Pensjonat marzeń - ebook
Pensjonat marzeń - ebook
Bohaterki SZKOŁY ŻON powracają! Po lekcjach w Szkole wiedzą, że ich los zależy przede wszystkim od nich samych. Biorą sprawy w swoje ręce.
Podupadły hotel położony w samym sercu kaszubskich lasów zamieniają w PENSJONAT MARZEŃ. Cudowne miejsce, z którym wiąże się smutna, romantyczna historia, musi się stać przytulnym hotelem otoczonym czarodziejskim ogrodem. W przeciwnym razie wszystko przepadnie…
Czy mimo tych drobnych i tych całkiem sporych przeszkód dadzą sobie radę? Czy po raz kolejny okaże się, że w kobietach tkwi siła, która pozwala przenosić góry? Magdalena Witkiewicz napisała książkę o każdej z nas i dla każdej z nas. Jest zabawnie, seksownie, nastrojowo i… bardzo kobieco. Matki, żony i kochanki – wielki powrót w świetnym stylu!
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7988-084-3 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
SMS.
Zdjęcie od Agnieszki. Przedstawiało Martę z czasów, kiedy była gruba. Bardzo gruba.
Szybko skasowała to zdjęcie. Przydałaby się znowu Szkoła Żon. „Pensjonat Marzeń” – jak to śmiały się z dziewczynami. Czyli miejsce, gdzie marzenia się spełniają. Westchnęła. Zbliżała się piętnasta. Czas iść po dzieci do przedszkola. Na szczęście było blisko. Służbowe mieszkanie w Gdańsku znajdowało się na nowym osiedlu, niedaleko morza. Wszędzie blisko. Do przedszkola, do sklepów. Może kiedyś nawet wróci do pracy? Jak tylko dzieciaki będą trochę starsze...
Jacek zaaklimatyzował się tu szybko. Ona, prawdę mówiąc, też. Codzienne spotkania w piaskownicy z innymi mamami zaspokajały na jakiś czas potrzebę rozmawiania z kimś dorosłym. Ale do piaskownicy nie musisz zakładać szpilek ani robić makijażu.
Jacek dużo pracował. Mimo jego zapewnień, że w Gdańsku czas płynie wolniej niż w Warszawie. Że człowiek tak nie pędzi. Ma czas zatrzymać się i zastanowić nad wszystkim. Owszem. Marta miała dużo czasu na zastanawianie się. Może nawet za dużo. Tęskniła za beztroskim czasem w szkole i nawet zastanawiała się, czy nie poprosić ciotki Eweliny o jeszcze jeden prezent. Kolejny turnus w raju. Jacek nie byłby zadowolony. Szczególnie po tym reportażu w telewizji...
Nie dawał jej spokoju. Ciągle pytał, czy też oddawała się w ręce masażystów. A przecież Marta była grzeczna. Chociaż z każdym samotnie spędzonym wieczorem coraz bardziej tego żałowała. Przynajmniej miałaby co wspominać... A tak? Jacek często wychodził z domu rano, gdy jeszcze spała. Wracał, kiedy kładła dzieci spać. Nieraz zmęczona zasypiała razem z nimi, a gdy budziła się z wieczornej drzemki, Jacek już spał. I tak codziennie. Byle do weekendu. Chociaż w weekendy Jacek też coraz częściej pracował...
Beznadziejne to dorosłe życie. Założyła Lence ciepłą kurtkę, sprawdziła, czy czapka dobrze przykrywa uszy, sama ubrała się i wyszła na zimne, nadmorskie powietrze po Franka do przedszkola. Córka dziś pokasływała i została z nią w domu.
Zaczynała się praca na drugi etat. Zawód: matka dwójki dzieci. Lubiła swoją pracę, ale do cholery – potrzebowała już urlopu! Albo chociaż weekendu!
***
Jadwiga ze zdziwieniem wpatrywała się w telefon. Zadzwonił. O Boże, zadzwonił! Facet poznany przed świętami w sklepie zadzwonił. Nie spodziewała się tego. Uśmiechnęła się do siebie.
Kobieto. Uspokój się. Masz pięćdziesiąt trzy lata, a niedługo pięćdziesiąt cztery. Stara już jesteś, masz męża, dorosłą córkę. A cieszysz się na telefon jakiegoś faceta poznanego przed świętami w centrum handlowym! Ależ kobieto, przecież nie możesz mieć motyli w brzuchu jak jakaś nastolatka.
Wstała z fotela. Najchętniej napiłaby się wina, ale wiedziała, że nie tędy droga.
Zatem herbatka.
Ostatnio zaczęła pić zieloną. Nigdy nie lubiła wynalazków, a zielona herbata jeszcze do niedawna była dla niej takim wynalazkiem. Ale cóż. Dobrze robi na cerę, duszę i ciało. Tak twierdziła Miśka. Uśmiechnęła się na samo wspomnienie dziewczyny. Miała ją wkrótce odwiedzić.
– Jagódko kochana, ja do ciebie przyjadę. Bo wiesz, ja muszę nieco odpocząć... Od Janka muszę odpocząć...
– Misiu? Coś się dzieje?
– Nie, nic, wszystko w całkowitym porządku – stwierdziła Michalina może nieco za szybko. – Ty się niczym nie martw. Ja sobie dam radę. A jak ty sobie radzisz ze swoją czerwoną trucizną?
Jadwiga roześmiała się.
– Radzę sobie, radzę. W razie czego powieszę twoje zdjęcie nad barkiem.
– Jasne. I schowasz wino do szafy. Już ja cię znam, Jagódko. Ale pamiętaj, moja droga, te swoje romanse możesz czytać i bez czerwonego przyjaciela w kieliszku. Obiecałaś, że tylko raz w tygodniu.
Jadwiga uśmiechnęła się. Czerwony przyjaciel w kieliszku nie był już jej potrzebny. Przynajmniej do teraz. Ustabilizowała sobie jakoś sytuację, nawet już nie męczyła Romka o wcześniejsze powroty do domu. Ku swojemu zaskoczeniu była zadowolona, gdy wracał później. Nawet nie pytała, gdzie był i co robił. Nie interesowało ją to.
Może gdyby się zainteresowała, wiedziałaby, że Roman po tym, jak dał jej szafiry, próbował kilka razy zbałamucić ekspedientkę na stacji benzynowej, na której zwykle tankował. Ale gdy już mu się to udało, zupełnie stracił zainteresowanie...
Wiedziałaby też, że miał weekendową przygodę podczas delegacji w Paryżu. Francuzki są wszak takie zmysłowe... W porównaniu z poprzednim życiem Romana nie było to nic nadzwyczajnego. Można by nawet uznać, że się ustatkował, by wrócić na łono żony – dosłownie i w przenośni. Mimo że Jagoda starała się, by do tego łona nie miał dostępu, on ciągle próbował.
Na początku po prostu chciał wziąć to, co zawsze do niego należało. Odmowa żony bardzo go zaskoczyła. Do tej pory nie zdarzało się, by którakolwiek mu odmówiła. A tutaj trafił na twardy orzech do zgryzienia i nie wiedział, jak sobie z tym poradzić. Im większy napotykał opór, tym bardziej miał na to ochotę.
Ciąg dalszy w wersji pełnej