Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Notoryczna panna młoda - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Wrzesień 2015
Ebook
17,84 zł
Audiobook
21,29 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Notoryczna panna młoda - ebook

Hanka osiągnęła w życiu bardzo dużo: ładne mieszkanie, dobrze prosperujące biuro podróży, grupę oddanych przyjaciół. Nie czuje się jednak szczęśliwa – ma za sobą kilka nieudanych związków i wciąż szuka mężczyzny, z którym będzie mogła mieć dziecko. Kiedy na portalu randkowym poznaje Jacka, Polaka „po przejściach”, który od dwudziestu lat mieszka w Stanach, nie waha się ani chwili. Mimo ostrzeżeń przyjaciółek decyduje się zostawić wszystko swoim braciom i wyjechać na stałe do USA. Na miejscu pojawiają się pierwsze rysy w idealnym obrazie ukochanego i z każdym miesiącem jest coraz gorzej. Czy dwoje dojrzałych, od lat samotnych ludzi potrafi odnaleźć wspólne cele? Czy stać ich na kompromisy? Czy wbrew złym doświadczeniom z przeszłości mogą jeszcze dać sobie szczęście? Czy ta bajka skończy się zdaniem: „I żyli długo i szczęśliwie”?

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7835-450-5
Rozmiar pliku: 338 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

— Chyba wyjdę za mąż — oświadczyła Hanka, nakładając sobie kawałek pizzy z tuńczykiem i brokułami, właśnie ten, na który już od dłuższej chwili polowała Jolka.

— Matko kochana, znowu? — wyrwało się Jolce.

Siedziały w trójkę w pizzerii Aniołowo i świętowały urodziny Agaty, niestety już czterdzieste trzecie.

W knajpce panował lekki półmrok, rozjaśniony tylko ciepłym światłem grubych świec, stojących właściwie wszędzie: na dębowych stołach, parapetach, starych komodach i solidnych ladach. W migotliwym blasku kiwały się, wyginały i dygotały na suficie nierealne cienie. Wielkie, rzeźbione w drewnie anioły pochylały się nad bywalcami knajpki, a ironiczne uśmieszki zdobiły ich poorane bruzdami twarze. Przy centralnym, okrągłym stole siedział najstarszy z nich — miał surową minę i przenikliwe oczy. Bywało, że ta drewniana kukła wielkości dorosłego człowieka przyprawiała nowych gości pizzerii o zdumienie. Stolika tego nigdy nie zajmowało żadne hałaśliwe towarzystwo; rzadko pijano tam wódkę, a i piwo tylko w małych ilościach. Tak jakby zmęczony pobytem na Ziemi przedstawiciel Niebios mógł w każdej chwili pohamować zbytnie rozbawienie. W najgłębszym zakątku restauracji rezydowały trzy najmłodsze, pyzate aniołki — uśmiechały się, chociaż daleko im było do entuzjazmu. Krótko mówiąc, anioły nie były przekonane, że „życie jest piękne” i że „wszystko będzie dobrze”. Na pewno nie. Ale było to jedno z przyjemniejszych miejsc w mieście, gdzie w dodatku jadło się smacznie i niedrogo.

Ogromna pizza o nazwie „Miłosne Marzenie” zapewne smakowałaby wszystkim przyjaciółkom, gdyby nie to, że brokuły i tuńczyka umieszczono tylko na jednym kawałku. Jolka dostała porcję z salami, którego serdecznie nie znosiła, i chyba dlatego nie znalazła zrozumienia dla podekscytowanej Hanki. Za to Agata słuchała z wielką uwagą. — Ale to nie jest kolejny palant? — zapytała nieco naiwnie.

Hanka spojrzała na Agatę z nadętą miną.

— No wiesz, myślałam, że jesteś moją przyjaciółką i dobrze mi życzysz!

— No pewnie, stara — odparła Jolka. — Życzymy ci jak najlepiej, tylko że jak ostatni raz wychodziłaś za mąż, to facet okazał się prymitywnym dupkiem, który miał ochotę wyłącznie na twoją kasę, i potem trzeba było przez pół roku leczyć cię z depresji. Zastanów się, czy aby na pewno chcesz zmienić stan cywilny!

Hanka z urazą zajęła się konsumpcją. Pożerała brokuły i tuńczyka z zajadłością godną lepszej sprawy, Jolka zaś z rezygnacją skubała salami. Agata jak zwykle siedziała cicho i nie można było liczyć, że opowie się po którejś stronie albo spróbuje załagodzić sytuację. Dwie długie minuty upłynęły w milczeniu.

— No dobrze, przepraszam, nie złość się — powiedziała Jolka ugodowo. — Kto tym razem?

Hanka milczała chwilę, wpatrując się w kawałek pizzy na widelcu.

— Wiecie co? On ma takie smutne oczy…

I zastygła w zadumie, a Agata i Jolka poczuły, że chyba coś zrozumiały. Przyjaciółka wygłosiła krótką, pozornie tylko pozbawioną sensu wypowiedź jak ktoś, kto intensywnie myśli o tej jedynej wybranej osobie, kto zasypia, czując dotyk jej dłoni i budzi się z jej twarzą pod powiekami.

— O cholera… Beznadziejny przypadek. Wzięło cię na amen… Kto to jest? Skąd go znasz? Co o nim wiesz? Czy on cię kocha? Leci na twoją chatę? A może na forsę?

Hanka spojrzała na przyjaciółki z oburzeniem.

— Oszalałyście? Jacek to porządny facet, wiem o nim, co trzeba, a w ogóle to odwalcie się. Tym razem wszystko jest OK. Nie ma jeszcze pięćdziesięciu lat, jest poważny i cały czas się mną zachwyca.

— No, to chwała Bogu. Po erotomanie Groszku i żonatym Lucjanie to naprawdę wielka ulga — skomentowała Jolka nie bez złośliwości. — Hanka, ty naprawdę musisz nabrać dystansu. Nie każdy gość poznany w Internecie nadaje się na męża. A prawie żaden, wbrew deklaracjom, tego nie pragnie. Oni szukają panienek, przygód bez zobowiązań, a nie ślubu i rodziny. Zrozum to!

— Ależ ty jesteś zazdrosna — odkryła nagle Hanka. — Kompletnie się tego po tobie nie spodziewałam, wiesz? Zachowujesz się jak ta wariatka, Daria. Odbija maniacko facetów wszystkim koleżankom i nigdy bym nie pomyślała, że akurat ty…

— Hanka, proszę cię, daj spokój. Przecież Daria właśnie MNIE zniszczyła przyjaźń z Jarkiem, nie pamiętasz? To ten harcerz ze Zgierza. Mieliśmy po siedemnaście lat; on chyba się trochę we mnie kochał, a ja po prostu chciałam mieć kumpla… — Nagłe wspomnienie nastroiło Jolkę rzewnie, a przeszłość dopadła ją z taką siłą, że nie dała Hance szans. — Proszę przynieść jeszcze jedną butelkę wina! — zawołała w stronę kelnera i pochyliła się ku przyjaciółkom. — Słuchajcie, Jarek to był naprawdę fajny chłopak, a ta cholerna małpa nagadała mu o mnie bredni i w efekcie wszystko się skończyło. Chyba się mnie przestraszył. Nawet jeśli trochę mu nazmyślałam o sobie, to przecież tylko troszkę i nieszkodliwie… A wiecie, że on teraz jest księdzem? Szkoda, nie? I pomyśleć, że ja, durna, sama dałam Darii numer jego telefonu. Dałam numer mojego przyjaciela mojej przyjaciółce… Wiecie co, dziewczyny? Jestem kretynką!

— No właśnie. Więc odczep się od mojego Jacka — spokojnie odparła Hanka. — Chyba jednak za niego wyjdę.

* * *

Przez ostatnich dwadzieścia lat apetyczna, urokliwa i zamożna Hanka notorycznie wychodziła za mąż. Mniej więcej co pół roku obdzwaniała swoje przyjaciółki i oznajmiała, że teraz to już na pewno ten. Że nie leci na jej forsę, że w łóżku jest OK i że jeśli tylko zgolić mu wąsy, będzie super. Jolka i Agata przyzwyczaiły się już do tych sensacyjnych telefonów i tylko trwająca od ogólniaka przyjaźń powodowała, że nie wyzywały jej od durnych blondynek. Mijało kilka tygodni i Hanka telefonowała z informacją, że facet jest palantem lub okazał się żonaty. I że należy o nim jak najszybciej zapomnieć.

Największym, właściwie jedynym marzeniem Hanki od zawsze była rodzina, a ściślej biorąc — macierzyństwo. Trudno się dziwić: wyrosła w domu bez uczuć. Matka zmarła młodo, a ojciec tyrał dniami i nocami, by utrzymać stadko dorastających dzieci. Cała czwórka chowała się właściwie na ulicy i choć w takich okolicznościach rzadko się to zdarza, wszyscy wyrośli na porządnych ludzi. Tyle że jakimś dziwnym trafem nie zdołali zbudować między sobą mocniejszych więzi. Rodzeństwo traktowało się dosyć chłodno. Hanka często wspominała, jak jej starsza siostra Alicja przeganiała ją z kąta w kąt i nigdy nie miała dla niej czasu, zapewne instynktownie bojąc się przyjąć rolę zastępczej matki. Bracia, zajęci jakimiś podwórkowymi interesami, odnosili się do smarkuli z pogardą, w najlepszym razie — z pobłażaniem. Zresztą jako najmłodsza z całej czwórki na zawsze pozostała właśnie „Smarkulą”. Nawet po przekroczeniu czterdziestki.

A głód uczuć rósł z każdym rokiem. W ogólniaku cztery dziewczyny (wtedy jeszcze była z nimi Daria) bardzo chciały mieć swoich chłopców. Bardzo, ale przecież nie za wszelką cenę. Wszystkie oczywiście były zakochane i to co rusz w kimś innym, tyle że uczucia te ciągle pozostawały nieodwzajemnione. Tego, że wokół każdej z nich wciąż kręcił się jakiś chłopak, zdawały się nie zauważać. To nie byli kandydaci na sympatie (tak się wtedy śmiesznie mówiło) — to byli kumple, z którymi można było co najwyżej pójść do kina. Zmieniające się jak w kalejdoskopie obiekty uwielbienia (czyli najczęściej faceci z sąsiednich lub starszych klas) żyły natomiast w błogiej nieświadomości. Dziewczęta godzinami marzyły, jak by to było pięknie, gdyby jeden z drugim domyślił się ich uczuć i zapałał wzajemnością. Ponieważ nic takiego się nie działo, kombinowały coraz intensywniej, co zrobić. Jak dać im to dyskretnie do zrozumienia? Jak zwrócić na siebie uwagę? Nie było odpowiedniego sposobu. „Nie możemy się przecież narzucać! To ONI mają się za nami uganiać” — utwierdzały się w chwilach zwątpienia.

Wszystkie cztery były na swój sposób atrakcyjne i wszystkie… pełne kompleksów. Hanka z całej czwórki powinna mieć sobie najmniej do zarzucenia. Dysponując pełnią kształtów i zalotnymi dołeczkami w policzkach, połyskując w szerokim uśmiechu pięknymi śnieżnobiałymi zębami, ściągała na siebie uwagę dorastających chłopców, ale równocześnie budziła w nich respekt, a często nawet lęk. „Taka duża i cała dla mnie” — żartował niepewnie Mały, który sięgał jej do ramienia. Hanka prostowała się, wypinała biust i z uśmiechem triumfu odchodziła.

Któregoś dnia Joasia powiedziała jej, że nie może przebierać w chłopakach, bo jej warunki na to nie pozwalają. Joasia! Zwalista dziewucha o twarzy zbombardowanej pryszczami, tyłkiem jak Brama Floriańska i wiecznie niedomkniętymi ustami z drobinkami śliny w kącikach. Dziś pewnie usłyszałaby od Hanki krótką, acz treściwą ripostę, ale wtedy ta pseudożyczliwa uwaga zrobiła swoje, zwłaszcza że Joasia stale włóczyła się z jakimiś chłopaczyskami. Hanka skurczyła się, zamknęła w sobie i spoważniała. Przed lustrem w łazience godzinami studiowała rzekome ułomności sylwetki. Fascynujące ją do niedawna jędrne piersi stały się ohydnymi balonami, krągłe uda okazały się tłustymi wałami, a dołeczki w twarzy — wstrętnymi bruzdami. Na dodatek co tydzień mierzyła wzrost. Fakt, była wysoka. Może nawet trochę za bardzo.

„Gdzie ja znajdę chłopaka, który nie przerazi się moich wymiarów? Jestem wyższa od każdego faceta w klasie!” — łkała wieczorami, wtulając się w poduszkę.

Przed zaśnięciem szukała zwykle w pamięci odpowiednio wysokich kolegów ze starszych klas, zastanawiała się, do której kawiarni chodzą studenci filmówki lub polibudy. Ci z uniwerku odpadali, bo jak też oni będą w przyszłości zarabiać?! „Facet filolog lub historyk to przecież bieda z nędzą. No, może tylko prawnicy, ale oni z kolei są przemądrzali i nudni. Ci z medycyny za bardzo zakuwają, by siedzieć w knajpkach, więc nimi też nie warto sobie zawracać głowy. A poza tym po co mi mąż, którego byle pielęgniarka na nocnym dyżurze może uwieść?” — upewniała się Hanka w słuszności swego myślenia.

Po lekcjach chodziły w czwórkę do Capri — położonej w pobliżu liceum kawiarni, w której kelnerki nie przeganiały uczniów palących papierosy i pewnie dlatego bywali tam wszyscy faceci z ich ogólniaka. Kawiarnia była jasno oświetlona i nieprzytulna. Kiwające się pod łokciami kwadratowe stoliki na metalowych nogach przykryto ceratowymi obrusami w czerwoną krateczkę i ozdobiono wazonikami w kolorze musztardy. W każdym z nich wzdychała smętnie sztuczna róża z postrzępionego materiału. Na większości stolików stały ciężkie popielnice z zielonkawych luksferów — poobtłukiwane na brzegach, niedomyte i cuchnące popiołem. Szaro-żółte ściany zdobiły przykurzone reprodukcje w tanich ramach: Słoneczniki Van Gogha, Dziewczynka z gołębiem Picassa i oczywiście Józio Feldman Wyspiańskiego. Co wspólnego miały te dzieła sztuki z obiecującą egzotyczne przygody nazwą kawiarni, nie wiedział nikt. Ale też nikt się nad tym nie zastanawiał, a jeśli już ktoś wywołał temat, to wszyscy szybko dochodzili do wniosku, że lepsza Capri niż Obywatelska albo Robotnicza. Chociaż, prawdę mówiąc, te dwie nazwy zarezerwowane były raczej dla restauracji niż kawiarni.

Dziewczyny godzinami siedziały przy coca-coli lub herbacie, nie zwracając uwagi na obskurne otoczenie. Hanka opowiadała o małżeństwie, a właściwie o tym, jak powinien wyglądać kandydat na męża, ile mieć pieniędzy i jak bardzo intratny zawód uprawiać. Jolka czasami nieśmiało pytała, czy Hanka nie bierze pod uwagę poczucia humoru, zainteresowań i inteligencji, ale zawsze słyszała, że to mniej ważne.

Któregoś grudniowego popołudnia dziewczęta rozmawiały jak zwykle półgłosem. W kawiarni nie było właściwie nikogo, tylko w końcu sali siedziało jakichś trzech facetów. Pochyleni ciasno nad stolikiem liczyli banknoty, zapewne dolary.

— Kobieta musi mieć pewność, że nigdy nie zabraknie jej pieniędzy. Nie możemy się zadawać z gołodupcami — przekonywała przyjaciółki Hanka.

— A co z miłością? — dopytywała się nieusatysfakcjonowana tymi racjonalnymi wywodami Jolka.

— Kurczę, no właśnie ci tłumaczę, że uczucia trzeba lokować w odpowiednim facecie. Czasy, kiedy rodzice wybierali kandydata na męża, już minęły i chyba szkoda, bo oni właśnie wtedy kierowali się najważniejszymi kryteriami — facet musiał być tak bogaty, żeby zapewnić córce godziwe życie.

— To był przecież ordynarny handel żywym towarem! — żachnęła się Jolka. — „Cudowni” rodzice wpychali bez żenady ukochane córeczki obleśnym staruchom do łóżek, a ty mi tu żałujesz, że te czasy już minęły?! Oszalałaś?

— Głupia jesteś! — rzuciła Hanka. — Rola kobiety sprowadzała się wtedy do pięknego wyglądu i chodzenia do teatru, opery, na rauty…

— To ty jesteś głupia. Moim zdaniem życie kobiety upływało wtedy na piciu nalewek pod pretekstem leczenia migreny, beznadziejnym romansowaniu z pożal się Boże poetami i rodzeniu kolejnych tuzinów dzieci. Oczywiście swojemu ohydnemu staruchowi.

— Skąd wiesz, że piły te nalewki? — zdziwiła się Agata.

— A co innego? Dlaczego tak chętnie mdlały w tych swoich niby za ciasnych gorsetach, dlaczego tak często miały to głupie „bolenie głowy”, jak mawiała jedna hrabianka — koleżanka mojej mamy? Bo to pozwalało im zamykać się w ciemnych pokojach i chlać bezkarnie. A w dodatku jak cię dopadła migrena, to stary mąż nie miał wstępu do twojej sypialni.

— Jolka, naprawdę bzdury opowiadasz. A nawet jeśli tak było, to jedna rzecz się nie zmieniła: kobieta jest od tego, żeby być żoną i matką — podsumowała Hanka.

— Ale ja nie chcę jeszcze wychodzić za mąż! Za kilka miesięcy zdaję na studia, chcę się bawić, zwiedzać Polskę, jeździć na koncerty jazzowe. Tylko nie wiem, czy Grzesiu lubi jazz… Od pewnego czasu Jolka tkwiła w niezrozumiałym dla przyjaciółek uporze co do obiektu miłości. Nieświadom niczego Grzegorz dawał czasem do zrozumienia, że Jolka nie jest mu obojętna, ale przyjaciele szybko ściągali go na ziemię. „Co się będziesz uganiał za babą! Idziemy! Widzew gra!” — argumentowali i Grzesiu pokornie podporządkowywał się chłopakom.

— Jolka ma trochę racji, Haniu — odezwała się milcząca do tej pory Daria, mrużąc czarne, głęboko osadzone oczy. — Czy wiesz, jak to jest iść do łóżka z łysym, brzuchatym gościem?

Zakłopotanie trzech przyjaciółek stało się wręcz namacalne. Nie po raz pierwszy Daria w zaskakujący sposób dotykała tematu, który — chociaż nieobcy — wciąż jednak wydawał się dziewczynom bardzo odległy. Jakoś tak się stało, że mimo swej atrakcyjności wszystkie trzy ciągle jeszcze były na etapie westchnień, przytulania się w tańcu i trzymania z lubym za rączkę, oczywiście tylko wtedy, gdy nikt ich nie widział. Bardziej intensywne pieszczoty nie wchodziły w rachubę. Każdej z nich wydawało się to naturalne, chociaż każda miała inny powód. Jolka, po uszy zakochana w Grzesiu, nie wyobrażała sobie, by jakiś „obcy” facet mógł ją dotknąć, a Grzegorz póki co wolał piłkę nożną. Agata uważała, że „te rzeczy” można robić dopiero po ślubie. A Hanka…

Hanka z przerażeniem zaczęła podejrzewać się o brak temperamentu. To, co wprawiało w platoniczny zachwyt przyjaciółki, na niej nie robiło najmniejszego wrażenia. Mocne ramiona, wąskie biodra, silne nogi, piękne dłonie i wyraźnie zarysowany podbródek nie interesowały jej w żaden sposób. Facet miał być bogaty, i już. No, może nie bogaty, ale przynajmniej zamożny. Powinien mieć żyłkę do robienia pieniędzy, wszystko jedno w jaki sposób. Oczywiście legalny, bo Hanka nie życzyła sobie komplikacji z kodeksem karnym, ale jakie to miały być interesy, nie bardzo wiedziała. Czasy były takie, że forsę mieli wyłącznie cinkciarze spod Pewexu i taksówkarze, ale Hanka nie wdawała się w szczegóły.

— Kobieta nie powinna dociekać, skąd mąż bierze pieniądze. Ważne, by je miał — przekonywała przyjaciółki, które z powątpiewaniem kręciły głowami. — O rany, przecież nie mówię, żeby handlował fałszywymi dolarami! Chodzi o to, żeby był przedsiębiorczy…

— A co ci przeszkadza, że twój facet będzie robił lewe interesy? Ważne, żeby nie wpadł! — niespodziewanie wtrąciła się do rozmowy ogniście ruda kelnerka w średnim wieku. — Uczcie się życia, panienki, póki czas. Dzisiaj nie da się uczciwie zarobić!

Agata spłonęła pąsem na samą myśl, że ktoś mógł usłyszeć ich rozmowę, Darię i Jolkę zamurowało, a Hanka odpowiedziała spokojnie:

— To nieprawda. Mój tatuś pracuje uczciwie i żyjemy sobie całkiem dobrze…

Jakież były dziecinne w tej swojej świeżo osiągniętej dorosłości! Pogląd na świat był przedziwną wypadkową, złożoną z usłyszanych od rodziców przestróg, mądrości z połykanych w nocy książek Krystyny Siesickiej i — w największym chyba stopniu — doświadczeń rodzeństwa. Hanka nie rozmawiała w domu o swoich marzeniach, ale przecież i Agata, i Jolka stale przyglądały się podbojom sercowym starszych sióstr. Ciągłe zakochiwanie się i odkochiwanie, burzliwe randki, nieporadne i naiwne gry, prowadzone z ogłupiałymi nieco wobec tych intryg chłopakami, były najlepszymi uniwersytetami uczuć dla czterech przyjaciółek. No, powiedzmy trzech, bo Daria już od pewnego czasu chadzała własnymi ścieżkami, czasami tylko dając dziewczynom do zrozumienia, że wiele wie o życiu i byciu z facetami.

Ruda kelnerka z Capri nigdy więcej nie wtrąciła się w rozmowę licealistek. Hanka nie mogła przypuszczać, że jeszcze kiedyś spotka ją na swej drodze…

Tak było w ogólniaku. Żadna z dziewcząt w dziedzinie uczuć nie wyszła poza romantyczne marzenia i teoretyczne rozważania, po maturze zaś wszystkie wpadły w wir studenckiego życia. Daria wyjechała do Gdyni, by studiować aktorstwo „u Baduszkowej” i słuch o niej zaginął, Jolka dostała się na politologię, Agata na polonistykę, a Hanka podjęła studia na Akademii Ekonomicznej w Katowicach.

Rozpoczęło się naprawdę dorosłe życie…

* * *

— Przeczytam wam fragment ostatniego mejla. — Hanka wniosła tacę z drinkami i kawą. — Mówię wam, kompletny odpał. To jakiś niesamowity romantyk. Albo może oszalał, kiedy zobaczył moje zdjęcie?! Posłałam to z Portugalii, wiecie, na plaży, w czarnym bikini. Czekajcie, zaraz wydrukuję ten list.

— Czytaj — pogoniła zniecierpliwiona Agata. Tkwiła właśnie w epicentrum kryzysu małżeńskiego i spragniona była pozytywnych emocji.

Siedziały w trójkę w salonie Hanki. Ani Jolka, która od lat budziła wśród przyjaciółek grozę lekceważącym stosunkiem do dóbr materialnych, ani uwikłana w kredyty Agata nawet marzyć nie mogły o takim gniazdku. Przestronne, jasne dwupoziomowe mieszkanie było wyjątkowo funkcjonalne i bardzo zadbane, choć urządzone być może ze zbytnim przepychem. Masywne, obite złotym pluszem meble przywodziły na myśl bogate mieszczaństwo końca XIX wieku i wywoływały — przynajmniej u Jolki — mgliste skojarzenia z molami. Ściany pokryte były drogimi tłoczonymi we florystyczne wzory tapetami, na parkietach leżały grube dywany, a z sufitów zwisały ciężkie, stylizowane na Księstwo Warszawskie żyrandole. Dorodne fikusy, draceny i juki dopełniały wystrój. Obfitość bibelotów, ustawionych pieczołowicie na komodach, w serwantkach i szafeczkach, budziła w dziewczynach odmienne refleksje.

„Po jaką cholerę ona to wszystko kupuje? — myślała Jolka. — Siedlisko kurzu i nic więcej”.

W tym samym czasie Agata zastanawiała się, ile mogły kosztować te wszystkie figurki i flakony, szkatułki i świeczniki…

— Moja piękna… — dobitnie, acz z nabożeństwem zaczęła Hanka, trzymając w ręce pokaźny plik gęsto zadrukowanych kartek. — Wczoraj wieczorem doznałem olśnienia. Jesteś Afrodytą, boginią piękna. Jesteś płodnością. Zstąpiłaś z Olimpu na Ziemię, by dać mi szczęście. Spotkajmy się jak najszybciej! Jasnowłosa Afrodyto, chcę się wtulić w twoje krągłości i poczuć wielki, bezkresny spokój. Pragnę cię tak bardzo…

— Matko kochana, przecież to jest jakiś bełkot! — zawołała Jolka i już chwilę później gorzko tego pożałowała.

— Bełkot? Bełkot?! — Hanka spojrzała na przyjaciółki z satysfakcją. — A twój Grzesiu kiedyś tak do ciebie napisał? Albo chociaż spróbował powiedzieć? — przypomniała Jolce niespełnioną miłość życia. To był gruby nietakt i Hanka dobrze o tym wiedziała, ale zwyczajnie nie mogła się oprzeć. — A twój święty Romuś? — rzuciła w stronę zafascynowanej kwiecistym stylem Jacka Agaty, której przez myśl nawet nie przeszło, że to kicz. — Potrafi tak bajerować?

Przyjaciółki zamilkły. Były dojrzałymi kobietami po czterdziestce, miały bogate doświadczenia życiowe i tak naprawdę nie powinny być już sentymentalne. A jednak Hanka poruszyła czułe struny.

Jolka przymknęła oczy i znalazła się nagle przed swoją klatką schodową. To było w liceum. Padał marcowy deszcz, a lodowaty wiatr smagał wodnymi igiełkami po twarzach. Grzesiu odprowadził ją po jakimś kinie czy zabawie klasowej. Robił to zawsze i niestety nie było w tym nic wyjątkowego — zwykły koleżeński gest dobrze wychowanego chłopaka. Tym razem jednak wszystko potoczyło się jakoś inaczej — wracali przecież całą paczką i nagle Jolka uświadomiła sobie, że Grześ tak sprytnie ułożył trasę powrotu, by jej dom znalazł się na końcu. Na Dobrą dotarli już tylko we dwoje. Dygotali z zimna, ale nie wiedzieć czemu nie mogli się rozstać. Chłopak opowiadał jakieś głupstwa, wspominał dzieciństwo w dalekim Kędzierzynie, mówił coś o osiedlu, na którym ulice nie miały nazw, bo były oznakowane kolejnymi literami alfabetu. Paplał byle co i był wyraźnie podekscytowany, pokrywając tą gadaniną niepewność, podniecenie i wszystkie inne szczeniackie uczucia. Być może nie miał po prostu odwagi wyznać, co naprawdę czuje. A może nic nie czuł? Jolka patrzyła w te jego kochane niebieskie oczy i słysząc, jak serce łomocze jej pod kurtką, bała się powiedzieć cokolwiek, by nie pomyślał, że mu się narzuca. Czekała na jedno ciepłe słowo, jeden czuły gest.

Bezskutecznie. Potem Grzesiu dostał zapalenia płuc i wychowawczyni powiedziała, że musiał wyjechać do sanatorium w Rabce, bo bardzo osłabł. Nikt prócz ich dwojga nie wiedział, skąd się to wzięło. Zobaczyli się dopiero po sześciu miesiącach, na początku kolejnego roku szkolnego. A sześć miesięcy, to dla piętnastolatków cała wieczność…

Dwadzieścia pięć lat później, kiedy — porażeni przedwczesną śmiercią wspólnego kumpla, Leszka — siedzieli po pogrzebie w jakiejś knajpie nad metaxą i wspominali cudowne czasy ogólniaka, Grzesiu w końcu powiedział: „Ja też się w tobie kochałem. Ale byłaś wtedy taka niedostępna!”.

Agata również odpłynęła we wspomnienia, chociaż zdecydowanie mniej odległe. Osiemnasta rocznica ślubu. Romuś — jak zwykle przystojny i pachnący — wrócił do domu tylko trochę podchmielony. Wyjątkowo, bo zwykle wracał zwyczajnie zalany. Mimo tej jego względnej trzeźwości uroczy w planach wieczór zakończył się potworną awanturą, wyzwiskami i szlochem. Romuś wręczył żonie piękny (co prawda, to prawda) komplet artystycznej srebrnej biżuterii i z trochę rozmazanym przez alkohol uśmiechem powiedział: „Wydałem na to cacko całą pensję, maleńka. Ale pamiętam, że lubisz skompletowane rzeczy. Jutro rano dasz mi jakąś forsę, dobrze? Bak pusty, a mnie zostało kilka groszy…”.

Agata nie zapanowała nad sobą. To już kolejny raz mąż zaskakiwał ją kompletnie nieprzemyślanymi decyzjami i idiotycznymi wydatkami, których z nią nie konsultował. Mizerna pensja nauczycielki wystarczała im zaledwie na opłaty. A co z resztą? Beztroski Romuś coraz częściej kupował sobie drogie ciuchy (choć przyznać musiała, że jej też robił ekskluzywne prezenty), luksusowe sprzęty do domu i biżuterię. Na pytania żony, skąd wezmą pieniądze na jedzenie i raty za samochód, odpowiadał: „Ależ ty jesteś przyziemna! Jakoś sobie przecież poradzimy”. Do tej pory to „jakoś” oznaczało pożyczki — Agata prosiła o nie na zmianę mamę i starszą siostrę. Miesiąc temu jednak siostra odmówiła, a mama wprawdzie wyciągnęła ze starej, wytartej portmonetki kilka banknotów, ale Agata doskonale wiedziała, że przez młodszą córkę wprowadzi do swojego i tak już skromnego menu ziemniaki z kefirem. I będzie je jeść przez okrągły tydzień. Dręczyły ją wyrzuty sumienia, ale co miała zrobić? Tym razem jednak nie wytrzymała. Wykrzyczała wszystkie swoje pretensje, choć dobrze wiedziała, że to nic nie da, a rano obudzi się z opuchniętymi powiekami i czerwonym nosem. Nie potrafiła się opanować. Poczucie bezsilności i kompletnej przegranej nie opuszczało jej od wielu lat, chociaż przed przyjaciółkami niezmiennie udawała, że wszystko jest OK. Prawie zapomniała o córeczce, którą straciła w piątym miesiącu ciąży. Starała się nie pamiętać o tym, że Romuś właśnie JĄ obwiniał za poronienie i pił, bo rzekomo nie umiał pogodzić się z tragedią. Nie chciała przyznać się przyjaciółkom, że jej uwielbiany w towarzystwie mąż był w rzeczywistości nieodpowiedzialnym gówniarzem i pijakiem… Tak, gówniarzem, bo określenie „Piotruś Pan” było zbyt delikatne. Agata czuła na karku coraz większy ciężar, wciąż trudniej było jej zastanawiać się nad rozwiązaniem tego problemu. Nie umiała racjonalnie przemyśleć sytuacji i wyciągnąć wniosków. „Ja, która jestem mistrzynią w analizowaniu utworów literackich i rozkładaniu ich na czynniki pierwsze, nie potrafię tego zrobić z własnym życiem” — myślała z goryczą. — Inna sprawa, że właśnie z rozkładaniem mojego życia świetnie radzi sobie mój uroczy mąż…”.

Tymczasem Hanka niezmordowanie czytała koleżankom mejle od Jacka. Po trzecim drinku Jolka przestała się czepiać jego grafomaństwa i tylko od czasu do czasu parskała cichym śmiechem, Agata zaś w pewnym sensie straciła kontakt z rzeczywistością i — nucąc pod nosem: „kochać to nie znaczy zawsze to samo; kiedy jesteś daleko, kochasz przecież inaczej” — przechadzała się po apartamencie Hanki jak po muzeum. Brała do ręki kolejne figurki z porcelany i całowała je w uśmiechnięte czerwone usteczka, hałasowała mosiężnymi szczypcami i moździerzami, oglądała z uwagą wazoniki i otwierała każde puzderko. Gospodyni, niezrażona brakiem taktu przyjaciółek, cytowała na głos co bardziej romantyczne jej zdaniem fragmenty mejli. Czasami wtórowała Jolce w chichocie, bo jej samej pisanina Jacka wydała się teraz idiotyczna, ale nie miała odwagi tego głośno powiedzieć. „Przecież facet nie musi być literatem. W końcu jest biznesmenem, chociaż… — odkryła to właśnie w tej chwili — jakoś nie pali się do zwierzeń na ten temat!”. Popijając czwarty gin z tonikiem Hanka zupełnie trzeźwo uświadomiła sobie, że właściwie nie ma zielonego pojęcia, co Jacek robi i z czego Jacek żyje.

— Aaa… do cholery, wszystko się jeszcze wyjaśni — powiedziała do Jolki. — Nie można od razu w każdym widzieć oszusta i przestępcy, no nie?

— Jasne, że nie. Jak się okaże oszustem troszeczkę później, to tym lepiej dla ciebie, bo dłużej będziesz żyć w błogiej nieświadomości — odparła Jolka, spojrzała na zegar w komórce i w sekundzie wytrzeźwiała. — Matko kochana, prawie północ. Agata! Wzywam taksówkę, jutro trzeba iść do pracy!

Pożegnawszy przyjaciółki gorącymi zapewnieniami, że nie da się oszukać i że wie, co robi, Hanka odkręciła kran w łazience i już po chwili piękna trójkątna wanna z hydromasażem zapełniła się wodą, zabarwioną turkusowo specjalnymi solami wyszczuplającymi, przywiezionymi z Portugalii.

„Dlaczego ja nikogo nie mam? — pomyślała po raz tysięczny Hanka, układając się wygodnie w wonnej kąpieli i przymykając oczy. — Jestem o niebo zgrabniejsza od Jolki; ona przecież ciągle ma sylwetkę chłopaka, w ogóle bez biustu, a stale jakiś facet się koło niej kręci. Agata przytyła i jest taka jakaś nieruchawa, bez wigoru, a ten jej Romuś to naprawdę uroczy gość. Wysoki, przystojny, brunet i ma takie ostre rysy twarzy… Nawet moja siostra, z tym jej mrukliwym charakterem, ma męża, a najbrzydsza z nas, Daria, już trzy razy się rozwiodła. Dlaczego ja nikogo nie mam?! Może to nie pech? Może to kwestia nie najlepszej taktyki?”.

Pod powiekami zaczęły się jej przesuwać obrazy z przeszłości. Na przykład studniówka. Wygłupiła się wtedy strasznie, podchodząc do Irka z czwartej „a” i rzucając od niechcenia: „Witaj, moja miłości”. Wymyśliła sobie wcześniej, że w taki oryginalny, niezobowiązujący, a jednak wyrafinowany sposób da mu do zrozumienia, iż jest nim zainteresowana. Irek zbaraniał, a jego koledzy ryknęli śmiechem tak głośnym, że jeszcze dziś, po dwudziestu pięciu latach, słyszała go bardzo dokładnie. Nie, stanowczo odrzuciła to wspomnienie.

Albo wycieczka klasowa w Beskidy — do Wisły czy jakiegoś innego Szczyrku. Wspinali się pół dnia na średnio stromą górę, potem wariowali na zboczu, grając w dwa ognie, by wreszcie po kolacji w schronisku przypomnieć sobie, że dorośleją. Wychowawczyni wyprawiła ich do sal z piętrowymi łóżkami i przez jakiś czas trzymała dzielnie wartę, zawracając co chwila spod nieodpowiednich drzwi idących ponoć umyć zęby chłopców. W końcu jednak poddała się i poszła spać z dramatyczną świadomością wszystkich możliwych następstw. Nie trzeba było długo czekać. W mdłym świetle chudej świeczki, postawionej w centralnym miejscu na podłodze, w pokoju niby to zaskoczonych dziewcząt rozpoczęły się gry i zabawy, które od setek lat mają na celu tylko jedno: pozwolić na bezkarny pocałunek. Tym bardziej pożądany, że nieskradziony, a legalnie otrzymany od losu, i że nie w odosobnieniu, lecz przy sporej widowni! Hanka oparła się na swoim łóżku o ścianę i obserwowała towarzystwo, trochę zazdroszcząc koleżankom, które z precyzją zegarmistrza tak sterowały kręceniem butelki albo wyliczankami, że zawsze dopadły dokładnie tego, którego chciały. W pewnym momencie na jej łóżku usiadł Leszek, namiętnie wycałowany przed chwilą przez piękną Danusię — obiekt westchnień kilku klasowych kolegów. Hanka lubiła Leszka, bo był dowcipny, świetnie tańczył, a przede wszystkim miał odpowiedni wzrost, był nawet przystojny i czarował dużymi oczami, nie mówiąc już o bujnej czuprynie. Ale od zawsze miała wrażenie, że nie zwracał na nią uwagi. Nagle chłopak wziął ją za rękę. Hanka zdrętwiała. Kiedy Leszek począł delikatnie pieścić jej dłoń, nie patrząc na nią i nie odzywając się do niej ani słowem, w Hance zaczęło rosnąć podniecenie. Po raz pierwszy w jej nastoletnim życiu coś niebywale pięknego wywoływało błogość i równocześnie dziwny, nieznany dotąd lęk. Nigdy więcej z taką intensywnością nie będzie przeżywała już żadnych uniesień… Być może przeczuwając to w nieodgadniony sposób, trwała w bezruchu; za żadne skarby nie chciała przerwać tego cudownego mrowienia.

Kilka minut później stało się coś nieprawdopodobnego. Towarzyski flirt toczył się poza nimi, w centrum sali; to tam, przy rachitycznej świeczce pękały tamy i zasady. Nikt nie zwracał uwagi na milczącą parę, znieruchomiałą na ostatnim łóżku przy drzwiach. Wtem do Hanki podszedł Mały, usiadł z drugiej strony i… bez słowa ujął jej dłoń. Dziewczyna zamarła. Wiedziała, że ten sympatyczny chłopak ukradkiem wzdychał do niej, ale liczył sobie najwyżej metr sześćdziesiąt wzrostu, a poza tym jego największym marzeniem było studiowanie historii, a potem podjęcie pracy w jakimś bliżej nieokreślonym archiwum w poszukiwaniu sensacyjnych starodruków. Jakie może być życie z mężczyzną, który wraca do domu obsypany średniowiecznym kurzem? A przede wszystkim ile taki facet może zarabiać?! Hanka nie zdobyła się na to, by wyrwać rękę Małemu, trwała więc w milczeniu w tej groteskowej sytuacji, aż w końcu wychowawczyni, która najwyraźniej nie mogła ze strachu zasnąć, rozgoniła całe towarzystwo. Najważniejsze jednak było to, że z owego dziwacznego zdarzenia nic nie wynikło i po wielu dniach rozważań skołowana dziewczyna doszła do wniosku, że chłopcy zwierzyli się sobie nawzajem i uznali, iż Hanka jest niegodna uczuć żadnego z nich. Żałowała, bo Leszek zaczął się jej kojarzyć z takim dotykiem, który wywołuje nieznane dotąd, a ekscytujące doznania, ale przecież nie mogła się narzucać!

Studia. Czas najpiękniejszych przygód, flirtów, rajdów w Beskidy i Sudety, całonocnych imprez w akademiku, wspólnych wypraw na Jazz Jamboree albo do teatrów Warszawy i Krakowa. W grupie Agaty były same baby, ale Jolka tysiąc razy zapraszała ją do siebie — na balangi do akademika albo dyskoteki. Na politologii studiowało mnóstwo chłopaków, może poznałaby kogoś ciekawego? Ależ była głupia, że nie skorzystała!

Raz tylko wybrała się z Jolką na rajd. Cała paczka wyruszyła nad ranem, przyjaciółka zaś musiała poprawić kolokwium z cholernie trudnych, przeklętych przez wszystkich międzynarodowych stosunków gospodarczych, więc do pociągu wsiadły dopiero późnym popołudniem. Gdy dotarły do Rajczy, było tuż przed północą. Przekimały kilka godzin na stacji PKP, co okazało się bardzo dobrym pomysłem, bowiem o piątej rano dworcowy bufet został zaopatrzony w świeże piwo. Zimny żywiec w smukłych butelkach to był w tamtych czasach naprawdę rarytas! Dziewczyny kupiły dwanaście butelek i chichrając się, snuły plany, jak też będą szantażować kolegów, którzy dla piwka pewnie zrobią wszystko. Plecaki ciążyły niemiłosiernie, ale perspektywa droczenia się z kumplami rekompensowała te niedogodności. Powolutku, chichocząc i obgadując kogo się dało, wspinały się po stromym zboczu. Była połowa maja, a na stoku wciąż utrzymywały się łachy śniegu, rozrzucone gęsto na rozmiękłej ziemi. Wędrowały w wygodnych, porządnie napastowanych pionierkach, teoretycznie nieprzemakalnych. Ale tylko teoretycznie.

— Haniu, zobacz, tu jest pełno kamieni, spróbujmy skakać po nich, żeby nie wpaść w to błoto — zaproponowała Jolka.

To żadna trudność, trzeba było tylko trochę się skupić. Kiedy dotarły na zalaną słońcem polanę, było prawie południe. Młodziutka trawa kusiła soczystą zielenią i obietnicą przyjemnego relaksu.

— Odpocznijmy, Szczytkówka powinna być o jakąś godzinę drogi stąd. Tylko musimy się zastanowić, w którą stronę teraz, bo dawno nie widziałam szlaku. Ale to później. Poopalamy się trochę, co ty na to? — Jolka kilkoma szybkimi ruchami zrzuciła plecak, zdjęła koszulkę trykotową i ściągnęła dżinsy. Odstawiwszy ciężkie buty na bok, w samych tylko majtkach i skarpetach wyciągnęła się z rozkoszą na trawie. — No chodź tu, słońce jest fantastyczne!

Zasnęły natychmiast. Nie mogły wiedzieć, że od samego podnóża góry szedł za nimi patrol WOP, który w odpowiednim momencie — to znaczy tuż po przekroczeniu przez dziewczyny granicy polsko-czechosłowackiej — zawiadomił bratnich pograniczników. Ci dotarli na skąpaną w słońcu polanę, zrewidowali plecaki z „przemycanym” piwem, po czym przez chwilę szeptem debatowali, zerkając na śliczne półnagie turystki. Na szczęście dyscyplina, obowiązek czy też może upojne poczucie władzy zwyciężyło nad chętką zabawienia się z polskimi studentkami. Ale napięcie wisiało w powietrzu i być może właśnie to stężenie emocji spowodowało, że Hanka obudziła się ni stąd, ni zowąd. Przed sobą, na pierwszym planie, zobaczyła lufę karabinu, wycelowanego prosto w jej pierś. Broń była przyklejona do przystojnego Czecha i dziewczyna po pokonaniu pierwszego wstydu przez chwilę rozważała ewentualność zacieśnienia znajomości z młodym, wysokim i przystojnym brunetem, ale wszystko zepsuła Jolka, obcesowo obudzona przez jego kolegę. Zamiast przyjąć do wiadomości, iż nielegalnie przekroczyły granicę i mogą być podejrzane o przemyt, wydarła się, że oskarży ich o seksualną napaść albo i gwałt. Przeraziła się mającego wyraźnie uwypukloną ochotę na seks żołnierza. Żarty się skończyły, tutaj nie było już miejsca na flirt i zagrywki; to oni, a nie dziewczyny, dyktowali warunki. Jolka w zdenerwowaniu nie potrafiła wciągnąć przez głowę trykotu, bo koraliki na szyi zaplątały się w długie kolczyki i wszystko to razem zaczęło wyglądać groźnie. Na szczęście skończyło się na wielkim wstydzie, łzach i uroczystych przysięgach, że skoki z kamienia na kamień to nie było zacieranie śladów, tylko babska troska o buty. Pogranicznicy bez słowa podprowadzili dziewczyny do miejsca, z którego widać było upragnioną chatkę.

Jolka najwyraźniej nie nadawała się na wspólnika w poszukiwaniu kandydata na męża, Hanka postanowiła więc znaleźć kogoś na „własnym” terenie. Andrzejki w katowickim klubie Finansista, który mieścił się na parterze akademika, zapamięta chyba do końca życia. Trochę siedziała z koleżankami przy stoliku, trochę skakała w rytm dynamicznych utworów, ale potem dziewczyny poszły tańczyć z partnerami, a ona — z papierosem w ręce — udawała, że z życzliwym zainteresowaniem przygląda się parom na parkiecie. W rzeczywistości łkała w środku, bo trzecia godzina andrzejkowych szaleństw upływała w samotności, od wypalonych papierosów zaschło jej w gardle, a łzy napływały do oczu coraz obficiej. Nie mogła jednak przestać palić, bo wtedy wszyscy wiedzieliby, że nie ma z kim tańczyć. Papieros był znakomitym alibi.

W końcu pojawił się ten chłopak. Był wysoki, nawet bardzo. Kiedy poprosił ją do tańca, Hanka poczuła, że to jest to. Wszystko było tak, jak trzeba: facet miał odpowiedni wzrost, czarne włosy i miły głos. Tańczył tak sobie, ale przecież nie o to chodziło. Kiedy zaprosił ją do siebie na górę, Hanka nie wahała się nawet przez moment.

„Przecież jestem dorosła i mogę robić, co chcę” — pomyślała.

Chłopak, którego imienia nigdy nie poznała (ale to uświadomiła sobie dużo później), pokazywał w szerokim uśmiechu dwa rzędy białych, równiutkich zębów, no i w ogóle był bardzo miły. Usiedli na małym tapczaniku obok siebie, włączyli magnetofon z Pink Floydami, on podał Hance literatkę z wódką i szklankę z colą do popicia. Zaczęli rozmawiać. Kiedy zorientowała się, że wódkę z literatki popija… wódką rozcieńczoną colą ze szklanki, było już za późno. W głowie szumiało jej potwornie, a w intymnej ciemności pokoju niewiele widziała. Ledwo poczuła, że chłopak rozpinał jej bluzkę, obcałowując szyję. Robił to naprawdę delikatnie i Hance przez chwilę było bardzo przyjemnie. Kiedy jednak zdjął jej bluzkę razem ze stanikiem i zaczął dobierać się do zamka w spodniach, resztkami pijanej świadomości stwierdziła, że dzieje się coś nieodpowiedniego. Przecież poznała go zaledwie godzinę temu. Próbowała protestować, ale nie udało jej się powiedzieć nic sensownego. Kiedy ułożył ją na tapczaniku i zajął się zdejmowaniem własnej koszuli, Hanka poczuła nagle silny atak mdłości i w przypływie desperacji odepchnęła natręta, by wyskoczyć na korytarz. Jakimś cudem zdążyła dobiec do toalety. Kiedy w końcu przestały ją męczyć torsje i trzeźwy nagle umysł zapłonął potwornym uczuciem wstydu, ktoś zastukał do drzwi toalety i przerzucił nad nimi torebkę, bluzkę i stanik Hanki. Bez słowa. To upokorzyło ją jeszcze bardziej, bo znaczenie tego gestu pojęła natychmiast — chłopak nie chciał jej widzieć. Ogarnąwszy się trochę, wróciła taksówką na stancję i zanim zasnęła pijanym, niedobrym snem, zdążyła wypłakać się w poduszkę za wsze czasy…

Nie, to wspomnienie też nie było dobre. Hanka dolała do wanny trochę gorącej wody i ponownie zapadła w zadumę.

Był jeszcze Adam — przystojny oficer śledczy, którego poznała w niecodziennych okolicznościach.

To stało się chyba na trzecim roku studiów. Uczyła się jak wściekła, świetnymi ocenami rekompensując sobie niepowodzenia w miłości. Z czasem przestała chodzić na dyskoteki, z koleżankami z grupy utrzymywała tylko luźne kontakty, a każdą wolną chwilę spędzała nad podręcznikami. Postanowiła być najlepsza. Tuż przed zimową sesją rozchorowała się: angina, a potem zapalenie oskrzeli rozłożyły ją zupełnie i dopiero drugi antybiotyk okazał się skuteczny; po prawie trzech tygodniach choroba zaczęła ustępować i Hanka zdecydowała się wyjść z domu. Wcześniej koleżanki z grupy przynosiły jej chleb, ser i wędliny, ale robiły to z demonstracyjną niechęcią, tak jakby chorowała na trąd, a one bały się zarazić. Rozmyślała wtedy, co trzeba zrobić i kim być, by zasłużyć sobie na bezwarunkową przyjaźń, o ile oczywiście taka w ogóle istnieje! Jak postępować, by w takiej sytuacji móc oczekiwać bezinteresownej pomocy? Póki wszystko było OK, cieszyła się sympatią koleżanek; czasami umawiały się z nią do knajpki na kawę czy wino. Nigdy nie odmawiała, gdy prosiły ją o notatki z wykładów. Jej kształtne, czytelne pismo było w cenie, chociaż Hance nigdy nie przyszło do głowy czerpać z tego korzyści i chętnie dzieliła się swoimi zapiskami. Ale kiedy zachorowała, właściwie tylko dwie dziewczyny zainteresowały się jej nieobecnością na zajęciach: najbrzydsza w grupie Mariola i poruszająca się o kulach Sonia. Hanka byłaby im bardzo wdzięczna, gdyby nie to, że obydwie pomagały jej z pogardą i niechęcią. Po przemyśleniu sprawy uznała, że jest to dla nich obu swoista terapia, a skoro tak — niech poczują, jak wredna może być chora osoba!

To nieprawda, że cierpienie uszlachetnia. Człowiek cierpiący, człowiek chory, który zmaga się z bólem i bezsilnością, gromadzi w sobie irytację, niecierpliwość i w końcu złość. Złość, która musi eksplodować, rozpacz, która demaskuje najgłębiej skrywane wady. Jakże łatwo wtedy ranić tych, którzy są najbliżej… Jak często agresja i niesprawiedliwość wobec nich dają tę odrobinę satysfakcji, która pozwala przeżyć kolejny koszmarny dzień! Ból nie zmniejsza się, cierpienie nie mija, ale widok udręki na twarzy bliźniego bardzo pomaga. To niegodziwe, małostkowe, ale jakże prawdziwe! I bardzo często silniejsze niż wola pozostania szlachetnym i dobrym, nawet w paroksyzmach bólu. Hanka była tego pewna i postanowiła: „Niech więc dziewczyny zmagają się z jej agresją i swoim brakiem cierpliwości, niech doskonalą charaktery”. Kilka razy udało jej się zademonstrować tak obrzydliwe fochy, że w głębi ducha sama do siebie poczuła obrzydzenie, ale jakoś nie mogła się powstrzymać. Mariola i Sonia wymieniały zbolałe spojrzenia i milcząco znosiły impertynencje pięknej Hanki, która usiłowała wykrzesać w nich bodaj odrobinę buntu, jakiś instynkt samozachowawczy czy chociaż poczucie własnej wartości. Na próżno. „W gruncie rzeczy — myślała — to strasznie przygnębiające…”.

Osiągnęła tylko to, że koleżanki przestały przychodzić, któregoś dnia musiała więc w końcu wstać z łóżka i pójść na zakupy. Opatulona w gruby, włochaty płaszcz i okutana szalem skierowała się do osiedlowego supersamu, oddalonego o jakieś dwieście metrów. Szła powoli, niepewnie, patrząc pod nogi, bo wciąż dręczyły ją zawroty głowy. Była bardzo słaba. Tuż przed sklepem usłyszała nagle ostry pisk hamulców samochodowych, a po sekundzie — trzask pękającej karoserii.

Wszystko stało się tak szybko; wokół natychmiast zebrał się spory tłumek wykrzykujących coś ludzi. Kompletnie ogłupiała Hanka usiłowała zrozumieć cokolwiek. Jakiś facet wydzierał się co sił, najwyraźniej na nią. Trzeba było sporo czasu, by do dziewczyny dotarła informacja, że to ona spowodowała kraksę, wchodząc niespodziewanie na ulicę, a awanturujący się mężczyzna, chcąc ją ominąć, wpadł w poślizg i wpakował się w latarnię.

„Kompletnie mi się wtedy nie podobał — uśmiechnęła się do własnych myśli Hanka. — Był taki agresywny, pełen pretensji. I o co? O dwunastoletniego golfa? Też mi samochód!”.

Mimo fatalnego początku znajomości zaczęli się spotykać. Adam imponował Hance swoją pracą, o której mówił niewiele, zgoła nic, skutecznie broniąc się przed atakami zaciekawionej dziewczyny. A przecież Hania w wieku pięciu lat oznajmiła zdumionemu ojcu, że w przyszłości zostanie kryminalistką, bowiem wtedy jeszcze nie odróżniała kryminalisty od kryminologa. Dużo później uznała, że woli robić pieniądze niż ścigać bandytów, ale ciągoty do historii kryminalnych zostały w niej na zawsze. Niestety, w tej materii nie miała z Adama żadnego pożytku. Prawdę mówiąc, w innej również nie…

Dreszcz zimna wyrwał Hankę z zamyślenia. Turkusowa woda zdążyła wystygnąć, zegar pokazywał drugą czterdzieści.

— Najwyższy czas iść spać — powiedziała głośno do lustra i wygramoliła się z wanny.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: