Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Odważna i zakochana - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lipca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Odważna i zakochana - ebook

Henrietta Barrett nigdy nie przestrzegała zasad obowiązujących w świecie salonów. Sama zarządzała majątkiem swego opiekuna, nosiła spodnie i męskie imię Henry. I ma zamiar robić to nadal, czy nowemu – i niesamowicie przystojnemu – właścicielowi to się podoba czy nie.
William Dunford, najbardziej pożądany kawaler w Londynie, jest zaskoczony, gdy dziedziczy tytuł, majątek oraz… opiekę nad wychowanicą zmarłego kuzyna. Ma jednak zamiar być tu prawdziwym zarządcą, czy pełnej temperamentu – i niesamowicie pięknej – dziewczynie to się podoba czy nie.
Nie wie, że Henriett a już postanowiła, że jego pierwsza wizyta w Stannage Park będzie wizytą ostatnią…

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-6801-9
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Londyn, 1816

William Dunford chrząknął z niesmakiem, widząc, jak siedząca naprzeciw niego para patrzy sobie głęboko w oczy. Lady Arabella Blydon, która w ciągu ostatnich dwóch lat należała do kręgu jego najbliższych znajomych, wyszła właśnie za lorda Johna Blackwooda i teraz oboje wpatrywali się w siebie tak, jakby świat przestał dla nich istnieć. Wyglądali przy tym tak ślicznie, że Dunfordowi aż się robiło niedobrze.

Zaczął postukiwać nerwowo nogą i przewracać oczami w nadziei, że do małżonków dotrą te oznaki zniecierpliwienia. Wybrali się przecież na bal wraz z najlepszym przyjacielem Dunforda, Aleksem, noszącym dumny tytuł księcia Ashbourne, a także jego żoną, Emmą, która była jednocześnie kuzynką Arabelli. Niestety, na drodze przytrafił się im wypadek i teraz czekali na nowy powóz. Zakochanym zupełnie to nie przeszkadzało.

Jednak Dunford się niecierpliwił. Kiedy więc usłyszał turkot nowego powozu, niemal podskoczył z radości. Tylko Belle i John zachowywali się tak, jakby nie zauważyli ciemnego kształtu, który zatrzymał się tuż przy nich. W ogóle sprawiali wrażenie, jakby mieli zamiar rzucić się na siebie i zacząć się całować.

Dunford miał już tego dosyć.

– Hej, hej! Zakochani! – zawołał przesłodzonym głosem i pomachał im ręką.

John i Belle oderwali w końcu od siebie oczy i spojrzeli na przyjaciela, jakby dziwiąc się jego obecności w tym miejscu.

– Tak, słucham? – bąknął Blackwood.

– Może przestaniecie już robić do siebie maślane oczy i w końcu ruszymy dalej. – Dunford westchnął zniecierpliwiony. – Właśnie dotarł drugi powóz, gdybyście nie zauważyli. – Wskazał pozłacane, mahoniowe drzwi.

John wciągnął głęboko powietrze.

– Cieszę się, że pomimo licznych uchybień wychowawczych nauczono cię jednak taktu – rzucił ironicznie. – Jesteś wprost jego wcieleniem.

Dunford uśmiechnął się szelmowsko.

– Po prostu nie chcę stać tu aż do rana. No to co, jedziemy?

John podał Belle ramię.

– Kochanie?

Przyjęła je z wdzięcznym uśmiechem. Jednak kiedy mijała Dunforda, syknęła złowieszczo:

– Zabiję cię za to!

– Będę się bronił – odpowiedział.

Cała piątka zasiadła po chwili w wygodnym wnętrzu powozu. Młodzi małżonkowie znowu zaczęli się w siebie wpatrywać głodnym wzrokiem. John ujął dłoń ukochanej, a ona aż westchnęła z ukontentowania.

– Na miłość boską! – jęknął Dunford, zwracając się do Aleksa i Emmy. – Spójrzcie na te gołąbki! Nawet wy nie byliście tak obrzydliwie w siebie zapatrzeni.

– Któregoś dnia spotkasz kobietę swoich marzeń. – Belle szturchnęła go palcem w bok. – A wtedy odpłacę ci pięknym za nadobne.

– Obawiam się, że będziesz czekać na próżno, Arabello – zaśmiał się. – Kobieta moich marzeń jest tak doskonała, że pewnie w ogóle nie istnieje.

Lady Blackwood pokręciła głową.

– Założę się, że w ciągu roku stracisz głowę dla jakiejś dziewczyny – powiedziała prowokująco. – Będziesz wpatrzony w nią jak w obrazek, a wtedy ja zacznę uprzykrzać ci życie.

John aż się zatrząsł od tłumionego śmiechu. Natomiast Dunford pochylił się w stronę przyjaciółki, opierając łokcie na kolanach.

– Przyjmuję zakład. Ile jesteś gotowa postawić?

– Tak bardzo zależy ci na tym, żeby stracić te pieniądze? – spytała z udawanym zdziwieniem. – Cóż, chętnie się założę.

– Wygląda na to, że twoja żona ma skłonność do hazardu – zauważyła Emma, zwracając się do Johna.

– Gdybym to wiedział, na pewno dłużej zastanawiałbym się nad wyborem – stwierdził lord Blackwood.

Małżonka pogroziła mu żartobliwie palcem, a potem ponownie wbiła wzrok w Dunforda.

– Więc ile?

– Tysiąc funtów.

– Chyba oszalałaś?! – wykrzyknął John.

– Czy chcesz przez to powiedzieć, że tylko mężczyźni mogą się zakładać?

– Nie, nie, Belle, ale ten zakład nie ma sensu – tłumaczył jej mąż. – Przecież Dunford ma olbrzymi wpływ na jego wynik. Możesz tylko przegrać…

– Nie doceniasz siły miłości, kochanie – westchnęła, a potem spojrzała krytycznie na siedzącego naprzeciwko mężczyznę. – Chociaż w przypadku Dunforda bardziej liczyłabym na żądzę.

– Krzywdzisz mnie – powiedział Dunford i dramatycznym gestem położył dłoń na sercu. – Czy sądzisz, że jestem niezdolny do wyższych uczuć?

– A jesteś?

Mężczyzna zacisnął usta. Czyżby Belle miała rację? Do tej pory nawet nie myślał o miłości. Nigdy też nie chciał się zakochać. Cóż, przynajmniej za rok wzbogaci się o tysiąc funtów. To chyba jasne, że musi wygrać ten zakład.1

Parę miesięcy później Dunford siedział w swoim salonie, popijając herbatkę z lady Blackwood, która zajrzała do niego przy okazji załatwiania jakichś sprawunków. Bardzo ucieszył się z tej wizyty, ponieważ widywał się z Belle niezwykle rzadko, od kiedy wyszła za mąż.

– Naprawdę uważasz, że John nie wpadnie tu, wygrażając mi pistoletem? – upewnił się jeszcze.

– Jest zajęty i nie ma czasu na takie głupstwa – odparła ze śmiechem.

– Zawsze mi się wydawało, że jest z natury zaborczy – zauważył Dunford.

– Po prostu mi ufa – powiedziała Belle, wzruszywszy ramionami. – Zresztą tobie również, chociaż bardzo się mu dziwię.

– Prawdziwy wzór wszelkich cnót – stwierdził kpiąco, myśląc o tym, że wcale nie zazdrości przyjacielowi małżeńskiego szczęścia. – A skąd…

Nie zdążył dokończyć, ponieważ ktoś zapukał do drzwi, a następnie w salonie pojawił się jak zwykle flegmatyczny Whatmough, nieoceniony służący Dunforda.

– Przybył prawnik, wielmożny panie.

Gospodarz uniósł brwi.

– Prawnik, powiadasz? Nie mam pojęcia dlaczego. Nie umawiałem się z żadnym prawnikiem.

– Powiedział, że koniecznie chce się z tobą widzieć, panie.

– Więc go wprowadź. – Dunford wzruszył ramionami, chcąc pokazać Belle, że nie ma pojęcia, o co może chodzić.

Przyjaciółka uśmiechnęła się figlarnie.

– Intrygujące.

– A w każdym razie zastanawiające – dorzucił Dunford.

Whatmough wprowadził starszego, siwiejącego mężczyznę, niezbyt pokaźnej postury. Prawnik rozpromienił się, widząc gospodarza.

– Szanowny pan Dunford?

Dunford odpowiedział skinieniem.

– Nie masz pojęcia, jak się cieszę, panie, że cię w końcu odnalazłem. – Prawnik dał upust swemu entuzjazmowi. Spojrzał też przelotnie na Belle. – A to zapewne pani Dunford – dodał nieco speszony. – A przecież mówiono mi, że jesteś, panie, kawalerem. Dziwne, bardzo dziwne…

– Nie, nie mam żony. To lady Blackwood, moja przyjaciółka. A ty panie jesteś…? – Dunford zawiesił głos.

Nowo przybyły wyraźnie się stropił.

– Och, wybacz panie. – Prawnik wyjął chusteczkę i wytarł czoło. – Nazywam się Percival Leverett i reprezentuję kancelarię Cragmont, Hopkins, Topkins i Leverett – wyjaśnił, kładąc szczególny nacisk na swoje nazwisko. – Przywożę ważne wieści, panie. Bardzo ważne wieści.

Zniecierpliwiony Dunford pokręcił głową.

– Słucham.

Leverett spojrzał na Belle, a potem znowu na gospodarza.

– Może powinniśmy porozmawiać w cztery oczy, skoro lady Blackwood nie jest twoją krewną, panie? – zaproponował niepewnie.

Dunford wstał ze swego miejsca.

– Pozwolisz? – zwrócił się do Belle.

– Naturalnie. – Lady Blackwood skinęła głową. Jej uśmiech wskazywał na to, że i tak go później o wszystko dokładnie wypyta. – Zaczekam tutaj.

– Proszę tędy. – Dunford wskazał drzwi do sąsiedniego pokoju, w którym miał gabinet.

Obaj panowie wyszli.

Belle aż serce podskoczyło w piersi, kiedy zauważyła, że zostawili lekko uchylone drzwi. Natychmiast przysunęła krzesło bliżej gabinetu. Wyciągnęła w jego stronę szyję i nadstawiła uszu.

Po chwili dobiegły ją jakieś stłumione głosy.

Em, em, hm, hm, hm.

– Kto taki? – spytał głośniej Dunford.

Jeszcze trochę pomruków.

– Skąd?

– Kom-mom – padła odpowiedź.

Być może chodzi o Kornwalię, pomyślała Belle.

– Który stopień? – Znowu usłyszała zdumiony głos Dunforda.

Prawnik odpowiedział chyba: „Ósmy”, lecz i tak nie miało to znaczenia, ponieważ nie zrozumiała pytania.

– I co mi zostawił? – zdumiał się jeszcze bardziej jej przyjaciel.

Belle omal nie klasnęła w ręce. Sytuacja stawała się coraz ciekawsza. Dunford dostał chyba jakiś spadek. Miała nadzieję, że nie będzie rozczarowany. Na przykład jedna z jej przyjaciółek odziedziczyła po zmarłej krewnej trzydzieści siedem kotów i nie była z tego powodu zadowolona.

Lady Blackwood nie słuchała już dalszej części rozmowy, która zresztą i tak przycichła, jakby panowie rozważali jakieś wymagające zastanowienia szczegóły. Po kolejnych paru minutach mężczyźni powrócili do salonu. Leverett wkładał po drodze jakieś papiery do swojej skórzanej aktówki.

– Przyślę ci, panie, resztę dokumentów tak szybko, jak to tylko możliwe – zwrócił się do Dunforda. – Będziemy potrzebowali twego podpisu.

– Tak, oczywiście.

Prawnik skłonił się i opuścił salon.

– I co? I co? – dopytywała się Belle.

Dunford stał niepewnie, jakby wciąż nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał.

– Imaginuj sobie, odziedziczyłem tytuł barona – oznajmił.

– Naprawdę? Będę musiała teraz do ciebie mówić: „lordzie Dunford” – zaśmiała się.

Jej przyjaciel machnął ręką.

– Daj spokój. Czy ja tytułuję cię „lady Blackwood”?

– Zrobiłeś to, przedstawiając mnie temu prawnikowi – przypomniała mu.

– Racja – przyznał, a następnie opadł na kanapę. – Wobec tego będziesz musiała używać tytułu „lord Stannage”.

– Lord Stannage – powtórzyła cicho. – Nawet do ciebie pasuje. William Dunford, lord Stannage, bo chyba masz na imię William, co? – spytała z diabelskim uśmiechem.

Dunford wzruszył ramionami. Od dawna żartowano w kręgu znajomych, że tak rzadko używa swego imienia, że go już nie pamięta.

– Moja matka twierdzi, że tak – odparł. – Pytałem ją ostatnio.

– Kto umarł? – zagadnęła Belle, której ciekawość nie została jeszcze zaspokojona.

– Arabello, jak zawsze wykazujesz niezrównany takt.

Lady Blackwood pokręciła głową.

– Chyba mi nie powiesz, że zasmuciła cię wiadomość o śmierci kogoś, kogo nawet nie znałeś – zauważyła. – To chyba jakaś piąta woda po kisielu, co?

– Ósma – poprawił ją. – Chyba trudno sobie wyobrazić bardziej odległe pokrewieństwo, nie uważasz?

Arabella aż pokręciła głową.

– I naprawdę nie mogli znaleźć bliższej rodziny? Oczywiście życzę ci jak najlepiej, ale to trochę dziwne…

– Wygląda na to, że moja rodzina dzieli moją pasję do posiadania licznej progenitury – rzekł z sarkazmem. – A jak się już coś rodzi, to dziewczynki.

Lady Blackwood pogroziła mu palcem.

– Zobaczysz, przyjdzie jeszcze na ciebie kolej.

– Żarty na bok – mruknął Dunford. – Jestem teraz szczęśliwym posiadaczem tytułu i niewielkiego majątku w Kornwalii. Po co miałbym się żenić?

Belle uśmiechnęła się lekko, zadowolona, że słuch jej nie zawiódł.

– Byłeś tam kiedyś?

– Nie, nigdy. A ty?

Przyjaciółka pokręciła głową.

– Słyszałam, że jest tam romantycznie: strome skały, o które rozbija się morze, i w ogóle. No i zupełna dzicz.

– Tak sądzisz? Przecież to w końcu Anglia!

– Pojedziesz tam?

– Chyba muszę. – Dunford zaczął bębnić palcami o udo. – Dzicz, powiadasz? Powinno mi się tam spodobać.

– Mam nadzieję, że znienawidzi to miejsce – rzuciła Henrietta Barrett, a następnie wgryzła się w jabłko.

– Daj spokój, Henry – upomniała ją pani Simpson, gospodyni Stannage Park, i pokręciła głową. – To niezbyt uprzejmie z twojej strony.

– Bo wcale nie chcę być uprzejma – odparła Henry i spojrzała za okno. – Włożyłam tyle pracy i serca w tę posiadłość, a teraz to wszystko pójdzie na marne.

Ugryzła kolejny kęs jabłka ze wzrokiem utkwionym w znajomy krajobraz. Mieszkała w Kornwalii, od kiedy skończyła osiem lat. Rodzice zginęli w wypadku ulicznym w Manchesterze i zostawili ją bez grosza. Viola, żona barona, która zmarła na długo przed nim, przygarnęła ją i dała schronienie. Henry natychmiast pokochała Stannage Park i zawsze dbała o to, żeby dom i obejście wyglądały jak najlepiej.

Kornwalia stała się jej domem i niemal zapomniała o Manchesterze. Bezdzietna Viola rozpieszczała ją i nawet Carlyle, baron Stannage, stał się dla niej kimś w rodzaju ojca. Nie spędzał z nią zbyt dużo czasu, ale zawsze miał dla niej dobre słowo. Jednak po sześciu latach Viola zmarła i Henry poczuła się podwójną sierotą. Carlyle tak bardzo przeżył śmierć żony, że wycofał się z życia, zapominając też zupełnie o swojej posiadłości.

Henry poczuła się za wszystko odpowiedzialna. Uwielbiała Stannage Park i nie mogła pozwolić na to, żeby majątek popadł w ruinę. Doskonale też wiedziała, co robić, żeby tak się nie stało. W ciągu ostatnich sześciu lat sprawowała funkcję zarządcy posiadłości, co chyba wszystkim odpowiadało. A już na pewno jej samej.

Niestety Carlyle zmarł, a majątek dostał się jakiemuś dalekiemu kuzynowi z Londynu, zapewne nic niewartemu lalusiowi. Henry słyszała, że nigdy wcześniej nie był on w Kornwalii. Zapomniała o tym, że dwanaście lat temu sama nie miała nawet pojęcia o jej istnieniu.

– Zaraz, zaraz, jak on się nazywa? – spytała pani Simpson, nie przestając ugniatać ciasto na chleb.

– Dunford. Jakiś tam Dunford – odparła z niesmakiem Henry. – Imienia nie pamiętam. Zresztą to i tak nieważne. Przecież został lordem Stannage. Pewnie będzie chciał, żebyśmy używali tego tytułu. Jak każdy świeżo upieczony arystokrata.

– Mówisz tak, jakbyś sama należała do starej arystokracji. Nie zadzieraj nosa, Henry – upomniała ją gospodyni.

Dziewczyna westchnęła i odsunęła od siebie jabłko.

– Pewnie będzie mówił na mnie Henrietta – mruknęła niechętnie.

– I powinien. Przecież wszyscy widzą, że nie jesteś mężczyzną.

– Ale ty cały czas nazywasz mnie Henry.

Pani Simpson machnęła tylko umazaną ciastem ręką.

– To dlatego, że się przyzwyczaiłam – odparła. – Ale jesteś już w na tyle poważnym wieku, że powinnaś przestać zachowywać się jak chłopiec i poszukać sobie męża.

– I co dalej? Przeprowadzić się do Anglii – podjęła Henry z wyraźną pretensją w głosie. – Nie chcę wyjeżdżać z Kornwalii.

Pani Simpson uśmiechnęła się lekko i zaraz też przypomniała jej, że Kornwalia należy do Anglii. Dziewczyna tak kochała ten region, że w ogóle nie przyjmowała do wiadomości tego, iż stanowi on jedynie część większej całości.

– Przecież znalazłabyś też kandydatów na miejscu – dodała po chwili. – Nawet nie tak daleko…

Henry wzruszyła ramionami.

– Przecież wiesz, że nie ma tu prawdziwego mężczyzny. To smutne, ale to fakt. Poza tym i tak nikt by mnie nie zechciał. Przecież wiadomo, że nie mam pieniędzy i jestem dziwaczna.

– To nieprawda! – zaprotestowała pani Simpson. – Wszyscy cię tu cenią.

– Ale jako kogoś, kto przejął męskie obowiązki i nieźle się z nich wywiązuje – zauważyła dziewczyna, przewracając szarymi oczami. – Jaki mężczyzna zechce poślubić innego mężczyznę?

– Więc może włożysz suknię – podsunęła jej gospodyni.

Henry popatrzyła na swoje spodnie z bawełny w tabakowym kolorze.

– Wkładam suknię… – zawahała się – jeśli mam okazję.

– To chyba muszą być jakieś wielkie okazje – zauważyła pani Simpson – bo jakoś do tej pory nie widziałam cię w sukni. Nawet do kościoła chodzisz w spodniach.

– Korzystam z tego, że nasz ksiądz jest człowiekiem mądrym i nietuzinkowym.

Gospodyni spojrzała na nią, mrużąc oczy.

– I z tego, że przepada za francuskim koniakiem, który posyłasz mu co miesiąc – dodała.

Henry udała, że w ogóle tego nie słyszała.

– Nie pamiętasz, że ubrałam się w suknię na pogrzeb Carlyle’a? – spytała gospodynię. – I na bal hrabstwa w zeszłym roku. A poza tym wkładam je na różne wizyty. Mam ich chyba aż pięć. No i jak jeżdżę do miasteczka… – wyliczała.

– Tu już przesadziłaś – zaprotestowała pani Simpson.

– Oczywiście nie chodzi mi o nasze miasteczko, tylko inne, bardziej odległe – zastrzegła Henry. – Przyznasz jednak, że suknie nie są zbyt praktyczne, kiedy trzeba zarządzać majątkiem i jeździć w różne miejsca.

A poza tym fatalnie w nich wyglądam, dodała w myśli.

– Radzę ci jednak, żebyś ubrała się przyzwoicie na przyjazd pana Dunforda.

– Nie jestem przecież głupia – zaśmiała się Henry i cisnęła niedojedzone jabłko do kubełka z resztkami, które zbierano dla świń. Kiedy udało jej się trafić, wydała głośny okrzyk.

– I powinnaś też nabrać trochę manier – dodała gospodyni. Henry wzruszyła ramionami.

– Czy widzisz coś złego w rzucaniu do kubła? – spytała niewinnie. – Ćwiczę już parę miesięcy i ostatnio w ogóle nie chybiam.

Pani Simpson pokręciła głową.

– Ktoś cię powinien nauczyć, jak zachowują się panienki.

– Viola próbowała to zrobić – odparła bezczelnie dziewczyna. – I pewnie by jej się udało,, gdyby nie zmarła tak wcześnie. Ale, prawdę mówiąc, wcale tego nie żałuję.

Pomyślała, że tylko czasami chciałaby być tak zwiewna i delikatna jak te damy, które widywała na balach hrabstwa. I nie używać tak nieprzyzwoitych słów, jak: „dochody”, „bydło” czy „świnie”. Tamte damy po prostu nie miały stóp, tylko ślizgały się po posadzce. A wokół nich krążyli oczarowani mężczyźni. Gdyby tak któryś zaczął adorować ją…

Wybuchnęła głośnym śmiechem. Najwyraźniej miała skłonność do snucia marzeń, które nie mogły się ziścić.

– Henry? – Pani Simpson pochyliła się w jej stronę. – Henry, przecież do ciebie mówię.

– Co takiego? – Dziewczyna zatrzepotała rzęsami, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo jest w tym kobieca. – Przepraszam, właśnie myślałam o tym, co zrobić z krowami – skłamała. – Obawiam się, że zabraknie dla nich miejsca w oborze.

– Powinnaś raczej myśleć o tym, co zrobić, kiedy przyjedzie pan Dunford. Przecież pisał, że będzie tu dziś po południu.

– Tak, do diabła!

– Henry! – Pani Simpson nie potrafiła ukryć zgorszenia.

– Przepraszam, ale nie znajdę lepszej okazji, żeby sobie poprzeklinać – westchnęła. – Co będzie, jeśli on zechce się zająć Stannage Park?

– Tak, rozumiem. A jednak nie powinnaś używać takich słów.

Pani Simpson uformowała kolejny bochenek i położyła obok pozostałych do wyrośnięcia. Następnie wytarła dłonie.

– Może zdecyduje się sprzedać majątek. Gdyby kupił go ktoś z okolicy, nie miałabyś się czego obawiać. Wszyscy wiedzą, jak doskonale nim zarządzasz.

Henry wstała, wsparła ręce na biodrach i zaczęła się przechadzać po kuchni.

– Nie sprzeda go, bo wiąże się z nim tytuł – mruknęła niechętnie. – Gdyby tak nie było, Carlyle już dawno zdecydowałby się na sprzedaż, chociaż majątek przynosi spory dochód.

– Więc spróbuj przynajmniej być dla niego miła. Pan Dunford na pewno nie jest taki zły.

– Lord Stannage – poprawiła ją Henry. – Ten człowiek przejmie teraz mój dom i będzie decydował o mojej przyszłości.

Pani Simpson spojrzała na nią ze zdziwieniem.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Przecież jest teraz moim opiekunem!

– Co takiego? – Gospodyni wypuściła wałek z rąk.

– Sprawuje nade mną kuratelę.

Pani Simpson pokręciła głową.

– To niemożliwe. Przecież wcale go nie znasz…

Henry wzruszyła ramionami.

– Taki jest świat – westchnęła. – Przecież kobiety nie mają rozumu i mężczyźni muszą za nie myśleć!

– Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?

– A po co miałam mówić? Żebyś gryzła się z tego powodu? Dzisiaj to i tak stanie się faktem.

Pani Simpson raz jeszcze pokręciła głową.

– Powinnaś to jednak była zrobić.

Henry spojrzała na nią przepraszająco. To prawda, że były sobie bliższe, niż można by się spodziewać. Zaczęła się bawić swoimi długimi kasztanowymi włosami, jedynej ozdobie, na którą sobie pozwalała. Byłoby jej wygodniej, gdyby je ścięła, ale lubiła ich miękkość i połysk, więc po dłuższych deliberacjach pozostawiła je bez zmian. Miała też zwyczaj bawić się nimi, kiedy intensywnie o czymś myślała.

– Zaraz, zaraz! – wykrzyknęła nagle.

– Co takiego?

– Nie może sprzedać majątku, ale przecież nie musi tu mieszkać – odrzekła podniecona.

Pani Simpson zmrużyła oczy.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Chodzi tylko o to, żeby nie miał ochoty tu zamieszkać – ciągnęła Henry. – Mam nadzieję, że nie będzie to trudne. To pewnie jakiś londyński laluś. Trzeba sprawić, żeby nie czuł się tu zbyt wygodnie.

– Więc co? Włożysz mu kamienie do łóżka?

Dziewczyna pokręciła głową.

– Nie, myślę o czymś bardziej subtelnym – zaśmiała się. – Powinnyśmy mu pokazać cały majątek. Będziemy bardzo uprzejme, ale musi zrozumieć, że nie nadaje się do takiego życia. Przecież nie ma obowiązku tu mieszkać. I tak będzie dostawał pieniądze z zysków. Tak, dostanie część zysków z tego kwartału! – zadecydowała na koniec.

– Myślałam, że już je zainwestowałaś.

Henry zastanawiała się przez chwilę, wciąż bawiąc się włosami.

– To prawda. Muszę więc wycofać się z części inwestycji – zawyrokowała. – Nie jestem zadowolona z takiego rozwiązana, ale to chyba lepsze, niż znosić tu jego obecność.

Pani Simpson westchnęła i podniosła wałek, który następnie odłożyła na miejsce.

– Co chcesz z nim zrobić?

Henry pociągnęła skręcone pasemko.

– Jeszcze nie wiem. Będę musiała pomyśleć.

Pani Simpson spojrzała na wielki zegar wiszący w kuchni.

– Więc się pospiesz. Pan Dunford powinien tu być za godzinę lub dwie.

Dziewczyna podeszła do drzwi.

– Chyba się umyję.

– O tak, jeśli nie chcesz go powitać zapachem chlewika.

Henry uśmiechnęła się do niej szelmowsko.

– Czy możesz zarządzić, żeby przygotowano mi kąpiel?

Kobieta skinęła głową, a Henry wyszła drzwiami prowadzącymi na tyły domu. Rzeczywiście pachniała niezbyt przyjemnie, ale właśnie dziś doglądała rozbudowy chlewu. Co prawda miała tylko zarządzać, ale musiała przecież pokazać tym tępogłowym robotnikom, co i jak zmienić, i trochę się przy tym ubrudziła.

Nagle zatrzymała się na schodach, a jej oczy się rozjaśniły. Tak, wcale nie musiała tego robić. Przecież powinien zająć się tym nowy dziedzic. Była pewna, że nowy lord Stannage z przyjemnością potapla się trochę w gnoju. Musi go tylko przekonać, że między innymi na tym polega jego nowa rola.

Henry poczuła nagły przypływ sił i pokonała schody paroma susami. Weszła do swojego pokoju, a po chwili pojawiły się tam służące z kubłami gorącej wody. Wylały ją do balii w jej sypialni i kąpiel już była gotowa. Ponieważ woda była jeszcze za gorąca, Henry wzięła szczotkę i zajęła się rozczesywaniem splątanych przez wiatr włosów.

Czesząc się, patrzyła przez okna na rozległe pola, które otaczały posiadłość. Słońce właśnie zaczęło zachodzić i długie cienie kładły się na ziemię. Dziewczyna westchnęła głęboko z ukontentowania. Czuła się związana z tą ziemią i wiedziała, że tu właśnie jest jej miejsce.

Nagle dostrzegła jakiś dziwny błysk na horyzoncie. Pomyślała, że musi to być szybka powozu, który zmierzał w stronę domostwa. Aż się skrzywiła na myśl, że to właśnie nowy baron.

– Co za łajdak – mruknęła. – Pewnie chce mi specjalnie popsuć kąpiel.

Sprawdziła wodę w balii. Była jeszcze zbyt gorąca. Wróciła więc do okna i z niechęcią obserwowała powóz, już wyraźnie widoczny na drodze. Pan Dunford musiał mieć chyba dobre konie, ponieważ jechał bardzo szybko. A może tylko spieszyło mu się, żeby przejąć posiadłość…

Powóz wyglądał bardzo elegancko, co znaczyło, że jego właściciel musi mieć własny majątek. Nie szkodzi, tacy są najbardziej łasi na pieniądze. Zresztą możliwe, że ma tylko bogatych przyjaciół, którzy lubią pożyczać.

Powóz zatrzymał się przed głównym wejściem. Henry obserwowała podwórko, stojąc w oknie i czesząc włosy. Z satysfakcją zauważyła dwóch lokajów, którzy pospieszyli, by wyładować bagaże. Tak, wszystko działało tu jak w zegarku.

Po chwili drzwiczki powozu uchyliły się i zobaczyła długi, skórzany but w rodzaju tych, które sama najchętniej nosiła. Jak się okazało, jego przedłużenie stanowiła noga, wyglądająca równie męsko, jak i sam but.

Nagle dotarło do niej, że może mieć problemy. Lalusie raczej nie chodzili w takich butach.

– Do licha! – westchnęła.

A potem jej oczom ukazał się właściciel zarówno nogi, jak i buta. Z wrażenia aż upuściła szczotkę. To był najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek widziała. I jednocześnie najbardziej męski… Był wysoki i muskularny o ciemnych włosach, nieco dłuższych, niż się nosiło w Kornwalii.

Henry patrzyła na niego ze sporej wysokości, ale mimo to zauważyła, że mężczyzna ma niezwykłą twarz: z wystającymi kośćmi policzkowymi i wydatnym, prostym nosem. Nie mogła dostrzec koloru jego oczu, ale domyślała się, że aż lśnią inteligencją i wewnętrzną siłą.

Poza tym pan Dunford był znacznie młodszy, niż się spodziewała. Oczekiwała raczej pięćdziesięciolatka, a nie wysportowanego trzydziestolatka. Mogła się bowiem założyć, że ten mężczyzna uprawiał sporty i że wcale nie był zniewieściały.

Henry wydała głuchy jęk. Sprawa wydawała się teraz trudniejsza, niż przypuszczała. Będzie musiała się bardzo namęczyć, żeby pokonać nowego barona Stannage. Z niezbyt pewną miną podniosła szczotkę i zerknęła w stronę balii.

Dunford przyglądał się w skupieniu wejściu do swego nowego domu, kiedy kątem oka uchwycił jakiś ruch w górnym oknie. Mimo oślepiającego słońca zauważył, że stoi w nim dziewczyna z długimi kasztanowymi włosami. Jednak zanim zdążył się jej lepiej przyjrzeć, nieznajoma zniknęła. To dziwne, przecież żadna służąca nie stałaby w oknie, bawiąc się czesaniem swoich nawet najpiękniejszych włosów. Przez chwilę zastanawiał się nad tym, a potem stwierdził, że i tak ją pewnie w końcu pozna, skoro mieszka w jego domu. Teraz powinien zająć się ważniejszymi sprawami.

Przed wejściem zgromadziła się już cała służba ze Stannage Park, czekając na inspekcję. Było tam chyba ze dwadzieścia osób – mało, ale nie za mało, zważywszy na to, że siedziba barona wyglądała dość skromnie. Lokaj, chudy mężczyzna nazwiskiem Yates, robił wszystko, żeby prezentacja wypadła jak najbardziej oficjalnie. Dunford starał się wejść w rolę i przybrał srogą minę, bo tego zapewne oczekiwała służba, ale czasami trudno mu było powstrzymać uśmiech, zwłaszcza gdy dygały przed nim jedna po drugiej bardzo przejęte i zaczerwienione pokojówki. Nigdy nie spodziewał się, że odziedziczy tytuł, nie mówiąc już o domu i ziemiach. Jego ojciec był młodszym synem młodszego syna. Bóg jeden wie, ilu Dunfordów musiałoby umrzeć, żeby jemu się coś w końcu dostało.

Kiedy wreszcie dygnęła przed nim ostatnia pokojówka, która omal się nie przewróciła, wracając na miejsce, zwrócił się do lokaja:

– Bardzo dobrze prowadzisz ten dom, Yates. Od razu widać dyscyplinę.

– Dziękuję, Wasza Lordowska Mość. Staram się jak mogę, ale słowa uznania należą się przede wszystkim Henry.

– Henry – zdziwił się nowy baron, słysząc nieodmienione męskie imię.

Yates stropił się i przez chwilę nie mógł z siebie wydusić słowa. Powinien chyba powiedzieć: „panna Barrett”, ale już tak przyzwyczaił się do tego, że Henry to po prostu Henry, że coś innego nie chciało mu przejść przez usta.

– Cóż, Henry to… – zaczął skonfundowany, ale dziedzic już go nie słuchał.

Przejęła go pani Simpson, która zaczęła tłumaczyć, że jest tu gospodynią od ponad dwudziestu lat i wie wszystko na temat domu wraz z obejściem, więc gdyby czegoś potrzebował…

Dunford zamrugał, starając się skupić na jej słowach. Wyczuł, że jest zdenerwowana, choć nie miał pojęcia dlaczego. Nie chciało mu się też nad tym zastanawiać. Dostrzegł jakiś ruch w pobliżu budynków gospodarczych i spojrzał w tamtą stronę. Odczekał chwilę. Chyba mu się wydawało. Znowu popatrzył na gospodynię. Mówiła coś o Henrym. Jaki znowu Henry? Co za Henry? Wśród służby nie było nikogo o tym imieniu. Miał już o to zapytać, gdy nagle wielka świnia wyskoczyła przez uchylone drzwi do chlewa.

– Cholera jasna! – zaklął na widok tej olbrzymiej porcji surowej wieprzowiny, zmierzającej w ich stronę. Był pewny, że taką kupą mięsa pożywiliby się wszyscy zebrani, a może jeszcze zostałoby na później.

Świnia dotarła do służących. Pokojówki rozbiegły się z piskiem, a ogłuszone ich głosem zwierzę zatrzymało się i wydało z siebie przeciągłe kwiknięcie. A potem jeszcze jedno i jeszcze.

– Zamknij się! – zakomenderował Dunford, a uciekinierka chyba poczuła przed nim respekt, bo nie tylko zamilkła, ale jeszcze położyła się na ziemi.

Henry aż westchnęła z podziwu, widząc, co się stało. Zbiegła na dół, gdy tylko zauważyła, że drzwi od chlewa zostały niedomknięte i że zwierzęta mogą się stamtąd wydostać. Tym sposobem była świadkiem tego, jak nowy lord Stannage stanął na wysokości zadania.

Teraz podbiegła do leżącej maciory i chwyciła ją za obrożę. Jednocześnie uśmiechnęła się do nowo przybyłego.

– Bardzo przepraszam Waszą Lordowską Mość.

Zupełnie zapomniała, że ma na sobie męskie ubranie. W dodatku brudne i powalane gnojem. Na szczęście nie rozebrała się jeszcze do kąpieli, więc mogła pospieszyć z pomocą.

Być może wcale nie powinna tego robić. Mogła przecież zostać w domu i pozwolić, by nowy lord spróbował sam sobie poradzić ze zwierzęciem i przy okazji trochę powalać sobie ręce. Za bardzo jednak szczyciła się czystością i porządkiem swego obejścia, by nie interweniować. Nie mogła pozwolić, by ten człowiek myślał, że świnie biegające na wolności są tu czymś zupełnie normalnym, nawet jeśli chciała się go stąd pozbyć.

Siłą zaciągnęła maciorę do chlewa, gdzie przejął ją jeden z parobków. Henry wyprostowała się, zdawszy sobie nagle sprawę z tego, że wszyscy na nią patrzą. Wytarła ręce w spodnie i popatrzyła na przystojnego, smagłego mężczyznę.

– Witam pana, lordzie Stannage – powiedziała, uśmiechając się do niego szeroko. Nie musi przecież wiedzieć, że jest do niego wrogo nastawiona.

– Witam, panno…

Henry zmarszczyła brwi. Czyżby nie wiedział, kim jest? Pewnie spodziewał się, że jego podopieczna będzie młodsza i zepsuta i że będą ją interesowały głównie stroje.

– Henrietto Barrett – rzuciła takim tonem, jakby to wyjaśniało wszystko. – Ale proszę mi mówić Henry. Tak jak wszyscy.2

Dunford uniósł brew. Więc to jest Henry, o którym, czy raczej o której, mu wszyscy mówili?!

– Więc jesteś dziewczyną? – wyrwało mu się, chociaż pytanie zabrzmiało w tych okolicznościach nadzwyczaj głupio.

– Przynajmniej byłam, kiedy ostatnio przeglądałam się w lustrze – odparła bezczelnie.

Ktoś z tyłu chrząknął. Henry była pewna, że to pani Simpson.

Dunford parę razy zamrugał, patrząc na tę dziwną istotę, którą miał przed sobą. Dziewczyna miała na sobie męskie robocze spodnie i białą, ubłoconą koszulę. Jej kasztanowe włosy nie były związane i wyglądały tak, jakby je przed chwilą czesała. Prezentowały się też bardzo kobieco, co kontrastowało z resztą jej wyglądu. Dunford nie mógł zdecydować, czy dziewczyna jest ładna, czy tylko interesująca. Być może w damskim stroju wyglądałaby zupełnie inaczej… Niestety, nie mógł przyjrzeć się jej bliżej, a to ze względu na zdecydowanie mało kobiecy zapach, który ją otaczał.

Prawdę mówiąc, nawet się od niej odsunął na jakieś dwa kroki.

Henry od samego rana przyzwyczajała się do chlewikowych perfum i teraz już w ogóle nie przejmowała się tym zapachem. Nie przyszło jej nawet do głowy, że ktoś może zwrócić na to uwagę. Dlatego widząc zmarszczony nos nowego barona, pomyślała, że chodzi mu o jej strój. Cóż, nic na to nie mogła poradzić. Przyjechał przecież za wcześnie, a w dodatku ta wielka maciora popsuła jej plany. Uśmiechnęła się więc najszerzej, jak mogła, chcąc przekonać gościa, że spodobał jej się od pierwszego wejrzenia. Dunford dwukrotnie chrząknął.

– Jestem troszkę zaskoczony, panno Barrett, ale…

– Proszę mi mówić Henry – powtórzyła. – Naprawdę wszyscy tak robią.

– Cóż, hm, Henry – podjął. – Proszę wybaczyć moje zaskoczenie, ale powiedziano mi, że osoba o imieniu Henry zarządza majątkiem, uznałem więc…

– Nie ma sprawy – stwierdziła dziewczyna. – To się często zdarza. Czasami udaje mi się nawet wykorzystać zaskoczenie.

– Tak, z całą pewnością – potwierdził, cofając się jeszcze bardziej, ponieważ wiatr powiał od jej strony.

Henry oparła ręce na biodrach i zerknęła w kierunku chlewa, chcąc sprawdzić, czy wszystko tam w porządku. Dunford przyglądał jej się podejrzliwie, myśląc, że ktoś go tu nabiera i że ta dziewczyna nie może zarządzać całym Stannage Park. Przecież nawet teraz, w swoim roboczym stroju, wyglądała tak, jakby miała nie więcej niż piętnaście lat.

Henry spojrzała na niego, jakby wyczuła, że właśnie o niej myśli.

– Przepraszam za całe zamieszanie – powiedziała. – To się nie zdarza często. Po prostu rozbudowujemy stary chlew i musieliśmy przenieść świnie do prowizorycznej zagrody.

– Rozumiem. – Dunford powoli zaczynał wierzyć w to, że ta dziewczyna jest tu jednak zarządcą.

– Część pracy mamy już za sobą. – Uśmiechnęła się raz jeszcze. – Dobrze, że teraz przyjechałeś, panie. Przyda nam się ktoś do pomocy.

Ktoś z tyłu się rozkaszlał i tym razem Henry nie miała wątpliwości, że to pani Simpson. Mogła to sobie darować, ponieważ Henry nie miała zamiaru wycofać się z raz obranej drogi.

– Chcę zakończyć rozbudowę najszybciej, jak to tylko możliwe – zwróciła się ponownie do barona. – Przecież nie możemy pozwolić, żeby takie incydenty jak dzisiejszy powtórzyły się w przyszłości.

W tym momencie Dunford nabrał pewności, że to nieletnie stworzenie trzyma w swoich rękach całą posiadłość.

– Rozumiem, pani, że zarządzasz Stannage Park – zaczął.

Henry wzruszyła ramionami.

– Mniej więcej.

– Ale czy nie jesteś trochę za… młoda?

– Może… – Zamyśliła się na chwilę. Nigdy jakoś nie przyszło jej to do głowy. – Ale żaden inny mężczyzna nie nadawał się do tej pracy.

– Żaden – poprawił ją.

– Słucham.

– Żaden mężczyzna. – W jego oczach zalśniły wesołe iskierki. – Ustaliliśmy wszak, pani, że jesteś kobietą.

Henry cała pokraśniała, nie dostrzegając, że baron doskonale bawi się przy tej rozmowie.

– Żaden mężczyzna w całej Kornwalii nie poprowadziłby tego majątku tak dobrze jak ja – bąknęła niepewnie, bo nagle pomyślała, że nie powinna się tak chwalić.

Dunford rozejrzał się dookoła. To, co zobaczył, utwierdziło go w przekonaniu, że Henry mówi prawdę.

– Zapewne masz, pani, rację – westchnął. – Ale dosyć już tego. Powinienem przecież wszystko obejrzeć. Mam nadzieję, pani, że przyjmiesz rolę przewodnika. – Na zakończenie uśmiechnął się do niej tak, jak to tylko on potrafił.

Henry poczuła, że nagle ugięły się pod nią nogi. Robiła wszystko, żeby nie ulec czarowi tego uśmiechu, ale było to bardzo trudne. Nigdy dotąd nie spotkała takiego mężczyzny jak pan Dunford. Nie miała pojęcia, co w nim jest takiego, że na jego widok ściska ją w gardle, a serce zaczyna bić szybciej, ale wcale jej się to nie podobało.

– Oczywiście – odparła. – To co, zaczynamy?

Pani Simpson chwyciła ją za ramię.

– Ależ Henry! Przecież pan baron odbył długą podróż i jest zmęczony. Jestem pewna, że chce odpocząć i coś zjeść.

Dunford posłał gospodyni jeszcze jeden zabójczy uśmiech.

– Jestem tak głodny, że zjadłbym świnię z kopytami – zażartował.

– Gdybym odziedziczyła jakąś posiadłość, to najpierw chciałabym ją obejrzeć – oświadczyła wyniośle Henry.

Dunford spojrzał na nią podejrzliwie.

– To chyba jasne, pani, że chcę się dowiedzieć wszystkiego o Stannage Park, ale przecież może to zaczekać do jutra rana. Chciałbym się najpierw wyspać i zjeść porządne śniadanie. – Spojrzał wymownie na Henry. – I się wykąpać.

Dziewczyna poczerwieniała jak burak, kiedy dotarło do niej, że baron zwrócił jej delikatnie uwagę, że cuchnie.

– Oczywiście, panie – powiedziała. – Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.

Dunford pomyślał, że jeśli usłyszy jeszcze jedno „oczywiście”, to chyba udusi ją gołymi rękami. Nie miał pojęcia, o co jej chodzi. Dlaczego stała się tak uszczypliwa, skoro jeszcze przed chwilą witała go uśmiechem?

Popatrzył na nią uważnie.

– Jak rozumiem, jesteś, pani, do mojej dyspozycji – rzekł. – Nie masz pojęcia, jak się cieszę. To bardzo intrygujące… – Pokiwał jeszcze głową, a potem ruszył za panią Simpson, która poprowadziła go w głąb domu.

Do licha! Do licha! – myślała Henry, z trudem powstrzymując się, by nie zacząć tupać. Dlaczego pozwoliła sobie na złośliwość? Teraz baron zorientuje się, że wcale nie cieszy się z jego przyjazdu. Doskonale wiedziała, że nie jest naiwny i że na wszystko zwraca uwagę. A przecież powinien być głupi jak snopek siana. Arystokraci zwykle nie grzeszą inteligencją, tak przynajmniej słyszała.

Poza tym miała też drugi problem. Nowy baron był zbyt młody i wysportowany. Z pewnością dotrzyma jej jutro kroku, a przecież miała nadzieję, że w czasie oglądania majątku nabawi się zadyszki, jeśli nie palpitacji.

Niestety, lista kłopotów nie kończyła się na tych dwóch punktach. Niepokoiło ją również to, że pan Dunford jest tak przystojny. Czuła się przy nim jakoś tak dziwnie i… wcale jej się to nie podobało. Nawet w tej chwili coś zakłuło ją w sercu, kiedy o nim pomyślała.

Henry pokręciła głową. Nie chciała przejmować się takimi sprawami. Wolała skoncentrować się na walce o Stannage Park. A skoro tak, to powinna uporać się z ostatnim problemem.

Nie dało się bowiem ukryć, że rzeczywiście cuchnęła. Baron słusznie zwrócił jej uwagę i dlatego nienawidziła go jeszcze bardziej.

Spojrzała niechętnie w stronę domu, mruknęła coś pod nosem i ruszyła do środka z nadzieją, że nie natknie się na przybysza.

Pani Simpson zaprowadziła Dunforda do jego apartamentu.

– Mam nadzieję, że będzie ci tutaj wygodnie, panie – powiedziała. – Henry bardzo dba o to, żeby niczego tu nie brakowało.

– A, Henry. – Zamyślił się na chwilę.

– Tak na nią wszyscy mówimy.

Dunford uśmiechnął się do gospodyni uśmiechem, którym zawojował w londyńskich salonach tyle niewieścich serc.

– Ale kim tak naprawdę jest Henry?

– Nie wiesz tego, panie? – zdziwiła się.

W odpowiedzi tylko wzruszył ramionami.

– Cóż, Henry mieszka tu już wiele lat – zaczęła gospodyni. – Przyjechała po śmierci rodziców. A zarządzaniem zajęła się zaraz po śmierci lady Stannage, niech jej ziemia lekką będzie. Zaraz, zaraz… No, to już będzie sześć lat!

– A co z lordem Stannage? – spytał zaciekawiony. Z doświadczenia wiedział, że lepiej zorientować się we wszystkim jak najszybciej.

– Był pogrążony w żałobie po śmierci żony.

– Sześć lat?!

Pani Simpson westchnęła i pokiwała głową.

– Byli ze sobą bardzo związani.

– Czy to znaczy, że Henry, ee, to znaczy panna Barrett, zarządza majątkiem od sześciu lat? – upewnił się, myśląc jednocześnie, że to niemożliwe. Musiałaby przecież przejąć obowiązki jako dziecko. – A w jakim w ogóle jest wieku?

– Ma dwadzieścia lat, panie baronie.

Dwadzieścia? Wcale na tyle nie wygląda, pomyślał.

– Tak, rozumiem. Czy jest krewną lorda Stannage?

– Ty, panie, jesteś lordem Stannage.

– Chodziło mi o poprzedniego lorda – wyjaśnił, próbując nie okazywać zniecierpliwienia.

– Och, zmarły pan baron był dalekim kuzynem jej matki – odparła gospodyni. – Przyjął ją, bo biedna Henry nie miała gdzie się podziać.

– To bardzo wspaniałomyślnie z jego strony. – Dunford rozejrzał się dookoła. – Dziękuję za wyjaśnienia, pani Simpson. Odpocznę teraz chwilę i przebiorę się do kolacji. Pewnie jecie ją wcześniej, prawda?

– Tak, panie. Przecież mieszkamy na wsi. – Gospodyni wzięła w garść spódnicę i wyszła.

Uboga krewna, pomyślał Dunford. To naprawdę intrygujące. Dwudziestoletnia dziewczyna, która ubiera się jak mężczyzna, cuchnie jak stajenny i prowadzi posiadłość, jakby to nie było nic trudnego. Z całą pewnością nie będzie się nudził w Kornwalii.

Teraz tylko chciał zobaczyć, jak to niezwykłe zjawisko wygląda w sukni.

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: