Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Nieznanym: poezje. Seria 1 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nieznanym: poezje. Seria 1 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 242 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Se­ria pierw­sza

KSIĘ­GAR­NIA WAR­SZAW­SKIEJ SPÓŁ­KI WY­DAW­NI­CZEJ
16 MA­ZO­WIEC­KA 16

1902

Äîçâîëåíî Öåíçó­ðîþ.

Âàðøàâà, 9 Îę­òÿáðÿ 1901 ãîäà.

CZĘŚĆ I

SO­NE­TY

Nie­zna­nym

NIE­ZNA­NYM

Po­zdro­wie­nie wam, obcy, nie­zna­ni mi lu­dzie,
Któ­rzy w du­chu czar pie­śni, jak ja, od­czu­wa­cie,
Cho­ciaż ser­ca stward­nia­ły w co­dzien­nym kie­ra­cie
I grzęź­nie­cie po uszy w ży­cio­wej ob­łu­dzie…

Kie­dy po ca­ło­dzien­nym mo­zo­le i tru­dzie,
Żeby du­cha od­świe­żyć, po­ezje czy­ta­cie,
W po­ciem­nie­niu czół wa­szych, za­du­my styg­ma­cie,
Wi­dać wia­rę ka­pła­nów, ma­rzą­cych o cu­dzie…

Smut­nem ludz­kie jest ży­cie… Na zie­mi lśnią glo­bie
Próch­no zło­ta i uciech zmy­sło­wych de­mo­ny…
I ja cza­sem ko­me­dję grać je­stem zmu­szo­ny…

Dzi­siaj pono po­ezja ma nie być na do­bie…

I ro­zu­miem, że w tłu­mie o ser­cu też czer­stwem

Na bo­żysz­cza ludz­ko­ści blu­zga­cie szy­der­stwem…

TRZE?WYM

…I was tak­że ro­zu­miem, uży­ciem pi­ja­ni,
Mie­nią­cy się trzeź­wy­mi, spo­koj­ni fi­li­strzy…
W za­śle­pie­niu tem ży­wot ucho­dzi wam by­strzej,
Nim na za­wsze w śmier­tel­nej znik­nie­cie ot­chła­ni…

Wam nie dano pić z uczuć kry­ni­cy naj­czyst­szej,
Ani bra­ci nie­do­la głąb du­szy wam zra­ni…
Za­po­mnie­li­ście, zgo­nu oba­wą szar­pa­ni,
Że za zmy­słów ucie­chą lśni raj pro­mie­nist­szy…

(Choć nie­słusz­nej po­gar­dy ton bar­dzo mnie boli,
Nie zło­rze­czę im zgo­ła, bo du­chem ka­le­cy,
Może na­wet uża­lam się gorz­kiej nie­do­li…

Ani pu­kam do ser­ca ka­mien­nej for­te­cy,
Zmur­sza­łe­go w bez­ru­chu… Z po­zo­ru naj­bier­niej
Obo­jęt­ny na wszyst­ko, uczu­wam śmiech czer­ni…)

PO­ETOM

…I cóż po­tem wam po­wiem, dru­ho­wie współ­cze­śni,
Ce­lów ży­cia świa­do­mi en­tu­zja­ści mło­dzi?…
Pysz­ne słoń­ce stu­le­cia po­ża­rem za­cho­dzi…
Moźe-śmy już ostat­ni mo­hi­ka­nie pie­śni?…

Na obec­ny stan pa­trzeć nam co­raz bo­le­śniej,
O ju­trzen­ce przy­szło­ści zwąt­pie­nie się ro­dzi…
Może ro­zum uczu­cie zu­peł­nie wy­chło­dzi,
Sa­mo­lub­stwo wid­no­krąg du­chow­ny za­cie­śni?…

Ale cho­ciaż­by na­wet do tego przyjść mia­ło,
Uko­cha­nym dą­że­niom nie czyń­my za­wo­du…
Choć­by wszyst­ko nam dro­gie wy­śmia­nem zo­sta­ło…

Nie­chaj po­śród ogól­nej apa­tji i chło­du

Nie umil­ka po­ezji me­lo­dyj­na nuta,

Ci­chym bó­lem na­brzmia­ła, bo ser­cem wy­czu­ta…

Z GŁĘ­BI DU­SZY

Pani Lau­rze z Ko­nop­nic­kich i

Sta­ni­sła­wo­wi Py­tliń­skim

Z GŁĘ­BI DU­SZY

Gdy na nie­bie noc za­pa­la zwol­na gwiazd mil­jo­ny,
A pod płaszcz jej ciem­nie­ją­cy zbłą­ka­ni się ci­sną,
Za­nim wzbie­rze pła­czu fala, nim łzy z oczu try­sną,
Z głę­bi du­szy bo­le­ją­cej pły­nie śpiew na­tchnio­ny…

Nie­chaj pły­nie, niech roz­ża­la… Pod­nio­sły­mi tony
Brat­nich du­chów tłum kwi­lą­cy niech do głę­bi wzru­sza…

Nie­chaj my­śli ich osza­la, kie­dy łka w nim du­sza…
Z my­śli, na­wet sza­le­ją­cej, przy­szłość zbie­rze plo­ny!

Nocy miły chłód po­wie­wa, tę­sk­ny śpiew za­mie­ra,

Pła­czu fala go za­le­wa i gwał­tow­nie wzbie­ra,

Aż przez pal­ce łza­mi try­ska, obie wil­ży dło­nie…

Chłod­ny po­wiew łzy osu­sza, wiel­ką ża­łość koi,
W za­chwyt wpra­wia chwi­la bliz­ka, kie­dy w serc mil­jo­nie

Za­brzmi echem śpiew, co wzru­sza, gdy oce­nią swoi…

O ŚWI­CIE

…Świ­ta­ło. Okna bla­dły. Ich ciem­ność brzask dzien­ny
Roz­pra­szał, wal­cząc z świa­tłem lam­py cho­ro­bli­wem…
Star­ga­ny bez­na­dziej­nej tę­sk­no­ty po­ry­wem,
Do szyb czo­ło ci­sną­łem, znu­żo­ny i sen­ny…

Świat wy­ła­niał się z mro­ków ot­chła­ni bez­den­nej,
Ra­nek chłod­ny był, mgli­sty… Sły­chać ku­rów pia­nie
chwi­la­mi z od­da­li, hen! psów uja­da­nie…
Ciem­ność okien roz­pra­szał po­wo­li brzask dzien­ny.

Bez ru­chu, by nie spło­szyć na­gle cza­ru chwi­li,
Wsłu­chi­wa­łem się w wo­zów od­le­głe tur­ko­ty
I w ćwierk wró­bla, co sen­nie za okna­mi kwi­li…

Do szyb czo­ło ci­sną­łem, znu­żo­ny i sen­ny,
Ciem­ność okien roz­pra­szał po­wo­li brzask dzien­ny,
Ale nic nie roz­pro­szy mej wiel­kiej tę­sk­no­ty.

WIE­CZÓR LET MI

MI­RIA­MO­WI

Wie­czo­ru świe­ży wiew pło­ną­ce chło­dzi skro­nie,
Wpa­trzo­ny w tę­sk­ną dal, upa­jam się gwiazd ci­szą,
Fa­li­ste szu­my drzew do ma­rzeń mnie ko­ły­szą
I wiel­ki, wiel­ki żal przy­pły­wem wzbie­ra w ło­nie…

Od Wi­sły rzew­ny śpiew w po­wie­wach wia­tru to­nie,
Ła­god­nie z bie­giem fal plusz­czą­ce tra­twy pły­ną
I ogni bu­cha krew nad ciem­nych wód głę­bi­ną,
A drze­wa szu­mią wdał, wiatr chło­dzi mile skro­nie.

Fli­sa­czych śpie­wów chór już w szu­mie fal omdle­wa,
Roz­chwia­nych ogni sznur mi­go­cze, szu­mią drze­wa,
Od tra­tew skrzy­piec głos do­la­ta ury­wa­ny,

Jak płacz stłu­mio­ny, łkań za­ta­mo­wa­na fala,

Czy skarg na nędz­ny los, na ci­che pły­nie łany,

Naj­czu­lej z wszyst­kich grań po­ru­sza i roz­ża­la.

ME­LO­DJH

W du­szy har­fy eol­skie brzmią… Me­lo­dja ci­cha,
Jak brzę­cze­nie ko­ma­ra, falą szme­rów pły­nie,
Ci­chych skarg sła­be echo, co drze­mią w głę­bi­nie,
Cho­ciaż du­szy zwier­cia­dło spo­ko­jem od­dy­cha…

Z roz­rzew­nie­niem ra­do­snem bło­go się uśmie­cha,
Cała w łza­wej me­lo­dji tony za­słu­cha­na…
Upo­jo­na har­mon­ją cza­row­ne­go pia­na,
W ja­sno­ści za­chwy­ce­nia bez­przy­tom­nie wzdy­cha…

Nie budź­cie jej… O, snuj się, nit­ko ma­rzeń zło­ta,
W sza­rej przę­dzy par­cia­nej nędz­ne­go ży­wo­ta,
Jak pro­my­czek, co sza­rość chmur­ną roz­we­se­la…

Nie budź­cie jej… Złu­dze­nie tra­cić tak bo­le­śnie…

Bo­le­śniej, niż na wie­ki że­gnać przy­ja­cie­la…

Niech odro­bi­ny szczę­ścia za­zna cho­ciaż we śnie…

MO­DLI­TWA

Ci­sza… Chłód ze ścian wie­je wil­got­nych gro­bo­wy,
Od po­czer­nia­łych skle­pień, ka­mien­nych fi­la­rów.
Chłod­na nawa ko­ścio­ła, jak ska­li­sty pa­rów,
Szem­rze szep­tem na­boż­nie po­chy­lo­nej gło­wy…

Nę­dzarz klę­czy w pół­mro­ku… Z pier­si roz­mo­dlo­nej,
Jak ptak z klat­ki, wes­tchnie­nie ta­kie się wy­dzie­ra,
Do ja­kie­go po­bu­dzić zdol­na skru­cha szcze­ra…
W pierś się bije, w eks­ta­zie mo­dłów za­to­pio­ny…

W głę­bi nawy mi­go­ce nie­pew­ne świa­teł­ko,

Bli­żej zwi­sa ży­ran­dol, od świec bie­le­ją­cy,

W nim tę­czo­wo się mie­ni szli­fo­wa­ne szkieł­ko…

Padł krzy­żem na po­sadz­kę, aż ję­kły ka­mie­nie…

Może zwil­żył je ci­chych łez po­tok go­rą­cy,

Bo znów sły­chać w pół­mro­ku żar­li­we wes­tchnie­nie…

Na od­wie­czerz chłop w polu kar­to­fli­sko orze…
Le­miesz kra­je grunt Uchy i ski­by od­wa­la,
Po po­li­cy prze­pły­wa miał­kiej zie­mi fala,
A błysz­czą­ce że­la­zo syp­ką rolę po­rze…

Boso idzie za płu­giem… Dwie wy­chu­dłe szka­py
Cią­gną z tru­dem, aż im się na­szel­ni­ki prę­żą,
Kie­dy nogi za­ry­ją i siły wy­tę­żą,
Za­oru­jąc szczerk lek­ki i piasz­czy­ste sapy…

Chłop za­wra­ca szka­pię­ta… Rę­ka­wem ko­szu­li
Z po­bruż­dżor­te­go czo­ła muł znoj­ny ocie­ra
I da­lej orze skra­wek swój zie­mi ma­tu­li…

A pra­ca cze­ka jesz­cze go cięż­ka i dłu­ga…

Ach, na wi­dok ten ser­ce mi w pier­siach za­mie­ra…

Chciał­bym lut­nię w proch strza­skać i sta­nąć u płu­ga.

BRft­T­MIM DU­CHOM

1.

Niech was nie mami chłód, za­sty­gły na mej twa­rzy,
Wy­nio­sły mowy ton, do warg przy­ro­sła drwi­na,
Prze­ko­ry duch, co w lód po­ry­wy ser­ca ści­na,
(Tak ran­ku bia­ły szron kwit­ną­ce pąki wa­rzy).

Jam łza­mi każ­dy schód ob­my­wał tych oł­ta­rzy,
U któ­rych ze wszech stron zrze­sza­ją się piel­grzy­mi:
U Nie­zna­ne­go wrót, gdzie won­na myr­r­ha dymi
I zło­ty hu­czy dzwon i mil­jon świa­teł ja­rzy.

Szlo­cha­łem rzew­nie w głos, a płacz nie­utu­lo­ny
Po­tęż­niał, sze­rzał, rosł, pry­ska­ły łkań mil­jo­ny

0 pie­de­sta­łu zrąb, gdzie praw­da nie­do­ści­gła…

…O każ­dej chwi­li jam o kiju iść go­to­wy

1 Wre jesz­cze du­cha głąb, choć pono twarz za­sty­gła…)
Ser­decz­ny za­dać kłam tak­to­wi mo­jej mowy…

II.

Choć­źy­ciam­roź­ny wiew twarz­mo­ją po­wlókł chło­dem,
Blask oczu śćmi­ły łzy, zgasł ogień w nich za­pa­łu,

Jed­nak­że du­sza drży pra­gnie­niem ide­ału nie ochłó­dła krew w po­ety ser­cu mło­dem…

Na­tchnio­ny bó­lem śpiew naj­lep­szym jest do­wo­dem…
Po­ezji świę­tej skry nie zga­si nikt na świe­cie,
W po­pie­le jesz­cze tli… W mej pier­si ją znaj­dzie­cie,
Choć ży­cia mroź­ny wiew twarz moją po­wlókł

[chło­dem…

…Oj, nie­raz tak­by­ni chciał przed wami w płacz

[ude­rzyć,

Uko­ić my­śli szał, z mych uczuć wam się zwie­rzyć,
Po­dzie­lić z wami ból świa­do­mych sie­bie łu­dzi,

Ale uprzej­my chłód, wy­cze­ku­ją­ca mina,

At­tyc­ka w mo­wie sól mnie trzeź­wią, nim się zbu­dzi

Prze­ko­ry duch, co w lód po­ry­wy ser­ca ści­na…

IZYh.A

W czar­ne zwo­je mu­śli­nu lek­ko otu­lo­na,
Z poza któ­rych bie­le­ją krą­głe kształ­ty cia­ła,
Jak po­sąg, stoi nie­ma i zim­na, jak ska­ła,
Cho­ciaż ku niej spra­gnio­ne wy­cią­gam ra­mio­na…

Po­wab­na, jak ru­sał­ka, le­śna dzi­wo­żo­na,
Z pod za­sło­ny po­cią­ga ta­jem­ni­czą siłą
I od­py­cha za­ra­zem… Ach, ła­twiej­by było
Sta­ią iskrę wy­krze­sać z ka­mie­nia jej łona!

W czar­nych oczach łzy błysz­czą… Ciem­na mgła

[mu­śli­nu

Me­lan­chol­ją za­du­my po­stać jej owia­ła,

Łzy buj­ne twarz zro­si­ły… Czyż­by mnie ko­cha­ła?

Czy może anioł smut­ku z nie­ba se­le­dy­nu
Spły­nął, żeby za­pła­kać nad nę­dza­mi zie­mi,
I otu­lił nas ci­cho skrzy­dła­mi bia­łe­mi?

CZAR­NY WE­LON

Pod no­ga­mi nam li­ście opa­dłe sze­lesz­czą,
Pod wiatr szyb­ko idzie­my cmen­tar­ną ale­ją,
Drzew odar­te ga­łę­zie nad nami się chwie­ją,
Po­dmu­chy czar­ny we­lon mo­jej pani piesz­czą…

Za­dy­sza­na, z we­lo­nem osło­nię­tą twa­rzą,
Z pod któ­re­go jej oczy jak wę­gle świe­ci­ły,
Idzie szyb­ko, a po­śpiech do­da­je jej siły…
I mój smu­tek z jej bó­lem ci­cho się ko­ja­rzą…

Kie­dy nad gro­bem mat­ki sta­ła za­du­ma­na,
Od­rzu­ciw­szy za­sło­nę w tył z po­bla­dłej twa­rzy,
W ser­cu mo­jem krwa­wi­ła za­bliź­nio­na rana…

Sza­nu­jąc jej za­du­mę, tuż za nią sta­ną­łem

I na tym naj­szczę­śniej­szym ze wszyst­kich cmen­ta­rzy

Brzeg we­lo­nu ukrad­kiem do ust przy­ci­sną­łem…

ZWIĘ­DŁE LI­ŚCIE

Błą­dzi­li­śmy bez celu po pu­stej alei…
Nie­po­mny, że po­dob­na nie zda­rzy się chwi­la,
Kie­dy wi­cher ko­na­ry drzew czar­nych po­chy­la,
Sze­dłem za nią bez woli, bez cie­nia na­dziei…

Po­wio­dła za­du­ma­na czar­ne­mi oczy­ma,
Jak­by dro­gi szu­ka­ła, ma­rzy­ła za­ra­zem…
Żali na­sze błą­dze­nie być mia­ło ob­ra­zem
Owej doli nie­szczę­snej, co zda­la nas trzy­ma?

Jak li­ście zwię­dłe, co je wiatr z ga­łę­zi strą­ca,
Opa­dli­śmy na zie­mię, by roz­wiać się w polu…
Tak już daw­no… A jed­nak łza oko za­mą­cą…

Kwi­lą o tem żó­ra­wie i krzy­że mi skrzy­pią,
Że nie za­znam ko­cha­nia roz­ko­szy i boiu,
Aż zwię­dłe­go piasz­czy­ste tu­ma­ny przy­sy­pią…

WIA­TRA­KI

Po­wo­li na piasz­czy­ste wcho­dzi­li­śmy wzgó­rze…
Szła z tru­dem, nie przy­jąw­szy mo­je­go ra­mie­nia…
Nie sły­sza­ła tez pew­no cięż­kie­go wes­tchnie­nia,
Bo nic sły­chać nie było w okrop­nej wi­chu­rze…

Sta­nę­li­śmy na wierz­chu… Opo­dał ster­cza­ły
Opusz­czo­nych wia­tra­ków omsza­łe ra­mio­na…
Ona ko­chać nie zdol­na!… Zim­ne­go jej łona
Całe mo­rze mi­ło­ści nie wzru­szy, jak ska­ły…

Jak wia­trak spu­sto­sza­ły, do zie­mi się chy­lę…
Nie­ru­cho­my, bez­wład­ny, choć dmie za­wie­ru­cha,
Przy­po­mi­nam wid­mo­wo spę­dzo­ne z nią chwi­le…

Zim­no w polu sa­me­mu… Wi­chu­ra sza­lo­na

W pu­sty szkie­let drew­nia­ny po­przez szpa­ry dmu­cha,

Skrzy­pią zwol­na ster­czą­ce, omsza­łe ra­mio­na…

UKO­CHA­NEJ DA­LE­KIEJ

… iie­dy sen oło­wia­ne za­wrze mi po­wie­ki,
Szmat cie­le­snej po­wło­ki rzu­ca duch mój bia­ły
I na skrzy­dłach tę­sk­no­ty przez śnież­ne Tatr wały
Szy­bu­je bez wy­tchnie­nia ku dro­giej, da­le­kiej…

Sta­je przed nią, jak wid­mo, sród krwa­wych ran spie­ki
I smęt­ku, ja­kim pola go na­sze owia­ły,
W me­lan­cho­lii bez­brzeż­nej zbro­czo­ny krwią cały,
Roz­sz­lo­cha­ny, stę­sk­nio­ny, bez­dom­ny, da­le­ki…

Ale bez mi­ło­sier­dzia przez nią od­trą­co­ny,

Z ję­kiem wzbi­ja się krwa­wy w gwiaź­dzi­ste ot­chła­nie,

By u stóp Naj­wyż­sze­go ża­ło­snych skarg tony

Wy­pła­kać i uczy­nić mi­ło­ści wy­zna­nie

Ku Oj­czyź­nie je­dy­nie u Wiecz­no­ści pro­gu,

By swe strasz­ne cier­pie­nia ofia­ro­wać Bogu…

ŚNIJ, DRO­GA.

…F nie­chaj ci się we śnie kraj ma­rzeń roz­zło­ci
Tę­czo­wych, bry­lan­to­wych, gdy­by szro­nu kwia­ty…
I niech uj­rzą twe oczy cza­row­nych widm świa­ty,
Gdy­by lśnią­ce se­za­my pod kwia­tem pa­pro­ci…

Mo­rze pe­reł, sza­fi­rów, zło­ci­ste ma­ka­ty,
Gro­dy z ko­ści sło­nio­wej… A oczu błysk koci
Ćmy Shy­lo­ków nie zdo­łał­by przej­rzeć tych kro­ci,
Ani zwa­żyć bez błę­du bry­lan­tów ka­ra­ty…

Śnij baśń zło­tą, le­gen­dy tę­czo­we… Śnij, dro­ga….
Niech prze­czy­ste twe tchnie­nie ula­ta do Boga,
Uno­szo­ne na skrzy­dłach śnie­ży­stych, anie­lich…

1 niech spa­li mi ser­ce pło­mien­na po­żo­ga,

I niech w uścisk lo­do­wy mnie chwy­ci śmierć sro­ga,

Za­nim do dna wy­chy­lę nie­szczę­sny ten kie­lich…

WE­STRL­KOM SO­LO­HÓW

(Za­miast so­ne­tu do suk­ni ba­lo­wej)

Po­przez cia­ła wa­sze­go ala­ba­ster twar­dy
Siat­ki ży­łek błę­kit­nych prze­świe­ca­ją ska­zy,
Któ­re czy­nią z we­sta­lek w bia­łych zwo­jach gazy
Wzbu­rzo­nej krwi szkar­ła­tem tęt­nią­ce pe­tar­dy…

Po­żar zmy­słów cza­row­ne roz­nie­ca ob­ra­zy,
Gdy czu­je­cie na so­bie zdo­byw­cy wzrok har­dy,
Kry­tycz­ny, chłod­ny, nie bez po­ły­sku po­gar­dy…
Od wy­bu­chu was chro­nią mo­ral­ne na­ka­zy…

Zmu­szo­ne tłu­mić w so­bie wil­czy głód roz­ko­szy,
Oszu­ku­jąc go flir­tem w ra­mio­nach tan­ce­rza,
Któ­ry w trak­cie gru­cha­nia w ton zło­ta ude­rza,

Nie bez cie­nia oba­wy pa­trzy­cie w zwier­cia­dło,
Czy nie rzeź­bi skaz-marsz­czek cza­su prąd ma­co­szy
I czy sre­bro si­wi­zny we włos się nie wkra­dło?…

Go­rycz, żal w ser­cach wa­szych zwol­na się krysz­ta­lą,
Oba­wa ju­tra, mi­łość wła­sna za­wie­dzio­na,

Kie­dy na pier­siach bia­łe spla­ta­cie ra­mio­na,
Ob­to­czo­ne na ba­lach męz­kich spoj­rzeń sta­ią…

Na­dziei za­mąż­pój­ścia iskier­ka nim sko­na,
Jesz­cze ją po­wo­dze­nia chwi­lo­we roz­pa­lą,
Jesz­cze każ­da z was ma­rzy, by zo­stać Omfa­lą
Z miesz­czań­skim Her­ku­le­sem u flir­tu wrze­cio­na…

Wid­mo sta­ro­pa­nień­stwa cień rzu­ca pi­ra­mid

Na świe­tla­ny kraj ma­rzeń, gdzie myrt wciąż doj­rze­wa

I w ga­łąz­ki przy­stra­ja dzie­wi­czych biel chla­mid,

Jed­nak jesz­cze z nich każ­da się cze­goś spo­dzie­wa
(Za­wsze gro­zi wy­bu­chem ser­co­wy dy­na­mit)
I skosz­to­wać owo­cu z raj­skie­go chce drze­wa…

* *

Za­pew­ne, że zda­rza­ją się tez mię­dzy nie­mi
Oso­by, któ­rych god­ność czło­wie­cza się bu­rzy
Owem bier­nem cze­ka­niem cie­plar­nia­nej róży,
Czy jej rosa łez ślub­nych nie udy­ade­mi?…

Cię­żar nudy świa­to­wej już im jest za­du­źy,
Cud­ne gło­wy pul­su­ją my­śla­mi zdroż­ne­mi,
Któ­rych ni­kłe pło­my­ki krew mło­da przy­cie­mi,
Kie­dy na­gła za­du­ma umy­sły ich znu­ży…

Osta­tecz­nie rze­ko­me ko­bie­ce fe­nik­sy,

Niech po­waż­ny w za­mia­rach' epu­zer za­wi­ta,

Nie po­tę­pią go za to, że ksią­żek nie czy­ta…

Sko­ro jed­nak po­zy­cja zo­sta­ła zdo­by­ta,
Drgnie­nie ra­mion zdra­dzi­ło miesz­czań­skiej myśl

[nik­sy,

Że na szczer­bie tej nie­zbyt ucier­pią żur­fik­sy…

PRO­MIE­NIE

Na sto­le świe­ca ja­snym pło­mie­niem się pali,
W ciem­ne szy­by kro­pli­sty je­sien­ny deszcz dzwo­ni,
Bez­czyn­nie sie­dzę z czo­łem, opar­tem na dło­ni,
Dźwięcz­na trąb­ka pocz­tar­ska za­brzmia­ła w od­da­li…

W ja­sny pło­mień wpa­trzo­ny, sen­ne oczy mru­żę,
Koło świe­cy lśni wiąz­ka uko­śnych pro­mie­ni,
Na tle ciem­nem szyb drżą­cych wid­mo­wo się mie­ni,
Gdy ją skró­cę oczy­ma i zno­wu wy­dłu­żę…

Fala wspo­mnień od­nio­sła mnie w lata dzie­cin­ne,
Kie­dy, w pło­mień wpa­trzo­ny, mru­ży­łem po­wie­ki,
By wy­wo­łać na ja­wie złu­dze­nie nie­win­ne…

W oczach łzy się za­szkli­ły… Pro­mie­nie tę­czo­we
Za­lśni­ły, niby wi­zja prze­szło­ści da­le­kiej…
Po­chy­li­łem w za­du­mie roz­ma­rzo­ną gło­wę…

W SZU­MIE NnW­ftŁ­NI­CY

Już do­ga­sa w lich­ta­rzu świe­cy pło­mień siny,
Ciem­ne szy­by wiatr wstrzą­sa i chłod­ny deszcz sma­ga,
Na dwo­rze na­wał­ni­cy szum co­raz się wzma­ga,
Skrzy­pią domy drew­nia­ne za­pa­dłej mie­ści­ny…

Chwi­la­mi fos­fo­rycz­nie lśnią okien fu­try­ny
W chwiej­nem świe­tle ogar­ka… Po­bliz­kie ka­łu­że
Chlu­po­czą mo­no­ton­nie, a deszcz szu­mi w gó­rze..
Chy­ba w ca­łem mia­stecz­ku ja czu­wam je­dy­ny…

Wszyst­ko wo­kół uśpio­ne… W szu­mie na­wał­ni­cy
Gwiz­dek ozwał się w pu­stej, za­mar­łej uli­cy,
Jak sła­by od­głos ży­cia, czy jaź­ni świa­do­mej…

Ode­tchną­łem… I w ser­ce wstą­pi­ła od­wa­ga,
Bo już jest nas dwa ludz­kie my­ślą­ce ato­my,
Wsłu­cha­ne w na­wał­ni­cy szum, co wciąż się wzma­ga.

WIE­CZÓR

Ściem­nia się… W męt­nie­ją­cej po­wie­trza głę­bi­nie
Błysz­czą sła­bo gdzie­nieg­dzie gwiaź­dzi­ste punk­ci­ki…
Od ber­li­nek na Wi­śle gra­nie har­mo­ni­ki
Z chłod­nym fali po­wie­wem ury­wa­ne pły­nie…

Świa­teł­ka od­bi­ja­ją się w kla­row­nej wo­dzie,
Masz­ty ro­słe czer­nie­ją w splą­ta­nych lin sie­ci,
Cza­sem zda­la szcze­ka­nie psów z wia­trem do­le­ci,
Lub wo­ła­nia głos za­brzmi w po­wie­trzu o chło­dzie…

Ciem­na głę­bia nie­zna­nych, bez­den­nych ob­sza­rów
I sze­ro­ka toń szkla­na w gwiazd mil­jon roz­bły­sły
I od­bi­ja się w wo­dzie rząd mo­stu fi­la­rów.

Masz­ty ro­słe czer­nie­ją, har­mo­ni­ki gra­nie
Z chłod­nym fali po­wie­wem do­la­ta od Wi­sły,
Zda­la sły­chać w ciem­no­ści psów cią­głe szcze­ka­nie…

O ZA­CHO­DZIE

W ciem­ne­go ta­ta­ra­ku so­czy­stej zie­le­ni,
Co du­że­mi kę­pa­mi od­bi­ja się w wo­dzie,
Gład­kie sta­wu zwier­cia­dło w cie­ni­stych drzew

[chło­dzie

Od po­świa­ty za­cho­du lek­ko się czer­wie­ni…

Wiew po­wie­trza, co sprzy­ja grze świa­teł i cie­ni,
Za­to­czył na głę­bi­nie krzy­wi­zny i koła,
Za drze­wa­mi we mły­nie kle­ko­tem coś woła,
Szu­mi, niby ka­ska­da, i wart­ko się pie­ni…

We mgle pia­ny wy­sta­ją z wody czar­ne pale
I omsza­ła bu­dow­la męt­nie się wy­ła­nia,
Staw szkli­sty zru­mie­ni­ły za­cho­du ko­ra­le…

Chłod­ny po­wiew za­szu­miał w kę­pach ta­ta­ra­ku,
Za drze­wa­mi roz­brzmie­wa echo kle­ko­ta­nia
O wod­ni­cach na fali i mło­dym ry­ba­ku…

W ZBO­ŻU

W roz­chwia­nej gę­stwie żyta cha­bry się nie­biesz­czą,
Gdzie­nieg­dzie pon­so­wie­ją ma­ków po­lnych kwia­ty
I za­wi­sa rój barw­nych mo­ty­li skrzy­dla­ty,
Kło­sy sre­brzą się w słoń­cu i ci­cho sze­lesz­czą…

Ła­god­ne­go ze­fi­ru po­wie­wy je piesz­czą,
Chy­lą żyto, roz­no­szą kwie­ci­stych pól wo­nie,
Ćwier­kań, fru­wań i szme­rów chór two­rzy har­mon­ję,
Cięż­kie kło­sy zwie­szo­ne so­wi­ty plon wiesz­czą…

Za­dzwo­ni­ły gdzieś kosy,.. Z mia­ro­wym roz­ma­chem
Kil­ku­na­stu ko­sia­rzy zbóż gę­stwę pod­ci­na,
Co roz­brzmie­wa szme­ra­mi, odu­rza za­pa­chem…

Jak oczy mo­dre, w ży­cie cha­bry się nie­biesz­czą,
Nim ostat­nia nad nimi za­dzwo­ni go­dzi­na,
Kło­sy sre­brzą się w słoń­cu i ci­cho sze­lesz­czą…

ORI­WEK

Szu­mią ci­cho za­cho­dem ozło­co­ne łany
I ła­god­nie po­chy­la się psze­ni­cy fala,
Ja­kieś gło­sy zmie­sza­ne i brzęk sły­chać zda­la
W błę­kit­ne­go po­wie­trza roz­to­czy świe­tla­nej…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: