Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Piękna i odważna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 czerwca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Piękna i odważna - ebook

Opowieść o życiu, przygodach i walce najsłynniejszej, najmłodszej i odważnej aż do szaleństwa agentki brytyjskiego Special OperationExecutive, czyli tajnej służby realizującej podczas wojny akcje specjalne na terytorium wroga w okupowanej Europie, według słów Churchilla –„najdzielniejszej z nas wszystkich”. Została niestety schwytana przez Niemców, torturowana i zabita strzałem w głowę w obozie w Ravensbruck, ale wcześniej miała niezwykle burzliwe, romansowe, a potem wojenne życie.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-11-15204-5
Rozmiar pliku: 5,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Mój cel

Tchnąć życie w Violette – taki cel sobie postawiłam. Moim zdaniem dwie istniejące już, skądinąd znakomite, jej biografie tego nie dokonały. Mam nadzieję, że mnie, córce, to się udało choćby w części, z korzyścią dla czytelników.

Niektóre z osób opisanych w tej książce chciały zachować anonimowość. Zdarzało się też, że żyjącym ludziom przydzieliłam role, których być może nie odegrali, lecz wykazali się odwagą w innych sytuacjach. Czasem tworzyłam fikcyjnego konspiratora, który przeprowadzał prawdziwe akcje. Wszystkie wydarzenia i dialogi oparłam głównie na rodzinnych opowieściach o ludziach przez lata działających we Francji i w Wielkiej Brytanii, na raportach Ministerstwa Wojny i dokumentach z National Archives, które posłużyły ożywieniu postaci Violette. Tak było między innymi ze sceną na Burnley Road, kiedy Philippe objaśnia Violette zadania, jakie ma wykonać podczas swojej pierwszej misji. W rzeczywistości rozmowa ta odbyła się w maleńkiej sypialni Johna. By nadać dialogowi autentyczności, słowa zaczerpnęłam wprost z raportu Philippe’a dla Ministerstwa Wojny.

Nie jest to biografia w ścisłym tego słowa znaczeniu, a raczej bogata w informacje i oparta na skrupulatnych badaniach rekonstrukcja dramatycznych wydarzeń z dwóch misji Violette w 1944 roku, zakończonych tragicznie w styczniu 1945 roku.

Trzytygodniowy pobyt Violette w kwietniu 1944 roku w Rouen, mieście pełnym uzbrojonych po zęby gestapowców, niemieckich żołnierzy, francuskiej policji i milicji, zawsze traktowano pobieżnie. A był to długi czas spędzony samotnie w najbardziej niebezpiecznym rejonie Francji, na kilka miesięcy przed D-Day, pod okiem i lufą wroga. Violette miała się dowiedzieć, jak doszło do zniszczenia siatki konspiracyjnej i co się stało z jej członkami. Wiadomo było, że wielu ludzi torturowano, wielu zginęło, a ich rodziny poddawano szykanom. Gromadziła informacje i przekonywała tych, którzy nie zawsze chcieli kontynuować niebezpieczne misje sabotażowe zlecane przez Londyn w przededniu D-Day.

Nie wszystkie osoby, które wniosły wielki wkład w powstanie tej książki, doczekały się wzmianki. Niektóre prosiły, by ich nie wymieniać, pozostałe serdecznie przepraszam. Jest mi naprawdę wstyd. Sami doskonale wiecie, jak bardzo jestem wam wdzięczna. Obficie, lecz ostrożnie korzystałam z zasobów internetowych. Przewertowałam wiele książek i artykułów, z których czerpałam ważne informacje. Zamieszczona w książce bibliografia jest pewną formą podziękowania tym, których teksty i obrazy ogromnie pomogły mi podczas pisania. Wszystkim składam wyrazy wdzięczności.

Oczywiście cała odpowiedzialność za wszelkie błędy, czy to historiograficzne, czy inne, a także za zamierzone lub nieumyślne uchybienia spada wyłącznie na mnie.

Dziękuję, że postanowiliście przeczytać tę książkę. Mam nadzieję, że spodoba się wam podróż, którą podjęłam i opisałam dzięki uprzejmemu wsparciu wielu osób.

Na koniec dziękuję mojej mamie, Violette Szabó, i jej matce, Reine Bushell (z domu Leroy), bo gdyby nie one, pula odwagi na świecie byłaby znacznie mniejsza, a książka, którą oddaję w wasze ręce, w ogóle by nie powstała.

Tania Szabó, córka Violette

Powes, Walia, 2015Przedmowa Jacka Higginsa

Zaraz po klęsce pod Dunkierką, gdy Wielka Brytania samotnie trwała na skraju okupowanej przez niemieckie wojska Europy, Winston Churchill zaproponował powołanie instytucji, którą nazwano Special Operations Executive (SOE, Kierownictwo Operacji Specjalnych). Miał to być oddział tajnych agentów działających na okupowanych terytoriach i siejących tam jak największe spustoszenie.

Z powodów logistycznych celem numer jeden akcji SOE była Francja, leżąca naprzeciw, po drugiej stronie kanału La Manche. Churchill rozkazał podpalić Europę, a zrobić to mieli właśnie agenci SOE, przybywający na spadochronach, kutrami torpedowymi i lekkimi samolotami, na przykład lysanderami, które mogły lądować na zaoranym polu i z niego startować.

Skąd jednak mieli brać się chętni do takich operacji? Ludzie zdecydowani skoczyć w całkowitą ciemność na nieznanym terenie, uzbrojeni po zęby, gotowi wciągać do walki siły przeciwnika i pogodzić się ze straszliwym losem w razie złapania ich przez wroga wyznającego zasadę, że są dozwolone najstraszliwsze tortury…

Gdzie SOE mogło więc szukać agentów? Co dziwne, nie w wojsku, lecz po prostu wśród zwyczajnych ludzi, często wśród kobiet. Takich jak Violette Szabó.

Szabó urodziła się w Paryżu. Jej matka była Francuzką, ojciec – Anglikiem. Przed wybuchem wojny rodzina przeniosła się do Anglii. Violette wyrosła na piękną dziewczynę, zdumiewająco podobną do Ingrid Bergman. Wyszła za mąż za Étienne’a Szabó, oficera Legii Cudzoziemskiej o francusko-węgierskich korzeniach, który zginął pod El Alamejn. Pogrążona w żalu, zaoferowała swoje usługi SOE. Nie ukrywała, że szuka osobistej zemsty.

W kwietniu 1944 roku przerzucono ją do Francji. Sama dotarła pociągiem do dalekiego Rouen i na nowo zorganizowała tam rozbitą przez Niemców ważną siatkę ruchu oporu.

Wróciła do Anglii na pokładzie lysandera, ale mniej więcej pięć tygodni później, w czerwcu 1944 roku, poleciała do Limousin, gdzie razem z miejscowymi maquis niszczyła niemieckie linie komunikacyjne. Wpadła w zasadzkę przygotowaną przez esesmanów z pułków Das Reich i Deutschland. Mimo odniesionych ran ostrzeliwała się ze stena; swojemu towarzyszowi, Anastasie, kazała uciekać.

Od czerwca do sierpnia 1944 roku była przesłuchiwana i torturowana przez SS. Później przewieziono ją do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück, gdzie, tak jak inne więźniarki, zapadła na zdrowiu w wyniku drastycznego niedożywienia.

W obliczu nieuchronnego końca wojny Niemcy zdecydowali się pozbyć Violette. Rozstrzelano ją, a jej ciało prawdopodobnie spalono.

Gdy w 1946 roku Violette odznaczano pośmiertnie Krzyżem Jerzego, podczas wzruszającej uroczystości order odebrała jej czteroletnia córka Violette, Tania, która po wielu latach napisała tę zupełnie wyjątkową opowieść o życiu i działaniach matki.

Jack Higgins

Wyspy Normandzkie

kwiecień 2007

Przedmowa Jeana-Claude’a Guieta, amerykańskiego radiotelegrafisty

Z pewnym zaskoczeniem przyjąłem propozycję napisania wstępu do książki Piękna i odważna, nie miałem bowiem żadnego doświadczenia w tego rodzaju przedsięwzięciach. Uznałem jednak, że będzie to dobra okazja, by wrócić myślami do dawnych osobistych uczuć i wspomnień.

Jest to opowieść o osobie, którą znałem krótko, ale pamiętam dokładnie i wspominam z czułością. Po tym, jak poznałem Violette i całą ekipę, nie widzieliśmy się przez trzy tygodnie. Zobaczyliśmy się dopiero w Hazells Hall, gdzie przez trzy dni czekaliśmy na wylot. Później sporadycznie widywaliśmy się w ostatnich dniach przed jej aresztowaniem. Grupę Salesman, zrzuconą na spadochronach w departamencie Haute-Vienne w regionie Limousin, tworzyły cztery osoby. Jej dowódcą był major Charles Staunton (właśc. Philippe Liewer), który włączył mnie do niej po rozmowie, w której bez ostrzeżenia przeszedł z doskonałej brytyjskiej angielszczyzny na równie świetną paryską francuszczyznę. Ponieważ zrobiłem to samo, uznał, że spełniam jego oczekiwania dużo lepiej niż inni, po czym zaproponował lunch.

Właśnie wtedy, przy stole, poznałem resztę – instruktora do spraw broni i specjalistę od prac saperskich Boba Mortiera (właśc. Bob Maloubier), kanadyjskiego kapitana w czapce wciśniętej zawadiacko na bakier, i naszą kurierkę Corinne (właśc. Violette Szabó) z FANY (First Aid Nursing Yeomanry – pielęgniarskiej służby kobiet). Czwarty byłem ja, radiotelegrafista Claude (właśc. Jean-Claude Guiet). Pozostała trójka miała już doświadczenie w akcjach: Philippe i Bob w siatce, którą Philippe stworzył w Normandii, Violette także w Normandii po tym, jak siatkę rozbito i należało sprawdzić, czy coś da się uratować – wyjątkowo niebezpieczne zadanie.

Byłem więc neofitą przygotowującym się do swej pierwszej misji. Niedawno awansowałem na podporucznika, ale nie miałem na razie stosownego munduru. Na spotkanie przyszedłem w zwykłej bluzie bez dystynkcji. Mimo autentycznych wysiłków całej trójki nie stałem się jeszcze członkiem grupy, a brak munduru i dystynkcji nie ułatwiał sytuacji. Rozmowę kierowali, tak by dowiedzieć się o mnie jak najwięcej. Był to więc dla mnie trudny posiłek, jako że tamci się znali i często nawiązywali do wydarzeń z przeszłości. Zdumiało mnie, że nie przywiązują wagi do kwestii bezpieczeństwa. W Hazells Hall żartowaliśmy i przyjacielsko przekomarzaliśmy się, lecz o zbliżającej się operacji nie mówiło się ani słowa.

Violette miała już konspiracyjne doświadczenie, chodziła więc w aurze weterana. Różnica wieku między nami nie była jednak duża. Miała ogromne poczucie humoru i chętnie robiła nam kawały, dlatego kiedy po powrocie z nieudanego lotu obudziła nas bardzo wcześnie z wiadomością, że zaczęła się inwazja, początkowo podejrzewaliśmy ją o kolejny żart.

Już w samolocie, nad strefą zrzutu we Francji, tuż przed planowanym skokiem mrugnęła do mnie. Uznałem to wtedy za rodzaj flirtu. Była to pewnie typowo męska reakcja. Teraz, kiedy to wspominam, zdaję sobie sprawę, że w miły sposób chciała mi dodać pewności siebie.

We Francji widziałem ją tylko trzy razy: dwukrotnie w restauracji podczas wspólnego posiłku i jeden raz sam na sam w przeddzień jej wpadki – głównie dlatego że jako amerykański radiotelegrafista grupy byłem jedynym kontaktem z Londynem i miałem trzymać się z dala od wszelkich działań operacyjnych. Ostatniego dnia Violette odprowadziła mnie do bazy w domku obok młyna. Była naszą kurierką i chciała wiedzieć, gdzie można mnie znaleźć. Prowadziła rower, którym miała pojechać następnego dnia. Powiedziała mi tylko, że nazajutrz wybiera się na wycieczkę. Była to miła rozmowa, choć nic o sobie nawzajem nie wiedzieliśmy, poza tym, że ona jest Corinne, a ja Claude. Mówiła o naszym dowódcy, Charlesie Stauntonie, którego podziwiała, a także o swoim zdecydowaniu i poczuciu obowiązku. Cieszyłem się, że będziemy się widywać częściej.

Dwa dni później zdenerwowany przekazywałem wiadomości o jej schwytaniu. Byłem bardzo zajęty, ale czułem, że mi jej brakuje. Dopiero po wojnie poznałem jej prawdziwe nazwisko, dowiedziałem się więcej o niej samej i o jej misji w Normandii. Jej osobowość, życzliwość, troska o innych i sprawność wywarły na mnie i na wszystkich, którzy się z nią stykali, wielkie wrażenie.

Jean-Claude Guiet, odznaczony Krzyżem Wojennym

Tucson, Arizona, USA

kwiecień 2007CZĘŚĆ I

1 Skok w ciemno

Noc z 5 na 6 (środa–czwartek) kwietnia 1944 roku.
Wielki Tydzień, pełnia Księżyca

„Wysoko, z samolotu skoczyła w ciemność nocy”.

Oda do Violette autorstwa jej ojca, Charlesa Bushella, 1946

Zaplątany w żywopłot spadochron leżał w całej okazałości. Gdzieś na południe od Paryża ubłocona Violette próbowała się z niego wyplątać, gdy nagle zamarła. Usłyszała przytłumione głosy. Kroki w ciemności, coraz bliższe. Język – po jakiemu oni mówią? Francuski? Niemiecki? Wstrzymała oddech i nadstawiła uszu. Pot zalewał jej oczy. Dać się złapać podczas lądowania, nim się cokolwiek zaczęło – to byłoby żałosne. Dwaj mężczyźni zatrzymali się niedaleko na papierosa. Wciąż rozmawiali i wprawdzie słychać ich było niezbyt wyraźnie, zorientowała się, że to Francuzi. Ale jacy Francuzi? Przyjaciele czy wrogowie? Wyjrzała spomiędzy jeżyn i najpierw wydało jej się, że to robotnicy z gospodarstwa. Instynkt i wyszkolenie podpowiadały jednak, że nigdy nie wolno niczego zakładać. Niemcy z pewnością też tworzą we Francji tajne organizacje. Chwilę później dostrzegła broń i mundury żandarmerii – paramilitarnej, lokalnej policji petainowskiej Francji. Wielu jej członków należało do ruchu oporu, lecz równie wielu było mu przeciwnych. Niektórzy wstępowali do nich po to, by donosić swoim niemieckim panom.

Dyskusja stawała się coraz bardziej ożywiona. Violette nie drgnął nawet mięsień. Tkwiła w zimnych i wilgotnych krzakach, oddychała cicho i wolno. Była pełnia Księżyca. Od czasu do czasu z południa nadciągała pojedyncza chmurka. Za dnia spadł kilka razy drobny kwietniowy deszcz, podobną pogodę zapowiadano na następny dzień.

Mężczyźni poszli dalej, pochłonięci rozmową. Być może słyszeli monotonny huk maszyny, która nadlatywała z północy, wioząc na pokładzie Joes, lecz nie zauważyli szczupłej, młodej kobiety w stroju spadochroniarza zaplątanej w stos lin i jedwabiu, z kostką lekko obolałą po twardym lądowaniu. Być może jutro rano na widok propagandowych ulotek leżących na ulicach sąsiednich miejscowości, między innymi Châteauroux, pomyślą, że to, co słyszeli w nocy, było tylko buczeniem alianckiego samolotu, który zrzucił swój papierowy ładunek. Takie naloty zdarzały się często i tak naprawdę miały odwrócić uwagę od głównej operacji, jaką było przerzucanie do Francji agentów – jednych dowożono na prowizoryczne lądowiska, inni skakali ze spadochronami.

Piękna byłaby z tego suknia, przemknęło przez głowę Violette, gdy uwalniała się i w pośpiechu zbierała jedwab spadochronu. Zakopała go potem w krzakach, w płytkim rowie, pod grubą warstwą wilgotnych zeszłorocznych liści. Pierwszy strach szybko minął – miała przed sobą misję, nie żadne ćwiczenia – i poczuła dreszcz przygody. Wciągnęła głęboko powietrze. Oczy przywykły już do ciemności, szybko rozejrzała się. W mroku wypatrywała grupy odbioru zrzutu i swego dowódcy, Philippe’a Liewera (w Wielkiej Brytanii używającego pseudonimu major Charles Staunton), który miał jej towarzyszyć aż do Paryża. Uśmiechnęła się zadowolona, że ma za sobą pierwszą przeszkodę – strach przed złapaniem. Opanowała go i pokonała.

Opinie, jakie wystawiono Violette w SOE na zakończenie szkolenia, były… różne. Gdyby je poznała, prawdopodobnie nie byłaby zachwycona. Niektórzy z instruktorów z pewną wyższością i najwyraźniej bardzo powierzchownie oceniali tę młodą pół-Francuzkę, pół-Angielkę.

Po ukończeniu w sierpniu 1943 roku w Winterfold wstępnego kursu kwalifikującego Violette Szabó wykazywała zdecydowane cechy przywódcze. Rozczarowywały jednak jej przeciętne wyniki ze sprawności technicznej i z posługiwania się alfabetem Morse’a. Za inteligencję przyznano jej 5, ale ogólna ocena – D nie była zbyt obiecująca: „Spokojna, wytrzymała fizycznie, uparta dziewczyna o przeciętnej inteligencji. Szuka podniecających doświadczeń i przygody, ale nie jest całkowicie niepoważna. Bardzo pewna siebie, dobrze sobie radzi w kontaktach z innymi. Dzielna i wytrwała. Nie daje się łatwo ponosić nerwom. W ograniczonym zakresie, niewymagającym szczególnej inteligencji, odpowiedzialności i nie nadto nużącym, może być chyba przydatna, na przykład jako kurier”.

Pierwszy raport z 7 września (z nieczytelnym podpisem) dotyczący kursu paramilitarnego brzmi: „Poważnie się zastanawiam, czy jest to kursant odpowiedni dla naszych celów. Wydaje się, że brak jej poczucia odpowiedzialności, i choć dobrze funkcjonuje w grupie, nie wykazuje inicjatywy ani ideowości. Po francusku mówi z angielskim akcentem”.

W SOE Violette trafiła między ludzi pochodzących z różnych warstw społeczeństw angielskiego i europejskiego. Sama wywodziła się ze środowiska robotniczego Anglii, a we Francji obracała się w kręgach drobnego mieszczaństwa. Mówiła doskonałą francuszczyzną z akcentem charakterystycznym dla północy kraju, gdzie kiedyś mieszkała i się uczyła. Każdego roku jeździła też na jakiś czas do Francji pod granicę belgijską do pracy. Nauczyła się bez wysiłku poruszać w różnych kręgach społecznych. Okazała się najwłaściwszym materiałem na agenta – lepszym, niż w SOE mógł sobie ktokolwiek wyobrazić. Była też wyjątkowo wysportowana oraz świetnie strzelała z broni długiej i krótkiej.

Pełna życia i bardzo atrakcyjna, zdawała sobie z tego sprawę na własny, spokojny i bezpretensjonalny sposób. Lubiła romantyczne spotkania, miała rozrywkowych kuzynów i kompanów do tańca, na ślizgawkę i na rower. Urzekała miękkim francuskim akcentem i wesołością. Była wolnym duchem, uwielbiała kino, tańce i rowerowe przejażdżki. Bywała na dancingach, choćby w Locarno w Streatham, w Hammersmith Palais i Trocadero. Znakomita gimnastyczka i tancerka, świetna pływaczka i łyżwiarka, zwykle w tych konkurencjach zostawiała swoich braci i kuzynów daleko w tyle.

Inni agenci wywodzący się z podobnych środowisk jak Violette nie wypadali w raportach lepiej od niej. Zdawała sobie sprawę, że niektórzy z instruktorów, zwłaszcza wojskowi, bardzo różnili się od niej pochodzeniem i wykształceniem, nie byli jednak w stanie osłabić w niej ducha ani zniechęcić do walki bez względu na to, jakich metod używali. Na szczęście, tak jak wszędzie, i tu byli ludzie, którzy potrafili wyłowić agentów z prawdziwego zdarzenia i dostrzegli w Violette talent, inteligencję i wolę zwycięskiego ukończenia trudnego kursu.

Violette często okazywała swą frywolność, ale i determinację w dzieciństwie, jako nastolatka, młoda pracująca kobieta, wreszcie w różnych „szkołach specjalnych” SOE, rozrzuconych w Anglii, Walii i Szkocji. Koledzy z kursów lubili jej towarzystwo, zwłaszcza kiedy przewodziła im, gdy robili żarty przełożonym. Jako młoda dziewczyna przepędziła chłopaków znęcających się nad jedną z jej koleżanek. Ku prawdziwemu przerażeniu mojej babki pozwalała ojcu, by kładł jej na głowie jabłko i zestrzeliwał je z wiatrówki, przy czym oboje radośnie chichotali.

* * *

W latach wielkiego kryzysu w Anglii Bushellowie postanowili zamieszkać w Paryżu, gdzie Reine zajęła się krawiectwem, a Charles pracował jako prywatny taksówkarz i kierowca. W wieku czterech lat Violette zobaczyła urzekającą stolicę Francji. Mój dziadek nie miał jednak ochoty uczyć się „tego cholernego francuskiego”, gderał tak długo, aż – choć niechętnie – wrócili do Anglii. Okazało się jednak, że znalezienie porządnej pracy było bardzo trudne, nie udawało się też utrzymać własnego małego biznesu. Na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych coraz częściej brakowało pieniędzy, choć Reine szyła na zamówienie, a od czasu do czasu wygrywała turnieje wista, w czym celowała.

Dla obojga rodziców, zwłaszcza dla Reine, decyzja o wysłaniu dzieci dla ich dobra do jej rodziców i siostry we Francji była bardzo bolesna. Roy i Violette mieli tam chodzić do szkoły, póki sprawy w Anglii nie ułożą się lepiej. Lata spędzone we Francji dały im dużo więcej także pod względem wykształcenia, niż zyskaliby w Anglii. Mieszkali tam siedem długich lat, stali się więc małymi Francuzami, przyjęli styl życia zasiedziałej francuskiej rodziny mieszczańskiej: babci Blanche Leroy, dziadka Eugène’a Leroya, ciotki Marguerite, gospodyni u Chorletów, później żony Victora Hoëza. Bliscy krewni żyli w Pas-de Calais, w Pikardii i w departamencie Nord, w pobliżu granicy belgijskiej. Mówiło się tam z akcentem z Pikardii i miast pogranicznych, zupełnie innym niż paryski.

Siedem długich lat we Francji było dla małych Bushellów szczęśliwym czasem. Całkowicie upodobnili się do swych francuskich kuzynów i przyjaciół z sennych wiosek Quevauvillers, Pont Rémy i Englefontaine. Reine odwiedzała ich rzadko, tylko kiedy zaoszczędziła nieco na podróż i na coś jeszcze, by na tle francuskich Leroyów nie wyglądać na biedaczkę.

Vi, jak nazywano ją we Francji, odebrała porządną edukację w Noyelles-sur-Mer w pobliżu Étaples i w katolickiej szkole z internatem w Abbeville. Wszystko skończyło się nagle, gdy miała dwanaście lat i ojciec ściągnął dzieci z powrotem do Anglii, by nie stały się cudzoziemcami, obcymi w jego powiększającej się rodzinie.

Charles chciał, by byli Anglikami, tak jak on, a jednocześnie znali „ten cholerny język”. Violette i Roy mieli już w Anglii młodszych braci: Johna i Noëla, nazywanego George’em, po których przyszedł na świat Harry, uroczy chłopczyk, który zmarł w wieku pięciu lat na dyfteryt, i najmłodszy Dickie, urodzony w 1934 roku. Reine ciężko przeżyła śmierć Harry’ego. Jeszcze po wielu latach w Australii mówiła o tej bolesnej stracie. Bała się, że Dickie może podzielić jego los. Tęskniła do starszej dwójki mieszkającej we Francji, którą chciała mieć blisko siebie.

Charlie i Reine cieszyli się, że dzieci będą dorastały razem. W roku 1932, jeszcze przed końcem Wielkiego Kryzysu, Reine nie zdawała sobie jednak sprawy, z czego Roy i Violette muszą zrezygnować, by wrócić do dość skromnego życia na Talbot Road w londyńskiej dzielnicy Bayswater. Dodatkowo teraz ledwo mówili po angielsku. Nauka w Anglii przychodziła im z trudnością, nie tylko z racji problemów językowych – lekcje wyglądały tu inaczej, inne też były akcenty kładzione na kwestie narodowe.

Charlie, choć wybuchowy, ale przy tym służbista upierający się przy własnej wizji dyscypliny, bywał wręcz nadmiernie szczodry wobec przyjaciół i tych, których za takich uważał. Kochał swoje dzieci i był dumny z kwitnącej rodziny, którą stworzyli wraz z Reine, ze swej ładnej, roztropnej i wykształconej francuskiej żony, która uparcie twierdziła, że skoro musi prowadzić angielską kuchnię, będzie to robiła lepiej niż Angielki. Charlie zawsze namiętnie kochał swoją niezależną francuską małżonkę, która nauczyła się doskonale mówić i pisać po angielsku, ale nigdy nie pozbyła się czarującego francuskiego akcentu. Była to miłość trwająca aż do sędziwego wieku. Nawet gdy dzieci już dorosły, wciąż pisał wiersze miłosne dla swej ukochanej królowej, Reine.

* * *

Charlie Bushell był bardzo niezależny w swoich przedsięwzięciach biznesowych, nie miał jednak głowy do utrzymania ich na dłuższą metę. Pomysł, początek – owszem. Oryginalne pomysły zawsze znajdowały sobie jakąś niszę na tym czy innym rynku, lecz drobiazgowe planowanie i wytrwałość po prostu nie leżały w jego naturze. Nie chciał robić niczego nielegalnego, ale czasem balansował na granicy prawa. Jedna z jego sióstr, Florrie Lucas, mawiała żartem, że kiedyś na pewno będzie miał kłopoty z policją.

Nie pogardzał królikiem albo inną zwierzyną od kłusownika. Zawsze coś kombinował, doszło więc do tego, że podczas pierwszej wojny światowej wyrzucono go z wojska za „zaopatrzenie”. Zrehabilitował się jednak i awansował z sierżanta na porucznika w Royal Horse Transport.

– Walczyć z systemem to nie zbrodnia – mówił przyjaciołom – ale złamać prawo – tak. Postanowił zostać uczciwym, prawym obywatelem, zwłaszcza po okropnościach, jakie oglądał, gdy powoził konnymi ambulansami i prowadził ciężarówkę na froncie. Miał szczęście, bo w 1918 roku doczekał końca wojny cały i zdrowy.

* * *

Wojna w 1940 roku była okrutna i brutalna. W Wielkiej Brytanii szukano kandydatów na agentów, którzy mieli zostać przerzuceni do Francji i innych państw Europy, by wesprzeć miejscowe organizacje ruchu oporu i zbudować siatki SOE. Najpierw zamierzano stworzyć i wyposażyć grupy prowadzące akcje sabotażowe, zorganizować ekipy odbioru zrzutów i szkolenie członków Résistance, potem znaleźć odpowiedni teren na zrzutowiska, wreszcie zgromadzić i przekazać informacje zebrane w trakcie tych działań.

W czasie gdy pierwsi agenci budowali sieci i zaznajamiali się z warunkami we Francji, talent Violette dostrzegł George Clement tuż przed swoim wyjazdem jako Édouard, radiotelegrafista siatki Parsons powstałej wokół Rennes w Bretanii; 1 lipca 1943 roku Violette otrzymała poświadczenie bezpieczeństwa.

George był też doradcą SOE (jako E. Alexander) i to on wspomniał kapitanowi Jepsonowi, że poznał kandydatkę na agentkę i radził zadzwonić do niej pod numer Bayswater 6188, nim przechwyci ją na stałe sekcja belgijska, z którą już współpracowała, gdy niecierpliwie czekała, by „robić coś pożytecznego”. Północnofrancuski akcent Violette sprawiał, że doskonale nadawała się do pracy po obu stronach francusko-belgijskiej granicy. Mówiła także trochę po niderlandzku i flamandzku. Znała teren, bo w dzieciństwie i jako nastolatka jeździła do Liège z ciotką Marguerite i Chorletami oraz krótko pracowała w biurze ich fabryki, gdy wybuchła wojna.

George Clement, cztery lata starszy od Violette, urodził się w Piotrogrodzie. Do szkoły chodził w Anglii, studiował w Brasenose College w Oksfordzie, po czym wstąpił do wojska, a później do SOE. Violette spotykał przy różnych okazjach w eleganckich londyńskich klubach i wtedy właśnie uznał, że może być dobrym nabytkiem dla brytyjskich służb. Wspomniała, że chciałaby robić coś na północy Francji, gdzie mieszkają jej ciotki i dziadkowie. Nie wiedziała, że została już skrupulatnie sprawdzona przez SOE i poddana różnym testom, po których kapitan Jepson zaproponował jej przystąpienie do francuskiej sekcji SOE (Sekcji F).

Przez kilka miesięcy w 1941 roku, po zakończeniu pracy w kobiecej służbie rolnej i tuż przed przystąpieniem do SOE, Violette razem ze swą przyjaciółką Elsie Gundry obsługiwały aparaturę do kierowania ogniem artylerii przeciwlotniczej pod okiem pułkownika Naylora z 481. (mieszanej) Baterii Ciężkiej Artylerii Przeciwlotniczej. W 1943 roku przebywała w specjalnych ośrodkach szkoleniowych SOE (STS). Najpierw przeszła szkolenie wstępne w ośrodku STS 7 w Winterfold w Cranleigh w hrabstwie Surrey, gdzie obowiązywał surowy reżim. Trafiła do bardzo zróżnicowanego środowiska, gdzie spotkała zarówno jawnych kryminalistów, jak i kulturalnych oraz wytwornych przedstawicieli brytyjskiej i europejskiej socjety.

Warto przyjrzeć się kolejnej opinii o Violette: „Jestem absolutnie pewien, że nie ma najmniejszego pojęcia o tym, co się dzieje po tamtej stronie, i nie wygląda na to, by chciała się czegokolwiek dowiedzieć, co moim zdaniem stanowi bardzo niedobry sygnał”.

Powód takiej oceny jest dla mnie jasny. Violette prawdopodobnie lepiej od autora raportu wiedziała, co działo się wówczas we Francji. Moim zdaniem skoncentrowała się całkowicie na przygotowaniach, by w każdej sytuacji zrobić to co należy. Mogła mieć całkiem dobre pojęcie o sytuacji na kontynencie. Nie była tępa. Kiedy mieszkała we Francji, już angażowała się w konspiracyjne, choć drugorzędne działania. Dociekania na temat planów na przyszłość do niej nie należały. Miała zatrzymać swoje zdanie dla siebie, i tak też robiła. Wielu wyszkolonych agentów tego nie potrafiło, dlatego odsyłano ich do innych zajęć.

Wkroczyła w to środowisko z entuzjazmem, optymizmem i pewną powagą. Fizyczny i umysłowy trening był twardy i wyczerpujący, ale za to Violette mieszkała w pięknie położonych rezydencjach, oglądała dzieła sztuki, które nadal ozdabiały pałace i okoliczne domy. Tak poznawała kulturę, a dzięki ożywionym rozmowom także kulturalne i intelektualne życie Anglii i Europy. Kiedyś rozpaczliwie tęskniła za mieszczańskim życiem na północy Francji, za strojeniem się na specjalne okazje. Teraz mierzyła wyżej, nieświadoma, że sięgnie wysoko, i to w sposób, jakiego nie była w stanie sobie wyobrazić.

* * *

Violette poznała nie tylko mieszczańskie sfery Paryża. W 1937 roku jej starszy brat Roy zaprosił siostrę na jesienny bal personelu hotelowego, w którym pracował jako portier. Był to prezent na jej szesnaste urodziny. Violette była zachwycona, bowiem mogła przebywać wśród londyńskiej socjety, która spotykała się w hotelu Savoy na Strandzie. Wcześniej Roy omówił sprawę balu z matką. Uznał, że jeśli będzie towarzyszył siostrze na pierwszym balu i wprowadzi ją w to środowisko, rozproszy nieco troskę rodziców. Nie mógł trafić lepiej. Reine i Charles niepokoili się, że córeczka jest zbyt krnąbrna i uparta.

Reine zgodziła się natychmiast. Obiecała, że uszyje Violette piękną suknię. Była wdzięczna synowi za pomysł. Roy opowiedział, jak będzie wyglądał ten uroczysty wieczór: wystąpi zespół wielkiego Glenna Millera, będą wspaniałe dania przygotowane przez francuskich kucharzy, pojawi się wiele bardzo miłych osób. Nawet szefowie personelu, zwykle dość sztywni, są wtedy rozluźnieni, wszyscy rozmawiają i tańczą. Roy uważał, że Violette jest piękna, a ze swoją lekką aurą francuskości i z biegłą francuszczyzną zabłyśnie nawet na tle całego personelu wystrojonego w wieczorowe kreacje.

Reine postanowiła uszyć córce piękną atłasową suknię, jedną z tych, jakie szyła dla młodych dam prezentowanych królowi Jerzemu VI. Nie wybrała jednak debiutanckiej bieli, lecz delikatny kolor perłowokremowy. Uważała, że na balu w Savoyu Violette powinna wystąpić w wyjątkowej sukni, godnej paryskiej krawcowej. Seksowna – ale nie przesadnie – perłowa kreacja nawiązywała do szalonych lat dwudziestych. Miała głęboki dekolt w karo wykończony ciemniejszym atłasem i wąskie ramiączka, do tego pożyczony złoty łańcuszek w stylu art déco. Reine kupiła też złote pantofelki, a z resztek materiału na ramiączka uszyła maleńką atłasową torebkę.

Violette była w siódmym niebie. Nie mogła się doczekać. Przez całe lato i jesień podpatrywała, jak matka w wolnym czasie projektuje, kroi i ręcznie szyje suknię. Była podekscytowana, zamierzała pięknie wyglądać, pięknie mówić i pięknie tańczyć. Wiedziała, że jest ładna, ale być może nie zdawała sobie sprawy, że może olśniewać. W duchu lat dwudziestych, zasugerowanym przez matkę, mimo pomruków niezadowolenia ojca, dobrała mocno czerwoną szminkę. Umalowała się, by podkreślić duże, błyszczące oczy. Użyła też lekkiego kremu i pudru, by zachować matową cerę.

Nie potrzebowała mocnego makijażu ani krzykliwego stroju. Zastosowała się do mądrych wskazówek matki i postawiła na prostotę oraz klasykę. Masa loczków nad czołem, ciasno zwinięty kok na karku, a na nim kolorowy diadem.

Na balu poznała wielu ciekawych ludzi, z niektórymi rozmawiała nawet po francusku. Przetańczyła noc, przy czym imponowała wszystkim promienną urodą, znajomością Francji, języka oraz francuskich pisarzy i artystów. W rozkosznym wieku szesnastu lat sama była urzeczona wspaniałością Savoyu, towarzystwem dyrektorów, szefów i ich partnerek. Roy poczuł się nieco dotknięty, kiedy dyrektor hotelu poprosił Violette do tańca, a jemu przypadło pląsanie po parkiecie z żoną szefa. Przyjaciele i koledzy komentowali miękką angielszczyznę siostry, troszkę inny sposób bycia, wesołość i skłonność do śmiechu. A jak świetnie tańczyła!

– To wszystko jest cudowne, prawda, Gig? Dzięki za wspaniały wieczór.

– No to zatańczmy jeszcze raz. Przyznam nawet, że jestem z ciebie dumny, a tańczysz jak marzenie.

– Chwilowo jesteś moim najukochańszym bratem!

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

------------------------------------------------------------------------

1 Joe – amerykańskie określenie tajnych agentów zrzucanych na terytorium wroga przyjęte też przez Brytyjczyków.

2 Philippe był Francuzem, kiedyś pracował jako dziennikarz dla Agencji Havas (od 1944 roku przekształciła się w spółkę publiczną Agence France-Presse, dziś rywalizującą z Reutersem).

3 Special Operation Executive – tajna agencja rządowa powołana podczas drugiej wojny światowej z inicjatywy Winstona Churchilla z zadaniem przeniknięcia na kontynent i „podpalenia Europy”. Inne służby, takie jak Secret Intelligence Service, często uważały SOE za ekipę amatorów i nie miały ochoty blisko z nią wspólpracować.

4 Reine – (fr.) królowa.

5 Schwytany w pułapkę podczas nadawania 28 listopada 1943 roku.

6 The King’s Hall and College of Brasenose, gdzie uczono sofistyki, logiki, filozofii, a przede wszystkim teologii.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: