Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Perfekcjonista - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 lutego 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Perfekcjonista - ebook

Doszczętnie spalone ciało znanej prawniczki znalezione w górskim szałasie.
Zwłoki szanowanej przywódczyni kościoła rozpuszczone w beczce ługu.
Śledztwo prowadzi inspektor Luc Callanach. Jest nowy w Edynburgu i nie czuje się tu dobrze po przeniesieniu z francuskiego Interpolu.
Pomaga mu Ava Turner, młoda, energiczna detektyw, której bezkompromisowość nieraz przysparzała problemów.
Morderca porywa kolejne ofiary. Pozostawia kolejne makabryczne wskazówki. Luc i Ava muszą rozszyfrować ich znaczenie, zanim zostanie rozlane więcej krwi. Nie wiedzą, że zbrodniarz wciąga ich w wyrafinowaną grę. Realizuje swój perfekcyjny plan. I wyznacza w nim specjalną rolę Avie…

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-6255-0
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Rozłożył ciało z niemal ojcowską dbałością, szeroko rozciągnął ręce i nogi, żeby powietrze swobodnie krążyło po jej skórze. Miała twarz ziemistą, ale spokojną, rzęsy odcinające się wyraziście na tle szarości, bezbarwne wargi. Wolał to niż jej wygląd podczas pierwszego spotkania. Nagość szeroko rozłożonego ciała była nieatrakcyjna, ale tak musiało być. Nie może pozostać ani jedna część jej ciała. Ani jeden przejaw jej przeszłości, żadne powiązanie z życiem, z którego odchodziła. To było pod wieloma względami oczyszczenie. Bardzo precyzyjnie ustawił stopę nad środkiem jej lewej kości barkowej i nacisnął całym ciężarem. Poczuł trzaśnięcie, a wstrząs zawibrował w kościach jego nogi. Dopiero kiedy uznał z zadowoleniem, że stos jest perfekcyjnie przygotowany, wyjął z kieszeni spodni mały, jedwabny woreczek. Wytrząsnął na dłoń białe klejnoty i obracał nimi między zręcznymi palcami, ciesząc się z kontrastu między gładkością a ostrością, po czym wrzucał je kolejno w jej usta jak pensy na dobrą wróżbę. Zachował tylko jeden. Szkoda palić tak nieskazitelne dzieło, ale nie można było oszczędzić najmniejszego fragmentu ciała. Przez noc moczył je w środku przyspieszającym spalanie, żartował, że ją marynuje. Zrobił to na wypadek, gdyby ktoś nagle się napatoczył, chociaż nie był aż takim amatorem, żeby coś takiego mogło mu się przytrafić.

Ostatnim pociągnięciem przed wyjściem z kamiennego szałasu było rzucenie na ziemię strzępka zakrwawionego jedwabnego szalika. Położył na nim ciężki kamień i wbił go w grunt. Zgrzytnięcie pocieranej zapałki, skrzyp zardzewiałych zawiasów, szczekanie płomieni pożerających tlen – i po wszystkim. Przeniósł metalowy kij bejsbolowy na rozsądną odległość i przykrył kamieniami. Wcześniej wypolerował go, by usunąć odciski palców, ale pojedyncza smuga krwi na rączce, niewidoczna gołym okiem, czekała na czarne światło, które ją wydobędzie. Jakiś metr dalej rzucił ostatni ząb z dyndającymi lepkimi włóknami dziąsła, potem kopnięciem obsypał go symboliczną warstwą ziemi. Tyle wystarczy.

Krótki marsz, ale niebezpieczny w ciemności, co go spowalniało. Nawet u podnóża wzgórz temperatura powietrza nie sięgała punktu zamarzania wody. Oddechem zamglił ostro świecące gwiazdy nad głową. Pomyślał, że to dla niej świetne miejsce spoczynku. Miała szczęście. Niewielu ludzi opuściło ten świat w tak malowniczym miejscu. Wkrótce Cairngorms znikną za nim we mgle. Kiedy oświetlą je pierwsze promienie słońca, staną się purpurowo-szare na tle nieba, jałowe i skaliste, prawie księżycowe. Patrzył w lusterko, jak wielkie formacje nikną za niewysokimi wzgórzami. Stwierdził, że drugiej wizyty tutaj nie będzie. Pożegnanie na zawsze. Okazało się, że to doskonała lokalizacja.

Od Edynburga dzieliła go nadal ponad godzina drogi, a prognoza przewidywała deszcz. Nie powinien on jednak ugasić ognia. Zanim spadną pierwsze krople, żar będzie taki, że tylko powódź mogłaby powstrzymać destrukcję. Jego priorytetem było jak najszybciej, chociaż z zachowaniem ostrożności, dojechać do domu. Tyle zostało do zrobienia.

Ta kobieta poddała się łatwiej, niż się spodziewał. On by walczył do końca, cały swój gniew i żal skupiłby na stawianiu oporu. Ona prosiła, błagała, a na koniec nieprzekonująco płakała i wyła. Pomyślał, że życie jest tanie, bo ludzie najczęściej nie doceniają jego wartości. On doceniał. Ciągle docierał do granic swoich możliwości, dokładał starań, żeby się uczyć, przekraczać oczekiwania. Spalał się, spragniony wiedzy, jak inni spragnieni są pieniędzy, chciał, żeby nikt mu nie dorównał. To dlatego czuł się zmuszony zabijać. Gdyby nie poświęcił tej ostatniej, zawsze otaczałyby go kobiety niezdolne do usatysfakcjonowania jego intelektu.

Jadąc, słuchał płyty CD z nauką języka. Lubił uczyć się co roku nowego. Tym razem był to hiszpański. Jeden z łatwiejszych, przyznawał przed sobą z poczuciem winy, ale przecież miał wystarczająco dużo innych spraw na głowie. Czyż można się po nim spodziewać, że weźmie się za coś bardziej skomplikowanego, kiedy przeprowadza tyle badań i tyle podróżuje?

– Wychodzi na to, że w ogóle nie mam wolnego czasu. – Królik śmignął z pobocza. Nadepnął na hamulec, nie po to, żeby oszczędzić zwierzę, ale przez zaskoczenie ruchem na skraju pola widzenia. – Cholera! – Był rozkojarzony, znowu mówił do siebie. To oznaka, że jest przemęczony. I zestresowany. Do późna nie kładł się spać, bo toczył spór. Tylko dureń może sądzić, że łatwo jest przekonać inteligentną kobietę, żeby zrobiła to, co dla niej najlepsze. To było wyzwanie, nawet dla człowieka o jego umysłowości. Im kobieta bystrzejsza, tym trudniej. Ale na koniec czeka go nagroda.

Zatrzymał się na przedmieściach Edynburga i napił się ciepławej kawy z termosu. Nie mógł ryzykować pójścia do kawiarni. Mimo że prawdopodobnie nie wzbudziłby zainteresowania – nikt nie ma ochoty gapić się na mężczyznę w średnim wieku, z obwisłym brzuchem i brzydką łysinką – byłoby głupio, gdyby jego podobiznę, powracającego tą trasą do miasta, nagrały kamery telewizji przemysłowej.

Hiszpański głos dźwięczał w tle, dopóki nie trzepnął w wyłącznik. To był wielki dzień, dlaczego nie miałby tym razem pozwolić sobie na przerwę? W domu czeka dama, której trzeba okazać wiele troski i uwagi. Przez jakiś czas nie będzie w stanie wyraźnie mówić. Faktycznie, będzie jej pewnie potrzebna terapia mowy. Na szczęście dla niej, on był utalentowanym nauczycielem w wielu dziedzinach. Niesienie pomocy będzie dla niego przyjemnością i przywilejem.2

Inspektor Luc Callanach zastanawiał się, ile czasu minie, zanim skończą się docinki, a one nawet się jeszcze nie zaczęły. To był jego drugi dzień w Szkockim Wydziale Śledczym Policji w Edynburgu. Znalazł się w przygnębiająco szarym, starzejącym się budynku, który w niczym nie przypominał centrum nowatorskich śledztw kryminalnych. Wczoraj przedstawiano go, więc poszło łatwo: tylko briefingi i spotkania ze zwierzchnikami nazbyt świadomymi wagi poprawności politycznej, żeby ośmielali się robić sobie żarciki z jego akcentu albo narodowości. Ci, którzy mieli niższą szarżę od niego, nie będą tacy uprzejmi. To chyba nieprawdopodobne, żeby szkocka policja kiedykolwiek zintegrowała się z detektywem – pół Francuzem, pół Szkotem.

Callanach ustalił termin zebrania. Krótko przemówi i wyjaśni, jak zamierza prowadzić śledztwa i czego oczekuje od swoich podkomendnych. Gdy go zobaczą, już będzie źle – archetypiczny Europejczyk z niesfornymi ciemnymi włosami, brązowymi oczami, oliwkową skórą i orlim nosem. Będzie gorzej, jak tylko otworzy usta. Zerknął na zegarek; wiedział, że już ostrzą swój grupowy dowcip. Każąc im czekać, niczego nie poprawi. I chociaż niezbyt mu zależało na ich opinii, wolał spokojne życie, jeśli tylko była na nie szansa.

– Spokój. Zaczynamy – powiedział, pisząc swoje nazwisko na tablicy. Zignorował sceptyczne spojrzenia. – Dopiero niedawno przeprowadziłem się z Francji i zajmie nam trochę czasu, zanim wzajemnie dostosujemy się do akcentu, więc mówcie wyraźnie i powoli.

Zapadła cisza – taka, że z odległej części pokoju dotarły do niego słowa, które można było zrozumieć jako „ty, kurwa, chyba żartujesz”. Jednak zbyt wielu ludzi tam siedziało, żeby dało się zidentyfikować mówiącego. Zaraz potem rozległy się uciszające głosy, wyraźnie kobiece. Callanach potarł czoło i powstrzymał się od spojrzenia na zegarek, bo był przygotowany i postanowił, że będzie tolerował nieuniknione pytania.

– Przepraszam, panie inspektorze, ale czy Callanach to nie jest szkockie nazwisko? Chodzi o to, że nie spodziewaliśmy się kogoś tak bardzo… europejskiego.

– Urodziłem się w Szkocji i wychowano mnie dwujęzycznie, tyle wam powinno wystarczyć.

– Dwu… co? Czy to jest u nas legalne? – zawołała blondyna ku uciesze kolegów policjantów. Callanach widział, jak blondyna patrzy na innych i czeka na ich reakcję. Zauważył, że starała się zrobić wrażenie, że nie jest gorsza od chłopców. Czekał z miną bez wyrazu, znudzony, aż śmiech ucichnie.

– Spodziewam się regularnych aktualizacji spraw. Hierarchia dowodzenia będzie ściśle przestrzegana. Śledztwo zacina się, kiedy jedna osoba nie informuje innych o tym, co wie. Wyższy stopień nie jest usprawiedliwieniem dla zrzucania winy na podwładnych, a niedoświadczenie nie usprawiedliwia niekompetencji. Przychodźcie do mnie omawiać zarówno postępy, jak i problemy. Jeśli chcecie się skarżyć, dzwońcie do swojej matki. Mamy obecnie trzy sprawy w toku i zostaną wam rozdzielone zadania. Pytania?

– Sir, czy to prawda, że był pan funkcjonariuszem Interpolu? – zapytał detektyw. Callanach domyślał się, że nie miał więcej niż dwadzieścia pięć lat. Sama ciekawość i entuzjazm, takie jak u niego, gdy był dwudziestopięciolatkiem. Zdawało się, że to wieki temu.

– Zgadza się – powiedział. – Jak się nazywasz?

– Tripp.

– Cóż, Tripp, wiesz, na czym polega różnica między śledztwem w sprawie morderstwa prowadzonym w Interpolu a prowadzeniem takiego śledztwa w Szkocji?

– Nie, sir – odparł Tripp, spoglądając na lewo i na prawo, jakby się bał, że pytanie jest początkiem niespodziewanego testu.

– Absolutnie na niczym. Jest trup, krewni w żałobie, więcej pytań niż odpowiedzi i presja od góry, żeby sprawę rozwiązać natychmiast i po minimalnych kosztach. Nawet przy ograniczeniach budżetowych nie wybaczę działań powierzchownych. Stawka jest zbyt wysoka, żeby wasze niezadowolenie z nadgodzin wpływało na zaangażowanie się w śledztwo. – Przez chwilę rozglądał się po pokoju, patrząc ludziom w oczy, żeby podkreślić te słowa. – Tripp – odezwał się wreszcie – bierz drugiego detektywa i chodźcie do mojego gabinetu.

Callanach wyszedł bez pożegnania lub rzucenia kilku uprzejmych słów. Tripp bez wątpienia dostawał teraz po karku za to, że się wyrwał, a zespół lamentował nad nowo przydzielonym inspektorem i psioczył na szkocką policję, której nie udało się awansować kogoś ze swoich. Praca policyjna na całym świecie niczym się nie różniła. Naprawdę zmieniała się tylko kawa, w zależności od miejsca. Tutaj kawa była obrzydliwa i Callanach nie był tym zaskoczony.

Jego gabinet najlepiej określało słowo „funkcjonalny”. Będzie musiał awansować na wyższy stopień, żeby gabinet przekroczył próg komfortu. Ale i tak było tu cicho i jasno; podłączono dwa telefony, jakby potrafił rozszczepiać się na dwoje i odbierać dwie rozmowy naraz. Na podłodze stały dwa pudła z rzeczami osobistymi, które czekały na przeniesienie do szuflad i na półki. Nie było wśród nich jednak niczego bardzo ważnego. Przyjechał do Szkocji, żeby zacząć od zera. Kraj swoich narodzin uważał za logiczny wybór – odpowiednie miejsce do zapuszczenia nowych korzeni, nie wspominając o tym, że również jedno z nielicznych, w którym jako posiadacz brytyjskiego paszportu mógł się ubiegać o stanowisko w policji.

Tripp zapukał do drzwi i otworzył je. Za nim stała młoda kobieta.

– Możemy wejść, sir? – zapytał.

Callanach skinął głową.

– A ty jesteś…?

– Detektyw Salter. Miło pana poznać, sir – odparła, prawie nie podnosząc oczu znad swoich butów. Jej skrępowanie było aż irytująco przewidywalne. Callanach cierpiał na niezwykłą przypadłość. Był szaleńczo przystojny. Jego uroda mogła zatrzymać ruch uliczny. I zatrzymywała. Mało kto pojmował, że w dzisiejszych czasach to raczej brzemię niż błogosławieństwo.

– Salter, przedstaw mi procedury od początkowego raportu o przestępstwie przez zamówienie analiz kryminalistycznych po przygotowanie do procesu. Tripp, chcę wyczerpujących notatek na formularzach, w kartotekach i raportów z wyników pracy. Zrozumiano?

– Tak, sir, to nie problem. – Tripp wydawał się zachwycony, że może być użyteczny. Salter zdobyła się tylko na wymruczenie pod nosem kilku słów, które Callanach uznał za wyrażenie zgody.

– Detektywie, moglibyście nas zostawić? – wtrącił się ktoś zza ich pleców. W drzwiach stała policjantka w mundurze. Salter i Tripp uciekli, kiedy wchodziła. Kopniakiem zamknęła za sobą drzwi.

– Jestem inspektor Turner. Ava, skoro mamy ten sam stopień. – Uśmiechnęła się szeroko, najwyraźniej, w przeciwieństwie do Salter, zdolna spojrzeć mu w oczy. Miała około metra siedemdziesięciu wzrostu. Szczupła, o subtelnych rysach, szeroko rozstawionych szarych oczach i kasztanowych, sięgających do ramion, kędzierzawych włosach – chociaż podjęła próby, żeby związać je w kucyk – nie była pięknością według nowoczesnych kryteriów urody przyjętych w reklamach, ale słowo „ładna” stanowiłoby obelgę.

– Callanach – odparł. – Sądząc po twojej minie, domyślam się, że brałaś udział w czymś, w czym ja nie brałem. Powiesz mi czy mam zgadywać?

Ava Turner zignorowała lekceważący ton i spokojnie wyjaśniła:

– Cóż, słyszałam, jak jeden z sierżantów pytał, dlaczego przysłano nam modela od bielizny zamiast prawdziwego policjanta.

– Rozumiem, o co mu chodziło.

– Domyślam się, że jesteś do tego przyzwyczajony. Ale cię pocieszę. To, że jesteś Francuzem, będzie dla większości znośniejsze niż moja osoba.

– Angielka? – zapytał i przesunął szafę na dokumenty.

– Czystej krwi Szkotka, ale kiedy miałam siedem lat, rodzice wysłali mnie do angielskiego internatu, stąd akcent. Przez to traktują mnie jak zarazę. Tym się nie martw. Gdyby już teraz cię polubili, byłbyś skazany na porażkę. Pewnie zanim tu przyjechałeś, miałeś już odpowiednio grubą skórę. Zawołaj mnie, gdybyś miał jakieś problemy, mój numer znajdziesz na liście kontaktów w swoim biurku. Pójdę się przebrać. Właśnie wróciłam z ceremonii wręczania nagród w gminie i nie wytrzymam dłużej w mundurze. Twój zespół to zgrana paczka, tylko nie pozwól im wciskać sobie za dużo kitu.

– W ogóle nie pozwolę wciskać mi kitu. – Podniósł słuchawkę jednego z telefonów i sprawdził sygnał wybierania. Gdy znowu spojrzał przed siebie, okazało się, że mówił do pustej przestrzeni i otwartych drzwi. Opadł na krzesło za biurkiem. Wyjął komórkę, wpisał kilka ważniejszych numerów z listy kontaktów i właśnie zastanawiał się nad opróżnieniem jednego z pudeł, kiedy wparował Tripp.

– Przepraszam, że przeszkadzam, sir, ale właśnie dostaliśmy telefon od policjanta z Braemar. Znaleźli ciało i chcą z kimś o tym porozmawiać.

– A w jakiej części miasta leży Braemar?

– To nie jest w mieście, to jest w Cairngorm Mountains, sir.

– Na litość boską, Tripp, przestań mówić „sir” na końcu każdego zdania i wyjaśnij mi, dlaczego ma się tym zająć Edynburg.

– Podejrzewają, że to ciało kobiety, której zaginięcie zgłoszono kilka tygodni temu, niejakiej Elaine Buxton, adwokat. Znaleźli kawałek materiału podobnego do szalika noszonego przez ofiarę, kiedy widziano ją po raz ostatni.

– To wszystko? Żadnych innych dowodów?

– Wszystko inne zostało spalone, sir, to znaczy… przepraszam. W Braemar uznali, że chcielibyśmy się włączyć na wczesnym etapie.

– W porządku, detektywie. Zbierz wszystko, co mamy na temat Elaine Buxton, potem połącz mnie z Braemar. Za piętnaście minut na moim biurku ma leżeć szczegółowa informacja. Jeśli to zaginiona z Edynburga, jesteśmy już dwa tygodnie do tyłu za jej zabójcą.3

Callanach odłożył słuchawkę. Czuł się zmęczony. Pomyślał, że to przez trudności ze zrozumieniem szkockiego akcentu. Ledwie pamiętał ojca i chociaż matka nalegała, żeby uczył się angielskiego tak jak jej ojczystego francuskiego, z wysiłkiem chwytał sens słów. Sierżantowi z Braemar udało się połączyć śpiewną intonację z dużą dawką kolokwializmów. Callanach podejrzewał, że przede wszystkim z jego powodu, i po paru zdaniach przestał zawracać sobie głowę pytaniem, o czym w ogóle sierżant mówi. Zapisał od niechcenia słowo „akcent”. Tripp będzie musiał wziąć drugi etat jako tłumacz.

Callanach zgodził się na konsultację w sprawie, która formalnie pozostawała poza jego jurysdykcją. Nikt go za to nie polubi, do tego wyda dodatkowe pieniądze i zatrudni ludzi tam, gdzie można było tego uniknąć, ale wyglądało na to, że ciało w górach należało do zaginionej.

Zobaczył Salter mijającą jego gabinet i wystawił głowę zza drzwi.

– Która z bieżących spraw jest bliska rozwiązania? – krzyknął za nią.

– Morderstwo w Brownlow, sir. Sprawca został zatrzymany, właśnie przygotowujemy akta dla prokuratury. Wstępne przesłuchanie przed sądem jest w przyszłym tygodniu.

– Dobrze. Chcę widzieć ciebie, Trippa i dwóch innych z ekipy Brownlow za dziesięć minut w pokoju briefingów. Załatw to. A jak daleko stąd do Cairngorms? – Spojrzenie Salter wystarczyło mu za odpowiedź. Potrzebny będzie śpiwór.

Podczas briefingu atmosfera była napięta. Grupa, którą przeniósł ze sprawy Brownlow, najwyraźniej nie była zachwycona dwugodzinną jazdą, która ich czekała, ani nową porcją papierkowej roboty, kiedy jeszcze nie skończyli starej. Detektywami Trippem, Barnesem i Salter kierował sierżant Lively. Sierżant przyglądał się Callanachowi tak uważnie, jakby inspektor właśnie wypełzł z siedliska zła. Callanach zignorował go i wyjaśnił w skrócie, jaka robota ich czeka. Resztę informacji przekazał policjant, który przyszedł, żeby uaktualnić ich wiedzę na temat śledztwa w sprawie osoby zaginionej.

– Elaine Margaret Buxton, trzydzieści dziewięć lat, rozwiedziona, bezdzietna, pracowała jako prawnik do spraw handlu w jednej z największych kancelarii adwokackich w mieście. Zaginęła szesnaście dni temu. Potwierdzono, że ostatni raz widziano ją w piątkowy wieczór, kiedy wychodziła z siłowni, żeby wrócić do domu. Jej matka zgłosiła zaginięcie następnego wieczoru. Buxton nie pojawiła się na lunchu i nie można było jej złapać ani przez telefon domowy, ani przez komórkę. Jej samochód stał w garażu, walizki – w szafie, ubrania nie zniknęły, paszport leżał tam, gdzie zawsze. To było do niej niepodobne, żeby nie sprawdziła maili w sobotę rano. Jej klucze znaleziono we wspólnym holu wejściowym. Przedstawiono ją jako osobę ogromnie zorganizowaną, na krawędzi pracoholizmu. Przez ostatnie dwa lata wzięła jeden dzień chorobowego.

– Jakiś chłopak albo inni podejrzani? – zapytał detektyw Barnes.

– Były mąż, Ryan Buxton, pracuje za granicą i ma niepodważalne alibi. O żadnym chłopaku nic nie wiadomo. Wszyscy, z którymi rozmawialiśmy, potwierdzają, że jej jedyną obsesją było prawo. Widziano ją tylko albo w biurze, albo w domu, albo na siłowni. Aż do tej pory nie wpadliśmy na żaden ślad.

– Dlaczego policja w Braemar jest pewna, że to zaginiona Buxton? – zapytał Callanach.

– Ostatnia osoba, która widziała Elaine Buxton, miała jej zdjęcie w swojej komórce. Buxton zatrzymała się w barze siłowni, żeby wypić toast na urodziny koleżanki. Rozesłaliśmy zdjęcie i szczegółowo opisaliśmy ubranie. W ten sposób dopasowano sprawę.

– Czy ktoś już skontaktował się z jej rodziną? – chciał wiedzieć Tripp.

Callanach wziął odpowiedź na siebie.

– Nie, i lepiej nie puszczać pary z gęby, dopóki sami nie zobaczymy ciała i miejsca zbrodni. Żeby powiązać sprawy, musimy mieć dowód z DNA.

– To może być nasza zaginiona, ale zabójstwo nie jest naszą sprawą. Będziemy biegać po wsiach, chociaż nawet nie została jeszcze potwierdzona identyfikacja? – zabrał głos sierżant Lively. – Mamy własne sprawy, które musimy kontynuować, a na tamtym poletku jest przecież paru inspektorów. Mogliby rozwiązać sprawę równie dobrze jak każda była gruba ryba z Interpolu.

– Jeśli to jest Elaine Buxton, to uprowadzono ją z Edynburga, co znaczy, że tutaj ją także zamordowano. To bardzo prawdopodobne. Nie chcę stracić możliwości przyjrzenia się miejscu zbrodni tylko dlatego, że wam się nie chce tam pojechać. A co do nieukończonej sprawy z Brownlow… nauczcie się wielozadaniowości. – Callanach zabrał swoje notatki ze stołu. – Przed nami długa droga, więc ruszcie się.

Wrócił do gabinetu i wrzucił do torby szczoteczkę do zębów, płaszcz przeciwdeszczowy i wysokie buty. Zastanawiał się, czy zostawić sierżanta, by nie oglądać jego kwaśnej miny przez następne dwa dni, ale po namyśle postanowił wziąć go ze sobą. Lepsze to, niż dać mu poczucie wygranej. Jego zespół powinien wiedzieć od samego początku, że nie będzie tolerował lenistwa ani niesubordynacji. Nieważne, co sobie pomyślą. Przez najbliższe pół roku będą krytykowali wszystkie jego decyzje, słuszne czy niesłuszne, póki nie znajdą bardziej interesującej ofiary.4

Z miejscową policją spotkali się przy stacji satelitarnej w Braemar. Stamtąd terenówką zawieziono ich w góry. Trzeba było jechać bezdrożami, żeby dotrzeć w okolice miejsca zbrodni, a pogoda się pogarszała. Dojazd zajął kolejną godzinę. Zanim Callanach zobaczył światła i namioty zespołu śledczego, temperatura gwałtownie spadła. Jedyną dobrą stroną tej lokalizacji było to, że nie zjawiła się prasa.

– Kto to znalazł? – zapytał kierowcy.

– Dwóch turystów zobaczyło płomienie z odległego szczytu, ale dopiero po kwadransie marszu znaleźli zasięg, żeby o tym poinformować. Zanim straż pożarna zlokalizowała szałas, spłonął prawie w całości. Obawiam się, że niewiele zostało do oglądania. – Callanach wyjął aparat. Zawsze sam robił zdjęcia na miejscu zbrodni. Później fotografie pokryją ścianę w jego biurze.

Szałas, a właściwie kamienna chata, był raczej miejscem schronienia niż zamieszkania. Nie zamykano go ze względu na turystów zaskoczonych przez burzę albo szukających odpoczynku w połowie trasy. Składał się z jednego pomieszczenia, a jego tylną ścianę stanowiła skała. Callanach ocenił, że liczy kilkaset lat. Teraz nie miał już dachu, który się zapadł, gdy ogień rozgorzał. Szukanie śladów stało się przez to paskudnie trudne. Nawet wielkie głazy fundamentów ścian zmieniły położenie pod wpływem ogromnego żaru. Callanach rozejrzał się wokół aż po horyzont. Nikt nie mógł się tu dostać przypadkiem. Ktoś, kto przywiózł tutaj tę kobietę, starannie wybrał miejsce, upewnił się, że w pobliżu nie ma regularnie uczęszczanych tras turystycznych, i już wcześniej obejrzał wnętrze kamiennej chaty.

– Gdzie jest ciało? – zapytał.

– Kości zabrali, ale ich położenie zaznaczono w środku – poinformował go kierowca.

– Kości? Tylko tyle zostało?

– Obawiam się, że tak. Tkanka miękka całkowicie się spopieliła. Nie wiemy dokładnie, jak długo ciało się paliło, ale to były na pewno całe godziny.

Podeszli do wejścia do chaty, teraz zalanego światłem z przenośnych reflektorów, i przyglądali się, jak dwóch ekspertów kryminalistyki ostrożnie chodzi po zapylonych zgliszczach. Ponure miejsce na śmierć. Dłoń na ramieniu Callanacha powstrzymała go przed wyobrażaniem sobie dodatkowych szczegółów.

– Inspektor Callanach? Jestem Jonty Spurr, jeden z patologów hrabstwa Aberdeen. Obawiam się, że niewiele tu dla pana zostało.

Callanach pokręcił głową.

– Powiedziano mi, że znalazł pan część ubrania. Jak przetrwała, kiedy wszystko inne zamieniło się w popiół?

– To nie jest kompletna część, tylko strzęp szalika, ale wzór był na tyle wyraźny, że jeden z detektywów rozpoznał w nim szalik zaginionej. Leżał przygnieciony kamieniem, a brak tlenu ochronił go przed ogniem. Już jest w drodze do laboratorium na test DNA. Zdaje się, że zostało na nim trochę krwi.

Callanach się zachmurzył.

– To wszystko, co macie? Na pewno musi być coś więcej.

– Takie karty są w grze, inspektorze. Ogień to najgorszy wróg na miejscu zdarzenia. Środek przyspieszający spalanie zazwyczaj można zidentyfikować bez trudu. Niestety, w tej części Cairngorms występuje torf, który dosłownie dodaje paliwa płomieniom. Jestem pewien, że bez torfu ogień nie płonąłby tak długo i tak intensywnie. Kości są bardzo uszkodzone.

– A ślady opon? Muszą być jakieś.

– Można było mieć taką nadzieję, ale najpierw wezwano wozy straży pożarnej, które rozorały ziemię. Nie mieli pojęcia, co jest w środku. Jutro weźmiemy psy i dokładnie przeczeszemy teren, ale dziś wieczór nic z tego, jest za ciemno.

Callanach znów wyjął aparat i zaczął robić zdjęcia szaroczarnej mieszaniny na podłodze.

– Czy umarła tutaj?

– Co do tego nie mogę mieć pewności. Tylko kości zostały, nie dam rady dokładnie określić przyczyny śmierci, chyba że kości coś mi powiedzą. Wiele z nich jest połamanych, szczęka w kawałkach. Coś mi się wydaje, że chodziło o całkowite pozbycie się ciała. Nasz morderca nie chciał niczego zostawić, pewnie miał nadzieję, że nie da się jej zidentyfikować – powiedział patolog, ściągnął gumowe rękawice i rozprostował szyję.

– Sądzisz, że zabito ją gdzie indziej i tutaj przywieziono?

– To ty jesteś detektywem. Ta działka należy do ciebie. Jeśli tutaj nocujesz, przyjdź rano do kostnicy, zobaczysz, co mamy.

– Przyjdę – zapewnił Callanach, rozglądając się za Trippem. Zobaczył, że detektyw ukradkiem podpija kawę z termosu sierżanta Lively’ego. – Tripp, przesłuchaj turystów, dokładnie zaznacz ich pozycję na mapie i czas, kiedy zobaczyli ogień. Chcę odsłuchać ich telefon do służb ratunkowych, a ty pójdziesz tam, gdzie stali, i zrobisz zdjęcie widoku, jaki stamtąd mieli na szałas.

– Już spisują ich oświadczenia, więc nie rozumiem, co by to dało – wtrącił się sierżant Lively.

Ten człowiek zachowywał się jak ktoś, kto za długo jest w służbie. Trudno było z tym walczyć, ale taka postawa nie była czymś wyjątkowym. Callanach pokonał w sobie chęć zrugania go i skoncentrował się na bieżących sprawach.

– Jeśli stwierdzimy, ile godzin szałas się palił, to będziemy mogli określić czas, kiedy morderca stąd odjechał. Wysokość i kolor płomieni, które zobaczyli turyści, pomoże nam to ustalić. Wtedy popytamy miejscowych o rzucające się w oczy pojazdy w określonych ramach czasowych.

– Pan tu jest szefem – wymamrotał Lively, nie zadając sobie trudu, żeby ukryć brak szacunku.

– Gdzie zatrzymamy się na noc, sir? – zapytał Tripp. Przestępował z nogi na nogę, a ręce wbił głębiej w kieszenie. Wyraźnie źle się czuł na otwartej przestrzeni przy takim zimnie.

– Zapytaj miejscowych policjantów, gdzie w pobliżu można znaleźć jakiś nocleg. Powiedz Salter, że rano ma mi towarzyszyć do kostnicy, i chcę, żeby Barnes nie opuszczał miejsca zbrodni, dopóki nie skompletują dokumentacji. Co dwie godziny zdajecie mi raport.

– A jeśli to nie jest Elaine Buxton? Okaże się, że to całkowita strata czasu.

Callanach gniewnie popatrzył na Lively’ego.

– Sierżancie, wszystko jedno, czyj to trup. Z całą pewnością dokonano morderstwa i jeśli możemy wesprzeć śledztwo, to tylko idiota uznałby to za stratę czasu. Więc od tej chwili, skoro nie masz do powiedzenia czegoś związanego z twoją pracą, zatrzymuj osobiste opinie dla siebie.5

Zadzwonił telefon stacjonarny. King przyjrzał się numerowi, zanim odebrał. To był lokalny kierunkowy.

– King – warknął.

– Halo, tu Sheila Klein z kadr. Poproszono mnie, żebym zadzwoniła i dowiedziała się, kiedy możemy się spodziewać pana z powrotem. Zasady uniwersyteckie nakazują przedstawić zwolnienie lekarskie powyżej trzech dni nieobecności.

Reginald King westchnął. Nie znosił tych małostkowych przepisów i zasad, które wiązały go z banalną społeczną egzystencją. Kobieta z drugiej strony linii nie pojęłaby, że pewne aspekty jego życia wymagają większego skupienia niż ten zawód, źle płatny, niedoceniany, nie dający szans na samorealizację.

– Znam punkty swojego kontraktu o pracę.

– Proszę więc powiedzieć, kiedy będziemy mogli się z panem spotkać albo dostać potwierdzenie od pańskiego doktora… – Sheila zawiesiła głos na końcu zdania.

King wyjął klucz z kieszeni.

– Jeszcze parę dni – powiedział. – Może tydzień. Jakiś wirus w płucach, odnowiła mi się astma.

– Kurczę, to fatalnie. Pan wie, że prowadzimy politykę otwartych drzwi. Proszę koniecznie zadzwonić, gdyby musiał pan przedłużyć zwolnienie. Jestem pewna, że dziekan wydziału okaże zrozumienie.

King pomyślał, że dziekan wydziału filozofii nie okaże zrozumienia. Okaże ignorancję, jak zwykle, a ignoranci nigdy nie potrafili go docenić. Sheila nie była nim zainteresowana, bo zajmował się raczej administracją, a nie pracą naukową, kwalifikacje zdobył na uniwersytecie, którego ona wolała nie dostrzegać, nie zrobił kariery, udzielając się towarzysko i nawiązując kontakty zawodowe. Cóż, niech wydział filozofii płaci mu wynagrodzenie, a on będzie miał trochę czasu dla siebie. Profesor Natasha Forge, najmłodsza dziekan na całym Uniwersytecie Edynburskim, na pewno nawet nie zauważy jego nieobecności.

King odłączył telefon. Zszedł dwanaście kroków do piwnicy, włączył światło, odsunął drewniany panel w ścianie i odsłonił dziurkę od klucza. Otworzył ukryte drzwi, wszedł do środka, na dwanaście schodów równoległych do pierwszych, ale ukrytych za grubą warstwą gipsu, cegły i warstwy dźwiękoszczelnej. Na tyłach domu miał tajne pomieszczenie – bez okien, bez hałasu, bez czasu. To była esencja piękna. Gratulował sobie, że tak dobrze je zaprojektował, w pastelowych kolorach, żeby koiło nerwy, z łagodnie odtwarzaną muzyką klasyczną i reprodukcjami obrazów zdobiącymi ściany. Jeśli nie zbadasz gruntownie domu, nigdy się nie dowiesz, że tam z tyłu coś jest. To była jego wyspa. Recytował wiersz Johna Donne’a, gdy otwierał kluczem ostatnie drzwi. Wielki poeta miał rację. Samotny nie będzie pełnią. To dlatego obdarował szczęśliwą osobę szansą towarzyszenia mu w tej podróży. Otworzył drzwi, a wtedy kobieta na łóżku zaczęła krzyczeć.

Elaine Buxton, co do której ostatnio powzięto podejrzenie, że nie żyje, a kości przypisywane jej ciału właśnie leżały na stole do sekcji zwłok, zaś pasma DNA w postaci kodu wirowały w przestrzeni cyfrowej, żeby można było formalnie zarejestrować jej zgon, krzyczała, dopóki nie ochrypła.

– Twoje dziąsła ładnie się goją – powiedział King. Przemawiał do niej łagodnie. Czuł dumę, że nie traci opanowania, choćby nie wiem jak krzyczała. Inaczej postępował z innymi kobietami. Kiedy ją zabierał, drapała, gryzła i kopnęła go tak mocno, że krocze go bolało jeszcze przez tydzień. Nie wymagała łagodnego traktowania. Byłoby to poniżej jego godności.

– Wypuść mnie – poprosiła bezgłośnie Elaine i łzy znów popłynęły z jej oczu. Zirytował się; wiedział, że każdy by się zirytował na widok łez, ale oczekiwał, że tak będzie jeszcze przez jakiś czas. Póki nie nauczy się go doceniać.

– W ciągu miesiąca usta wydobrzeją ci na tyle, że będzie można wstawić sztuczne zęby, potem rozpoczniemy terapię mowy. To nie nastąpi natychmiast, ale przecież jesteś inteligentną kobietą. Musisz dostać jeszcze jeden zastrzyk antybiotyku i więcej steroidów. Proszę, nie opieraj mi się, chcę tylko przyspieszyć proces zdrowienia.

Elaine zaczęła się trząść. Jednak metalowe kajdanki na jej rękach i nogach, z krótkimi łańcuchami, które przykuwały ją do łóżka, nie drgnęły. King wyjął dwie strzykawki. Dotykał jej z szacunkiem, nie chciał powodować niepotrzebnego bólu. Jeszcze tego nie zrozumiała. Najwyraźniej sądziła, że w każdej chwili może zostać potraktowana jak jej atrapa. Szkoda, że musiał zabić tamtą kobietę na oczach Elaine, ale to wszystko należało do procesu edukacyjnego. Musiała wiedzieć, że potrafi być surowy. Każdemu uczniowi musi się pokazać kij i zaproponować marchewkę. Świadomość, że nauczyciel nie będzie tolerował niepowodzenia, to doskonała motywacja.

Bladą, jedwabiście gładką dłonią pogłaskał Elaine po ramieniu. Zadrżała, kiedy poczuła jego dotyk, ale nie powiedziała, żeby przestał. Pomyślał, że może już zaczęła się uczyć. Dlatego wybrał ją. Miesiące obserwacji, czekania, wchłaniania z ukrycia jej dni i nocy. Studiowania jej. Prawdziwe studia, z pełnym zaangażowaniem, a nie nędzna namiastka, którą w dzisiejszych czasach akceptują uniwersytety. To dało owoce. Była doskonała. Umiała się dostosować i była szybka. Nie miała męża czy dzieci, które mogłyby ją rozpraszać. Był świadkiem, jak o szóstej po południu wzięła stos dokumentów prawnych, pracowała całą noc i następnego dnia rano pognała do sądu, jakby przespała dziesięć godzin. Potem poszła na siłownię i wypociła napięcie z ciała. Nie było dla niej niczego ponad siły. Miała motywację, tak jak on. Nieustannie się rozwijała.

Dlatego wybór dublerki jej ciała zakrawał na ironię. Kingowi trudno byłoby znaleźć większe przeciwieństwo. Potrzebował jedynie kobiety mniej więcej w tym samym wieku, mniej więcej tego samego wzrostu i budowy. Była prostytutką, chudą jak patyk (prawdopodobnie po latach nadużywania narkotyków) i ledwie zdolną do sklecenia spójnego zdania, dlatego tym łatwiej przyszło mu się jej pozbyć. Mógł być łaskawszy, ale nie chciała słuchać, kiedy próbował jej wytłumaczyć, jaką usługę ma wykonać – dać mu partnerkę, która doskonale by do niego pasowała.

Nie poznał jej imienia. Teraz na zawsze będzie zaginioną Elaine Buxton. Zaś Elaine Buxton, wymazana ze świata żywych, należała całkowicie i wyłącznie do niego.

– Zmienię ci imię – powiedział. – To może być ważna część procesu dostosowawczego. Ułóż w myślach krótką listę imion, powiedzmy trzy albo cztery. Wyjaśnisz, dlaczego je wybrałaś, potem ja zdecyduję, które najbardziej mi odpowiada. To pozwoli nam dalej pójść razem.

– Skurwiel z ciebie – wyszeptała, kiedy wyjął igłę z jej ramienia.

– Nie powinnaś używać takich pospolitych określeń. Cóż, jesteś zdenerwowana, więc przez jakiś czas okażę ci pobłażliwość.

– Co zrobiłeś z tamtą dziewczyną?

– Nie musisz się o nią martwić. Na koniec jej ofiara stała się usprawiedliwieniem jej zmarnowanego życia.

Elaine spojrzała tam, gdzie wcześniej King starannie rozpostarł wielką plastikową płachtę na ciało dziewczyny. Wykorzystał stary samochód, wynajęty od podejrzanego dilera, który wolałby nie mieć kontaktów z policją, i trzymał wóz w garażu z dala od swojego domu. Pewnego wieczoru pojechał do Glasgow, zabrał dziewczynę, która uprawiała nierząd w swoim stałym miejscu (był tam parę razy, żeby wybrać właściwą) i objechał kilka ulic, aż znalazł spokojną okolicę, gdzie mogłaby zarobić swoje. Bawił go ten pomysł, nawet kiedy przyciskał nasączoną chloroformem szmatę do jej twarzy. Zarobić swoje. W dzisiejszych czasach młode kobiety sądzą, że tyle wystarczy, żeby zarobić kilka funtów. Uważają, że mężczyźni istnieją po to, żeby im płacić, że wystarczy włożyć krótką spódniczkę i umalować usta na czerwono. To było żałosne. A ona zażądała od niego trzydziestu funtów za wsunięcie swojego brudnego języka w jego spodnie. Uwalniał świat od plagi. Może powstrzymał rozprzestrzenianie się strasznej zarazy, gdy owinął ją plastikiem i nie dopuścił do kontaktu z następnym klientem.

Z wielkim trudem zawiózł ją na wózku do ukrytego pokoju, schodami w dół, schodami w górę. To wyglądało na genialny plan, kiedy go obmyślał. Rzeczywistość okazała się bardziej kłopotliwa. Kilka razy rąbnął jej głową o schody, chociaż to nie miało znaczenia. Nie wyjął jej ciała z plastiku, ale pozwolił jej oddychać. Uduszenie nie należało do planu.

Elaine nie podobało się, że przywiózł dziewczynę. Pomyślał, że może za melodramatyczną hiperwentylacją, kręceniem głową i szeroko otwartymi oczami kryje się krztyna zazdrości. Jak mogła uwierzyć, że wprowadzi w ich życie taką brudną, podłą kreaturę?

King utrzymywał dziewczynę w stanie przytomności na tyle długo, żeby uzyskać szczegóły o złamaniach, jakich doznała w przeszłości. Dawne urazy mogą opowiedzieć swoją historię. Zgrubienia kości długo po ich zrośnięciu się ujawnią to, czego nie powinny, nawet jeśli DNA ulegnie zniszczeniu. Zdumiewająco chętnie współpracowała. Wystarczyło, że obiecał jej życie w zamian za żądane informacje. Okazało się, że niewiele jest powodów do zmartwień – palec złamany w drzwiach samochodu i wybity bark, sprawy bez znaczenia. Znacznie ważniejsza okazała się konieczność strzaskania lewego ramienia dziewczyny, bo w tym miejscu Elaine złamała sobie rękę, kiedy jako nastolatka spadła z roweru. Gdyby ta kość pozostała nietknięta, patolog doszedłby prawdy i cała praca Kinga byłaby na nic.

Kiedy już dowiedział się tego, o co mu chodziło, kazał Elaine patrzeć i nie odwracać wzroku. Kiedy założył okulary ochronne, prostytutka wyglądała tylko na zdziwioną. Kiedy naciągnął z trzaskiem gumowe rękawice i nałożył maskę, zaczęła prosić. Elaine tym razem była cicho. Kiedy podniósł kij baseballowy… hmm, to już inna historia. Nie pamiętał reakcji Elaine z tych paru minut. Po raz pierwszy w życiu doświadczył czegoś, co określił jako widzenie tunelowe. Odebrało mu oddech. Zniknęło wszystko poza krzyczącym, skomlącym, śliniącym się, beczącym kawałem żywego mięsa. Widzenie obwodowe nie rozpraszało go. Nie słyszał niczego poza jej zwierzęcymi krzykami. Jeszcze nigdy nie miał poczucia tak intensywnej koncentracji.

Ocknął się – tuż nad nią, z kijem w zaciśniętych dłoniach, z pulsem bijącym tak szybko, jakby przebiegł maraton. Ależ to był napływ adrenaliny. Przez jakiś czas panowała cisza, potem do jego uszu dotarły stopniowo na przemian szlochy i krzyki Elaine. Twarz dziewczyny była zmasakrowana, tak jak zamierzał. Musiał wybić jej wszystkie zęby z zębodołów i połamać szczękę, żeby nie można było dokonać identyfikacji promieniami rentgena. Nie przewidział, że tak go poniesie, kiedy patrzył na swoje rękodzieło – z siniakami na szyi i piersiach. Domyślał się, że są także na brzuchu i nogach, ale nie miał ochoty zdejmować jej ubrania, na pewno zawszonego, żeby to obejrzeć. Czuł, że wzbiera w nim wstyd za nieczystą przyjemność, jakiej doznał. Stracił panowanie nad sobą – nie ma z czego być dumnym – ale czyż nie zasługiwał na to, żeby sobie pofolgować? Lepiej wyżyć się na niej niż na Elaine. Nie chciał umniejszać wartości swojego łupu.

King otrząsnął się ze wspomnień. Patrzył na kobietę, której tożsamość prostytutka przejęła wraz ze swoją śmiercią.

– Jak ci idzie z tymi taśmami? Jestem pewien, że ci się to podoba. Masz zajęcie. Wiem, że znasz już francuski, więc pomyślałem, że rosyjski byłby bardziej ekscytującym wyzwaniem. Jak już znowu będziesz mogła normalnie mówić, przeprowadzę z tobą test i poczynimy prawdziwe postępy.

Włączył system dźwiękowy i głos zaczął wypowiadać słowa, których Elaine nie miała zamiaru słuchać ani powtarzać. King pocałował ją delikatnie w czoło, jak dziecko, postawił przy niej napój proteinowy i wyszedł.

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: