Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ostatnie zaklęcia - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
4 maja 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ostatnie zaklęcia - ebook

Kolejne części przygód bohaterów "Ostatniego elfa", "Ostatniego smoka" i "Ostatniego orka". Dwa końcowe tomy tego fantastycznego cyklu to przede wszystkim opowieść o królowych: o najbardziej zdesperowanej - królowej orków, która gotowa była poświęcić dla poddanych własne życie; o najbardziej samotnej - królowej ludzi; o najbardziej bezbronnej - królowej rodu karłów, który skazano na śmierć w kopalni; i o najbardziej nieprzewidywalnej - córce kata. Wszystkie muszą nauczyć się walczyć i zwyciężać, bo przyszłość świata zależy teraz od nich.

Kategoria: Fantastyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7747-289-7
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Silvana De Mari

urodziła się w 1953 roku w miasteczku Caserta pod Turynem. Została chirurgiem i wykonywała ten zawód najpierw we Włoszech, a następnie w Etiopii jako wolontariuszka. Obecnie zajmuje się psychoterapią. Jest autorką licznych powieści, a także esejów poświęconych literaturze fantasy. Za powieść Ostatni elf (2004, W.A.B. 2008) uhonorowano ją Nagrodą Bancarellino oraz Nagrodą Andersena. Kolejna część cyklu, Ostatni ork,została uznana we Włoszech za najlepszą książkę dla młodzieży wydaną w latach 2004–2005, zdobyła również międzynarodową nagrodę IBBY. Nakładem Wydawnictwa W.A.B. powieść ta ukazała się w 2009 roku, w dwóch tomach zatytułowanych Ostatni smok i Ostatni ork. Także najnowsza część (2008) – uważana za najlepszą z dotychczasowych – ukazuje się w Polsce w dwóch tomach: Ostatnie zaklęcia oraz Powrót królów. W przygotowaniu kolejne tomy. Prawa do serii zakupiło kilkunastu wydawców z całego świata.

W cyklu:
Ostatni elf (W.A.B. 2008)
Ostatni smok (W.A.B. 2009)
Ostatni ork (dalszy ciąg Ostatniego smoka; W.A.B. 2009)
Ostatnie zaklęcia (W.A.B. 2011)
Powrót królów (dalszy ciąg Ostatnich zaklęć; W.A.B. 2011)
Rankstrail (w przygotowaniu)
Ostatnia przepowiednia (dalszy ciąg Rankstraila, w przygotowaniu)Dedykacja

Wszystkim naszym dzieciom,

tym, które narodziły się z naszych ciał,

tym, które po prostu istnieją na tej planecie,

lecz które są nasze, ponieważ przyjęliśmy na siebie

odpowiedzialność za ich życie,

wszystkim tym, które pozwoliły nam dostąpić zaszczytu kojenia ich płaczu,

rozgrzewania ich, kiedy było im zimno,

pozwalając nam tym samym czuć się podobnymi do Boga

i dając nam odwagę potrzebną, by spojrzeć w twarz

aniołowi śmierci, kiedy nadejdzie chwila,

w której nasze serce się zatrzyma.

księga pierwsza

Ostatnie zaklęcia

1

Król zdrajców

„Jak już jest źle, to może być tylko gorzej.”

ak już jest źle, to może być tylko gorzej. Ojciec powtarzał mi to co chwila, a ja wciąż o tym zapominam i zaczynam w coś wierzyć. A potem, jak zwykle, ląduję po kolana w błocie i zdaję sobie sprawę z tego, że po raz kolejny w nie wpadłem, zapominając, że jak już jest źle, to może być tylko gorzej. Niech to diabli! – powiedział karzeł Inskay. – Gdyby tak wszystkie moje nadzieje, które kiedykolwiek żywiłem, a które potem lądowały w świńskim korycie, poukładać po kolei, jedna za drugą, jak kamyki na drodze, to utworzyłyby one rządek, sięgający do samego morza – dodał zrozpaczony.

Drugi karzeł, który dzielił z nim celę, były nadworny Błazen, a obecnie więzień, odpowiedział pogodnym, niemalże wesołym głosem:

– To prawda, zawsze mogłoby być gorzej: zamiast powiesić, mogliby nas zamknąć w klatce i umieścić ją na murach miasta, żebyśmy umarli w niej z zimna albo zostali zjedzeni żywcem przez sokoły. Jak jest źle, to może być też lepiej – stwierdził pogodnie. – Kiedy sądzisz, że zobaczyłeś już wszystko, co miałeś zobaczyć, i że posiadłeś wszystko, co ci się należało, wtedy słońce wschodzi na nowo; nastaje kolejny świt i do zobaczenia jest coś, czego wciąż jeszcze nie oglądałeś.

– To doprawdy urocze, gdy zbiera ci się na te wszystkie głupoty. Wprost wzruszające. – Głos Inskaya załamał się z rozpaczy. – Serce podskakuje mi w piersi jak konik polny i tłucze się jak dzwonki na szyjach stada krów na stoku. Poruszające, naprawdę, niczym słodkie kołysanki mojej ukochanej babuni. Nuciła mi je, zanim jeszcze całą rodzinę wycięto w pień – rodzinę i wszystkich, którzy mieli coś przeciw przymusowej pracy. Tylko ja z bratem uszliśmy z życiem; potem zaprowadzono nas do kopalń. Zapłakałbym z radości na myśl o świcie, gdyby nie to, że powieszą nas obu wraz z nastaniem nowego dnia. A na dodatek osobno: mnie o świcie, a ciebie po południu. Kto wie, może moglibyśmy się zamienić? Prawda, że nie zrobi ci to wielkiej różnicy, jeśli przyjdzie ci trochę wcześniej wyzionąć ducha? Dla takich jak ty to bez różnicy.

Błazen nie miał dzieci, nie miał na tym świecie absolutnie nikogo, z wyjątkiem wszy i kleszczy, którymi Inskay obdarował go w ciągu tych dwóch miesięcy, spędzonych we wspólnej celi. Nie trapiła go też myśl o konieczności pozostawienia najukochańszej córki, jeszcze dziecka, pod opieką nierozgarniętej matki na tym podłym świecie, gdzie roiło się od wilków, orków i ludzi, którzy ród karłów zmienili w ród niewolników, mający wkrótce przeistoczyć się w ród wymarłych.

– To już jutro nasza egzekucja? – Błazen uśmiechnął się radośnie. – Cóż, z całą pewnością będzie to coś nowego; coś, czego wcześniej nie widzieliśmy. A zatem pooglądamy ją sobie dokładnie. Jeśli masz zostać powieszony, przygotuj się odpowiednio na uroczysty moment, w którym lina zaciśnie się wokół twego sflaczałego karku – dodał wesołkowato.

Inskay stracił panowanie nad sobą.

– Niech to diabli! – zaklął rozzłoszczony. – Nic, u licha, sobie nie pooglądamy! Wystarczy tych głupot. Będziemy mieć kaptury na głowach, zapomniałeś? Kaptury na głowach i kneble w ustach, żebyśmy nie mogli użyć naszych języków. Nie będziemy mogli nic powiedzieć. Zarządca nie przepada za dyskusjami na szubienicy. – Głos Inskaya drżał z wściekłości. Nieliczne, chwiejące się zęby, które ocalały po torturach, także zadrżały. – Uroczy kaptur na głowie i przepyszny kawałek drewna w ustach, przytrzymywany kawałkiem szmaty, owiązanej ciasno wokół głowy – powtórzył, powoli skandując słowa, uważnie, by język nie uderzało poranione dziąsła.

Błazen był porządnym osobnikiem, naprawdę porządnym, Inskay nie potrafił już nawet zliczyć wszystkich przysług, które wyświadczył mu towarzysz niedoli. Bywały jednak i takie momenty, kiedy karzeł po prostu nie mógł już dłużej znieść dowcipnych uwag i głupkowatych dygresji.

– Nie będziemy już nawet mieć twarzy: mieć zasłoniętą twarz to jakby jej nie mieć. W usta wcisną nam przeżuty przez innych, obrzydliwy kawałek drewna. Językiem wyczujemy miejsca, w które inni skazańcy wbijali swe siekacze, kiedy sznur zaciskał się im wokół szyi i kończyło się powietrze. Poczujemy smak ich śliny. Poczujemy smak krwi, nie wiedząc już, czy należy do nich, czy do nas. Pod kapturami wyczujemy zapach potu tych, którzy zginęli przed nami. Staje się on ostrzejszy, gdy ktoś się boi. Smród pod kapturem musi być nie do wytrzymania. Może to ów odór nas zabije i nie trzeba nas będzie już wieszać. Te przeklęte łajdaki nie potrafią nawet robić porządnych pętli. Pętle zaciskają się i powoli duszą. Mnóstwo czasu upłynie, nim wreszcie umrzesz. Zaczyna ci brakować powietrza, więc trochę wierzgasz nogami, potem znów jeszcze trochę wierzgasz, a później, może, o ile wszystko dobrze pójdzie, udaje ci się wreszcie wyzionąć ducha. Ci, co ważą najwięcej, uwijają się najszybciej. My jesteśmy karłami. Ważymy niewiele. Nam zajmie to całą wieczność, z twarzą pośród cudzego smrodu i z posmakiem cudzej śliny i krwi w ustach. Będziemy mieć prawdziwe szczęście, jeśli udławimy się własnymi wymiocinami, zanim pętla zacznie zaciskać nam się na szyi.

Inskay urwał. Najchętniej ugryzłby się w język, ale ból zębów mocno mu dokuczał. Nie powinien był straszyć Błazna. Jaki to miało sens? Skoro tamten potrafił dodać sobie odwagi swoją niewartą złamanego grosza filozofią, to po co miał mu ją niszczyć? Skoro niedorzeczne opowiastki musiały czemuś służyć, niechby sobie bajdurzył, na zdrowie. Sęk w tym, że wściekłość jemu samemu odbierała zdrowy rozsądek. Wściekłość na to, że musi umrzeć; że tkwi w tej koszmarnej celi; że był na tyle głupi, by dać się złapać. Teraz nie będzie już mógł chronić ani swojej córki, ani swego ludu. Chciał żyć. Całe lata, całe dziesięciolecia. Tymczasem pozostała mu tylko wściekłość i rychła śmierć. Nikt nie chciał umierać. Nawet ci, których nędzne życie wypełniała przymusowa praca w kopalniach. On miał coś więcej. Żonę, której towarzystwo nie było wcale lepsze od przymusowej pracy w kopalni, i córkę. Musiał wprawdzie znosić tę wstrętną jędzę, swoją teściową, wraz z całą jej rodziną, lecz córka dawała mu tyle szczęścia, że cierpliwie przyjmował całą resztę. Dumą napawało go, że udało mu się zachęcić swój ród do walki. To jednak nie usprawiedliwiało obecnego pastwienia się nad Błaznem, wręcz przeciwnie. Inskay często wybuchał gniewem, którego się później wstydził. Mimo to, za każdym razem, gdy tamten otwierał usta, gniew brał nad nim górę.

– Znasz tę historię o karle i indyku? – zapytał Błazen. Nie czekał, aż Inskay odpowie, i zaczął, cały podekscytowany: – Dobrze, a zatem był sobie raz karzeł, który musiał sprzedać indyka. Zazwyczaj żona chodziła na rynek, lecz teraz akurat rodziła ich dziecko. Karzeł po raz pierwszy idzie na targ i nie wie, ile indyk jest wart. Wychodząc z domu, zapomniał o to zapytać żonę – no bo wiesz, ona miała już bóle, była tam akuszerka i po prostu zapomniał. A zatem idzie na targ i nie wiedząc, ile zażądać za ptaka, szuka kogoś, kto handluje indykami, żeby pomógł mu ustalić odpowiednią cenę. Okazuje się, że tego dnia nikt nie sprzedaje indyków, lecz jest jeden starzec, który handluje słowikami. Maleńka klatka ze słowikiem w środku kosztuje trzy soldy. Karzeł ustawia się w pobliżu sprzedawcy słowików. W końcu zjawia się jakaś staruszka i pyta go, ile kosztuje indyk. „Trzy talary”, odpowiada karzeł. „Trzy talary za jednego indyka? Toć to rozbój w biały dzień”, mówi staruszka. Karzeł wskazuje małego słowika u sprzedawcy obok, a potem swojego dużego indyka. „Mój indyk jest sto razy większy od słowika, to sprawiedliwe, że kosztuje sto razy więcej niż on”, mówi. „Ale ten słowik śpiewa”, zauważa staruszka. „A mój indyk myśli”, odpowiada karzeł.

– Chyba posikam się ze śmiechu – powiedział cierpko Inskay. Niewiele było rzeczy, których nienawidziłby równie mocno jak historyjkę o indyku i karle. Była to przypowiastka z gatunku tych, z których wynikało jasno, ze karły są skąpe i głupie. Od razu jednak pożałował swych słów. Co by go to kosztowało, udawać, że się śmieje? Choć ten jeden, ostatni raz!

Rozejrzał się wokoło.

Cela była wysoka i wąska, z podłogą w kształcie kwadratu, zbyt małą, aby nie tylko człowiek, lecz nawet przedstawiciel rodu karłów mógł się na niej położyć. Musieli cały czas siedzieć. W połowie wysokości celi znajdowała się antresola wielkości mniej więcej dwóch trzecich podłogi, z pryczą dla drugiego skazańca. Wdrapanie się na nią wymagało iście atletycznych zdolności, jako że po schodach nie pozostało nawet mgliste wspomnienie. Jeszcze wyżej znajdowało się ostatnie pięterko. Tam też umieszczono nocnik, a korzystanie z niego wymagało umiejętności nie tylko atletycznych, ale i akrobatycznych. Strażnicy opróżniali go raz na trzy dni, używając tego samego włazu, przez który dostarczali jedzenie – także raz na trzy dni, żeby im się nie pomyliło. Było tam również okno, tak wysokie i wąskie, że przypominało otwór strzelniczy. Drzwi składały się z dwóch skrzydeł: dolne było niziutkie i nawet oni mogli przecisnąć się przez nie tylko na czworakach. Przechodzili przez nie, idąc na przesłuchania. Kiedy odmawiali wyjścia, drzwi były otwierane w całości, strażnicy wkraczali do celi i siłą wywlekali więźniów na zewnątrz. Przedtem zazwyczaj garbowali im skórę, by nauczyć posłuszeństwa.

Gdyby nie Błazen, który używając własnej porcji wody, obmywał mu rany i poparzenia po przesłuchaniach i który wspinał się na ostatnie piętro, by przynieść stamtąd nocnik, Inskay zmuszony byłby brudzić siebie i ubranie, tracąc ostatnie resztki godności, jakie pozostały mu po przymusowej pracy i upokarzających torturach.

Inskay od zawsze nienawidził pionu i wysokości. Wysokie ściany bez schodów były dobre dla pająków. Nienawidził ich, zanim jeszcze go pojmali, kiedy wciąż jeszcze miał kości w jednym kawałku i niestorturowane ciało.

Mówiło się, że karły pochodzą z jakiejś ziemi leżącej niedaleko płaskowyżu Alyil; łagodnego terenu, na którym rosły dębowe lasy przeplatane rozległymi polanami. Pod ową ziemią krył się labirynt tuneli, które krzyżowały się w kopalniach. Porządny, poziomy świat.

Za to Alyil, miasto sokoła, było niesamowicie wysokie i pionowe. Ze swoimi murami z granitu oraz dachami z drewna i trzciny wznosiło się strzeliście ponad wszystko, co je na Ziemi ludzi otaczało.

Przestrzeń, a raczej jej brak, i grawitacja, a raczej jej natrętna obecność, stanowiły od zarania dziejów dwa główne problemy miasta. Nękały jego mieszkańców nawet wtedy, gdy wszystko jeszcze się dobrze układało; w spokojnych zamierzchłych czasach, które obecnie nie mogłyby się wydawać bardziej zamierzchłe. Mieszkańcy Alyil wegetowali w straszliwej ciasnocie. W obrębie przyprawiających o zawrót głowy murów obronnych wznosiły się wąskie i wyjątkowo wysokie domy; prawdziwe wieże składające się z niezliczonej liczby pięter, dobudowywanych latami, kawałek po kawałku. Świadczyły o tym niepasujące do siebie warstwy kamieni oraz niejednakowy kształt okien. Wąskie, strome schody pięły się po zewnętrznej stronie ścian budynków, aby nie zajmować miejsca w środku. Kręte niczym muszla ślimaka, zdobione i lekkie jak skrzydełka ważki schody były upiornie śliskie podczas mgły, deszczu, burzy śnieżnej, przymrozków, a także z powodu osiadającej na nich rosy. Można zatem powiedzieć, że śliskie były zawsze, może z wyjątkiem trzech środkowych dni lata. Budowniczowie nie przewidzieli poręczy, może dlatego, że planowali zaoszczędzić na drewnie, a może po prostu dlatego, że nie chcieli zaburzyć ich zwiewnej konstrukcji. Miasto zostało wzniesione przez elfy kilka wieków temu. Najwidoczniej bawiły się one przednio, krążąc tam i z powrotem po tych swoich przeklętych schodach. Skakały sobie zapewne ze stopnia na stopień jak stado świerszczy. Ludzie, którzy elfy wytępili, pewnie krążyli po ich schodach mniej, za to więcej przy tym przeklinali.

Inskay, tak jak wszystkie karły, był bardzo zwinny, ale i tak, jak wszystkie, nienawidził Alyil każdą cząstką swojej duszy zesłańca.

Zastanawiał się, czy elfy również wegetowały niegdyś stłoczone w tutejszych więzieniach, i czy te przeklęte, pionowe cele także były ich dziełem. Wyobrażał sobie, jak długie elfickie ciała zwisają z sufitów niczym nietoperze. Elfy miały pewnie niezłą zabawę, jak fruwały na pięterko, do nocnika. Oczywiście, pod warunkiem, że ten był im w ogóle potrzebny.

Mówiło sięo nich, że są z powietrza i powietrzem żyją.

– Tak się zastanawiam – zaczął znów Błazen – czy katom płaci się od liczby obsłużonych skazańców, czy też otrzymują stałe wynagrodzenie. Jeden skazaniec tchu pozbawiony, jeden sold więcej zarobiony – zanucił monotonnie.

Przez moment Inskay miał ochotę go zamordować, ale po pierwsze, nie starczyłoby mu na to siły, a po drugie, nie było powodu, dla którego miałby oszczędzać wysiłku katom.

– To fundamentalne pytanie – przytaknął Inskay. – I jak my teraz będziemy mogli spokojnie zdechnąć, nie znając na nie odpowiedzi? Gdyby nie ten kawałek drewna, który będziemy mieć w ustach, moglibyśmy zapytać o to jutro naszego osobistego kata.

– Moglibyśmy ich o to jutro zapytać. Jestem pewien, że będzie ich więcej niż jeden – odparł Błazen. – Poprawna forma to „moglibyśmy o to zapytać naszych katów”.

– Tak, teraz, gdy już to wiem, czuję się o wiele lepiej! – wybuchnął Inskay. – Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli z powrotem zacznę mówić o mojej śmierci? Bo widzisz… wybacz, ale to temat, który doprawdy mnie pasjonuje. Kiedy się urodziłem, dostałem ubrania po moich starszych braciach. Byłem jedenasty z kolei. Buty, o ile w ogóle miałem buty, były zawsze znoszone przez jednego ze starszych braci. Siekierkę dostałem po pradziadku. Toporek po stryjecznym dziadku mojej żony – właściwie to stare dziadostwo, a nie toporek, tak dla jasności, bo generalnie wszystko,co pochodzi od tamtej części rodziny, jest wadliwe, zatęchłe, koślawe, szkodliwe i bezużyteczne. Miło byłoby chociaż umrzeć na własny rachunek; być powieszonym na sznurze, który jest tylko dla mnie, w nowiusieńkim kapturze na głowie.

– Takie przywileje dotyczą jedynie królów.

– Litości! To powinno dotyczyć każdego. Człowiek umiera tylko jeden, jedyny raz w życiu. Karłowaty też.

– My nie jesteśmy karłowatymi.

– Tak, tak, wiem, już mi to tłumaczyłeś. Ja jestem Inskay, a ty jesteś Błazen, i jesteśmy panami z rodu karłów. Uwierz, że wolałem, gdy nazywano mnie karłowatym, ale byłem wolny. Czy jeśli nadmienię, że jestem Inskay, pan z rodu karłów, to dadzą mi nowiusieńki kaptur?

– Już ci mówiłem, że tak postępują tylko z królami. Ale to nie jest ważne. Nawet śmierć nie jest tak ważna.

– Niech zgadnę, Błaźnie… nie przeszkadza ci, kiedy nazywam cię Błaznem? A może przeszkadza? Nie chciałbym nikogo obrażać…

– Nie obrażasz mnie. Jestem Błaznem. Nie chcę innego imienia. Właśnie to imię uwielbiam.

– A więc, niech zgadnę, teraz wmówisz mi, że wiesz, czym jest śmierć, i powiesz, że śmierć to całkiem przyjemna sprawa. Co więcej, zaraz usłyszę, że wieszając nas, wyświadczają nam wielką przysługę. A koniec końców okaże się, że robią to z czystej sympatii. Że śmierć to nic złego. Że to nieprawda, iż nic po niej nie ma, że nie zostaje po niej nic, jak nic nie zostaje po zjedzonym świniaku albo po młodych szczeniakach czy młodych kociętach, gdy się je utopi, nie mając co z nimi zrobić. Będziesz mnie przekonywał, że nie czeka nas ohydna męczarnia, a po niej cela gorsza niż ta, a może trochę lepsza, bo przecież jak już jest źle, to może być tylko lepiej, jakieś ciemne miejsce, gdzie demony nadziewają cię jak kapłona na rożen. A zatem jaka jest prawda? Czy śmierć oznacza, że powracamy do miejsca, z którego przybyliśmy? Samo światło i pąki skąpane w rosie, kraina mlekiem i miodem płynąca? No oczywiście, jakżeby mogło być inaczej? Wyjaśnij mi tylko jedno: skoro to takie piękne miejsce, to czemu tak bardzo zwlekamy, by się w nim znaleźć? Skoro to coś tak wspaniałego, to dlaczego stamtąd odeszliśmy? A ściślej, kto kazał nam odejść? Po co to komu było potrzebne? Komu ja byłem potrzebny? I na co? Na co ma służyć moja jutrzejsza śmierć?

– „Czemu ma służyć moja jutrzejsza śmierć”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: