Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pan Przypadek i mediaktorzy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Październik 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Pan Przypadek i mediaktorzy - ebook

„Pan Przypadek i mediaktorzy” to piaty tom przygód rodzimego detektywa geniusza. Tytułowy bohater, Jacek Przypadek, trochę romantyk, bardziej cynik, ponownie musi się zmierzyć z niecodziennymi zagadkami, które tym razem dzieją się w środowisku mediów. W pierwszej ze spraw, o kryptonimie „Wodagate”, Jacek stara się dowiedzieć, czy słynny redaktor Zbyszek Broda wypadł z balkonu sam czy jednak ktoś mu pomógł. W drugim ze śledztw, „Kosiarzu traw”, detektyw stara się odnaleźć zaginionego dziennikarza, który niechcący stał się przedmiotem medialnej nagonki i przepadł bez śladu. W ostatniej z historii pt.: „W samą północ” Przypadek sam musi oczyścić się z zarzutu zamordowania dwóch medialnych gwiazd, uważanych za jego prywatnych wrogów.

Przy rozwiązywaniu tych spraw detektyw jak zwykle będzie przysparzał sobie wrogów a z najpotężniejszym z nich, Klempuchem, będzie musiał stoczyć osobiście ostateczny pojedynek. Czy na pewno uda mu się wygrać czy też jednak będzie musiał pogodzić się z porażką?

Więcej o bohaterze można dowiedzieć się z jego bloga znajdującego się pod adresem www.panprzypadek.blogspot.com

Jacek Getner – pisarz, scenarzysta, dramaturg. Laureat licznych konkursów pisarskich i dramaturgicznych. Autor scenariuszy do kilkuset odcinków różnych seriali telewizyjnych  i dialogów do fabularnych gier komputerowych.

 

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64459-13-9
Rozmiar pliku: 657 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział I WODAGATE

Gdy jest się Władcą Całego Świata, naprawdę trudno zrozumieć, że ktoś nie odbiera od ciebie telefonu. I nie jest ważne, że dzwonisz o trzeciej w nocy. Skoro jesteś Władcą Całego Świata, masz prawo telefonować o dowolnej porze. Szczególnie jeśli nie robisz tego po raz pierwszy i twój dostawca powinien być przyzwyczajony do zaspokajania zachcianek swojego klienta bez względu na porę dnia i nocy.

– Co ten alfons sobie myśli?! – zirytował się słynny redaktor Zbyszek Broda. – Chce, żebym mu się do dupy dobrał? Jak mu udowodnię, że ściąga te ruskie laski, zaraz będzie musiał zamknąć cały ten swój burdel! A jeśli nawet nie, to i tak nikt mu nie uwierzy, że to jest zwykła agencja modelek.

Redaktor Broda w tej chwili najchętniej cisnąłby swój telefon o podłogę i wykonał na nim taniec zemsty. I nie powstrzymywało go to, że to absolutnie najnowszy model z absolutnie największą ilością możliwych gadżetów, absolutnie najbardziej płaskim i największym ekranem przy absolutnie najmniejszym z możliwych ciężarów. Nie takie cacka niszczył w przypływie złości. Ale akurat to było własnością redakcji, a szef TV Ekstra, w której pracował, pan Gerhard Sowa, bardzo nie lubił braku szacunku do firmowego sprzętu. Do tego był obdarzony jakimś szóstym zmysłem, dzięki któremu zawsze wiedział, czy dana rzecz uległa dezintegracji w sposób naturalny i niezawiniony przez użytkownika, czy też padła ofiarą jego złości bądź niefrasobliwości.

Dlatego redaktor Broda mógł sobie jedynie pozwolić na ciśnięcie aparatem o mięciutkie łóżko, naokoło którego leżał puszysty dywan, więc nie istniała żadna możliwość, aby telefon spotkała jakakolwiek krzywda.

– Przestań się zajmować duperelami. Musimy dokończyć sprawę tej afery. – Usłyszał nagle zza pleców. Odwrócił się. Przed nim stał mężczyzna, któremu sięgał ledwie do ramion.

– Kostrzewa? Co ty tutaj robisz?! Miałeś się tu nie pokazywać!

– Jak to? Miałem ci przynieść resztę materiałów o tej aferze z prywatyzacją rzek.

– Oszalałeś?! Nie puszczę tego, nie ma mowy. Daj sobie spokój. – Broda chciał się odwrócić, ale potężna ręka Kostrzewy przytrzymała go za ramię.

– Sprzedałeś im się!

– Spadaj, oszołomie! Puszczaj mnie! I nie pokazuj mi się tu więcej. Co robisz?!

Broda poczuł, jak na jego szyi zaciskają się tłuste palce Kostrzewy. Przed oczami zobaczył nieogoloną twarz swojego nieproszonego gościa. Stracił już niemal oddech, ale wtedy, bardziej odruchowo niż specjalnie, kopnął Kostrzewę w krocze. Tamten wprawdzie nie zwinął się z bólu, ale rozluźnił uścisk. Broda to wykorzystał i zaatakował z byka. Nieproszony gość poleciał do tyłu, w stronę otwartych drzwi balkonu. Chciał jeszcze chwycić za ich framugę, ale jego ręce nie udało się zacisnąć na tej desce ratunku. Wypadł na zewnątrz, pośliznął się na terakocie. Być może gdyby nie był zamroczony uderzeniem, nic by się nie stało. Ale półprzytomny przechylił się przez balustradę i spadł, nie wydając przy tym żadnego dźwięku.

Przerażony Broda podbiegł do barierki balkonu i spojrzał w dół. Nic nie zobaczył. Z nieba lały się strugi deszczu, przesłaniając cały świat.

– Pofrunął prosto do nieba. – Usłyszał za plecami spokojny głos.

Przeszedł go dreszcz, bo dobrze wiedział, do kogo ten głos należy. Na jego dźwięk drżeli wszyscy pracownicy TV Ekstra.

– Pan Sowa? Po co pan przyszedł?

– Przyszedłem, żeby przemówić ci do rozsądku.

– Ale to był wypadek! Naprawdę nie chciałem go… Jeszcze mi za to zapłacą!

– Zapomnij o nim. To śmieć, niewart uwagi. Widziałeś, jaki był nieogolony? I znów miał przynajmniej dziesięć kilo nadwagi.

– Ale to był mój przyjaciel.

– To był balast. I dobrze, że go wyrzuciłeś.

– Nie wolno panu tak mówić!

Broda po zabiciu Kostrzewy najwyraźniej nie panował już nad sobą. Wprawdzie jeszcze parę minut wcześniej bał się nawet popsuć telefon należący do TV Ekstra, jednak teraz chwycił jej właściciela za kołnierz. I może dlatego, że Gerhard Sowa był szczupły, ponieważ przestrzegał wszelkich możliwych diet i prowadził zdrowy tryb życia, bez problemu uniósł go do góry, a następnie cisnął nim poza balkon.

– Wprawia się pan. Kto następny? – Usłyszał tuż nad swoim uchem.

Broda odwrócił się i ujrzał Wiktora Klempucha. Jeden z najbogatszych ludzi w Polsce przyglądał mu się z cynicznym uśmiechem, a nawet wyrazem pewnego zadowolenia na twarzy.

– Pofatygował się pan osobiście? Cóż za zaszczyt – zauważył ironicznie redaktor.

– Doniósł mi pan Kujawski o pańskich niedorzecznych żądaniach. Nie mam zamiaru płacić ani grosza i byłoby dobrze, gdyby pan to sobie wbił do głowy. Do mnie się pan nie dobierze.

– Tak? – Broda chwycił Klempucha i uniósł go ponad swoją głowę. – A teraz?

– Bardzo lubię fruwać – odpowiedział lichwiarz.

Po sekundzie szybował już na dół, a do świadomości redaktora Brody powoli zaczęło docierać, że z jego zmysłami musi być coś nie w porządku. Dlatego gdy poczuł, iż sam się unosi do góry i wystaje za barierkę, rozłożył skrzydła i z zadowoleniem stwierdził, że leci. Bo przecież to musi być sen, który skończy się w ułamku sekundy, zderzony z betonem na parkingu.

Kostrzewa uważnie zlustrował ulicę przed sobą. Wyglądała zwyczajnie, normalnie, by nie rzec – banalnie. Samochody stały zaparkowane na poboczu lub na chodnikach, blokując przejście pieszym. Piesi z kolei przechodzili przez ulicę prawie w każdym miejscu, choć najrzadziej po pasach, dając tym samym wyraz odwiecznej niechęci swojej nacji do przestrzegania przepisów. Wydawać by się mogło, że nic nie powinno wzbudzać podejrzeń, wszystko jest jak co dzień, w porządku.

Ale nie dla redaktora Kostrzewy. Zbyt długo wymykał się śmierci, żeby dać się nabrać na taki sielski obrazek. Gdzieś tu na pewno czaiło się niebezpieczeństwo, które za wszelką cenę chciało nie pozwolić mu dotrzeć do detektywa Przypadka, jego ostatniej nadziei. Dlatego Kostrzewa musiał natężyć wszystkie swoje umiejętności wykute w trakcie długoletniej walki z wrogiem, żeby nic nie mogło go zaskoczyć. Na przykład ta starsza siwa pani, która teraz dreptała powoli chodnikiem od strony ścian budynku. Jej ruchy wydają się zbyt powolne jak na jej wewnętrzne możliwości. Pewnie chce uśpić czujność redaktora i gdy ten będzie ją mijał, podstępnie zepchnie go pod nadjeżdżający samochód.

Tak, najlepiej przejść na drugą stronę ulicy. Kostrzewa pewnie by to zrobił, ale tymczasem jego podejrzenie wzbudził niebieski samochód zaparkowany przy krawężniku. Miał wrażenie, że jeździ za nim od dawna. Teraz kierowca włączył silnik, lecz wciąż nie odjeżdżał. Redaktor byłby nawet gotów przysiąc, że pod szybą ozdobioną refleksem słonecznym skrywają się ciemne okulary. Tak, kierowca ma ciemne okulary. A do tego brodę, która nie pozwala rozpoznać jego twarzy. A pod tymi ciemnymi okularami czyjeś oczka bacznie obserwują, co robi Kostrzewa. I gdy tylko redaktor zdecyduje się przejść na drugą stronę ulicy, auto ruszy z piskiem opon, a Kostrzewę czeka niechybna śmierć pod jego kołami.

Dlatego jednak uznał, że podstępna staruszka stanowi dla niego mniejsze zagrożenie. Szedł dzielnie w jej stronę, a gdy niemal już się z nią zrównał, przykleił się do ściany budynku, żeby nie dać jej szans na zepchnięcie go pod koła obserwowanego chwilę wcześniej samochodu. Ten wprawdzie jeszcze nie ruszył, ale redaktor Kostrzewa wiedział, że to zrywna maszyna. Dlatego nie odrywał się od ściany, tylko wciąż do niej przyssany przesuwał się w stronę kamienicy przy ulicy Koneckiej 40. To zdziwiło kobietę, która obejrzała się za nim. Kostrzewa, pozbawiony już złudzeń co do prawdziwych intencji staruszki, spojrzał na nią pogardliwie, a jego mina zdawała się mówić: „Nie ze mnę te numery”.

Chwilę potem redaktor znalazł się już pod drzwiami kamienicy Przypadka. Wiedział, że słynny detektyw mieszka pod numerem dwunastym, co udało mu się ustalić w wyniku długotrwałego śledztwa. Ale do tej pory nie przemyślał, jaki numer na domofonie powinien nacisnąć. Na pewno nie mogła to być dwunastka, gdyż z pewnością była podsłuchiwana. Numery obok niej zapewne też. Może zatem spróbować jakąś trójkę albo czwórkę? Powie najwyżej, że nie może się połączyć ze słynnym detektywem, i poprosi o wpuszczenie do środka.

Zanim jednak Kostrzewa zdążył nacisnąć jakikolwiek guziczek domofonu, poczuł na swoich plecach czyjś wzrok. Tak, nie miał wątpliwości: ktoś na pewno za nim stał. Co jak co, ale szósty zmysł wyczuwający czyjeś zbyt ciekawskie oczy nie zawodził go nigdy. Odwrócił się błyskawicznie i ujrzał starszą kobietę, która kilka chwil wcześniej przygotowywała się do zepchnięcia go pod samochód.

– Pan zapewne do detektywa Przypadka? – zapytała z upiornym uśmiechem zawodowej zabójczyni. – Nie ma go teraz. Wraca z wakacji dopiero za kilka dni. Ale jeśli pan chce, mogę mu przekazać, z czym pan przyszedł. Jestem jego sąsiadką, nazywam się Irmina Bamber.

– O nie, nie dam się nabrać!

– Co proszę?

– Dobrze wiem, o co wam chodzi. Pewnie jest pani w zmowie z tym brodatym, który za mną jeździ! – Wskazał na niebieski samochód z kierowcą w ciemnych okularach, który tymczasem ruszył i odjechał. – Ale rozgryzłem was! Proszę powiedzieć temu swojemu Sowie, że nie zamknie mi ust, bo ja i tak wyjaśnię zagadkę śmierci Zbyszka Brody…

– Tego, co wypadł z szóstego piętra?

– A którego?! Oczywiście, że jego. A wie pani dlaczego?! Bo to mnie powinni byli zrzucić z tego balkonu!

– Przecież on podobno sam wypadł… – powiedziała zdezorientowana pani Irmina, ale Kostrzewa już nie słuchał, lawirując w pośpiechu między zagrożeniami czyhającymi na niego na chodniku i na jezdni.

Na pięknym nagrobku z białego marmuru zdjęcie ciemnowłosej, elegancko ubranej kobiety wyglądało na pierwszy rzut oka jak kropka brudu. Ale już po chwili wprawne oko konesera sztuki zauważało, jak perfekcyjnie fotografia została wkomponowana w tło, jak delikatne czarne nitki przecinające marmur odchodzą promieniście we wszystkie strony. I jak ten surowy minimalizm znakomicie oddaje hołd zmarłej.

Wszystko to doskonale widział Wiktor Klempuch, który siedział teraz przed grobem i ze smutkiem wpatrywał się w zdjęcie nieżyjącej już kobiety. Jeszcze nie tak dawno była jedną z jego najlepszych pracownic. Absolutnie perfekcyjna w wykonywaniu zleconych jej misji. Nie chciał jej wysyłać na tę ostatnią. Ale właściwie sama się zgłosiła, zapewniając go, że bez trudu uwiedzie Przypadka i będzie go kontrolować. Dlatego się zgodził. Wiedział, że bardziej intryguje ją sam detektyw niż zadanie, ale był pewien, że wykona je idealnie i nawet przez chwilę się nie zawaha, gdy Klempuch każe jej zrobić cokolwiek Jackowi. W jej wypadku żadne drgnienie serca nie wchodziło bowiem w grę. Była na to dożywotnio uodporniona.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: