Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pamiętnik podróżny - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pamiętnik podróżny - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 223 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PA­MIĘT­NIK PO­DRÓŻ­NY

Te­goż roku po­dró­żo­wa­łem po Pol­sce – dwóch nas było: ś.p. Wła­dzio Wę­żyk i ja – mie­li­śmy z sobą kil­ka­dzie­siąt to­mów ksią­żek, mia­no­wi­cie hi­sto­rii do­ty­czą­cych kro­nik i pa­mięt­ni­ków. Szlach­cic je­den, bar­dzo sza­now­ny oby­wa­tel i do­bry są­siad, i do­bry pa­trio­ta, zo­ba­czyw­szy po­dróż­ną bi­blio­tecz­kę na­szą, ru­szył gło­wą i mruk­nął: "To chle­ba nie daje!…"

Wsze­la­ko jed­ne­go razu ten­że sam, w żół­tym szla­fro­ku, w czap­ce z gu­zi­kiem na szczy­cie gło­wy i z faj­ką na dłu­gim prze­dziu­ra­wio­nym kiju, wcho­dzi do nas: "Oto (po­wia­da pół­gęb­kiem i przez ra­mię) daj­cie mi też jaką książ­kę z brze­ga, bo idę spać do ogro­du."

Bra­łem prze­to z brze­ga książ­kę i po­da­wa­łem ostroż­nie oby­wa­te­lo­wi, tak jako w kwa­ran­tan­nie po­da­je się z rąk do rąk, ile moż­no­ści do­tknię­cia oso­by uni­ka­jąc.

I wi­dzia­łem tyl­ko tył oso­by po­waż­nej w szla­fro­ku żół­tym po­pstrzo­nym w duże kwia­ty pi­wo­nii – rzecz ta wy­cho­dzi­ła z książ­ką w ręku a po nie­dłu­gim prze­cią­gu cza­su wi­dzia­łeś tęż samą po­stać na traw­ni­ku snem uję­tą.

– – Wsze­la­ko, po wie­lu i wie­lu la­tach spo­tka­łem na eks­po­zy­cji w Pa­ry­żu po­tom­ka owe­goż oby­wa­te­la.

Ten mó­wił mi o sztu­kach pięk­nych róż­ne spo­strze­że­nia swo­je… "Lu­bię i mu­zy­kę!

(po­wia­dał mi) Lu­bię i mu­zy­kę, i jak so­bie wró­cę z pola, a czło­wiek mi buty ścią­gnie, to ja so­bie lu­bię tak du­mać i nogi mo­czyć, i słu­chać, jak mi żona moja gra na for­te­pia­nie Cho­pi­na!…

Ma­la­tu­rę (ma­la­tu­rę!…) tak­że lu­bi­łem – ni­mem się oże­nił!"

Nig­dy po­jąć nie mo­głem, dla­cze­go ma­lar­stwa za­nie­chał on lu­bo­wać, od­kąd oże­nił się – my­ślę, że to zna­czy, iż ide­ał-wcie­lo­ny za­jął miej­sce onej ma­la­tu­ry, któ­ra pier­wej była oby­wa­te­lo­wi przy­jem­ną.

Szko­da, że nie­bosz­czyk Fry­de­ryk nie wie­dział nic o tym!!"Ad le­ones"

To nie był wca­le ani mało obie­cu­ją­cy ta­lent, ani mało do­trzy­mać mo­gą­ca or­ga­ni­za­cja „ ów ru­do­bro­dy rzeź­biarz, któ­ry o go­dzi­nie za­mknię­cia prac cha­dzał pra­wie co wie­czór do Caf­fé-Gre­co z wiel­ką swo­ją char­ci­cą kir­gi­skie­go po­cho­dze­nia.

Sam wy­bór zwie­rzę­cia, któ­re jed­na­ło wdzięk i siłę w czy­tel­nie na­zna­czo­nych mu­sku­łach swo­ich, da­wać już mógł uważ­ne­mu po­strze­ga­czo­wi do mnie­ma­nia ko­rzyst­ne­go o umy­sło­wej god­no­ści oso­by, któ­ra te, a nie inne upodo­ba­ła so­bie stwo­rze­nie. Je­że­li al­bo­wiem ge­ne­rał Jo­mi­ni twier­dzi, iż koń, nie zaś ka­wa­le­rzy­sta, "do­brą jaz­dę czy­ni"… tedy z da­le­ko wię­cej psy­cho­lo­gicz­nych wzglę­dów utrzy­my­wać by­ło­by wła­ści­wym, że do­bra­nie so­bie tego lub owe­go psa ro­dza­ju gło­śno o do­bie­ra­ją­ce­go po­czu­ciach i umy­śle zna­mie­nu­je. Już­ci rzeź­nik zu­peł­nie in­ne­go psa ma na my­śli, jak ło­wiec, albo szla­chet­na dama…

Ślicz­ny to był ów ru­do­bro­de­go rzeź­bia­rza pies, z wol­na przed nim idą­cy z pasz­czą otwar­tą i w niej ro­ze­sła­nym na bia­łych kłach ama­ran­to­wym ję­zy­kiem, do świe­że­go li­ścia pur­pu­ro­we­go ja­kie­go kwia­tu po­dob­nym. Szedł on z wol­na, z ro­dza­jem spa­nia­ło­myśl­nej grzecz­no­ści ni­ko­go nie po­trą­ca­jąc, lecz gdy mu po­czy­na­li umyśl­nie wa­dzić ulicz­ni chłop­cy, oglą­dał się raz na pana swe­go i w tym­że sa­mym oka mgnie­niu, jak tknię­ta sprę­ży­na do­sko­na­ła, z miej­sca prze­ska­ki­wał całą ciż­bę i szedł da­lej po­wo­li, gdy za nim chło­ną­cy od stra­chu swa­wol­ni­cy z bru­ku się pod­no­si­li, ja­sno na ra­zie nie poj­mu­jąc, co się sta­ło?… Po­dob­nież i w ka­wiar­ni kil­ka sto­łów szkłem za­sta­wio­nych prze­ska­ki­wał, nic nie po­tra­ciw­szy, a w też same na­tu­ral­ne i po­wol­ne wra­ca­jąc ru­chy, żad­ne­go po­kla­sku nie ocze­ki­wał, jak­by mnie­mał, iż każ­dy z sie­dzą­cych tam go­ści po­tra­fił­by toż samo zro­bić.

To­też cen­ną była u wszyst­kich ślicz­na char­ci­ca!

Gdy mówi się: u wszyst­kich, zna­czy: u pew­nej gru­py i u dwóch chó­rów (grec­kich) – u chó­ru do­po­wia­da­ją­ce­go swo­je sło­wa i u ge­sty­ku­lu­ją­ce­go. Gru­pa ru­do­bro­de­go rzeź­bia­rza sta­no­wi­ła za­ra­zem je­den z czte­rech ką­tów bi­lar­du, a skła­da­ła się po­głów­nie z re­dak­to­ra Ga­ze­ty-be­le­try­stycz­no-po­li­tycz­nej, z pięk­ne­go śpie­wa­ka, któ­ry da­wał lek­cje cu­dzo­ziem­com, z uta­len­to­wa­ne­go ma­la­rza i z mło­dzień­ca-tu­ry­sty, wy­sła­ne­go przez ro­dzi­ców, jak sam się wy­ra­żał, "dla kształ­ce­nia się w za­pa­try­wa­niu na rze­czy". Ten zaś był z nie­od­stęp­nym (w tym sen­sie) gu­wer­ne­rem, iż się zwy­kle oby­dwa szu­ka­li po mie­ście, wszę­dzie o sie­bie wza­jem za­py­tu­jąc, i do­pie­ro się w Caf­fé-Gre­co spo­ty­ka­li wie­czo­rem.

Wie­dzieć to wszyst­ko i szcze­gó­ły bar­dziej oso­bi­ste moż­na było pra­wie mi­mo­wol­nie.

Skut­kiem al­bo­wiem pew­ne­go ro­dza­ju prze­zro­czy­sto­ści mo­ral­ne­go po­wie­trza spo­łecz­ne­go i skut­kiem po­sta­cio­wa­nia się cha­rak­te­rów (dwóch rze­czy pół­noc­nym mia­stom i lu­dziom mało zna­nych), zda­rza­ło się na­wet oso­bie ob­cej, któ­ra aby raz do ka­wiar­ni za­szła, ro­ze­zna­wać z ła­two­ścią, nie tyl­ko kto? w ja­kiej ga­łę­zi prac i za­cho­dów bie­rze udział, ale na­wet i czym w obec­no­ści za­przą­ta się?

Fi­gu­ra taka jak Re­dak­tor zna­ną być wpraw­dzie mo­gła sa­mym skut­kiem swo­je­go pu­blicz­ne­go atry­bu­tu, do­po­ma­ga­ło jed­nak do ro­ze­zna­nia oso­by jej ru­chli­we spoj­rze­nie, chęt­ne wy­ra­ża­nie i udzie­la­nie się ła­twym i grzecz­nym ge­stem, mniej chęt­ne sło­wem, tu­dzież pło­wy pa­ra­sol, coś do kar­dy­nal­skie­go po­dob­ny – i na­resz­cie sko­ro już za­czął mó­wić, po­zna­wa­ło się po sty­lu czło­wie­ka pió­ra. Je­że­li kto uwa­gę kie­dy zwró­cił na ro­dzaj świ­drów szkla­nych, ob­ra­ca­nych przez ukry­ty me­cha­nizm i do złu­dze­nia na­śla­du­ją­cych bieg źró­dla­nej wody; je­że­li wi­dział ta­ko­we szkieł­ka ob­ra­ca­ne w pasz­czach lwów gip­so­wych ob­sta­wio­nych kwia­ta­mi i zie­lo­no­ścią; i je­że­li wspo­mniał, jak liść ża­den żad­ne­go kwia­tu nie czu­je tam zbli­że­nia kro­pli wody ani jej chło­du i ży­cia – tedy ma on zu­peł­ne wy­obra­że­nie o

Re­dak­to­ra sty­lu i jego elo­kwen­cji. Czym zaś on jest za­ję­tym w obec­no­ści?… to już­ci że sto­sun­kiem ja­kimś wy­jąt­ko­wym, bo i sta­ran­niej niż za­zwy­czaj ubra­ny, i o nie­re­gu­lar­nych go­dzi­nach do ka­wiar­ni na ulot­ne chwil­ki wstę­pu­je.

Śpie­wak tak­że, z płasz­czy­kiem swym na ręku lub na jed­nym ra­mie­niu, z po­brzmie­wa­ją­cą coś war­gą pod zbyt układ­nym wą­sem, i ze zwit­kiem nut w ręku, nic nie­czy­tel­ne­go w swo­jej po­sta­ci nie przed­sta­wo­wał.

Mniej wy­raź­nym ty­pem był gu­wer­ner (po­szu­ki­wa­ny przez mło­dzień­ca jemu po­ru­czo­ne­go): w mó­wie­niu szyb­ki, ale nie w wy­ma­wia­niu, se­plu­nił nie­co i par­skał śli­ną, ile­kroć w za­pa­le się po­czu­wał. Był­by zaś o wie­le przy­stęp­niej­szym i ja­śniej­szym, gdy­by nie przy­miot­nik "scjen­ty­ficz­ny", na­zbyt czę­sto prze­zeń

uży­wa­ny. Nie­pło­cho jed­nak­że bie­rał się do pió­ra, ktoś al­bo­wiem, nie naj­dy­skret­niej­szy lub by­strow­zro­ki, rok temu u nie­go przyj­mo­wa­ny, gdy z roz­sy­pa­ne­go na ar­ku­szu bia­łym ty­tu­niu wił so­bie cy­ga­ret­ko, wy­czy­tał był dwa pierw­sze sło­wa ty­tu­łu i rę­ko­pi­smu: Rzut-oka… – a jesz­cze i wczo­ra tam­że, i w po­dob­nej­że oko­licz­no­ści, nie wię­cej zda­rzy­ło się mu wy­czy­tać. Wie­dzia­no jed­nak­że, iż pra­cu­je nad Rzu­tem-oka, ale co u czło­wie­ka ze­wsząd scjen­ty­ficz­ne­go dziw­niej się przed­sta­wia­ło, to że gdy nie­traf­nie pchnię­ta prze­zeń bi­lar­do­wa kula wy­ko­le­ja­ła się z wi­do­ków jego, na­tych­miast całą wagę cia­ła swe­go prze­chy­la­jąc w stro­nę kie­run­ku ży­czo­ne­go, ge­stem nogi, pię­ty i wzro­kiem do­po­ma­gał, aby in­a­czej go­nił cię­żar. a co jest prze­cież rów­nie bez­sku­tecz­ne jak nie­scjen­ty­ficz­ne, bę­dąc prze­ciw pra­wom gra­wi­ta­cji.

O ru­do­bro­dym w czar­nych ak­sa­mi­tach rzeź­bia­rzu, któ­ry na te­raz nie­ru­cho­mie, jak sta­ry we­nec­ki por­tret, sia­du­je i udzia­łu nie bie­rze w bi­lar­do­wych za­cho­dach i za­pa­sach, wie się, iż ten do­syć ma ca­ło­dzien­ne­go ru­chu w cią­gu wiel­kiej pra­cy swo­jej i z wiel­kim pod­ję­tej za­pa­łem, aby jesz­cze wie­czo­rem roz­ryw­ko­wych tru­dów po­szu­ki­wał. Zaś aże­by mieć na­przód po­ję­cie o usku­tecz­nia­nym ja­kie­go ar­ty­sty dzie­le, nie po­trze­ba na to (w prze­zac­nym Rzy­mie) być do po­uf­ne­go te­muż ar­ty­ście koła zbli­żo­nym. Plac-Hisz­pań­ski jest wła­śnie o nie­wie­le kro­ków od Caf­fé-Gre­co – sze­ro­kie scho­dy, we dwa skrzy­dła roz­wie­ra­ją­ce się i pod­ry­wa­ją­ce na Mon­te Pin­cio, jak gdy­by z bru­ku ogrom­ny jaki ba­jecz­ny ptak chciał wzle­cić i ocze­ku­je tyl­ko, aż się na pió­rach jego lu­dzie ugru­pu­ją…

Plac ten i te scho­dy sta­no­wiąc fo­rum mo­de­lów, to od­po­czy­wa­ją­cych, to ocze­ku­ją­cych na za­ję­cie, wy­star­cza zbli­żyć się do tych grup skulp­tu­ral­nych, ma­lar­skich i dow­cip­nych, aże­by o każ­de­go ar­ty­sty do­raź­nym za­trud­nie­niu wszyst­ko usły­szeć. Tam się też wie­dzia­ło bar­dzo do­brze, że ko­lo­sal­ną gru­pę przed­się­wziął rzeź­biarz, że dzie­ło to ma od­brz­mie­wać we­wnętrz­nym ludz­ko­ści tra­ge­diom, że

Eu­ry­pi­de­so­we­go na­stro­ju jest kom­po­zy­cją, przed­sta­wia­ją­cą dwo­je po­sta­ci

Chrze­ści­jan rzu­co­nych lwom za cza­su Do­mi­cja­na, a szcze­gó­ły te tak już w po­ga­dan­kach upo­wszech­nio­ny­mi spo­ty­ka­łeś, iż, by­wa­ło, za­ży­ły ko­le­ga nie po imie­niu na rzeź­bia­rza wo­łał, lecz "ad le­ones!"…

Przyj­mo­wał to i skulp­tor w spo­sób wła­ści­wy, pod­ry­wa­jąc nie­co jed­ne skrzy­dło swo­je­go sze­ro­kie­go ka­pe­lu­sza i ra­mie­niem pra­wym do­dat­ku­jąc zna­czą­cy gest, jak­by rzeź­biar­skiej gli­ny garść do­rzu­cił, tak że za­trzy­my­wa­ła się char­ci­ca, po­zie­ra­jąc mu by­stro w oczy, aby zgad­nąć, co ży­czy?

Pew­nym ro­dza­jem sym­bo­lu ma­gicz­ne­go sta­wa­ło się dzie­ło ar­ty­sty, za­le­d­wo ma­ją­ce wstą­pić na świat, za­le­d­wo ro­dzą­ce się… Dzien­nik czy­ta­jąc w ka­wiar­ni, do­no­szą­cy o tra­gicz­nym ja­kim zaj­ściu w po­li­ty­ce, ob­ra­ca­no się nie­raz ku rzeź­bia­rzo­wi, mó­wiąc ze sto­sow­nym przy­ci­skiem: "ad le­ones!" A na co on z kon­spi­ra­tor­ską dwu­znacz­no­ścią przez zmru­ża­nie le­we­go oka od­po­wia­dał.

I jed­na­ko­woż, mimo po­zor­nej ta­kie­go to oby­cza­ju kro­to­chwi­li, pięk­ne jest (a pół­noc­nym chłod­nym nie zna­ne stro­nom), ile się i jak się uprze­dza­ją­co przy­czy­nia do­bra wola pu­blicz­no­ści do uzu­peł­nie­nia i wpro­wa­dze­nia w ży­cie dzie­ła sztu­ki.

Lubo szczę­śli­wym ten tyl­ko ar­ty­sta, któ­ry trzeź­wo wy­słu­chi­wać, zro­zu­mieć i przy­jąć umiał tyle go­ścin­ne dla swo­jej pra­cy po­wi­ta­nie!

Że od mnó­stwa lat jest przy­ję­tym oby­cza­jem po­słu­gi­wać się usta­lo­nym Ka­wiar­ni

Grec­kiej ad­re­sem i tam od­bie­rać li­sty swo­je, prze­to owdzie o ran­nej za­szedł­szy go­dzi­nie, nie­co za­dzi­wio­ny by­łem, wi­dząc już rzeź­bia­rza i Re­dak­to­ra. Mi­nąć ich na­wet chcia­łem, do­mnie­my­wa­jąc, iż są wy­jąt­ko­wym za­prząt­nię­ci in­te­re­sem, gdy wy­sła­na po mnie char­ci­ca zmu­si­ła mię, aże­bym do pana jej i przy­ja­cie­la jego zbli­żył się. Zbli­żo­ny zaś, sko­ro ode­bra­łem uszne za­pro­sze­nie, abym na dzień i go­dzi­nę na­zna­czo­ną zna­lazł się w pra­cow­ni mi­strza dla jej na­wie­dze­nia, rze­kłem:

– Nie je­stem tak bar­dzo pro­fa­nem, aże­bym mnie­mał, iż po­ka­zać nam ze­chce­cie dzie­ło już ukoń­czo­ne!… lecz my­ślę, iż dojść mo­gło do jed­ne­go z pe­rio­dów in­te­re­su­ją­cych, kie­dy ar­ty­sta ogół my­śli uwi­do­mił i usta­tecz­nił – lubo nie bez przy­czy­ny utrzy­mu­ją bie­gli, że sztuk­mistrz do koń­ca za­cho­wać wi­nien moż­ność zu­peł­ne­go swej kom­po­zy­cji od­mie­nie­nia, i że taka wła­śnie, i dla­te­go, ruch, ob­rót i ży­cie mie­wa…

Re­dak­tor z wiel­ką szyb­ko­ścią treść tę po­pie­rać i roz­wi­jać za­czął, a lubo no­tu­jąc coś ołów­kiem, jed­nak bacz­nie się w roz­mo­wie utrzy­my­wał; po­tem, dla grzecz­no­ści, za­py­tał na­raz z rzeź­bia­rzem, czy nie ze­chciał­bym z mej stro­ny im po­wie­dzieć, nad czym pra­cu­ję?…

– Nie­zbyt wiel­ki – rze­kłem – mój udział w rze­czach sztu­ki nie po­zwa­la mi, aże­bym mógł czym bar­dzo po­pi­sy­wać się. Za szcze­rość jed­nak­że szcze­ro­ścią za­mie­nia­jąc, wy­znam, iż nie­ma­ło w tych cza­sach by­wam za­ję­ty wy­ko­na­niem dwóch głów. Sko­ro się mówi: "dwóch głów", zna­czy za­ra­zem i tego, co się im dla ich zu­peł­no­ści i ru­chu na­le­ży, lubo cały i głów­ny in­te­res' kom­po­zy­cji we dwóch tyl­ko gło­wach za­wie­ra się. Za­da­niem al­bo­wiem jest: aże­by jed­na pod­no­si­ła oczy ku nie­bu, dru­ga zaś pod­no­si­ła oczy pa­trząc czy to na pla­fon-su­fi­tu, czy to na hak, gdzie okrą­gły świecz­nik umiesz­cza się. Tej i tam­tej oczy zwró­co­ne są w górę – – – Nie taję, iż mię pra­ca ta dość umę­czy­ła nie­raz!

Rzeź­biarz pod­parł całe czo­ło sil­ną swą ręką, tak iż char­ci­ca, u nóg le­żą­ca pier­wej, pod­nio­sła się i po­czę­ła wej­rzeń swe­go pana po­szu­ki­wać – Re­dak­tor ro­bił ołów­kiem kre­ski na mar­mu­rze sto­łu – – ja, uprzej­mie po­że­gnaw­szy obu, wy­sze­dłem, za­le­d­wo na jed­ną chwil­kę we drzwiach wstrzy­ma­ny przez mło­de­go tu­ry­stę, któ­ry o gu­wer­ne­ra swe­go za­py­ty­wał.

Nie bar­dzo wie­le jed­nak uczy­niw­szy kro­ków, spo­tka­łem na Scho­dach-Hisz­pań­skich gu­wer­ne­ra i oświe­co­ny zo­sta­łem, że za­pro­sze­nie do pra­cow­ni rzeź­bia­rza by­najm­niej mnie jako fa­wor wy­łącz­ny nie spo­tka­ło – że wszy­scy zna­jo­mi i zna­ni tak samo ocze­ki­wa­ny­mi będą, idzie al­bo­wiem o usta­tecz­nie­nie nie­odmien­ne mo­ral­ne­go sen­su gru­py i atry­bu­tów fi­gu­rom wła­ści­wych. Nad­to, że Re­dak­tor swo­imi wpły­wa­mi tej pięk­nej do­piął rze­czy, iż bo­ga­ty ko­re­spon­dent wiel­kie­go ame­ry­kań­skie­go dzien­ni­ka skła­nia się ku za­mó­wie­niu u rzeź­bia­rza gru­py wia­do­mej, chcąc ją za­ku­pić i do

Ame­ry­ki prze­słać, je­że­li tak kom­po­zy­cja jak eg­ze­ku­cja od­po­wie­dzą ży­cze­niom ku­pu­ją­ce­go i jego wy­obraź­ni.

Dzień na­wie­dze­nia rzeź­biar­skiej pra­cow­ni sko­ro w swej peł­ni nad­szedł, zna­la­złem się wśród zna­nych osób i wśród zaj­mu­ją­ce­go wi­do­ku.

Od czte­rech ką­tów wiel­kiej sali wpraw­dzie nie­ład i nie­po­ru­sza­ny kurz da­wa­ły ogó­ło­wi ramy fan­ta­stycz­ne – lecz kurz na do­sko­na­łe gip­sy upa­dły pod­no­si tyl­ko i bar­dziej uczy­tel­nia har­mo­nię umie­jęt­nej pla­sty­ki. Nie­ład zaś, któ­ry sam oku się tłu­ma­czy, nie tyle nie­po­rząd­kiem, ile ra­czej dra­mą się zwać go­dzi. W po­środ­ku świa­tła miej­sco­we­go i pra­cow­ni sta­ła i cią­ży­ła wiel­ka masa wil­got­nej gli­ny-rzeź­biar­skiej, sta­no­wią­ca za­czę­tą gru­pę, a któ­rą z reszt­ki mo­krych płó­cien wła­śnie ar­ty­sta od­kry­wał…

To­wa­rzy­szy­ły tej ro­bo­cie nie­ską­po za­li­cza­ne na­przód: "bra­vo! bra­vo!"…

ile­kroć od­ję­ta szma­ta da­wa­ła oglą­dać to ra­mię traf­nie w gli­nie na­zna­czo­ne, to bio­dra, to głów­ne fał­dy szat. Mę­ska po­stać obie­cy­wa­ła bar­dzo pięk­ny tors, dzie­wi­cza – dra­ma­tycz­ny ob­rót fi­gu­ry; obie po­sta­cie eg­zal­to­wa­ły zna­ki krzy­ża na spo­sób pro-Chri­sto na­kre­ślo­ne­go; lew, któ­ry za­pew­ne miał się osłu­pio­ny sła­niać u nóg tych fi­gur, za­le­d­wo był bry­łą, po­dob­ną do ja­kie­go sprzę­tu, co tym wię­cej nada­wa­ło po­zo­ru wy­koń­cze­nia czę­ściom gru­py da­lej po­su­nię­tym.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: