Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Omnibus. Tom 1-6 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Omnibus. Tom 1-6 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 395 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OMNI­BUS

Czcion­ka­mi J. I. Kra­szew­skie­go w Dreź­nie.

Omni­bus. – Si­lva re­rum Sta­ro­pol­ska. – Go­ście z Ame­ry­ki, po dwóch­set la­tach z po­wro­tem. – Te­atr w War­sza­wie. – Mia­sto umar­łe. – Od­czy­ty w Dre­znie. – Uła­mek z li­stu Z. Kra­siń­skie­go. – Pas­cal wy­na­laz­cą omni­bu­sów. – O słoń­cu i za­ćmie­niu. – Z pa­mięt­ni­ków Ka­mer­to­na: Ka­za­nie po­grze­bo­we. – Cho­ro­ba ser­co­wa. – Koń­skie mię­so i jego dzie­je. – Re­ha­bi­li­ta­cya po­krzy­wy. – Lud­ność ro­bo­cza w An­glii. – Oświa­ta lu­do­wa (Much ado abo­ut no­thing – jak do­tąd). – Teo­fil Le­nar­to­wicz rzeź­bia­rzem. – Wiersz jego. – Sta­ty­sty­ka sił trzech ple­mion Eu­ro­py. – Nie­co o pra­bab­ce mał­pie. – Imie oj­czy­zny. – JMPan Dy­na­mit syn JW. Ni­tro­gli­ce­ry­ny. – Po­wie­ści nowe. – No­wo­rocz­nik Cho­chli­ka. – Beuf a la mode na zim­no. – No­wo­ści, uwa­gi, ży­cze­nia.

Ksią­żecz­ka bez wie­le obie­cu­ją­ce­go ty­tu­łu, bez pro­gram­mu, bez pla­nu – wy­god­na dla tego któ­ry ją pi­sze, może ja­kim cu­dem, po­do­bać się też i tym co ją czy­tać ze­chcą. Nie­na­wy­kli­śmy do sys­te­ma­tycz­nej pra­cy, czy­ta­nia, ba­da­nia, do tward­sze­go tru­du, lu­bie­my się ba­wić, lek­ko na­by­wać i tra­cić tak samo… Może do tem­pe­ra­men­tu na­sze­go wła­śnie przy­pad­nie taka zbie­ra­ni­na my­śli, wia­do­mo­stek, kry­tyk, wy­pi­sów, no­win a na­wet plo­tek; może się po­do­ba to wła­śnie że obok uczo­nej ska­zów­ki, stać bę­dzie coś pro­sto­dusz­ne­go, obok wia­do­mo­ści po­waż­nej plot­ka roz­trze­pa­na, przy ka­za­niu mo­ral­nem, kon­cept po­chwy­co­ny gdzieś w po­wie­trzu. Je­śli ta pierw­sza pró­ba prze­ko­na o traf­no­ści, a ra­czej o szczę­śli­wym przy­pad­ku, że­śmy smak lu­dzi co nic nie czy­ta­ją, od­ga­dli – za pierw­szą ksią­żecz­ką pój­dą na­stęp­ne, jak Bóg da – prę­dzej, póź­niej, gdy się to­reb­ka świst­ka­mi wy­peł­ni, a czas wiel­ki do­star­czy­ciel… przy­nie­sie z sobą coś no­we­go i zaj­mu­ją­ce­go, lub sta­re­go a za­po­mnia­ne­go.

Brak pro­gram­mu zda­je się nam naj­do­sko­nal­szym pro­gram­ma­tem, bo wam obie­cu­je nie­spo­dzian­ki – a w ży­ciu tem śmier­tel­nie nud­nem, za­bój­czo mdłem i dła­wią­cem… mo­żesz być co mil­sze­go nad – rzecz nie­spo­dzie­wa­ną??

* * *

Mamy jesz­cze je­den po­wód do wy­rze­cze­nia się wszel­kie­go pro­gram­mu i ładu w na­szej ksią­żecz­ce.

Chcąc być czy­ta­nym, trze­ba (przy­zna­cie mi) pi­sać w smak naj­ła­skaw­szej pu­bli­ce. – Przy­pusz­cza­my że, mimo wy­na­ro­do­wie­nia cha­rak­ter na­ro­do­wy się u nas utrzy­mu­je. Otóż, zda­niem wszyst­kich i ba­da­czów cha­rak­te­ru i hi­sto­ry­ków, w Pol­sce nig­dy nie lu­bio­no zbyt­nie­go ładu, sys­te­mu i po­rząd­ku. Bi­zar­di­ére w jed­nej ze swych bro­szur o Pol­sce (XVII w.) po­wia­da, że za­cho­wy­wał się zwy­czaj… spi­sy­wa­nia naj­nie­po­rząd­niej­sze­go wszel­kich wy­pad­ków w każ­dym nie­mal domu szla­chec­kim, i Si­lvae re­rum były wy­ra­zem naj­do­bit­niej­szym du­cha pol­skie­go w onych cza­sach. – My tak­że za­mie­rza­my wam dać nie co in­ne­go nad sta­ro­pol­ską Si­lva re­rum, las rze­czy róż­nych, sple­cio­nych ra­zem jak ga­łę­zie gę­stwi­ny le­śnej. Je­śli po­trze­bą, du­cha pol­skie­go jest bu­jać w ta­kich gę­stych za­ro­ślach fak­tów i my­śli, cze­muż jej nie do­go­dzić? cze­mu sma­ko­wi i na­tu­rze na­szej nie uczy­nić za­dość?

Bę­dzie­cie więc mie­li on sta­ro­pol­ski groch z ka­pu­stą, mie­sza­ni­nę róż­no­rod­ną, w któ­rej każ­dy so­bie znaj­dzie co mu do sma­ku przy­pad­nie.

Zbyt­nie tyl­ko zu­ży­cie na­zwi­ska Si­lva re­rum, któ­re już nad­to włó­czo­no po wszyst­kich ką­tach, wstrzy­ma­ło nas od po­wtó­rze­nia go na ty­tu­le.

* * *

Za­cznij­my od za­pi­sa­nia w tej kro­nicz­ce wy­pad­ku któ­ry naj­osty­glej­sze na­wet umy­sły, naj­za­spań­sze po­ru­szył ga­ze­ty i wy­wo­łał… w Kra­ko­wie szcze­gól­niej za­chwyt nie­mal… za­baw­ny.

W owych cza­sach gdy Pol­ska ba­wi­ła się kwe­sty­ami re­li­gij­ne­mi ra­zem z Eu­ro­pą, tak jak dziś bawi się z nie­bez­piecz­ną cac­ką so­cja­li­zmu (któ­ra go­to­wa wy­strze­lić), w owych tedy cza­sach gdy ary­anom i an­ti­try­ni­ta­ry­uszom ka­za­no się wy­bie­rać precz jak dziś… (tra­fia się to i dzi­siaj) – róż­nym czer­wo­nym; – ro­dzi­ny Ła­skich, Lu­bie­niec­kich, Ar­ci­szew­skich i… t… p… ru­szy­ły szu­kać tro­chę spo­ko­ju i swo­bo­dy pod in­nem nie­bem. W licz­bie tych wy­gnań­ców, był, jak się zda­je, czło­nek ja­kiś moż­nej ro­dzi­ny Zbo­row­skich, onych to Zbo­row­skich któ­rzy nig­dy spo­koj­nie usie­dzieć nie mo­gli… Owi Zbo­row­scy za­po­mnie­ni przez swo­ich, wy­szli na­przód do Hol­lan­dyi, a z Hol­len­dra­mi po­pły­nę­li do Ame­ry­ki. I dwie­ście lat od tego cza­su upły­nę­ły jak pół go­dzi­ny. Pa­no­wie Zbo­row­scy, dla ła­twiej­sze­go wy­ma­wia­nia prze­zwa­li się Za­bri­skie,.. i ro­bi­li dol­la­ry w N. Jer­sey. Dol­la­ry w Ame­ry­ce są jak kró­li­ki w Eu­ro­pie, z pary dol­la­rów, w prze­cią­gu dwóch­set lat może się uro­dzić kil­ka mi­lio­nów, je­śli się ich nie wy­tę­pia na pie­czy­ste. Sta­ło się iż pp. Zbo­row­scy do­ro­bi­li się ko­lo­sal­nej for­tu­ny, a po­tem zna­la­zł­szy zżół­kłe po przod­kach pa­pier­ki, pie­cząt­ki i inne za­byt­ki, za­żą­da­li zwie­dzić Eu­ro­pę i pier­wot­ną swo­ją oj­czy­znę, w któ­rej nie­gdyś pa­ne­gi­ry­ści czci­li ich od hra­biów i du­ków.

Jed­ne­go pięk­ne­go po­ran­ku zja­wił się po­waż­ny ame­ry­ka­nin z pięk­ną i miłą ame­ry­kan­ką… na mo­gil­nej pol­skiej zie­mi. List kre­dy­to­wy na mi­lion dol­la­rów szedł z nie­mi, pani mia­ła kro­cio­we bry­lan­ty… O! z ja­kąż czu­ło­ścią! z ja­kiem roz­rzew­nie­niem, współ­czu­ciem, za­pa­łem, go­rącz­ką po­wi­ta­no ich na zie­mi oj­czy­stej! Wszyst­kie drzwi otwo­rem, wszyst­kie ser­ca… na ich cześć Lu­cy­an Sie­mień­ski pi­sze ogni­sty fel­je­ton, na cześć ich gra te­atr kra­kow­ski Szuj­skie­go "Zbo­row­skich", (któ­rych szczę­ściem nie zro­zu­mie­li go­ście). Gdy­by za­cny p. Mar­cin Zbo­row­ski do­wą­chał się sen­su mo­ral­ne­go dra­ma­tu, nie­wiem czy­by mu był sma­ko­wał.

Ale mniej­sza o to, ro­dzi się py­ta­nie czy kie­dy­kol­wiek ubo­gie­go, na­gie­go, głod­ne­go przy­by­sza, choć­by z naj­pięk­niej­szem w świe­cie na­zwi­skiem, przyj­mo­wa­no tak w Ga­li­cyi? Czy gdy­by nie dol­la­ry Sie­inień­ski by pi­sał fel­je­ton, a te­atr grał dra­mat, czy­by się im otwo­rzy­ły sa­lo­ny, pod….. i in­ne­mi go­dła­mi? czy nie ode­sła­no by in­tru­za do po­li­cyi, pod te­le­graf… i ciu­pa­sem za gra­ni­cę…

Mie­li­śmy tyle do­wo­dów po­dob­ne­go po­stę­po­wa­nia w dzi­siej­szych cza­sach, iż na chwi­lę nie wąt­pie­my, że pp. Zbo­row­scy do­sta­li by się do Ba­wa­ryi prę­dzej niż­by chcie­li, a Czas wy­tłu­ma­czył by to po­stę­po­wa­nie, kno­wa­nia­mi re­wo­lu­cyj­ne­mi, na któ­re wy­chodź­cy na­ra­ża­ją tę nie­szczę­śli­wę Ga­li­cyę!

W War­sza­wie, we Lwo­wie, w Kra­ko­wie, wszę­dzie gdzie ten me­te­or ja­sny się zja­wił, tłu­my go wi­ta­ły. Wszy­scy dzi­siej­si po­sia­da­cze dóbr po Zbo­row­skich ofia­ro­wy­wa­li się im je sprze­da­wać za jak naj­umiar­ko­wań­sze dol­la­ry, zna­leź­li krew­nych, kol – li­ga­tów, na przy­pa­dek bez­dziet­no­ści suk­ces­so­rów. po­etów na­dwor­nych… wiel­bi­cie­li!

Gdy­by te­raz dru­gi na fi­gla jaki Ła­ski z Ame­ry­ki (są tam i Ła­scy) przy­szedł z tło­mocz­kiem na ple­cach… w kło­po­cie by­li­by ci po­czci­wi ga­li­cy­anie… jak so­bie z nim po­stą­pić. Choć i ci Ła­scy z Ła­ska wo­je­wo­da­mi by­wa­li… No… ale… bez dol­la­rów. za­wsze czło­wiek wy­glą­da po­dej­rza­nym, i ma skłon­ność do za­czer­wie­nie­nia się… mi­mo­wo­li… A wie­my jak ta bar­wa nie­bez­piecz­ne ukry­wa my­śli i uczu­cia.

Gdy­bym był Zbo­row­skim. na­praw­dę był­bym wprzo­dy spro­bo­wał grać rolę ubo­gie­go… o! co za prze­dziw­na far­sa!! Tyl­ko i to praw­da że z te­le­gra­fem i kozą, na­wet kon­sty­tu­cyj­ną, nie­ma co żar­to­wać.

* * *

Te­atr war­szaw­ski pod no­wym za­rzą­dem do­praw­dy zda­je się ja­kieś od­ro­dze­nie za­po­wia­dać. Czy­by nowy rząd re­for­ma­tor­ski ob­ra­cho­wał iż musi być in­sty­tu­cją nie­win­ną kie­dy od r. 1861 nikt nań dla ża­ło­by na­ro­do­wej nie cho­dził? – Do­syć że do­zwo­lo­no na nim wy­stę­po­wać p. Mo­drze­jow­skiej, że gra­ją Schil­le­ra Zbój­ców (coby na to nie­bosz­czyk Mu­cha – now I. po­wie­dział?) że ar­ty­stom bar­dzo przy­zwo­icie zwięk­szo­no pen­sye, że re­per­tu­ar się zbo­ga­ca, że mło­de ta­len­ta wy­stę­pu­ją i że pod gnio­tem mo­skiew­skim sce­na pol­ska jest i szczę­śliw­szą i świet­niej­szą niż pod swo­bo­dą au­stry­ac­ką!!

Ten sam fe­no­men po­wta­rza się i w dzien­ni­kar­stwie… cen­zu­ra strzy­że… a po­ob­ci­na­ne eu­nu­chy żwa­wo ja­koś się uwi­ja­ją.

Fakt ten nie po­trze­bu­je ko­men­ta­rza… Czy­by Kra­ków i Lwów, przez samo współ­za­wod­nic­two nic zdo­był się na coś zna­ko­mi­te­go?….

Nie­ste­ty! Te­atr nie tyle sta­no­wi dy­rek­cya i ar­ty­ści – co pu­bli­ka. Po czę­ści toż samo jest z li­te­ra­tu­rą. Tej wy­kształ­co­nej pu­blicz­no­ści nie­ma ani Kra­ków, ani Lwów po­dob­no. Ona wy­ra­bia ar­ty­stów, ona kie­ru­je nie­mi. Ra­pac­ki i Mo­drze­jow­ska dźwi­gnę­li się wię­cej kry­ty­ką i współ­czu­ciem po­znań­czy­ków, niż zim­ną cie­ka­wo­ścią lóż wła­sne­go gniaz­da…

* * *

Któż z na­szych po­dróż­nych nie był, choć raz w ży­ciu, w Rzy­mie i kto nie zwie­dzał jego oko­lic? Ti­vo­li, Al­ba­no, Ca­stel Gan­dol­fo, ulu­bio­ne­go ar­ty­stom Ole­va­no, a na­wet dzi­kich ustro­ni Men­to­rel­li?

Ale z tych co się pusz­cza­li na wy­ciecz­ki, nikt nie był tak szczę­śli­wym aże­by na­tra­fić na od­da­lo­ne le­d­wie je­den dzień dro­gi od wiecz­nej sto­li­cy mia­sto od pię­ciu wie­ków umar­łe…

Je­den z no­wych po­dróż­ni­ków nie­miec­kich, Al­l­mers, ja­kimś szczę­śli­wym wy­pad­kiem tra­fił na ten cmen­tarz gro­du, któ­ry dziś, po pię­ciu wie­kach spo­czyn­ku… ma cu­dow­nie wy­glą­dać jako ru­ina cała zie­lo­ne­mi wień­ca­mi blusz­czów i naj­buj­niej­szą ro­ślin­no­ścią okry­ta.

Mie­ści­na ta w gó­rach nie­da­le­ko od ko­lei że­la­znej, zo­wie się po­etycz­nie Nin­fa… Złu­pio­na nie­gdyś przez Sa­ra­ce­nów, w czę­ści zo­sta­ła opusz­czo­ną, przez miesz­kań­ców, po­tem dla nie­zdro­we­go po­wie­trza (ma­la­ria) resz­ta ich w XIII. wie­ku wy­wę­dro­wa­ła do Nor­my. Od tego cza­su gro­dek zo­stał pu­stym i po­szedł w gru­zy po­wo­li, a krze­wy i chwa­sty, któ­rym nic nie prze­szka­dza­ło wzra­stać, po­chwy­ci­ły go w zie­lo­ne uści­ski swo­je. Wi­dok mia­sta, któ­re jest oto­czo­ne wzgó­rza­mi do koła i na spo­sób zwy­kły osad wło­skich, na pa­gór­ku zbu­do­wa­ne, ma być za­chwy­ca­ją­cy… Mury opa­su­ją­ce z ogrom­ne­mi wie­ży­ca­mi i bra­ma­mi, sam za­mek z wy­so­ką wie­żą głów­ną, mo­sty, ko­ścio­ły ster­czą wśród ko­sza zie­lo­no­ści ob­ję­te ga­łęź­mi i wień­ca­mi…

Środ­kiem pły­nie stru­mień okry­ty ple­śnią, gni­ły, za­spa­ny, przez któ­ry pro­wa­dzi most ka­mien­ny na pół osy­pa­ny… Tu i owdzie wy­no­szą się w górę ścia­ny ko­ścio­łów z przy­cze­pio­ne­mi w ni­szach po­są­ga­mi świę­tych… Na ap­si­dach wi­dać jesz­cze reszt­ki fre­sków, szcze­gól­niej cie­ka­wych sty­lem w ba­zy­li­ce za mu­ra­mi mia­sta. Dom­ki są małe, cia­sne, bez da­chów, a w środ­ku ich miesz­ka­ją krza­ki i blusz­cze…. Dzi­kie go­łę­bie uno­szą się po nad ar­ka­da­mi ozie­le­nio­ne­mi, z któ­rych bluszcz, cle­ma­ti­sy i krze­wy spa­da­ją w dół zwie­szo­ne­mi ga­łęź­mi.

Na p. Al­l­mers naj­więk­sze zro­bił wra­że­nie po­są­żek N. Pan­ny w ni­szy tak okry­tej blusz­czem, że na nim on sam je­den, nie tknię­ty ga­łąz­ką żad­ną, prze­ślicz­nie się miał wy­da­wać na tle ciem­nej zie­le­ni. – Gdzie­nieg­dzie kwit­nie czer­wo­na wa­ler­ja­na i dzi­kie gwoź­dzi­ki na gzem­sach okien jak­by umyśl­nie po­za­sa­dza­ne. Ci­sza oka­la gru­zy wśród któ­rych rzad­ko się na­wet pa­stu­szek z trzo­dą uka­że.

Nin­fa, o któ­rej wspo­mi­na Var­ro, ist­nia­ła już za cza­sów rzym­skich, ale ru­iny, mury mają cha­rak­ter śre­dnio­wiecz­ny, ko­ścio­ły są w sty­lu XII. i XIII. wie­ku. Fre­ski na ścia­nach ba­zy­li­ki za mia­stem, przed­sta­wia­ją­ce sce­ny z ży­wo­ta Ś. Jana Chrzci­cie­la, nie są sty­lu by­za­tyń­skie­go, przy­po­mi­na­ją ra­czej mau­ry­tań­sko-sy­cy­lij­ski. P. Al­l­mers utrzy­mu­je że one są utwo­rem ar­ty­stów nie ule­głych wpły­wo­wi epo­ki, roz­wi­ja­ją­cych się z tra­dy­cyi sta­ro­żyt­nych w du­chu sa­mo­ist­nym.

Wi­dok tego gro­du umar­łe­go, ma czy­nić wiel­kie i dziw­nie tę­sk­ne wra­że­nie. Nie zna­leź­li­śmy do­tąd żad­nej o nim wzmian­ki w in­nych wło­skich wę­drow­ni­kach, cho­ciaż nam na nich nie zby­wa.

* * *

Do­no­szą nam z Dre­zna, że Do­bro­czyn­ność miej­sco­wa, sta­ra­jąc się o przy­spo­rze­nie fun­du­szu dla ubo­gich Po­la­ków, urzą­dzi­ła tam w cza­sie ad­wen­tu, od­czy­ty pol­skie, na któ­re się kil­ka osób skła­da­ło. Roz­po­czę­ły się one dwo­ma p. Fran­cisz­ka Do­bro­wol­skie­go o sta­no­wi­sku praw­nem ko­bie­ty w daw­nych i now­szych cza­sach. Po nim mó­wił przez pięć wie­czo­rów p. Ka­rol Hof­f­mann o po­dzia­le Pol­ski Krzy­wo­uste­go; do­wo­dząc że w my­śli jego nie był to po­dział, ale urzą­dze­nie na wzór in­nych feu­dal­nych państw Eu­ro­py. Bar­dzo cie­ka­we szcze­gó­ły po­dał o Sa­lo­mei hra­bian­ce Ber­ghem, żo­nie Bo­le­sła­wa. – Na­stęp­nie czy­tał bar. Waw­rzy­niec En­ge­ström (wnuk nie­gdy szwedz­kie­go po­sła w Pol­sce) o szwedz­kiej po­ezyi i Eza­ja­szu Te­gne­rze; na­osta­tek p. Kra­szew­ski o po­ezyi pol­skiej XIX. wie­ku i Zyg­mun­cie Kra­siń­skim. Od­czyt po­świę­co­ny jen­jal­ne­mu po­ecie, któ­re­go pre­le­gent sta­rał się od­ma­lo­wać przez wła­sne jego li­sty po­uf­ne do przy­ja­cie­la pi­sa­ne (Ada­ma hr. Soł­ta­na) nic za­do­wol­nił słu­cha­czów. Cho­ciaż czy­ta­ją­cy mó­wił sło­wy Zyg­mun­ta, za­rzu­co­no mu po­dob­no zbyt czar­ne za­pa­try­wa­nie się na ary­sto­kra­cyą pol­ską i jej upa­dek mo­ral­ny; – ten­den­cyj­ny wy­kład Nie­bo­skiej ko­me­dyi.

Jed­nak­że p. Kra­szew­ski nie zu­żył na­wet w tym wzglę­dzie ma­te­ry­ału jaki mu do­star­czy­ły li­sty Zyg­mun­ta, a na do­wód przy­to­czyć mo­żem)*, udzie­lo­ny nam z nich na­stę­pu­ją­cy ury­wek, wie­le za­praw­dę mó­wią­cy: Oto są sło­wa Kra­siń­skie­go:

"To mia­sto (War­sza­wa) ze­wnętrz­nem li­cem nie wy­da­je za­rod­ku śmier­ci to­czą­ce­go mu ser­ce, owszem peł­no ży­wot­nych ru­mień­ców nosi, jako to skle­pów, fa­bryk, wi­do­wisk i t… p. Ko­niec koń­ców to znak siły, któ­ra w każ­dej chwi­li od bła­hych do waż­nych ce­lów od­wró­cić się może…

"Ale opła­ka­nem jest co do­szło do naj­uni­żeń­sze­go po­ni­że­nia – to hi­sto­rycz­ne imio­na, mło­dzież któ­ra nie­mi ob­da­rzo­na zu­peł­nie po­zba­wio­na po­trzeb­nej siły do ich dźwi­ga­nia. – Na­wet wy­obra­że­nia nie mają co god­ność jaka bądź, a do­pie­roż co szla­chet­ność, naj­lep­szych i naj­cel­niej­szych. Szynk z jed­nej stro­ny a ka­mer­jun­krow­stwo z dru­giej i śle­pa bez­wie­dza z trze­ciej – igno­ran­cja nie­skoń­czo­na… oto ich pięt­na.

"Wszy­scy oży­ją – do­da­je smut­nie Kra­siń­ski – da Pan Bóg w nie­bie, ale oni – i to mi łzy wy­dzie­ra – oni, nie. "

Sło­wa te w r. 1844. pi­sał Zyg­munt Kra­siń­ski, syn ks. Ra­dzi­wił­łów­nej, spo­krew­nio­ny z pierw­sze­mi ro­dzi­na­mi w kra­ju i sam do nich na­le­żą­cy… Ja­kiż to wi­dok łzy te i sło­wa mu wy­darł z oczów i pier­si??

* * *

Mnó­stwo rze­czy któ­re się nam wy­da­ją, no­we­mi wy­na­laz­ka­mi, w isto­cie już parę razy wprzód przez lu­dzi były wy­my­ślo­ne i za­rzu­co­ne. W zbio­rach pom­pe­jań­skich w Ne­apo­lu, przy­pa­tru­je­my się grec­ko-rzym­skim sa­mo­wa­rom bar­dzo pięk­nych kształ­tów, mi­ster­nej bu­do­wy, zu­peł­nie co do po­my­słu po­dob­nym do tych, któ­re z Chin przez Ros­syą do nas przy­szły. Są, ucze­ni co do­wo­dzą że zło­ci­ste prę­ty, któ­re­mi cały dach w ko­ście­le je­ro­zo­lim­skim był na­je­żo­ny, nie czem in­nem były tyl­ko kon­duk­to­ra­mi od pio­ru­nów i t… p.

Skrom­ny ten wy­na­la­zek, któ­ry się Omni­bu­sem na­zy­wa, nie słusz­nie ucho­dzi za no­wość. Pierw – któ­ry wspól­ną taką jaz­dę w Pa­ry­żu urzą­dził, był sław­ny Pas­cal, au­tor my­śli i li­stów z pro­win­cyi. – Było to w r. 1662. Po­mysł Pas­ca­la przy­pro­wa­dził do skut­ku ksią­że Ro­an­nes jego przy­ja­ciel; i dwaj dwo­ra­cy wer­sal­scy, mar­gra­bio­wie de Cre­ne­au i de So­ur­ches. Do­sta­li oni od kró­la przy­wi­lej, gdyż wszyst­ko na­ów­czas mu­sia­ło być uprzy­wi­le­jo­wa­nem i mo­no­po­lem, d. 2. Lu­te­go t… r. do prze­wo­że­nia po Pa­ry­żu po­dróż­nych tak jak dy­li­żan­se wo­zi­ły ich po kra­ju. Pierw­sze omni­bu­sy krą­ży­ły od Por­te St. An­to­iue do Lu­xem­burg­skie­go pa­ła­cu; a było ich po­cząt­ko­wo sie­dem. – Woź­ni­ce mie­li fra­ki nie­bie­skie z her­ba­mi kró­la i mia­sta; pła­ci­ło się za prze­jażdż­kę pięć sous, któ­re po­dróż­ny po­wi­nien był mieć go­to­we, aby nie nu­dzić się ra­chun­kiem mo­ne­ty zdaw­ko­wej. Pani Pe­rier, sio­stra Pas­ca­la, w li­stach swych pi­sze, iż za uka­za­niem się tych po­wo­zów, od razu zo­sta­ły prze­peł­nio­ne; jeź­dzi­ły nie­mi na­wet pa­nie. – Stwo­rzo­no wkrót­ce dru­gą li­nią mię­dzy uli­cą St. Ho­norć a ko­ścio­łem Ś. Ro­cha.

Ale w rok po­tem omni­bu­sy zni­kły, – ów­cze­sna spo­łecz­ność tego zrów­na­nia sta­nów w obec pię­ciu su­sów znieść nie mo­gła… Ci­snę­ły się róż­ne fi­gu­ry, żoł­nie­rze, rze­mieśl­ni­cy, lo­ka­je, cze­ladź… Skut­kiem tego kró­lew­skie roz­po­rzą­dze­nie za­bro­ni­ło uży­cia omni­bu­sów wszyst­kim im, oprócz szlach­ty i miesz­czan Pa­ry­ża… Za­czę­to prze­śmie­wać i roz­kaz i wy­wy­pad­ki wy­ni­ka­ją­ce ze ści­sku w po­wo­zach… Pa­ry­ża­nie wy­drwi­li omni­bu­sy; – nikt do nich nie sia­dał i Pas­cal'a myśl za­rzu­co­ną zo­sta­ła, aż do na­szych cza­sów – w któ­rych ją zno­wu pod­ję­to… Ale Rot­schild miał słusz­ność mó­wić, że nie jest dość bo­ga­tym by mógł jeź­dzić omni­bu­sa­mi, bo w Pa­ry­żu stra­ta cza­su na nie jest ogrom­na. Trze­ba mieć wie­le go­dzin do stra­ce­nia, a bar­dzo mało pie­nię­dzy, by się nie­mi po­słu­gi­wać.

* * *

Za­ćmie­nie słoń­ca prze­szło­rocz­ne, o któ­re­go zna­cze­niu pi­sał nasz Dr. Li­belt, obu­dza­ło w Eu­ro­pie nad­zwy­czaj­ne, po­wszech­ne za­ję­cie; spo­dzie­wa­no się na­re­ście pod­chwy­cić ta­jem­ni­cę sło­necz­ną, gdyż – (smut­no to wy­znać dla na­uki na­szej), na­wet słoń­ce, jego na­tu­ra, skład… świa­tło są do­tąd za­gad­ka­mi roz­ma­icie roz­wią­zy­wa­ne­mu. Jed­ni je mają za cia­ło twar­de okry­te świe­cą­cą at­mos­fe­rą, inni za ol­brzy­mią kulę pło­ną­cych ga­zów. Są na­wet tak trwo­żą­cy pro­ro­cy, któ­rzy prze­po­wia­da­ją że słoń­ce wy­pa­liw­szy się po­wo­li, jed­ne­go nie­pięk­ne­go po­ran­ku za­gi­nie zu­peł­nie – i, le­piej się już na­stępstw nie do­my­ślać. – Do­tąd pali się ono jak lam­pa do­brze urzą­dzo­na i nic, oprócz plam ciem­nych, nie zwia­stu­je, aże­by mu za­bra­kło pal­ne­go ma­te­ry­ału.

Ale astro­no­mo­wie mają pas­syą prze­po­wia­dać naj­smut­niej­sze w świe­cie wy­pad­ki… Stra­szy­li nas dłu­go ko­me­ta­mi, te­raz po­dej­rze­wa­ją słoń­ce o zgrzy­bia­łość.

Szło wiel­ce przy te­raź­niej­szem za­ćmie­niu sło­necz­nem o przy­pa­trze­niu się wiel­kiej kuli, któ­ra w tym sta­nie mo­gła się zdra­dzić i wy­dać ta­jem­ni­cę na brze­gach uka­zu­ją­cych się jak­by na­ro­ści (Pro­tu­be­ran­ces). Jed­nak­że zda­je się że nic tak bar­dzo no­we­go i waż­ne­go nie od­kry­to w cza­sie za­ćmie­nia, któ­re­mu wszę­dzie pra­wie to­wa­rzy­szy­ły chmu­ry i nie­po­go­da… Na­wet tam gdzie się nie­bo rzad­ko i wy­jąt­ko­wo tyl­ko osła­nia.

Zo­sta­li­śmy więc w daw­nej nie­pew­no­ści co do słoń­ca i wie­my tyl­ko, dzię­ki spek­tro­sko­po­wi, z cze­go się skła­da­ją wy­zie­wy i cia­ło sło­necz­ne… Wcho­dzą do nich zna­ne nam krusz­ce, ale tak­że i do­tąd nie­zna­jo­me, a może tyl­ko słoń­cu wła­ści­we…

Mało kto za­pew­ne z na­szych naj­ła­skaw­szych czy­tel­ni­ków wie o tem wiel­ce dow­cip­nem na­rzę­dziu zwa­nem spek­tro­sko­pem, przez któ­re wid­mo sło­necz­ne wi­dzia­ne roz­kła­da się na ko­lo­ro­we i ciem­ne li­nie. Z tych li­nij roz­ma­icie po­ukła­da­nych, róż­nej gru­bo­ści i po­ło­że­nia, nie­rów­nej licz­by, po­zna­je się… skład cia­ła, któ­re wy­da­je świa­tło. Tak na­przy­kład in­a­czej przez spek­tro­skop przed­sta­wia się pa­lą­cy ni­kel, że­la­zo, in­a­czej ka­lium lub ma­gne­zium. Więc choć­by nas ty­sią­ce i mi­lio­ny mil od­dzie­la­ły od cia­ła świe­cą­ce­go, mo­że­my się w ten spo­sób do­wie­dzieć, co się tam w niem pali.

Nie­któ­re z tych hie­ro­gly­fów zo­sta­ły już wy­czy­ta­ne, inne do­tąd są za­gad­ką… Tak samo i na­tu­ra sa­me­go słoń­ca, któ­re jed­ni mają za twar­de, dru­dzy za ga­zo­wą kulę… a ciem­ne pla­my na niem, uwa­ża­ją ci za od­sło­nio­ne wnę­trze… dru­dzy za ob­ło­ki prze­cią­ga­ją­ce po at­mos­fe­rze sło­necz­nej.

Z ostat­nich spo­strze­żeń za­ćmie­nia o ile nam wia­do­mo, żad­nych do­tąd sta­now­czych wnio­sków nie osią­gnię­to… mu­sie­my cze­kać a ucze­ni mają się jesz­cze czem ba­wić.

* * *

Pod ty­tu­łem, Pa­mięt­ni­ków Pana Ka­mer­to­na, wy­szły trzy tomy cie­ka­wych no­ta­tek o sta­rej i no­wej Li­twie, ze­bra­nych (bez­i­mien­nie) przez Le­ona hr. Po­toc­kie­go. – Au­tor ukryw­szy się pod skrom­ną po­sta­cią wę­drow­ne­go stro­icie­la for­te­pia­nów, opi­su­je głów­niej­sze i pa­mięt­ne, hi­sto­rycz­ne miej­sco­wo­ści, opo­wia­da dzie­je, po­wie­ści, po­da­nia, aneg­do­ty, kre­śli ob­raz­ki oby­cza­jo­we, sło­wem gro­ma­dzi co tyl­ko mógł po dro­dze uzbie­rać. Jest tu wszyst­kie­go po tro­szę: wie­le hi­sto­ryi, po­ezyi tro­chę, wi­ze­run­ków lep­szych cza­sów na Li­twie po­do­stat­kiem; jest i opo­wia­dań za­baw­nych mnó­stwo. – Czy­ta się to chci­wie i z przy­jem­no­ścią; mało kto tak do­brze znał oby­czaj i ży­cie we­wnętrz­ne kra­ju jak Leon Po­toc­ki…

Do­sko­na­łe jest to ka­za­nie X. Do­mi­ni­ka­na, na po­grze­bie Bry­gi­dy z Ra­dzi­wił­łów Soł­ło­hu­bo­wej, któ­ra od­da­liw­szy od sie­bie OO. Je­zu­itów, su­mie­nie swe pod kie­ru­nek sy­nów Ś. Do­mi­ni­ka od­da­ła… Wiel­kiej do­bro­dziej­ce za­ko­nu na­le­ża­ła też nie­po­spo­li­ta mowa po­grze­bo­wa… Oto jak się z tego wy­wią­zał X. B. ka­pe­lan nie­boszcz­ki.

Na­przód sparł­szy się na am­bo­nie uda­wał jak­by uśpio­ne­go dłu­go, po­tem na­gle prze­bu­dzo­ny niby, za­pa­trzył się na ka­ta­falk i po­czął w ten dra­ma­tycz­ny spo­sób.

"Gdzież to ja je­stem? – Co za wi­dok? Czy to re­du­ta? Nie. – Czy nie ko­me­dya to? – Nie. Czy nie bal w Pio­ro­mon­cie? Nie. – Świa­tła rzę­si­ste! ozdo­by wspa­nia­łe! Cóż to wszyst­ko zna­czy? (Zno­wu wzrok na­tę­żo­ny wle­pił w ka­ta­falk, i wpa­trzyw­szy się weń dłu­go, krzyk­nął:)

– Ach! wszak to Ja­śnie Oświe­co­na Bry­gi­da z ksią­żąt Ra­dzi­wił­łów Soł­ło­hu­bo­wa, wo­je­wo­dzi­na brze­ska, je­ne­rał-lejt­nan­to­wa W. X. Li­tew­skie­go! Tak jest, to ona sama… Do­ką­dże idziesz Bry­gi­siu ko­cha­na! (Uda­je głos cien­ki nie­wie­ści.)

– Do XX. Mis­sy­ona­rzy! – A po co? (Po­dob­nym zno­wu gło­sem.) – Na wiecz­ny spo­czy­nek. O! dla Boga! nie te­gom się po to­bie spo­dzie­wał! Ej! nie idź!

– Pój­dę! pój­dę! – Noc ciem­na, bło­to po kost­ki, wróć się, po­wia­dam. – Ej nie, pój­dę! – Pój­dziesz? a nie le­piej że by­ło­by zo­stać się z nami Do­mi­ni­ka­na­mi? Ej! Bry­gi­siu! – Nie, nie! pój­dę ko­niecz­nie. – Nie masz le­kar­stwa na bab­ski upór, do­bro­dzie­je ko­cha­ni! Idź­że tedy! wę­druj szczę­śli­wie! a ja tym­cza­sem cno­ty two­je ogło­szę świa­tu sar­mac­kie­mu.

Dal­szy ciąg mowy po­grzeb­nej, w tym­że ro­dza­ju… prę­dzej było z niej moż­na uśmiać się niż za­pła­kać. Szcze­gól­niej OO. Je­zu­itom, na­tu­ral­nie się do­sta­ło…

Bar­dzo cie­ka­we są wspo­mnie­nia uni­wer­sy­te­tu z epo­ki Dr. Frank'a i hra­bi­nej de Cho­iseul, kró­lo­wej pięk­no­ści swych cza­sów, któ­rej ulu­bio­ny Paw­łów na­zy­wa­no świą­ty­nią Weu­ery w Kni­dos. Raz hr. de Cho­iseul za­żą­da­ła być przy­tom­ną ak­to­wi dok­to­ry­za­cyi w uni­wer­sy­te­cie… Akt ten, ode­gra­ny jak wy­bor­na ko­me­dya, od­był się w sa­lo­nie Dra Fran­ka, Kan­dy­dat czy­tał roz­pra­wę o cho­ro­bach ser­ca! – Opi­sał bar­dzo szcze­gó­ło­wo cho­ro­bę, ser­co­wą jed­ne­go ze swych pa­cy­en­tów. a na­ko­niec oświad­czył, że po śmier­ci od­krył do­pie­ro co go ży­cia po­zba­wi­ło… To mó­wiąc od­sło­nił pre­pa­rat i uka­zał w ser­cu nie­bosz­czy­ka – por­tret hra­bi­nej Cho­iseul!!

Obok po­waż­nych dzie­jo­wych wspo­mnień, mnó­stwo po­dob­nych cha­rak­te­ry­stycz­nych drob­no­stek spi­sał Po­toc­ki. Nie­oce­nio­ny to ma­te­ry­ał do hi­sto­ryi oby­cza­jów.

Z okład­ki Pa­mięt­ni­ków Ka­mer­to­na, któ­re dla Li­twi­nów i chcą­cych po­znać Li­twę są nie­osza­co­wa­ne, do­wia­du­je­my się o in­nych dzie­łach L. Po­toc­kie­go: po­wie­ści: Dwaj bra­cia ar­ty­ści, – Świę­co­ne czy­li pa­łac Po­toc­kich w War­sza­wie (pod imie­niem Bo­na­wen­tu­ry z Ko­cha­no­wa,) – Win­cen­ty Wil­czek i pię­ciu jego sy­nów, – Wspo­mnie­nie o Kow­nie – Za­ry­sy ży­cia to­wa­rzy­skie­go. – Oprócz tego zo­sta­ły w rę­ko­pi­śmie, czę­ścio­wo tyl­ko dru­ko­wa­ne nie­gdyś w Ga­ze­cie Pol­skiej pa­mięt­ni­ki zaj­mu­ją­ce.

Po­toc­kie­mu win­ni­śmy wy­na­le­zie­nie sza­cow­ne­go (do­tąd nie­wy­da­ne­go) Pa­mięt­ni­ka Po­czo­bu­ta, współ­cze­sne­go Pa­sko­wi.

* * *

W An­glii i na sta­łym lą­dzie od lat kil­ku pró­bu­ją wpro­wa­dzić we zwy­czaj je­dze­nie mię­sa koń­skie­go. W roku prze­szłym spra­wi­li so­bie hip­po­fa­go­wie lon­dyń­scy sław­ną ucztę, na któ­rej nie było nic prócz róż­nych po­traw z ko­ni­ny… Ros­be­ef a la Bu­ce­pha­le… ko­tle­ty z pe­ga­za i t… p. Pró­ba ta nie zu­peł­nie się szczę­śli­wie po­wio­dła. Z po­wo­du tych usi­ło­wań pra­ssa uczo­na nie­miec­ka, któ­ra ma hi­sto­ryę na za­wo­ła­nie, daje cie­ka­wą wia­do­mość o ja­dle z koni w sta­ro­żyt­no­ści. – Dzien­nik an­giel­ski: "Jo­ur­nal of the So­cie­ty of Arts" przy­ta­cza tak­że kil­ka eru­dy­cyj­nych cy­tat na po­par­cie po­wszech­ne­go uży­wa­nia ko­ni­ny. – Parę ty­się­cy lat temu Gre­cy hip­po­fa­ga­mi zwa­li bar­ba­rzyń­skie na­ro­dy… He­ro­dot opi­su­je, że u Per­sów na dzień rocz­ni­cy uro­dzin za­sta­wia­no całe pie­czo­ne ko­nie… Wie­my, że w Pol­sce przed het­ma­nem dla uczcze­nia go sta­wio­no tak­że pie­czo­ne źre­bię. – U Chiń­czy­ków, Ta­ta­rów i wie­lu na­ro­dów azy­atyc­kich ko­ni­na ucho­dzi­ła za przy­smak. Vir­gi­li wspo­mi­na, że Scy­ci do mle­ka mie­sza­li krew koń­ską, Ho­ra­cy, że Tra­ko­wie krew koni pić lu­bi­li.

Ś. Bo­ni­fa­cy apo­stoł Nie­miec skar­żył się przed sto­li­cą, rzym­ską, że Niem­cy je­dli mię­so koń­skie. Toż samo oko­ło 1000. r. za­rzu­ca­no Ir­land­czy­kom. We Wło­szech i An­glii zwy­czaj ten rów­nież się utrzy­my­wał. Ale już w XVII. wie­ku we Fran­cyi są, przy­kła­dy ka­ra­nia śmier­cią za uży­cie mię­sa koń­skie­go. Oko­ło 1793 – 94 w Pa­ry­żu po­kry­jo­mu ko­ni­nę da­wa­no za­miast in­ne­go mię­sa; a w 1811 do­zwo­lo­no uży­cia jej, co w 1826 po­twier­dzo­nem zo­sta­ło, jako le­kar­skiem do­świad­cze­niem uzna­ne za nie­szko­dli­we. – W cza­sie po­cho­dów Na­po­le­ona bar­dzo czę­sto woj­sko się kar­mi­ło, szcze­gól­niej ro­so­łem z koni.

Od r. 1855 w Pa­ry­żu rzeź­nie koń­skie usta­no­wio­no i mię­so się to sprze­da­je jak inne; naj­sław­niej­szy skład jego mają pp. Rol­li­net et Cie. W r. 1867 zjadł Pa­ryż 2312 sta­rych koni, bo sta­re są, naj­smacz­niej­sze; mię­so mło­dych za twar­de. Koń do­roż­kar­ski wy­mę­czo­ny ma przy­po­mi­nać zwie­rzy­nę. W Wied­niu i Ber­li­nie ko­ni­na tak­że jest w uży­ciu; urzę­dow­nie do­zwo­lo­no się nią, kar­mić pra­wie we wszyst­kich pań­stwach Eu­ro­py, na­wet w Ro­syi. – W po­łu­dnio­wych Wło­szech mię­so się su­szy na słoń­cu dla prze­cho­wa­nia. – W An­glii, gdzie 125, 000 koni rocz­nie się za­bi­ja, naj­póź­niej o uży­wa­niu ich na ten spo­sób po­my­śla­no. Nie dzi­wie­my się temu, czło­wiek przy­wią­zu­je się do ko­nia, a bądź co bądź zjeść przy­ja­cie­la (choć się to tra­fia czę­sto) nie wy­pa­da – przy­najm­niej na pie­czy­ste.

Po­gar­dzo­na i pod pło­ta­mi tu­lą­ca się, okrzy­cza­na z po­wo­du swej opry­skli­wo­ści po­spo­li­ta po­krzy­wa (Urti­ca dio­ica) jest wszak­że ro­śli­ną po­ży­tecz­ną. Mło­dą uży­wa­ją u nas na zie­le­ni­nę, sta­rą kar­mią chlew­nią. Ale oprócz tego ma ona za­po­mnia­ne za­le­ty, jako ro­śli­na włók­ni­sta, da­ją­ca się zu­żyt­ko­wać na rów­ni ze lnem. W Egyp­cie wy­ra­bia­no z niej nici i sznu­ry; w Kam­czat­ce do dziś dnia jej tak uży­wa­ją; w Szwe­cyi i Da­nii jako zdro­wy po­karm daje się by­dłu. – Po­krz­wa na do­brym grun­cie ro­śnie buj­nie, ale na złym we­ge­tu­je tak­że, sto­su­jąc się do oko­licz­no­ści. – Ku­bel­ka w cza­so­pi­śmie go­spo­dar­skiem po­wia­da, że czte­ry do pię­ciu razy od­ra­sta, ścię­ta na pa­szę. – Uczci­we to stwo­rze­nie Boże jest naj­wcze­śniej­szą kar­mią zie­lo­ną, gdyż o mie­siąc wy­prze­dza Lu­cer­nę, a kie­dy wszyst­ko wy­schnie w je­sie­ni, zie­le­ni się upar­cie do mro­zów. Wy­trzy­mu­je upa­ły i zim­na ze sto­icy­zmem istot so­bie po­dob­nych… Usu­szo­ne li­ście po­krzy­wy dają, do­sko­na­łą pa­szę dla owiec i by­dła, zdro­wą i po­kar­mi­stą; moż­na je da­wać su­che lub za­pa­rza­ne, po fun­cie do dwóch na sztu­kę. – Ku­beł­ka za­rę­cza, że mle­ko krów kar­mio­nych po­krzy­wą jest do­sko­na­łe i że wie­le go­ry­czy nie na­bie­ra.

Z roz­bio­ru che­micz­ne­go wy­pa­da, że po­krzy­wa pra­wie tak jest po­żyw­na jak ko­ni­czy­na.

Ale co to zna­czy re­pu­ta­cya!! Któ­ryż­by go­spo­darz nie ru­szył ra­mio­na­mi na tę re­ha­bi­li­ta­cyę nie­szczę­śli­wej ro­śli­ny? – Nasi ko­nia­rze wie­dzą o tem do­brze, iż na­sie­nie po­krzy­wy, da­wa­ne ko­niom z owsem, ma je tu­czyć i da­wać pięk­ny po­łysk wło­som.

A po­mi­mo to wszyst­ko, wszel­kie plu­gaw­stwa spo­łecz­ne na­zy­wa­my po­krzy­wą, cho­ciaż ona wię­cej od nie­go jest war­ta.

Jako ro­śli­na po­sia­da­ją­ca włók­no spo­sob­ne do wy­two­rze­nia przę­dzi­wa, po­krzy­wa na szcze­gól­ną uwa­gę za­słu­gu­je. – Gdy się ło­dy­gę po­krzy­wy za­raz po okwit­nię­ciu ze­tnie, oczy­ści z li­ści, na­mo­czy jak ko­no­pie, z paź­dzie­rzy obi­je i zmięk­czy; da do­sko­na­ły ma­te­ry­ał na po­wro­zy i gru­be ale moc­ne tka­ni­ny. – Sto­sow­nie przy­go­to­wa­ne przę­dzi­wo po­krzy­wia­ne może na­wet po­słu­żyć na płót­no.

Po­krzy­wa, je­śli ją upra­wiać kto ze­chce, sie­je się w Paź­dzier­ni­ku, na­sie­nie mię­sza­jąc z zie­mią, nie­co gę­ściej niż ko­ni­czy­na. Po za­sie­wie nie po­trze­ba ani gra­bić ani zie­mią przy­sy­py­wać, gdyż po­kry­cie szko­dzi wscho­dze­niu ro­śli­ny. Ku­beł­ka pi­sze, że w pierw­szym roku ści­nać jej nie na­le­ży, póki się do­brze nie wko­rze­ni; w na­stęp­nych la­tach zbie­ra­ną być może dwa razy, w Czerw­cu i Lip­cu. Po­krzy­wa daje 16 pro­cen­tów, gdy ko­no­pie 25, ale że dwu­krot­nie ści­nać ją moż­na, za­tem da­ła­by wię­cej niż one… Ten­że agro­nom za­le­ca upra­wę po­krzy­wy na ro­lach wśród lasu i na sto­czy­stych wzgó­rzach, któ­rych osy­py­wa­nie przez to się wstrzy­mu­je moc­no wko­rze­nia­jąc.

Oprócz na­szej zwy­kłej po­krzy­wy (dio­ica) upra­wa sy­bir­skiej po­krzy­wy ko­no­pia­nej (urti­ca can­na­bi­na), w na­szym kli­ma­cie do­syć się po­wo­dzi.

Zre­ha­bi­li­tuj­my nie­szczę­śli­wą ro­śli­nę.

* * *

Zaj­mu­ją­ce są po­szu­ki­wa­nia i ob­li­cze­nia Ba­xter'a o lud­no­ści An­glii i po­dzia­le jej na pew­ne kla­sy pod wzglę­dem do­cho­dów z pra­cy lub ka­pi­ta­łów. –

Ba­xter ro­bot­ni­ków sa­mych dzie­li na trzy od­dzia­ły; w pierw­szym z nich mie­ści za­ra­bia­ją­cych po 28 do 35 szyl­lin­gów ty­go­dnio­wo, a za­tem rocz­nie od 60 do 73 fun­tów. – Tych po­da­je licz­bę na 1, 123, 000 osób. – W dru­giej kla­sie idą, za­ra­bia­ją­cy od 21 do 25 szy­lin­gów ty­go­dnio­wo, rocz­nie od 46 do 52 fun­tów; tych już ma być 3, 819, 000. Na­osta­tek w trze­ciej kla­sie miesz­czą się za­ra­bia­ją­cy od 12 do 20 szy­lin­gów, to jest od 20 do 40 fun­tów. Z do­świad­cze­nia oka­zu­je się, że ko­bie­ta, dziew­czy­na i dziec­ko ra­zem we tro­je za­ro­bią tyle ile je­den męż­czy­zna.

Z ob­ra­chun­ku ubo­gich i nie mo­gą­cych utrzy­mać się o wła­snej pra­cy, wy­pa­da na An­glią do trzech mi­lio­nów.

Sto­sun­ki za­rob­ko­wa­nia są ta­kie, że każ­dy ro­bot­nik w cią­gu roku ma jed­ną dzie­sią­tą praw­do­po­do­bień­stwa zo­stać bez za­ję­cia, a za­tem bez chle­ba. Trzy mi­lio­ny głów lu­dzi po­trze­bu­ją­cych wspar­cia, nie ozna­cza­ją prócz tego osób, ale, gło­wy ro­dzin. Tak­że cy­fra za­po­mo­gi wy­ma­ga­ją­cej lud­no­ści z ko­bie­ta­mi i dzieć­mi się­ga do prze­ra­ża­ją­cej wiel­ko­ści je­de­na­stu mi­lio­nów lu­dzi!!

Ba­xter utrzy­mu­je, że i to jesz­cze za mało w sto­sun­ku do rze­czy­wi­sto­ści, że nie­zmier­ne mnó­stwo lu­dzi wle­cze się w nę­dzy i ra­tu­je jak może, do gło­do­wej śmier­ci, nie za­pi­su­jąc mię­dzy ubóż i nie­wy­cią­ga­jąc ręki po jał­muż­nę.

Sta­ty­stycz­ne po­szu­ki­wa­nia Ba­xter'a nad spo­łecz­no­ścią an­giel­ską, jej do­cho­da­mi, po­dzia­łem bo­gac­twa ogól­ne­go, są smut­ne, bo wy­ka­zu­ją ja­kąś cho­ro­bę w or­ga­niź­mie, na któ­rą po­ra­dzić nie­ła­two i na któ­rą swo­bo­da eko­no­micz­na, wol­ność pra­cy, naj­lep­sze ze zna­nych le­karstw nic nie po­ma­ga­ją.

"Po­ło­że­nie An­glii, pi­sze Ba­xter, nie czy­ni ją, po­dob­ną do wiel­kie­go wła­ści­cie­la zie­mi, któ­ry ma do­chód za­pew­nio­ny o tyle, o ile on pew­nym być może przy wy­pad­kach – ale ra­czej do kup­ca, któ­ry ka­pi­ta­łem i ener­gią do eko­no­micz­nej do­ró­sł­szy po­tę­gi, wie­lu osób eg­zy­sten­cją ma w ręku.

"Mó­wiąc o po­myśl­nych skut­kach an­giel­skie­go prze­my­słu, do­da­je on, nie za­wa­dzi­ło­by… owe me­men­to mori szep­nąć po ci­chu, któ­re to­wa­rzy­szy­ło po­cho­dom rzym­skich try­um­fa­to­rów. "

Ba­xter lęka się dla An­glii współ­za­wod­nic­twa Sta­nów Zjed­no­czo­nych, woj­ny, któ­ra­by tar­go­wi­ska eu­ro­pej­skie za­mknę­ła i do­wóz su­ro­wych pło­dów wstrzy­ma­ła; jed­nem sło­wem… owe­go ziar­na pia­sku, któ­re skom­pli­ko­wa­ną ma­chi­nę może za­ha­mo­wać i w pę­dzie zgru­cho­tać. –

* * *

Dużo się u nas pi­sze, choć nie wie­le robi oko­ło oświa­ty lu­do­wej. Spóź­nio­na ta ku­ra­cya od­by­wać się musi z wiel­ką ostroż­no­ścią, aby or­ga­ni­zmu chro­nicz­ną nie­świa­do­mo­ścią zdrę­twio­ne­go nie na­ra­zić na szwank. – Ga­ze­ta To­ruń­ska w roku ze­szłym umie­ści­ła cały sze­reg ar­ty­ku­łów w tym przed­mio­cie; całe Księ­stwo Po­znań­skie skła­da­ło się przez kil­ka mie­się­cy na kil­ka set ta­la­rów na ten cel prze­zna­czo­nych, w Ga­li­cyi wszyst­kie sto­wa­rzy­sze­nia… któ­re chcia­ły­by ucho­dzić za sto­ją­ce na wy­so­ko­ściach wy­ma­gań epo­ki, mó­wią wie­le, ob­fi­cie i wy­mow­nie o oświa­cie. Ale oprócz ubo­gich kil­ku aka­de­mi­ków we Lwo­wie i księ­ga­rza ro­dem z War­sza­wy w Kra­ko­wie, nikt nic nie zro­bił. – My­le­my się; For­ster miesz­ka­ją­cy w Ber­li­nie wy­dał kil­ka­na­ście bro­szur.

Wszyst­kie­go tego mało, wszyst­ko to nie­do­sta­tecz­ne… ale do­wo­dzi po raz set­ny, że my je­ste­śmy w tem sta­dium pa­pla­ni­ny, w któ­rem cza­sem by­wa­ją, sta­rzy lu­dzie. Sie­dzi je­go­mość w po­ko­ju i cały dzień gde­rze, usta mu się nie za­my­ka­ją, ale sam się nie ru­sza.

Czy oświa­ta lu­do­wa ma być bia­ła czy czer­wo­na, czy przez księ­ży i z po­mo­cą księ­ży, czy dło­nią świec­ką udzie­la­na, w ję­zy­ku lu­do­wym czy sa­lo­no­wym? czy ją po­cząć od tego, czy od tam­te­go koń­ca? Jak dru­ko­wać? na bi­bu­le czy na we­li­nie? na per­ka­lu czy na pa­pie­rze? na­wet zda­je się, że okład­ki przy­szłych pu­bli­ka­cji pod­da­ne są wiel­ce umie­jęt­nym roz­trzą­sa­niom… Sta­rzy Po­la­cy mó­wi­li w ta­kim ra­zie… gadu, gadu… a psy w kru­pach… My już tyl­ko ga­dać i stę­kać umie­my…

Niech Bóg ucho­wa od złych po­są­dzeń, ale nikt tak bar­dzo na ser­cu nie ma spra­wy oświa­ty, każ­dy przy tem świa­teł­ku rad­by upiec pie­czeń swo­ją, pie­czeń po­pu­lar­no­ści, re­ha­bi­li­ta­cyi pie­czeń swo­jej dok­try­ny, pie­czeń swo­je­go ta­len­tu, a naj­bied­niej­si pie­czeń swo­jej kie­sze­ni…

Na­ucz­cie Mać­ka czy­tać… nie fra­suj­cie się tak bar­dzo o resz­tę, książ­ki się znaj­dą,… byle ocho­tę miał do nich za­glą­dać.

Gło­su­je­my za wy­da­niem mi­lio­na eg­zem­pla­rzy abe­ca­dl­ni­ka To­wa­rzy­stwa Rol­ni­cze­go War­szaw­skie­go, za roz­po­wszech­nie­niem go jak naj­więk­szem.

Był­by to krok waż­ny, sta­now­czy i pew­nie w skut­ki do­bre naj­ob­fit­szy.

Wie­cie o tem, że Teo­fil Le­nar­to­wicz, ży­ją­cy na wy­gna­niu we Wło­szech we Flo­ren­cyi (ma­zo­wiec­ki on lir­nik pod dzwon­ni­cą Giot­ta!!) mu­siał gwo­li ser­cu i gwo­li po­trze­bie pra­cy, jąć się dłu­ta rzeź­biar­skie­go. Nie mo­gąc śpie­wać… rzeź­bi… i toć prze­cie śpiew. zro­zu­mia­ły wszyst­kim. – Pa­trząc cią­gle na owe bra­my raju, ręką Gio­ber­te­go wy­rze­za­ne, na­tchnął się nie­mi…

Lud jego pie­śni nie słu­cha… ale są lu­dzie co na rzeź­bio­ny po­emat pa­trzą i zro­zu­mie­ją go…

Co go do tej zmia­ny ję­zy­ka przy­wio­dło, po – wiem, a po­wiem otwar­cie, jak się na­le­ży, gdy o gar­dło­wą, idzie spra­wę.

Je­dy­ny wy­daw­ca pol­ski, któ­ry ma od­wa­gę ra­cho­wać na pu­bli­kę, nie przy­pusz­cza­jąc, aby pol­ski ogół mógł od­mie­nić uczu­cia i nie ro­zu­mieć swych obo­wiąz­ków – Żu­pań­ski, wy­dał w prze­cią­gu lat ostat­nich Boh­da­na, one­go sło­wi­ka ukra­iń­skie­go Ora­to­rium, W. Pola Po­wódź; na­był też i nowe, peł­ne wdzię­ku śpie­wy Le­nar­to­wi­cza. Ale po pró­bie na Za­le­skim i Polu, mu­siał się za­wa­hać i po­ezye La­nar­to­wi­cza, na­by­te, go­to­we leżą a spo­czy­wa­ją w tece. – Nikt dziś po­ezyi nie czy­ta… Smut­na, ale naj­praw­dziw­sza praw­da. Smak do tego ję­zy­ka bo­gów stra­ci­li­śmy, po­czu­cie pięk­na, mi­łość pie­śni. Za­go­spo­da­ro­wa­li­śmy się, za­kło­po­ta­li, spro­za­izo­wa­li, od­po­ety­zo­wa­li, zrze­czy­wist­nie­li tak, ale to tak… że pie­śni, ani ro­zu­miej­my, ani pra­gnie­my, ani czu­je­my.

Gdy kto na uszy ogłuch­nie, trze­ba mu mó­wić przez oczy. Pro­bu­je tego ję­zy­ka głu­cho­nie­mych Le­nar­to­wicz i rzeź­bi…

Ale za­praw­dę, smut­neż to, smut­ne, nie dla nie­go, bo z nie­go po­ezya w nim za­war­ta, na ten czy inny spo­sób wy­pły­nie – smut­ne dla nas, bo to po­zna­cza, że tem­pe­ra­tu­ra du­cho­wa w nas zni­ży­ła się. Nie grze­szym w ogó­le zbyt­nią mi­ło­ścią czy­ta­niu i pra­cy, ale pie­śnią, moż­na po­wie­dzieć, że się brzy­dzie­my.

Czy my­śmy temu win­ni, czy ogól­na at­mos­fe­ra epo­ki, któ­ra w rze­czy­wi­sto­ści uści­sku zba­wie­nia szu­ka? nie wiem. Ależ bez po­ezyi żyć, bez po­ezyi być mło­dym! bez śpie­wu i ide­ału bu­dzić się do ży­cia, to coś roz­pacz­li­we­go!! Cóż ci lu­dzie pro­zy po­czną na sta­rość?

Od­la­ny z bron­zu Lcnar­to­wi­cza ob­raz – po­wrót do zie­mi obie­ca­nej, na­był w Pa­ry­żu hr. Ksa­we­ry Bra­nic­ki; po­dwój­nie mu win­szu­je­my tego na­byt­ku.

Nie mo­że­my się po­wstrzy­mać, żeby tu nie za­cy­to­wać smęt­ne­go wier­sza Le­nar­to­wi­cza, któ­ry on na­pi­sał na od­wro­cie swej rzeź­by (Świę­ci pra­cow­ni­cy) przy­sy­ła­jąc ją jed­ne­mu ze swych przy­ja­ciół:

…..dro­gi, na ser­ca po­cie­chę

Gdy mi nie mo­żesz w Pol­sce dać cha­teń­ki,

Weź piór­ko swo­je i mach­nij od ręki

Taką li­tew­ską po­chy­lo­ną, strze­chę…

I ka­wał boru su­che­go na opał

I ko­ściół, kędy pa­trzeć ser­cu bło­go,

Ach! i przy któ­rym, gdy dola tak sro­gą,

Już bym się pra­gnął do zie­mi za­ko­pał.

To mi na­ry­suj do mego al­bu­mu

I swe ko­cha­ne imie umieść ni­żej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: