Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niewidzialne miasta - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
7 sierpnia 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Niewidzialne miasta - ebook

Oto na dwór Kubłaj-chana, wnuka Czyngis-chana i pierwszego mongolskiego cesarza Chin, przybywa sławny podróżnik i kupiec z Wenecji, Marko Polo. Chcąc opisać świat, którym włada imperator, pokonuje barierę komunikacyjną przy pomocy gestów, szarad i przedmiotów przywiezionych z najdalszych zakątków cesarstwa. Gdy już wprawnie posługuje się językiem chana, wdaje się z nim w wielowątkowy intelektualny dialog o istocie życia i śmierci.

Italo Calvino zabiera nas w pełną wrażeń podróż w głąb niemożliwego, wyimaginowanego cesarstwa. 55 opisów miast, 55 poetyckich impresji przeplatanych rozmowami dwóch myślicieli to jedna z tych prób badania granic literatury, które przyniosły włoskiemu pisarzowi sławę. Baśniowe krainy, nieistniejące egzotyczne miasta pojawiające się za sprawą opowieści na mapie wyobraźni w wielkim atlasie Kubłaj-chana stanowią jedyne w swoim rodzaju świadectwo potęgi języka.

Człowieka, który przez długi czas przemierza konno dzikie bezdroża, nachodzi tęsknota za miastem. Wreszcie dociera do Izydory, miasta, gdzie pałace mają kręte jak muszla ślimaka schody, wysadzane morskimi muszlami, gdzie rzemieślnicy celują w wyrobie lunet i skrzypiec, gdzie przybysz, jeśli nie umie dokonać wyboru między dwiema kobietami, zawsze napotka trzecią, gdzie walki kogutów przeradzają się w krwawe bitki między stawiającymi zakłady. O tym wszystkim myślał podróżny, tęskniąc za miastem. Izydora jest zatem miastem z jego marzeń: z jedną tylko różnicą. Miasto, o którym marzył, obejmowało jego samego w młodości; do Izydory przybywa w podeszłym wieku. Na rynku jest murek, gdzie przesiadują starcy, by patrzeć na przechodzącą młodzież; on siedzi w rzędzie wśród nich. Pragnienia są już wspomnieniami.

(fragment)

 

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7881-083-4
Rozmiar pliku: 701 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI



Nie jest po­wie­dzia­ne, że Ku­błaj-chan wie­rzy we wszyst­ko, co opo­wia­da mu Mar­ko Polo, opi­su­jąc mia­sta, któ­re od­wie­dził pod­czas peł­nie­nia swo­ich mi­sji, ale bez wąt­pie­nia wład­ca Ta­ta­rów słu­cha mło­de­go We­ne­cja­ni­na pil­niej i uważ­niej niż któ­re­go­kol­wiek ze swych po­słów czy wy­słan­ni­ków. W ży­ciu mo­nar­chów jest chwi­la, któ­ra przy­cho­dzi w ślad za uczu­ciem dumy z ogro­mu pod­bi­tych te­ry­to­riów, po me­lan­cho­lii i uldze wy­wo­ła­nej świa­do­mo­ścią, że już wkrót­ce zre­zy­gnu­je­my z po­zna­wa­nia ich i poj­mo­wa­nia, od­czu­cie niby pust­ki, któ­re ogar­nia nas pew­ne­go wie­czo­ru, wraz z za­pa­chem sło­ni po desz­czu i po­pio­łu drze­wa san­da­ło­we­go sty­gną­ce­go w ka­dziel­ni­cach; za­wrót gło­wy, któ­ry wpra­wia w drże­nie rze­ki i góry, wy­pi­sa­ne na pło­wych grzbie­tach pla­nis­fer, skrę­ca w zwi­tek do­nie­sie­nia o co­raz to no­wych klę­skach, po­no­szo­nych przez ostat­nie nie­przy­ja­ciel­skie od­dzia­ły, i łusz­czy lak na pie­czę­ciach kró­lów, nie­zna­nych nam na­wet z imie­nia, któ­rzy bła­ga­ją, aby na­sza kro­czą­ca zwy­cię­sko ar­mia ze­chcia­ła udzie­lić im ochro­ny, w za­mian za do­rocz­ne da­ni­ny z dro­go­cen­nych krusz­ców, wy­pra­wio­nych skór i szyl­kre­tu: to roz­pacz­li­wa chwi­la, kie­dy od­kry­wa­my, że mo­car­stwo, któ­re wy­da­wa­ło się nam sum­mą wszel­kich wspa­nia­ło­ści, jest w isto­cie bez­kre­snym i nie­fo­rem­nym ru­mo­wi­skiem, któ­re­go roz­kład się­gnął zbyt głę­bo­ko, aby za­ra­dzić mu mo­gło na­sze ber­ło, że try­umf nad wro­gi­mi mo­nar­cha­mi uczy­nił z nas spad­ko­bier­ców ich na­war­stwio­nej ru­iny. Tyl­ko w re­la­cjach Mar­ka Polo Cha­no­wi uda­wa­ło się doj­rzeć, po­przez mury i wie­że chy­lą­ce się nie­uchron­nie do upad­ku, fi­li­gra­no­wy ry­su­nek tak sub­tel­ny, że mógł­by wy­śli­znąć się ze szczęk ter­mi­tów.Miasta i pamięć. 1.

Je­śli wy­ru­szyć stam­tąd, ja­dąc trzy dni w kie­run­ku wschod­nim, przy­by­wa się do Dio­mi­ry, mia­sta o sześć­dzie­się­ciu srebr­nych ko­pu­łach, ozdo­bio­ne­go brą­zo­wy­mi po­są­ga­mi wszyst­kich bo­gów, z krysz­ta­ło­wym te­atrem i kur­kiem ze zło­ta, któ­ry każ­de­go ran­ka pie­je na jed­nej z wież. Wszyst­kie te cuda po­dróż­nik zna już z in­nych miast. Lecz Dio­mi­ra od­zna­cza się tym, że kto przy­je­dzie do niej we wrze­śnio­wy wie­czór, kie­dy dni sta­ją się krót­sze i nad drzwia­mi wszyst­kich szasz­ły­ka­mi za­pa­la­ją się rów­no­cze­śnie ko­lo­ro­we lamp­ki, a z ta­ra­su do­bie­ga ko­bie­cy okrzyk: uch!, za­czy­na za­zdro­ścić tym, któ­rzy w tej sa­mej chwi­li my­ślą, że prze­ży­li już kie­dyś taki wie­czór i że byli wów­czas szczę­śli­wi.Miasta i pamięć. 2.

Czło­wie­ka, któ­ry przez dłu­gi czas prze­mie­rza kon­no dzi­kie bez­dro­ża, na­cho­dzi tę­sk­no­ta za mia­stem. Wresz­cie do­cie­ra do Izy­do­ry, mia­sta, gdzie pa­ła­ce mają krę­te jak musz­la śli­ma­ka scho­dy, wy­sa­dza­ne mor­ski­mi musz­la­mi, gdzie rze­mieśl­ni­cy ce­lu­ją w wy­ro­bie lu­net i skrzy­piec, gdzie przy­bysz, je­śli nie umie do­ko­nać wy­bo­ru mię­dzy dwie­ma ko­bie­ta­mi, za­wsze na­po­tka trze­cią, gdzie wal­ki ko­gu­tów prze­ra­dza­ją się w krwa­we bit­ki mię­dzy sta­wia­ją­cy­mi za­kła­dy. O tym wszyst­kim my­ślał po­dróż­ny, tę­sk­niąc za mia­stem. Izy­do­ra jest za­tem mia­stem z jego ma­rzeń: z jed­ną tyl­ko róż­ni­cą. Mia­sto, o któ­rym ma­rzył, obej­mo­wa­ło jego sa­me­go w mło­do­ści; do Izy­do­ry przy­by­wa w po­de­szłym wie­ku. Na ryn­ku jest mu­rek, gdzie prze­sia­du­ją star­cy, by pa­trzeć na prze­cho­dzą­cą mło­dzież; on sie­dzi w rzę­dzie wśród nich. Pra­gnie­nia są już wspo­mnie­nia­mi.Miasta i pragnienia. 1.

O Do­ro­tei moż­na opo­wia­dać na dwa spo­so­by: mó­wić o czte­rech alu­mi­nio­wych wie­żach wzno­szą­cych się z jej mu­rów po bo­kach sied­miu bram, ze zwo­dzo­nym mo­stem prze­rzu­co­nym przez fosę, skąd woda na­pły­wa do czte­rech zie­lo­nych ka­na­łów prze­ci­na­ją­cych mia­sto, dzie­ląc je na dzie­więć dziel­nic, z któ­rych każ­da li­czy trzy­sta do­mów i sie­dem­set ko­mi­nów; i bio­rąc pod uwa­gę, że dziew­czę­ta na wy­da­niu z każ­dej dziel­ni­cy po­ślu­bia­ją chłop­ców z in­nych dziel­nic, a ich ro­dzi­ny wy­mie­nia­ją ze sobą to­wa­ry, na któ­re każ­da ma mo­no­pol: ole­jek ber­ga­mo­to­wy, ka­wior, astro­la­bia, ame­ty­sty, tak dłu­go ro­bić ob­li­cze­nia na pod­sta­wie tych da­nych, aż bę­dzie się wie­dzieć wszyst­ko o prze­szło­ści, te­raź­niej­szo­ści i przy­szło­ści mia­sta. Albo po­wie­dzieć jak po­ga­niacz wiel­błą­dów, któ­ry mnie tam do­pro­wa­dził: „Przy­by­łem tu we wcze­snej mło­do­ści, ran­kiem, tłum lu­dzi spie­szył uli­ca­mi w kie­run­ku tar­gu, ko­bie­ty mia­ły ład­ne zęby i spo­glą­da­ły pro­sto w oczy, na es­tra­dzie trzech żoł­nie­rzy gra­ło na klar­ne­tach i wszę­dzie wo­kół krę­ci­ły się koła i po­wie­wa­ły barw­ne trans­pa­ren­ty. Przed­tem zna­łem tyl­ko pu­sty­nię i szla­ki ka­ra­wan. Tam­te­go ran­ka, w Do­ro­tei, po­czu­łem, że nie ma do­bra, któ­re­go nie mógł­bym spo­dzie­wać się od ży­cia. W póź­niej­szych la­tach moje oczy znów wpa­try­wa­ły się w prze­strze­nie pu­sty­ni i szla­ki ka­ra­wan; ale te­raz wiem, że jest to tyl­ko jed­na z dróg, ja­kie otwie­ra­ły się przede mną owe­go ran­ka w Do­ro­tei”.Miasta i pamięć. 3.

Na próż­no, wiel­ko­dusz­ny Cha­nie, pró­bo­wał­bym ci opi­sać mia­sto Za­irę o wy­so­kich basz­tach. Mógł­bym po­wie­dzieć, ile stop­ni li­czą stro­me uli­ce ukła­da­ne w scho­dy, jak są skle­pio­ne łuki pod­cie­ni i ja­kie bla­chy cyn­ko­we po­kry­wa­ją da­chy; ale wiem, że by­ło­by to tak, jak­bym ci nic nie po­wie­dział. Nie z tego skła­da się mia­sto, lecz ze sto­sun­ków mię­dzy wy­mia­ra­mi jego prze­strze­ni a wy­da­rze­nia­mi z jego prze­szło­ści: mię­dzy od­le­gło­ścią la­tar­ni od bru­ku a ko­ły­szą­cy­mi się sto­pa­mi po­wie­szo­ne­go sa­mo­zwań­ca; sznu­rem prze­cią­gnię­tym mię­dzy la­tar­nią i prze­ciw­le­głą ba­lu­stra­dą a fe­sto­na­mi zdo­bią­cy­mi tra­sę or­sza­ku ślub­ne­go kró­lo­wej; wy­so­ko­ścią tej ba­lu­stra­dy a sko­kiem cu­dzo­łóż­cy, któ­ry prze­sa­dza ją o świ­cie; na­chy­le­niem ryn­ny a ko­tem, któ­ry po­su­wa się po niej, aby wśli­znąć się przez to samo okno; li­nią ognia ka­no­nier­ki, któ­ra wy­pły­wa nie­spo­dzie­wa­nie zza cy­pla, a kulą dru­zgo­cą­cą ryn­nę; dziu­ra­mi w sie­ciach ry­bac­kich a trze­ma star­ca­mi sie­dzą­cy­mi na przy­sta­ni, za­ję­ty­mi na­pra­wą i opo­wia­da­ją­cy­mi so­bie po raz set­ny hi­sto­rię ka­no­nier­ki sa­mo­zwań­ca, o któ­rym mó­wią, że był nie­pra­wym sy­nem kró­lo­wej, po­rzu­co­nym w pie­lusz­kach wła­śnie tu, na przy­sta­ni.

Tą falą, pły­ną­cą ze wspo­mnień, mia­sto na­sy­ca się jak gąb­ka i na­brzmie­wa. Opis dzi­siej­szej Za­iry po­wi­nien obej­mo­wać całą prze­szłość Za­iry. Ale mia­sto nie opo­wia­da swo­jej prze­szło­ści, za­cho­wu­je ją, jak li­nie dło­ni, wpi­sa­ną w na­roż­ni­ki ulic, w kra­ty okien­ne, po­rę­cze scho­dów, dru­ty pio­ru­no­chro­nów, drzew­ca cho­rą­gwi, a każ­dy seg­ment jest po­zna­czo­ny z ko­lei wła­sny­mi za­dra­pa­nia­mi, ry­sa­mi, ude­rze­nia­mi i na­cię­cia­mi.Miasta i pragnienia. 2.

Po trzech dniach po­dró­ży ku po­łu­dnio­wi tra­fia się do Ana­sta­zji, mia­sta ską­pa­ne­go w kon­cen­trycz­nych ka­na­łach, nad któ­rym szy­bu­ją la­taw­ce. Po­wi­nie­nem te­raz za­cząć wy­mie­niać to­wa­ry, któ­re moż­na tu ko­rzyst­nie ku­pić: agat, onyks, chry­zo­praz i inne od­mia­ny chal­ce­do­nu, za­chwa­lać smak mię­sa ba­żan­ta zło­ci­ste­go, pie­czo­ne­go tu­taj na ogniu z su­chych drew cze­re­śnio­wych i po­sy­pa­ne­go ob­fi­cie roz­ma­ry­nem, opo­wie­dzieć o do­strze­żo­nych tu kie­dyś ko­bie­tach ką­pią­cych się w ogro­do­wej sa­dzaw­ce, któ­rym zda­rza się po­dob­no za­pra­szać cza­sem prze­chod­nia, aby zrzu­cił wraz z nimi odzie­nie i ści­gał je w wo­dzie. Ale te in­for­ma­cje nie od­kry­ły­by przed tobą praw­dzi­wej isto­ty mia­sta, bo­wiem słu­cha­jąc opi­su Ana­sta­zji, mo­żesz tyl­ko od­czu­wać ko­lej­ne pra­gnie­nia, jed­no po dru­gim i za­raz mu­sisz je tłu­mić, na­to­miast czło­wie­ka, któ­ry ran­kiem znaj­dzie się wśród jej ulic, ota­cza­ją na­raz wszyst­kie pra­gnie­nia, rów­no­cze­śnie roz­bu­dzo­ne. Mia­sto ob­ja­wia ci się jako ca­łość, gdzie nie gubi się żad­ne pra­gnie­nie i w któ­rej skład i ty wcho­dzisz, a po­nie­waż cie­szy się ono wszyst­kim, czym ty nie mo­żesz się ra­do­wać, po­zo­sta­je ci tyl­ko za­miesz­kać w tym pra­gnie­niu i za­do­wo­lić się nim. Taka jest wła­dza zwod­ni­czej Ana­sta­zji, to zła, to ła­ska­wa: je­śli co­dzien­nie przez osiem go­dzin pra­cu­jesz jako szli­fierz aga­tów onyk­sów chry­zo­pra­zów, twój trud, kształ­tu­ją­cy pra­gnie­nia, sam bie­rze swój kształt z pra­gnień i kie­dy wy­da­je ci się, że ra­du­jesz się za całą Ana­sta­zję, je­steś w isto­cie tyl­ko jej nie­wol­ni­kiem.Miasta i znaki. 1.

Ca­ły­mi dnia­mi czło­wiek wę­dru­je wśród drzew i ka­mie­ni. Z rzad­ka oko za­trzy­mu­je się na ja­kimś przed­mio­cie, a dzie­je się to wów­czas, kie­dy roz­po­zna­je w nim znak in­nej rze­czy: ślad na pia­sku mówi o przej­ściu ty­gry­sa, mo­kra­dła za­po­wia­da­ją pod­ziem­ne źró­dło, a kwiat chiń­skiej róży zwia­stu­je ko­niec zimy. Wszyst­ko inne jest mil­czą­ce i wy­mien­ne; drze­wa i ka­mie­nie są tyl­ko drze­wa­mi i ka­mie­nia­mi.

U kre­su tej po­dró­ży czło­wiek do­cie­ra do mia­sta Ta­ma­ry. Za­głę­bia się w uli­ce o ścia­nach gę­sto na­je­żo­nych szyl­da­mi. Oko nie do­strze­ga rze­czy, lecz wi­ze­run­ki przed­mio­tów ozna­cza­ją­cych inne rze­czy: klesz­cze wska­zu­ją dom rwa­cza zę­bów, dzban – karcz­mę, ha­la­bar­dy – po­ste­ru­nek stra­ży miej­skiej, waga – han­dlar­kę zie­le­ni­ną. Po­są­gi i tar­cze wy­obra­ża­ją lwy del­fi­ny wie­że gwiaz­dy: znak, że coś – co, nie wia­do­mo – ma za znak lwa czy del­fi­na lub wie­żę czy gwiaz­dę. Inne sy­gna­ły uprze­dza­ją, cze­go w da­nym miej­scu się za­bra­nia: wjeż­dżać wo­za­mi w za­ułek, od­da­wać mocz za kio­skiem, ło­wić z mo­stu ryby na węd­kę, i o tym, co jest do­zwo­lo­ne: poić ze­bry, grać w kule, pa­lić zwło­ki swych zmar­łych. U wej­ścia do świą­tyń sto­ją po­są­gi bo­gów, z któ­rych każ­dy zo­stał przed­sta­wio­ny z wła­ści­wy­mi so­bie atry­bu­ta­mi: ro­giem ob­fi­to­ści, klep­sy­drą, me­du­zą, dzię­ki cze­mu wier­ny może ich roz­po­znać i zwró­cić się do każ­de­go z nich z od­po­wied­nią mo­dli­twą. Je­śli na bu­dyn­ku nie wid­nie­je ża­den szyld czy wi­ze­ru­nek, już sam kształt i po­ło­że­nie w ukła­dzie mia­sta do­sta­tecz­nie ja­sno okre­śla­ją jego funk­cję: pa­łac kró­lew­ski, wię­zie­nie, men­ni­ca, szko­ła pi­ta­go­rej­ska, za­mtuz. Tak­że to­wa­ry wy­ło­żo­ne na stra­ga­nach nie mają war­to­ści same w so­bie, lecz jako zna­ki in­nych rze­czy: ha­fto­wa­na prze­pa­ska na czo­ło ozna­cza ele­gan­cję, zło­co­na lek­ty­ka – wła­dzę, księ­gi Awer­ro­esa – mą­drość, bran­so­le­ta na kost­kę u nogi – lu­bież­ność. Wzrok prze­bie­ga po uli­cach jak po za­pi­sa­nych kar­tach: mia­sto pod­po­wia­da ci wszyst­kie my­śli, każe po­wta­rzać za sobą wła­sną mowę i kie­dy są­dzisz, że zwie­dzasz Ta­ma­rę, w rze­czy­wi­sto­ści re­je­stru­jesz tyl­ko na­zwy, ja­ki­mi okre­śla ona sie­bie samą i wszyst­kie swe czę­ści.

Czło­wiek opusz­cza Ta­ma­rę, nie do­wie­dziaw­szy się, ja­kie jest na­praw­dę to mia­sto pod gę­stą po­wło­ką zna­ków, co za­wie­ra czy kry­je. Poza jego ob­rę­bem roz­cią­ga się aż po ho­ry­zont pu­sta zie­mia, otwie­ra się nie­bo, po któ­rym bie­gną chmu­ry. W kształ­tach, ja­kie chmu­rom na­da­ją przy­pa­dek i wiatr, czło­wiek skłon­ny jest już roz­po­znać fi­gu­ry: ża­glo­wiec, rękę, sło­nia…Miasta i pamięć. 4.

Za sze­ścio­ma rze­ka­mi i trze­ma łań­cu­cha­mi gór wzno­si się Zora, mia­sto, któ­re raz wi­dzia­ne po­zo­sta­je na za­wsze w pa­mię­ci. Ale nie dla­te­go, żeby jak inne, god­ne za­pa­mię­ta­nia mia­sta utrwa­la­ło się wśród wspo­mnień ja­kimś nie­zwy­kłym ob­ra­zem. Zora ma tę wła­ści­wość, że za­pi­su­je się w pa­mię­ci, frag­ment po frag­men­cie, w ko­lej­no­ści ulic i do­mów wzdłuż ulic, i drzwi, i okien do­mów, cho­ciaż nie prze­ja­wia w nich nic szcze­gól­nie pięk­ne­go lub oso­bli­we­go. Jej se­kret – to spo­sób, w jaki wzrok prze­bie­ga po for­mach, któ­re na­stę­pu­ją po so­bie jak w mu­zycz­nej par­ty­tu­rze, gdzie nie moż­na zmie­nić czy prze­mie­ścić ani jed­nej nuty. Kto zna na pa­mięć Zorę, wy­obra­ża so­bie, kie­dy nocą nie może za­snąć, że idzie jej uli­ca­mi, i wspo­mi­na ko­lej­ność, w ja­kiej na­stę­pu­ją po so­bie mie­dzia­ny ze­gar, pa­sia­sta za­sło­na bal­wie­rza, fon­tan­na o dzie­wię­ciu stru­mie­niach, szkla­na wie­ża astro­no­ma, kiosk sprze­daw­cy me­lo­nów, po­sąg pu­stel­ni­ka z lwem, łaź­nia tu­rec­ka, ka­wiar­nia na rogu, prze­czni­ca pro­wa­dzą­ca do por­tu. To nie­za­cie­ra­ją­ce się w pa­mię­ci mia­sto jest jak rusz­to­wa­nie czy sieć, w któ­rej okach każ­dy może umiesz­czać to, co chce za­pa­mię­tać: na­zwi­ska sław­nych lu­dzi, cno­ty, licz­by, kla­sy­fi­ka­cję ro­ślin i mi­ne­ra­łów, daty bi­tew, gwiaz­do­zbio­ry, czę­ści mowy. Po­mię­dzy każ­dym po­ję­ciem a każ­dym z punk­tów swej dro­gi bę­dzie mógł usta­lić zwią­zek po­do­bień­stwa lub kon­tra­stu, któ­ry po­słu­ży pa­mię­ci za na­tych­mia­sto­wy punkt od­nie­sie­nia. To­też naj­więk­si mę­dr­cy świa­ta to ci, któ­rzy zna­ją Zorę na pa­mięć.

Ale na próż­no wy­ru­szy­łem w po­dróż z za­mia­rem od­wie­dze­nia tego mia­sta: Zora, zmu­szo­na do trwa­nia, nie­ru­cho­ma i nie­zmien­na, aby le­piej za­pi­sy­wać się w pa­mię­ci, za­sła­bła, roz­pa­dła się i zni­kła. Zie­mia o niej za­po­mnia­ła.Miasta i pragnienia. 3.

Do De­spi­ny moż­na do­trzeć na dwa spo­so­by: stat­kiem lub na wiel­błą­dzie. Mia­sto jawi się od­mien­nie temu, kto nad­jeż­dża od stro­ny lądu, i temu, kto wpły­wa do nie­go mo­rzem.

Po­ga­niacz wiel­błą­dów, któ­ry do­strze­ga wy­chy­la­ją­ce się zza wid­no­krę­gu wy­ży­ny szczy­ty wie­żow­ców, an­te­ny ra­da­ro­we, po­wie­wa­ją­ce na wie­trze bia­łe i czer­wo­ne rę­ka­wy por­to­we i dymy wy­rzu­ca­ne z ko­mi­nów, my­śli o stat­ku, wie, że jest to mia­sto, ale my­śli o nim jak o okrę­cie, któ­ry może go unieść z pu­sty­ni, jak o ża­glow­cu szy­ku­ją­cym się do pod­nie­sie­nia ko­twi­cy, z ża­gla­mi nie­roz­wią­za­ny­mi jesz­cze, lecz już wy­dę­ty­mi przez wiatr, albo jak o pa­row­cu, z ko­tłem wi­bru­ją­cym w sta­lo­wym kilu, i my­śli o wszyst­kich por­tach, o za­mor­skich to­wa­rach, któ­re żu­ra­wie wy­ła­do­wu­ją na na­brze­żach, o ta­wer­nach, gdzie za­ło­gi spod róż­nych ban­der roz­bi­ja­ją so­bie bu­tel­ki na gło­wach, o oświe­tlo­nych oknach na par­te­rze i o ko­bie­tach cze­szą­cych się w każ­dym z tych okien.

We mgle wy­brze­ża ma­ry­narz roz­po­zna­je kształt wiel­błą­dzie­go grzbie­tu, wy­szy­wa­ne­go sio­dła z frędz­la­mi, któ­re błysz­czą mię­dzy dwo­ma cęt­ko­wa­ny­mi gar­ba­mi po­su­wa­ją­cy­mi się ko­ły­szą­cym ru­chem; wie, że jest to mia­sto, ale my­śli o nim jak o wiel­błą­dzie, któ­re­mu z sio­dła zwi­sa­ją bu­kła­ki i juki z kan­dy­zo­wa­ny­mi owo­ca­mi, wi­nem dak­ty­lo­wym, li­ść­mi ty­to­niu, i już wi­dzi sie­bie na cze­le dłu­giej ka­ra­wa­ny, któ­ra uno­si go z pu­sty­ni mo­rza ku oa­zie ze słod­ką wodą w pie­rza­stym cie­niu palm, ku pa­ła­com o gru­bych wa­pien­nych mu­rach i dzie­dziń­cach wy­kła­da­nych mo­zai­ką, po któ­rej tań­czą bo­so­no­gie tan­cer­ki, po­ru­sza­jąc ra­mio­na­mi, to kry­jąc je, to wy­nu­rza­jąc spod we­lo­nu.

Każ­de­mu mia­stu na­da­je kształt pu­sty­nia, któ­rej jest ono prze­ci­wień­stwem; w ten spo­sób po­ga­niacz wiel­błą­dów i ma­ry­narz wi­dzą De­spi­nę, mia­sto na po­gra­ni­czu dwóch pu­styń.Miasta i znaki. 2.

Z mia­sta Zir­my po­dróż­ni wy­no­szą wy­ra­zi­ste wspo­mnie­nia: krzy­czą­ce­go w tłu­mie śle­pe­go Mu­rzy­na, sza­leń­ca, któ­ry wy­chy­la się poza gzyms wie­żow­ca, dziew­czy­ny spa­ce­ru­ją­cej z pumą na smy­czy. W rze­czy­wi­sto­ści wie­lu ślep­ców, któ­rzy ude­rza­ją la­ska­mi o bru­ki Zir­my, ma czar­ną skó­rę, w każ­dym wie­żow­cu ktoś po­pa­da w obłęd, wszy­scy sza­leń­cy spę­dza­ją dłu­gie go­dzi­ny na gzym­sach i nie ma pumy, któ­ra nie by­ła­by ho­do­wa­na dla za­spo­ko­je­nia dziew­czę­cych ka­pry­sów. Mowa mia­sta jest roz­wle­kła: po­wta­rza, aby coś mo­gło utrwa­lić się w pa­mię­ci.

Ja też po­wra­cam z Zir­my: w mo­ich wspo­mnie­niach za­cho­wa­ły się ste­row­ce pły­ną­ce we wszyst­kich kie­run­kach na wy­so­ko­ści okien, ulicz­ki kra­mów, gdzie kre­śli się ta­tu­aż na skó­rze ma­ry­na­rzy, ko­le­je pod­ziem­ne za­tło­czo­ne oty­ły­mi ko­bie­ta­mi cier­pią­cy­mi od du­cho­ty. Moi to­wa­rzy­sze po­dró­ży na­to­miast za­kli­na­ją się, że wi­dzie­li je­den tyl­ko ste­ro­wiec, jak wy­swo­ba­dzał się spo­śród iglic mia­sta, jed­ne­go mi­strza ta­tu­ażu, któ­ry roz­kła­dał na la­dzie igły i far­by, i dziur­ko­wa­ne wzo­ry, tyl­ko jed­ną zwa­li­stą babę, wa­chlu­ją­cą się na po­mo­ście wa­go­nu. Mowa pa­mię­ci jest roz­wle­kła: zwie­lo­krot­nia zna­ki, aby mia­sto za­czę­ło ist­nieć.Zwiewne miasta. 1.

Przy­pusz­cza się, że Izau­ra, mia­sto ty­sią­ca stud­ni, wzno­si się na głę­bo­kim pod­ziem­nym je­zio­rze. Wszę­dzie, gdzie miesz­kań­cy, drą­żąc w zie­mi dłu­gie pio­no­we otwo­ry, do­ko­pa­li się do wody, do tego miej­sca i nie da­lej się­ga mia­sto: jego wy­zna­czo­ny zie­le­nią ob­wód od­twa­rza za­rys ciem­nych brze­gów po­grze­ba­ne­go je­zio­ra, nie­wi­dzial­ny pej­zaż okre­śla kra­jo­braz wi­dzial­ny, fala bi­ją­ca w za­mknię­ciu pod wa­pien­nym skle­pie­niem ska­ły oży­wia wszyst­ko, co po­ru­sza się w bla­sku słoń­ca.

To­też w Izau­rze gło­si się dwa ro­dza­je re­li­gii. Zda­niem jed­nych, bo­go­wie mia­sta żyją w głę­bi­nach, w czar­nym je­zio­rze, któ­re za­si­la pod­ziem­ne nur­ty. We­dług in­nych, bo­go­wie za­miesz­ku­ją wy­cią­ga­ne na li­nach wia­dra, kie­dy uka­zu­ją się one nad cem­bro­wi­ną stud­ni, ob­ra­ca­ją­ce się krąż­ki li­no­we, wy­się­gni­ki żu­ra­wi, dźwi­gnie pomp, śmi­gi wia­tra­ków wy­do­by­wa­ją­cych wodę z wier­co­nych otwo­rów, kon­struk­cje kra­to­we, któ­re wspie­ra­ją spi­ral­ny ruch sond, zbior­ni­ki wod­ne za­wie­szo­ne nad da­cha­mi na koń­cach żer­dzi, smu­kłe łuki akwe­duk­tów, wszyst­kie słu­py wody, pio­no­we rury, za­pad­ki, prze­le­wy, aż po me­ta­lo­we cho­rą­giew­ki wień­czą­ce po­wietrz­ne rusz­to­wa­nia Izau­ry, mia­sta, któ­re całe pnie się ku gó­rze.…

Po­słań­cy i po­bor­cy po­dat­ko­wi Wiel­kie­go Cha­na, wy­sy­ła­ni na in­spek­cje do od­le­głych pro­win­cji, po­wra­ca­li na czas do pa­ła­cu kró­lew­skie­go w Ke­men­fu i do ma­gno­lio­wych ogro­dów, w któ­rych cie­niu prze­cha­dzał się Ku­błaj, wy­słu­chu­jąc ich dłu­gich re­la­cji. Po­sło­wie byli Per­sa­mi Or­mia­na­mi Sy­ryj­czy­ka­mi Kop­ta­mi Tur­ko­ma­na­mi; ce­sarz – to ten, kto jest cu­dzo­ziem­cem w sto­sun­ku do każ­de­go ze swych pod­da­nych, a im­pe­rium mo­gło ob­ja­wić Ku­bła­jo­wi swo­je ist­nie­nie tyl­ko za po­śred­nic­twem cu­dzo­ziem­skich oczu i uszu. W nie­zro­zu­mia­łych dla Cha­na ję­zy­kach wy­słan­ni­cy prze­ka­zy­wa­li wia­do­mo­ści za­sły­sza­ne w ję­zy­kach dla nich nie­zro­zu­mia­łych: z tej nie­przej­rzy­stej gę­stwy dźwię­ków wy­ła­nia­ły się sumy, wpły­wa­ją­ce do ce­sar­skie­go skar­bu ty­tu­łem po­dat­ków, imio­na i pa­tro­ni­mi­ka urzęd­ni­ków zdję­tych z zaj­mo­wa­nych sta­no­wisk i ska­za­nych na ścię­cie, wy­mia­ry ka­na­łów iry­ga­cyj­nych za­si­la­nych w okre­sach su­szy przez wą­tłe rze­czuł­ki. Lecz kie­dy przy­cho­dzi­ła ko­lej na spra­woz­da­nie mło­de­go We­ne­cja­ni­na, mię­dzy nim a mo­nar­chą na­wią­zy­wał się inny ro­dzaj po­ro­zu­mie­nia. Nowo przy­by­ły i cał­kiem nie­obe­zna­ny z ję­zy­ka­mi Wscho­du Mar­ko Polo mógł wy­po­wia­dać się je­dy­nie za po­mo­cą ge­stów, sko­ków, okrzy­ków za­chwy­tu i zgro­zy, zwie­rzę­ce­go szcze­ka­nia i po­hu­ki­wa­nia lub za po­śred­nic­twem przed­mio­tów wy­cią­ga­nych ko­lej­no z sakw: stru­sich piór, bam­bu­so­wych dmu­chaw, ka­wał­ków kwar­cu, któ­re roz­kła­dał przed sobą jak fi­gu­ry sza­cho­we. Po po­wro­cie z wy­zna­czo­nych mu przez Ku­bła­ja mi­sji, po­my­sło­wy cu­dzo­zie­miec im­pro­wi­zo­wał pan­to­mi­my, któ­re wład­ca mu­siał in­ter­pre­to­wać: skok ryby, wy­my­ka­ją­cej się z dzio­ba kor­mo­ra­na, aby wpaść w sieć, ozna­czał jed­no mia­sto, inne było na­gim czło­wie­kiem, któ­ry bez po­pa­rzeń prze­cho­dził przez ogień, trze­cie wy­obra­ża­ła czasz­ka ści­ska­ją­ca krą­głą, nie­ska­zi­tel­nie bia­łą per­łę w zie­lo­nych od ple­śni zę­bach. Wiel­ki Chan roz­szy­fro­wy­wał zna­ki, ale zwią­zek po­mię­dzy nimi a miej­sca­mi, któ­re od­wie­dził Mar­ko, po­zo­sta­wał dla nie­go nie­pew­ny: nie wie­dział nig­dy, czy cu­dzo­zie­miec chce przed­sta­wić przy­go­dę, jaka przy­tra­fi­ła mu się w po­dró­ży, czy­ny za­ło­ży­cie­la mia­sta, prze­po­wied­nię astro­lo­ga, re­bus czy sza­ra­dę dla wska­za­nia ja­kiejś na­zwy. Ale wszyst­ko, co po­ka­zy­wał Mar­ko, czy oczy­wi­ste, czy nie­zro­zu­mia­łe, mia­ło moc sym­bo­li, któ­re raz uj­rza­ne, nie mogą ulec za­po­mnie­niu czy prze­mie­sza­niu. W umy­śle Cha­na im­pe­rium od­bi­ja­ło się w pu­sty­ni da­nych ni­kłych i wy­mien­nych jak ziar­na pia­sku, z któ­rej dla każ­de­go mia­sta i pro­win­cji wy­ła­nia­ły się fi­gu­ry, wy­cza­ro­wa­ne przez lo­go­gry­fy We­ne­cja­ni­na.

W mia­rę jak na­stę­po­wa­ły po so­bie pory roku i po­sel­stwa, Mar­ko wpra­wił się w mo­wie ta­tar­skiej i po­znał licz­ne ję­zy­ki na­ro­dów i dia­lek­ty ple­mion. Jego opo­wia­da­nia były te­raz tak do­kład­ne i szcze­gó­ło­we, jak tyl­ko Wiel­ki Chan mógł­by za­pra­gnąć, od­po­wia­da­ły na wszel­kie py­ta­nia i zdol­ne były za­spo­ko­ić wszel­ką cie­ka­wość. A jed­nak każ­da wia­do­mość o ja­kimś miej­scu przy­wo­dzi­ła ce­sa­rzo­wi na myśl ów pierw­szy gest czy przed­miot, ja­kim ozna­czył je Mar­ko. Nowe dane przej­mo­wa­ły zna­cze­nie owe­go sym­bo­lu, a za­ra­zem przy­da­wa­ły sym­bo­lo­wi no­we­go zna­cze­nia. Może ce­sar­stwo, po­my­ślał Chan, jest tyl­ko zo­dia­kiem uro­jeń umy­słu.

– Czy w dniu, kie­dy po­znam wresz­cie wszyst­kie sym­bo­le – spy­tał Mar­ka – uda mi się na ko­niec po­siąść moje im­pe­rium?

A na to We­ne­cja­nin:

– Nie wierz w to, pa­nie: w tym dniu ty sam sta­niesz się sym­bo­lem po­śród sym­bo­li.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: