. Dwadzieścia pięć związanych poprzecznie sznurków. Niemrawe podszepty strachu zmieniły się teraz w dziki wrzask.

– Chyba nie dam rady.

Rządca znieruchomiał na ostatnim stopniu.

– Jak to?! Jaśniepan…

– W nosie mam jaśniepana!

W owym momencie dbała o powinność względem kniazia tyle co o zeszłoroczny śnieg.

Sambor wystawił głowę za burtę, oceniając wysokość.

– Uspokój się, będzie dobrze. Zejdę pierwszy i złapię cię na dole. To tylko kilka małych kroczków.

– Dwadzieścia pięć. Wszystko może się zdarzyć.

– Nic ci się nie stanie.

– Jeśli spadnę, knara mnie zmiażdży.

– Stoi nieruchomo jak kamień.

W tej samej chwili maleńki stateczek wyrżnął z łomotem w burtę „Siewcy”. Nila ostentacyjnie odsunęła się o kilka kroków. Sambor zaczął w desperacji pleść coś o cichnącym wietrze i spokojniejszych falach, ale dziecka by na to nie nabrał, a co dopiero rozhisteryzowaną dziewczynę.

– Stary, szkoda gadania. Złaź – wtrącił się Sulmir. – Ona też zaraz pójdzie.

Cisnął na deski swój wór z mieczami i nie bawiąc się w tłumaczenia, jedną ręką przyciągnął Nilę do siebie, a drugą podniósł zwój liny, która niewiele wcześniej zabezpieczała bagaż Niepowszednich. Dwukrotnie oplótł sznur wokół dziewczęcej talii. Był przy tym tak rozluźniony, jakby wybierał się na zimowy spacer. Najwyraźniej oblodzone stopnie sztormtrapu nie robiły na nim wrażenia.

– Lęk wysokości, śliczna? – domyślił się. – Nie martw się, pomogę ci. Wiąż!

Posłusznie zamotała solidny węzeł na jego nadgarstku.

– Nie puścisz mnie? – zapytała.

Uśmiechnął się, potrząsając głową. Dziesiątki blond warkoczyków zatańczyły na wietrze.

– W życiu! Po to tu jestem, nie? Żeby was chronić.

Nila podziękowała w myślach kniaziowi za to, że przysłał im tego jasnowłosego narwańca. Naprawdę wierzyła, że z jego pomocą przetrwają w Łajdackim Krańcu. Sprawiał wrażenie takiego, który wie, co robi. Przełożyła stopy nad burtą.

– Idź. – Poklepał ją po plecach.

Trochę ślamazarnie, ale ruszyła. Sulmir luzował linę tak, żeby nie krępować ruchów dziewczyny, ale jednocześnie pozostawić sznur napięty na tyle, by nie musiała się zastanawiać, czy wciąż jest bezpieczna.

W połowie drogi Nila zdobyła się na odwagę i zerknęła w dół. Sambor już czekał.

– Pospiesz się! – krzyknął. – Fale są większe!

Czuła to i bez jego ostrzeżenia. Knara odskakiwała od „Siewcy” na większą odległość i z silniejszym impetem wracała. Przebywanie na drabince zwiastowało kłopoty. Kiedy więc dotarła do ostatniego stopnia, zamknęła oczy i skoczyła, Unik zaś złapał ją w powietrzu, tak jak obiecał. Natychmiast odwiązał linę, jednocześnie rycząc w stronę Sulmira:

– Bezpieczna! Teraz ty! Dawaj sak z mieczami!

Wojownik pokręcił głową. Złapał się jedną dłonią sztormtrapu, a drugą ścisnął torbę z bronią. Zaczął schodzić.

– Spadniesz! – przestraszył się Sambor. – Rzuć mi broń!

– Dam radę!

Stąpał bez pośpiechu, płynnie przesuwając palce po linie i wyglądało na to, że istotnie świetnie sobie poradzi. Niestety, rychło to się zmieniło. Wichura zaatakowała z czterech stron, uderzając w statki wysokimi grzywaczami i chmurami lepkiego śniegu. Sznurowe stopnie w mgnieniu oka zrobiły się śliskie jak lód.

– Szlag! Patrzcie! – wrzasnął Dalko.

Potężna fala wypiętrzyła się gdzieś w połowie zatoki i gnała przed siebie. Wprost na nich!

– Sulmir, trzymaj się! – rozdarł się Herman. – Trzymaj!

Uderzenie było tak silne, że knara wystrzeliła ponad wodę. „Siewca” zadarł dziób, sztormtrap zaś odskoczył od kadłuba. Sulmira odrzuciło na dobre pół sążnia. Przez moment zdawało się, że utrzyma się na drabince, ale tak się nie stało. Puścił linę i odpadł. Zniknął w topieli. Tylko zdążył wypłynąć, już przykryła go kolejna fala.

Kto żyw rzucił się na pomoc. Cisnęli do morza wiosło uwiązane do liny. Czasu nie było wiele, bo każda sekunda w lodowatej kipieli odbierała siły.

– Walcz! Walcz! – krzyczeli.

A Sulmir robił, co mógł. Zachłystywał się wodą, znikał pod falami, na nowo wystawiał głowę, aż wreszcie – cudem – dotarł do drzewca. Ledwie żywy ze zmęczenia dał znak, żeby wybierali linę. Dociągnęli go do burty sinego, szczękającego zębami. Wyciągnął zaciśnięte chłodem dłonie w stronę marynarzy.

– Nie… nie mogę…

Złapali biedaka za rękawy.

– Szybciej! – gorączkował się Dalko. – Szlag, szybciej! Fala!

Spóźnili się o kilka sekund. Olbrzymi grzywacz pchnął stateczek na kadłub „Siewcy”. Drewno uderzyło o drewno. Ryk Sulmira przebił się przez wycie wiatru. Potem krzyk ucichł. Wojownik leżał bezwładnie na falach. Wywlekli go na pokład nieprzytomnego, ze spodniami zbroczonymi krwią.

– Żyje – sapnął blady z wysiłku marynarz. – Ale łydka…

Nila przypadła do rannego. Nie popatrzyła na jego twarz. Wiedziała, co zobaczy: sine usta, bladą skórę, oczy zamroczone cierpieniem. Nie miała na to czasu. Musiała zająć się nogą. Dek już spływał krwią.

Najpierw szamotała się z butem, potem nie była w stanie rozerwać nogawki. Mokra materia przylgnęła do ciała i dopiero nóż Sambora poradził sobie z twardą wełną. Chłopak rozciął ją aż po udo, ostrożnie rozchylił poły.

– O, cholera! – przeraził się.

Poniżej kolana, pomiędzy fałdami poszarpanych mięśni błyszczała złamana kość.4

– Jak to straciła moc?!

Herman wychylił się zza Sambora i przeszył Nilę świdrującym spojrzeniem. Nie było w nim zdziwienia ani współczucia. Po prostu… złość, jakby ów niespodziewany uszczerbek miał znaczenie jedynie dla przebiegu misji. Znów coś ułożyło się nie po myśli Jaśniepana.

Nila zareagowała apatią. Rządca wydawał się jej pozbawioną znaczenia kukiełką podrygującą gniewnie na pokładzie. Podciągnęła kolana pod brodę. Wpatrywała się w bezwładnego, otumanionego belladonną Sulmira i czuła się tak samo niesprawna i bezużyteczna jak on. Była Żniwiarzem bez mocy.

Jakim sposobem wszystko obróciło się wniwecz tak nagle? Jeszcze przed chwilą ona i Sulmir wiedzieli, co mają robić, mieli swoje role, a każde na swój sposób stanowiło podporę wyprawy. Teraz on zapewne wolałby się nie obudzić, a ona najchętniej w ślad za nim uciekłaby w śpiączkę. A co do misji w Łajdackim Krańcu… Oboje byli już tylko ciężarem dla reszty.

Podniosła głowę. Przyjaciele stali dookoła w ciasnym kręgu. Widać było, że cierpią razem z nią, ale choć chcieliby ją pocieszyć, jeszcze nie znaleźli właściwych słów. Tylko Herman wyglądał na takiego, który rwie się do mielenia ozorem. Dreptał w miejscu, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę. Wreszcie nie wytrzymał.

– Pogadać chcę – oznajmił, wyraźnie omijając tym żądaniem Żniwiarkę.

Jakoś jej to nie obeszło. Patrzyła, jak idą w stronę forkasztelu. Ledwie przystanęli, Jaśniepan zaczął wymachiwać rękoma. Nila nie słyszała, co mówił, ale wszystko było jasne. Bał się, że po ciosach, które los wymierzył ich kompanii, Niepowszedni nie zechcą jechać dalej. On nie miał żadnych wątpliwości. Przekonywał. Może groził. Słowo kniazia oznaczało najświętszy rozkaz. Nagle wydarł się:

– Nie pozwolę! Jeśli myślicie, że zawrócimy teraz do domu…

– Herman! – przerwała mu Alla, też nie szczędząc gardła. – Spokojnie. Straszysz mają siostrę.

Starała się ukryć zdenerwowanie, lecz drżenie głosu ją zdradziło. Kadok reagował na takie zmiany nastroju najszybciej. Zjeżył się, za przyczynę niezadowolenia swej pani słusznie uznając rządcę.

– Wrrrr…!

Herman spotulniał. Opuścił ramiona, przyjmując mniej bojową pozę.

– Zrób… coś… z… nim.

Bestiarka machnęła palcami, odsyłając lisa do siostry, a sama wróciła do przerwanej rozmowy. Już na dobre przestali szeptać.

– Nila potrzebuje spokoju, więc dość wrzasków. Poza tym pojedziemy.

– Naprawdę? Tak po prostu?

Nila westchnęła. Owo po prostu z pewnością kosztowało Allę więcej, niż Herman mógł przypuszczać.

– Może dla ciebie to nic wielkiego – mruknęła Flawia. – Dla nas to chyba najtrudniejsza decyzja w życiu. Nie chcemy pchać się do Krańca bez Sulmira, ale nie jesteśmy głupi. Wiemy, że drugiej okazji do rozprawienia się z Welesem nie będzie. Jesteśmy z tobą.

Hermanowi wyraźnie ulżyło. Obcesowo wskazał Nilę paluchem.

– A ona?

– Jedzie – warknął Sambor. – My nie zostawiamy naszych.

Zaraz! – ocknęła się. – O tym nie było mowy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: