Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niespodzianka na walentynki - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 lutego 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
19,99

Niespodzianka na walentynki - ebook

Walentynki w Valentine

Venus Jones odziedziczyła po matce nie tylko imię, lecz również posadę naczelnika poczty, znamię w kształcie serduszka oraz… niezwykły dar kojarzenia szczęśliwych par. Jednak każdemu czasem powinie się noga, a co dopiero swatce. Pewien ranczer nie krył oburzenia, gdy dziewczyna, z którą umówił się na randkę, została przez Venus przedstawiona innemu. Nie zadowolił się przeprosinami, lecz zażądał natychmiastowego naprawienia krzywd…

 

 

Na zawsze twoja

W związku z próbą zamachu na króla Altarii, rodzina Connellych wynajmuje prywatnego detektywa – piękną Elenę Delgado. Elena musi przesłuchać wszystkich pracowników firmy należącej do Connellych. Ku jej zaskoczeniu, znajomość z Brettem Connellym zaczyna przekraczać granice kontaktów służbowych. To właśnie z nim Elena spędzi najbardziej pamiętne walentynki w życiu.

 

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-238-9978-5
Rozmiar pliku: 522 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Blondynka, która od dłuższego czasu kręciła się w pobliżu wejścia, bezwiednym gestem poprawiła włosy i kolejny raz popatrzyła na wiszący na ścianie zegar. Venus, pani naczelnik poczty w Valentine, niewielkim miasteczku w stanie Kansas, podniosła wzrok znad sterty listów i badawczo przyjrzała się nieznajomej.

Robiła miłe wrażenie. Jasne włosy układały się w miękkie loki, a sądząc po drobnych zmarszczkach w kącikach niebieskich oczu, była dobrze po trzydziestce. Venus natychmiast pojęła, że wszystko mówią o niej uwodzicielskie kolczyki, te malutkie misie z czternastokaratowego złota.

Blondynka popatrzyła na nią uważnie, wreszcie podjęła szybką decyzję i podeszła do okienka.

– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, chodząc tak od ściany do ściany. Czekam na kogoś. Znamy się tylko korespondencyjnie. Umówiliśmy się na poczcie, tak wydawało się najlepiej.

– Nie ma problemu. To miejsce publiczne, przez cały dzień przychodzą interesanci. Wcale mi pani nie przeszkadza.

Blondynka nerwowo kręciła guzikiem przy lnianym żakiecie, rozglądała się wokół, aż wreszcie zatrzymała wzrok na fotografii wiszącej na tablicy ogłoszeń. Venus, która zabrała się do ważenia paczek, dla podtrzymania rozmowy wyjaśniła:

– To Marian. Zdjęłam listy gończe FBI i powiesiłam zdjęcie najmłodszego wnuczka pana Tomlinsona. Uwielbia opowiadać o swoich wnukach, więc chciałam mu zrobić przyjemność. Teraz każdy może podziwiać najmłodszego Tomlinsona.

Blondynka w zamyśleniu popatrzyła na podobiznę niemowlęcia.

– Zawsze bardzo pragnęłam mieć dzieci – powiedziała z żalem. – Ale niestety nie mogę.

– Och, bardzo mi przykro. Nie chciałam...

– Niech pani nie przeprasza. – Wyciągnęła rękę. – Poznajmy się, jestem Moira. Mam wyrzuty sumienia, że zabieram pani czas i zwierzam się ze swoich sekretów. Choć domyślam się, że pracując na poczcie, wiele się można dowiedzieć o bliźnich.

Venus uśmiechnęła się tajemniczo.

– Cóż, tak jest, w pewnym sensie. – Ale nie w takim, w jakim się domyślasz, dodała w duchu.

Zapadła cisza, w trakcie której do środka wszedł Jake Crowell i skierował się do okienka, zaś Venus doznała olśnienia. Daremnie próbowała odepchnąć pokusę. To wprost wymarzona sytuacja. Lepiej być nie może.

Ma przed sobą kobietę, która pragnie być matką.

Jake od dwóch lat jest wdowcem i samotnie boryka się z wychowaniem trzech ślicznych córeczek.

Czegóż trzeba więcej? W dodatku tej blondynce dobrze patrzy z oczu, a przeczucie jeszcze nigdy nie zawiodło Venus.

– Przepraszam, możesz powtórzyć nazwisko? – poprosiła.

– Moira. Moira McPerson.

– Skąd jesteś?

– Z Chicago. Ale wiele wskazuje, że wkrótce zamieszkam w tych stronach. Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli...

– Cześć! – Mocny głos Jake’a wypełnił niewielką salę. – Jest dla mnie jakaś poczta?

Moira odwróciła się i nieco odsunęła, by zrobić mu miejsce przy okienku. Jake z roztargnieniem przesunął wzrokiem po nieznajomej.

Do diabła, nawet przez sekundę na siebie nie popatrzyli, pomyślała Venus i zmarszczyła brwi, z udawaną uwagą przerzucając listy.

– Nic specjalnego, głównie reklamówki – mruknęła, przekładając koperty. – Jake – dodała zmienionym, pełnym słodyczy głosem – chyba nie miałeś okazji poznać Moiry McPerson?

Jake gwałtownie zamrugał.

– Dopiero przyjechała do Valentine. Z Chicago.

Odwrócił się i machinalnie wyciągnął rękę.

– Moira, to Jake Crowell. Prowadzi sklep żelazny, ale przede wszystkim opiekuje się trzema ślicznymi córeczkami, najpiękniejszymi dziewczynkami w całym stanie.

– Jestem wdowcem – wyjaśnił Jake, ujmując delikatną dłoń Moiry.

– Rozumiem... – Podniosła na niego błękitne oczy.

Uśmiechnięta twarz Jake’a zmieniła się w jednej chwili. Jakby Moira rzuciła na niego urok.

Wystarczyła sekunda! I już!

Venus uśmiechnęła się z satysfakcją. Nieźle jej poszło!

Jedno spojrzenie, i oboje są zauroczeni. Miłość wybuchła jak płomień. Trzeba tylko wyczuć właściwy moment. W sumie nic trudnego.

Venus westchnęła cichutko. Dla Moiry i Jake’a ona już nie istnieje. Zapomnieli o jej obecności, są tylko oni dwoje. Zawsze tak samo. Miłość od pierwszego wejrzenia razi ludzi jak grom. Trzeba się z tym pogodzić i nie liczyć na słowa podzięki. Lecz cóż, tak już jest, że ktoś musi to zainspirować. Zresztą może kiedyś, po latach, nadejdzie moment, że usłyszy od nich „dziękujemy”.

Popatrzyła na pochłoniętą rozmową parę, uśmiechnęła się i zabrała za stemplowanie znaczków.

Jak to się w życiu układa! Czasami aż trudno uwierzyć, jednak zwykle nic nie dzieje się bez powodu. Powtarzała to sobie za każdym razem, w takich sytuacjach jak ta. Ileż par udało się jej skojarzyć! Tak po prostu. Widać zostało zapisane.

Otworzyły się drzwi wejściowe. Podniosła oczy i z wrażenia zaparło jej dech. Na progu stał wysoki, postawny mężczyzna. Szedł miarowym, lekko kołyszącym się krokiem. Miękkie, sprane na kolanach dżinsy, pas z szeroką klamrą, niebieska kowbojska koszula z pobłyskującymi perłowo napami. Muskularny, szczupły, wysportowany. Patrzyła na niego jak urzeczona, zapamiętując każdy ruch tego pięknego męskiego ciała. Podniosła wzrok i popatrzyła na twarz. Coś nieprawdopodobnego. W życiu nie widziała tak przystojnego faceta!

Zabrakło jej powietrza. W piersi coś wezbrało gwałtownie, jakiś dziwny ból przesycony upojną słodyczą. Przymknęła na chwilę oczy.

I zaraz je otworzyła. Mocno zarysowana linia szczęki, dumna broda, szerokie czoło i ładnie zarysowany nos. Nieco wystające kości policzkowe. Ciemne, lekko kręcone włosy łagodziły dość surowe rysy.

Jak zahipnotyzowana patrzyła na wydatne, zmysłowe usta. Oczy nieznajomego zalśniły, przysłoniły je czarne rzęsy.

Oczy jak diamenty, przemknęło jej przez myśl.

Ogarnęło ją przemożne pragnienie, by wiedzieć, jakiego są koloru. Kobaltowoniebieskie czy stalowe jak metal?

Mężczyzna powiedział coś, lecz do niej nic nie docierało. Słyszała tylko głębokie brzmienie głosu, melodyjną frazę. Balsam na jej duszę. Wpatrywała się w niego jak odurzona. Nieznajomy popatrzył na nią, a potem przeniósł wzrok na pochłoniętą rozmową parę.

Opamiętała się. Chyba ją o coś zapytał. Pośpiesznie wzięła się w garść.

– Przepraszam – bąknęła. – Nie usłyszałam, co pan mówił. Myślałam o... – przesunęła wzrokiem po jego szerokich barach i płaskim brzuchu – o czymś innym – dokończyła.

Ta szeroka klamra zdawała się puszczać do niej oko. Venus wzdrygnęła się. Co się z nią dzieje? Nie może tak być, że martwe przedmioty zaczynają żyć własnym życiem. A już na pewno nie wtedy, gdy dotyczy to jej.

– Z kimś się tutaj umówiłem – powtórzył przybysz. – Ze znajomą.

Wybałuszyła oczy.

– To pan? Korespondencyjny znajomy?

– Nazywam się Riley Burke – powiedział nieznajomy. – Umówiłem się tu z...

Blondynka, usłyszawszy nazwisko, odwróciła się. Zrobiła to z wyraźnym ociąganiem, jakby wbrew sobie.

– Burke? Riley Burke? – zapytała.

– Tak. – W jego głosie zabrzmiało coś na kształt wahania. – Domyślam się, że to ty jesteś Moira?

– Tak. – Na chwilę umilkła. – Przepraszam na moment... – Z promiennym uśmiechem odwróciła się do Jake’a. – Z przyjemnością pójdę do „Rusty Nail” na kawę. Przyjdę za parę minut, zgoda?

Jake nie odrywał od niej oczu. Skinął głową i wyszedł.

– Będę czekał. Zajmę najlepszy stolik, ten w rogu.

Gdy zniknął za drzwiami, Moira podeszła bliżej i pociągnęła Rileya za rękę. Venus przyglądała się im spod oka. I choć była u siebie, czuła się jak intruz.

Zaraz, co tu się dzieje? Nie tak miało być. To ona zawsze pociągała za sznurki.

– Trudno mi to wyjaśnić, ale z naszego układu nic nie będzie – z oddali dobiegł ją głos Moiry. – Wiem, że się umówiliśmy, że wszystko było dogadane. Nagle dotarło do mnie, że to bez sensu, że nie jesteśmy sobie pisani. Może gdybyś zjawił się tu parę minut wcześniej, nim poznałam Jake’a...

Riley wyprostował się jak struna.

– Co takiego?

– Nie bierz tego do siebie. – Moira machnęła ręką. – Tak wyszło. Naczelniczka poczty przedstawiła mi Jake’a i... i nagle poczułam, że to jest właśnie ten, którego szukam. Ty nie masz z tym nic wspólnego. Przepraszam cię, ale nic na to nie poradzę.

– Nabrała powietrza, zarzuciła mu rękę na szyję i cmoknęła w policzek. Widząc to, Venus poczuła ukłucie zazdrości. – żegnaj, Burke – cicho powiedziała Moira. – Między nami wszystko skończone.

Mgnienie, i już jej nie było. Burke stał jak przymurowany. W powietrzu jeszcze było słychać szelest sukienki Moiry i stukot wysokich obcasów. Minęła dobra chwila, nim przeniósł wzrok na siedzącą za ladą Venus.

– Mógłbym się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi? – zapytał ostro.

Venus poruszyła się niespokojnie.

– Mogę się tylko domyślać, że... że Moira nie chce dłużej utrzymywać waszej korespondencyjnej znajomości.

– Mogłaby pani wyrazić się jaśniej? – Zmrużył oczy.

– Wygląda na to, że się rozmyśliła – wyjaśniła cicho. – Ma dość korespondowania.

– Rozmyśliła się! – wykrzyknął gniewnie i zrobił krok do przodu. – Nie chodziło o żadne korespondowanie, a o coś zupełnie innego!

– Naprawdę?

– Miałem się z nią ożenić! A pani podsunęła ją komuś innemu! Sprzątnęła mi ją sprzed nosa!

Venus poczuła, że się dusi. To nie może być prawda! Do tej pory intuicja nigdy jej nie zawodziła. Teraz też czuła krążące w powietrzu fluidy. Wprawdzie inaczej niż zwykle, jednak...

– Nikomu jej nie podsunęłam – wydukała, uciekając wzrokiem w bok. – Tylko ich ze sobą poznałam.

– Wielka mi różnica!

– No cóż – prychnęła. Była zła na siebie, że tak fatalnie się pomyliła. – Ona i tak nie była dla pana.

– Nie była dla mnie?! – warknął. – A niby skąd pani to wie?

Venus odłożyła na bok stertę kopert. Musi stawić mu czoło.

– Jest subtelna i wrażliwa. Jak cieplarniany kwiat. Zbyt delikatna dla pana.

Burke zamrugał. Jego oczy nie są stalowe, a szare jak proch, dostrzegła wreszcie. Lśniły niebezpiecznie, jakby lada chwila miały wybuchnąć.

– Wszystko było dopięte na ostatni guzik! To miał być szybki ślub, zgodnie z jej wolą. Zgodziłem się, choć nawet jej nie widziałem. Machnąłem ręką i przystałem na wszystko. I teraz nagle okazuje się, że nic z tego. Bo pani poznała ją z innym i Moira zmieniła zdanie. Po co się pani wtrącała?

– Machnąłem ręką... – powtórzyła jego słowa. Gotowało się w niej. – Skoro ma pan takie podejście, to bardzo dobrze, że stało się tak, jak się stało! – wykrzyknęła.

– Jakim prawem wtrąca się pani w moje prywatne sprawy? Za kogo się pani uważa? – parsknął. – Kojarzy pani ludzi według swego widzimisię?! Co to, swatka z pani albo jakaś cholerna bogini miłości?

– Zgadł pan – rzekła z godnością, po czym wstała i dumnie uniosła brodę. – Jestem Venus.

Tego się nie spodziewał. Wbił wzrok w stojącą przed nim dziewczynę. Wariatka przebrana w pocztowy mundur?

Venus znaczącym gestem dotknęła przypiętej na piersi plakietki z imieniem i nazwiskiem.

Venus.

Miał wrażenie, że uchodzi z niego powietrze. Pełny tekst brzmiał:

Venus Jones. Naczelnik poczty w Valentine, stan Kansas.

– Pani chyba żartuje.

Odetchnęła z ulgą. Dobry znak, nie mówił już podniesionym tonem.

– Nie żartuję. Przed laty moja mama też była tu naczelnikiem poczty. Uznała, że będzie nie od rzeczy, jeśli jej miejsce zajmie Venus, czyli ja.

Burke przesunął po niej przenikliwym spojrzeniem.

Płomienne loki okalały drobną buzię z szeroko rozstawionymi błękitnymi oczami. Ma jakieś dwadzieścia pięć lat, oszacował w duchu. Z dziesięć lat młodsza od niego. Drobne piegi kontrastujące z porcelanową cerą przydawały pani naczelnik psotnego uroku. Zabawne dołeczki w krągłych policzkach, usta jak malina, twarz w kształcie serca.

Spokojnie zniosła jego taksujący wzrok. Niezbita wiara w siebie. Powinien ją za to cenić. Choć było w niej jeszcze coś więcej. Coś, czego nie potrafił pojąć i zdefiniować. Jakaś ulotna aura.

Otrząsnął się. Co go obchodzi ta dziewczyna? Znowu wezbrał w nim gniew. To przez nią jego plany wzięły w łeb.

Wydawało się, że wszystko pójdzie jak z płatka. Za miesiąc byłby po ślubie. W listach omówili szczegóły. Nie miał zastrzeżeń do Moiry, nawet jeśli w rzeczywistości okazała się trochę inna niż na tym wystudiowanym zdjęciu, jakie mu przysłała. Całkiem przyjemna kobieta, a po listach sądząc, dobrze do siebie pasowali. Chyba że wszystko, o czym pisała Moira, było wyssane z palca.

Choć w gruncie rzeczy nie miało to znaczenia. Wytyczył sobie cel – znaleźć żonę i założyć rodzinę. Nie miał czasu ani ochoty na tradycyjne zaloty. A czas biegł nieubłaganie. Skończył trzydzieści pięć lat i z każdym dniem stawał się starszy. Wystarczy wspomnieć ojca. Nie chciał, by jego życie ułożyło się podobnie.

Zostać ojcem zbyt późno to prawdziwy dramat. Nie ma się sił na szarpanie z pieluszkami, człowiek ma swoje przyzwyczajenia, z których trudno zrezygnować, jest mało elastyczny, nie potraf dogadać się z żoną. Co najwyżej zdobędzie się na to, by burknąć nędzne „przepraszam”.

To miało być małżeństwo nie z potrzeby serca, lecz z rozsądku. Mieszkał sam, z dala od ludzi, osiemdziesiąt kilometrów od Valentine. Miasteczka, o którym mówi się żartem, że jest romantyczną stolicą świata. Dlatego, na dobrą wróżbę, właśnie tu umówił się z przyszłą żoną, do tego na poczcie, gdzie walentynkowe kartki ozdabiane są okolicznościowym stemplem: „Miłość rozkwita w Valentine, Kansas”.

Okazało się, że niepotrzebnie się łudził.

Wyprostował się, przydając sobie powagi.

– Więc dobrze, panno Venus – rzekł stanowczo. – Sprzątnęła mi pani narzeczoną. I teraz musi mi pani znaleźć nową. Ma pani na to trzy tygodnie.ROZDZIAŁ DRUGI

– Tego nie robi się w taki sposób! – zawołała Venus.

– W jaki sposób?

– Mam znaleźć odpowiednią osobę i wyswatać ją z panem, bo pan tak chce. Raz, dwa, trzy i już. A przecież, by to się udało, muszą być spełnione pewne warunki... to znaczy... – Urwała gwałtownie. Już i tak zagalopowała się za daleko. Musi czym prędzej odwrócić jego uwagę. – Chodzi mi o to – zaczęła z innej beczki – że to wcale nie jest takie łatwe. Niech pan na mnie popatrzy. Gdybym miała do tego smykałkę, już dawno bym sobie znalazła męża. To znaczy gdybym miała taki dar. A ja już trzynaście razy byłam druhną i nic, wciąż jestem panną.

Popatrzył na nią, mrużąc oczy.

– Trzynastka jest pechowa – rzekł z przekonaniem.

– Przepraszam, co pan powiedział?

– Że trzynastka przynosi pecha.

Wzruszyła ramionami. Kamień spadł jej z serca. Już się bała, że zechce dociekać dalszego ciągu. Ani jej się śni zdradzać, że to ona wyswatała tamtych trzynaście par, a na nich się wcale nie kończyło, bo dzięki niej doszło do bardzo wielu ślubów. Tyle tylko, że nie na wszystkie została zaproszona.

– Wiem, ale po trzynastce będzie czternastka. To akurat moja szczęśliwa liczba. Mam przeczucie, że ten następny raz...

Przepraszam, to pani szczęśliwa liczba? Na przykład czternasty dzień lutego?

Mama była głęboko przekonana, że Venus przyszła na świat w dniu, kiedy był szczególny układ Słońca, Księżyca i gwiazd. Do tego dołożyły się geny. Z tej wyjątkowej koincydencji wzięły się jej nadprzyrodzone zdolności. Venus celowo umniejszała ich znaczenie, jednak doskonale wiedziała, że prawda jest inna. Natura obdarzyła ją szczególną mocą. Wystarczyło, by poznała ze sobą jakąś parę.

To była jej tajemnica. I przeznaczenie. Swatała pary i patrzyła na rozkwitającą miłość. Praca na poczcie była tylko przykrywką, sposobem zarabiania na życie.

– Moira chciała, byśmy wzięli ślub właśnie czternastego lutego – powiedział Burke.

– W moje urodziny? – spytała zaskoczona.

Popatrzył na nią badawczo.

– Czternastego lutego są walentynki. I pani urodziny?

– Tak... to znaczy, Moira nic mi o tym nie wspominała. Gdybym wiedziała... – Musiała jakoś zebrać myśli.

– To co by pani zrobiła?

– Ostrzegłabym ją przed tym – oświadczyła stanowczo, i zaraz pojęła, że był to błąd. Za dużo miele ozorem, ot co. – Tak się beznadziejnie złożyło, że urodziłam się w walentynki, no i to imię... Świetny temat do żartów, jak się pan domyśla. Gdybym była bardziej zaradna, wyniosłabym się z Valentine, zmieniła imię na... – uśmiechnęła się gorzko – Afrodyta i potem...

– Afrodyta?!

Venus skinęła głową.

– Afrodyta – powtórzył. – No cóż, typowe, całkiem zwyczajne imię. Jasne. Doskonale rozumiem, to rzeczywiście wszystko by zmieniło.

Wzdrygnęła się. Co jest w tym facecie, że z własnej i nieprzymuszonej woli wyjawia mu swoje sekrety? Gada jak najęta, bez opamiętania.

– Tak mam na drugie – wyznała. – Moja mama taka właśnie jest. Nie cierpi typowych rozwiązań.

– Najwyraźniej – potaknął uprzejmie. – A tak dla zaspokojenia ciekawości... jak ona ma na imię?

– Venus.

– Hm... – mruknął, unosząc brew.

Najchętniej schowałaby się pod ladę. I po co mu to powiedziała? Pośpiesznie zabrała się za układanie kopert.

– Dla pana moja mama to pani Jones – rzuciła kategorycznym tonem. – To nobliwa, siwowłosa pani, do tego babcia, która nie życzy sobie, by postronni ludzie mówili o niej po imieniu. Pani Jones i już.

– Pani Jones – podjął z lekkim przekąsem. – To pewnie o niej jest ta znana piosenka?

Zdenerwował ją. Zagryzła usta. Niewiele osób znało prawdę o starszej pani Jones.

– Moja mama przez całe życie mieszka w Valentine. Nigdy nie miała ambicji, by zostać swatką. Owszem, poznała pewną starszą ciotkę z naszym dalekim kuzynem, ale nic poza tym.

Tylko o ilu mariażach mama nie puściła pary z ust?

Uśmiechnęła się do Rileya słodko i niewinnie. Nie chciała teraz zastanawiać się nad powodami, które skłaniały mamę do działania. Trzy lata temu zapowiedziała, że definitywnie kończy działalność, jednak nadal doskonale trafiała. W wyjątkowy sposób potrafiła dobrać ludzi, miejsce i czas.

Burke wyraźnie coś rozważał.

– Venus. Venus Afrodyta... – powtórzył wolno, wsłuchując się w brzmienie tych imion. – Venus, córka Venus.

– Venus Afrodyta, córka Venus Pandory – uzupełniła odruchowo.

Uniósł brwi.

– Pandora?

Co się z nią dzieje? Ten facet ledwie na nią spojrzał, a ona bez mrugnięcia okiem wyjawia mu rodzinne tajemnice. Tylko kilka osób znało drugie imię mamy. Co jej się stało, że z miejsca mu o tym powiedziała, jak staremu znajomemu?

– Babcia wyczuła, że mama będzie prawdziwym utrapieniem – wymyśliła na poczekaniu. – Same kłopoty. Mówiła na nią puszka Pandory. – Riley Burke przyglądał się jej w milczeniu. Poczuła, że robi się jej gorąco. – To był taki nasz rodzinny żart. – Znowu zapadła cisza. – Udusi mnie, jeśli się dowie, że wypaplałam jej drugie imię.

– Och! Nikomu nawet nie pisnę. – Zadumał się na chwilę. – Bo któż by mi uwierzył? – dodał pod nosem. – A jeśli wolno spytać, jak ma na imię pani ojciec? Bo jeśli usłyszę, że Zeus, Wulkan albo Posejdon...

– Bob, po prostu Bob Jones. – Bardzo zwyczajnie, podsumowała w duchu. Za to ma nadzwyczajną cierpliwość do swoich dziewczyn, bo Lizandra, jej siostra, wybrała tę sama branżę. Pracuje w butiku dla nowożeńców.

Burke pochylił się, oparł łokcie na ladzie, a jego twarz znalazła się tuż obok Venus.

– Cóż, tak sobie myślę – powiedział miękko – że takie imiona muszą mieć na was wpływ. Założę się, że miłość i małżeństwo to sprawy, do których przykładacie ogromną wagę.

Owionął ją jego zapach, męski i słodki zarazem. Krew zaszumiała jej w uszach, zawirowało przed oczami. Nie mogła się skoncentrować, oderwać wzroku od ciemnych, niepokojących oczu tego mężczyzny.

– Chcę znaleźć właściwą pannę i ożenić się z nią – oświadczył stanowczo. – Nie interesuje mnie, ile to będzie kosztowało ani jak pani to zrobi. Zdaję się na panią. Pod każdym względem.

Nogi się pod nią ugięły.

– To nie jest takie proste – wydusiła. – Jak pan to sobie wyobraża? Powiem „abrakadabra” i już mam dla pana narzeczoną?

– Miałem narzeczoną, to mi ją pani sprzątnęła sprzed nosa.

– Ależ ja wcale...

– Venus, masz znaleźć mi narzeczoną. Jasne? I im prędzej to się stanie, tym lepiej.

– No nie! – Załamała ręce. – Dlaczego aż tak ci zależy na ślubie? W dodatku z kimś, kogo nawet nie znasz. Przecież znalazłeś narzeczoną z ogłoszenia matrymonialnego, a w dzisiejszych czasach są inne sposoby. Mógłbyś...

– Chcę się ustatkować – przerwał jej. – Założyć rodzinę. Zmienić dotychczasowe życie. Nie tylko praca i koledzy. Dojrzałem do czegoś innego.

– I wydaje ci się, że to takie proste? Że od razu wytrzasnę ci odpowiednią dziewczynę? Niby skąd, z rękawa?!

Burke nie przejął się tym wybuchem.

– Czuję, że nadeszła pora – rzekł z przekonaniem. – Powiodło mi się, mam dobre życie, i chcę, by ktoś je ze mną dzielił.

– Ale przecież... – Gorączkowo szukała właściwego określenia, ale żadne nie było dobre. Niezła sztuka, superfacet... Chrząknęła. – Jesteś atrakcyjnym mężczyzną – powiedziała wreszcie, ostrożnie obserwując jego reakcję. – Nie powinieneś mieć problemu z poznawaniem kobiet. To jeszcze mało powiedziane. One same cię znajdą, jeśli tylko dasz im szansę.

– Nie mam na to czasu i ochoty – odparł, odsuwając się od kontuaru. – Mieszkam kilkadziesiąt kilometrów stąd. Nie chce mi się bawić w poznawanie różnych panienek, oprowadzanie ich po ranczu, opowiadanie o sobie i czekanie na werdykt, czy nadaję się na męża. Nie zamierzam spełniać jakichś wydumanych oczekiwań czy zachcianek. To nie w moim stylu. Wszystko powinno być proste. Chcę mieć żonę, z którą mogę pojechać na przejażdżkę o zachodzie słońca.

– Mówisz jak człowiek nie z tego świata. Przecież to nie tak się dzieje.

– A ty? – zapytał, jakby go nagle olśniło. – Nie jesteś zamężna, więc może...

Z wrażenia zabrakło jej tchu. Była jak porażona.

– Czyś ty zwariował? W życiu nie słyszałam czegoś podobnego i równie...

– Wiem, że w pierwszej chwili to wydawało ci się dziwne i głupie – lekko się sumitował – ale może dasz się namówić? Na pewno spojrzysz na to inaczej, gdy omówimy bardziej osobiste szczegóły.

Słysząc to, powinna obruszyć się jeszcze mocniej, ale wcale tak się nie stało. Na samą myśl o bliższym kontakcie

z Rileyem zrobiło się jej gorąco. Poczuła dreszczyk na plecach. Pośpiesznie wzięła się w garść.

– Niestety – powiedziała spokojnie – to wykluczone. Większość kobiet, również ja, chce wyjść za mąż z miłości. Domyślam się, że dla niektórych to bardzo kontrowersyjne i niezrozumiałe podejście.

Riley skrzywił się. Oczy mu spochmurniały.

– Wiele par pobiera się z rozsądku – rzekł. – Podobno miłość pojawia się po ślubie. Zresztą nieważne, złotko. Jestem zdecydowany.

– Nie bądź taki pewny. Dzisiaj kobiety obywają się bez mężczyzn. Są niezależne, wierzą w siebie. Nie będzie łatwo znaleźć ci żonę, bo... – Zapatrzyła się w jego szare oczy i głos uwiązł jej w gardle.

– Bo co?

– Zastanawiam się...

– Nad czym?

– Nad całą tą sprawą.

Bo problem jest złożony. Przejrzała tego faceta na wylot. Jest szczery, niczego nie ukrywa. Dąży do celu najprostszą drogą. I jest zdeterminowany. Koniecznie chce się ożenić.

Wyobraźnia podsuwała jej wyraziste obrazy. Riley jadący na dorodnym wierzchowcu, zatrzymujący się na pastwisku, by obejrzeć ogrodzenie. Riley rozebrany do pasa, z widłami w ręku, w kowbojskim kapeluszu nasuniętym na czoło.

Samotnie pijący kawę przy kuchennym stole... i nikogo, z kim mógłby pogadać, popatrzeć na zachodzące słońce, na gwiazdy migoczące na bezkresnym niebie.

Ma dość życia w pojedynkę. Przyjechał do Valentine, by spotkać przyszłą żonę, którą poznał przez ogłoszenie. Powiedział, że chce się ożenić. Że ma udane życie, które teraz chciałby wieść we dwoje.

Słyszała o różnych powodach, dla których ludzie szukają swej drugiej połowy. Lepszych i gorszych. Nieraz swatała pary, bo intuicyjnie czuła, że tego właśnie im trzeba. Bo pragną miłości, pełniejszego życia. Może Burke jest dobrym kandydatem?

Ale nikomu nie można niczego zagwarantować...

Jest w nim coś dziwnego, coś, co sprawia, że Venus traciła ostrość widzenia, zdolność właściwej oceny. Chwilami czuła się zagubiona i zdezorientowana. Powinna przecież wyczuć, że on i Moira...

Podjęła decyzję. Spróbuje, może się uda. Bo im szybciej się go pozbędzie, tym lepiej dla niej.

– Zgoda. Znam większość osób w Valentine i okolicy. Postaram się poznać cię z kimś, kto może okaże się odpowiedni dla ciebie. Ale niczego nie obiecuję. Zrobię, co w mojej mocy, reszta należy do ciebie.

– Tak po prostu?

– Tak po prostu. – Pstryknęła palcami. – Właśnie tak.

Riley uśmiechnął się szerzej.

– No, to jesteśmy umówieni, skarbie. Nie ma na co czekać. Zapraszam cię na kolację. Omówimy szczegóły.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: