Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pamiętniki. Tom 1, zbiór 1-2: w wyjątkach - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pamiętniki. Tom 1, zbiór 1-2: w wyjątkach - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 699 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZED­MO­WA.

Trzy­ma­jąc się na­szej pierw­szej my­śli, nie cze­kło­ści, wy­da­je­my uła­mek "Pa­mięt­ni­ków Bo­gu­sła­wy Dą­brow­skich, Mań­kow­skiej", któ­ry był wy­ję­ty w chwi­li chcia­no pu­blicz­ność za­in­te­re­so­wać i oświe­cić we w. co się ty­czy­ło po­wsta­nia roku 30go, a któ­re­go t się pięć­dzie­się­cio­let­nia rocz­ni­ca.

O ile nam wia­do­ma, "Pa­mięt­ni­ki" te ob­szer­ne w trzech osob­nych od­dzia­łach, któ­re ty­tuł: " Trzy ostat­nie na­sze po­wsta­nia", a w któ­rych żywy bar­dzo bra­ła udział. Do tego ułam­ku przy wstęp, któ­ry na­stęp­nie na­le­żeć bę­dzie do ogól­ne­go dzPA­MIĘT­NI­KI

Bo­gu­sła­wy z Dą­brow­skich

Mań­kow­skiej .

Od­bit­ka z "War­ty"

Ze­szyt I.

W Po­zna­niu.

Czcion­ka­mi i w ko­mi­sie W. Si­mo­na

1880

Przed­mo­wa Wy­daw­cy .

Myśl uczcze­nia pięć­dzie­sią­tej rocz­ni­cy Po­wsta­nia Li­sto­pa­do­we­go, rzu­co­na przez ar­ty­ku­ły Goń­ca Wiel­kop., za­czy­na, jak nas ze­wsząd do­cho­dzą po­słu­chy, kieł­ko­wać w ło­nie wszyst­kich sta­nów i wszyst­kich oko­lic kra­ju. W prze­ko­na­niu, że wszyst­kie pi­sma z wol­na roz­pocz­ną w tej mie­rze ruch żwaw­szy, żeby sama rocz­ni­ca, tak już bliz­ka, nie za­sko­czy­ła nie­przy­go­to­wa­nych, – i my dziś po­śpie­sza­my z przy­czyn­kiem do uświet­nie­nia Ju­bi­le­uszu, ogła­sza­jąc dru­kiem wy­jąt­ki z Pa­mięt­ni­ków, któ­re przez cały za­pew­ne na­ród mile będą przy­ję­te.

Je­że­li bo­wiem czy­je za­pi­ski z prze­szło­ści na­szej mają pra­wo do obu­dze­nia w kra­ju pew­ne­go za­ję­cia, to i wspo­mnie­nia Cór­ki Tego, co po roz­bio­rze Pol­ski był rze­czy­wi­ście pierw­szym i wiel­kim na­szym bo­ha­te­rem wy­bi­ja­ją­cej się zno­wu na wol­ność Oj­czy­zny. On to po za gra­ni­ca­mi ro­ze­bra­nej stwo­rzył pierw­szą woj­sko­wą na­ro­du re­pre­zen­ta­cy­ją w ce­lach wy­swo­bo­dze­nia; on wiódł do sła­wy na­sze le­gio­ny; on wresz­cie przy­niósł z na­ro­do­we­mi woj­ska­mi ów nie­ja­ko le­gio­ni­stów te­sta­ment, ów hymn nas wszyst­kich do­tąd oży­wia­ją­cy:

Jesz­cze Pol­ska nie zgi­nę­ła!

Au­tor­ka na­sza, nad któ­rej ko­ły­ską grzmia­ły dzia­ła sro­giej pod Pa­ry­żem bi­twy, a któ­ra już w roku 1818tym Ojca utra­ci­ła, nie mo­gła wpraw­dzie czer­pać z ust­ne­go opo­wia­da­nia

Śp. Je­ne­ra­ła; ale za to mat­ka jej, nie­od­stęp­na to­wa­rzysz­ka tru­dów męża obo­zo­wych, była ży­wym świad­kiem wiel­kiej epo­ki zwłasz­cza wte­dy, gdy prze­by­wa­jąc w War­sza­wie, gro­ma­dzi­ła oko­ło sie­bie cały świat wyż­szy i wszyst­kich tych co onem cza­sy sta­li na świecz­ni­ku pa­try­oty­zmu oraz na cze­le służ­by na­ro­do­wej; ona też była dla Cór­ki żywą księ­gą dzie­jo­wą na­pi­sa­ną nie­za­tar­te­mi wra­że­nia­mi.

Z do­szłe­go rąk na­szych cen­ne­go rę­ko­pi­smu wyj­mu­je­my kil­ka lat po­prze­dza­ją­cych owę wiel­ką hi­sto­rycz­ną datę To cof­nię­cie się w tył ko­niecz­nym jest do zro­zu­mie­nia wie­lu wy­pad­ków póź­niej­szych; nie obo­jęt­ną też bę­dzie choć­by sama dla sie­bie cha­rak­te­ry­sty­ka rzą­dów W. Ks. Kon­stan­te­go, ora; wy­stą­pień Alek­san­dro­wych i Mi­ko­ła­jo­wych w War­sza­wie.

* * *WSTĘP.

Moc­no dziś ża­łu­ję, że nig­dy w mych młod­szych la­tach, ży­jąc mię­dzy zna­ko­mi­ty­mi ludź­mi i waż­ne­mi epo­ka­mi, któ­re mnie nie­raz wcią­gnę­ły w ten wir po­li­tycz­no-na­ro­do­wy, nie przy­szło mi na myśl, by opi­sać co wi­dzę, co sły­szę, co czu­ję, i jak czę­sto zna­la­złam się szczel­nie wple­cio­ną w tę tkan­kę, do któ­rej cała Pol­ska we­zwa­ną była ku do­star­cze­niu nici, weł­ny, sre­bra, zło­ta, a wię­cej jesz­cze po­świę­ceń, za­pa­łu, go­to­wo­ści, ser­ca i krwi wła­snej!

Dzi­siaj ży­jąc, że tak po­wiem, na mo­ral­nej pu­sty­ni, mię­dzy ludź­mi a w pu­sty­ni, mó­wię, bo mię­dzy ludź­mi nie ta­ki­mi, ja­ki­mi byli daw­niej­si, nie ta­ki­mi, któ­rzy zro­zu­mie­ją, co to jest iść ręka w rękę z pro­mie­niem ła­ski, po­god­ną twa­rzą, pę­dze­ni mi­ło­ścią Oj­czy­zny, z ogniem w ser­cu w ogień nie­przy­ja­ciel­ski, aby ode­brać co prze­moc wzię­ła, aby ra­to­wać co swo­je, co świę­te: – w tej więc pu­sty­ni, gdzie brak dziś wszel­kich wznio­ślej­szych uczuć, gdzie chci­wość, ego­izm i su­chość ser­ca wy­su­szy­ły naj­święt­sze źró­dła na­szych pra­gnień; gdzie lu­dzie, któ­rzy co in­ne­go nad zysk i pie­nią­dze prze­kła­da­ją, uwa­ża­ni są za śmiesz­nych i wa­ry­atów; gdzie mało do­świad­cze­ni chcą rzą­dzić i ra­dzić, wszy­scy chcą mó­wić a nikt nie chce słu­chać, bo każ­dy już do­sko­na­ły: – dziś cóż jesz­cze zo­sta­ło? co po­cząć? – Oto pa­trzeć, słu­chać i mil­czeć z we­wnętrz­nem zgor­sze­niem, a nie ma­jąc co na­śla­do­wać, nie ma­jąc co po­dzi­wiać, ani być czem zbu­do­wa­nym, czę­sto w mil­cze­niu przy­cho­dzi oskar­żać i po­gar­dzać, po­wta­rza­jąc wiersz na­sze­go nie­śmier­tel­ne­go wiesz­cza, któ­ry mówi:

"Pa­trza­ła na świat, nie mści­wie, nie har­do,

Lecz z prze­ba­cze­niem, z aniel­ską po­gar­dą . "

Otóż kie­dy to aniel­skie, nad­ludz­kie prze­ba­cze­nie cał­kiem się zu­ży­je, kie­dy czło­wiek, prze­ję­ty dresz­czem, wy­cho­dzą­cym z chło­du tych ży­wych au­to­ma­tów, kie­dy się czu­je, że to co dziś jest, do du­szy nig­dy przy­lgnąć nie może: wten­czas, wten­czas przy­cho­dzi ocho­ta od­wró­cić się z roz­pa­czą, po­rzu­cić obo­jęt­ną te­raź­niej­szość, by po­ma­rzyć i po­mó­wić z tymi, co nie umie­li ra­cho­wać, ale to co po­sia­da­li nie­śli w ofie­rze na oł­tarz Oj­czy­zny!

W ta­kiej to chwi­li, pod ta­kiem to wra­że­niem, kie­dy du­szę w koło owio­nę­ła ta nie­zdro­wa za­ra­za, chwy­ci­łam za pió­ro, aby z sobą samą za­głę­bić się w prze­szłość i dzi­siej­szych kar­łów po­rów­nać z daw­ny­mi ol­brzy­ma­mi.

Nie chcę by­najm­niej w smut­nym opi­sie na­szej te­raź­niej­szo­ści twier­dzić, że ten na­gan­ny i roz­pacz­li­wy prąd mo­ral­ny ogar­nął wszyst­kie za­kąt­ki Pol­ski, ani żeby nie było wy­jąt­ków i jed­no­stek, któ­re, jak te masz­ty i ko­twi­ce zba­wien­ne, ra­tu­ją wiel­ki nasz na­ro­do­wy okręt od strasz­li­we­go roz­bi­cia; owszem, cześć i po­kłon tej gar­st­ce, któ­ra po­ry­wa za sobą to co nig­dy nie prze­sią­kło zgni­li­zną i mgłą, jaka ich ota­cza; co jesz­cze świę­te i nie­ska­la­ne ego­izmem i chci­wo­ścią, a ku­piąc się koło sie­bie, pra­cu­je bez ustan­ku pod­czas uśpie­nia Oj­czy­zny, jak ci Apo­sto­ło­wie, któ­rzy roz­sie­wa­li ziar­no po śmier­ci Chry­stu­sa Pana, aby przy­szłe po­ko­le­nia zbie­ra­ły owoc świa­tła, wia­ry i na­dzie­ji!

Za­siew ich, świę­ty jak pra­gnie­nia na­sze, po dziś dzień daje siłę i od­wa­gę tym wa­lecz­nym mę­czen­ni­kom, któ­rzy giną za na­szę wia­rę i Oj­czy­znę!

* * *ROK 1825TY.

W roku tym War­sza­wa prze­cho­dzi­ła przez tyle uczuć i ze­wnętrz­nych i głę­bo­kich i skry­cie gwał­tow­nych, że roz­licz­ne pa­mięt­ni­ki nie wy­star­czą, jesz­cze na ja­sne wy­sta­wie­nie przy­szłe­mu po­ko­le­niu tego po­ło­że­nia, gdzie dwa prą­dy wi­ro­wa­ły ra­zem, gdzie eg­zal­ta­cya do ce­sa­rza Alek­san­dra a miny kon­spi­ra­cyi pod­ko­py­wa­ły w jed­nej i tej sa­mej chwi­li to samo Mia­sto, gdzie ob­ja­wy czci i upo­je­nia dla cara istot­nie do­brze my­ślą­ce­go mu­sia­ły ustę­po­wać i być prze­pla­ta­ne go­rącz­ko­we­mi uczu­cia­mi, ja­kie raz po raz nie­cier­pli­wa mło­dzież tu i owdzie wy­bu­cha­mi swe­mi oka­zy­wa­ła. Im wię­cej W, ksią­żę Kon­stan­ty za­ka­zy­wał, im wię­cej No­wo­sil­ców przy­gnia­tał, wy­kry­wał i aresz­to­wał, tym wię­cej kó­łek i sto­wa­rzy­szeń pa­try­otycz­no-kon­spi­ra­cyj­nych skry­cie się two­rzy­ło.

W tym ca­łym cha­osie uczuć zje­chał w Maju ce­sarz Alek­san­der, bio­rąc udział w ów­cze­snym Sej­mie. Pe­łen do­brych chę­ci, ob­da­rzał mniej­sze­mi i więk­sze­mi ła­ska­mi, był przyj­mo­wa­ny wśród nie­ustan­nych owa­cyi na ba­lach nie­sły­cha­nej świet­no­ści; świe­ci­ły tam bla­skiem swo­jej pięk­no­ści Pani Rem­bie­liń­ska, cór­ki mi­ni­stra Mo­stow­skie­go i Pan­ny Win­cyn­gie­ro­de, z któ­rych słyn­na ze swo­ich wdzię­ków He­le­na po­szła za Ma­ła­chow­skie­go. Alek­san­der był w sile wie­ku, oto­czo­ny bla­skiem zna­ne­go swo­je­go uro­ku. Pięk­na jego po­sta­wa, ła­god­na uprzej­mość i sło­dycz wy­la­na na twa­rzy, nie­zmier­ny two­rzy­ły kon­trast z brzy­do­tą bra­ta.

Za mło­dą wten­czas by­łam, aby z wła­snej pa­mię­ci i wła­sne­go sądu czer­pać, co tu­taj mó­wię; za­sób tego wszyst­kie­go po­zo­stał mi po mat­ce, któ­ra żyła z tym wiel­kim świa­tem i wśród nie­go, któ­ra z urzę­du, że tak po­wiem, by­wa­ła na tych wszyst­kich ofi­cy­al­nych ob­rząd­kach jako i re­cep­cy­ach, obia­dach i ba­lach. Do tego przy każ­dej waż­niej­szej oko­licz­no­ści zjeż­dżał jesz­cze jej oj­ciec, a mój dziad, p… pod­cza­szy Chła­pow­ski, oby­wa­tel moż­ny z W. Ks. Po­znań­skie­go, co nie­gdyś z tej sa­mej pro­win­cyi wy­sła­nym był na ów sław­ny i wie­ko­pom­ny czte­ro­let­ni sejm. Ile razy były cie­ka­we zjaz­dy w War­sza­wie, po­śpie­szał on na nie. Był tak pięk­nej i szla­chet­nej po­wierz­chow­no­ści, że choć w póź­niej­szym wie­ku, wszyst­kich za­dzi­wiał; ode­brał sta­ran­ne wy­cho­wa­nie u Je­zu­itów i do śmier­ci za­ję­tym był wszyst­kiem, co było po­li­tycz­no-na­ro­do­we. Przy tej spo­sob­no­ści scho­dzi­ło się do mat­ki wię­cej pa­nów, a ja, choć mło­dziut­ka, cie­ka­wie już słu­cha­łam roz­mów, z któ­rych z ła­ski mo­jej do­brej pa­mię­ci bar­dzo wie­le za­trzy­ma­łam szcze­gó­łów.

Po­dług tego więc, co wszy­scy opo­wia­da­li, ce­sarz Alek­san­der istot­nie był rzad­kiem zja­wie­niem, bo chwy­tał za­ra­zem tak ser­ca płci męz­kiej jako i żeń­skiej, o któ­rych upo­je­niu i suk­ce­sach nie chcę tu nad­mie­niać i nie chcę szcze­gó­ło­wo się roz­pi­sy­wać, bo te są wszyst­kim wia­do­me. W ogó­le moż­na tyl­ko po­wie­dzieć, że ta wio­sna i mia­sto sto­łecz­ne War­sza­wa, były po­dob­ne do roz­bu­rzo­ne­go za­ba­wa­mi oce­anu, w szu­mach któ­re­go świat wiel­ki w wi­rze za­baw, to się ką­pał, to to­nął w po­ry­wa­ją­cych tych roz­ko­szach.

Me chcę się tu­taj wda­wać w roz­pra­wy po­li­tycz­ne i sej­mo­we, bo te za­pi­sa­ne na kar­tach hi­sto­ryi; po­wiem tyl­ko, że wszyst­ko się wresz­cie skoń­czy­ło, i to na­wet z za­do­wol­nie­niem ogól­nem, bo po ostat­niem ze­bra­niu oby­dwóch izb przy­szedł roz­pro­mie­nio­ny Niem­ce­wicz, opo­wia­da­jąc, że na­wet W. Ksią­żę z nie­zwy­kłem ukon­ten­to­wa­niem roz­ma­wiał z nim dłu­go po pol­sku, a po po­li­tycz­nym ustę­pie nad­mie­nił o swo­jem szczę­ściu mał­zeń­skiem, co było do­wo­dem wiel­kiej ła­ski i przy­ja­ciel­skie­go po­uf­ne­go uspo­so­bie­nia. Mimo tej wio­sen­nej i peł­nej na­dzie­ji zo­rzy, któ­rej blask ce­sarz Alek­san­der po­zo­sta­wił, i któ­ra odu­rzy­ła pew­ne war­stwy War­sza­wy, aresz­to­wa­nia nie usta­wa­ły, za­kon Re­for­ma­tów więź­nia­mi był prze­peł­nio­ny, bo wy­krył w ten czas No­wo­sil­cow sto­wa­rzy­sze­nie wol­no­mu­lar­skic mię­dzy woj­sko­we­mi. Je­ne­rał Umiń­ski, któ­ry był przy­ja­cie­lem domu i rów­nież jak my po­cho­dził z W. Ks. Po­znań­skie­go, by­wał czę­sto i za­wsze roz­ma­wiał na osob­no­ści, z przy­ja­cioł­mi i mat­ką. Wiel­ka była oba­wa o wy­kry­cie To­wa­rzy­stwa Pa­try­otycz­ne­go, już pod­ów­czas bar­dzo roz­ga­łę­zio­ne­go, a któ­re­go wła­śnie Umiń­ski był jak się zda­je głów­nym na­czel­ni­kiem.

Lato i część je­sie­ni ze­szły na oba­wach i smut­nych prze­czu­ciach. No­wo­sil­ców i W. Ksią­żę byli co­raz groź­niej­si; więź­niów trzy­ma­li, a o ich są­dze­niu nie było mowy. Wiel­ka część ro­dzin cho­dzi­ła w gru­bej ża­ło­bie, po­gar­szał się stan mo­ral­ny po od­bie­ra­niu czę­stych a smut­nych wia­do­mo­ści z Kry­mu o ce­sa­rzu Alek­san­drze. Stra­cił był on cór­kę, uko­cha­ną Ma­ryą, któ­rej mat­ka była za księ­ciem Na­rysz­ki­nem, a z domu Po­lka Cze­twer­tyń­ska; na­mięt­nie i bar­dzo dłu­go był ce­sarz przy­wią­za­nym do tej peł­nej uro­ku i cza­rów pięk­no­ści, któ­ra nie­po­ję­tym spo­so­bem tego ko­ro­no­wa­ne­go mo­ty­la umia­ła utrzy­mać na łań­cu­chu ple­cio­nym z kwia­tów mi­ło­ści! Przy­wią­za­nie ce­sa­rza do cór­ki było po­dob­no bez gra­nic, a stra­ciw­szy ją tak mło­dą i tak ład­ną, po­padł w gru­bą me­lan­cho­lią; zwię­dła w nim cała jego mo­ral­na siła. Mil­czą­cy ucie­kał od zgieł­ku świa­ta, za­padł wresz­cie na zdro­wiu i wy­je­chał do Ta­gan­ro­gu, czę­ścią dla kli­ma­tu, czę­ścią dla od­da­le­nia się od lu­dzi. Wia­do­mo, że wziął ze sobą swo­ich dwóch naj­więk­szych fa­wo­ry­tów: Dy­bi­cza i Wit­ta. Ostat­ni był sy­nem Gre­czyn­ki, słyn­nej z pięk­no­ści, zwa­nej Te­klą Mau­ro­cor­da­to. Roz­wie­dzio­na z pierw­szym mę­żem, po­szła za Szczę­sne­go Po­toc­kie­go z Tul­czy­na. Je­den z jej sy­nów był ogól­nie zna­ny i sza­no­wa­ny w emi­gra­cyi 30go roku Alek­san­der Po­toc­ki. Po skon­fi­sko­wa­niu sław­nej Zo­fi­jów­ki na Ukra­inie żył tyl­ko na ob­czyź­nie z na­szy­mi wy­gnań­ca­mi i umarł w Dreź­nie.

Po­byt ce­sa­rza, któ­ry tak się prze­dłu­żał w Kry­mie, nie­po­ko­ił i Pe­ters­burg i War­sza­wę, któ­ra przy­zwy­cza­iła się wi­dzieć w ce­sa­rzu Alek­san­drze anio­ła opie­kuń­cze­go i po­nie­kąd jak­by kon­duk­to­ra elek­trycz­ne­go co pa­ra­li­żo­wał ci­ska­ne na nas pio­ru­ny bra­ta! W ostat­nich cza­sach tego ce­sar­skie­go od­da­le­nia, mó­wio­no pod wiel­kim se­kre­tem, że głu­che wie­ści cho­dzą, ja­ko­by pod wpły­wem tak zna­ko­mi­tej in­te­li­gen­cyi, jak p. Krüd­ner, choć ta sama była pro­te­stant­ką, ce­sarz uczuł po­ciąg do na­wró­ce­nia się ku wie­rze ka­to­lic­kiej. Dużo osób mia­ło to za wy­my­ślo­ną baj­kę; inne zaś twier­dzi­ły, że z au­ten­tycz­nych źró­deł wieść ta po­cho­dzi i że ce­sarz w swo­jem od­osob­nie­niu i smut­ku na se­ryo my­śli nie tyl­ko o zba­wie­niu swo­jej du­szy, ale na­wet pod wra­że­niem ostat­niej byt­no­ści w War­sza­wie, za­jął się gor­li­wie re­or­ga­ni­za­cyą na­sze­go kra­ju. Mó­wio­no, że na pierw­szym pla­nie tych zmian było po­więk­sze­nie ar­mii i po­łą­cze­nie Po­do­la i Li­twy z Ko­ro­ną. Wszyst­kie te wia­do­mo­ści wi­ro­wa­ły i upa­ja­ły wszyst­kie ser­ca i umy­sły pol­skie, a pod wiel­ką ta­jem­ni­cą zno­si­li je do nas zna­jo­mi z go­rącz­ko­wą cie­ka­wo­ścią.

Jed­ne­go też dnia przy­by­li ra­zem Niem­ce­wicz, Umiń­ski, Skar­bek i Staś Po­toc­ki, a zna­jąc za­ży­łość mo­jej mat­ki z ks. Ło­wic­ką, któ­rej sio­stra An­to­ni­na była przez za­mąż­pój­ście za je­ne­ra­ła De­zy­de­re­go Chła­pow­skie­go zwią­za­ną wę­złem kre­wień­stwa do na­szej ro­dzi­ny; na­mó­wi­li mat­kę, żeby je­cha­ła do Bry­low­skie­go pa­ła­cu i o ile moż­no­ści cze­goś się o obie­ga­ją­cych wie­ściach krym­skich do­wie­dzia­ła. W dzień tej wi­zy­ty, dłu­go przed po­wro­tem mat­ki, już kil­ku z tych pa­nów przy­szło nie­cier­pli­wie ocze­ki­wać wia­do­mo­ści, a tym­cza­sem ba­wiąc się z nami pod­lot­ka­mi, uczy­li ulu­bio­nych ba­jek Niem­ce­wi­cza i mo­raw­skie­go; pew­nie sami nie wie­le mie­li na­dzie­ji w usły­sze­niu ca­łej praw­dy w tak waż­nych oko­licz­no­ściach, li­czy­li prze­cież trosz­kę na przy­ja­ciel­skie za­ufa­nie i ra­dość któ­rą­by mia­ła ks. Ło­wic­ka, ko­mu­ni­ku­jąc wia­do­mość re­li­gij­no-ka­to­lic­ką!

Wresz­cie mat­ka przy­je­cha­ła i wy­zna­ła, że mi­sya była na­der trud­ną i de­li­kat­ną. Za­cząw­szy o zdro­wiu mo­nar­szem i uspo­so­bie­niu mo­ral­nem, wpro­wa­dzi­ła roz­mo­wę na to co mó­wią w mie­ście.

– On dit, mó­wi­ła mat­ka do księż­nej, que sa Ma­je­sté dans sa bon­té in­al­téra­ble pour nous, mal­gré sa tri­stes­se pen­se au so­ula­ge­ment de­ses tres bum­bles et tres at­ta­chés en­fants qui so­uf­frent.

Na to księż­na od­po­wie­dzia­ła:

– Je n'ai au­cu­ne no­tion la des­sus; vous sa­vez, che­re amie, que Mon­se­igneur ne me par­le 'ja­ma­is d'af­fa­ires du pays.

Po­tem z nie­śmia­ło­ścią mat­ka do­da­ła:

– On va plus loin en­co­re, car on dit que la grâce du ciel com­men­ce a en­to­urer Sa Ma­je­sté et qu'elle re­co­it ses in­spi­ra­tions sans cra­in­te et sans my­ste­re.

Na co księż­na od­po­wie­dzia­ła:

– Oui, c'est bien vrai que Dieu pa­ra­it at­ti­rer cet­te bel­le âme vers lui.

Po­czem, jak­by wy­stra­szo­na, za­czę­ła rap­tem mó­wić o rze­czach po­tocz­nych. Ta praw­da, któ­ra była wten­czas nie­pew­no­ścią i ucho­dzi­ła za baj­kę, była póź­niej kil­ka­krot­nie po­twier­dzo­ną przez wy­zna­nie i li­sty je­ne­ra­ła Wit­ta; śmierć tyl­ko, okrut­ną i nie­za­chwia­ną swo­ją wolą prze­rwa­ła nie­obli­czo­ne skut­ki dla nas i dla ca­łe­go świa­ta, któ­re by wy­nik­nąć mo­gły z ce­sar­skich pla­nów w Ta­gan­ro­gu.

Było to w póź­nej je­sie­ni, kie­dy w tem na­prę­że­niu i ocze­ki­wa­niu tak waż­nych zmian cała War­sza­wa cze­ka­ła ja­kie­goś po­twier­dze­nia tych bło­gich i roz­cho­dzą­cych się na­dzie­ji. Są­dzić moż­na było, że Bóg, jak zwy­kłym lu­dziom wszyst­kich sta­nów, tak i ce­sa­rzom ze­sy­ła nie­szczę­ścia, aby ich dumę skru­szyć i ni­cość tego świa­ta po­ka­zać, i że ce­sa­rza chwi­lo­we to osa­mot­nie­nie i zgry­zo­ta za­mie­niw­szy się w re­li­gij­ną re­zy­gna­cyą, wyda szczę­śli­we owo­ce! Wszy­scy ocze­ki­wa­li naj­po­myśl­niej szych wia­do­mo­ści, kie­dy od razu strasz­ny pio­run ude­rzył! Ce­sarz Alek­san­der Iszy pierw­sze­go Grud­nia 1825go r. żyć prze­stał! –Trud­no wy­sta­wić so­bie War­sza­wę, wła­śnie w ta­kich chwi­lach uci­sku i prze­śla­do­wa­nia! Zda­wa­ło się wszyst­kim, że już nie ma po­mo­cy z ni­kąd! Ostat­nia zga­sła opie­ka! Wiel­ki Ksią­żę i No­wo­sil­ców, No­wo­sil­ców i Wiel­ki Ksią­żę, to była cała przy­szłość War­sza­wy. Po­ło­wa mia­sta już było w gru­bej ża­ło­bie po uwię­zio­nych krew­nych; dru­ga po­ło­wa do­sta­ła na­zna­czo­ną, przy­mu­so­wą, rzą­do­wą ża­ło­bę. Usta­no­wio­no trzy kla­sy, mia­no­wi­cie dla ko­biet. Wszyst­kie żony je­ne­ra­łów, wo­je­wo­dów i mi­ni­strów mu­sia­ły no­sić naj­dłuż­sze kre­po­we we­lo­ny i ro­dzaj śpi­cza­ste­go trój­ką­ta kre­po­we­go, któ­ry za­kry­wał część środ­ko­wych wło­sów nad czo­łem. Kup­cy roz­sy­ła­li za gra­ni­ce po czar­ne to­wa­ry, któ­re szta­fe­to­wym po­śpie­chem przy­jeż­dża­ły. W mgnie­niu oka oka­za­ły się pier­ścion­ki i sze­ro­kie czar­ne bran­so­let­ki, na któ­rych był na­pis bia­ły: "No­tre Ange est au Ciel. "

Przy tem rap­tow­nem i nie­spo­dzia­nem po­gor­sze­niu na­sze­go sta­no­wi­ska, na­wet burz­li­wa mło­dzież na chwi­lę za­mil­kła; oba­wa sroż­szr­go na­stęp­cy wstrzy­my­wa­ła uwa­gi nad prze­sa­dzo­ne­mi de­mon­stra­cy­ja­mi żalu.

Cze­góż to wszyst­ko do­wo­dzi? Do­wo­dzi, że nasz na­ród miał tyle w so­bie szla­chet­no­ści, że tro­chę do­brej woli ku nam oka­za­nej, tro­chę na­wet na­le­żą­cych nam się ustępstw, już umiał so­wi­tą wdzięcz­no­ścią od­pła­cać! do­wo­dzi, że choć­by ten na­ród był wzię­ty w kar­by, a czuł w tym co go trzy­ma ro­da­ku spra­wie­dli­wość, mi­łość i wyż­szość umy­sło­wą, to dał­by się bez­wąt­pie­nia pro­wa­dzić przez to tyl­ko za­ufa­nie, któ­re wznie­ca na­czel­nik nie­ska­zi­tel­nej du­szy, że­la­znej od­wa­gi i po­świę­ce­nia bez gra­nic dla Oj­czy­zny! O! cze­muż nie­ste­ty nig­dy­śmy nie mie­li w ostat­nich cza­sach w jed­nej oso­bie tych wszyst­kich za­let, a z pew­no­ścią w ta­kim ra­zie nie by­li­by­śmy nig­dy upa­dli!

Za­le­d­wo pierw­sze odu­rze­nie mi­nę­ło, za­czę­ły się do­my­sły: dla cze­go? po co i na co ce­sarz umarł? Wszak kres jego ży­cia jesz­cze nie do­szedł do lat 50ciu? sil­nej kon­sty­tu­cyi, w ca­łym bie­gu swe­go ży­cia nig­dy nie cho­ro­wał? Cóż w tym ra­zie bliż­sze­go, jak przy­pusz­cze­nie, że śmierć nie była na­tu­ral­ną, zwłasz­cza że hi­sto­rya nas na­uczy­ła, jaki ko­niec mie­li jego przod­ko­wie.

Miał on przy so­bie le­ka­rza an­giel­skie­go, mó­wio­no, że fa­na­tycz­ne­go pro­te­stan­ta, po­gar­dza­ją­ce­go głę­bo­ko wia­rą rzym­sko­ka­to­lic­ką, do tego jesz­cze na­sze­go oso­bi­ste­go nie­przy­ja­cie­la. Mó­wi­li nie­któ­rzy: kto wie? czy nie usły­szał roz­mów i pla­nów ro­bio­nych przez ce­sa­rza ra­zem z je­ne­ra­łem Wit­tem dla po­więk­sze­nia ar­mii i złą­cze­nia pol­skich kra­jów w je­den? Kto wie? czy nie po­chwy­cił zwie­rzeń, w któ­rych ce­sarz przy­zna­wał wzra­sta­ją­cy po­ciąg, co go sil­nie opa­no­wał do na­szej wia­ry? To wszyst­ko ra­zem mo­gło utwo­rzyć ko­lor po­stra­chu w oczach An­gli­ka! Ce­sarz ka­to­li­kiem! może Ro­sya ka­to­lic­ką? a jesz­cze złą­czo­na z Pol­ską od; Bał­ty­ku do Czar­ne­go Mo­rza! Czy­by to nie był ol­brzym, któ­ry by mógł wal­czyć nie tyl­ko z An­glią, ule na­wet z całą Eu­ro­pą? Były i oso­by wy­so­kie­go zna­cze­nia co mia­ły to sta­now­cze prze­ko­na­nie, a nie mo­gąc wpaść na inną przy­czy­nę, wo­ła­li: An­gli­ja otru­ła już dru­gie­go moż­no­władz­cę!

Wła­śnie w lat dzie­sięć po­tem, bo 1835go, mia­łam spo­sob­ność we waż­nej chwi­li mego ży­cia, o któ­rej póź­niej wspo­mnę, po­znać z bliz­ka tego sa­me­go jen. Wit­ta. Upo­rczy­wie twier­dził on, że wy­piw­szy tg sar­nę her­ba­tę, po któ­rej śmierć ce­sa­rza tak na­gle na­stą­pi­ła, sam cięż­ko za­cho­ro­wał, ale młod­szy i zu­peł­nie zdrów, był wy­ra­to­wa­nym, kie­dy jego Mo­nar­cha wkrót­ce ży­cie za­koń­czył.

Wśród tych ża­lów ża­ło­by i roz­pa­mię­ty­wa­nia o ce­sar­skiej śmier­ci, wśród roz­my­ślań nad przy­szło­ścią, w któ­rej ce­sarz Mi­ko­łaj bę­dzie rzą­dził i pa­no­wał, przy­szło nowe za­ję­cie umy­sło­we dla na­sze­go sto­łecz­ne­go mia­sta, bo Sta­szyc był zło­żo­ny groź­ną cho­ro­bą i nie­po­ko­ił pu­blicz­ność sta­nem swo­je­go zdro­wia. Od­wie­dza­no go nie­zmier­nie licz­nie, po­miesz­ka­nie jego było li­te­ral­nie ob­lę­żo­nem, szcze­gól­niej przez świat na­uko­wy.

Ale za­nim przy­stą­pię do opi­su jego cho­ro­by i śmier­ci, mu­szę wspo­mnieć, z ja­ki­che­śmy po­wo­dów zna­li do­brze tego, że tak śmiem po­wie­dzieć, dzi­wacz­ne­go wten­czas star­ca, a wspo­mi­na­jąc o nim i jego pa­ła­cu, któ­ry po­świę­cił Tow. Prz. Nauk, nie mogę też po­mi­nąć i nie do­łą­czyć w kil­ku sło­wach opi­su zbio­rów na­ro­do­wych, któ­re były wła­śnie tam zło­żo­ne. Nie chcę się wca­le za­pusz­czać w opi­sy i szcze­gó­ły, jak­by to zro­bił hi­sto­ryk, lub ar­che­olog, ale wspo­mnę tyl­ko o rze­czach naj­waż­niej­szych, a wię­cej jesz­cze o rze­czach, któ­re wy­ry­ły się na za­wsze w mo­jej pa­mię­ci.

Mój oj­ciec umie­ra­jąc, za­pi­sał te­sta­men­tem To­wa­rzy­stwu Przyj. Nauk nad­zwy­czaj licz­ny i dro­go­cen­ny zbiór sta­ro­żyt­no­ści na­ro­do­wych, ob­szer­ną bi­blio­te­kę, 2, 000 kart woj­sko­wych z od­by­tych kam­pa­nii, wiel­ce zaj­mu­ją­ce ma­nu­skryp­ta i ko­re­spn­den­cy­je z ce­sa­rzem Na­po­le­onem, z Fry­de­ry­kiem Wil­hel­mem III­cim i in­ny­mi mo­nar­cha­mi. Wszyst­ko to było zbie­ra­ne nie­omal przez pół wie­ku, zwo­żo­ne i skła­da­ne w W.

Ks. Po­znań­skiem, w pa­ła­cu Win­no­gó­ry, któ­ry za­miesz­ki­wał w rzad­kich chwi­lach od­po­czyn­ku i w któ­rym go nie­spo­dzia­na jesz­cze w sile wie­ku śmierć za­sko­czy­ła. Krót­ko po zgo­nie ojca zje­cha­ła Ko­mi­sya, na cze­le któ­rej był J. U. Niem­ce­wicz, i w imie­niu To­wa­rzy­stwa wy­wieź­li wszyst­ko do War­sza­wy, skła­da­jąc to w dwóch czy trzech głów­nych sa­lo­nach pierw­sze­go pię­tra pa­ła­cu Sta­szy­ca; te sa­lo­ny mia­ły zna­ną na­zwę: Sa­lo­nów Dą­brow­skie­go. Moja mat­ka, co od tylu lat prze­ję­tą była sza­cun­kiem i czcią do tych skar­bów, za­ra­zem moż­na po­wie­dzieć, prze­sią­kła at­mos­fe­rą tej zbro­jow­ni, nie mo­gła przy­zwy­cza­jić się do my­śli roz­sta­nia się z temi re­li­kwia­mi, po­mię­dzy któ­re­mi wciąż wi­dzia­ła po­stać Śp… męża.

Z tego to po­wo­du wró­ciw­szy do War­sza­wy, za­miesz­ka­ła całe dru­gie pię­tro pa­ła­cu Sta­szy­ca, tak że na­sze sa­lo­ny były nad zbro­jow­nią ojca. Cały ten roz­kład stoi mi żywo w pa­mię­ci; ze­bra­ne w środ­ku ar­ma­ty mia­ły każ­da wy­ry­te, gdzie i na kim była zdo­by­tą, jed­na z nich, nie wiem ja­kim spo­so­bem, znaj­du­je się dzi­siaj w sta­ro­żyt­nym wo­jen­nym ar­se­na­le w Wied­niu; jest na niej wy­ry­te na­zwi­sko ojca i Orzeł Pol­ski, z datą i miej­scem, gdzie była zdo­by­tą.

Na oko­ło ar­mat było kil­ka tro­fei; sztan­da­ry, co je skła­da­ły, były róż­nych form i róż­nych na­ro­do­wo­ści. Naj­cie­kaw­sza bez­wąt­pie­nia cho­rą­giew była Ma­cho­me­ta, zdo­by­ta przez Jana III­go 13 Wrze­śnia pod Wied­niem. Była ona bar­dzo du­żych roz­mia­rów i nie­zwy­kłej dłu­go­ści, koń­czy­ła się czu­ba­to; na bar­dzo gru­bej je­dwab­nej zie­lo­nej ma­te­ryi były w środ­ku ha­fto­wa­ne róż­ne go­dła jako i pół­ko­le księ­ży­ca, na oko­ło zaś szedł sze­ro­ki brzeg za­pi­sa­ny du­że­mi tu­rec­ki­mi li­te­ra­mi, wy­pi­sa­ny z ko­ra­nu, a ha­fty jak we wszyst­kiem były gru­bo lito zło­te. Do tej pa­miąt­ki na­le­ża­ła jesz­cze sza­bla So­bie­skie­go, któ­rą po­świę­cił z wdzięcz­no­ści, wra­ca­jąc z Wied­nia, Mat­ce Boz­kiej Lo­re­tań­skiej; rów­no­cze­śnie po­zo­sta­wił tak­że po­wy­żej opi­sa­ny sztan­dar. Oby­dwie te nie­sły­cha­nej war­to­ści pa­miąt­ki ofia­ro­wa­ło mia­sto Lo­re­to ojcu za za­słu­gi, któ­re mu wy­świad­czył, bę­dąc dłu­gi czas Pre­zy­den­tem tej Rze­czy­po­spo­li­tej.

Jed­na z pa­mią­tek, któ­ra żywo stoi mi przed ocza­mi, jest mała, srebr­na, ozdob­na trum­nien­ka, co za­wie­ra­ła ko­ści

Kró­la Sta­ni­sła­wa Lesz­czyń­skie­go. Mój oj­ciec wra­ca­jąc z woj­skiem po nie­szczę­śli­wym 14tym roku, prze­cho­dził przez mia­sto Nan­cy, wstą­pił do świą­ty­ni, aby zło­żyć cześć zwło­kom na­sze­go kró­la i tam uczuł żal w pol­skiem ser­cu, że zie­mia na­sza nie po­sia­da żad­nych szcząt­ków tego za­słu­żo­ne­go i nie­szczę­śli­we­go Sta­ni­sła­wa Lesz­czyń­skie­go, ka­zał otwo­rzyć trum­nę i kil­ka odłą­czo­nych ko­ści za­brał z sobą do Oj­czy­zny. Ta sama mała trum­na znaj­du­je się dziś w Pe­ters­bur­gu i stoi na szczy­cie wie­ka trum­ny nie­szczę­snej pa­mię­ci kró­la Sta­ni­sła­wa Po­nia­tow­skie­go. Nie wspo­mi­nam już o nie­zli­czo­nych tar­czach, bro­niach i sza­blach, okry­wa­ją­cych ścia­ny tych sa­lo­nów, ale pa­mię­tam je­den pięk­ny i bo­ga­ty miecz, na któ­rym było wy­ry­te:

Gdy Zyg­munt Au­gust na tro­nie pa­no­wał,

Het­man Tar­now­ski ta, sza­blą wo­jo­wał.

Jest to na­der waż­na i dro­ga pa­miąt­ka, szcze­gól­niej dla ro­dzi­ny Tar­now­skich, usil­nie trze­ba­by się sta­rać o wy­na­le­zie­nie tego dro­go­cen­ne­go mie­cza. Po­mię­dzy tym ca­łym zbio­rem, jako i przy wcho­do­wych drzwiach sta­ły ogrom­ne ry­ce­rze w że­la­znych zbro­jach, z tar­cza­mi, przy­łbi­ca­mi i ha­la­bar­da­mi. Byli to ulu­bie­ni to­wa­rzy­sze na­szych lat dzie­cin­nych, dla tego też zbie­ga­li­śmy czę­sto z bra­tem tyl­ne­mi schod­ka­mi, aby jak dwie mysz­ki obie­gać ten cały ar­se­nał, nie chcąc wie­rzyć nig­dy, że to już ma nie być na­sze.

Sa­lon obok zbro­jow­ni był sa­lo­nem bi­blio­te­ki i ma­nu­skryp­tów. Scho­dzi­li się tam licz­nie pa­no­wie nie tyl­ko z Tow. Przyj. Nauk, ale i in­nych to­wa­rzystw pa­try­otycz­nych i kon­spi­ra­cyj­nych. Tam pod po­zo­rem li­te­ra­tu­ry snu­ły się wąt­ki za­wią­za­ne przez Łu­ka­siń­skie­go, Umiń­skie­go i in­nych; tam zwo­ły­wa­no człon­ków sprzy­się­żo­nych, na­le­żą­cych do to­wa­wa­rzy­stwa zwa­ne­go na­ten­czas "ko­sy­nie­rów", i tam to bie­ga­jąc po na­szych, jak my je na­zy­wa­li, sa­lo­nach, osie­ro­co­ne pod­lot­ki, po daw­nym na­czel­ni­ku, piesz­czo­ne i ota­cza­ne by­wa­ły nie­raz owe­mi sław­ne­mi mę­ża­mi, któ­rzy byli ją­drem i arką mi­ło­ści Oj­czy­znej. W ta­kiej to pa­lą­cej się kon­spi­ra­cy­ami at­mos­fe­rze ze­szła na­sza pierw­sza mło­dość w War­sza­wie. Mat­ka była wta­jem­ni­czo­na we wszyst­kie te sprzy­się­że­nia i wi­dy­wa­ła wszyst­kich tych pa­nów, co naj­czę­ściej po se­sy­ach do niej na górę przy­cho­dzi­li, a po­mię­dzy któ­ry­mi znaj­do­wał się już zgrzy­bia­ły, ale czę­sto od­wie­dza­ją­cy nas Sta­szyc.ROK 1826TY.

Rok 26ty nie za­czy­nał się szczę­śli­wiej od ubie­głe­go. Za­le­d­wo kil­ka ty­go­dni mi­nę­ło po śmier­ci ce­sa­rza Alek­san­dra i za­le­d­wie za­czę­ły się koić owe gorz­kie żale po nim, przy­szło istot­nie dla miesz­kań­ców sto­li­cy na­szej inne za­ję­cie su­ro­wo-umy­sło­we. Sta­szyc na praw­dę zło­żo­ny śmier­tel­ną cho­ro­bą! Cała War­sza­wa mia­ła oczy zwró­co­ne na łoże umie­ra­ją­ce­go star­ca, w któ­rym tyle było głę­bo­kiej wie­dzy, tyle po­pę­dów ku mi­ło­ści bliź­nie­go, ta­kie rwa­nie się du­szy z cia­snej sko­ru­py cia­ła do ob­sza­rów wol­no­ści. To wszyst­ko zro­bi­ło z nie­go ja­kieś bo­żysz­cze dla uczo­nych fi­lan­tro­pów i ki­pią­cej mło­dzie­ży, co tak chęt­nie za­pa­la swo­je po­chod­nie nie za­głę­bia­jąc tego zda­nia, że czło­wiek praw­dzi­wie wiel­ki i sław­ny po­wi­nien być nie­ska­zi­tel­nym we wszyst­kich wzglę­dach! Sta­szyc wśród ka­to­lic­kiej i po­boż­no­ścią od­zna­cza­ją­cej się Pol­ski, zdep­tał jed­na­ko­woż swo­ją nogą to sło­wo "wie­rzę. " Wol­ter sam, ten król nie­do­wiar­ków, skoń­czył na­tem, że za­miesz­ka­ły pod ko­niec ży­cia w Szwaj­ca­ryi w Fer­nay, na do­wód po­go­dzie­nia się z Ko­ścio­łem, wy­sta­wił ka­pli­cę, na któ­rej po dziś dzień ist­nie­je na­pis: "Vol­ta­ire a Dieu. " Sta­szyc, jak ni­żej oba­cze­my, nie na­śla­do­wał Wol­te­ra. Mie­li­śmy z nim wspól­ne­go przy­ja­cie­la i dok­to­ra pana Dyb­ka; był to wła­śnie ten dok­tór, któ­re­go mój oj­ciec ra­zem z swo­im ad­ju­tan­tem Szto­sem był wy­zna­czył, aby to­wa­rzy­szy­li mat­ce, któ­ra po wzię­ciu Pa­ry­ża przez sprzy­mie­rzo­ne woj­ska, za­le­d­wo po kil­ku ty­go­dnio­wem mo­jem uro­dze­niu, wra­ca­ła z wol­na za na­szą roz­bi­tą ar­mią pol­ską. Przez ten sto­su­nek mie­li­śmy co­dzien­ne wia­do­mo­ści o zbli­ża­ją­cej się śmier­ci Sta­szy­ca, a ks. Ło­wic­ka, któ­ra za­wsze mia­ła na my­śli ra­to­wa­nie zbłą­ka­nych dusz ludz­kich, na­pi­sa­ła kar­tecz­kę do mat­ki, na któ­rej sta­ło: Ne po­ur­riez vous pas fa­ire qu­elqu­echo­se pour sau­ver l`âme du pau­vre Sta­szyc? Nie wie – dzia­ła ona, że do­stą­pie­nie do nie­go było bar­dzo trud­ne, a na­wet nie­po­dob­ne. Wszyst­ko, jak wy­żej mó­wi­łam, było dzi­wacz­ne u tego star­ca; wszyst­ko w nie­sły­cha­nym nie­ła­dzie i nie­po­rząd­ku: po­miesz­ka­nie, służ­ba, ekwi­pa­że, ubra­nie i po­kój sy­pial­ny nie do opi­sa­nia. Zresz­tą już kil­ku du­chow­nych pró­bo­wa­ło po­da­rem­nie zbli­że­nia się do cho­re­go. W koń­cu do­wie­dzie­li­śmy się, że spo­wo­do­wa­ny uczu­ciem chrze­ści­jań­skiej mi­ło­ści, przy­był w ostat­nich go­dzi­nach ks. bi­skup Wo­ro­niecz, aby swo­ją po­wa­gą i po­stę­po­wa­niem roz­czu­lić umie­ra­ją­ce­go; ale po za­mel­do­wa­niu się, do­stał od­po­wiedź: nie po­trze­bu­ję wi­dzieć się ze słu­gą, bo nie­za­dłu­go oba­czą jego Pana; i tak bez żad­nej po­mo­cy du­cho­wej umarł 20go Stycz­nia 1826go r. ten, któ­re­go na bar­kach uni­wer­sy­tet war­szaw­ski niósł do wiecz­ne­go spo­czyn­ku.

W kil­ka ty­go­dni póź­niej, zda­je mi się, na po­cząt­ku Mar­ca, na­stą­pi­ła śmierć na­miest­ni­ka ks. Za­jącz­ka. Był to mo­je­go ojca od naj­młod­szych lat to­wa­rzysz bro­ni; od roku 92go do roku 12go wal­czy­li cią­gle przy so­bie z nie­ugię­tą od­wa­gą; cięż­kie po­no­si­li rany bez zła­ma­nia du­cha i tra­ce­nia na­dzie­ji w szczę­śli­wą przy­szłość! Ztąd też, kie­dy Pan Bóg ob­da­rzył mego ojca w 1815tym roku sy­nem, trzy­mał go w pierw­szą parę ksią­żę Za­ją­czek z żoną za­słu­żo­ne­go Oj­czyź­nie męża, księ­cia Gie­drojć. Ów­cze­śni świad­ko­wie i nie­któ­re pa­mięt­ni­ki wspo­mi­na­ją o świet­no­ści tego ob­rząd­ku, gdzie w Ra­dzi­wił­łow­skim pa­ła­cu sta­nę­ło 24 par sa­mych wyż­szej ran­gi woj­sko­wych, trzy­ma­ją­cych do chrztu syna swo­je­go wo­dza, któ­re­mu imię Bro­ni­sław nada­no. Nie tu miej­sce ob­szer­niej opi­sać cha­rak­ter i sta­no­wi­sko ks. Za­jącz­ka; hi­sto­rya roz­strzy­gnę­ła o czło­wie­ku! jest tyl­ko do po­ża­ło­wa­nia god­ną, że on, od­zna­cza­ją­cy się od­wa­gą, po­świę­ce­niem i pew­nym har­tem, w pierw­szej po­ło­wie swo­je­go ży­cia, tak rap­tem osłabł i znie­do­łęż­niał w dru­giej po­ło­wie! Nie umiał on nie­ste­ty że­la­zną ręką wziąść rzą­dów, któ­re mu od­da­no, a od­da­no za­pew­ne dla tego, bo zna­no czło­wie­ka!

Mój oj­ciec, któ­ry miał sta­lo­wy, nie­ugię­ty cha­rak­ter, pod­pie­rał nie­raz swą siłą mo­ral­ną daw­ne­go przy­ja­cie­la, ale Czę­sto ma­wiał: "Jak mnie już nie bę­dzie, to lę­kam się o Hau­ke­go i Za­jącz­ka; oni są jak dwa szyl­dwa­chy, któ­re pa­trzą na mnie, żeby wie­dzieć, przed kim mają pre­zen­to­wać broń. " Istot­nie, oby­dwaj ci je­ne­ra­ło­wie, co za­czę­li swo­je ka­ry­erę, tak ją smut­nie za­koń­czy­li, i po śmier­ci Dą­brow­skie­go za­bra­kło im tego nie­zbęd­ne­go fi­la­ra, pod­pie­ra­ją­ce­go go­rą­cy pa­try­otyzm, sła­bli na du­chu i nie mo­gąc się utrzy­mać na śli­zgiej gó­rze swo­je­go sta­no­wi­ska, ssu­nę­li się aż do głę­bo­kiej i ciem­nej prze­pa­ści. Z tego też po­wo­du śmierć Za­jącz­ka nie spra­wi­ła żad­ne­go wra­że­nia w żad­nych war­stwach spo­łe­czeń­stwa war­szaw­skie­go. Tu się księż­nej Ło­wic­kiej le­piej uda­ło niż przy Sta­szy­cu; do­tar­ła ona do sa­me­go łoża cho­re­go, cho­ciaż wstrzy­my­wa­ną była na­wet przez żonę księż­ną Za­jącz­ko­wą; spro­wa­dzi­ła se­kret­nie daw­ne­go przy­ja­cie­la na­miest­ni­ko­we­go… księ­dza bi­sku­pa Bur­czyń­skie­go z San­do­mie­rza i na­mó­wi­ła cho­re­go do przy­ję­cia Sa­kra­men­tów ś. Kil­ka dni po­tem wy­wie­zio­ne było już jego cia­ło do Opa­tów­ka pod Ka­li­szem, któ­re to do­bra na­le­ża­ły do ks. Za­jącz­ka. Wdo­wa, któ­ra po­zo­sta­ła po na­miest­ni­ku, po­bie­ra­ła rocz­nie eme­ry­tu­ry 60, 000 zło­tych pol­skich. Była to, jak wia­do­mo, Fran­cuz­ka, z domu Pe­ret­te, ko­bie­ta żad­nej war­to­ści mo­ral­nej, bar­dzo niz­kie­go po­cho­dze­nia i za­ję­ta li tyl­ko za­cho­wa­niem resz­tek swo­jej daw­nej pięk­no­ści. W dziw­nem się ona nie­raz zna­la­zła po­ło­że­niu, kie­dy od razu była przy­mu­szo­na przyj­mo­wać w pa­ła­cu kró­lew­skim przy­by­łe do War­sza­wy ko­ro­no­wa­ne gło­wy.

Po tych dwóch śmier­ciach przy­szło zno­wu waż­niej­sze za­ję­cie, szcze­gól­niej dla wyż­szych warstw spo­łe­czeń­stwa War­sza­wy; usta­no­wio­no bo­wiem ob­chód ża­łob­ny dla ce­sa­rza Alek­san­dra na mie­siąc Kwie­cień b… r. Przy­go­to­wa­nia były ol­brzy­mie, zno­wu za­bra­kło czar­ne­go suk­na i roz­sy­ła­no po fa­bry­kach, aby je spro­wa­dzać i do­star­czać. Wszyst­kie bal­ko­ny, drzwi po­za­my­ka­nych skła­dów i okna na głów­niej­szych uli­cach były dra­po­wa­ne i za­sła­nia­ne ki­rem; wszyst­kie nie­mal ko­ścio­ły, a mia­no­wi­cie ko­ściół św. Jana i część uli­cy pro­wa­dzą­cej do nie­go mia­ły po­most czar­nym suk­nem okry­ty. Wszyst­kie ad­mi­ni­stra­cye, kor­po­ra­cye, aka­de­mia, szko­ły, ce­chy były we­zwa­ne do tej de­mon­stra­cyi pro­gra­mem rzą­do­wym, kie­dy od razu i nie­spo­dzia­nie mi­ni­ster oświa­ty Gra­bow­ski, chcąc po­ka­zać swo­je wy­so­kie sta­no­wi­sko i po­wa­gę ka­to­lic­ką, chciał za­pro­te­sto­wać prze­ciw­ko ma­ją­ce­mu się od­być ob­rząd­ko­wi w rzym­sko­ka­to­lic­kiej ka­te­drze dla mo­nar­chy, któ­ry wy­zna­wał wia­rę pra­wo­sław­ną. Burz­li­wie z po­cząt­ku; ten pro­jekt był roz­po­czę­ty, sta­ra­no się jed­na­ko­woż uga­sić skry­cie ten fa­na­tyzm pana mi­ni­stra róż­ne­mi na­mo­wa­mi, a szcze­gól­niej ar­gu­men­tem tym, któ­ry się co­raz bar­dziej roz­sze­rzał, że ce­sarz Alek­san­der bez­wąt­pie­nia i sta­now­czo chciał zmie­nić wia­rę pra­wo­sław­ną na ka­to­lic­ką, kie­dy go na nie­szczę­ście nie­spo­dzia­na śmierć za­sko­czy­ła. Po ta­kiem przed­sta­wie­niu rze­czy, pan mi­ni­ster oświa­ty i re­li­gii umilkł zu­peł­nie.

Pi­sząc o tej epo­ce i roz­bu­dziw­szy w pa­mię­ci wszyst­kie moje mło­do­cia­ne wra­że­nia, przy­po­mi­nam so­bie, ja­kie na moje dwu­na­sto­let­nie zmy­sły i uczu­cia zro­bił wra­że­nie ten ża­łob­ny ob­chód i ów ko­lo­sal­nych roz­mia­rów po­su­wa­ją­cy się wol­nym kro­kiem ka­ta­fal, nad któ­rym na czte­rech sre­brzy­stych krę­co­nych ko­lum­nach, wzno­si­ło się po­dłu­go­wa­te skle­pie­nie, czy­li ko­pu­ła przy­ozdo­bio­na ol­brzy­mie­mi bia­łe­mi or­ła­mi na wszyst­kich ro­gach! Trum­na sta­ła na ko­bier­cu gu­stow­nie udra­po­wa­nym z gro­no­sta­jów, na trum­nie po­pier­sie ce­sa­rza, kie­dy cały ka­ta­fal był okry­ty aż do sa­mej zie­mi czar­nym ak­sa­mi­tem, ob­sy­pa­nym srebr­ne­mi orzeł­ka­mi. To wszyst­ko cią­gnio­ne przez ośm koni, pro­wa­dzo­nych przez ośm masz­te­la­rzy, zda­wa­ło się czem­siś nie­po­ję­tem i nad­zwy­czaj­nem, rów­nież jak wy­jazd i strój mo­jej mat­ki, któ­ry już nig­dy się nie po­wtó­rzył w póź­niej­szem ży­ciu. Ka­re­ta ga­lo­wa co mia­ła kar­ma­zy­no­we suk­no, była na­pręd­ce dra­po­wa­na na czar­no, stan­gret i dwóch lo­ka­jów w je­dwab­nych czar­nych poń­czo­chach, mie­li na czar­nych fra­kach gu­zi­ki z bia­łe­mi pol­skie­mi or­ła­mi, była to ofi­cy­al­na ozna­ka ekwi­pa­żów woj­sko­wych. Po­dług re­gu­la­mi­nu, moja mat­ka na­le­żąc do pierw­szej kla­sy, mia­ła wy­zna­czo­ną po­wło­kę ak­sa­mit­ną, na sie­dem łok­ci dłu­go­ści, ta­kiż ak­sa­mit­ny be­ret z pió­ra­mi i we­lon kre­po­wy wlo­ką­cy się z oby­dwóch stron po zie­mi. Pa­mię­tam pięk­ną, gę­stą frandz­lę z czar­nych pe­reł, za­czy­na­ją­cą się w koło szy­ji, a roz­cho­dzą­cą co­raz sze­rzej na go­łej szy­ji aż do wrąb­ka bar­dzo wy­cię­te­go sta­ni­ka; wszyst­kie te pa­nie wy­glą­da­ły jak ja­kie czar­no­księż­nicz­ki lub kró­lo­we nocy. W ko­ście­le, ile pa­mię­tam, były dla nich prze­zna­czo­ne miej­sca z jed­nej stro­ny oł­ta­rza, z dru­giej stro­ny był W. ks. Kon­stan­ty z księż­ną Ło­wic­ką. Wyż­sze du­cho­wień­stwo, mi­ni­stro­wie, se­nat i woj­sko­wi, byli umiesz­cze­ni koło ka­ta­fa­lu. Wten­czas wy­stą­pi­ły jaw­nie i ofi­cial­nie owe czar­ne bran­so­let­ki z na­pi­sem: No­tre Ange est au Ciel. Nie pa­mię­tam jed­na­ko­woż ta­kiej nig­dy na ręku mat­ki, któ­ra twier­dzi­ła z uśmie­chem, że to jest prze­sa­dzo­na eg­zal­ta­cya i któ­ra też zresz­tą stop­nio­wo zu­peł­nie opa­dła, aż wszyst­ko w koń­cu do nor­mal­ne­go sta­nu po­wró­ci­ło.

ROK 1827MY I 1828MY .

Je­że­li ża­ło­ba nie usta­wa­ła, to nie było to do­wo­dem przy­wią­za­nia dla ce­sa­rza, ale było z po­wo­dów, że rok 27my był je­den z naj­smut­niej­szych. Nie było wca­le kar­na­wa­łu, pry­wat­ne domy po­za­my­ka­ne, wię­zie­nia i klasz­to­ry za­peł­nio­ne więź­nia­mi, je­den tyl­ko był na­ka­za­ny bal pu­blicz­ny, na któ­ry po­szły tyl­ko dwie czy trzy pa­nie. Ale i tak wnet na­pi­sa­no na nie ów po­wszech­nie zna­ny wier­szyk, któ­ry za­czy­nał się temi sło­wy:

"Plą­saj­cie w we­so­łem kole

Pan­ny, wdo­wy i mę­żat­ki!

Niech ra­dość na wa­szem czo­le

Szum­ne zwia­stu­je ostat­ki.

Za­cnych ma­tek wy­cho­wan­ki,

By two­jej wy­rów­nać sła­wie

Do­wio­dą nowe Spar­tan­ki,

Że nie masz Po­lek w War­sza­wie. "

Pu­blicz­ność była do naj­wyż­sze­go stop­nia roz­draż­nio­na, żą­da­ła śledz­twa i sądu. W koń­cu ko­mi­sya wy­zna­czo­na za­sia­dła w Brüh­low­skim pa­ła­cu. Oto­czy­ła ona swo­je czyn­no­ści ma­soń­ską skry­to­ścią. Z Po­la­ków na­le­że­li do niej or­dy­nat Za­moj­ski, mi­ni­ster Gra­bow­ski i jen. Rau­ten­strauch. Mó­wio­no… te pod na­ci­skiem pu­blicz­no­ści, dla pręd­sze­go ukoń­cze­nia, to­czy­ły się te śledz­twa na­wet w nocy. Do­wo­dził nie­mi na­tu­ral­nie No­wo­sil­cow. Mó­wio­no z oględ­no­ścią, o przy­krem wra­że­niu, ja­kie ro­bią bu­dze­nia więź­niów wśród nocy i zwo­że­ni ich ze wszyst­kich wię­zień do pa­ła­cu Brüh­low­skie­go. Pu­blicz­ność do­wie­dziaw­szy się o tem, zgro­ma­dzi­ła się w ciem­no­ści, aby pod­słu­chi­wać wy­jaz­dy, a w dzień były opo­wia­da­nia o łań­cu­chach i okrop­nym sta­nie osła­bie­nia nie­szczę­śli­wych ofiar.

Wresz­cie ukoń­czy­ła się ta pro­ce­du­ra, wy­zna­czo­no ko­mi­sy­ją do sądu. Ta była wy­bra­ną z człon­ków se­na­tu i sej­mu; pre­ze­sem jej za­twier­dzo­ny wo­je­wo­da Bie­liń­ski, dzie­dzic dóbr Grój­ca. Pod­czas tych są­dów stan był do naj­wyż­sze­go stop­nia na­prę­żo­ny i roz­draż­nio­ny. W. Ks. Kon­stan­ty w go­rącz­ko­wej nie­cier­pli­wo­ści, całe mia­sto zaś w go­rącz­ko­wej nie­spo­koj­no­ści ocze­ki­wa­li koń­ca i de­kre­tu. W. Ksią­żę, w oba­wie nad­to ła­god­nych skut­ków, po­dwa­jał szy­ka­ny i ostrość; za byle ja­kie prze­wi­nie­nia w dwój­na­sób ka­rze, za byle ja­kie ar­ty­ku­ły w cza­so­pi­smach aresz­tu­je re­dak­to­rów. Sław­ne­go wten­czas Żół­kow­skie­go, któ­ry wy­da­wał "Mo­mu­sa", ka­zał do sie­bie za­wo­łać, roz­gnie­wa­ny za ustęp, w któ­rym było po­wie­dzia­no w prze­no­śni: "Głu­pia War­sza­wa bez Po­zna­nia. " Wpad­szy na nie­go, na sa­mem wni­ściu po­wie­dział mu w naj­więk­szej fu­ryi swo­im chra­po­wa­tym gło­sem:

– Każę Panu dać 100 ki­jów. Żół­kow­ski wy­ra­to­wał się przy­tom­no­ścią i dow­ci­pem, od­po­wia­da­jąc z niz­kim ukło­nem:

– Ja już za je­den Ki­jów był­bym Wa­szej Ksią­żę­cej Mo­ści do­zgon­nie wdzięcz­ny. Mó­wio­no wten­czas, że tym dow­ci­pem wy­krę­cił się od ki­jów i Sy­be­ryi.

W tym sa­mym to cza­sie były ta­kie ob­ostrze­nia dla woj­ska, że nie wol­no było bez po­zwo­le­nia woj­sko­wym opusz­czać obo­zu po­wąz­kow­skie­go, nie było wol­no ko­bie­tom niż­sze­go po­cho­dze­nia cho­dzić do obo­zu. Wiel­kie wra­że­nie zro­bił praw­dzi­wy wan­da­lizm, któ­ry wsku­tek tego roz­ka­zu za­szedł. Dwie przy­zwo­ite a praw­dzi­we sio­stry woj­sko­wych, nie zna­jąc tego za­ka­zu, po­szły od­wie­dzić bra­ci; ka­za­no je aresz­to­wać, na od­wa­chu ogo­lo­no im gło­wy i na pół ro­ze­bra­ne do domu przez żoł­nie­rzy od­pro­wa­dzo­no.

Bez wąt­pie­nia, że te wszyst­kie skan­da­licz­ne sce­ny były jak­by na to stwo­rzo­ne, żeby lud i na­ród cały gnie­wać i draź­nić do naj­wyż­sze­go stop­nia. Tym­cza­sem sądy le­gal­nym i śpiesz­nym szły try­bem. Nie tu miej­sce przy­ta­czać mowy i obro­ny, co są już na kar­tach hi­sto­ryi za­pi­sa­ne. Każ­den czy­tał z dumą pol­skie­go ser­ca te szla­chet­ne wy­wo­dy, te obro­ny pły­ną­ce z uczu­cia spra­wie­dli­wo­ści i mi­ło­ści chrze­ści­jań­skiej; nie­jed­ni pa­mię­ta­ją jesz­cze sami ten za­pał i to po­świę­ce­nie mę­żów, któ­rych dziś sam Bóg wy­na­gra­dza i któ­rych gro­by czcią na­ro­du okry­te.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: