Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Odzyskane dzieciństwo - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Kwiecień 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Odzyskane dzieciństwo - ebook

Dla niektórych jedyna na świecie, dla innych – tylko zastępcza. Pod opieką maman życiowi rozbitkowie na nowo uczą się żyć. Marta nie miała tyle szczęścia, by do niej trafić.
Obecnie sama wychowuje syna i córkę, ciężko pracuje, a o byłym mężu sadyście nikomu nie opowiada. Nawet dzieciom. Pewnego dnia ulega wypadkowi. Opiekę nad jej pociechami sprawuje lokator wynajmujący u niej pokój. Kim jest Marcin? Czy jego niekonwencjonalne metody pomogą naprawić relacje nastolatków z matką?
Odzyskane dzieciństwo to powieść o ludziach, którzy marzą o przyjaznej duszy i normalności, którzy odkrywają, że więź biologiczna może być mniej trwała od siły miłości.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65684-87-5
Rozmiar pliku: 993 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Drogi Czytelniku!

Po­mię­dzy tym, co prze­ży­wa­my na co dzień, a tym, o czym czy­ta­my w po­wie­ściach, ist­nie­je nie­zwy­kłej głę­bo­ko­ści ję­zy­ko­wa prze­paść. Mó­wi­my zwy­czaj­nie. Nie po­słu­gu­je­my się li­te­rac­kim ję­zy­kiem peł­nym ubar­wień, a mimo to do­sko­na­le się ro­zu­mie­my, praw­da? Poza tym wie­my, że tak pro­ściej wy­ra­żać swo­je emo­cje i uczu­cia.

Po­zwa­lam so­bie od­dać w Two­je ręce po­wieść, w któ­rej na­zy­wam rze­czy po imie­niu, a po­sta­cie po­słu­gu­ją się mową po­tocz­ną. Mam na­dzie­ję, że jej od­biór bę­dzie przy­jem­ny. Kie­dy ży­cie jest dla nas okrut­ne, nie szu­ka­my prze­cież pięk­nych słów, lecz sił, by prze­trwać zło i od­po­cząć, osią­gnąw­szy choć odro­bi­nę spo­ko­ju.

Z ży­cze­nia­mi lek­tu­ry peł­nej emo­cji

Zu­zan­na1

Cho­le­ra! Kawa wy­la­ła się na ga­ze­tę! Do­brze, że na dział spor­to­wy, a nie na ogło­sze­nia.

Zmiął kulę z mo­kre­go pa­pie­ru i rzu­cił nią do ko­sza. Na­chy­lił się nad sto­łem. Skre­ślał lub za­zna­czał ko­lej­ne ram­ki. Czy­tał i szu­kał, aż w koń­cu dzwo­nił. Po­trze­bo­wał spo­ko­ju. Nie mógł już ścier­pieć wiecz­nie wrzesz­czą­ce­go fa­ce­ta sio­stry, z któ­rą od kil­ku mie­się­cy na spół­kę wy­naj­mo­wał dwu­po­ko­jo­we miesz­ka­nie. Sko­ro tam­ten po­sta­no­wił się wpro­wa­dzić, on zde­cy­do­wał czym prę­dzej zmie­nić lo­kal.

Kur­de, za­sta­na­wiał się, dla­cze­go lu­dzie upar­li się wy­naj­mo­wać po­ko­je wy­łącz­nie stu­den­tom?

Je­śli bę­dzie trze­ba, uda stu­den­ta. Co mu szko­dzi? Za sta­ry był tro­chę na to, ale mógł­by od­gry­wać za­ocz­ne­go, zresz­tą wszyst­ko jed­no.

Po­kój w blo­ku, bal­kon, pią­te pię­tro, do­stęp do kuch­ni i ła­zien­ki, od za­raz. Wy­brał nu­mer i usły­szał w słu­chaw­ce naj­dur­niej­szą pio­sen­kę na świe­cie, nie­ste­ty ogrom­nie ostat­nio po­pu­lar­ną. Po chwi­li ode­zwa­ła się ko­bie­ta. Przed­sta­wił się. Za­mie­ni­li kil­ka zdań. Po­da­ła mu ad­res na jed­nym z go­rzow­skich osie­dli. Umó­wi­li się, że może przy­je­chać obej­rzeć miesz­ka­nie.

Ma­luch od­pa­lił z tru­dem. Nic dziw­ne­go, nocą był mróz. Sta­ry aku­mu­la­tor le­d­wo już krę­cił. Nowy kosz­to­wał­by pew­nie tyle, ile to auto. Od lat jeź­dził nie­wia­ry­god­nym rzę­chem, w któ­re­go sys­te­ma­tycz­nie ła­do­wał kasę, ale wie­dział przy­naj­mniej, że nikt go nie ukrad­nie ani nie zde­wa­stu­je. Nie było to zno­wu tak da­le­ko. Tra­fił bez pro­ble­mu. Za­par­ko­wał kasz­la­ka na od­śnie­żo­nym ka­wał­ku par­kin­gu i wszedł na pią­te pię­tro po scho­dach, nie oka­zu­jąc ani gra­ma za­ufa­nia nie­zna­jo­mej win­dzie, któ­ra mo­gła­by zło­śli­wie po­psuć jego pla­ny.

Drzwi otwo­rzył chło­pak. Gdy usły­szał, że fa­cet jest z ogło­sze­nia, krzyk­nął:

– Mamo, do cie­bie! – I znik­nął w swo­im po­ko­ju.

W ko­ry­ta­rzu sta­nę­ła ko­bie­ta w leg­gin­sach i ob­szer­nym bia­łym swe­trze.

– Pro­szę, niech pan wej­dzie.

Za­mknął za sobą drzwi i zdjął buty. Pod­ło­gę wy­ło­żo­no wy­kła­dzi­ną, a na ze­wnątrz był mo­kry i lep­ki śnieg. Wo­lał nie na­ra­zić się go­spo­dy­ni już przy po­wi­ta­niu. Uśmiech­nę­ła się. Miał wra­że­nie, jak­by ją już gdzieś wi­dział, ale nie mógł so­bie przy­po­mnieć gdzie. Może to jed­na z se­tek ano­ni­mo­wych ka­sje­rek w mar­ke­cie. Nie pa­mię­tał.

– Mar­ta Ko­wal. – Po­da­ła mu rękę.

– Mar­cin Świszcz albo po pro­stu Świszcz. – Uści­snął jej dłoń.

– Pro­szę tędy. Ten po­kój mam do wy­na­ję­cia. – Po­ka­za­ła na drzwi po le­wej stro­nie.

– Ład­ny i ja­sny. – Na­brał po­wie­trza. – To ile pani chce?

– Na­pij­my się her­ba­ty. Za­mie­rza­łam wy­na­jąć ko­bie­cie, stu­dent­ce… Po­mów­my. Mam dzie­ci, więc chcia­ła­bym się cze­goś o panu do­wie­dzieć, nim się osta­tecz­nie zde­cy­du­ję. Je­śli to panu nie prze­szka­dza…

– Okej, niech pani pyta. Ja też chciał­bym parę rze­czy wie­dzieć.

– Sło­dzi pan her­ba­tę?

– Wszyst­ko jed­no.

– Se­rio?

Kiw­nął gło­wą.

– Pro­szę, niech pan się roz­go­ści w sto­ło­wym, a ja na­sta­wię wodę.

Wszedł do po­ko­ju i sta­nął przed ko­mo­dą. Spoj­rzał na sta­re zdję­cie w ram­ce. Od razu zo­rien­to­wał się, dla­cze­go twarz go­spo­dy­ni wy­da­ła mu się zna­jo­ma.

– Wiem, skąd pa­nią znam! – mó­wił gło­śno do ko­bie­ty przy­go­to­wu­ją­cej w kuch­ni po­czę­stu­nek. Już wie­dział, że nie chce tu zo­stać.

– Pan mnie zna? – Wyj­rza­ła zdzi­wio­na.

– Ra­czej pa­mię­tam. Pani jest tak mniej wię­cej rocz­nik osiem­dzie­sią­ty pią­ty?

– Tak.

– To tak jak ja. Wi­dzę, że jest pani żoną Stri­ta – bar­dziej stwier­dził, niż spy­tał.

– Wła­ści­wie już nie – za­prze­czy­ła gwał­tow­nie.

– Co u nie­go?

– Nie wiem. Nie chcę o nim roz­ma­wiać. Skąd my się zna­my? – Pró­bo­wa­ła uśmie­chem ukryć nie­za­do­wo­le­nie. Była prze­stra­szo­na.

– Ze stud­niów­ki. Przy­szła pani z kimś in­nym, a Strit zja­wił się ze star­szą sio­strą. Mie­li­śmy z chło­pa­ka­mi nie­zły ubaw z nie­go. Ale po­tem tań­czył z pa­nią, a ktoś inny z jego sio­strą. Chy­ba gość od fi­zy­ki, taki mło­dy – wspo­mi­nał bez emo­cji.

– Tak, po­zna­łam męża na tej stud­niów­ce, ale pana nie pa­mię­tam.

– A ta­kie­go z czer­wo­nym iro­ke­zem?

– A… tak. Rzu­cał się pan w oczy w gar­ni­tu­rze i czer­wo­nych wło­sach. On mó­wił, że jest pan kla­so­wą atrak­cją, bła­znem czy coś ta­kie­go. Jak pana wo­ła­li?

– Świszcz. Tak całe ży­cie. – Uśmiech­nął się. – Dla­cze­go wy­naj­mu­je pani po­kój, pani Mar­to?

– Mu­szę utrzy­mać ro­dzi­nę.

– A on?

– Pew­nie ma się świet­nie. Po oku­li­sty­ce po­je­chał na staż do Ka­na­dy i tyle go wi­dzia­łam. Dzie­ci kom­plet­nie go nie pa­mię­ta­ją. Na zdję­ciu Mi­sia ma pięć lat, a Ariel trzy.

– Gnój jak za­wsze – sko­men­to­wał gość. – Kto dał dzie­cia­ko­wi na imię Ariel? – Zdzi­wio­ny nie był w sta­nie po­ha­mo­wać nie­dy­skret­ne­go py­ta­nia.

– Idio­tycz­nie, nie? Miał być Arek – wes­tchnę­ła. – To oczy­wi­ście dur­ny po­mysł mat­ki Stri­ta. Ja ni­g­dy nie mia­łam nic do po­wie­dze­nia. A ona jest… – po­pu­ka­ła się pal­cem w skroń – wa­riat­ką. Jego nie ma od tylu lat… Przez ten czas nie przy­słał mi ani zło­tów­ki na dzie­ci, a ona przy­la­zła tu nie­daw­no i za­żą­da­ła, że­bym sprze­da­ła miesz­ka­nie mo­jej bab­ki i od­da­ła jej po­ło­wę pie­nię­dzy, bo tak jest rze­ko­mo uczci­wie. Szma­ta. – Ko­bie­ta po­cią­gnę­ła łyk her­ba­ty.

Przy­glą­dał się Mar­cie z za­in­te­re­so­wa­niem i po­dzi­wiał jej szcze­rość.

– A ja to mam niby iść z dzieć­mi pod most. I po­noć on to wy­my­ślił. Ge­niusz jak za­wsze. Prze­pra­szam. Nie chcę już o tym ga­dać, bo wner­wiam się strasz­nie. Pro­szę pana – zmie­ni­ła ton – mam dwo­je dzie­ci i za­wsze pra­cu­ję na dru­gą zmia­nę. Cią­gle się z nimi mi­jam. Po­trze­bu­ję do­dat­ko­wych pie­nię­dzy, bo syn i cór­ka mu­szą mieć ja­kieś ko­re­pe­ty­cje, a fun­dusz ali­men­ta­cyj­ny pła­ci mar­ne gro­sze. Chcia­łam wy­na­jąć po­kój ko­bie­cie, ale je­stem zde­spe­ro­wa­na. – Pod­nio­sła szklan­kę do ust i nim się na­pi­ła, spy­ta­ła jesz­cze: – Ma pan ko­goś?

– Pyta pani, czy lu­bię seks z dzieć­mi, praw­da?

– No cóż, w su­mie… tak. – Była za­że­no­wa­na ła­two­ścią, z jaką to po­wie­dział, i fak­tem, że pa­trzył jej w twarz.

– Jesz­cze kil­ka mie­się­cy temu by­łem w związ­ku z ko­bie­tą. Do­ro­słą, oko­ło trzy­dziest­ki. Roz­sta­li­śmy się. – Po­sta­no­wił po­zwo­lić so­bie na szcze­rość. – Nie bę­dzie mnie żad­na bladź sku­bać, żeby mieć na kre­skę. Dłu­go było faj­nie. Pie­lę­gniar­ka. Czę­sto mia­ła noc­ki. Za­czę­ła wcią­gać, żeby nie spać. Uza­leż­ni­ła się, więc się wy­nio­słem. Miesz­kam z sio­strą, ale jej chłop to strasz­ny krzy­kacz, na­to­miast ja lu­bię mieć spo­kój, a nie wy­słu­chi­wać, jak ktoś mor­dę drze o dro­bia­zgi od sa­me­go rana, szcze­gól­nie w so­bo­ty i nie­dzie­le, gdy moż­na po­spać. Mogę za­pa­lić?

– Nie. Ale po­kój ma bal­kon. Tam moż­na.

– Wy­trzy­mam. Do­ga­da­my się?

– Tak my­ślę. Ma pan swo­je me­ble czy te mogą zo­stać? Mia­ła­bym kło­pot, gdy­bym mu­sia­ła je gdzieś upchnąć.

– Niech będą. Po­trze­bo­wał­bym pół­kę w lo­dów­ce i mel­du­nek. Za­le­ży mi. Mam sta­ły ad­res pod Szklar­ską Po­rę­bą. Tam miesz­ka mój oj­ciec. Po­wi­nie­nem mieć coś na miej­scu, bo to uła­twia ży­cie.

– Mel­du­nek? Ale bez umo­wy i po­dat­ków? – do­py­ty­wa­ła.

– Sam mel­du­nek mi wy­star­czy. No, nikt tego nie spraw­dzi, ale gdy­by coś się dzia­ło, to pani mnie za­mel­do­wa­ła, bo je­ste­śmy ra­zem. Może być? – Po­słał jej ło­bu­zer­ski uśmiech.

Lek­ko się zmie­sza­ła, bo jego sło­wa spra­wi­ły jej przy­jem­ność. Nie­czę­sto mia­ła po­wo­dy do ra­do­ści.

– Do­bra. A co mi tam. Niech bę­dzie.

– To uła­tw­my spra­wę i mów­my so­bie na ty, co?

– Okej. Mar­ta. – Wy­cią­gnę­ła do nie­go rękę.

Lu­bił, gdy ko­bie­ty zde­cy­do­wa­nie po­da­wa­ły mu dłoń.

– Świszcz.

– Chcesz po­znać dzie­ci?

– Ja­sne, da­waj. To pod­sta­wa, sko­ro mamy miesz­kać ra­zem.

– Ariel! Miś­ka!

Chło­pak przy­czła­pał pierw­szy.

– Co? – burk­nął nie­za­do­wo­lo­ny szcze­niak.

– Gdzie Miś­ka?

– Pa­zu­ry ma­lu­je. Nie czu­jesz, jak śmier­dzi? Za­smro­dzi­ła cały po­kój.

– Miś­ka! Dwa razy mam po­wta­rzać?!

Mło­da przy­le­cia­ła, ma­cha­jąc pal­ca­mi, by la­kier wy­sechł.

– Dzie­ci, to jest pan Mar­cin Świszcz, któ­ry bę­dzie miesz­kał w po­ko­ju z bal­ko­nem. A to Mi­cha­li­na i Ariel.

– Miś­ka je­stem, ale nie po­dam ręki, co? – zwró­ci­ła się do nie­go pro­szą­cym to­nem. – Bo mi się la­kier zmar­nu­je – wy­ja­śni­ła.

– Ja­sne. Spo­ko. A ty wy­glą­dasz tro­chę jak twój sta­ry, tyl­ko bez zeza i oku­la­rów – po­wie­dział do chło­pa­ka. – Masz ta­kie zry­te imię, że będę cię wo­łał Mło­dy, do­bra? Chy­ba że wo­lisz Strit.

– Znasz ojca?

– Cho­dzi­li­śmy do jed­ne­go ogól­nia­ka, ale zna­łem go z po­dwór­ka i z pod­sta­wów­ki, jesz­cze za­nim zo­pe­ro­wa­li mu oczy. Na­zy­wa­li­śmy go Strit, bo miał zeza. I tak zo­sta­ło. Nie są­dzi­łem, że zo­sta­nie oku­li­stą, he, he. Mu­siał mieć dość swo­jej gęby z tym ze­zem.

– Opo­wiesz mi o nim kie­dyś? – Arie­lo­wi naj­wi­docz­niej bar­dzo bra­ko­wa­ło ojca, ale męż­czy­zna nie miał ocho­ty na sen­ty­men­ty i wy­ssa­ne z pal­ca hi­sto­rie.

– A co tu opo­wia­dać? – Świszcz wzru­szył ra­mio­na­mi. – Za­wsze był gnoj­kiem i tak mu zo­sta­ło, są­dząc po tym, że go tu­taj nie ma.

– Nie­na­wi­dzę cię! – Chło­pak od­wró­cił się i wy­szedł z po­ko­ju.

– Ariel, wróć! – za­wo­ła­ła za nim mat­ka.

– Daj mu spo­kój. Do­ga­da­my się. – Świszcz był bar­dzo pew­ny swe­go, co zde­ner­wo­wa­ło ko­bie­tę.

– Cze­mu to po­wie­dzia­łeś? – W jej gło­sie sły­chać było żal i odro­bi­nę gnie­wu.

– Mia­łem wy­my­ślić ja­kąś ckli­wą hi­sto­ryj­kę? Nie będę dzie­cia­ko­wi w oczy kła­mał. Ba­na­ły są mu nie­po­trzeb­ne. Do­brze, że pod­ło­ści się nie dzie­dzi­czy. Miś­ka, ty też mnie nie­na­wi­dzisz? – zwró­cił się do dziew­czyn­ki.

– Zle­wam to, kim był oj­ciec. On dla mnie nie ist­nie­je. – Opar­ła się o fu­try­nę, jak­by też już wy­cho­dzi­ła.

– Jak ty się wy­ra­żasz, có­ruś?

– Mamo! – rzu­ci­ła na­sto­lat­ka gniew­nie. Wi­dać było, że tak jak brat kiep­sko pa­nu­je nad emo­cja­mi. Po chwi­li tro­chę się ogar­nę­ła. – Wszyst­ko mi jed­no. Nie ma go. Ni­g­dy nie było. Li­czą się fak­ty.

– Nie­głu­pia na­sto­lat­ka! – po­chwa­lił. – Sza­cun, Miś­ka. Kie­dy zo­ba­czy­łem ten kosz­mar­ny la­kier, my­śla­łem, że jak dzie­więć­dzie­siąt pro­cent po­pu­la­cji je­steś wy­cię­ta z „Bra­vo”. Masz pra­cu­ją­cy mózg, a to się nie­czę­sto zda­rza w tym wie­ku. Gra­tu­lu­ję!

Dziew­czy­na wzru­szy­ła ra­mio­na­mi i wy­szła z po­ko­ju.

– Mar­ta, do­ga­da­li­śmy się? Mogę je­chać po rze­czy?

– No nie wiem. Z dzieć­mi chy­ba nie bę­dzie ła­two. – Była nie­za­do­wo­lo­na z prze­bie­gu roz­mo­wy.

– Ale to ty de­cy­du­jesz. Nie one. Ty je­steś do­ro­sła. Chy­ba że się mylę.

– Dam ci klucz. Płat­ne za mie­siąc z góry, wiesz, nie? – upew­ni­ła się.

– Ja­sne. Nu­mer z ga­ze­ty to two­ja ko­mór­ka? Za­pisz so­bie mój na wszel­ki wy­pa­dek.2

Mar­ta funk­cjo­no­wa­ła w lek­ko upo­rząd­ko­wa­nym cha­osie. Ktoś po­wie­dział­by, że to zwy­kły bur­del, ale ona przy­wy­kła.

Wsta­wa­ła rano, szy­ko­wa­ła dzie­ciom śnia­da­nie i piła zio­ło­wą her­ba­tę. Szła do skle­pu, go­to­wa­ła obiad, pra­ła, pra­so­wa­ła i sprzą­ta­ła do trzy­na­stej, a po­tem je­cha­ła do pra­cy. Od czter­na­stej do dwu­dzie­stej dru­giej pra­co­wa­ła jak au­to­mat: stop­ka w górę, stop­ka w dół, ry­gie­lek, szew. Albo bez stop­ki ta­śmo­wo, szew za szwem. Do­sko­na­ła współ­pra­ca dło­ni, oczu i sto­py. Bez przy­szy­tych do tka­ni­ny pa­znok­ci. Lu­bi­ła pra­cę akor­do­wą. Bar­dzo się sta­ra­ła. Rzu­ci­ła na­wet pa­le­nie, bo kra­dło jej czas. Gdy nie tra­fi­ły się nad­go­dzi­ny i so­bo­ty, wy­cho­dzi­ła do­brze, gdy były – świet­nie. Nie cho­ro­wa­ła, a je­śli jej się zda­rzy­ło, to bra­ła urlop. Ni­g­dy nie wy­ko­rzy­sta­ła ani dnia opie­ki. Jej dzie­ci ra­dzi­ły so­bie same. Ide­al­na pra­co­ho­licz­ka. Nie z cha­rak­te­ru, ale z po­trze­by. Dwój­ka na­sto­lat­ków i miesz­ka­nie w spół­dziel­czym blo­ku były jak stud­nia bez dna. Nie mia­ła ali­men­tów od swe­go eks, a fun­dusz, wia­do­mo, pła­cił gro­sze. Gwa­ran­to­wał za to, że gdy­by ali­men­ciarz wró­cił do kra­ju, po­szedł­by sie­dzieć za kil­ku­let­nie dłu­gi. I to na dłu­go. Ta wi­zja bar­dzo się jej po­do­ba­ła. Nie chcia­ła o nim my­śleć. Pew­nie daw­no za­po­mnia­ła­by, gdy­by nie dzie­ci.

Ży­cie ucie­ka­ło jej z dnia na dzień co­raz szyb­ciej. Miś­ka i Ariel ro­śli i sta­wa­li się obcy. Go­dzi­ny pra­cy po­zwa­la­ły jej wi­dzieć ich rano i nocą, gdy już się kła­dli, oraz w week­en­dy, gdy chył­kiem wy­my­ka­li się z domu do swo­ich kom­plet­nie jej nie­zna­nych za­jęć i zna­jo­mych, o któ­rych nie wie­dzia­ła nic. Przy­zwy­cza­iła dzie­ci do peł­nej ob­słu­gi, cza­sem za­cho­wy­wa­ła się jak służ­ba we wła­snym domu, a w za­mian wy­ma­ga­ła tyl­ko, by się uczy­ły. Ostat­nio ja­koś im nie szło.

Ariel miał kło­po­ty z ma­te­ma­ty­ką i z fi­zy­ką. Miś­ka wa­ga­ro­wa­ła z wu­efu i ku­la­ła z hi­sto­rii. Na py­ta­nia mat­ka cią­gle sły­sza­ła jed­ną od­po­wiedź:

– Daj mi spo­kój!

I da­wa­ła im go z bez­sil­no­ści, ze zło­ści i z le­ni­stwa.

Wra­ca­ła do domu po dru­giej zmia­nie i za­czy­na­ła od noc­ne­go my­cia na­czyń, bo do każ­dej ko­lej­nej her­ba­ty czy soku dzie­ci bra­ły czy­sty ku­bek, a po­tem zo­sta­wia­ły go na sto­le, ła­wie czy na biur­ku, na­wet nie wy­no­sząc do kuch­ni. Świszcz przy­glą­dał się tym zwy­cza­jom zdu­mio­ny, ale nie ko­men­to­wał. To on po­po­łu­dnia­mi był w domu. Już po ty­go­dniu le­piej niż mat­ka orien­to­wał się, co się tu dzie­je. Współ­czuł ko­bie­cie, ale nie chciał się wtrą­cać. Po­sta­no­wił po­szu­kać so­bie in­ne­go lo­kum od po­cząt­ku mie­sią­ca, lecz wte­dy wy­da­rzył się wy­pa­dek.

Pa­dał gę­sty śnieg. Mar­ta wra­ca­ła z pra­cy. Wy­sia­dła z tram­wa­ju jak zwy­kle. Mia­ła zie­lo­ne świa­tło, więc we­szła na pasy. Nad­jeż­dża­ją­cy sa­mo­chód nie wy­ha­mo­wał.

Gdy ko­bie­ta od­zy­ska­ła przy­tom­ność, ra­tow­ni­cy kła­dli ją na no­sze i wno­si­li do ka­ret­ki. Była za­mro­czo­na. Bo­la­ło ją wszyst­ko. Ra­tow­nicz­ka spy­ta­ła, kogo po­wia­do­mić, a ta wy­szep­ta­ła tyl­ko, że dzie­ci, i zno­wu za­sła­bła z bólu. W książ­ce te­le­fo­nicz­nej jej ko­mór­ki był wpis „Dzie­ci”, więc le­kar­ka nie mia­ła kło­po­tów. Te­le­fon ode­brał Świszcz. Do­wie­dział się, że Mar­tę za­bra­li do szpi­ta­la na ostry dy­żur. Da­le­ko. Ka­zał się ubrać do­mow­ni­kom, któ­rzy byli już w pi­ża­mach, ale na­po­tkał sprze­ciw. Mło­dy mruk­nął coś cham­sko o ma­new­rach woj­sko­wych.

– Wa­szą mamę wła­śnie po­trą­cił sa­mo­chód. Jest nie­przy­tom­na. Je­dzie­my do szpi­ta­la. Masz cho­ler­ne pięć mi­nut na ru­sze­nie dup­ska. Miś­ka, ty to samo. Do­tar­ło? – Nie pró­bo­wał ni­cze­go ubie­rać w ład­ne słów­ka.

– Trze­ba było tak od razu – wy­ją­kał Mło­dy.

– Po­wi­nie­neś coś o mnie wie­dzieć. Ja się ni­g­dy nie cze­piam i rzad­ko cze­goś chcę. Ale gdy pro­szę, to słu­chaj. Nie ro­bię ni­cze­go bez sen­su. Sta­ram się. Ro­zu­miesz?

– Okej, okej, prze­cież się ru­szam. – Chło­pak wcią­gał spodnie.

– Miś­ka, cze­go mama może po­trze­bo­wać w szpi­ta­lu?

Dziew­czy­na za­sty­gła.

– Miś­ka! Mó­wię do cie­bie, dziew­czy­no!

– Ale… mama nie umrze, praw­da? – wy­szep­ta­ła prze­stra­szo­na.

– A skąd ja mam to wie­dzieć? Sor­ry, po­je­dzie­my, to się do­wie­my. Nie będę ci w oczy kła­mał. Co byś wzię­ła do szpi­ta­la? – Utkwił w niej wzrok.

– Szczot­kę i pa­stę do zę­bów, grze­bień, ręcz­nik, my­dło, ko­szu­lę, kap­cie i szla­frok – wy­mie­nia­ła wol­no, za­sta­na­wia­jąc się.

– Dziel­na dziew­czy­na! Spa­kuj to wszyst­ko do tor­by. No, raz. Spie­szy­my się. Idę na dół, żeby auto od­śnie­żyć i od­pa­lić. Cze­kam na was. Miś­ka, za­mkniesz drzwi.

Po go­dzi­nie sie­dzie­li na szpi­tal­nym ko­ry­ta­rzu. Trwa­ła ope­ra­cja. Mar­ta mia­ła po­pę­ka­ną mied­ni­cę, zła­ma­ną głów­kę ko­ści udo­wej, stłu­czo­ne że­bra. Krę­go­słup nie ucier­piał. Wie­dzie­li już, że naj­krót­szy po­byt w szpi­ta­lu bę­dzie trwał sześć ty­go­dni.

Dłu­go, po­my­ślał Mar­cin. Cho­ler­nie dłu­go.

Sa­lo­wa za­cze­pi­ła dzie­ci, uża­la­jąc się nad nimi i mó­wiąc coś o ich bab­ce, ale nie przy­wią­zał do tego wagi. Le­karz po­zwo­lił im wejść na mo­ment do ko­bie­ty, gdy wy­bu­dzi­ła się po dłu­giej ope­ra­cji. Wy­glą­da­ła jak wiel­ki si­niec. Za­gip­so­wa­no ją.

Pró­bo­wa­ła pod­nieść ką­ci­ki ust, gdy ich zo­ba­czy­ła.

– Dzie­ci… – wy­szep­ta­ła.

Wte­dy on się ode­zwał, ja­koś tak wbrew so­bie:

– Mar­ta, o nic się nie martw. Po­ra­dzi­my so­bie. Wszyst­ko bę­dzie do­brze, sły­szysz? Bę­dzie do­brze. Damy radę, a ty ku­ruj się, Mar­ta. Mu­sisz spać. Miś­ka spa­ko­wa­ła ci rze­czy. Te­le­fon masz w tor­bie. Wło­żę go do szu­flad­ki. Co dzień ktoś do cie­bie przy­je­dzie. Bę­dzie­my cię od­wie­dzać i in­for­mo­wać na bie­żą­co, a ty masz tyl­ko szyb­ko wy­zdro­wieć. Okej? My so­bie po­ra­dzi­my. Bę­dziesz z nich dum­na, zo­ba­czysz.

– Tak… – Ko­bie­ta pró­bo­wa­ła jesz­cze coś po­wie­dzieć, ale łzy pły­nę­ły jej po po­licz­kach.

– Mu­si­my iść.

Dzie­ci mil­cza­ły prze­ra­żo­ne. Miś­ka po­ca­ło­wa­ła mat­kę w czo­ło, a Ariel po­gła­skał po dło­ni z wpię­tym we­nflo­nem.

– Śpij. Bę­dzie okej.

Było już pra­wie rano, gdy wra­ca­li do domu. Świszcz przez te­le­fon brał wol­ne. Dzie­cia­ki też mu­sia­ły ode­spać noc. W su­mie dzień w domu mógł się im przy­dać, bo trze­ba było usta­lić nowe za­sa­dy i upo­rząd­ko­wać, ile się da. Męż­czy­zna wła­śnie my­ślał, jak to zro­bić, gdy ktoś za­pu­kał do drzwi, a na­stęp­nie na­ci­snął klam­kę i bez­ce­re­mo­nial­nie wszedł do środ­ka. Lo­ka­tor wyj­rzał z po­ko­ju. Mała za­su­szo­na sta­rusz­ka zi­gno­ro­wa­ła go zu­peł­nie. Za­czę­ła krzy­czeć:

– Dzie­ci! Ma­cie się spa­ko­wać! Na­tych­miast! Prze­pro­wa­dza­cie się do mnie! Ktoś musi was pil­no­wać, gdy ta wy­wło­ka uda­je umie­ra­ją­cą! Szyb­ko, bo was za­bio­rą do sie­ro­ciń­ca!

– Słu­cham? – za­py­tał zdzi­wio­ny na­głym wtar­gnię­ciem.

– No wła­śnie, niech słu­cha! Za­bie­ram dzie­ci do sie­bie. Bez ga­da­nia.

– A kto tak zde­cy­do­wał? – spy­tał Świszcz sta­now­czym gło­sem.

– Ja tak po­sta­no­wi­łam.

– To może byś ich mat­kę spy­ta­ła o zda­nie, co? – huk­nął na bab­kę, wa­ląc jej na ty.

Miś­ka wy­nu­rzy­ła się z po­ko­ju i na­tych­miast cof­nę­ła za drzwi, sły­sząc, co się dzie­je.

– Ni­ko­go nie mu­szę py­tać, bo je­stem ich je­dy­ną krew­ną. Ro­bię, co do mnie na­le­ży.

– Bo ich sta­ry pry­snął za gra­ni­cę i za­po­mniał, że ma dzie­ci? – mó­wił gło­śniej, niż trze­ba, i ro­bił to ce­lo­wo. – Bo jest gno­jem, ja­kich mało, i nie in­te­re­su­ją go wła­sne dzie­ci? Men­dą bez ho­no­ru?

– Nie wol­no tak mó­wić o moim synu! – obu­rzy­ła się ba­bin­ka.

– Bo co?! Pa­ra­so­lem mnie zdzie­lisz? Ja tu je­stem u sie­bie. Zaj­mu­ję się Arie­lem i Miś­ką, ro­zu­miesz? To są dzie­ci mo­jej ko­bie­ty i je­stem za nie od­po­wie­dzial­ny. A cie­bie tu nikt nie za­pra­szał! – Otwo­rzył drzwi. – Że­gnam – wy­ce­dził sta­now­czo. Nim za­trza­snął, sły­szał, że mat­ka Stri­ta od­gra­ża się kon­tro­lą z opie­ki. Cie­szył się, że za­ła­twi­li już mel­du­nek. Wie­dział, że te­raz się mu przy­da. Wszedł do kuch­ni, na­sta­wił wodę na her­ba­tę, uśmiech­nął się pod no­sem i za­wo­łał: – Be­stia po­ko­na­na! Wy­cho­dzić!

Zro­bił so­bie i Mi­ś­ce kawę. Piła ją, gdy nie było mamy. Myła po so­bie tyl­ko kub­ki po ka­wie, by nie zo­sta­wiać śla­dów. Mło­dy do­stał her­ba­tę. Usie­dli przy sto­le w kuch­ni, by omó­wić sy­tu­ację. Mar­cin po­zbie­rał my­śli i za­czął:

– Mamy z Mar­tą, czy­li z mamą, taką umo­wę, że gdy­by ktoś się pró­bo­wał przy­cze­pić, że mam u was mel­du­nek, a ona nie pła­ci po­dat­ków od wy­naj­mu, to uda­je­my, że je­ste­śmy parą. W su­mie to na wy­pa­dek kon­tro­li skar­bo­wej, ale te­raz też bę­dzie­my mieć na­lot, tyl­ko że z opie­ki spo­łecz­nej. Bab­ka rwie się jak sza­lo­na, żeby was wy­cho­wy­wać. Ma­mie by się to nie po­do­ba­ło. A wam?

– Ja nie będę ze świ­ru­ską miesz­ka­ła. – Gwał­tow­ny sprze­ciw Miś­ki był ab­so­lut­nie szcze­ry. Nie zno­si­ła bab­ki i było to wi­dać.

– Ani ja. Ona jest ja­kaś głu­pia.

– Czy­li je­ste­śmy zgod­ni. No to ro­bi­my tak… po­trze­bu­ję na­zwi­ska wa­szych wy­cho­waw­ców za­pi­sa­ne na kart­kach. I nu­me­ry szkół. Po­ja­dę was oso­bi­ście uspra­wie­dli­wić. Będę ro­bił tak zwa­ne do­bre wra­że­nie. Wie­cie, opie­ka i w szko­le może za­py­tać. Wy kła­mie­cie kon­cer­to­wo, gdy­by ktoś o mnie py­tał. Jak­by co, zna­my się z mamą dłu­go, tyl­ko miesz­ka­my ra­zem od nie­daw­na. A, i pla­nu­je­my się haj­tać.

– Mama i tata nie mają roz­wo­du.

– Nie­waż­ne, nikt tego nie spraw­dzi. No do­brze, bę­dzie­my brać ślub, kie­dy go od­naj­dzie i się roz­wio­dą. Ma wy­glą­dać po­waż­nie. My się przy­jaź­ni­my i wszy­scy za sobą prze­pa­da­my. Miś­ka, a twój chło­pak jak się na­zy­wa?

– Emil.

– Szko­da, że mama tego nie wie. Ty się in­te­re­su­jesz… – Po­ka­zał pal­cem na Arie­la i cze­kał, aż dzie­ciak sam do­koń­czy zda­nie.

– Gra­mi kom­pu­te­ro­wy­mi.

– Pro­gra­mo­wa­niem. Za­pa­mię­taj, bo to le­piej brzmi i tłu­ma­czy go­dzi­ny spę­dza­ne przed kom­pem w spo­sób, któ­ry jest do przy­ję­cia dla wap­nia­ków. Ja w wol­nych chwi­lach czy­tam hor­ro­ry, a na wa­ka­cje jeź­dzi­my na wieś do mo­je­go sta­re­go. Da­waj­cie kart­ki. Ogo­lę się i jadę.

– A ty gdzie pra­cu­jesz?

– W ma­sar­ni. Kro­ję świ­nie. A co, Miś­ka?

– A nic. Mu­szę wie­dzieć, gdy spy­ta­ją.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: