Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Nocne Haiku - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 grudnia 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nocne Haiku - ebook

Czy może być coś straszniejszego dla rodzica, niż śmierć jedynego dziecka. Do tego śmierć samobójcza? Jak pogodzić się żyć z taką stratą, gdy w dodatku nie widzi się dla takiej śmierci powodu? Próbując zrozumieć syna – niespełnionego pisarza, będący na emeryturze ojciec analizuje jego teksty z jedynego ocalałego zeszytu z zapiskami, z czasem otrzymuje również fragmenty tekstów syna od przyjaciela, a w końcu zapis telefonicznej rozmowy z synową. Wszystkie te „tropy” niczym puzzle odsłaniają obraz syna, rzucając kolejne światło na prawdziwe powody tego, co zrobił. Wczytując się w zapiski syna – niedoszłego pisarza, jednocześnie ojciec sam prowadzi zapiski z tych swoich spotkań z literaturą, poddając analizie sam proces pisania co sprawia, że w końcu sam doświadcza siły targających pisarzem uczuć. Jednocześnie poprzez zapiski syna, bohater mierzy się z własnymi wspomnieniami, ponownie musi ocenić własne wybory i doświadczenia a na ich tle snuje opowieść o życiu i przemijaniu w trudnych czasach, w jakich przyszło mu żyć. Przez to dramat ten staje się opowieścią o życiu, analizą jego mechanizmów i praw, które wpływają na wybór ostatecznej decyzji. Na tym tle odbywa się pozorny monolog ojca, a nieświadomie – wielopłaszczyznowa rozmowa ojca z synem, a właściwie z duchem syna, który próbuje nawiązać z żyjącym ojcem kontakt właśnie poprzez literaturę.

 

Kategoria: Kino i Teatr
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-935993-0-1
Rozmiar pliku: 259 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Sce­na I

Pod­no­si się kur­ty­na. Na środ­ku sce­ny wi­dać de­li­kat­nie pod­świe­tlo­ne, sta­re biur­ko z krze­słem, za któ­rym sie­dzi star­szy męż­czy­zna i pi­sze. W trak­cie swo­jej opo­wie­ści po­ru­sza się: cho­dzi, przy­sta­je, sia­da na stop­niu na wprost wi­dza i zwra­ca się do nie­go – w za­leż­no­ści od wi­zji re­ży­se­ra i przy­ję­tej kon­wen­cji.

Gdzieś z tyłu, na dru­gim pla­nie, sie­dzi na pod­wyż­sze­niu (na przy­kład sza­fie) mało wi­docz­ny Syn – a ra­czej jego duch.

W tle, jak­by z dru­gie­go po­ko­ju, by nie za­głu­szać dia­lo­gu, sły­chać ra­dio, ew. rów­nież te­le­wi­zor. Oprócz mu­zy­ki, co ja­kiś czas do wi­dza do­cho­dzą waż­ne wy­da­rze­nia na świe­cie, któ­re „prze­pły­wa­ją obok” bo­ha­te­ra, sku­pio­ne­go na swo­im wnę­trzu, sym­bo­li­zu­jąc upływ cza­su.

Syn

Wol­no sy­la­bi­zu­je li­te­ry i re­cy­tu­je ca­łość.

A

AAAAAAAAAAAAAAAAA!!!

AAAAAAAAAAAAAAAAA!!!

AAAAAaaaaaaaaaaaaaa...

Krzyk. Szcze­li­na krzy­ku. Szcze­li­na, po­przez któ­rą wdzie­wa się na świat pierw­sza li­te­ra. Wiem, nie usły­szał jej ża­den anioł, nie usły­szał nikt ze sto­ją­cych po­nad ich za­stę­pa­mi. Nie mam złu­dzeń, nie mam na­dziei. Uro­dzi­łem się w roku po śmier­ci Sta­li­na. Mogę tyl­ko krzy­czeć.

Aaaaaaaaaaaa!

Aaa...

Nie, nie je­stem cho­ry. Krzyk jest jed­nym ze spo­so­bów za­po­mi­na­nia się wy­obraź­ni. Na­uczy­łem się go od Czło­wie­ka Sza­lo­ne­go. Kie­dyś chcia­łem pójść jego dro­gą. Zre­zy­gno­wa­łem. Nie, nie dla­te­go, że zna­la­złem dro­gi prost­sze. Prze­stra­szy­łem się jej nie­mo­cy. A krzyk? Krzyk mi o tym przy­po­mi­na.

Aaa...

a...

...dziś już się nie boję. Nie boję się pierw­szej li­te­ry al­fa­be­tu, ni ostat­niej. Nie boję się słów, któ­re z tych li­ter ukła­da­ją się w prze­dziw­ną mo­zai­kę na prze­mian zdzi­wie­nia i tego, co owo zdzi­wie­nie uni­ce­stwia. Nie boję się i was, bez­i­mien­ni, mil­czą­cy anio­ło­wie, któ­rych już cza­sa­mi uda­je mi się usły­szeć...

Oj­ciec

Do tej pory po­chy­lo­ny nad ze­szy­tem – pa­mięt­ni­kiem. Mówi jak­by do sie­bie, wa­żąc po­szcze­gól­ne sło­wa.

O...

Pi­szę.

Pierw­sze sło­wo...

Prze­pra­szam...

Czy ro­bię to wbrew so­bie?...

Co to zna­czy, że pi­szę?...

I czy to w ogó­le coś zna­czy?...

Dal­sze sło­wa są do wi­dza

Nig­dy się nad tym nie za­sta­na­wia­łem. Przez całe ży­cie uni­ka­łem py­tań o pierw­szeń­stwo kury przed jaj­kiem. Je­stem in­ży­nie­rem. Prag­ma­ty­kiem. Lu­bię (a wła­ści­wie lu­bi­łem) pra­co­wać, lu­bię słu­chać mu­zy­ki, lu­bię do­bre je­dze­nie i do­bre piwo. Je­stem he­do­ni­stą – je­śli uży­wam wła­ści­we­go sło­wa. O ko­bie­tach w moim wie­ku wspo­mi­nać ra­czej nie wy­pa­da. A szko­da. Mam 65 lat. Od kil­ku mie­się­cy je­stem też „eme­re­re”. Wy­słu­żo­ny. Tro­chę mi przy­kro z tego po­wo­du, bo chcia­łem jesz­cze pra­co­wać. Ale dano mi cał­kiem nie­de­li­kat­nie do zro­zu­mie­nia, że mój czas się skoń­czył. „Bez­ro­bo­cie, ko­le­go, ro­zu­mie­cie!”. Daw­niej mó­wi­ło się „to­wa­rzy­szu”. Do­sta­łem dy­plom, na­gro­dę za 40 lat pra­cy i urlop, z któ­re­go się nie wra­ca. Przy­znam, że zim­ny dreszcz ma­su­je mój krę­go­słup, gdy uświa­da­miam so­bie co to zna­czy. Nie­ste­ty, nie wol­ność, o któ­rej ma­rzy­ło się przez te wszyst­kie lata nie­na­wi­dze­nia bu­dzi­ka. Ra­czej strasz­li­wą sa­mot­ność i pust­kę, od któ­rych moż­na zwa­rio­wać. Na­praw­dę. Dla­te­go ku­pi­łem so­bie gru­by ze­szyt, bar­dzo dro­gie pió­ro i kil­ka pa­czek na­bo­jów z zie­lo­nym atra­men­tem. Zie­lo­nym, po­nie­waż ta­kie­go uży­wał w swo­im dzien­ni­ku Mi­chał, mój syn. Przy­najm­niej w tym, któ­ry mam przed sobą, bo tyl­ko ten się po nim ostał. Je­że­li były ja­kieś inne, to za­bra­ła je sy­no­wa. I chy­ba znisz­czy­ła, bo gdy ją o to za­py­ta­łem, z wście­kło­ścią po­wie­dzia­ła, że tak i że nie chce o tym wię­cej sły­szeć. Do­my­ślam się dla­cze­go. Mo­gło w nich nie być o niej ni­cze­go do­bre­go. Tak jak w tym, któ­ry mam przed sobą. Czy za­słu­ży­ła na tak su­ro­wą oce­nę? Nie wiem. Czy ja za­słu­ży­łem? Też nie wiem. Chy­ba dla­te­go ku­pi­łem ten ze­szyt. Bo może po­przez pi­sa­nie moż­na się cze­goś o so­bie do­wie­dzieć. I żeby nie zwa­rio­wać. Dzień jest pie­kiel­nie dłu­gi, gdy trze­ba go za­go­spo­da­ro­wy­wać sa­me­mu. Mu­szę przy­znać, że nig­dy tego nie czu­łem. Do nie­daw­na wszyst­kie wy­da­wa­ły mi się za krót­kie... Do cza­su, gdy to się sta­ło...

Mówi z tru­dem, wzru­szo­ny

Mój syn... Mi­chał... Nie żyje... Po­peł­nił sa­mo­bój­stwo...

Chwi­la ci­szy. Na­stęp­nie Syn re­cy­tu­je ko­lej­ną część „Abe­ca­dła”. Oj­ciec przy­sta­je bez ru­chu.

Syn

B

Byt.

Coś, co okre­śla, ale chy­ba nie aż tak bar­dzo, jak­by tego chcie­li ci, któ­rym okre­śla. Od­stę­pu­ję od nie­go bez żalu. Bach. Beetho­ven. Brahms. I nad wszyst­ki­mi Mo­zart. Dla­cze­go nie­miec­ka mu­zy­ka? Al­bo­wiem do­ty­ka­jąc ust usta­mi, sta­je­my się bar­dziej wraż­li­wi na do­gma­ty. Do­gma­ty dają pew­ność, ale za­bie­ra­ją sło­wa, któ­rych uży­wa­li­śmy tak nie­ostroż­nie, że prze­sta­ły zna­czyć. Nie­miec­ka mu­zy­ka nic tu nie po­mo­że. Ani żad­na inna. Mu­zy­ka nie ma mocy oca­la­nia słów ani ich zna­czeń. Dla­te­go nie po­tra­fię ukryć przy­jem­no­ści, z jaką za­ja­dam się świe­ży­mi pącz­ka­mi, piję wy­traw­ne wino, słu­cham Mo­zar­ta. Nie chcę ukraść cia­łu tych drob­nych ni­ja­ko­ści, któ­re tak bar­dzo utrud­nia­ją by­wa­nie czymś, co brzmi dum­nie.

Syn milk­nie i cho­wa gło­wę w ko­la­na. Po chwi­li mówi Oj­ciec.

Oj­ciec

Wy­rwa­łem... Wy­du­si­łem z sie­bie zda­nie, któ­re przez kil­ka lat nie prze­cho­dzi­ło mi przez gar­dło. Nie­zna­jo­mym mó­wi­łem, że wy­je­chał do Ame­ry­ki i nie daje zna­ku ży­cia. Ot, taka na­tu­ra. Zna­jo­mi wie­dzie­li, że nie war­to o tym przy mnie mó­wić. Dziś sam na­pi­sa­łem zda­nie, któ­re­go tak bar­dzo nie­na­wi­dzę... Aż brak mi tchu... Nie po­tra­fię tego wy­ra­zić... Ból mie­sza się z bez­rad­no­ścią, pust­ka z nie­wy­ra­żo­ną nig­dy mi­ło­ścią, wrzask z głu­chym, bez­względ­nym mil­cze­niem. Swo­im „czy­nem” mój ro­dzo­ny syn za­bił naj­lep­szą część mego ży­cio­we­go pro­gra­mu – na­dzie­ję. I może o to mu cho­dzi­ło, je­śli do­brze od­czy­ta­łem nie­któ­re zda­nia z jego ze­szy­tu. Nie­ste­ty, czę­sto ucie­kał się do ję­zy­ka za­cie­ra­ją­ce­go ko­mu­ni­kat. Jak gdy­by się bał, że może ko­goś ura­zić. Albo że to, co pi­sze, nie dość bę­dzie od­czy­ty­wa­ne jako po­ezja. I nie jest. W me­cha­ni­ce zu­peł­nie gdzie in­dziej znaj­do­wa­li­śmy pięk­no. W pro­sto­cie i nie­za­wod­no­ści kon­stru­owa­ne­go urzą­dze­nia. Dla­te­go po­plą­ta­ne i za­wi­łe fra­zy Mi­cha­ła cza­sa­mi bu­dzą moją iry­ta­cję:

Się­ga po sta­ry ze­szyt i czy­ta z nie­go

„Było to w śnie­gu. Le­że­li­śmy, nie pa­mię­tam czy nadzy, le­że­li­śmy tak bli­sko sie­bie, że nie mo­gło to mieć żad­ne­go dla ży­wych zna­cze­nia. Nie wi­ro­wa­li­śmy, nie spo­wi­ja­ły nas ko­ko­ny, nie sty­ka­li­śmy się uda­mi, nie było po­licz­ków i dło­ni, nikt nie do­znał za­wro­tu gło­wy ni spa­zmu, mo­gli­śmy w spo­ko­ju od­da­wać się śmier­ci. Nie za­uwa­ży­li­śmy, że oczy za­mro­zi­ły na­sze ser­ca i nie mo­gła już pły­nąć Bi­blia.”

Albo to:

„Nig­dy nie my­li­li­śmy dnia z nocą. Jako dziec­ko uczy­łem się prze­śla­do­wać śmierć za­po­mnie­niem. Do­sta­wa­łem za to do­bre stop­nie i drob­ne pie­niąż­ki. Czy te­raz ro­zu­mie­cie moją po­gar­dę dla na­uczy­cie­li? I ro­dzi­ców?”

O co tak na­praw­dę cho­dzi, je­że­li mam po­waż­nie trak­to­wać to, co na­pi­sał...

Kim był mój syn? Przy­znam, że nig­dy się nad tym nie za­sta­na­wia­łem. Nie mia­łem ani cza­su, ani po­trze­by ta­kie­go py­ta­nia sta­wiać. Był po pro­stu moim sy­nem. Cała resz­ta wy­ni­ka­ła z tej pro­stej kon­sta­ta­cji. Przy­najm­niej do pew­ne­go mo­men­tu. Jego ro­śnię­ciu było pod­po­rząd­ko­wa­ne na­sze ży­cie. Ro­bi­li­śmy z żoną wszyst­ko, żeby miał szczę­śli­we i do­stat­nie dzie­ciń­stwo, po­tem mło­dość. I chy­ba miał. Bo to, czy ma się dzie­ciń­stwo szczę­śli­we czy nie, nie za­le­ży od kra­ju ani ustro­ju, w ja­kim się żyje. Zresz­tą mó­wi­li­śmy mu praw­dę. Że kła­mie­my. Co in­ne­go mó­wi­my w domu, co in­ne­go poza nim. Nie wy­da­je nam się to nor­mal­ne, ale po­nie­waż jest po­wszech­ne, na­bra­ło sta­tu­su nor­my. I nie ma co so­bie ła­mać tym gło­wy. Tym bar­dziej prze­ciw­ko owej nor­mie wy­stę­po­wać. Nie ukry­wam, że cho­dzi­ło głów­nie o za­cho­wa­nie dość wy­so­kie­go stan­dar­du ma­te­rial­ne­go. Jako spe­cja­li­sta od tak zwa­nych „ma­szyn cięż­kich”, zjeź­dzi­łem służ­bo­wo pra­wie całą Eu­ro­pę i część Afry­ki. W cza­sach go­muł­kow­sko-gier­kow­skich było to coś, co bu­dzi­ło sza­cu­nek. Zwłasz­cza, że by­łem Ślą­za­kiem, któ­ry nie­miec­kie­go na­uczył się jesz­cze w szko­le. Oczy­wi­ście nie­miec­kiej, bo w cza­sie woj­ny in­nych nie było. Dla­te­go mu­sia­łem się za­pi­sać do par­tii. In­nej dro­gi awan­su nie wi­dzia­łem. Kil­ka ty­się­cy fra­ze­sów wy­gło­szo­nych pu­blicz­nie w cią­gu kil­ku pierw­szych lat mej par­tyj­no­ści po­zwo­li­ło mi do­stać miesz­ka­nie. W cza­sach wo­je­wódz­twa sta­li­no­grodz­kie­go był to wy­czyn nie lada. Szcze­gól­nie dla po­cząt­ku­ją­ce­go, bar­dzo bied­ne­go in­ży­nie­ra. Czy le­gi­ty­mi­zo­wa­łem w ten spo­sób wiel­ką wów­czas ma­chi­nę ter­ro­ru i zbrod­ni? Nie wiem. Ja na pew­no ni­ko­mu nie zro­bi­łem krzyw­dy. A gdy jesz­cze dziś po­rów­nu­ję to miesz­ka­nie z ge­hen­ną mego bra­ta, któ­ry przez po­nad dwa­dzie­ścia lat tu­łał się z żoną i dzieć­mi po róż­nych no­rach, to roz­grze­szam się ze swej par­tyj­no­ści w spo­sób na­tu­ral­ny.

Wi­dzę, że nie da się opo­wia­dać o kimś bar­dzo bli­skim, nie opo­wia­da­jąc o so­bie. To smut­ne i śmiesz­ne jed­no­cze­śnie. Smut­ne, bo moż­na od­kryć przy­pad­ko­wo, że czło­wiek nie jest tym, za kogo się uwa­ża. Śmiesz­ne, bo nie ma nic we­sel­sze­go nad fakt, że się stoi go­łym przed sa­mym sobą. Dia­bel­stwo ta­kie­go ćwi­cze­nia do­pie­ro te­raz do­cho­dzi mej świa­do­mo­ści. Za­zwy­czaj w żart ob­ra­ca­łem pa­te­tycz­ne i osten­ta­cyj­ne mó­wie­nie Mi­cha­ła, że pi­sa­nie jest czyn­no­ścią nie­bez­piecz­ną. Już wo­la­łem, gdy pi­sał w swo­im po­ko­ju, niż gdy po pi­ja­ne­mu wsia­dał do sa­mo­cho­du. Ale miał dużo szczę­ścia i za­wsze wra­cał cało. Prze­pro­si­ny, de­kla­ra­cje, przy­się­gi, po­sta­no­wie­nia – wszyst­ko to bra­ło w łeb, gdy tyl­ko prze­kro­czył pe­wien próg ilo­ścio­wy al­ko­ho­lu. Za­wsze mnie dzi­wi­ły ta­kie zmia­ny oso­bo­wo­ści, cho­ciaż nig­dy nie kła­dłem ich na karb cho­ro­by. Wie­lo­krot­nie z żoną obie­cy­wa­li­śmy sy­no­wej, że w na­szym domu nie na­pi­je się wód­ki. Nie­ste­ty, zbyt czę­sto obiet­ni­cy nie po­tra­fi­li­śmy do­trzy­mać. Al­ko­hol to zresz­tą dla mnie pro­blem zu­peł­nie nie­zro­zu­mia­ły. Nie wy­le­wa­jąc za koł­nierz, nig­dy nie mia­łem z nim pro­ble­mów. Do dziś zresz­tą lu­bię, gdy na naj­wyż­szej pół­ce lo­dów­ki leży so­bie spo­koj­nie kil­ka bu­te­lek świe­że­go, moc­ne­go piwa. Może dla­te­go ape­le sy­no­wej i jej ostrze­że­nia o cho­ro­bie mały przy­no­si­ły sku­tek. A może przy­czy­na leży głę­biej, niż mi się wy­da­wa­ło? W skłę­bio­nym za­kła­ma­niu wszyst­kie­go o wszyst­kim... Ży­li­śmy w tym sta­nie tak dłu­go, że pra­wie za­po­mnie­li­śmy, iż sło­wo po­wie­dzia­ne do dru­gie­go czło­wie­ka jed­nak coś zna­czy... Zresz­tą, nie wiem. Z sy­no­wą utrzy­mu­je­my bar­dzo chłod­ne i spo­ra­dycz­ne kon­tak­ty, a po­nie­waż nie mie­li dzie­ci, nic już nas ze sobą nie łą­czy. Wła­ści­wie to zna­la­zła ko­goś in­ne­go i nie chce nas wię­cej wi­dzieć. Żona nie może jej tego wy­ba­czyć, dla mnie to zwy­czaj­na ko­lej rze­czy. Ża­łu­ję tyl­ko, że nie chce roz­ma­wiać o in­nych dzien­ni­kach Mi­cha­ła, na­wet tych sprzed mał­żeń­stwa. Twier­dzi, że nie mia­ła cza­su ani ocho­ty ich czy­tać i że spa­li­ła wszyst­kie za­raz po jego śmier­ci. Z wście­kło­ści i nie­na­wi­ści. Obie­ca­ła, że spraw­dzi, czy cze­goś nie po­mi­nę­ła, ale już od mie­się­cy się nie od­zy­wa, więc chy­ba nie ma na­dziei. Szko­da, bo w ten spo­sób mógł­bym raz jesz­cze spoj­rzeć na część swo­je­go ży­cia. Su­ro­wy­mi i nad­wraż­li­wy­mi oczy­ma Mi­cha­ła...

Cały Mi­chał... Był chłop­cem nie­śmia­łym i do­bro­dusz­nym. Już w szko­le pa­ra­li­żo­wa­ły go pu­blicz­ne wy­stą­pie­nia. Nie­na­wi­dził wy­cho­dze­nia do ta­bli­cy i od­po­wia­da­nia przed całą kla­są. Wo­lał wy­pra­co­wa­nia pi­sem­ne. Skry­ty, za­mknię­ty w so­bie, trud­no na­wią­zy­wał przy­jaź­nie. Ła­two się zra­żał do lu­dzi. Wie­rzył w nie­re­al­ne i uto­pij­ne idee, któ­rych nig­dy nie pró­bo­wał re­ali­zo­wać. Był na to zbyt le­ni­wy albo zbyt in­te­li­gent­ny. Dla­te­go szu­ka­jąc dróg ła­twych i pro­stych, znaj­do­wał tyl­ko stro­me i krę­te ścież­ki do­ni­kąd. Zna­lazł żonę, któ­ra go ko­cha­ła, ale nie po­tra­fił w to uwie­rzyć. Więc wy­sta­wiał ją na bar­dzo cięż­kie pró­by. Przyj­mo­wa­ła je ze spo­ko­jem, po­tem prze­sta­ła mu ufać. Nie chcia­ła mieć z nim dziec­ka. Bar­dzo to prze­żył. Chciał wszyst­ko zmie­nić, ale było już za póź­no... Z nie­zro­zu­mia­łą dla mnie pre­me­dy­ta­cją i bez­względ­no­ścią ode­brał so­bie ży­cie... Nie po­tra­fię o tym pi­sać...

Ude­rza pię­ścia­mi w blat biur­ka. Wy­cho­dzi i po chwi­li wra­ca z czymś do pi­cia.Sce­na II

Oj­ciec

Dziś po raz pierw­szy prze­czy­ta­łem to, co na­pi­sa­łem. Dziw­ne uczu­cie. Nig­dy nie przy­kła­da­łem więk­szej wagi do tego, co mó­wi­li lu­dzie i co ja sam w róż­nych oko­licz­no­ściach mó­wi­łem. Mó­wi­li, bo ktoś im ka­zał albo mie­li w tym ja­kiś in­te­res. Zwy­kłe po­ro­zu­mie­wa­nie się zwie­rząt. Ja też, jak inni, nig­dy nie mó­wi­łem do sie­bie. By­łem zda­nia, że mó­wie­nie do sie­bie to ro­dzaj nie­groź­nej przy­pa­dło­ści, któ­rą ła­two ule­czyć. Zwłasz­cza pra­cą. Dzień bo­ga­to wy­peł­nio­ny za­ję­cia­mi nie zo­sta­wia cza­su na czyn­no­ści – z punk­tu wi­dze­nia po­wszech­nej, ży­cio­wej prag­ma­ty­ki – ja­ło­we. Czy­ta­nie i pi­sa­nie rze­czy nie zwią­za­nych bez­po­śred­nio z pra­cą za­wo­do­wą uwa­ża­łem za mar­no­wa­nie cza­su. Moż­li­we, że gru­pa lu­dzi zwią­za­na z pi­sa­niem za­wo­do­wo wy­ko­ny­wa­ła (czy wy­ko­nu­je) w ten spo­sób ja­kąś pra­cę. Więk­szo­ści jed­nak, wśród któ­rej upły­nę­ło moje ży­cie, wy­da­wa­ło się to głu­pie i nie­po­waż­ne. Je­dy­nym wy­jąt­kiem był Mi­chał. Naj­pierw za­mknął się w swo­im po­ko­ju i za­czął dużo czy­tać. Pra­wie z dnia na dzień. Gdzieś pod ko­niec li­ceum. A że przed­tem ca­ły­mi dnia­mi prze­by­wał poza do­mem i cią­gle były z nim kło­po­ty, na­wet ucie­szy­li­śmy się z żoną. „Sie­dzi i czy­ta” albo: „leży i czy­ta” – zda­wa­ła mi re­la­cję żona, gdy wie­czo­ra­mi wra­ca­łem do domu. Nie in­ge­ro­wa­li­śmy w jego lek­tu­ry, ma­jąc ci­chu­teń­ką na­dzie­ję, że może wśród nich są i ta­kie, któ­re oka­żą się uży­tecz­ne w szko­le. Nic z tego. Jego stop­nie po­zo­sta­ły na tym sa­mym po­zio­mie. Z góry do dołu trój­ki. Dzi­wi­ło nas i zło­ści­ło jed­no­cze­śnie, że tak małą wagę przy­wią­zu­je do swo­ich ocen. Przy­znam, że by­li­śmy za­sko­cze­ni, gdy bez na­szej po­mo­cy do­stał się na stu­dia. Za­ła­twi­li­śmy mu co praw­da przy­ję­cie na inny kie­ru­nek, po­li­tech­nicz­ny, ale cóż było ro­bić. Za­ak­cep­to­wa­li­śmy jego wy­bór, ale po­tem po­twier­dzi­ły się na­sze oba­wy. Na­uczy­ciel to szla­chet­ny za­wód, tyl­ko nie moż­na z nie­go wy­żyć. I to był po­czą­tek wszyst­kich jego klęsk ży­cio­wych. I mo­ich. Na­wet to dzi­siej­sze pi­sa­nie. Nie by­ło­by go, gdy­by Mi­chał żył. Nie je­stem z nie­go za­do­wo­lo­ny (oczy­wi­ście z pi­sa­nia!). Uchwy­co­ne na go­rą­co my­śli da­le­kie są od ele­gan­cji i pro­sto­ty. Jak gdy­by same się za­pi­sy­wa­ły. Wo­lał­bym bar­dziej je kon­tro­lo­wać. Mu­szę się jesz­cze nad tym za­sta­no­wić...
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: