Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ostatni mag - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
20 czerwca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ostatni mag - ebook

Manhattan, Nowy Jork. Nieliczni żyjący tu Magini - obdarzeni nadprzyrodzoną mocą - ukrywają swą prawdziwą tożsamość. Są bowiem więźniami Krawędzi, bariery energetycznej, której przekroczenie grozi utratą mocy, a nawet śmiercią! Należąca do Maginów nastoletnia Esta, jest złodziejką od dziecka szkolona w sztuce wykradania czarodziejskich artefaktów z rąk Zakonu, złowrogiej organizacji, która stworzyła Krawędź. Esta potrafi cofać się do przeszłości i zdobywać magiczne przedmioty niezauważona. Teraz przed nią arcyważna misja: musi przenieść się do roku 1902 i ukraść prastarą księgę kryjącą najgłębsze tajemnice Zakonu. Aby ocalić swą przyszłość, Esta musi zdradzić tych, których poznała w przeszłości…

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-271-5861-1
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

MAG

Marzec 1902 roku – most Brookliński

Mag stanął na skraju swojego świata i ostatni raz spojrzał w stronę miasta. Wieże kościołów wznosiły się niczym wyszczerbione zęby, niewidome okna stłoczonych budynków błyskały we wschodzącym słońcu. Kiedyś kochał to miejsce. Na tych ulicach, gdzie nie obowiązywało żadne prawo, chłopiec mógł stać się, kim zechciał – tak właśnie było w jego przypadku. Lecz ostatecznie to miasto było jednym wielkim więzieniem. Dało mu życie, wychowało go, a teraz miało go zabić.

O tej wczesnej porze most był pusty: bezludna połać spinająca dwa brzegi. Blade światło wstającego dnia rozjaśniało jego wysokie liny, wokół słychać było tylko plusk fal w dole i skrzypienie desek pod stopami. Przez chwilę wyobraził sobie narastający tłum. Prawie widział te twarze pełne napięcia, ludzi stojących w ciszy ciężkiej od szmerów, czekających, aż po raz kolejny spróbuje oszukać śmierć. Uniesieniem ręki pozdrowił niewidzialną publiczność, a ona, w jego wyobraźni, zaczęła wiwatować. Ułożył twarz w uśmiech, który zawsze nosił na scenie – i który trudno było nazwać inaczej niż kłamstwem.

Ale kłamcy są najlepszymi magikami, a on nie miał sobie równych.

Kiedy opuścił rękę, spowiła go cisza i znów skupił się na ponurej rzeczywistości. Może i zbudował życie na złudzeniach, ale śmierć będzie najwspanialszą ze wszystkich jego sztuczek. Bo tym razem nie zamierzał oszukiwać. Tym razem to będzie sama prawda. Ostateczna ucieczka.

Zadrżał na tę myśl. A może od lodowatego wiatru, który przeszywał cienki materiał jego eleganckiej marynarki. Jeszcze kilka tygodni i powietrze w ogóle nie byłoby zimne.

Tak jest lepiej. Wiosna była przyjemna, nie to co uliczny fetor i parna duchota wnętrz w miesiącach letnich. Nieodłączne uczucie potu spływającego po karku. Lekki obłęd, w jaki popadało miasto pod wpływem upałów. Tego nie będzie mu brakowało ani trochę.

Oczywiście to również kłamstwo.

Jedno kłamstwo w tę czy w tę... Niech sami dojdą, co było, a co nie było prawdą, kiedy już go tu nie będzie.

Wciąż mógł się cofnąć, uświadomił to sobie w nagłej desperacji. Mógł pójść dalej mostem i zaryzykować przejście przez Krawędź.

Może zdołałby się przedostać na drugą stronę. W końcu niektórym to się udało. A może skończyłby jak matka, na co w sumie zasługiwał.

Istniała niewielka szansa, że by przeżył. Może wtedy mógłby zacząć od początku? Znał przecież tyle sztuczek. Nie byłaby to dla niego pierwsza zmiana nazwiska, zmiana życia. Mógłby spróbować.

Lecz wiedział z góry, że nic by z tego nie wyszło. Taka ucieczka to tylko inny rodzaj śmierci. A Zakon, nieskrępowany Krawędzią, ścigałby go do skutku. Zniszczenie Księgi też by nie pomogło. Gdyby go znaleźli – a znaleźliby go prędzej czy później – nie daliby mu spokoju. Używaliby go do swoich celów, aż nic by z niego nie zostało.

Lepiej już rzucić się do wody.

Wspiął się na balustradę; podmuchy wiatru były silne i musiał się mocno trzymać liny, żeby nie stracić równowagi. Od strony miasta dobiegło dalekie dudnienie dorożek i wściekłe okrzyki. Czas na wahanie się skończył.

Jeden krok to tak niewiele. Codziennie stawiał niezliczoną ilość kroków, w ogóle o tym nie myśląc, ale ten krok...

Hałas od strony brzegu zbliżał się i wzmagał. Już pora. Jeśli go złapią, nie pomogą żadne czary, sztuczki ani kłamstwa. I dlatego, nie czekając, aż go dopadną, puścił linę, zrobił ostatni krok i runął – r a z e m z K s i ę g ą – w jedyne miejsce, w którym nie musiał się obawiać pościgu.

Ostatnią rzeczą, jaką usłyszał, był głośny lament Księgi. A może to tylko dźwięk, jaki wydobył się z jego własnej krtani, kiedy skoczył w objęcia wiatru?ZŁODZIEJKA

Grudzień 1926 – Upper West Side

To nie dzięki magii Esta wymknęła się z przyjęcia niezauważona. Żwawe dźwięki fortepianu przycichły, kiedy opuściła salę balową. Jak świat światem nie zwracano uwagi na służących, toteż i tym razem nikt nie zauważył, że wyszła. Ani że bezkształtna czarna sukienka nieco wybrzusza się z boku, zdradzając obecność noża ukrytego w jej fałdach.

Cóż, ludzie zwykle nie widzą tego, co mają przed nosem.

Nawet spoza ciężkich drzwi wciąż słyszała przytłumione dźwięki kwartetu grającego ragtime. Duch tej zbyt wesołej melodii podążył za nią do holu, w którym rzeźbiona stolarka i polerowane marmury wznosiły się na wysokość trzech pięter. Nie czuła się jednak przytłoczona tym przepychem. Prawie nie robił na niej wrażenia, o onieśmieleniu nie było więc mowy. Sunęła naprzód pewna siebie – to też swego rodzaju magia, pomyślała. Człowiek pewny siebie budzi zaufanie. Nawet wtedy, kiedy nie powinien. A może zwłaszcza wtedy.

Olbrzymi kryształowy żyrandol rozrzucał po wielkim holu odłamki elektrycznego światła, lecz w dalekich kątach i wysoko pod kasetonowym sufitem panował mrok. Cienie czaiły się także wzdłuż ścian, pod wysokimi na dwa piętra palmami. Hol mógł się wydawać opustoszały, ale Esta nie zwalniała kroku; zbyt wiele było w tym domu kryjówek, z których ktoś mógłby ją obserwować.

U stóp okazałych schodów spojrzała w górę, na półpiętro, gdzie stały ogromne organy. Piętro wyżej, w prywatnej części rezydencji, znajdowały się pokoje wypełnione dziełami sztuki, biżuterią, bezcennymi wazami, mnóstwem antyków – łatwe łupy w chwili, gdy w sali balowej trwało głośne, mocno zakrapiane przyjęcie. Ale Esta nie przyszła po te skarby, niechby najbardziej kuszące.

A kusiły ją, oj, kusiły.

Zawahała się przez chwilę, lecz raptem bicie zegara potwierdziło jej obawy: była spóźniona. Spojrzała czujnie przez ramię i minęła schody, zanurzając się w korytarz wiodący w głąb domu.

Panowała tam cisza. Bezruch. Odgłosy przyjęcia już jej nie ścigały, mogła wreszcie odetchnąć, trochę się zgarbić, rozluźnić mięśnie, które utrzymywały ją w nienagannej posturze służącej. Przechyliła głowę na bok, by rozciągnąć szyję, zanim jednak poczuła ulgę, ktoś chwycił ją za ramię i wciągnął do cienia.

Instynktownie się okręciła i ściskając mocno nadgarstek napastnika, pociągnęła go z całej siły do przodu i w dół, jakby chciała mu wyrwać rękę z łokcia. Mężczyzna wydał zduszony jęk.

– Psiakrew, Esta, to ja – zasyczał znajomy głos. Był o jedną lub dwie oktawy wyższy niż zwykle, pewnie dlatego, że ciągnęła go za rękę.

Wyszeptała przekleństwo, puściła Logana i odsunęła się ze wstrętem.

– Nie trzeba było mnie tak chwytać. – Serce jej waliło, wcale nie czuła się winna temu, że Logan rozciera sobie teraz obolałą rękę. – Co ci odbiło?

– Spóźniłaś się! – fuknął Logan, zbliżając do niej swoją zbyt przystojną twarz.

Logan Sullivan, chłopak o złotych włosach i niebieskich oczach, o jakich niemądre dziewczyny piszą wiersze, osiągnął mistrzostwo w graniu swoim wyglądem. Kobiety go pragnęły, mężczyźni pragnęli być jak on. Jednak Logan nie próbował uwieść Esty. Już nie.

– Ale jestem – odparła.

– Miałaś tu być dziesięć minut temu. Gdzie się podziewałaś?

Nie musiała odpowiadać. Bardziej by go wkurzyła, zachowując to dla siebie, nie mogła się jednak powstrzymać. Z uśmiechem satysfakcji uniosła brylantową szpilkę do krawata, ukradzioną na sali balowej pewnemu staruchowi, który nie potrafił utrzymać rąk przy sobie.

– Poważnie? – Logan spiorunował ją wzrokiem. – Dla tego ryzykowałaś powodzenie misji?

– Miałam do wyboru: ukraść szpilkę albo dać mu w twarz. – Spojrzała mu wymownie w oczy. – Nie lubię być obmacywana, Logan.

To nawet nie była świadoma decyzja. Widząc, że pewien mężczyzna przystawia się do młodej służącej, wpadła na niego, po czym, udając, że czyści mu oblany szampanem frak, wysunęła szpilkę z jedwabnego krawata. Może niepotrzebnie, ale to było silniejsze od niej.

Logan nadal wpijał się w nią srogim wzrokiem, lecz nie żałowała swojego postępowania. Żal był dobry dla ludzi, którzy taszczą swoją przeszłość przez całe życie; ona nie mogła sobie pozwolić na taki balast. Zresztą kto by żałował kradzieży takiego brylantu? Nawet w słabo oświetlonym korytarzu pięknie się prezentował – czysty ogień i lód. Dawał Eście poczucie bezpieczeństwa: nie tylko był wiele wart, ale jeszcze przypominał jej, że cokolwiek by się działo, zawsze sobie jakoś poradzi. Ta przyjemna świadomość nadal szumiała jej w skroniach i nawet irytacja Logana nie była w stanie jej zagłuszyć.

– Masz robić wszystko, żeby wykonać zadanie. – Rzucił jej spojrzenie zza przymrużonych powiek.

– Zawsze tak robiłam – odparła z wielkim spokojem. – I zawsze będę. Profesor o tym wie. Dziwię się, że ty nie zauważyłeś. – Jeszcze przez chwilę patrzyła mu zuchwale w oczy, a potem, z przekory, kolejny raz spojrzała z satysfakcją na brylant. Miał chyba ze cztery karaty.

– Dziś nie możemy sobie pozwolić na niepotrzebne ryzyko – upierał się surowym tonem. Najwyraźniej wciąż uważał się za pana sytuacji.

Skwitowała jego zarzut wzruszeniem ramion.

– Bez przesady z tym ryzykiem – rzekła, chowając zdobycz do kieszeni. – Kiedy ten stary pryk zauważy, że nie ma szpilki, będziemy już daleko stąd. Przecież nic nie widział. Dobrze wiesz.

Posłała mu buńczuczne spojrzenie. Jej ofiary nigdy nie wiedziały, że są okradane.

Logan otworzył usta, jakby zamierzał się spierać, ale nie dopuściła go do głosu.

– Znalazłeś? – spytała.

Nie żeby nie znała odpowiedzi – oczywiście, że znalazł. Logan umiał znaleźć dowolną rzecz. Od tego był – przynajmniej w drużynie profesora. Esta pozwoliła mu zatriumfować, bo chciała odejść od tematu brylantu. Po pierwsze, nie było teraz czasu na jego fochy, a po drugie, choć wolałaby się do tego nie przyznawać, faktycznie spóźniła się na umówione z nim spotkanie.

Logan zacisnął usta w kreskę, jakby walczył ze sobą, żeby nie suszyć jej dłużej głowy o ten brylant. W końcu jego duma – jak zwykle – wzięła górę. Potaknął.

– W sali bilardowej. Tak jak przypuszczaliśmy.

– Prowadź – powiedziała Esta, siląc się na miły wyraz twarzy. Znała rozkład tej rezydencji nie gorzej niż on, ale znała też Logana. Niech się poczuje potrzebny, może nawet szefem. Przynajmniej nie będzie się czepiał o głupoty.

Logan po krótkim wahaniu dał jej znak ruchem głowy. Zadowolona z siebie Esta w milczeniu ruszyła za nim przez ciemny korytarz.

Mijali ściany obwieszone portretami ponurych arystokratów z różnych wyprzedanych europejskich majątków. Charles Schwab, właściciel rezydencji, miał w sobie mniej więcej tyle królewskiej krwi co Esta. Całe miasto wiedziało, że pochodzi z rodziny niemieckich imigrantów. W dodatku jego dom – cały uliczny kwartał pretensjonalnych złoceń i kryształów – stał po złej stronie Central Parku. To, co się znajdowało w środku, może i było warte fortunę, ale w Nowym Jorku nawet fortuna nie otwierała drzwi do najbardziej ekskluzywnych kręgów.

Szkoda, że dni tej fortuny były policzone. Za kilka lat nadejdzie Czarny Czwartek i wszystkie te obrazy na ścianach, razem z całą resztą umeblowania, pójdą pod młotek, by pokryć długi Schwaba. Sam dom przez dziesięć lat będzie stał pusty, aż w końcu zostanie rozebrany, a na jego miejscu wyrośnie budynek mieszkalny, jakich wiele. Można by się zasmucić jego losem, gdyby nie był tak bezwstydnie kiczowaty.

Nie mówiąc o tym, że Esta nie miała ani chwili, by martwić się przyszłością potentatów przemysłu stalowego. Nie, teraz jej głównym zmartwieniem była misja, na którą zostało mniej czasu, niż sobie zaplanowała.

Kolejny korytarz, w który skręcili, kończył się ciężkimi drewnianymi drzwiami. Logan nasłuchiwał chwilę, zanim je popchnął. Esta już się bała, że chce wejść do środka razem z nią.

Odetchnęła, gdy skinął głową i rzekł:

– Postoję na czatach.

Zadowolona, że nie będzie jej zaglądał przez ramię, zanurzyła się w zapach cygar i pasty do drewna. Wybitnie męska przestrzeń sali bilardowej nie była wypełniona, tak jak reszta domu, nadmiarem złoceń i kryształowych ozdób. Stały tutaj w małych kręgach fotele z pikowanej skóry, a ogromny stół bilardowy pośrodku nasuwał skojarzenie z ołtarzem.

W pomieszczeniu było duszno od ognia w kominku. Esta odchyliła wysoki dekolt sukienki, zastanawiając się, czy rozpiąć kołnierz albo zakasać rękawy. W jej pracy liczyła się wygoda, a nie było tam nikogo prócz Logana...

– Pospiesz się – ponaglił ją. – Schwab niedługo zacznie aukcję. Musimy się uwinąć do tego czasu.

Rozejrzała się po sali, biorąc głęboki wdech, żeby go nie zabić.

– Wiesz, gdzie jest sejf? – spytała.

– Regał z książkami – odparł, po czym zamknął drzwi, odcinając dopływ powietrza do dusznej sali. Zaległa cisza przerywana jedynie tykaniem szafkowego zegara. To miarowe tik-tak, tik-tak, tik-tak... przypominało Eście, że każda upływająca sekunda przybliża chwilę, w której mogą zostać przyłapani. A jeśli ktoś ich tu zobaczy...

Odsunęła od siebie te myśli, koncentrując się na zadaniu. Ściana naprzeciw potężnego kominka była zastawiona aż po sufit książkami w identycznych skórzanych oprawach. Esta podeszła do regału. Z zachwytem przesuwała opuszkami palców po nieskazitelnych grzbietach.

– Gdzie jesteś? – szepnęła.

Tytuły mieniły się łagodnie w mętnawym świetle, strzegły swoich sekretów, gdy Esta dotykała półek od spodu. Wkrótce znalazła to, czego szukała: niewielki przycisk dyskretnie wpuszczony w drewno, tak by nikt ze służby nie wcisnął go przypadkiem; nikomu poza złodziejem nie przyszłoby do głowy, żeby tam zajrzeć. Kiedy go nacisnęła, z wnętrza regału dobyło się głośne, miłe dla ucha klik! i ćwierć regału wychyliło się wystarczająco, aby mogła pociągnąć ruchome półki do siebie.

Tak jak się spodziewała: sejf Herring-Hall-Marvin zamykany na szyfr. Lana stal gruba na szerokość dłoni, wnętrze, które spokojnie zmieściłoby dorosłego człowieka. Najwyższej klasy skrytka, jaką można było kupić w 1923 roku. Nigdy wcześniej nie widziała takiego modelu. Ten konkretny egzemplarz, połyskujący lakierem w kolorze butelkowej zieleni, miał na powierzchni wygrawerowane ozdobnymi literami nazwisko Schwaba. Piękny sejf na rzeczy najdroższe sercu bogacza. Na szczęście Esta otwierała bardziej skomplikowane zamki, mając osiem lat.

Jej rozochocone palce zaczęły tańczyć w powietrzu. Przez cały wieczór była jakby poza swoim ciałem; ubrana w sztywną sukienkę, spuszczając oczy, kiedy do niej mówiono, miała wrażenie grania roli, do której nie była stworzona. Dopiero teraz, stojąc przed sejfem, znów poczuła się dobrze we własnej skórze.

Przytknęła ucho do drzwiczek i zaczęła obracać pokrętło, nasłuchując tętna zamka. Jedno stuknięcie... drugie... metal ocierający się o metal w bębenkach sejfu.

Sekundy płynęły nieubłaganie, lecz im dłużej pracowała, tym bardziej czuła się odprężona. Umiała czytać zamki lepiej niż ludzi. Zamek nie zmienia się pod wpływem kaprysu lub pogody; nie powstał jeszcze taki, który potrafiłby ukryć przed nią swoje tajemnice. Po paru minutach miała już trzy z czterech liczb. Ponownie obróciła pokrętło, szukając czwartej...

– Esta? – syknął Logan, burząc jej koncentrację. – Skończyłaś?

Rzuciła mu przez ramię gniewne spojrzenie.

– Byłoby szybciej, gdybyś mi nie przeszkadzał.

– Streszczaj się – odburknął i wycofał się na korytarz, ponownie zamykając za sobą drzwi.

– Streszczaj się – wymamrotała, przedrzeźniając jego władczy ton. Jak gdyby złamanie szyfru można było przyspieszyć. Jak gdyby Logan miał o tym jakiekolwiek pojęcie.

Kiedy ostatni bębenek zaskoczył, poczuła głęboką satysfakcję. Pozostało już tylko sprawdzić kombinacje. Jeszcze minuta i ujrzy zawartość sejfu. Dwie minuty – i znikną z Loganem. A Schwab nigdy się nie dowie.

– Esta?

Zaklęła pod nosem.

– Co znowu? – Tym razem się nie obejrzała, zaprzątnięta drugą kombinacją liczb, która okazała się niewłaściwa.

– Ktoś idzie. – Logan zerknął przez ramię. – Odwrócę ich uwagę.

Dopiero teraz spojrzała za siebie i zobaczyła jego napiętą twarz.

– Logan...

Ale już wyszedł.

Zastanawiała się, czy mu pomóc, ale po sekundzie zabrała się z powrotem do roboty. Logan sobie poradzi. Na tym polegała praca w duecie. Każdy robi swoje.

Kolejne dwie nieprawidłowe kombinacje. Uczucie gorąca rozlewało się po jej skórze, zapach tytoniu i dymu z kominka palił ją w gardle. Przetarła czoło rękawem. Miała wrażenie, jakby sukienka chciała ją udusić.

Podjęła kolejną próbę, ignorując strużkę potu, która ściekła jej po karku między fałdy tkaniny. Osiem. Dwadzieścia jeden. Trzynaście. Dwadzieścia pięć. Pociągnęła klamkę i, co za ulga, ciężkie drzwi sejfu się otworzyły.

Z korytarza dobiegły stłumione męskie głosy, lecz była zbyt zaprzątnięta przeglądaniem zawartości skrytki, by się nimi przejąć. Liczne półki i przegródki pełne były płóciennych kopert z papierami wartościowymi, teczek z dokumentami oraz starannie opasanych plików wielgachnych banknotów. Spojrzała łakomie na te dziwne pieniądze, żałując, że nie wolno jej zabrać ani dolara. Aby ich plan się udał, Schwab nie może się dowiedzieć, że ktoś tu był.

To, czego szukała, znalazła na jednej z dolnych półek.

– Cześć, piękny – mruknęła, sięgając po długi czarny futerał. Ledwie wzięła go do ręki, na korytarzu za ciężkimi drzwiami znów rozległy się głosy.

– To skandal! Mogę cię zrujnować jednym telegramem – unosił się Logan. – Niech tylko mój wuj, nie, mój d z i a d e k, dowie się, jak podle jestem tutaj traktowany, a gwarantuję ci, że nie dostaniesz już ani jednego kontraktu po tej stronie Missisipi. Zresztą po drugiej też nie. Nikt, kto się liczy, nie będzie z tobą rozmawiał, kiedy...

To na pewno Schwab, pomyślała Esta. Wyjęła z włosów szpilkę i zaczęła gmerać przy zamku futerału. Schwab od lat usiłował odcisnąć na mieście swoje piętno. Dom był ważną częścią tych starań, ale jeszcze ważniejszy był przedmiot znajdujący się w futerale. Ten, po który przyszła.

– Tylko spokojnie, Jack – rozległ się inny głos, zapewne Schwaba. – To na pewno zwykłe nieporozumienie...

Kiedy te słowa do niej dotarły, ciarki przeszły jej po plecach. „Jack”? A więc Schwab nie był sam.

Wierzyła w spryt Logana, lecz sytuacja stawała się coraz bardziej nieprzewidywalna. Szybko wejść i szybko wyjść, minimum kontaktu – oto zasada, która zapewniała im przeżycie.

Przez kilka sekund obracała szpilką w zamku, aż w końcu zapadka ustąpiła i futerał się otworzył.

– Zabieraj te brudne łapy! – krzyknął Logan tak głośno, by Esta go usłyszała. Był to znak, że sytuacja wymyka się spod kontroli.

Odłożyła futerał na półkę, by móc unieść dół sukni i wyjąć ukryty pod spodem nóż. Porównując go z wysadzanym klejnotami sztyletem na czarnej aksamitnej wyściółce futerału, Esta mimo awantury na korytarzu pozwoliła sobie na chwilę zachwytu nad rzemiosłem Mari. Jej przyjaciółka znów spisała się na medal. Nie była tym zdziwiona.

Mariana Cestero potrafiła skopiować wszystko, dowolny materiał z dowolnej epoki, włącznie z grawerowanym zaproszeniem Logana na przyjęcie tego wieczoru oraz piętnastocentymetrowym sztyletem, który Esta ukryła pod spódnicą sukni. Jedyną rzeczą, której Mari nie była w stanie powielić toczka w toczkę, okazał się kamień w rękojeści, zwany Sercem Faraona, albowiem był on czymś więcej, niż się wydawało na pierwszy rzut oka.

Ten nieoszlifowany granat, wykradziony, jak głosiła legenda, z jednego z grobowców w Dolinie Królów, miał zapewniać władzę nad ogniem, najbardziej nieokiełznanym ze wszystkich żywiołów. Ogień, woda, ziemia, powietrze i duch, pięć podstawowych elementów, które Zakon Ortus Aurea starał się za wszelką cenę zgłębić i wykorzystać do zbudowania swojej potęgi.

Członkowie Zakonu byli w błędzie, rzecz jasna. Magia elementarna była jedynie bajką wymyśloną przez tych, którzy nie władali prawdziwą magią – Osobnych – dla wyjaśnienia spraw, których nie rozumieli. Ale niezrozumienie magii nie czyniło Zakonu mniej groźnym. To, że Serce Faraona nie ma władzy nad ogniem, nie oznaczało, że kamień nie jest na swój sposób wyjątkowy. W przeciwnym razie profesorowi Lachlanowi by na nim nie zależało.

Nawet w słabym blasku kominka granat prawie się jarzył, tak gładko był wypolerowany. Esta od razu poczuła moc jego oddziaływania, przyciągał ją nie jak brylantowa szpilka do krawata, lecz w jakiś głębszy, bardziej pierwotny sposób.

Tak, magia elementarna mogła być bajeczką, ale magii jako takiej nikt sobie nie zmyślił.

Organizacje w rodzaju Zakonu Ortus Aurea od wieków rościły sobie prawa do magii. Schwab nabył sztylet i zorganizował aukcję w nadziei, że zdoła się wkupić w jego łaski. Ale ponieważ Zakon opanował jedynie sztuczną i wypaczoną magię ceremonialną – pseudonaukowe praktyki w rodzaju alchemii czy teurgii – jego członkowie nie mieli takiego wyczucia jak Esta. To, że kamień Mari jest falsyfikatem, odkryją dopiero, gdy poddadzą go eksperymentom, aby okiełznać jego moc. Dojdą wtedy do wniosku, że to Schwab ich oszukał... albo że on sam dał się nabrać. Schwab z kolei uzna, że okantował go handlarz, który sprzedał mu sztylet. Nikomu nie przyjdzie do głowy, że prawdziwe Serce Faraona sprzątnięto im sprzed nosa.

Esta dokonała zamiany: podrobiony sztylet umieściła w aksamitnym wnętrzu futerału, a prawdziwy schowała do ukrytej kieszeni pod suknią. Był cięższy od tego, który nosiła przy sobie cały wieczór, jak gdyby za sprawą większej gęstości, której Mari nie przewidziała. Przez chwilę Esta martwiła się, że Schwab może się zorientować. Zaraz jednak pomyślała o tym wielkim domu – zbyt nachalnie wyrażającym stan jego konta bankowego – i odzyskała spokój. Schwab raczej nie należał do ludzi z wyczuciem detalu.

Na korytarzu rozległ się jakiś trzask, a po nim obco brzmiący głos. Esta w pośpiechu zamknęła futerał, odłożyła go z powrotem na półkę, dokładnie w to samo miejsce, i zatrzasnęła sejf. Dopychała regał do ściany, kiedy do jej uszu dobiegł krzyk Logana – nieartykułowany, bolesny jęk.

Chwilę później wieczorną ciszę rozdarł huk wystrzału.

Nie! – pomyślała Esta, rzucając się biegiem w stronę drzwi. Huk wciąż dzwonił jej w uszach. Musiała ratować Logana. Może i był upierdliwy, ale tworzyli jeden zespół. A jej obowiązkiem było wydostanie ich obojga na zewnątrz.

Ujrzała Logana na drugim końcu korytarza: leżał na podłodze i próbował się podnieść, a tymczasem Schwab mocował się z tęgim łysiejącym blondynem w smokingu, usiłując odebrać mu rewolwer. W trakcie tej szamotaniny blondyn ponownie wymierzył z broni do Logana.

Widząc, co się dzieje, Esta natychmiast wzięła głęboki, uspokajający oddech. Odcięła się od chaotycznej sceny, która się przed nią rozgrywała, i skupiła całą swoją uwagę na miarowym biciu własnego serca.

Bam. Ba-bam.

Regularnym jak stukot bębenków w zamku.

Bam. Ba-bam.

Przy następnym uderzeniu czas nagle zgęstniał i wszystko dookoła prawie znieruchomiało. Galaretowate policzki Schwaba zastygły. Pot kapiący wściekle ze skroni tęgiego blondyna jakby zawisł w powietrzu, powoli, bardzo powoli opadając ku posadzce.

Wyglądało to tak, jakby ktoś przesuwał cały świat do przodu klatka po klatce. Tym kimś była Esta.

„Szukaj szczelin między tym, co jest, a tym, czego nie ma” – uczył ją profesor Lachlan.

Bo magia nie tkwiła w elementach. Magia zamieszkiwała przestrzenie, pustki między wszystkimi rzeczami, łącząc je ze sobą. Tam czekała na tych, którzy umieli ją odnaleźć, na tych, którzy mieli wrodzony talent do wychwytywania tych połączeń – na Maginów.

Na takich jak ona.

Nie potrzebowała magii, aby wymknąć się z przyjęcia i złamać szyfr zamka, ale potrzebowała jej teraz i dlatego otworzyła się na jej moc. Odnajdywanie przestrzeni między sekundami, między uderzeniami serca, było dla niej czymś prawie tak naturalnym jak oddech. Ruszyła w stronę Logana, kradnąc czas, z impetem wkraczając między niemal całkiem zastygłe postacie.

Nie potrafiła jednak zatrzymać czasu w sposób absolutny. Ani go cofnąć, żeby blondas nie zdołał nacisnąć spustu.

Od Logana dzieliło ją już tylko parę kroków, gdy dźwięk wystrzału zburzył jej skupienie. Czas wyrwał się spod jej władzy, świat znów pognał do przodu. Dla Esty bieg od progu sali bilardowej do miejsca, w którym się znajdowała, trwał całą wieczność, ale tamci dwaj mieli wrażenie, jakby wyrosła spod ziemi. Członkowie Zakonu od razu by się domyślili, że mają do czynienia z magią.

Obaj mężczyźni na chwilę zastygli w bezruchu, robiąc przy tym tak wielkie oczy, że wyglądali niemal komicznie. Pierwszy ocknął się blondas. Wyrwał się Schwabowi i uniósł ciemny rewolwer do strzału.

TOM DRUGI W PRZYGOTOWANIU

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: