Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Opowieści zza rzeki - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 lutego 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Opowieści zza rzeki - ebook

„Dorastałem, kochając i szanując opowiadania. Wydawały mi się najczystszymi i najdoskonalszymi dziełami ludzkimi: w najlepszych nie znalazło się ani jedno zbędne słowo. Jedno machnięcie ręki autora i nagle powstał świat, mieszkający w nim ludzie, idee. Początek, środek i koniec, które zabiorą was przez cały wszechświat i doprowadzą z powrotem…”
Neil Gaiman

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7856-925-1
Rozmiar pliku: 1 002 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Wstępy są zbyt długie i zbyt poważne, dlatego zamiast wstępu niezbyt długie i niezbyt poważne opowiadanie.

MŁOTEK BEZPRZEWODOWY

W pociągu relacji Piekiełko – Czarty, w przedziale dla palących, siedział starszy siwiejący mężczyzna. Pociąg miał odjechać ze stacji o godzinie 20:26. Mężczyzna spojrzał na zegarek, była 19:59 i właśnie wtedy do jego przedziału wszedł młody człowiek liczący około dwudziestu pięciu lat. Było to o tyle dziwne, że człowiek ten wszedł na rękach otwierając drzwi przedziału butem, a konkretnie trampkiem.

– Wolne? – zapytał z pozycji kolan starszego mężczyzny.

– Tak – odparł starszy i przekrzywiając głowę dodał: – Proszę siadać.

Młody w sposób dość ekwilibrystyczny zajął drugie wolne miejsce przy oknie przeciwne do kierunku jazdy, co nawet do niego pasowało. Starszy, doświadczony człowiek nie był zbytnio zdziwiony, kombinował sobie raczej dlaczego młody chodzi na rękach, a teraz siedzi, jeśli można nazwać to siedzeniem, z nogami opartymi o półkę zawieszoną pod sufitem. Jego niezwykle wydajny mózg analizował i rozważał najróżniejsze możliwe przyczyny.

– Pewnie dziwi Pana moja odmienność? – zapytał młody.

– Niezupełnie – odparł starszy w chwili, kiedy do przedziału zaczęli wchodzić pozostali podróżni, przed momentem jeszcze opuszczający pociąg kończący bieg po drugiej stronie peronu.

Wszyscy oni ładowali się bardzo powoli przyglądając się dość sceptycznie siedzącemu teraz w pozycji embrionalnej-odwróconej młodzieńcowi. Wiekowa pani, która weszła jako pierwsza, usiadła obok starszego mężczyzny i nie odrywając wzroku od odwróconego, zaczęła szukać czegoś usilnie w torebce. Po czym wyjęła binokle i przystawiając je do oczu, zmierzyła mężczyznę od głowy od czubków trampek dyndających nad embrionem.

– Zapewniam szanowną panią, że nie jestem obłąkany.

– Może chory? – odparła staruszka wyciągając z torebki paczkę papierosów bez filtra.

Wyjęła jednego, obsadziła w szklanej fifce i zakładając nogę na nogę w stylu dystyngowanych pań z wyższych sfer, zapaliła papierosa. Starszy mężczyzna widząc dym papierosowy otworzył usta z przerażenia i zaniemówił. Szybko wypadł na korytarz i założywszy okulary łapczywie zaczął przeszukiwać szyby przedziałowych drzwi, spodziewając się zobaczyć przekreślony papieros. Nie zobaczył. Za to nad drzwiami, o zgrozo! wisiał sobie w gablotce za szybką prawdziwy pet z podpisem w trzech językach „TU WOLNO PALIĆ”. I kolejny raz jego analityczny mózg zaczął wyszukiwać w czasie już dokonanym zdarzeń tym razem związanych bezpośrednio z kupnem biletu kolejowego. Po krótkiej projekcji był pewny, że na pytanie: – Dla palących? – odparł: – Tak. Ale dlaczego? Ach tak, rozważał przecież wtedy rzecz o wiele ważniejszą. Nie pamiętał jaką, ale słowo „tak”, pasowało może nie do pytania sprzedawczyni, a do jego wewnątrzmózgowego potoku logicznie wynikających po sobie stwierdzeń. Co to była za pechowa plątanina? Nie mógł sobie przypomnieć. Zganił tylko w duchu swoje myśli, kiedy oczom jego ukazały się białe, niewieście nogi. Biel była tak ujmująca, że zamyślił się na chwilę, skąd się wzięła, bo nie wynikała tylko z kontrastu między czarnymi, legginsami znajdującymi się u góry i także czarnymi skarpetami u dołu. W odpowiedzi wyobraził sobie jakiś kłopot dermatologicznej natury nękający skórę kobiety, niepozwalający na publiczne wystawianie wdzięków na słoneczne pieszczoty, skutkiem czego bladość była tak piorunująca. Nogi zniknęły tak szybko, jak się pojawiły, w przeciwieństwie do problemu nikotynowego dymu, którego szczerze nie znosił. I kiedy już zaczął zastanawiać się nad wyjściem z sytuacji, jego wzrok, który zawędrował na wyższe pułapy, zatrzymał się na drewnianej skrzyneczce, gdzie zza szybki, zdawać by się mogło, uśmiechał się do niego młotek bezprzewodowy. Pierwsza myśl, jaka wyfrunęła spod siwych włosów była taka, że to sam Bóg zesłał mu rozwiązanie problemu w takiej postaci. Drugą było pytanie, jak posłużyć ma mu ten iście diabelski, nie wiedzieć czemu tak pomyślał, przedmiot.

Stłukł szybkę, opróżnił wiszącą skrzyneczkę i wszedł do przedziału dzierżąc w dłoni ów młoteczek niczym broń wymyślną. Przekonany zarówno o jego skuteczności, jak i o mocy drzemiącej w niepozornym wnętrzu, podszedł do starszej dystyngowanej kobiety i pacnął ją w głowę przyjmując pozę szermierza. Kobieta oniemiała. Otworzyła usta gotowe do wrzasku i zamarła. Zamknęła je, znowu otworzyła i kolejny raz... nic. Mężczyzna, z widocznym zadowoleniem z nieomylności toku swojego myślenia ponownie stuknął ją, tym razem mocnej, w sam czubek spiętej kępy siwych włosów. Kobieta zareagowała dokładnie tak, jak się spodziewał, a mianowicie otworzyła usta, wysunęła maksymalnie do przodu język i zgasiła na nim papierosa. Wsunęła powstałą popielniczkę na miejsce i zaczęła w zadumie żuć. Młoteczkowy podszedł do młodzieńca i w plątaninie rąk i nóg odnalazł czerep. Zrobił zamach i z gracją starszego pana puknął przyjmując przećwiczoną poprzednio pozę. Młodzieniec wbrew swojej woli zaczął rozplątywać się, prychając z niezadowolenia, a kiedy już siedział prosto, jak przystało na poprawnego stypendystę, poczuł ponowne uderzenie młoteczka na głowie. Teraz już twarz chłopaka promieniała zadowoleniem z bezbłędnie wykonanego zadania. Wyprostowawszy się, jeszcze bardziej przylizał włosy.

Mężczyzna usiadł na swoim miejscu i pokazując współpasażerom młoteczek w sposób dystyngowany, ale i stanowczy, odłożył narzędzie na stoliczek.PRZEBUDZENIE

Letnia noc wchodziła przez otwarte okno, przynosząc przyjemny chłód rozgrzanemu podczas upalnego dnia pokojowi. Firanka falowała łagodnie, niczym żagiel na niewielkim wietrze, a snop księżycowego światła, oświetlający połowę dywanu zakłócał chodzący po pokoju mężczyzna. Koszulka, w której noc zostawiła jego bezsenny niepokój, oklejała zmęczone jeszcze ciało, a drżące palce przeczesywały rzadkie, pomimo stosunkowo młodego wieku, włosy. Podszedł do okna i ujrzawszy odbijającą się w szybie paczkę papierosów leżącą na biurku, odwrócił się i sięgnął po nią nerwowo. Wyjął papierosa, wychylił się przez okno i zapalił. Spojrzał zmęczonymi oczami na łysy księżyc i gwałtownie wypuścił kłąb dymu zakrywając na krótką chwilę jego oblicze.

– Może to przez tę pełnię? – pomyślał na głos, chociaż nie miał w zwyczaju mówić do siebie, a fakt ten jeszcze bardziej go przygnębił. Stwierdził, że dobrze byłoby oziębić kark zimną wodą i kiedy odwrócił się gwałtownie, żeby udać się do łazienki, zrzucił łokciem lampkę stojącą na biurku. Uderzająca o drewnianą podłogę, lampka przerwała nocną ciszę. W jednej chwili do jego uszu dobiegły trzepot skrzydeł przestraszonego gdzieś na gałęzi ptaka i głos wyrwanej ze snu kobiety.

– Co ty wyrabiasz po nocy?!

Nie odpowiedział od razu, nie miał pojęcia, co ma powiedzieć. Sam nie wiedział, co mu się przydarzyło tej i poprzedniej nocy. Nie chciał okłamywać żony, ale jeszcze bardziej nie lubił się jej zwierzać.

– Nic, po prostu nie mogę spać.

– Połóż się i nie hałasuj, obudzisz dzieci.

– Pójdę do salonu i posłucham muzyki, ale nie bój się, założę słuchawki, nie obudzę chłopców – powiedział zmęczonym głosem.

Kobieta podparła się na łokciu i patrząc uważnie na oświetloną bladym światłem księżyca twarz męża, spytała:

– Czy ty się boisz zasnąć?

– Obejdę się bez diagnozy, pani psycholog – odparł idąc w kierunku drzwi do sypialni.

Wchodząc do salonu zdał sobie sprawę, że w palcach tli mu się jeszcze niedopalony papieros. Zgasił go czym prędzej. Nałożył słuchawki, wziął pilot od odtwarzacza i zapadł się w miękkim fotelu, czując jak plecy przyklejają się do chłodnego, skórzanego obicia. Długo nie mógł się zdecydować na muzykę. Siedział ze słuchawkami na głowie i myślał o śnie, który tak bardzo przeraził go swoją realnością. Próbował uciec myślami do czegoś miłego, ale nie był w stanie się skoncentrować. Przerażało go to, że żona miała rację. Bał się znowu zasnąć.

Pielęgniarka szybkim krokiem przemierzała szpitalny korytarz. Szuranie jej klapek o umytą niedawno podłogę było jedynym dźwiękiem zakłócającym nocną ciszę. Kiedy podeszła do drzwi dyżurki przystanęła i energicznie zapukała. Czekała na odpowiedź poprawiając stanik, kiedy ze środka dobiegł głos lekarza:

– Proszę wejść.

– Panie doktorze... – zaczęła mówić, kiedy lekarz przerwał jej zaspanym, rozmarzonym głosem:

– Mam nadzieję, że to coś pilnego, miałem sen...

– Przepraszam, ale pacjent z czwórki znów się przebudził – mówiła podekscytowana. – Prosił pan, doktorze, żeby go niezwłocznie informować.

Lekarz podniósł się szybko z niewielkiego łóżka stojącego pod ścianą. Wiadomość ta wygoniła resztki snu, a na twarzy dało się zauważyć nieukrywane podniecenie. Przetarł małe oczy, ledwie widoczne na pulchnej twarzy i przeczesał palcami rude kędziory bujnej brody. Zdejmując z wieszaka biały fartuch szybko udał się do wyjścia. Pielęgniarka niemal biegła, starając się za nim nadążyć.

– Jak dawno temu się obudził? – rzucił poprawiając okulary.

– Minęło może pięć minut.

– Mówił coś?

– Nie, nic. Patrzył tylko na mnie.

Kiedy weszli do sali, na szpitalnym, stojącym pod oknem łóżku, siedział zgarbiony człowiek, cienkie nogi zwisały nad podłogą. Przyglądał się swoim nienaturalnie bladym stopom, na których siatkę niebieskich żyłek pokrywała delikatna skóra, jakby odkrywając je na nowo. Szpitalna koszula wisiała na kościstych barkach niczym płachta na rogach byka. Cienkie ręce oparte o brzeg łóżka podtrzymywały chwiejną konstrukcję. Za sprawą rurek podłączonych do obu przedramion człowiek ów wyglądał raczej na lalkę, sterowaną przez niedoświadczonego lalkarza, niż na istotę ludzką. Z dwóch pozostałych łóżek dało się słyszeć miarowe oddechy, potwierdzające spokój panujący na sali.

– Dzień dobry – zagadnął lekarz najmilszym z głosów, na jaki było go stać o tak nieludzkiej porze.

Pacjent podniósł pomału głowę. Widać było, że każdy ruch wykonuje z wielkim trudem. Na wychudłej twarzy malowało się zdziwienie połączone ze zmęczeniem. Popatrzył na lekarza, potem na pielęgniarkę, pomału odwrócił głowę w kierunku okna, gdzie na jasnej poświacie lampy rysowały się okienne kraty. Drżącą ręką pogładził się po przerzedzonych włosach i chrapliwym, ledwie słyszalnym głosem powiedział:

– Gdzie ja jestem?

– W szpitalu – odparł lekarz siadając obok.

– Czy coś mi się stało?

– Wszystko jest w porządku – odpowiedział lekarz, uśmiechając się.

– To dlaczego jestem w szpitalu?

– Proszę się położyć, jest pan bardzo słaby – odrzekł, układając pacjenta na poduszce.

– Ale co się stało? – Człowiek nie dawał za wygraną. – Nie mam siły – dodał słabo, a policzki potwierdzając jego słowa, drgnęły lekko.

– To dlatego, że bardzo długo, że tak powiem, spał pan.

– Jak długo? – zapytał zamykając oczy.

– Siostro, szybko... – usłyszał jeszcze i opadł bezwładnie na poduszkę.

– Kubuś, idź, obudź ojca, poszedł się zdrzemnąć na górę, a niedługo musimy wychodzić! Powiedź mu, żeby zaczął się wreszcie szykować! – zawołała kobieta wychylając się z łazienki.

– Ja gram na kompie mamo, niech Jaś idzie.

– Ciebie prosiłam, a Jaś się uczy, przecież wiesz, że jutro ma klasówkę.

Kuba szurnął gwałtownie krzesłem i pobiegł po schodach na górę. Po krótkiej chwili zbiegł znowu na dół. Podbiegł do drzwi łazienki i krzyknął do matki:

– Mamo! Ojciec siedzi w fotelu z otwartymi oczami i nic nie mówi!

– Co takiego? – powiedziała do siebie kobieta, odrzucając szczotkę do włosów. W pośpiechu wypadła z łazienki.

– Czy ojcu coś się stało?

– Nie, nic, pewnie się zagapił. Idź do swojego pokoju – mówiąc to szybko wchodziła po schodach na górę.

Podbiegła do męża. Ten faktycznie siedział w fotelu i niewidomym wzrokiem wpatrywał się w przeciwległą ścianę. Zaczęła uderzać go delikatnie po twarzy. Po kilku razach ocknął się z transu i głośno oddychając popatrzył przestraszonymi oczami na żonę.

– Co się dzieje? Lucek! – powiedziała równie przerażona.

– Nic, zamyśliłem się – odparł kłamiąc, ale jednocześnie zdał sobie sprawę, że musi jej wreszcie powiedzieć prawdę. Schował nagle twarz w spocone dłonie i zaczął szlochać. Usiadła mu na kolanach i przytuliła jego głowę do swojej piersi.

– Przecież widzę, że coś jest nie tak. Proszę cię, powiedz mi, co się dzieję – mówiła łagodnie, głaszcząc jego głowę.

– Dobrze – odrzekł wciąż szlochając. – Pamiętasz tę noc, gdy zrzuciłem lampkę z biurka?

– Pamiętam – odparła wycierając mokrą od łez twarz męża, który delikatnie odsunął żonę i wstał z fotela.

Lucjan podszedł do okna i opierając się o parapet spojrzał w badawczo utkwione w nim oczy żony.

– Coś się ze mną dzieje niedobrego, Mirka – rzekł i spuszczając wzrok na podłogę mówił dalej podenerwowanym głosem, po każdym zdaniu robiąc krótką przerwę. – Zaczęło się jakiś tydzień temu. Którejś nocy śniło mi się, że się obudziłem gdzieś, w jakimś szpitalu, w białej sali. Byłem tak zmęczony, że nie mogłem wstać. Tak obolały i słaby, że z ledwością mogłem usiąść. Ta moja niemoc była tak bardzo namacalna, tak realna, jak gdyby nie był to sen. Potem, tej nocy, kiedy strąciłem lampkę, znowu miałem ten sam sen. Ta sama sala. Pielęgniarka przyszła i coś do mnie mówiła, nie rozumiałem jej. Ledwo mogłem wstać z łóżka. Przyszedł lekarz. Mówił do mnie, pytał jak się czuję. Zacząłem się bać, bo chciałem się obudzić, ale nie mogłem. Z tamtej strony wyglądało to tak, że muszę szybko zasnąć, aby wrócić tutaj. Spróbowałem z całych sił i nagle się udało – obudziłem się w naszej sypialni, ale z przeświadczeniem jakbym to tutaj był we śnie, a realny świat został tam, w tym szpitalu. Rozumiesz mnie? Miałaś wtedy rację, że bałem się zasnąć. Przez ostatnich kilka nocy prawie nie spałem, ale kilka razy w pracy siedząc nad deską kreślarską słyszałem jakiś męski głos mówiący do mnie. Ten głos... Coś było w nim… Coś znajomego. Tak, jakbym słuchał go często, jakby był moim wewnętrznym głosem, jak gdybym to ja sam mówił do siebie, zmienionym, postarzałym głosem. Nie mogłem zrozumieć sensu zdań, rozróżniałem tylko poszczególne wyrazy. Przerażała mnie realność dochodzących do mnie słów, jak gdyby ich właściciel stał nade mną i wypowiadał je wprost do moich uszu. No i dzisiaj, po obiedzie nagle poczułem, jakbym tracił kontrolę nad swoim mózgiem, poczułem, że zaraz zemdleję. Powiedziałem ci, że idę się zdrzemnąć. Ledwo wszedłem na górę. Usiadłem w fotelu, chyba straciłem przytomność i znowu ocknąłem się w szpitalu. To było tak realne. Leżałem w łóżku, w pasiastej pidżamie. Wszystko mnie bolało. Nie miałem na nic siły. Próbowałem wstać. Zobaczyła mnie pielęgniarka i wybiegła szybko z sali. Przybiegł lekarz, ten sam co wtedy, w nocy. Pytał, jak się czuję. Mówił coś, że wreszcie wracam do żywych, że kuracja zaczyna działać. Próbowałem się obudzić, ale nie mogłem. To było takie realne. Poczułem wtedy, jak bijesz mnie po twarzy. To było zbyt realne, Mirka, tak jakby to nie był sen, a jakieś drugie życie, sam nie wiem – przerwał na chwilę, szlochając. – A najgorsze było moje ciało, moje dłonie, tak delikatne, moje stopy, jakbym nie używał ich przez bardzo, bardzo długi czas. I potworny smutek ogarniający mój umysł – dodał ledwo słyszalnym szeptem. – Co się ze mną dzieje, powiedz mi?

– To przemęczenie, kochanie. To nic takiego – mówiła łagodnym głosem podchodząc do męża. Przytuliła się do niego i całując mokre od łez policzki dodała: – Musisz się po prostu wreszcie porządnie wyspać, a wszystko minie.

– To nie takie proste – odparł.

– Na pewno przestraszyłeś się tego pierwszego snu, drugi pogłębił ten stan, a kilka nieprzespanych nocy zrobiło swoje. Niewypoczęty mózg może płatać różne figle. Potrzebujesz długiego snu, mój kochany.

– Tego się właśnie obawiam najbardziej – odparł, już nieco bardziej pewnym siebie głosem.

Obudził go czyjś głos, który docierał do niego coraz wyraźniej. Nie rozróżniał jeszcze poszczególnych słów, kiedy zdał sobie sprawę, że głos, który słyszy jest mu dziwnie znajomy. Był to ten sam, który nękał go w pracy. Potarł spocone nogi jedną o drugą i poczuł kościste kolana. Uczucie to otrzeźwiło go. Nie chciał otwierać oczu, bojąc się tego, co spodziewał się ujrzeć. Przyszło mu bowiem do głowy, że oto wybudzał się z jakiejś długiej śpiączki, w którą kiedyś tam zapadł. Wrażenie realności, jakie odczuwał, było bowiem bardzo silne, nijak mające się do wrażeń towarzyszących człowiekowi podczas marzeń sennych. Zapewniał się jednak, że to właśnie w tej chwili znajduje się we śnie, z którego jest w stanie w każdej chwili się obudzić. Spróbował przypomnieć sobie ostatnią rzecz, jakiej doświadczył przed pójściem spać, ale nie mógł się skupić. Nie potrafił wyodrębnić ostatniego wieczoru, jego myśli o rzeczywistości składały się z kilku dni zlepionych ze sobą i tworzących, tak mu teraz się wydało, jeden długi sen. Przed zamkniętymi oczami przesuwały się obrazy codziennego życia. Wszystkie naraz przelatywały niczym stado czarnych ptaków. Dom, poranne golenie, praca, hałasujący gdzieś w pokoju obok chłopcy, żona krzątająca się po kuchni, strzępy rozmów, fragmenty wznioślejszych przeżyć. Próbował wyłowić z nich cokolwiek, co pomogłoby mu w obecnej chwili, ale bezskutecznie. Wszystkie te myśli spadały bezpowrotnie niczym kamienie toczące się z górskiej ścieżki, gdzieś daleko w dół. A on stał okrakiem nad nią i przyglądał się bezsilnie, jak suną gdzieś w pustkę, z której już ich nie zdoła wydobyć. Umysłowa niemoc, jakiej doznawał, stawała się coraz bardziej nie do zniesienia. Wszystkie szczegóły odpłynęły, jedyna myśl jaka została, to dom rodzinny – odległa, bezpieczna przystań, do której miał nadzieję w niedługim czasie wrócić. Jakże różniła się ona od szpitalnego pokoju, w którym się znajdował! Z drugiej jednak strony zastana rzeczywistość budziła lekkie zainteresowanie. Nagle zdał sobie sprawę z tego, że musi ją wyjaśnić, inaczej już nigdy nie zaśnie spokojnie i zawsze będzie tutaj wracał. Próbował spokojnie, logicznie pomyśleć, a to wiązało się z całkowitym opanowaniem, które nie przychodziło mu łatwo. Leżał bez ruchu z zamkniętymi oczami, ale zmysł powonienia i słuchu niezbicie informował go, że znalazł się w znajomym już szpitalnym pokoju. Niemoc fizyczna, jakiej doznawał, jak i delikatność skóry dłoni i stóp, którymi teraz delikatnie muskał jedną o drugą wskazywała na to, że leżał tak długi czas, najprawdopodobniej śpiąc. Wszystko do siebie pasowało, układało się w jakąś nierzeczywistą całość, która była dla niego nie do przyjęcia. Nękające go wrażenie realności ponownie wzbudziło w nim uczucie panicznego strachu. Serce zaczęło łomotać, o zaśnięciu nie było mowy. Próbował przypomnieć sobie twarze swoich synów. Zaczęły rysować się niewyraźnie, nie mogąc przebić się przez tabuny nadbiegających myśli, tworzących tło dla dwóch uśmiechniętych twarzyczek.

Ocknął się nagle. To głos, który do niego nieprzerwanie dobiegał, urwał się. Zapadła krótka cisza. Pomału zaczął otwierać oczy, lecz zatrzymał ten ruch , nie chcąc zdradzić, że się obudził. Przez szparkę, jaką zrobił w lewym oku wyłaniał się drgający obraz przesłonięty rzęsami. Na łóżku pod ścianą siedział człowiek. Oparty o ścianę, z podkulonymi nogami, dłubał palcem w nosie. Siwe, posklejane włosy opadały na pasiastą koszulę rozpiętą na piersi, po której drapał się tak energicznie, że aż jęczał z bólu. Jego chuda twarz z dziobatym nosem i silnie rysującymi się kośćmi, rozbiegane oczy, jak i cała przykurczona postawa, upodobniały go do przepłoszonego ptaka, który siedząc na gałęzi wypatruje nadchodzącego niebezpieczeństwa.

– Hej, Adelajdo! – zawołał patrząc na prawą rękę drapiącą bez ustanku klatkę piersiową. – Czyż nie przesadzasz w swojej gwałtowności? Toż to zwykłe swędzenie, a ty chcesz wydrapać wszystkie siwe włosy! Przestań już! Tamte czasy nie wrócą, pozbycie się ich nie przywróci nam młodości, nie tędy droga! – zaśmiał się, wesoło rechocząc. Wyjął palec lewej ręki z nosa i powolnym ruchem odciągnął prawą dłoń, która jeszcze w powietrzu wykonywała gwałtowne ruchy drapania. Głaszcząc niepokorną dłoń, która teraz nerwowo pukała palcami w kolano, zaczął mówić znowu:

– No, bo czyż to nie dziwne, Adelajdo, no powiedz sama, żeby mieć takie sny? Śni mi się niebywale gładka skóra, która potem przemienia się w nieprzyjemnie chłodną, metalową powierzchnię, miękką w dotyku. I pomyśleć, że ten zimny, płynny metal, tworzący strukturę żywych mięśni, tak bardzo przeraził młodego chłopca, którym wtedy byliśmy. Tak, tak, ten sen już kiedyś mieliśmy i pamiętaliśmy go przez te wszystkie lata. I jeszcze ten o tym, jak coś małego, jakaś drobinka, rośnie i rośnie, aż wypełnia wszystko wokół, jest tak ogromna, tak wielka, że staje się całym uniwersum, a potem ze wszechświata zmienia się znowu w takie małe nic, czym była na początku, tak jakby granica pomiędzy wszechświatem, a małym pyłkiem była oczywistą koleją rzeczy. Jakby naturalnym końcem nieskończoności było zero, a zero dążyłoby w swojej nicości do nieskończoności. To nazbyt łagodne przejście pomiędzy nieskończonością a zerem było tak przerażające, a jednak nad wyraz łatwo przyswajalne i wytłumaczalne. Ale o tym cicho, cichusieńko, żeby ten zarozumiały eskulap nie usłyszał. Znowu usiądzie i będzie zapisywał, a potem zacznie te swoje farmazony. Prymitywny rudzielec, uważający się za bardziej normalnego od nas.

Mężczyzna pomału otwierając oczy słuchał, jak człowiek ów przemawia do swojej dłoni. Teraz dopiero do niego dotarło, że z jego lewej strony ktoś miarowo oddycha. Przekręcił głowę i zobaczył, że obok stoi jeszcze jedno łóżko, na którym leży kolejny, przeraźliwie blady, nieogolony człowiek, o bardzo jasnych, krótko przystrzyżonych włosach. Spod jego zamkniętych powiek wąskimi strużkami ciekły łzy i pomimo tego, że siedzący zaczął bardzo energicznie drapać się po głowie, jęcząc przy tym i wołając głośno do swojej niesfornej dłoni, leżący nie reagował. Do świadomości mężczyzny dochodziło pomału, że szpital, w którym się znajduje może być psychiatrycznym, że leży na sali z dwoma pacjentami, a on jest trzecim… pacjentem.

Myśl ta przeraziła go. Natychmiast jednak próbował pocieszyć się tym, że to jednak tylko sen. Sen, który miał nadzieję, niedługo się skończy. Zamknął znowu oczy z nadzieją zaśnięcia, a raczej obudzenia się w sypialni obok żony. Siedzący jednak nie dawał mu zasnąć, tłumacząc coś swojej dłoni, którą nazywał Adelajdą.

Uchylił powieki i spojrzał na niego. Ten w tym samym czasie odwrócił się i ich spojrzenia zderzyły się. Mężczyzna chciał czym prędzej zamknąć oczy, ale zdał sobie sprawę z tego, że jest już za późno, utkwił spojrzenie w siedzącym, ten zamrugał. Adelajda w tym czasie pomachała radośnie, a człowiek powiedział:

– Witamy szanownego kolegę! Pozwoli pan, że będziemy się zwracać do niego w ten właśnie sposób? Długo czekaliśmy na ten moment i doprawdy jesteśmy zadowoleni. Nieprawdaż, Adelajdo?

Ręka znowu pomachała na dzień dobry i zaczęła wystukiwać na ramie łóżka jakąś melodię. Mężczyzna dźwignął się lekko na łokciach, nie zwracając uwagi na wkute w nadgarstki igły. Odezwał się zachrypniętym głosem:

– Czy to szpital psychiatryczny?

Siedzący zaśmiał się, ale już po chwili spochmurniał i odrzekł:

– Skoro tak to wygląda dla szanownego kolegi, niech tak będzie. Chociaż dla nas sprawa ta wygląda diametralnie różnie.

– To śni mi się tylko, prawda?

– Och, to bardzo interesujące, a więc my jesteśmy tylko sennym przywidzeniem? Myśli szanowny kolega, że gdy się obudzi, to my znikniemy? Z naszego punktu widzenia jest to nie do przyjęcia, a co za tym idzie, zgoła odwrotnie. Wynika to zapewne z naszego egoizmu. Gdy my opuścimy ten pokój, to niestety, ale szanowny kolega przestanie istnieć. No, ale to tylko kwestia punktu widzenia, aj!… – zawołał mówca, gdyż ręka pacnęła go prosto w nos, po czym szybko dodał: – Oj, przepraszam za niechcianą egzaltację, szanowny kolega będzie łaskaw wybaczyć.

– Ja tylko chciałbym się obudzić – powiedział mężczyzna ściszonym głosem, bardziej do siebie.

– Tak, to zrozumiałe, niestety ta rzeczywistość jest mało interesująca z punktu widzenia szanownego kolegi, a przy przebudzeniu może nawet przerazić. Rozumiemy to doskonale.

Mężczyzna słuchał siedzącego, ale był świadomy, iż człowiek ten nie jest całkowicie normalny i od niego nie dowie się zbyt wiele. Nagle zdał sobie sprawę, że oprócz zorientowania się w przestrzeni warto byłoby także zorientować się w czasie, spróbował zatem zapytać raz jeszcze:

– Gdzie ja jestem i który jest teraz rok?

– A… – chciał zacząć, ale dostał kuksańca, tym razem w ucho, i odparł tylko: – Za szanownym kolegą na ścianie jest kalendarz, my nie mierzymy czasu, jest to zajęcie zupełnie zbędne, które do niczego nie służy.

Mężczyzna z trudem odwrócił głowę, tuż nad nim faktycznie wisiał kalendarz. Pod fotografią leśnego strumyka widniały rzędy cyfr, a nad nimi napis: SIERPIEŃ. Nie zważając na ból w szyi szukał dalej i wreszcie w prawym, górnym rogu, nad zielonymi świerkami, dojrzał interesujące go cyfry: 2006. Czynność ta tak go zmęczyła, że opadł bez sił na poduszkę. Usilnie starał się przypomnieć sobie, jaki jest rok w jego faktycznym życiu. Przywoływał w myślach wszystko to, co mogłoby mu w tym pomóc. Obrazy skakały w jego głowie. Z gmatwaniny myśli nie udawało się wydobyć nic konkretnego. Usilnie przeszkadzał mu w tym siedzący, który tłumaczył Adelajdzie, że oto teraz stan jego umysłu ulegnie znacznej poprawie, że walka, którą przegrał ze swoim mózgiem właśnie zaczyna się na nowo i tym razem będzie wygraną, a wszystko to dzięki szanownemu koledze, który to obudziwszy się, daje im nową nadzieję. Mężczyzna słyszał tylko, jak siedzący recytuje wiersz, wpatrując się w swoją dłoń:

Przebyłeś długą drogę

Od mojego lewego ucha

Poprzez splot słoneczny

Mleczną drogę

Aż do ucha prawego

Słuchałem twoich kroków

Nie raz twego lotu

Chowałeś się

Czasami pod Małym

A czasami pod Dużym Wozem

Pod tym samym

Pod którym Syzyf kamień toczył

To ty podsunąłeś Neronowi

Ogień Prometeuszowy do spalenia Rzymu

To ty podarowałeś pierścień Saturnowi

Odebrany siłą Jowiszowi

To ty nić przerwałeś Ariadny

I schowałeś do puszki Pandory

To ty piłeś wodę przemienioną w wino

I strzelałeś do carskiej rodziny

Załamało cię jedno spojrzenie

W pęknięte lustro kryształowe

Przez oko moje

Z wnętrza głowy

Ujrzałeś pierwszy raz

Odbicie swoje

Mężczyzna zamknął oczy, próbował się uspokoić. Zaczął wyrównywać oddech i powoli przywoływać obrazy, zostawione gdzieś po tamtej stronie. Zrazu nie wychodziło mu to, ale z czasem z ukazujących się migawek zaczęły rysować się twarze najbliższych mu osób – żony i dzieci. Jakieś morze, ktoś do niego macha, jego dwóch synów. Wychodzą ze szmaragdowej wody i biegną w jego stronę, obok na kocu leży żona. Gdzie był? Rozgląda się dookoła. Plaża, skały wchodzące do morza. To Grecja. Biuro podróży, terminy wycieczek, lipiec, lipiec 2006. Był pewien, że tego roku byli w Grecji i że są to ostatnie wakacje, jakie pamięta. Znowu dopadła go myśl, że ten urlop to sen, który leżąc w tym łóżku wyśnił. Szybko ją odpędził. Starał się myśleć pozytywnie i realnie, gdyż w autentyczności tamtego życia musiał teraz wierzyć. Jeszcze raz, z całych sił próbował wrócić do realności i zakotwiczyć w niej. Musiał na tym bazować, tamto to życie, a to tutaj – to tylko sen. Lipiec, wakacje, teraz musi być też sierpień jak tutaj, myślał. Jaś ma teraz dziesięć lat, a urodził się w 1996, teraz musi być 2006, ostatnio było gorąco, czyli sierpień. Umacniał się w tym przekonaniu i teraz już był pewny. W rzeczywistym życiu też jest sierpień 2006 roku, tak jak w tym bardzo realnym śnie.

– Skoro tak, to nie mogłem przespać tutaj długich lat, jak się obawiałem, a więc na pewno śni mi się to tylko – myślał z zadowoleniem.

Przeraźliwa myśl, której nie dopuszczał do głosu, że oto doznał na przykład wylewu i leżał tutaj kilka lat, a tymczasem jego rodzina żyje gdzieś poza murami szpitala, odeszła. Tak, teraz był już pewny swego. Pozostaje tylko jedno – zasnąć i nigdy tutaj nie wrócić. Niech ten koszmar wreszcie się skończy, powtarzał sobie w duchu, leżąc spokojnie i upajając się widokiem kąpiących się synów. Nagle poczuł delikatne parcie na pęcherz, uczucie to zaburzyło dotychczasowe myśli. Próbował zostać nad morzem, ale napór nasilał się, znowu usłyszał głos mówcy i teraz już całym jestestwem wrócił na łóżko. Wsunął rękę pod kołdrę, przesunął dłonią po chudej miednicy, co wprawiło go w zakłopotanie, przecież jest dobrze zbudowanym, młodym człowiekiem – pomyślał i natrafił dłonią na cewnik. Jak mgnienie nasunęło się kilka wniosków. Czy we śnie można tak wyraźnie czuć parcie na pęcherz, niedogodność założonego cewnika? Czy na pewno jestem we śnie?

Rozważania te zostały przerwane przez zbliżające się do pokoju kroki i głośną rozmowę. Mężczyzna znieruchomiał i zapomniawszy o dokuczającym pęcherzu zaczął nasłuchiwać. Szuranie było coraz głośniejsze, a w miarę jak się zbliżało, w umyśle mężczyzny rysował się dziwny krajobraz. Złote łany zboża zmieniające się w ścianę ciemnego lasu. Słońce, które oświetlało tylko kłosy, malowało je na żywy, jasny kolor złota, silnie kontrastujący z zielenią lasu. Rażąca jasność falujących łanów podkreślała ciemną ścianę lasu, a wszystko przekręcone na bok, widziane tak, jakby obserwator leżał na ziemi, na lewym boku, potęgowało osobliwe odczucie dziwności.

Do pokoju weszło trzech lekarzy. Jednym z nich był psychiatra, który wcześniej przybiegał do przebudzającego się mężczyzny. On właśnie zaczął przedstawiać pacjentów swoim dwóm kolegom:

– To nasz stary kuracjusz – wskazał na mówcę. – Pan Feliks Idzik – i zwracając się w stronę lekarzy, dodał szeptem – schizofrenia paranoidalna, niezwykle gadatliwy przypadek. – Dalej kontynuował już normalnym głosem. – Co ma znaczący wpływ na pomyślność leczenia tych oto dwóch Panów w stanie głębokiej śpiączki.

Podeszli do człowieka, który cały czas nieruchomo leżał na łóżku, nie przebudziwszy się jak dotąd.

– Pan Roman Giętka, śpiączka wywołana encefalopatią wątrobową. W skali Glasgow na podstawie schematu Teasdale i Jennetta: pięć punktów. Otwieranie oczu – brak, kontakt słowny – jedynie pojękiwania, reakcja ruchowa – wyprostna na ból. A tutaj mamy nasz niewątpliwy sukces spowodowany moją nowatorską metodą – mówił dalej prowadząc lekarzy do następnego łóżka. – Pan Lucjan Lang. Przebudził się już kilkakrotnie, a jeszcze kilka dni temu dawałem mu tylko trzy punkty w skali Glasgow.

– Jaka była przyczyna śpiączki? – zapytał jeden z lekarzy.

– Bardzo głębokie zaburzenie psychiczne, wywołane silnym przeżyciem.

– Jakim? – zapytał zaciekawiony trzeci lekarz.

Psychiatra podszedł do Lucjana i przekonany, że ten śpi, powiedział nieco ściszonym głosem:

– Wypadek samochodowy, w którym zginęła żona pacjenta i jego dwóch synów. Kiedy karetka przyjechała na miejsce wypadku zmasakrowane zwłoki kobiety i chłopców były ułożone obok siebie na ziemi, a tuż przy nich leżał Pan Lucjan, w pozycji embrionalnej, jakby się układał do snu, z podkulonymi nogami i podłożoną pod głowę lewą ręką. Wpatrywał się w nich, niewidzącymi już wtedy, oczami. Najprawdopodobniej wyjął nieżywych bliskich z rozbitego samochodu, ułożył na ziemi i zapadł w śpiączkę. Przeżycie było zbyt silne dla jego mózgu. Rozum nie potrafił okiełznać takiej ekspresji emocji.

Lucjan słuchał tych słów tak, jak gdyby dotyczyły kogoś innego. Ale z każdą chwilą, z każdym wypowiadanym przez lekarza słowem narastał jakiś dźwięk, dźwięk, który pomału zmieniał się w potworny, rozdzierający huk, opanowujący całą głowę. Łany jasnego zboża falowały na tle ciemnej ściany lasu. Jego wzrok, przebijający się poprzez niewyobrażalny huk, schodził coraz to niżej z błękitu nieba poprzez zieloność drzew, złotych kłosów żyta, aż do ziemi, gdzie leżały ułożone jeden obok drugiego, zakrwawione ciała. I kiedy zdał sobie sprawę z tego, kogo widzą jego oczy, łomot urwał się i zapadła przerażająca, po stokroć gorsza od chaosu, cisza wypełniona makabrycznym widokiem.

Pomału w tę ciszę zaczął wdzierać się czyjś rozpaczliwy krzyk. Krzyk ten był coraz głośniejszy, a kiedy sięgnął już apogeum, zdał sobie sprawę, że wydobywa się z jego krtani. Przestał widzieć, był tylko chaos wypełniony krzykiem i ciemnością.

I nagle snop światła próbował przedrzeć się przez szczeliny w oczach. Pomału otworzył je i wciąż krzycząc zobaczył tuż przed sobą żonę trzymającą nocną lampkę wymierzoną prosto w jego twarz.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: