Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Panna na wydaniu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 listopada 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Panna na wydaniu - ebook

Rodzina Decimy Ross od dawna próbuje bezskutecznie znaleźć kandydata do jej ręki. Kiedy panna Ross kończy dwadzieścia siedem lat i nabywa pełnię praw do majątku, postanawia sama o sobie decydować. Gdy zostaje zaproszona na przyjęcie do znajomych brata, odmawia, spodziewając się kolejnej próby swatania. Zdenerwowana, nie zważając na padający śnieg i późną porę, udaje się na przejażdżkę. W środku lasu pojazd Decimy zakopuje się w śniegu. Nagle pojawia się Adam Grantham, Lord Weston, i proponuje pomoc…

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-238-9593-0
Rozmiar pliku: 720 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy

W uroczym pokoju śniadaniowym z obszernym widokiem na park w hrabstwie Nottingham panowała atmosfera dyskretnej elegancji. Troje ludzi jadło pierwszy posiłek tego zimowego dnia.

Panna Ross zręcznie odłożyła grzankę na talerz, gestem damy otarła palce płócienną serwetką i uśmiechnęła się do swojej bratowej.

– Po moim trupie.

– Dessy!

Charlton żachnął się nad filiżanką kawy. Decimie zrobiło się ciemno przed oczami, jakby coś w niej nagle pękło. Czy te słowa padły rzeczywiście z jej ust? Tymczasem Charlton odstawił naczynie i nerwowym ruchem otarł usta.

– Dlaczego tak się złościsz? Przecież Hermione tylko zaproponowała, żebyśmy dziś po południu złożyli wizytę sąsiadom. Opowiadałem ci o Jardine’ach. Mieszkają w High Hayes dopiero pół roku i są wyjątkowo sympatyczni.

– I jeśli Hermione się nie myli, całkiem przypadkiem przebywa u nich przemiły dżentelmen stanu wolnego.

Jakaś obca istota zamieszkała w jej ciele i to właśnie ona mówiła wszystko, czego Decima nigdy nie ważyła się powiedzieć, choć myślała o tym od dawna.

Dziewięć lat coraz bardziej desperackich starań rodziny, by wydać ją za mąż, wyrobiło u Decimy wyostrzony zmysł, pozwalający przewidzieć, kiedy zagraża jej kolejny „odpowiedni” kandydat na małżonka. Zawsze jednak ulegała żądaniom bliskich i posłusznie wlokła się na spotkanie, by tam prowadzić kulawą rozmowę z niefortunnym dżentelmenem.

Posłusznie i biernie, pomyślała, wbijając wzrok w jajka z szynką na talerzu stojące przed jej przyrodnim bratem. Wyglądało jednak na to, że ten bezkształtny twór wreszcie się przeobraża, i to całkiem bez udziału jej woli.

– Przez ostatnie dwa tygodnie mogliśmy złożyć im wizytę właściwie codziennie, ale musimy tam jechać właśnie teraz, bo ten kawaler, o ile mi wiadomo, przyjechał dwa dni temu – odezwała się znów, by jeszcze dolać oliwy do ognia.

Zerknęła w okno i poczuła dreszcz, mimo że w pokoju było całkiem ciepło. Po tygodniu suchej, zimnej pogody chmurne niebo straszyło śniegiem, jednak dla uniknięcia upokorzenia była gotowa spakować swoje rzeczy i natychmiast odjechać. Dlaczego nigdy wcześniej nie przyszło jej to do głowy? Przecież nie była tutaj więźniem i miała gdzie się podziać.

– Rzeczywiście, jest tam brat pani Jardine, nieżonaty dżentelmen z tytułem, ale to wcale nie dlatego zaproponowałam, żebyśmy udali się tam z wizytą – powiedziała lady Carmichael i błagalnie spojrzała na męża, szukając u niego wsparcia, jako że jej kłamstwa można było nazwać w najlepszym razie mało przekonującymi.

– Właściwie nie powinno się nachodzić nikogo w okresie, gdy rodzina spotyka się na Boże Narodzenie – bąknął Charlton, odkładając gazetę. Jego żona niemal podskoczyła. – Naturalnie nie mieliśmy okazji wybrać się tam wcześniej.

Decima spojrzała na przyrodniego brata ze spokojem, którego wcale nie czuła. Miała ochotę zapytać go, dlaczego uporczywie ją upokarza, zmuszając do paradowania przed kolejnymi kandydatami do ręki, których blade wysiłki, by zachować się uprzejmie, niezmiennie przypominają jej, z jakiego powodu pozostaje starą panną w wieku dwudziestu siedmiu lat. Jednak w tym momencie nowo odkryta buntownicza żyłka ją zawiodła.

– W okresie świątecznym złożyliśmy już dobry tuzin wizyt, Charltonie, i przyjęliśmy drugie tyle – powiedziała łagodnie. – Dlaczego akurat Jardine’owie mieliby być wyjątkowo ważni?

Zmieszanie i zawód malujące się na twarzy brata byłyby nawet zabawne, gdyby nie przeświadczenie Decimy, że Charlton po prostu nie potrafi zrozumieć jej uczuć i z pewnością dalej będzie natrętnie ją swatał, choćby waliło się i paliło.

– To nie ma nic wspólnego z bratem pani Jardine – stwierdził tyleż stanowczo, co nieprzekonująco. – Nie rozumiem, Dessy, dlaczego nie chcesz sprawić przyjemności Hermione i razem z nią jechać w gości.

– Mam ważny powód, Charltonie. Dzisiaj wyjeżdżam.

Zamknęła słoik z domowym dżemem, mając nadzieję, że w ten sposób opanuje drżenie rąk. Nigdy przedtem nie udało jej się przeciwstawić bratu i jego skłonności do narzucania innym swojej woli. Jednak w chwili nagłego przebłysku uświadomiła sobie, że jeszcze nigdy nie była od niego niezależna prawnie i finansowo. Tymczasem już za dwa dni, w Nowy Rok, miała uzyskać pełną samodzielność.

– Co ty mówisz, Dessy? Nie żartuj! Chcesz wyjechać? Jesteś u nas ledwie tydzień.

Pod ścianami stali pobledli lokaje. Charlton jak zwykle nie zwracał uwagi na ich obecność. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że ruganie siostry w obecności świadków, będących dla niego zwykłą siłą roboczą, może głęboko ją zawstydzić, a ich wprawić w zakłopotanie.

– Dokładnie dwa tygodnie i dwa dni – przerwała mu Decima, ale została zignorowana.

– Byłem pewien, że zostaniesz u nas w Longwater przynajmniej miesiąc. Zawsze tak długo u nas mieszkasz na Boże Narodzenie.

– Przecież od razu po przyjeździe powiedziałam ci, że zamierzam zostać dwa tygodnie, prawda, Hermione?

– No tak, ale nie sądziłam...

– Oczekuje mnie Augusta. Muszę więc dokończyć śniadanie i polecić Prudence, żeby spakowała rzeczy, bo inaczej ucieknie nam cały ranek, zanim wyjedziemy.

Charlton niepokojąco czerwieniał na twarzy. Decima przełknęła ostatni kawałek grzanki, na którą zresztą nie miała już najmniejszej ochoty, i uśmiechnęła się do kamerdynera.

– Felbrigg, jeśli możesz, poślij kogoś do stajni i poproś, żeby podstawiono mój powóz przed wejście o wpół do jedenastej, dobrze?

– Naturalnie, panno Ross. Powiem również lokajowi, żeby przyszedł na górę po bagaż.

Decima podejrzewała, że Felbrigg popiera jej zachowanie. On z pewnością potrafił znosić zrzędzenie i humory pana z niewzruszoną miną.

– Nie zrobisz tego, Dessy! Popatrz tylko, jaka jest pogoda, za chwilę zacznie śnieżyć. – Gdy wstała od stołu, Charlton spojrzał ze złością na portret za jej plecami, przedstawiający jego ojca, mającego u boku drobną kobietę, ich wspólną matkę. – Domyślam się, że ten upór i skłonność do lekceważenia innych odziedziczyłaś po ojcu, zresztą razem z wieloma innymi cechami. Z pewnością nie masz tego wszystkiego po naszej drogiej mamie.

Decima zerknęła na pełną niepokoju twarz Hermione i ugryzła się w język, choć miała już na jego końcu ciętą ripostę. Bezkształtny twór przeobrażał się w jej wnętrzu w najprawdziwszą żmiję, ale gdyby pozwoliła jej teraz ukąsić, tylko wyrządziłaby krzywdę bratowej. Zdobyła się na wymuszony uśmiech.

– Było mi u was bardzo miło, Hermione, ale naprawdę muszę dziś wyjechać, bo inaczej Augusta będzie się niepokoić.

Spokojnym krokiem podeszła do drzwi. Gdy Felbrigg zamknął je za nią, dobiegł ją jeszcze z pokoju wyraźny głos Hermione:

– Och, biedna droga Dessy. I co my z nią zrobimy?

Sześć mil dalej wicehrabia Weston uniósł ciemne brwi i zmierzył młodszą siostrę nieufnym spojrzeniem.

– Co ty knujesz, Sally? Wiesz dobrze, że to miała być tylko krótka wizyta. Mówiłem, że jeszcze przed końcem tygodnia wyjadę.

– Niczego nie knuję, mój drogi Adamie. Chciałam tylko wiedzieć, czy jeszcze zostaniesz, bo może wybiorą się do nas Carmichaelowie, nasi sąsiedzi. – Lady Jardine zajęła się nagle dzbankiem z kawą. – Jeszcze filiżankę?

– Nie, dziękuję – odparł. – A na czym polega szczególna atrakcyjność Carmichaelów?

Sally przybrała minę niewiniątka, a wysiłek, jaki w to włożyła, podkreśliły rumieńce wykwitłe na policzkach. Adam uśmiechnął się pod nosem. W myślach Sally zawsze można było czytać jak w otwartej książce.

– Córka na wydaniu? – spytał.

– Och nie, nie córka – odparła i widać było, że możliwość zaprzeczenia czemukolwiek sprawia jej niewyobrażalną ulgę.

– Siostra w średnim wieku o wszelkich cechach starej panny – wtrącił niespodziewanie jego szwagier, wystawiając nos zza płachty „Timesa”, która głośno zaszeleściła. – Wszystko wskazuje na to, że Carmichaelowie chcą za wszelką cenę mieć ją z głowy. Nie mam pojęcia, Sally, dlaczego pozwalasz się wciągać w głupie intrygi lady Carmichael. Jeśli Adam będzie chciał zmienić stan, to na pewno sam potrafi znaleźć sobie żonę.

– Ona wcale nie jest w średnim wieku – odezwała się urażonym tonem jego małżonka. – Moim zdaniem nie skończyła jeszcze trzydziestu lat, a Hermione Carmichael opowiadała mi, że to bardzo miła i bystra panna. I do tego zamożna.

– Adam nie potrzebuje zamożnej żony – odparł jej kochający mąż. – Poza tym wiesz równie dobrze jak ja, co to znaczy „miła i bardzo bystra”. Prawdopodobnie jest pospolita jak kij od szczotki i co gorsza na pewno ma inklinacje do nauki.

– Dziękuję ci, George, za to błyskotliwe wnioskowanie.

Adam strzepnął okruch z rękawa fraka i zadumał się nad słowami szwagra. Z pewnością nie musiał starać się o oblubienicę z dużym posagiem, ale co do szukania żony jako takiej nie miał już tyle pewności.

Nie był jednak przekonany, czy chce kiedykolwiek dobrowolnie nałożyć sobie kajdany, a tym bardziej czy istnieje odpowiednia dla niego kobieta. Ponieważ jednak rodzina miała już dziedzica bez jego udziału, i to takiego, który spełnia oczekiwania, mógł spokojnie odłożyć te wszystkie rozterki na bok.

– Jeszcze nie znamy tej panny – powiedziała tymczasem nadąsana Sally. – Jestem jednak pewna, że Carmichaelowie dzisiaj przyjadą. Popatrzcie tylko na pogodę. Zaraz zacznie padać śnieg i jutro może już być za późno.

– Bez wątpienia będzie za późno, moja droga. – Adam wstał i uśmiechnął się czule do swojej ulubionej siostry. – Mając na względzie pogodę, wyruszę do Brightshill jeszcze dziś rano.

– Uciekasz ze strachu? – spytał sir George z kamienną twarzą.

– Jak lis przed psami – przyznał spokojnie Adam bez śladu urazy. – I nie dąsaj się na mnie, Sal. Dobrze wiesz, że obiecałem tylko krótki pobyt. Za dwa dni mam gości, więc i tak najpóźniej jutro musiałbym wyjechać.

– Podlec – powiedziała ukochana siostra, gdy opuszczał pokój. – Oświadczam, że jesteś najbardziej zatwardziałym kawalerem na świecie. I bez wątpienia również niewdzięcznym bratem. Pospolita i mająca inklinację do nauki panna po prostu ci się należy.

Decima wyglądała przez okno powozu, choć właściwie niewiele widziała. Nie było jej miło, że posprzeczała się z Charltonem i Hermione, bo przecież chętnie zostałaby w Longwater jeszcze przez tydzień, gdyby tylko ci dwoje dali jej święty spokój. Wiedziała, że Augusta, miła i łagodna ekscentryczka, powita powrót kuzynki z radością, ale przedłużającą się nieobecność zniosłaby całkiem obojętnie, gdyby tylko mogła zajmować się roślinami w swojej nowej szklarni.

Za wielką zaletę Augusty Decima uważała całkowitą niezdolność do zrzędzenia, chociaż czasem żałowała, że kuzynka nie rozumie jej problemów. Augusta po prostu nigdy nie widziała żadnych przeszkód w robieniu tego, na co ma ochotę, więc trudno jej było zrozumieć położenie Decimy, wciąż cierpiącej przez krewnych, którzy starali się ją wyswatać, a do niej odnosili się ze słabo maskowaną litością.

Augusta młodo owdowiała, a gdy tylko zakończyła okres żałoby po śmierci swego starszego, bogatego i wyjątkowo nudnego męża, wywołała znaczne poruszenie oświadczeniem, że zamierza zamieszkać w odosobnieniu na wsi i poświęcić się ogrodnictwu oraz malowaniu. Później zresztą okazało się, że tworzy straszne bohomazy.

Decima, która popadła w niełaskę u rodziny, gdy paradując w wymyślnej sukni z różowego muślinu, nie wywołała entuzjazmu pewnej beznadziejnej wdowy i jej równie beznadziejnego syna wymoczka, została zesłana w wieku dwudziestu pięciu lat do hrabstwa Norfolk. Z kuzynką natychmiast przypadły sobie do gustu, Augusta pozwoliła jej więc zamieszkać tam na stałe.

– Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal – powiedziała wówczas Decima, z nadzieją, że skończą się jej kłopoty.

Okazało się jednak, że choć serce chyba istotnie nie żałowało, to nie udało jej się popaść w zapomnienie. Miała wrażenie, że Charlton i jej rozliczne ciotki powpisywali w równych odstępach do swoich kalendarzy: „Wydać za mąż biedną, drogą Dessy”, regularnie była więc zapraszana do kolejnych krewnych, gdzie niezmiennie prezentowano kolejnych koszmarnych kawalerów lub wdowców. Potulnie i bezwolnie poddawała się tym zabiegom, choć z góry wiedziała, że są skazane na niepowodzenie. Każda taka próba pozostawiała jednak nową skazę na jej pewności siebie i radości życia.

Czara się przelała, pomyślała, pomagając Prudence w ładowaniu strojów do podróżnego kufra. Jak to możliwe, że dopiero dzisiaj przy śniadaniu nagle przeżyła olśnienie? Przecież zyskując władzę nad swoim spadkiem, zyskiwała jednocześnie nie tylko możliwość, lecz i prawo sprawowania kontroli nad własnym życiem. Nie miała pojęcia, dlaczego wcześniej nie zdała sobie sprawy z czegoś tak oczywistego. Prawdopodobnie był to skutek bierności, zobojętnienia na natręctwo krewnych, którzy wytykali jej, że jest wielkim rozczarowaniem dla rodziny. Naturalnie większość z nich jednocześnie była zdania, że to w sumie nie jej wina. Czego można oczekiwać po pannie obarczonej tyloma wadami, nawet jeśli jest miła?

Decima przygryzła wargę. Jej życie od czasu, gdy skończyła siedemnaście lat, było w zasadzie jednym wielkim ciągiem uników i biernego oporu, którymi starała się zniechęcić innych ludzi do narzucania jej swojej woli. Nadszedł najwyższy czas, by wziąć los w swoje ręce. Musiała tylko zdecydować, czego właściwie chce. Od tego należało zacząć.

Miała przed sobą wiele nauki, żeby sprawnie pokierować swoim życiem. Przecież potrzebowała aż trzech miesięcy, które minęły od jej dwudziestych siódmych urodzin, by zrozumieć, że majątek, o którego istnieniu zawsze wiedziała, jest kluczem do czegoś znacznie ważniejszego niż tylko finansowa niezależność. Charlton był bardzo sprytny, zapewniając jej dużą pensję, większą niż jej potrzeby, nawet z okazjonalnymi kaprysami. Nie miała powodu się buntować, nie wyczekiwała z utęsknieniem chwili, gdy położy rękę na całym kapitale.

Tymczasem podjęła pierwsze postanowienie. Składając wizyty u krewnych, będzie reagować wyjazdem na każdą próbę swatania. Niech krewni sobie lamentują i rozwodzą się nad jej wadami, co tam. Jeśli nie będzie tego słyszeć, nie będzie jej to również przeszkadzało.

Rozmyślała właśnie nad tym postanowieniem, które wydawało się znakomicie pasować do początku nowego roku, gdy Prudence zawołała:

– Proszę wyjrzeć przez okno, panno Dessy, jaka pogoda! Wleczemy się jak ślimaki. Ten okropny szynk Pod Czerwonym Kogutem minęliśmy ledwie dwadzieścia minut temu.

Wyrwana z zadumy Decima skupiła wzrok na widoku za oknem, który istotnie mógł niepokoić. Była dopiero druga po południu, a mimo to zrobiło się ciemno. Wirujące dookoła grube białe płatki ograniczały widoczność. Żywopłot wzdłuż traktu przykrywała już śnieżna czapa, a gałęzie drzew, w tym miejscu tworzących lasek, wyraźnie uginały się pod ciężarem śniegu.

– A niech to! – Przetarła szybę, która zaparowała od ciepłego oddechu. – Sądziłam, że na obiad bez trudu dojedziemy do Oakham, tymczasem będziemy mieli szczęście, jeśli dotrzemy tam na kolację. Wygląda na to, że nie pozostanie nam nic innego, jak przenocować Pod Lśniącym Słońcem.

– To bardzo dobra gospoda – stwierdziła służąca. – Można tam stanąć bez żadnych kłopotów, w taką pogodę nie powinno być wielu podróżnych. Na pewno dostanie pani miły prywatny salonik.

Głośno kichnęła i ukryła twarz w wielkiej chustce do nosa.

Perspektywa kominka z buzującym ogniem, wybornej kolacji i słynnej puchowej pościeli, jaką oferowano Pod Lśniącym Słońcem, wydała się Decimie bardzo kusząca. W dodatku nie będzie tam słuchać niczyjego zrzędzenia. Zdejmie trzewiki, usiądzie z podkulonymi nogami na fotelu i poczyta błahą powieść, a położy się spać wtedy, kiedy sama będzie miała na to ochotę. Upajała się tym zachęcającym planem, gdy powóz nagle stanął.

– A to co? – Opuściła szybę i spróbowała wyjrzeć. Od razu na twarzy poczuła wilgoć płatków śniegu. – Dlaczego stoimy?

Po chwili dostrzegła, że dotarli do skrzyżowania, a na poprzecznej drodze stoi inny pojazd, chyba kariolka zaprzężona w parę koni.

Jeden z pomocników stangreta zeskoczył na ziemię i brnąc z wysiłkiem w śniegu, dotarł do drzwi powozu.

– Nie pojedziemy dalej, panienko. Za głębokie zaspy. Wiatr zawiewa drogę, proszę spojrzeć.

– Musimy objechać to miejsce.

Śnieg bił ją w szyję, więc ciaśniej otuliła się pelisą.

– W jaki sposób, panienko? – spytał bezceremonialnie mężczyzna. – To nie jest jakiś śnieżek, tylko porządna zamieć. Założę się, że sypie w całym Midlands. Możemy tylko zawrócić do Koguta. Jeśli nie przestanie padać, konie dalej nie dociągną. Poza tym w promieniu pięciu mil nie ma niczego innego.

– Do Koguta? – Decima spojrzała na niego przerażona. Wizja zacisznego saloniku Pod Lśniącym Słońcem znikła jej sprzed oczu niczym śnieżna kula topniejąca w błotnistej kałuży, a wyobraźnia podsunęła zamiast tego obraz obskurnego szynku. – Wykluczone. Tam nie ma pokoi do spania, o prywatnym saloniku nawet nie wspomnę, a przecież możemy tam utknąć na długo w Bóg wie jakim towarzystwie.

Służący wzruszył ramionami.

– Mamy niewielki wybór, panienko. Lepiej zawróćmy jak najszybciej, bo im później, tym większa szansa, że w szynku nie będzie miejsca.

– Czy mogę w czymś pomóc? – rozległ się męski głos, który mimo zamieci brzmiał mocno i wyraźnie.

Decima wytężyła wzrok, chcąc dostrzec mówiącego w gęstniejącej bieli. Ton wydał jej się przyjazny i krzepiący, ale gdy ujrzała sylwetkę nieznajomego, aż się wzdrygnęła. To był gigant.

Gdy podszedł bliżej, okazał się jednak po prostu bardzo wysokim dżentelmenem w wielkim płaszczu z licznymi pelerynami. Na głowie miał kapelusz z niskim rondem. Stanął tuż przy powozie.

– Pani. – Uniósł kapelusz i przez chwilę widać było, że ma czarne włosy, choć zaraz przyprószył je śnieg. – Podejrzewam, że podobnie jak ja doszła pani do wniosku, że drogi przed nami nie sposób przejechać.

– To prawda. Moja służba uważa, że jedynym schronieniem w okolicy jest szynk, znajdujący się około mili za nami, ale...

– Ale zupełnie nie nadaje się on dla damy. Jestem tego samego zdania.

Decima nie widziała go wyraźnie, ale i tak poczuła się pokrzepiona. Miał nadzwyczaj szerokie ramiona, szarozielone oczy, wydatny podbródek i usta, które wydawały się podatne na uśmiech, mimo że w tej chwili obcy był poważny. Na jego korzyść świadczyło też to, że zgodził się z jej opinią, mężczyźni bowiem na ogół próbowali jej dowieść, że jest tylko głupią kobietą.

– Wydaje mi się jednak, że nie ma innego wyjścia, chyba że zna pan inne miejsce w pobliżu, cieszące się lepszą reputacją, gdzie można się zatrzymać.

Adam wsunął rękę pod płaszcz i wydobył etui z wizytówkami. Nie miał pojęcia, jak dama podróżująca jedynie ze służącą zareaguje na jego pomysł, ale ponieważ do wyboru miała jeszcze utknąć podczas śnieżycy w zapchlonej spelunce albo zamarznąć na śmierć w powozie, był dobrej myśli. Odmówić mogłaby jedynie bardzo pryncypialna osoba.

– Oto moja wizytówka, proszę pani.

Wzięła ją i dokładnie się przyjrzała. Adam tymczasem miał okazję przyjrzeć się damie. Czytała, więc duże, szeroko rozstawione szare oczy były przysłonięte gęstymi rzęsami. Spod jej eleganckiego aksamitnego kapelusika w kolorze zielonym wystawały brązowe włosy. Szerokie usta przydawały twarzy wyrazu powagi, w przeciwieństwie do niezliczonej liczby piegów, znajdujących się na nosie i policzkach.

Służąca zaczęła gwałtownie kichać, więc dama zerknęła w jej stronę, lekko marszcząc czoło.

– Na zdrowie, Prudence.

Zwróciła się ponownie do Adama i wbiła wzrok w jego twarz. Adam spojrzał na jej zamyśloną minę, podkreśloną lekkim grymasem, i wyobraził sobie, że całuje te kształtne usta. Szybko jednak spłoszył niepożądane wyobrażenie.

– Lordzie Weston, jestem panna Ross, a to moja służąca Staples. Jeśli ma pan jakąś propozycję do przedstawienia, to z wielką chęcią jej wysłucham.

Nie było sensu dążyć do celu ogródkami.

– Jadę teraz do mojego domku myśliwskiego w pobliżu Whissendine, do którego jest stąd około pięciu mil. Kariolką w taki śnieg nie dam rady, ale jest ze mną masztalerz i dodatkowo dwa krzepkie konie myśliwskie. Proponuję, żebyśmy wyprzęgli parę z mojego powozu i objuczyli ją częścią bagaży. Masztalerz weźmie z sobą pani służącą, a ja panią. To nie będzie łatwa podróż, ale na koniec mogę obiecać ciepłe schronienie. Tymczasem pani służba zawróci powozem z resztą bagaży do szynku i tam przeczeka niepogodę, a potem będzie mogła po panią przyjechać.

Panna Ross zerknęła jeszcze raz na wizytówkę i znów przeniosła wzrok na jego twarz. Dostrzegł nieznaczny ruch jej warg. Niewątpliwie powiedziała: „Adam Grantham, wicehrabia Weston”. Za jej plecami służąca znowu dostała ataku kichania.

– Kto jeszcze będzie w domku myśliwskim, milordzie?

Głos miała przyjemny, mimo że w tej chwili brzmiał oficjalnie i dość nieufnie.

– Moja gospodyni, służąca i lokaj. To dzisiaj. Jutro oczekuję gości, dwóch par małżeńskich.

– Jeśli uda im się tam przebić – powiedziała bardziej zadumanym niż powątpiewającym tonem. – Dobrze, milordzie. Z serca dziękuję za tę uprzejmą propozycję. Czy zechce pan poprosić moją służbę, by zdjęła z dachu bagaże? Zdecyduję wtedy, co wziąć w dalszą drogę.

Spełnił jej życzenie i wrócił do kariolki, gdzie stał skulony Bates, trzymający w jednej ręce wodze koni od zaprzęgu, a w drugiej obu koni myśliwskich.

– Zabierzemy te kobiety na Foksie i Ajaksie, a bagaż załadujemy na konie pociągowe. Zaraz poszukam swojej walizki, ty jesteś gotowy?

Bates odburknął coś w odpowiedzi i ruchem głowy wskazał torbę przypiętą pasami za siedzeniem kariolki.

– Dobrze, wobec tego wyprzęgnij siwki i skróć im wodze.

Dzięki swojemu przyzwyczajeniu do podróżowania z najmniejszym możliwym obciążeniem Adam bez trudu wybrał walizkę z niezbędnymi rzeczami. Bóg raczył wiedzieć, ile sakw może uznać za niezbędne taka dama w kapelusiku, pomyślał rozbawiony. Tymczasem zdjął z kariolki resztę bagażu i zaczął przenosić go do powozu. Śnieg sypał bez przerwy i zaspy stawały się z każdą minutą głębsze. Bez wątpienia mieli przed sobą trudną podróż.

– Jesteśmy gotowe, milordzie.

Jakimś cudem obie kobiety były ubrane w ciężkie zimowe pelisy z kapturami, a modny kapelusik znikł bez śladu. Na siedzeniu leżały dwie walizki i kosmetyczka.

– Gratuluję pani szybkości i umiejętności pakowania, panno Ross – powiedział. – Proszę stanąć na stopniu, zaniosę panią do konia.

Spojrzała na niego szeroko otwartymi szarymi oczami, a potem, o dziwo, spłonęła rumieńcem. Cóż takiego powiedział? Przecież dama, która jest gotowa zaufać obcemu nie powinna protestować przeciwko przeniesieniu przez śnieg.

– Co się stało?

Przed chwilą pewna siebie, teraz zdawała się kulić.

– Milordzie, powinnam powiedzieć... Mam metr siedemdziesiąt sześć wzrostu.Rozdział drugi

Może jednak lepiej byłoby spędzić ten dzień Pod Kogutem, niż narazić się na odgrywanie roli worka z węglem. Prawdopodobnie będą musieli ją dźwigać obaj mężczyźni wspólnie. Żadne z przeżytych dotąd przez nią upokorzeń nie było gorsze od tej perspektywy. Najwyraźniej wicehrabia, zgłaszając swoją propozycję, nie miał pojęcia, że przyjdzie mu nosić osobliwie wysoką pannę.

Adam Grantham miał poważna minę, chociaż w tej zamieci trudno było coś dostrzec.

– Doprawdy? Ja mam metr osiemdziesiąt osiem. I pół – dodał po chwili zastanowienia. – I bardzo chętnie postałbym tu z panią nawet cały dzień, rozmawiając o rozmiarach obuwia, rękawiczek i kapeluszy, ale mam poczucie, że powinniśmy ruszyć w drogę.

– Milord źle mnie zrozumiał...

– Pani uważa, że jej nie uniosę, panno Ross? – spytał, przybierając zbolałą minę. – Muszę powiedzieć, że to ujma dla mojego męskiego honoru.

Mocno zbił tym Decimę z pantałyku.

– Lordzie Weston, ani przez chwilę nie zamierzałam dać do zrozumienia, że nie ma pan dość siły...

Za jej plecami rozległ się stłumiony śmiech Prudence. W tej chwili Decima zrozumiała, że lord Weston stroi sobie żarty. Z jej wzrostu! Hm, tego nikt nie robił. Wszyscy uważali, że jej wzrost jest powodem do głębokiego wstydu i rozpaczy.

Wściekła i na siebie, i na niego pchnęła drzwi powozu i schyliła się, by wysiąść. Wiatr uderzył ją w twarz, jakby ktoś chlusnął na nią z wiadra. Na chwilę ją zatkało i riposta, którą miała gotową, nie padła.

Ledwie zdołała stanąć na ziemi, mężczyzna wziął ją na ręce. Wcale nie musiał się szczególnie wysilać mimo jej wzrostu.

Zgodnie z jego życzeniem objęła go za szyję, choć nie od razu jej się to udało. Gdy wreszcie odzyskali stabilność, Decima z satysfakcją stwierdziła, że skóra na policzku wicehrabiego, który miała tuż przed oczami, wyraźnie poczerwieniała. Może milord nie jest aż tak silny, jak udaje, pomyślała. Byle tylko nie wpadł ze mną do rowu, pomyślała z lekkim zaniepokojeniem.

Śniegu przybywało w zastraszającym tempie. Decima widziała, z jaką ostrożnością jej opiekun stawia krok za krokiem, brnąc przez rosnące zaspy. Z drugiej strony nawet jej się to podobało, miała bowiem czas, by doświadczyć czegoś zupełnie nieznanego. W ramionach mężczyzny znalazła się pierwszy raz, a ponieważ przypuszczała, że również ostatni, należało w duchu jej noworocznego postanowienia zapamiętać z nowego doznania jak najwięcej.

Ich ciała, ocierające się o siebie, budziły u niej... zakłopotanie. Mężczyzna był silny i muskularny. Ciekawe, co robi dżentelmen, żeby mieć takie mięśnie, zastanowiła się. Charlton w wieku trzydziestu dwóch lat zaczynał już tyć i Decima była pewna, że zasapałby się nawet podnosząc dziecko, a co dopiero mówić o jego tyczkowatej siostrze. Ile lat miał lord Weston? Czy tyle samo co Charlton?

Osłonięta kapturem mogła względnie spokojnie prowadzić obserwację tego małego wycinka, który miała przed sobą. Podbródek lorda Weston wydawał się jeszcze wyraźniej zarysowany niż u Charltona, linia nosa też była mocna. Na policzkach widniały pierwsze ślady ciemnego zarostu. Wyglądało na to, że brodę miałby w tym samym ciemnym odcieniu brązu, co włosy sterczące spod kapelusza. To była bardzo męska twarz, choć z pewnym zdziwieniem Decima zauważyła, że rzęsy tego człowieka są gęste i niedorzecznie długie. Na ich koniuszkach osiadały płatki śniegu. Są gęściejsze i dłuższe niż moje, pomyślała z zazdrością. To niesprawiedliwe!

Z profilu trudno było powiedzieć cokolwiek o oczach. Akurat mężczyzna odwrócił się do niej i wtedy zobaczyła, że są znacznie bardziej szare, niż wydało jej się za pierwszym razem. Miała wrażenie, że tańczą w nich drobinki srebra, choć możliwe, że był to skutek jakiegoś dziwnego refleksu śnieżnej bieli. Zamrugała, a gdy strzepnęła w ten sposób śnieżynki z rzęs, stwierdziła, że lord Weston uśmiecha się do niej. Odruchowo odwzajemniła się.

– Wszystko w porządku? Już niedaleko.

– W porządku, dziękuję, milordzie.

Szczebioczę jak jakaś głupia trzpiotka, pomyślała. Na miły Bóg, Decimo, weź się w garść. Nie umiała sobie wytłumaczyć, dlaczego w ramionach tego mężczyzny zrobiło jej się gorąco i nagle zaczęło brakować jej tchu. Może gdy przekonała się, że nie zostanie upuszczona, nagle poddała się zakłopotaniu?

Głęboko odetchnąwszy, uznała, że do listy nowych wrażeń zmysłowych może dodać również męski zapach. Czuła bardzo dyskretny aromat cytrusowej wody kolońskiej, skórzanej uprzęży i jeszcze czegoś, co kojarzyło jej się z ciepłem mężczyzny.

Działo się z nią coś dziwnego, zupełnie jakby wewnątrz topniała. I nagle uświadomiła sobie, że jeśli może zastanawiać się nad zapachem tego człowieka, to na pewno i jej zapach nie jest dla niego tajemnicą. Bardzo straciła na pewności siebie, choć naturalnie nie powinien poczuć niczego innego oprócz woni dobrego mydła oliwkowego i eleganckiego jaśminowego pachnidła. Nie miała też żadnego powodu, by przypuszczać, że wzbudzi to jego zainteresowanie lub, co gorsza, zakłopotanie.

– No, jesteśmy.

Wytupał niewielkie koło w śniegu i postawił ją na ziemi o kilka kroków od służącego, który podał mu wodze dwóch koni do polowań.

– Konie z kariolki przywiązałem do tego drzewa. – Służący skinął głową ku dwóm siwkom.

Jego pan wydawał się nie mieć mu za złe ani lakoniczności, ani burkliwego tonu.

– Czy nasze walizki są przytroczone do uprzęży, Bates?

– Tak, proszę pana.

– Wobec tego idź po służącą panny Ross. Hej, wy! – krzyknął do pomocników stangreta z powozu Decimy, którzy siedzieli skuleni, próbując jakoś ochronić się przed śniegiem. – Przynieście walizki.

Decima tymczasem spoglądała za Batesem, który sprytnie starał się wykorzystać ślady zrobione przez swojego pana.

– Wygląda jak paź króla Wacława – ucieszyła się, a lord Weston zawtórował jej dźwięcznym, niskim śmiechem.

– Nie wyobrażam sobie, żeby Bates mógł być czyimkolwiek paziem. Obawiam się też, że dziś wieczorem nie możemy liczyć na światło księżyca... Nie! Proszę nie dotykać Foksa...

Decima jednak już głaskała koński pysk, wciskający się ufnie w jej rękawiczkę.

– Jaki przystojny z ciebie kawaler, i grzeczny, stoisz tu cierpliwie w taką okropną zamieć – powiedziała do konia i zwróciła się ku jego panu. – Co się stało, milordzie?

Wicehrabia odetchnął z wyraźną ulgą.

– Fox jest znany z tego, że gryzie stajennych.

– Nie jestem stajennym.

– Rzeczywiście nie, a on widocznie jest z natury flirciarzem.

Rzęsy miał jeszcze dłuższe od swojego pana, na co Decima zwróciła uwagę, gdy koń zaczął mrugać, zadowolony z głaskania po chrapach.

– Tak, piękny jesteś – pochwaliła, przyglądając się masywnej szyi konia i muskularnej klatce piersiowej. – Czy to ogier?

Nie namyślając się wiele, zajrzała mu pod brzuch.

– Niewątpliwie tak – stwierdziła. – Jest pięknie zbudowany.

No, nie! Gdy tylko padły te słowa, uświadomiła sobie, co i do kogo powiedziała. Nie było to spostrzeżenie, jakiego oczekuje się od damy, nawet jeśli dobrze zna się na koniach. Co teraz? Co należało powiedzieć całkiem obcemu człowiekowi po wyrażeniu opinii o, hm, męskich atrybutach jego konia? Wicehrabia przybrał wyraz twarzy, którzy można było określić jedynie słowem „nadęty”.

Przed brnięciem w kłopotliwą sytuację uchronił ją gniewny okrzyk, który dobiegł od strony powozu.

– Postaw mnie natychmiast na ziemi, ty tępa małpo!

Chwilę potem z tumanów śniegu wyłonił się Bates, dźwigający służącą, którą przerzucił sobie przez ramię. Ponieważ nie zachowywała się spokojnie, efekt był mniej więcej taki, jakby masztalerz targał worek z kwiczącymi prosiakami.

Posuwali się naprzód w ślimaczym tempie. Decima przyglądała się temu z zapartym tchem, nie ważąc się nawet zerknąć na lorda Weston. Bates był drobny, lecz niewątpliwie sprawny, Prudence, która miała zaledwie metr pięćdziesiąt pięć wzrostu, braki w pionie nadrabiała krągłością ciała i imponującymi kobiecymi wdziękami. Nie ulegało wątpliwości, że lada chwila służący runie z nią prosto w zaspę.

Pomocnik stangreta, niosący walizki, bez trudu ich wyprzedził i złożył bagaż u stóp wicehrabiego.

– Wracamy Pod Czerwonego Koguta, milordzie – powiedział. – Gdzie milord sobie życzy, żebyśmy przyjechali po panią, kiedy skończy się ta zadymka?

– Hę? – Lord Weston oderwał wzrok od mozolącego się Batesa i wyjął wizytówkę z kieszeni. – Tutaj. W Whissendine każdy wam wskaże właściwą drogę. Pamiętajcie tylko, żeby dobrze pilnować naszych rzeczy.

Tej ostatniej instrukcji towarzyszył brzęk monety, więc mężczyzna skłonił się nisko i szybko oddalił. Po drodze skierował jeszcze jakąś uwagę do masztalerza wicehrabiego, co sprawiło, że Prudence zaczęła szarpać się jeszcze gwałtowniej.

– Cicho siedź, kobieto!

Bates dotarł wreszcie do celu i postawił Prudence na ziemi, raczej szybko niż delikatnie. Służąca, czerwona na twarzy, otworzyła usta, by go zrugać, ale dostała ataku kaszlu.

– Prudence, nic ci nie jest?

Decima podeszła do niej zaniepokojona.

– Przeziębiona jestem i tyle – odparła zgrzytliwie i przesłała mordercze spojrzenie masztalerzowi. – W dodatku ten tępy kurdupel targał mnie jak worek kartofli.

Wicehrabia postanowił zignorować to drobne starcie.

– Jeśli pani jest gotowa, powinniśmy ruszać – zwrócił się do Decimy.

Decima pozazdrościła mu umiejętności wzniesienia się ponad błahostki, choć może po prostu tylko lepiej niż ona potrafił dyscyplinować służbę i nie miał ochoty na wieczór wypełniony zrzędzeniem.

– Bates, jeśli dobrze zabezpieczyłeś już bagaż, wsiadaj na konia, a ja podam ci pasażerkę.

Decima przeżyła chwilę rozbawienia, widząc minę masztalerza, zaniepokojonego perspektywą jazdy z ciskającą gromy panną Staples, i konsternację tej ostatniej, gdy usłyszała, że jego lordowska mość ma ją podsadzić.

Gdy Bates z Prudence znaleźli się w siodle, wicehrabia splótł dłonie i lekko się pochylił.

– Czy możemy zrobić tak, że najpierw panią podsadzę, a potem za nią usiądę?

– Naturalnie.

Decima pewnym ruchem wzięła od niego wodze i oparła stopę na zaimprowizowanym podnóżku. Jednak gdy znalazła się w męskim siodle, ogarnęły ją wątpliwości. Wprawdzie jazda po damsku była możliwa, bo łęk dawał jej dostateczne oparcie dla prawego kolana, a strzemię można było dopasować, gdzie jednak usiadłby wtedy jego lordowska mość?

On tymczasem już wskoczył na konia i oparł ciężar ciała na strzemionach tak, że prawie w nich stanął. Decima poczuła nagle, że unosi się w górę, lord Weston znalazł się zamiast niej w siodle, a ją posadził na swoich udach.

– Milordzie!

– Słucham, panno Ross.

Wziął od Batesa wodze jednego z siwków i zawrócił Foksa w prawo. Decima czuła grę mięśni ud i dotyk ciasno otaczających ją ramion, a jedynym sposobem na uniknięcie bolesnego ucisku przez łęk było odchylenie się do tyłu. Miała wrażenie, jakby próbowała napierać plecami na pień drzewa.

– To jest bardzo... bardzo...

– Niewygodne? Chyba rzeczywiście, przynajmniej dla pani, ale w tych spódnicach raczej nie sposób jechać okrakiem, a balansowanie na zadzie Foksa nie byłoby bezpieczne, zwłaszcza że teren jest tak nierówny. – Jakby na potwierdzenie jego słów koń nagle się zapadł, szybko jednak wydostał się z obniżenia. – Najwidoczniej mamy tu rów – powiedział wicehrabia. – Bates, trzymaj się bardziej prawej strony, bo brakuje nam miejsca.

Przez chwilę panowało milczenie, przerwane w końcu przez lorda Weston.

– Mam wrażenie, że dobrze pani jeździ konno, panno Ross.

– To moje ulubione zajęcie – przyznała zadowolona z komplementu. – Mój ojciec dobrze znał się na koniach i zachęcał mnie, abym i ja się nimi zainteresowała.

– Był hodowcą?

Decima zaryzykowała spojrzenie na lorda Weston. Miał wzrok skupiony na drodze.

– Tak. Nawet pomagałam mu wybrać rodziców dla klaczy, na której teraz jeżdżę.

– Podejrzewałem, że zna się pani na rzeczy.

W jego słowach pobrzmiewała nuta rozbawienia. Decima spłonęła rumieńcem. Nie, nie zapomniał jej tej nierozważnej uwagi o ogierze.

– Skąd u pana przypuszczenie, że dobrze jeżdżę konno?

Starała się szybko zmienić temat, byle znaleźć się na bezpiecznym gruncie.

– Jedzie pani na mnie tak, jak jechałaby na koniu. Reaguje na moje ruchy – powiedział całkiem obojętnym tonem, w uszach Decimy zabrzmiało to jednak wyjątkowo niestosownie.

Co więcej, to naprawdę było niestosowne. Nigdy dotąd nie zdarzyło się, by obcy mężczyzna dotykał innej części jej ciała niż dłoni.

– Bardzo przepraszam, ale nie mam czego się trzymać, więc gdybym nie balansowała ciałem, nie utrzymałabym równowagi – wyjaśniła i znów ogarnęło ją zakłopotanie, uświadomiła sobie bowiem, że lord Weston musi już mieć zdrętwiałe nogi.

– Rozumiem. Proszę posłuchać. Jeśli rozepnie mi pani płaszcz i mnie obejmie, będzie jej łatwiej utrzymać równowagę. Proszę mocno się trzymać i spróbować siedzieć... nieruchomo.

Ostatnie słowo było właściwie sapnięciem, bo akurat w tej chwili Decima obróciła się i zaczęła rozpinać wielkie guzy z masy perłowej. Po dłuższej chwili udało jej się pokonać ich tyle, by móc wsunąć ramiona pod płaszcz i opleść nimi wicehrabiego. Znalazła się w ciepłym, pachnącym mężczyzną schronieniu.

Dziwna była to sytuacja. Odgłosy z zewnątrz docierały do niej stłumione, ale ponieważ ucho miała przytknięte do jego klatki piersiowej, wyraźnie słyszała bicie serca. Kurczowo wpiła mu palce w plecy. Boże, ależ ten człowiek był wielki.

Nie musiała już się wysilać, by utrzymać równowagę, ale gdy jeszcze mocniej przywarła do wicehrabiego, jej ciało odebrało jakieś nowe doznanie. Dopiero jednak gdy trochę się odprężyła, zrozumiała, co to takiego. Wielkie nieba! Skamieniała z wrażenia. Nic dziwnego, że wicehrabia kazał jej siedzieć nieruchomo. Jego męskie odruchy wydawały się całkiem odporne na zimno.

Adam trochę się rozluźnił. Dzięki Bogu kobieta przestała się wiercić. Teraz musiał tylko głęboko oddychać tym wspaniałym, rześkim powietrzem i myśleć o czymś kompletnie pozbawionym erotyzmu. Spróbował więc sobie wyobrazić umieranie z zimna w zaspie, potem Foksa łamiącego nogę w jakiejś dziurze... To był właściwy kierunek. Liczył, że dzięki temu bardzo niepożądane w tej chwili podniecenie go opuści.

Nie miał pojęcia, jak to się stało, że ta piegowata tyczka do grochu, w dodatku wcale nie taka młoda, doprowadziła go do takiego stanu. W każdym razie dama była nietuzinkowa. Uśmiechając się pod nosem, przypomniał sobie fachową ocenę atrybutów Foksa. Sally zemdlałaby na miejscu, słysząc taką uwagę. No cóż, jeśli człowiek zostaje odcięty od świata przez zamieć, lepiej mieć za towarzyszkę jakąś ekscentryczkę niż histeryczną panienkę.

Mocniej otulił ją połami płaszcza i oparł podbródek na czubku jej głowy. Gdy była w tej pozycji, lepiej panował nad Foksem. Poza tym było im cieplej... i tak rozkosznie... do diabła! – zaklął w myślach. Gdy mocno go obejmowała, czuł bicie jej serca i nawet frak nie przeszkadzał mu cieszyć się dotykiem wzgórków piersi. Panna była wyraźnie zakłopotana swoim wzrostem, ale mimo to jej ciężar zupełnie mu nie przeszkadzał, nawet wtedy, gdy opierała się na jego udach. Miał tylko nadzieję, że nie zauważyła wtedy dość istotnego szczegółu, a przynajmniej nie dotarł on do jej świadomości.

Długo jechali w milczeniu. Wreszcie obrócił się na tyle, na ile pozwalała sytuacja, i odszukał wzrokiem masztalerza.

– Wszystko w porządku, Bates?

– Tak, ale byłoby jeszcze lepiej, gdybym nie musiał kiełznać tej dorodnej dziewki.

Natychmiast zabrzmiał okrzyk oburzenia i łomot pięści. Adam miał nadzieję, że ofiarą napaści padła pierś Batesa, a nie najbardziej męska część anatomii. Potem rozległa się jeszcze seria siarczystych kichnięć i znów zrzędliwy głos Batesa:

– I jeszcze na koniec ciężko się przeziębię.

– Jak on ją nazwał? – rozległo się pytanie stłumione przez płaszcz.

Adam uśmiechnął się.

– Dorodną dziewką. Chodziło mu chyba o to, że natura była dla pani służącej bardzo szczodra. Miał na myśli po prostu młodą, pulchną kobietę.

Usłyszał chichot. Bardzo sympatyczny. W normalnych okolicznościach chichotki nie robiły na nim dobrego wrażenia, zwykle jednak wdzięczyły się do niego na parkiecie i zachowywały tak, jakby najbanalniejsza jego uwaga skrzyła się dowcipem.

– Prudence jest często podziwiana za swą figurę.

– Mogę to sobie wyobrazić, ale prawdopodobnie wielbiciele nie musieli otaczać jej ramionami, jadąc konno podczas zadymki. Dzięki Bogu, widzę drogowskaz.

Miał nadzieję, że nie dowiedzą się zaraz czegoś przykrego. Na przykład tego, że zatoczyli koło. I on, i Bates byli sprawni, a ich konie silne, ale trudno było przewidzieć, jak długo jeszcze mogą bezpiecznie posuwać się naprzód. Śnieg nadal sypał gęsto i nic nie wskazywało na to, by miał przestać.

Bates wysforował się naprzód i przeczytał napis.

– Jesteśmy na dobrej drodze – krzyknął. – Honeypot Hill. Stąd jeszcze milę w dół, potem drogą w prawo, niecałe pół mili i dojechaliśmy.

Ostatni odcinek biegł aleją obsadzoną wysokimi żywopłotami, które mogły ją osłaniać przed śniegiem. Mogło jednak zdarzyć się również tak, że śnieg dokładnie zasypał całą przestrzeń między szpalerami. Adam zachował tę wątpliwość dla siebie i zaczął zjeżdżać ze wzgórza. Intensywnie myślał nad jakimś objazdem, bo koń raz po raz potykał się i ślizgał.

– Robi się coraz gorzej, prawda?

Głos z okolic górnego guzika jego płaszcza przywrócił go do rzeczywistości. Pytanie było rzeczowe, ale wyczuł zaniepokojenie panny Ross.

– Tak – przyznał. Nie było sensu jej okłamywać.

– Da pan radę.

– Wydaje się pani bardzo tego pewna.

– Nie pojechałabym z panem, gdybym nie była pewna – odpowiedziała najzwyczajniej w świecie. – Mam dużo doświadczenia z bezrozumnymi mężczyznami, więc naprawdę łatwo zauważyć, gdy ktoś jest inny.

I tym razem nie owijała w bawełnę.

– Mam nadzieję, że to jest komplement, panno Ross.

– Naturalnie. Na przykład mój brat, a także każdy z moich kuzynów, byłby zdania, że powinnam zostać w powozie. Wtedy i ja, i Prudence mogłybyśmy nawet zamarznąć na śmierć, choć moja cnota byłaby ponad wszelką wątpliwość chroniona. A gdyby jednak udało nam się ocaleć, brat potem godzinami prawiłby mi kazania o tym, jak nierozsądnie postąpiłam, wybierając się w drogę bez męskiego opiekuna, więc w końcu nie wytrzymałabym, udusiłabym go i bez wątpienia trafiłabym przez to do więzienia.

– Dlaczego udusiłaby pani brata? – Zjechali tymczasem ze wzgórza i ich oczom ukazała się aleja, na szczęście wolna od zasp. – O, mamy lepszą drogę.

– Poczciwego Charltona? Dlatego że zachowuje się protekcjonalnie, nie znosi sprzeciwów, jest gruboskórny i tyranizuje moją bratową. Mnie też tyranizował, ale z tym koniec.

Wydawała się bardzo z tego zadowolona. Adam mimo woli uśmiechnął się, choć wargi miał sztywne od zimna.

– Ponieważ sam pełnię urząd sędziego, powiem pani, że takie zabójstwo wydaje się w pełni usprawiedliwione. Ale skąd pani wie, że koniec z tyranizowaniem?

– To moje noworoczne postanowienie. Jedno z postanowień.

Adam był świadom współczucia, jakie budzi się w nim dla nieszczęsnego Charltona. Panna Ross wydawała się bardzo konsekwentna.

– Jesteśmy na miejscu.

Głośno odetchnął i dopiero wtedy uświadomił sobie, jak bardzo był spięty. Co innego narażać na niebezpieczeństwo siebie i Batesa, a co innego ryzykować zdrowie i życie dwóch kobiet.

Panna Ross poruszyła się nagle i wyjrzała zza poły płaszcza.

– Naprawdę? A gdzie jest to miejsce?

– Przed nami. Świateł nie widać, pewnie służba uznała, że dziś nie przyjedziemy, i wszyscy siedzą w kuchni.

Konie przebrnęły podjazd i znalazły się na podwórzu, przylegającym i do stajni, i do części domu używanej przez służbę. Tu również było ciemno. Adama ogarnęło niemiłe przeczucie. Co jest, do diabła? Przecież w najgorszym razie była czwarta po południu. Inna sprawa, że nikt przy zdrowych zmysłach bez potrzeby nie wyszedłby w taką pogodę na dwór.

Podjechał do samego ganku przy kuchennych drzwiach.

– Da pani radę zsunąć się na ziemię?

Ujął pannę Ross w talii, uniósł tak, że znalazła się plecami do końskiego grzbietu i zaczął ją opuszczać. Czuł w dłoniach tarcie materiału, pod którym niewątpliwie znajdowało się kobiece ciało. Talia była wąska, górna część tułowia twarda od gorsetu. Przemknął jeszcze dłonią po zmysłowych zboczach piersi i już panna Ross stała na ziemi. Zapomniał, że jest naprawdę wysoka.

Zza jego pleców dobiegały odgłosy znacznie mniej harmonijnej współpracy, ale uwagę Adama w całości zaprzątnęło przeszywające go bardzo chłodne spojrzenie szarych oczu.

– Wygląda na to, że w domu nikogo nie ma – stwierdziła spokojnie Decima, boleśnie świadoma tego, że narobiła sobie kłopotów, przed jakimi zawsze ostrzegały ją starsze krewne. Wiadomo nie od dziś, że mężczyźni to bestie, tłumaczyły. Korzystają z najróżniejszych sztuczek i pretekstów, byle tylko zwabić niewinną pannę i doprowadzić ją do ruiny.

– Sądzi pani, że sytuacja byłaby podobna, gdybym zaprosił ją na przejażdżkę kariolką i przydarzyłaby nam się awaria uprzęży akurat w pobliżu mojego miłosnego gniazdka? – spytał równie spokojnie wicehrabia i zręcznie zeskoczył z siodła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: