Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nostalgia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 października 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Nostalgia - ebook

Wczesne dzieło Cărtărescu, składająca się z pięciu obszernych opowiadań, ukazała się w Rumunii najpierw pod innym tytułem: Sen. Tęsknota była w komunistycznym kraju zakazana. Nostalgia jest dowodem na to, że pisarz widzi więcej. Z komunistycznego Bukaresztu Cărtărescu stworzył, niczym Alfred Kubin, miasto snu, w którym wszystko jest możliwe: bezdomny mężczyzna wielokrotnie wygrywa w rosyjską ruletkę nawet wówczas, gdy w magazynku brakuje tylko jednego naboju, architekt projektujący fabryki oleju okazuje się być wirtuozem gry na organkach, a dziewczynka znika w fazie REM. Bukareszt okazuje się nie miejscem, ale portalem.

Pięć historii subtelnie łączy się ze sobą i w sobie odbija. Wszystkie pokazują realistyczny rewers i fantastyczny awers życia. U Cărtărescu nic nie jest oczywiste i, jak u Cortazara czy Borgesa, wszystko może być magiczne.  Jeden z amerykańskich krytyków nazwał trafnie rumuńskiego pisarza „Georgem Lucasem sowieckiego romantyzmu” wskazując jednocześnie najważniejsze narzędzia, z których zbudował piękny schron dla swoich wizji: fantazję i nostalgię.

Spis treści

PROLOG

Ruletkarz

NOSTALGIA

Słabołebski

Bliźnięta

REM

EPILOG

Architekt

NOTA TŁUMACZKI

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65595-22-5
Rozmiar pliku: 791 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ruletkarz

przeł. Joanna Kornaś-Warwas

Obdarz, Panie, pokojem Izraela,

Tego, który ma lat osiemdziesiąt i żadnej przyszłości na ziemi.

Przytaczam tutaj te wersy z Eliota, ale po co? W każdym razie nie jako możliwe motto do którejś z moich książek, bo już nigdy niczego nie napiszę. Wprawdzie piszę te słowa, ale bynajmniej nie uważam ich za literaturę. Napisałem już dość dużo literatury, przez prawie sześćdziesiąt lat zajmowałem się tylko tym i pozwolę sobie teraz, na samym końcu, na chwilę trzeźwości myślenia: wszystko, co stworzyłem po trzydziestce, było tylko żałosnym oszustwem. Dość mam pisania dalej, bez nadziei że kiedykolwiek zdołam przejść samego siebie, że zdołam przeskoczyć własny cień. To prawda, że do pewnego momentu byłem wobec siebie uczciwy w jedyny możliwy dla artysty sposób, to znaczy chciałem powiedzieć o sobie wszystko, absolutnie wszystko. Tym boleśniejsza była to iluzja, bo literatura nie jest odpowiednim medium, które daje możliwość powiedzenia o sobie czegoś choć trochę prawdziwego. Od pierwszych linijek, którymi zapełniasz stronę, w dłoń, która trzyma pióro, wsuwa się jak w rękawiczkę jakaś obca ręka, prześmiewcza, a twój obraz w lustrze kartki ucieka na wszystkie strony jak żywe srebro, tak że jego rozbiegane kuleczki łączą się w Pająka lub Larwę, Eunucha lub Jednorożca albo Bóstwo, podczas gdy chciałeś mówić po prostu o sobie. Literatura jest teatrologią.

Od kilku dobrych lat sypiam niespokojnie i śni mi się starzec, który popada w obłęd z samotności. Jedynie sen odzwierciedla mnie jeszcze w sposób realistyczny. Budzę się, płacząc z osamotnienia, nawet wtedy, gdy w ciągu dnia czuję się dobrze wśród żyjących jeszcze przyjaciół. Już nie mogę znieść mojego życia, a fakt, że dziś lub jutro doświadczę bezkresnej śmierci, sprawia, że próbuję myśleć. Dlatego też, ponieważ muszę myśleć, tak jak wrzucony w labirynt osobnik musi szukać wyjścia pośród umazanych łajnem ścian, choćby przez szczurzą dziurę, tylko z tego powodu piszę jeszcze te słowa. Nie po to, ściśle mówiąc, by udowodnić (sobie), że Bóg istnieje. Niestety, nigdy nie byłem, mimo moich wszelkich starań, wierzący, nie miałem kryzysów zwątpienia lub negacji. Możliwe, że byłoby lepiej, gdybym wierzył, ponieważ pisanie wymaga dramatu, a dramat rodzi się z uporczywej walki nadziei i rozpaczy, w której wiara odgrywa, jak sądzę, istotną rolę. W czasach mojej młodości połowa pisarzy nawracała się, a drugie pół traciło wiarę, co dla ich pisarstwa miało podobne skutki. Jakże zazdrościłem im tego ognia, podsycanego przez ich demony pod kotłami, w których jako artyści wiedli rajskie życie! I oto teraz siedzę w swoim kącie, kłębek łachmanów i chrząstek, na którego umysł, serce czy wiarę nie postawiłby już nikt, mnie już bowiem niczego nie da się zabrać.

Tkwię tu, w fotelu, przerażony myślą, że na zewnątrz nie istnieje już nic poza nocą gęstą jak bezkresna bryła smoły, jak czarna mgła, która pochłonęła z wolna, w miarę jak się starzałem, miasta, domy, ulice, twarze. Jedynym słońcem we wszechświecie pozostała, zdaje się, żarówka lampki nocnej, a jedynym oświetlanym przez nią obiektem jest pomarszczona jak figa twarz starca.

Po mojej śmierci mój grobowiec, mój zakątek, nadal będzie się unosić w czarnej, gęstej mgle, kierując donikąd te kartki papieru, by przeczytał je nikt. Ale to na nich jest, wreszcie, wszystko. Napisałem tysiące stron literatury – proch i pył. Poprowadzone po mistrzowsku intrygi, kukiełki z wymuszonymi uśmiechami, ale jak opowiedzieć coś, choćby niewiele, w tej ogromnej konwencji sztuki? Chciałbyś zawładnąć sercem czytelnika, a co on robi? O godzinie trzeciej kończy czytać twoją książkę, a o czwartej zabiera się do kolejnej, bez względu na to, jak dobra byłaby książka, którą mu powierzyłeś. Ale tych dziesięć, piętnaście stron to co innego, to inna gra. Moim czytelnikiem jest sama śmierć. Widzę jej czarne wilgotne oczy, uważne jak oczy dziewcząt, czytające, w miarę jak zapisuję ten tekst, linijka po linijce. Te strony zawierają mój plan nieśmiertelności.

Nazywam to planem, chociaż wszystko – i to jest mój triumf i moja nadzieja – jest prawdą. Jakie to dziwne: większość postaci zaludniających moje książki jest wymyślona, ale wszystkim wydawały się kopiami rzeczywistości. Dopiero teraz mam odwagę pisać o prawdziwym człowieku, który przez długi czas żył obok mnie, a który w mojej konwencji wydawałby się zupełnie niewiarygodny. Żaden czytelnik nie przystałby na to, aby w jego świecie mógł żyć człowiek kursujący tymi samymi zatłoczonymi tramwajami, oddychający tym samym powietrzem, człowiek, którego życie jest praktycznie matematyczną demonstracją porządku, choć dziś już nikt w coś takiego nie wierzy, a jeśli wierzy, to tylko dlatego, że jest to absurdalne. Ale niestety!! – Ruletkarz nie jest ani snem, ani halucynacją sklerotycznego mózgu, ani jakimś alibi. Teraz, gdy o nim myślę, jestem przekonany, że ja też znałem tego żebraka na końcu mostu z wiersza Rilkego, wokół którego kręcą się światy…



Zatem, drogi nikt, Ruletkarz istniał naprawdę. Istniała też ruletka. Nie słyszałeś o niej, ale powiedz, czy słyszałeś coś o Agharcie? Ja żyłem w nieprawdopodobnych czasach ruletki, widziałem, jak traci się fortuny i jak gromadzi się fortuny w bestialskim świetle prochu strzelniczego. Ja również krzyczałem w niskich podziemnych salach i płakałem ze szczęścia, gdy wyciągano na zewnątrz człowieka z rozbryzganym mózgiem. Poznałem wielkich magnatów ruletki, przemysłowców, właścicieli ziemskich, bankierów, którzy wielokrotnie obstawiali bajońskie sumy. Przez ponad dekadę ruletka była dla nas jak chleb i igrzyska naszego pogodnego piekła. Nikt nie pisnął o tym ani słowa przez czterdzieści lat? Pomyśl, ile tysięcy lat minęło od greckich misteriów? Czy ktoś dzisiaj wie, co tak naprawdę działo się w tamtych jaskiniach? Gdzie chodzi o krew, panuje milczenie. Wszyscy milczeli, choć może niejeden wtajemniczony pozostawił po sobie jakieś bezużyteczne kartki papieru, jak te tutaj, po których jedynie śmierć będzie wodzić kościstym palcem. Indywidualna śmierć każdego człowieka, czarny bliźniak, który rodzi się wraz z nim.

Człowiek, o którym tutaj piszę, miał pospolite imię, które wszyscy zapomnieli, ponieważ bardzo szybko zaczęto nazywać go Ruletkarzem. Kiedy ktoś mówił „Ruletkarz”, wiadomo było, że to o niego chodzi, choć ruletkarzy nie brakowało. Przypominam go sobie bez trudu: posępny wygląd, trójkątna twarz na długiej, chudej i żółtawej szyi, wysuszona skóra i rude, niemal szkarłatne włosy. Oczy żałosnej małpy, asymetryczne i, zdaje mi się, różnej wielkości. Sprawiał wrażenie niechlujnego i brudnego. Tak wyglądał zarówno w swoich roboczych ubraniach, jak i później w smokingach. Boże, jakże mnie kusi, by wprowadzić tutaj odrobinę hagiografii, rzucić na jego twarz nieskończone światło i dodać blasku jego oczom! Ale muszę zacisnąć zęby i wstrzymać się od tych nędznych trików. Ruletkarz miał mroczną twarz dość zamożnego chłopa, z zębami w połowie jak żelazo, w połowie jak węgiel. Od czasu gdy go poznałem aż do śmierci (od rewolweru, a nie od kuli), wyglądał tak samo. A przecież tylko jemu jednemu dane było ujrzeć nieskończoność matematycznego Boga i wziąć się z nim za bary.

Nie ma w tym mojej zasługi, że go znałem, że mogę o nim pisać. Mógłbym wznieść, mając tylko jego postać przed oczami, ogromnie rozgałęzione rusztowanie, papierową wieżę Babel, tysiącstronicowy Bildungsroman, w którym ja, pokorny Serenus Zeitblom, śledziłbym z zapartym tchem postępującą demonizację nowego Adriana. Ale co potem? Nawet jeśli, absurdalne założenie, popełniłbym arcydzieło, którego nie zdołałem stworzyć przez sześćdziesiąt lat pracy, zapytuję samego siebie: po co… Dla mojego ostatecznego celu, dla mojego głównego założenia (przy którym wszystkie arcydzieła świata są piaskiem klepsydry i puchem dmuchawca) wystarczy, bym nakreślił w trzech linijkach stadia larwalne życia psychopaty: brutalne dziecko, o posępnej twarzy, które kroi na kawałki owady i zabija kamieniami śpiewające ptaki; pasjonat gry szklanymi kulkami i rzucania podkową na kołek (przypominam sobie, jak stale tracił pieniądze, kulki, guziki, a potem rozpaczliwie brał się za łby z dzieciakami); nastolatek z napadami epileptycznej furii i wybujałym apetytem erotycznym; kryminalista skazany za gwałt i rozbój. Sądzę, że jedynym „bliskim” w całym tym pokręconym etapie jego życia byłem ja, może dlatego, że dorastaliśmy poniekąd razem, nasi rodzice byli sąsiadami. W każdym razie nigdy mnie nie uderzył i patrzył na mnie mniej podejrzliwie niż na innych, kimkolwiek byli. Kilka razy odwiedziłem go, pamiętam, w więzieniu, gdzie w dojmującym chłodzie rozmównicy skarżył się cały czas, przeklinając strasznie, na pecha w pokerze i prosił mnie o pieniądze. Niemal płakał z upokorzenia, że ciągle zostaje bez grosza, że nie potrafi nawet w jednym rozdaniu na tysiąc, które rozegrał, zgarnąć pieniędzy innych. Siedział tam na zielonej ławce, wrak człowieka z oczami czerwonymi od zapalenia spojówek.

Nie, nie jestem w stanie mówić o nim realistycznie. Jak realistycznie przedstawić żywą parabolę? Każdy chwyt, każdy zwrot lub automatyzm stylistyczny, który choć trochę przypomina prozę, przygnębia mnie, napawa obrzydzeniem. Dodam jeszcze, że po wyjściu z więzienia zaczął pić i w niespełna rok stoczył się straszliwie. Nie miał pracy, a jedyne miejsca, w których można go było z pewnością spotkać, to kilka podrzędnych knajp, gdzie zresztą, jak sądzę, także spał. Widywano go, jak snuje się od stolika do stolika, ubrany w ten jednoznaczny pijacki sposób: marynarka na gołe ciało, opadające w kroku spodnie (z wlokącymi się po chodniku mankietami), dopraszając się o kufel piwa. Wielokrotnie widywałem ponurą, bolesną dla mnie, a jednocześnie zabawną, farsę, którą fundowali mu od czasu do czasu stali bywalcy: wołali go do stolika i mówili, że postawią mu piwo, jeśli wyciągnie dłuższą zapałkę z dwóch trzymanych w dłoni przez któregoś. I pokładali się ze śmiechu, gdy zawsze wyciągał tę krótszą. Nigdy, jestem tego pewien, nie „wygrał” piwa w ten sposób. Mniej więcej w tym samym czasie ukazały się w czasopismach moje pierwsze opowiadania, a niedługo potem pierwszy tom opowiadań, który do dziś uważam za najlepszą rzecz, jaką kiedykolwiek napisałem. Byłem wtedy szczęśliwy z powodu każdej napisanej linijki, czułem się jak ktoś, kto konkuruje nie tyle z ludźmi ze swego pokolenia, co z wielkimi pisarzami świata. Stopniowo zyskiwałem miejsce w świadomości publicznej oraz w świecie literackim, schlebiano mi i w równym stopniu okazywano gwałtowną niechęć. Ożeniłem się po raz pierwszy i wreszcie poczułem, że żyję. Małżeństwo okazało się dla mnie skądinąd fatalne, pisanie bowiem zazwyczaj kłóci się ze szczęściem i dobrobytem. Zapomniałem, naturalnie, o moim przyjacielu, spotkałem go ponownie po kilku latach w najbardziej nieoczekiwanym miejscu: w śródmiejskiej restauracji pogrążonej w przyćmionym, halucynacyjnym świetle mieniących się tęczowo kiści kandelabrów. Rozmawiałem spokojnie z żoną, wodząc wzrokiem po sali, gdy nagle moją uwagę przykuła grupa geszefciarzy przy wręcz ostentacyjnie suto zastawionym stole. Pośród nich, w samym centrum uwagi, był on, wyelegantowany, z tą swoją długą, szczupłą twarzą, ale z tym samym wyglądem draba z oczami bez wyrazu. Siedział zblazowany na krześle, podczas gdy pozostali gadali z pewną grubiańską wesołością. Zawsze czułem odrazę do tych nalanych twarzy i czarnych garniturów w stylu nieprzyzwoitego grabarza, którymi ludzie tego pokroju starają się wyróżniać. Ale oczywiście przede wszystkim uderzyła mnie nieoczekiwana zmiana na lepsze sytuacji materialnej przyjaciela. Podszedłem do ich stolika i podałem mu rękę. Nie wiem, czy się ucieszył na mój widok, był nieprzenikniony, ale zaprosił nas, byśmy się przysiedli. W miarę jak wieczór skłaniał się ku nocy, wśród wielu banałów i bzdur przewijających się w rozmowie zaczęły pobrzmiewać niejasne słowa, enigmatyczne wyrażenia, którymi ci spekulanci przerzucali się ponad barokowo zastawionym stołem – a ja nie wiedziałem, jak zareagować. Przez kilka tygodni po tym zdarzeniu prześladowało mnie uczucie, że dostrzegłem, podświadomie, pewne perspektywy, które ginęły w innej przestrzeni, odmiennej od mojego mieszczańskiego świata, tylko lekko zabarwionego kapryśnością sztuki. Co więcej, często na ulicy, a nawet w moim biurze, miałem wrażenie, że jestem nadzorowany, sprawdzany przez jakąś niezdefiniowaną instancję, która jedynie unosiła się w powietrzu, rozproszona jak mgiełka zmierzchu. Teraz już wiem na pewno, że naprawdę byłem poddawany drobiazgowej weryfikacji, ponieważ wytypowano mnie, bym rozpoczął nowicjat w podziemnym świecie ruletki.JOANNA KORNAŚ-WARWAS

Fot. Korta Studio

Tłumaczka, lektorka języka rumuńskiego, ukończyła filologię rumuńską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Prowadzi szkołę językową CALITATE w Krakowie. Przekłada prozę, poezję oraz sztuki teatralne. Jest autorką przekładów najbardziej cenionych pisarzy rumuńskich, takich jak Max Blecher, Mircea Cărtărescu, Dan Lungu, Ioan Es. Pop, Varujan Vosganian. Powieść Dana Lungu pt. Jestem komunistyczną babą! znalazła się w półfinale Nagrody Angelus dla najlepszej książki Europy Środkowej w roku 2010. W 2016 roku otrzymała Nagrodę dla tłumacza „Europejskiego Poety Wolności 2016” za tomik Moja ojczyzna A4 Any Blandiany oraz Nagrodę dla tłumacza za przekład uhonorowanej Literacką Nagrodą Europy Środkowej ANGELUS Księgi szeptów Varujana Vosganiana.IRENEUSZ KANIA

Tłumacz, poliglota, eseista, znawca buddyzmu i kabały. Jest autorem licznych tłumaczeń z kilkunastu języków, przede wszystkim romańskich i azjatyckich. Przekładem zajmuje się od 1977 roku. Ukończył romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie prowadził zajęcia z przekładu literackiego w Studium Artystyczno-Literackim. Jest m.in. autorem tłumaczeń najważniejszych prac Mircei Eliadego i Emila Ciorana, tłumaczył również dzieła Umberto Eco i Constantina Noiki, a także Tybetańską Księgę Umarłych i korpus tekstów buddyjskiej szkoły Małego Wozu – Muttāvali (2009). W 1995 roku otrzymał Nagrodę Polskiego PEN Clubu za przekład z literatury obcej na język polski.

Fot. Joanna Kornaś-Warwas
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: