Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Po prostu Uważam Rze - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Luty 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
8,45

Po prostu Uważam Rze - ebook

Tygodnik "Uważam Rze" był fenomenem pod każdym względem. To historia kury znoszącej złote jajka uduszonej przez swojego właściciela. Dlaczego? Mówi o tym Paweł Lisicki, twórca sukcesu "URze". To opowieść o politycznych naciskach, intrygach ludzi mediów, ostrej światopoglądowej wojnie z "Gazetą Wyborczą", Tomaszem Lisem i innym tuzami polskiego dziennikarstwa. Lisicki odsłania kulisy życia mediów w Polsce. Relacjonuje - jako naoczny świadek,a później współuczestnik - przebieg afery trotylowej, po której polskie dziennikarstwo nie będzie już takie samo jak wcześniej. Diagnozuje stan polskiej debaty publicznej i polityki. Opowiada o swoich współpracownikach, bez których sukces byłby niemożliwy: Bronisławie Wildsteinie, Rafale Ziemkiewiczu, Waldemarze Łysiaku, Piotrze Semce, Cezarym Gmyzie i wielu innych.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-61808-23-7
Rozmiar pliku: 433 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Tro­tyl na tu­po­le­wie był tyl­ko pre­tek­stem. W tej hi­sto­rii cho­dzi­ło o coś wię­cej niż prze­ję­cie jed­nej czy dwóch re­dak­cji oraz o za­tka­nie ust kil­ku­na­stu pu­bli­cy­stom i dzien­ni­ka­rzom. Tro­tyl był po­cząt­kiem ata­ku na śro­do­wi­sko ty­go­dni­ka „Uwa­żam Rze” i po­now­ne­go ze­pchnię­cia tej wiel­kiej czę­ści pol­skiej opi­nii pu­blicz­nej, któ­ra śmie mieć kon­ser­wa­tyw­ne po­glą­dy, do roli nie­mo­wy. Roli, któ­rą le­wi­co­wo-li­be­ral­ny es­ta­bli­sh­ment wy­zna­czył jej już wie­le lat temu.

Przez więk­szość lat dzie­więć­dzie­sią­tych dwu­dzie­ste­go wie­ku i po­czą­tek pierw­szej de­ka­dy wie­ku no­we­go me­dial­na pra­wi­ca była ata­ko­wa­na zło­śli­wy­mi opi­nia­mi, że za co się nie za­bie­rze, to wszyst­ko w koń­cu spie­przy. Oczy­wi­ście był to czar­ny PR obo­zu „po­stę­pu”, któ­ry ata­ko­wał wszel­kie nie­za­leż­ne me­dia, sa­me­mu opły­wa­jąc w re­kla­my i sub­wen­cje od oli­gar­chów. Ale kom­pleks niż­szo­ści dzia­łał.

„Uwa­żam Rze” był prze­ła­ma­niem złej pas­sy i kom­plek­su. Nikt nie mógł już za­prze­czyć, że się­gnię­cie po pierw­sze miej­sce wśród ty­go­dni­ków opi­nii było wiel­kim suk­ce­sem oku­pio­nym cięż­ką pra­cą. Ma­in­stre­am naj­pierw pró­bo­wał suk­ces „Uwa­ża­ka” prze­mil­czeć. A gdy po­ja­wi­ła się do­god­na oka­zja – wła­ści­wie pre­tekst – za­czął się bru­tal­ny atak.

Ale ten faul jest swo­istym hoł­dem dla na­sze­go suk­ce­su. To, że trze­ba było się­gać po tak pro­stac­kie me­to­dy, le­piej prze­ko­na­ło dzie­siąt­ki ty­się­cy na­szych mło­dych czy­tel­ni­ków, że w kra­ju ste­ro­wa­nej przez es­ta­bli­sh­ment de­mo­kra­cji zysk nic nie zna­czy, gdy ktoś nie po­do­ba się wła­dzy. Wiem z wie­lu roz­mów z mło­dy­mi czy­tel­ni­ka­mi, że roz­pra­wie­nie się z na­szym pi­smem było dla nich koń­cem złu­dzeń: naj­waż­niej­szą lek­cją tego, czym się róż­ni ofi­cjal­ne de­co­rum III RP od jej praw­dzi­wych, bru­tal­nych re­aliów.

Wspo­mi­nam o mło­dych czy­tel­ni­kach, bo oni byli na­szą naj­więk­szą dumą. Gdy za­glą­da­łem cza­sem do słyn­ne­go BUW-u – Bi­blio­te­ki Uni­wer­sy­te­tu War­szaw­skie­go, wi­dzia­łem nie­raz stu­den­tów i stu­dent­ki czy­ta­ją­cych w kuc­ki pod ścia­na­mi na­sze pi­smo. Czu­łem wte­dy, że wiem, po co żyję. My­ślę, że to samo mógł czuć kie­dyś w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych pa­tron an­ty­ko­mu­ni­stycz­ne­go Ru­chu Mło­dej Pol­ski prof. Wie­sław Chrza­now­ski, któ­ry mło­dym za­pa­leń­com wska­zy­wał dzie­ła swo­ich przed­wo­jen­nych mi­strzów. W tej szta­fe­cie czas na na­sze po­ko­le­nie.

W gru­dnio­wym, świą­tecz­nym nu­me­rze, któ­re­go już nie zło­ży­li­śmy wsku­tek dy­mi­sji Paw­ła Li­sic­kie­go, mie­li­śmy pi­sać o swo­ich mi­strzach in­te­lek­tu­al­nych. Do tego za­da­nia wró­ci­my już w na­szym no­wym ty­go­dni­ku.

Piotr Sem­kaI RZECZ O SZALEŃSTWIE, CZYSTCE I WOLNOŚCI SŁOWA

Piotr Gursz­tyn: Czy już za­dzwo­nił do Cie­bie Grze­gorz Haj­da­ro­wicz? Z prze­pro­si­na­mi: Pa­nie Paw­le, po­my­li­łem się. Pro­ku­ra­tor Ar­ty­miak prze­ko­nał mnie, że Gmyz miał ra­cję. Na tu­po­le­wie był tro­tyl, był. Wszy­scy wra­ca­cie do Pres­spu­bli­ki – Pan, Wró­blew­ski, Gmyz. Skończ­my ten zły sen.

Pa­weł Li­sic­ki: Nie dzwo­nił. Ale naj­cie­kaw­sze nie jest to, ale co in­ne­go. Do­pie­ro te­raz zda­łem so­bie spra­wę z pew­nej ano­ma­lii sy­tu­acji. Nie mia­łem jego nu­me­ru te­le­fo­nu. Może on miał mój, ale nig­dy nie roz­ma­wia­li­śmy ze sobą przez te­le­fon. To jest o tyle in­te­re­su­ją­ce, że naj­pierw by­łem przez tyle cza­su re­dak­to­rem na­czel­nym „Rzecz­po­spo­li­tej”, a po­tem „Uwa­żam Rze”, a on był pre­ze­sem spół­ki. Kon­tak­ty te­le­fo­nicz­ne w ta­kiej sy­tu­acji są rze­czą zu­peł­nie na­tu­ral­ną. Przy­po­mnia­łem so­bie moje kon­tak­ty z po­przed­ni­mi wy­daw­ca­mi – czy to Me­co­mem, czy Mi­cha­łem So­ło­wo­wem, dla któ­re­go ro­bi­łem pro­jekt me­dial­ny. Wte­dy kon­takt te­le­fo­nicz­ny był czymś zu­peł­nie nor­mal­nym.

To o czymś świad­czy?

Nie wiem. My­ślę, że te­le­fo­nu z prze­pro­si­na­mi nie mo­gło być. Jest typ lu­dzi, głów­nie fa­ce­tów, któ­rzy mu­szą po­ka­zy­wać, że się nie mylą. Uwa­ża­ją, że za­wsze mają ra­cję. Wy­bu­ja­łe ego z jed­nej stro­ny, brak in­nych ta­len­tów poza mi­ło­ścią do sie­bie z dru­giej. Idąc na dno, wciąż będą mie­li gębę peł­ną opo­wie­ści o zwy­cię­stwie. To por­tret Haj­da­ro­wi­cza.

Może by­łeś już na po­cząt­ku skre­ślo­ny? Nie wpi­su­je się do te­le­fo­nu nu­me­ru czło­wie­ka, o któ­rym wie­my, że nie bę­dzie­my z nim mie­li w przy­szło­ści żad­nych kon­tak­tów.

To było dziw­ne – nie kon­tak­to­wa­li­śmy się te­le­fo­nicz­nych, ale zo­sta­łem za­pro­szo­ny na uro­dzi­ny Haj­da­ro­wi­cza. Zresz­tą, było to tuż przed wiel­ką awan­tu­rą o tro­tyl. Uro­dzi­ny były w pią­tek 26 paź­dzier­ni­ka, a tekst o tro­ty­lu uka­zał się w na­stęp­ny wto­rek.

At­mos­fe­ra była cie­pła?

Tak, ale bra­kło Tom­ka Wró­blew­skie­go, któ­ry był wte­dy po­noć na ja­kimś we­se­lu. Ale przy­by­ła masa in­nych lu­dzi. Jan Kul­czyk, Mo­ni­ka Olej­nik, róż­ni przed­sta­wi­cie­le świa­ta biz­ne­su, tro­chę me­diów. Ale tych aku­rat mniej. Z Pres­spu­bli­ki był też ko­le­ga Wę­glar­czyk. Sko­ro zo­sta­łem za­pro­szo­ny, to nie jest chy­ba tak, że by­łem od po­cząt­ku skre­ślo­ny. Za­ist­nia­ła ja­kaś pró­ba na­wią­za­nia kon­tak­tu. Co wię­cej, by­łem też w słyn­nym dwor­ku w Kar­nio­wi­cach, któ­re­go wła­ści­cie­lem jest Haj­da­ro­wicz…

Żar­tem mogę po­wie­dzieć, że w pol­skiej po­li­ty­ce, gdy li­der chce ko­muś ściąć gło­wę, naj­pierw dla zmy­le­nia bom­bar­du­je go mi­ło­ścią. A eg­ze­ku­cja jest wy­ko­ny­wa­na wte­dy, gdy ofia­ra my­śli, że wszyst­ko jest jak naj­le­piej.

Je­śli my­ślisz, że na tym opie­ra­łem swo­ją wia­rę w moż­li­wość współ­pra­cy, to się my­lisz. Aż tak na­iw­ny nie by­łem. Mó­wię tyl­ko, że było tro­chę ludz­kich ak­cen­tów, ale nie ode­bra­łem te­raz żad­ne­go te­le­fo­nu z prze­pro­si­na­mi.

***

Wróć­my do naj­waż­niej­sze­go. Po po­sie­dze­niu sej­mo­wej ko­mi­sji, pod­czas któ­re­go pro­ku­ra­tu­ra przy­zna­ła, że były śla­dy tro­ty­lu, sy­tu­acja zmie­ni­ła się dia­me­tral­nie. Cza­rek Gmyz miał ra­cję, na­pi­sał praw­dę.

Gmyz miał ra­cję, bo prze­cież nie na­pi­sał, że tam był tro­tyl, ale że stwier­dzo­no, że był tro­tyl.

I prze­cho­dzi­my do po­rząd­ku dzien­ne­go nad tym, że na­pi­sał praw­dę i stra­cił za to ro­bo­tę? A po nim na­stęp­ne oso­by?

Kom­plet­na nie­lo­gicz­ność po­ja­wi­ła się już w pierw­szych wy­po­wie­dziach Haj­da­ro­wi­cza na te­mat hi­sto­rii z Gmy­zem. Po­wie­dział coś w sty­lu, że nie­za­leż­nie od tego, co zo­sta­nie stwier­dzo­ne, Gmyz nie miał pod­staw, żeby na­pi­sać to, co na­pi­sał. Prze­cież to jest ab­sur­dal­ne. Je­śli­by teza Gmy­za zo­sta­ła – tak, jak to się sta­ło – po­twier­dzo­na przez pro­ku­ra­to­rów, to jak moż­na mu za­rzu­cić, że nie miał pod­staw do na­pi­sa­nia tam­te­go ar­ty­ku­łu. Nor­mal­ne ro­zu­mo­wa­nie po­win­no brzmieć tak: je­śli uda się po­twier­dzić lub zwe­ry­fi­ko­wać tezy po­da­ne przez Gmy­za, to wy­co­fu­ję się ze swo­ich za­rzu­tów. Ale tu było czy­ste sza­leń­stwo: na­wet gdy­by Gmyz na­pi­sał praw­dę, to i tak nie miał­by pra­wa tego na­pi­sać. To nie tyl­ko jest nie­lo­gicz­ne, to rów­nież za­prze­cze­nie za­sad funk­cjo­no­wa­nia dzien­ni­ka­rzy. Przy­po­mnę, że Haj­da­ro­wicz udzie­lił kil­ku wy­wia­dów, w któ­rych po­wie­dział, że wia­do­mo­ści ze­bra­ne przez Gmy­za przy­po­mi­na­ją mu in­for­ma­cje z ba­za­ru, któ­re jed­na baba po­wie­dzia­ła dru­giej ba­bie.

To nie­po­waż­ne. Fa­cet o ta­kich kom­pe­ten­cjach jak Haj­da­ro­wicz chce oce­niać Gmy­za. Na­wet gdy oka­zu­je się osta­tecz­nie, że Gmyz ma ra­cję, to on da­lej trwa nie­zmien­nie przy swo­im. To nie do przy­ję­cia.

Po­sta­ram się być te­raz małą na­iw­ną dziew­czyn­ką: Gmyz miał ra­cję, tak­że ci wszy­scy, któ­rzy go bro­ni­li. Więc Haj­da­ro­wicz prze­pra­sza, wy mu wy­ba­cza­cie i wra­ca­my do Pres­spu­bli­ki.

Nie. To mo­gło­by się wy­da­rzyć w baj­ce. A Pol­ska to nie kra­ina ro­dem z ba­śni. Tu­taj Gmyz miał ra­cję, jego obroń­cy po­stą­pi­li słusz­nie, ale ani prze­pro­sin, ani zgo­dy nie bę­dzie. Go­rzej. Tu na­wet nie bę­dzie re­flek­sji nad tym, że mil­cząc i to­le­ru­jąc za­cho­wa­nia Haj­da­ro­wi­cza, dzien­ni­ka­rze sami ogra­ni­czy­li swo­ją pod­mio­to­wość. Wszyst­ko z po­wo­du bar­dzo ostrych po­dzia­łów po­li­tycz­nych, któ­re unie­moż­li­wia­ją obiek­tyw­ną oce­nę. Li­czy się tyl­ko to, kto kogo za­ła­twi, z ja­kie­go jest obo­zu albo ra­czej do ja­kie­go ple­mie­nia na­le­ży. Jak ktoś ło­mo­ce pra­wi­cow­ca, to do­brze.

A le­wi­cow­ca?

W nor­mal­nej sy­tu­acji są pew­ne za­sa­dy, któ­re obo­wią­zu­ją wszyst­kich dzien­ni­ka­rzy i któ­rych wszy­scy prze­strze­ga­ją. I wszy­scy pil­nu­ją, w ra­mach so­li­dar­no­ści gru­po­wej, żeby ktoś tych norm nie prze­kra­czał. Taką za­sa­dą jest cho­ciaż­by to, że od­dzie­la­my funk­cję wy­daw­cy od funk­cji re­dak­to­ra na­czel­ne­go i kie­dy wy­daw­ca nad­uży­wa swo­ich upraw­nień wo­bec re­dak­cji, to dzien­ni­ka­rze nie­za­leż­nie od swo­ich po­glą­dów i sta­no­wi­ska po­win­ni pro­te­sto­wać. I, o dzi­wo, w spra­wie, o któ­rej mó­wi­my, dla mnie naj­więk­szym za­sko­cze­niem było za­cho­wa­nie Grze­go­rza Gau­de­na (były re­dak­tor na­czel­ny „Rz”), z któ­rym róż­nię się po­li­tycz­nie. Od­sze­dłem z „Rz” po tym, jak Gau­den zwol­nił Bro­ni­sła­wa Wild­ste­ina, co do­pro­wa­dzi­ło do spo­ru mię­dzy mną a tym pierw­szym. Mimo to ko­men­tu­jąc sy­tu­ację w „Rz”, Gau­den w grun­cie rze­czy po­wie­dział do­kład­nie to samo, co ja: że wy­daw­ca nie ma pra­wa – poza zmia­ną re­dak­to­ra na­czel­ne­go, bo do tego ma pra­wo – in­ge­ro­wać w dzia­łal­ność re­dak­cji. Nie ma pra­wa zwal­niać dzien­ni­ka­rzy i ich prze­słu­chi­wać czy wy­rzu­cać kie­row­ni­ków dzia­łów, bo to nie jego rola. Nie­ste­ty, ta­kich gło­sów, tak sta­now­czych, po stro­nie in­nych du­żych me­diów zu­peł­nie za­bra­kło. Stąd bez­kar­ność Haj­da­ro­wi­cza. Co naj­wy­żej wszy­scy mru­ga­ją okiem i po­ka­zu­ją, że fa­cet jest, no… sza­lo­ny, ale…

Mru­ga­ją?

Tak. Nie spo­tka­łem ni­ko­go, kto twier­dził­by, że to, co zro­bił Haj­da­ro­wicz było słusz­ne. Co naj­wy­żej po­ja­wia­ją się opi­nie, że sko­ro był wła­ści­cie­lem, to miał pra­wo tak po­stą­pić. Ale to ar­gu­ment, któ­ry przy­po­mi­na mi sy­tu­ację, w któ­rej ktoś ku­pił cen­ny ob­raz, po­wie­sił we wła­snej ga­le­rii, za­pro­sił go­ści, a po­tem po­rą­bał go na sztu­ki. Miał pra­wo? No miał, tyle że każ­de pra­wo pod­le­ga pew­nej kry­ty­ce. A szcze­gól­nie, gdy mó­wi­my o wy­daw­cy. To nie jest tego typu wła­ści­ciel fir­my, jak ci, któ­rzy za­rzą­dza­ją przed­się­bior­stwa­mi pro­du­ku­ją­cy­mi buty, li­czar­ki do ja­jek, ce­gły czy pral­ki. Ga­ze­ty, ty­go­dni­ki mają wpływ na ży­cie pu­blicz­ne i po­li­tycz­ne. Oce­nia­my je nie tyl­ko pod ką­tem efek­tyw­no­ści biz­ne­so­wej, ale też roli spo­łecz­nej. Na ile for­mu­ją prze­strzeń de­ba­ty, w ja­kiej mie­rze przy­czy­nia­ją się do plu­ra­li­zmu, na ile są wy­ra­zem opi­nii waż­nych śro­do­wisk. Dla­te­go istot­ną ce­chą wy­daw­nic­twa, któ­re pu­bli­ku­je pi­sma opi­nio­twór­cze, jest nie­za­leż­ność jego dzien­ni­ka­rzy. To pod­sta­wo­wa róż­ni­ca mię­dzy re­dak­cją a na przy­kład ban­kiem czy sta­cją pa­liw. Oczy­wi­ście mą­dry szef do­bie­ra so­bie lu­dzi tak, aby mo­gli mu cza­sem po­wie­dzieć, że się myli. Jed­nak w przy­pad­ku firm in­ne­go typu to tyl­ko ele­ment za­rzą­dza­nia, na­to­miast w re­dak­cji nie­za­leż­ność jest osob­ną war­to­ścią, któ­ra na­da­je ga­ze­cie sens ist­nie­nia. Rów­nież nie­za­leż­ność wo­bec wła­ści­cie­la, i to po­su­nię­ta tak da­le­ko, że gdy po­ja­wia się kon­flikt mię­dzy in­te­re­sa­mi ga­ze­ty a wła­ści­cie­la, waż­niej­sze są te pierw­sze. Dla­cze­go? Bo ga­ze­ta tak na­praw­dę to wła­sność czy­tel­ni­ków. Wia­ry­god­ność w ich oczach jest naj­waż­niej­sza, osta­tecz­nie też jest to głów­ne źró­dło war­to­ści biz­ne­so­wej. Dla­te­go „Wall Stre­et Jo­ur­nal”, któ­re­go wła­ści­cie­lem jest Ru­pert Mur­doch, nie miał wąt­pli­wo­ści, czy i jak pi­sać o jego kło­po­tach w związ­ku z afe­rą na­le­żą­ce­go do nie­go ta­blo­idu. To jest wła­śnie róż­ni­ca cy­wi­li­za­cyj­na. Po­waż­na biz­ne­so­wa ga­ze­ta ame­ry­kań­ska bez żad­nej ta­ry­fy ulgo­wej kry­ty­ku­je, ba, wręcz wie­sza psy na swo­im wła­ści­cie­lu za to, co zro­bił w Wiel­kiej Bry­ta­nii, bo ro­zu­mie, że to jest wła­śnie do­wód wia­ry­god­no­ści. W Pol­sce jej od­po­wied­nik, czy­li „Rzecz­po­spo­li­ta”, kła­dzie uszy po so­bie. Albo ści­ślej: pod­le­ga kom­plet­ne­mu ubez­wła­sno­wol­nie­niu i pod­po­rząd­ko­wa­niu in­te­re­som wła­ści­cie­la, co nie spo­ty­ka się z żad­ną po­waż­ną re­ak­cją resz­ty świa­ta dzien­ni­kar­skie­go.

Co się sta­ło w Pres­spu­bli­ce? Uży­łeś sło­wa „sza­leń­stwo”. Czy da się nim wszyst­ko wy­tłu­ma­czyć?

Po­pa­trz­my na ciąg wy­da­rzeń: naj­pierw był tekst o tro­ty­lu. I tu mamy sprzecz­ne re­la­cje. Ta Haj­da­ro­wi­cza nie trzy­ma się kupy. Opo­wia­da on, że był w Bar­ce­lo­nie, otrzy­mał in­for­ma­cje, iż uka­że się tekst o tro­ty­lu, więc wró­cił po­śpiesz­nie do War­sza­wy. Twier­dził po­tem, że tego tek­stu nie wi­dział i nie czy­tał. To po jaką cho­le­rę wra­cał z Bar­ce­lo­ny do War­sza­wy? Prze­rwał, jak mó­wił, po­byt z ro­dzi­ną. To jest lo­gicz­ne? Nie jest! Twier­dził da­lej, że zo­stał oszu­ka­ny przez Wró­blew­skie­go, bo tekst miał być inny, niż był. Po co spo­ty­kał się po­tem z Paw­łem Gra­siem? W nocy, o wpół do dru­giej.

Z po­czu­cia oby­wa­tel­skiej od­po­wie­dzial­no­ści. Tak to uza­sad­nił.

Mógł za­dzwo­nić. Nie mu­siał je­chać. Poza tym po­czu­cie oby­wa­tel­skiej od­po­wie­dzial­no­ści może zo­bo­wią­zy­wać też do po­in­for­mo­wa­nia opo­zy­cji. Dał w ten spo­sób rzą­do­wi – za­kła­da­jąc, że rząd nic nie wie­dział – czas na przy­go­to­wa­nie się do wy­da­rzeń na­stęp­ne­go dnia, do opra­co­wa­nia ja­kiejś stra­te­gii. To o tyle dziw­ne, że Graś sam też się za­cho­wy­wał spe­cy­ficz­nie. Do­pie­ro w nocy na­stęp­ne­go dnia, i to na Twit­te­rze, przy­znał się, że spo­tkał się z Haj­da­ro­wi­czem. A na po­cząt­ku re­ago­wał tak, jak­by o tym tek­ście do­pie­ro pierw­szy raz usły­szał, jak­by był tym za­sko­czo­ny. Taka była jego re­ak­cja.

Ta hi­sto­ria jest tro­chę obok „Uwa­żam Rze”. Sta­ła się za­pło­nem na­stęp­nych wy­da­rzeń. Pa­trzy­łem wte­dy na to tro­chę z ze­wnątrz, bo to nie nasz tekst, nie moje łamy. Wy­da­wa­ło mi się, że ar­ty­kuł zo­stał nie­od­po­wied­nio zre­da­go­wa­ny, zbyt pod­krę­co­ny. Uży­to w nim za moc­nych sfor­mu­ło­wań w sto­sun­ku tre­ści. Bra­ko­wa­ło mi za­strze­żeń i zna­ków za­py­ta­nia, szcze­gól­nie je­śli cho­dzi o samo okre­śle­nie „tro­tyl”. Po dru­gie, bra­ko­wa­ło przy­to­cze­nia czy to bez­po­śred­niej, czy po­śred­niej opi­nii pro­ku­ra­to­ra ge­ne­ral­ne­go. Cy­ta­tu czy choć­by w for­mie opi­so­wej, bo tekst był tak skon­stru­owa­ny, jak­by An­drzej Se­re­met po­parł usta­le­nia w nim za­war­te. Moż­na było od­nieść ta­kie wra­że­nie. W związ­ku z tym za­sko­cze­nie było tym więk­sze, gdy na­stęp­ne­go dnia pro­ku­ra­to­rzy za­prze­czy­li za­war­tym w ar­ty­ku­le te­zom. Choć wła­ści­wie tak za­prze­czy­li, że do koń­ca nie było to za­prze­cze­nie. Z jed­nej stro­ny bo­wiem za­prze­cza­li, a z dru­giej – stwier­dzi­li, że jed­nak nie moż­na wy­klu­czyć obec­no­ści tro­ty­lu. Tak na­praw­dę ich głów­ne prze­sła­nie brzmia­ło, że po­trze­bu­ją pół roku na usta­le­nia.

Po tym na­stą­pi­ła cała se­ria dziw­nych zda­rzeń w re­dak­cji „Rz”. Rap­tem kil­ka­dzie­siąt mi­nut po kon­fe­ren­cji pro­ku­ra­tu­ry po­ja­wi­ło się oświad­cze­nie pod­pi­sa­ne przez re­dak­cję „Rz”, w któ­rym na­pi­sa­no: „Po­my­li­li­śmy się”. Jak się­gam pa­mię­cią, re­dak­cja pierw­szy raz tak spek­ta­ku­lar­nie przy­zna­ła się do winy pod wpły­wem jed­nej kon­fe­ren­cji pro­ku­ra­tu­ry. Prze­cież moż­na było prze­wi­dy­wać, że pro­ku­ra­tu­ra nie po­prze wprost tez tego ar­ty­ku­łu, że na­stą­pią za­prze­cze­nia, ściem­nia­nie, wy­krę­ca­nie kota ogo­nem. Re­dak­cja po­win­na spo­koj­nie to prze­cze­kać. Pro­ku­ra­tu­ra nie­raz już po­ka­za­ła, że nie ma pa­ten­tu na nie­omyl­ność. Dla­te­go za­cho­wa­nie re­dak­cji było nie do obro­ny, co wię­cej, in­ter­ne­to­we oświad­cze­nie sta­ło w kom­plet­nej sprzecz­no­ści z ty­tu­łem in­for­ma­cji, któ­ra uka­za­ła się na­stęp­ne­go dnia – Praw­da za pół roku. Taki był ty­tuł w „Rz”. No więc albo praw­da bę­dzie zna­na za pół roku, albo „po­my­li­li­śmy się” od razu. Co wię­cej, to „po­my­li­li­śmy się” z na­stęp­nej wer­sji oświad­cze­nia wy­pa­dło.

Na sku­tek na­ci­sku dzien­ni­ka­rzy dzia­łu kra­jo­we­go „Rz”. W tym Czar­ka Gmy­za.

Oczy­wi­ście. My to wie­my od kuch­ni. Ale z ze­wnątrz jest in­a­czej. Czy­tel­nik do­stał masę sprzecz­nych sy­gna­łów. Naj­pierw moc­na teza w pierw­szym ar­ty­ku­le. Po­tem pro­ku­ra­tu­ra to od­rzu­ca. Na­stęp­nie re­dak­cja przy­zna­je, że po­peł­ni­ła błąd. Po­tem błę­du nie ma, a wresz­cie ga­ze­ta pi­sze, że do­pie­ro za pół roku wia­do­mo bę­dzie, co się wy­da­rzy­ło. Te­raz jest py­ta­nie, skąd wziął się ten roz­gar­diasz i cha­os. W sy­tu­acji kry­zy­so­wej naj­waż­niej­sza jest spój­ność in­for­mo­wa­nia. Na przy­kład pro­ku­ra­tu­ra mówi swo­je, ale my też mó­wi­my swo­je. Po­win­no uka­zać się oświad­cze­nie: „Pod­trzy­mu­je­my wszyst­ko, co na­pi­sa­li­śmy. Uwa­ża­my, że pro­ku­ra­tu­ra de fac­to uzna­ła za­sad­ność na­szych twier­dzeń, bo prze­cież nie wy­klu­czy­ła tego, że tam był tro­tyl. Cze­ka­my ze spo­ko­jem na to, co zo­sta­nie ujaw­nio­ne po zba­da­niu pró­bek”. Tak po­win­na wy­glą­dać nor­mal­na re­ak­cja na to, co się wy­da­rzy­ło.

Dzia­ły się jed­nak dziw­ne rze­czy. W tam­tym mo­men­cie wkro­czył do gry Haj­da­ro­wicz. Jest py­ta­nie, dla­cze­go za­czął re­ago­wać w tak gwał­tow­ny spo­sób. Dla­cze­go nie cze­kał te pół roku, któ­re po­win­no upły­nąć, aby wy­ja­śnić, co się sta­ło? Pierw­szą jego re­ak­cją, jak ro­zu­miem, było po­zby­cie się Wró­blew­skie­go. Do tego miał pra­wo. Nie wiem, jak wy­glą­da­ła roz­mo­wa mię­dzy nimi, ale za­łóż­my, że Haj­da­ro­wicz mógł być prze­świad­czo­ny po tej roz­mo­wie, że ar­ty­kuł Gmy­za znaj­dzie ofi­cjal­ne po­twier­dze­nie. Nie wiem, ale może tak mu po­wie­dzia­no, że pro­ku­ra­tu­ra to po­twier­dzi. A Wró­blew­ski nie po­tra­fił się po­tem wy­tłu­ma­czyć. Zresz­tą jest też ko­lej­ne py­ta­nie, czy praw­dą jest to, co mó­wił Haj­da­ro­wicz, że Wró­blew­ski po­wie­dział, iż zo­stał oszu­ka­ny przez Gmy­za w taki spo­sób, jak nig­dy nikt go w ży­ciu nie oszu­kał. Taka jest teza Haj­da­ro­wi­cza. Py­ta­nie, czy Wró­blew­ski to po­twier­dza.

W swo­im oświad­cze­niu Wró­blew­ski o tym nie mó­wił. Nie zwa­lał winy na Gmy­za.

Oświad­cze­nie na­gra­no po tym, jak zo­stał od­wo­ła­ny. Haj­da­ro­wicz opo­wia­dał o sy­tu­acji jesz­cze sprzed od­wo­ła­nia Wró­blew­skie­go. Py­ta­nie brzmi, czy fak­tem jest, że Wró­blew­ski tak po­wie­dział – Haj­da­ro­wicz twier­dzi, że ma na to świad­ków – czy też, że jest to kłam­stwo, za po­mo­cą któ­re­go pró­bu­je uwi­kłać Wró­blew­skie­go.

W każ­dym ra­zie Haj­da­ro­wicz od­wo­łu­je Wró­blew­skie­go i nie po­wo­łu­je ni­ko­go na jego miej­sce. Pierw­szy fa­tal­ny błąd. Je­śli bra­ko­wa­ło mu cza­su, mógł wy­słać Wró­blew­skie­go na urlop i w tym cza­sie zna­leźć od­po­wied­nie­go kan­dy­da­ta. Albo mia­no­wać p.o. na­czel­ne­go i szu­kać no­we­go kan­dy­da­ta. Do­pie­ro ten nowy re­dak­tor na­czel­ny miał pra­wo po­dej­mo­wać de­cy­zje per­so­nal­ne. To on po­wi­nien wy­ja­śnić, czy do­szło do na­ru­sze­nia za­sad dzia­ła­nia re­dak­cji. Za­miast tego Haj­da­ro­wicz sam wkra­cza do gry. Nie cze­ka na no­we­go na­czel­ne­go, ale za­czy­na an­ga­żo­wać się w tę hi­sto­rię i za­cho­wu­je się, jak­by sam był re­dak­to­rem na­czel­nym. Wy­rzu­ca Gmy­za po dzi­wacz­nych prze­słu­cha­niach, w któ­rych udział bio­rą człon­ko­wie rady nad­zor­czej. Zda­je się, że tyl­ko je­den z nich li­znął dzien­ni­kar­stwa. Cała resz­ta to lu­dzie nie­ma­ją­cy wie­dzy ani do­świad­cze­nia, ani ni­cze­go, co by ich upo­waż­nia­ło do prze­słu­chi­wa­nia dzien­ni­ka­rzy i oce­nia­nia ich pra­cy.

Już na tym eta­pie po­win­ny były się po­ja­wić bar­dzo ostre pro­te­sty ca­łe­go śro­do­wi­ska dzien­ni­kar­skie­go. To moż­na po­rów­nać do po­ło­że­nia le­ka­rza prze­pro­wa­dza­ją­ce­go ope­ra­cję, któ­re­go oce­nia gro­no osób nie­ma­ją­cych po­ję­cia o me­dy­cy­nie, tyl­ko jed­na była kie­dyś sa­ni­ta­riu­szem. Nie­ste­ty ta­kie­go pro­te­stu nie było. Za­miast tego mil­cze­nie albo wręcz pod­że­ga­nie do roz­pra­wy z nie­lu­bia­ny­mi dzien­ni­ka­rza­mi. Haj­da­ro­wicz za­tem zwal­nia Gmy­za oraz po­zo­sta­łe oso­by. Ale i na tym nie ko­niec. Cho­ciaż całe jego za­cho­wa­nie od chwi­li usu­nię­cia Wró­blew­skie­go było bar­dzo da­le­ko idą­cym prze­kro­cze­niem kom­pe­ten­cji przez wy­daw­cę, to na do­miar złe­go za­czy­na jesz­cze wy­stę­po­wać pu­blicz­nie. Przy­po­mi­nam też, że wte­dy po raz pierw­szy w dzie­jach „Rzecz­po­spo­li­tej” uka­za­ło się oświad­cze­nie wy­daw­cy za­miesz­czo­ne na pierw­szej stro­nie ga­ze­ty. W le­wym gór­nym rogu, czy­li na miej­scu pierw­szym.

Na­praw­dę pierw­szy raz? Nig­dy cze­goś ta­kie­go nie było?

Nie, nig­dy. Na przy­kład w cza­sach Me­co­mu ich wszyst­kie oświad­cze­nia uka­zy­wa­ły się na stro­nach eko­no­micz­nych. Raz chy­ba jed­no wy­dru­ko­wa­no na dole dru­giej stro­ny.

To ma ja­kieś zna­cze­nie? Wy­da­je mi się, że dla czy­tel­ni­ków ra­czej nie jest to waż­ne.

Moim zda­niem to ma duże zna­cze­nie. Mu­si­my wró­cić do tego, dla­cze­go tak waż­ne jest roz­dzie­le­nie funk­cji wy­daw­cy od re­dak­cji…

Wra­ca­my do chiń­skie­go muru, czy­li Two­je­go ulu­bio­ne­go opi­su ide­al­ne­go roz­dzia­łu mię­dzy wła­ści­cie­lem a na­le­żą­cą do nie­go re­dak­cją.

Po­wtó­rzę, dla­cze­go to jest ta­kie waż­ne i co to na­praw­dę zna­czy. Jed­ną z naj­waż­niej­szych war­to­ści, jaką ma me­dium ta­kie jak ga­ze­ta czy ty­go­dnik opi­nii, jest nie­za­leż­ność. Na niej opie­ra się wia­ry­god­ność. To jest isto­ta rze­czy. Każ­da z du­żych firm – na przy­kład Or­len, Lo­tos, LOT albo ja­kieś ban­ki – jest w sta­nie stwo­rzyć wła­sną ga­ze­tę z pie­nię­dzy, któ­re wy­da­je na mar­ke­ting. I na­wet je two­rzą, mają też swo­je stro­ny in­ter­ne­to­we. Za­trud­nia­ją wy­kwa­li­fi­ko­wa­ne agen­cje PR, któ­re mają prze­ka­zy­wać po­zy­tyw­ną in­for­ma­cję – niby praw­dzi­wą – na te­mat tych firm. Ale wszyst­kie te in­for­ma­cje, te ga­zet­ki i stro­ny po­zba­wio­ne są wia­ry­god­no­ści. Dla­cze­go? Bo wie­my do­brze, że po­cho­dzą ze źró­dła, któ­re jest za­in­te­re­so­wa­ne tym, aby pu­bli­ka­cje po­ka­zy­wa­ły daną fir­mę w ko­rzyst­nym świe­tle. Nie twier­dzę, że wszyst­kie one są nie­praw­dzi­we. Może dzie­więć­dzie­siąt pro­cent z nich jest praw­dzi­wych, tyl­ko cho­dzi o to, że wie­my do­brze, iż in­te­res – w tym wy­pad­ku fir­my – jest ści­śle zwią­za­ny z po­zy­tyw­ną in­for­ma­cją na jej te­mat. Do­mnie­mu­ję za­tem, że to, co tam jest na­pi­sa­ne, na­wet je­śli jest praw­dzi­we, wy­ma­ga ze­wnętrz­ne­go po­twier­dze­nia.

Rola ga­ze­ty lub pi­sma jest inna. Ta sama in­for­ma­cja, któ­ra uka­zu­je się w me­dium typu stro­na ja­kiejś fir­my i na stro­nach ga­ze­ty róż­ni się pod­sta­wo­wą rze­czą: za­kła­da­my, że dzien­ni­karz pi­sze to w do­brej wie­rze, bo uwa­ża, że to jest praw­da. To samo do­ty­czy in­for­ma­cji po­li­tycz­nej, ko­men­ta­rza czy pu­bli­cy­sty­ki. I jest tu py­ta­nie, na czym robi in­te­re­sy wy­daw­ca. Na tym, że jego wła­sność – ga­ze­ta czy cza­so­pi­smo – jest wia­ry­god­na, że to, co jest w niej na­pi­sa­ne, nie jest ele­men­tem gry in­te­re­sów, że za­kła­da­my, iż dzien­ni­karz – któ­ry też może się my­lić czy mieć swo­je sym­pa­tie – jest nie­za­leż­ny. Taka jest róż­ni­ca mię­dzy ar­ty­ku­łem spon­so­ro­wa­nym a zwy­kłym.

Sy­tu­acja, w któ­rej wy­daw­ca za­czy­na bez­po­śred­nio in­ge­ro­wać w ży­cie re­dak­cji w ten spo­sób, jak to się sta­ło w przy­pad­ku Haj­da­ro­wi­cza, ozna­cza, że ta nie­za­leż­ność zo­sta­je kom­plet­nie znisz­czo­na. Po­pa­trz­my te­raz na re­dak­cję „Rz”. Na przy­kład pro­sta rzecz. Od razu po tym „strasz­nym” tek­ście o tro­ty­lu ga­ze­ta prze­sta­ła opi­sy­wać spra­wy zwią­za­ne ze Smo­leń­skiem. Sy­tu­acja cał­ko­wi­cie nie­by­wa­ła. Jed­na z naj­waż­niej­szych spraw, któ­re dzie­ją się w sfe­rze pu­blicz­nej, zo­sta­ła z miej­sca wy­klu­czo­na dla świa­ta dzien­ni­kar­skie­go. To ozna­cza, że re­dak­to­rzy i dzien­ni­ka­rze, któ­rzy tam po­zo­sta­li, za­ak­cep­to­wa­li sy­tu­ację cał­ko­wi­cie nie­do­pusz­czal­ną – że nie wol­no im pi­sać o czymś, co jest bar­dzo istot­ne tyl­ko dla­te­go, że in­te­re­sy wy­daw­cy – jak ro­zu­miem – to wy­klu­cza­ją.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: