Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Podróż po horyzont - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 marca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Podróż po horyzont - ebook

Agnieszka znalazła się na rozdrożu i wie, że musi cofnąć się o parę kroków, żeby zachować dystans do tego, co ją męczy. Dziewczyna postanawia dać sobie czas na przemyślenie wszystkiego i – zostawiwszy zdezorientowanego narzeczonego w Polsce – sama rusza w świat. Początkowo celem jej podróży jest adres w Salonikach, zdobyty ze starych listów Greczynki Elle – przyjaciółki jej mamy z czasów studenckich – jednak droga prowadzi ją aż do zachwycających zakątków Wysp Maltańskich, gdzie trafia do niewielkiej rybackiej wioski Marsaxlokk.

Zdumiona Agnieszka przekonuje się, że w ogóle nie zna historii swojej rodziny, a poszukiwania Elle pomagają jej odkryć siebie i zrozumieć motywy postępowania matki. Ogromny wpływ na dziewczynę mają spotkani w trasie ludzie i ich niezwykłe historie, a także urok miejsc, o których istnieniu nie miała dotąd pojęcia.

Przeszłość owiana tajemnicą, teraźniejszość zamknięta w niedopowiedzeniach i niepewności, a to wszystko doprawione aromatycznym winem i pysznymi oliwkami. Polecam.

Natalia Nowak-Lewandowska,

pisarka

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7674-790-3
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy

Siedziała w poczekalni na lotnisku i przyglądała się podróżnym. Sporo ludzi. To zrozumiałe, lotnisko w Monachium było jednym z największych w Europie. Rosjanki naprzeciwko rozprawiały o jedzeniu. Agnieszka poczuła się głodna i z plecaka wyjęła bułkę. Była po odprawie, jej bagaż ważył niecałe dziesięć kilogramów i mogła go wnieść do samolotu.

Rosjanki opowiadały, ile przed wyjazdem przygotowały jedzenia dla mężów. Agnieszka usłyszała znajome nazwy: Strogonow, kotlet Pożarskiego, bliny.

– Cepeliny też dałaś?

– Nie, pielmienie, znacznie lepiej się przechowują. Poporcjujesz po trzy, cztery sztuki, wsadzisz do zamrażarki i sprawa załatwiona.

– Mój to najbardziej lubi zupy. Soliankę, uchę, barszcz. Wlałam do worków i łups do zamrażarki, na każdym jest kartka z datą, kiedy ma to zjeść. Nie umrze z głodu… O ile się podporządkuje…

Pośmiały się z tych słów.

– Co by było, gdybyśmy za nich nie myślały? – odezwała się jedna z nich po chwili.

– Dobrze, że w ogóle są – powiedziała druga.

– Racja. Da się wytrzymać, bo wychować trudno. W końcu nieczęsto ich widujemy, i to jest pocieszające. – To trzecia.

Znów zaczęły chichotać, Agnieszka z nimi.

Rozumiała prawie wszystko, gdy mówiły o pakowaniu mięs w słoiki, o gotowaniu ziemniaków, zawijaniu ich w papier, żeby zbyt szybko nie ostygły, o barszczu, o sosach i kiełbasach zamykanych do weków. Była z nimi w dyskusji o metodach przechowywania jedzenia, o pasteryzowaniu mięs w słoikach, w piekarniku czy w garnku z wodą. Miały różne punkty widzenia. Słuchała ich śpiewnej mowy, kiedy mówiły o kiszonkach.

Kobiety były po czterdziestce, takie odniosła wrażenie, a mogła im się do woli przyglądać, bo zajęte sobą, w ogóle nie zwracały na nią uwagi. Śmiały się i głośno żartowały, nie odwróciły głów nawet wtedy, gdy dziewczyna przez telefon podjęła rozmowę z matką.

– Tak się martwię, boję się, że powielisz moje życie i będziesz tak samo jak ja nieszczęśliwa – usłyszała.

– Mamo! Błagam, zostaw moje sprawy dla mnie. Czekam na lot – powiedziała zbyt głośno i zbyt oschle. – Wszystko będzie dobrze, nie martw się – dodała łagodniej.

– Wiktor naprawdę cię kocha! Nie jesteś już osiemnastką! Zastanów się, co robisz. W ogóle nie rozumiem, dlaczego jedziesz sama? To nie jest zwyczajne. Dziewczyny w twoim wieku tak nie postępują, wszyscy wiemy, jak niebezpieczny jest świat. Oka nie zmrużę!

Agnieszka nie brała słów, porad i lęków matki poważnie. Matka wciąż była nierówna. Każde napięcie najchętniej by przepiła, i tym razem było to czuć w jej głosie, w sposobie wypowiedzi. Agnieszkę obciążały myśli, że w jakimś stopniu jest za ten stan rzeczy odpowiedzialna. Powinna inaczej, dużo bliżej, dużo cieplej.

– Mamo! Potrzebuję paru dni samotności. Muszę się ze sobą poukładać.

– Układać możesz się w Poznaniu, nikt ci w tym nie przeszkadza. Martwisz nas i to cię w ogóle nie obchodzi. Lekceważysz nas… Nie tylko nas. Po prostu lekceważysz.

– Kogo jeszcze niby lekceważę? – Nie powinna ciągnąć tej rozmowy.

– Nie udawaj, że nie wiesz. Mnie, ojca, a najbardziej Wiktora…

– Wiktora zostaw w spokoju, w ogóle go nie znasz i nic o nim nie wiesz. On nie jest ideałem. Ech… Co ja ci będę tłumaczyć. Dbaj o tatę, o siebie, a mną się po prostu nie przejmuj. Zadzwonię.

Z ulgą się rozłączyła.

Znów ze strony matki wyczuła jakąś sugestię, jedno z niedopowiedzeń, którymi wciąż operowała, a które Agnieszkę wytrącały z równowagi. Na pewno nie popełni błędów matki! Nie będzie nadużywać alkoholu, nie będzie siedzieć w domu bez zajęć, nie unieszczęśliwi dobrego mężczyzny. Po prostu wnikliwie się każdemu przyjrzy. Zakochanie się na zabój jej nie groziło. Już nie.

Nie powinna dać się wciągać w rozmowy, które bolały. Wtedy słowa były mało serdeczne i niczego nie tworzyły. Tylko ziąb. Zawstydzona spojrzała na Rosjanki; mimo że pozornie zajęte sobą, na pewno coś z rozmowy z matką zrozumiały.

– Co byście zrobiły dla swojej matki? – usłyszała pytanie jednej z nich.

– Wszystko. Po prostu wszystko – odpowiedziała druga. – Człowiek za późno mądrzeje. Wiem, że zrobiłabym wszystko, ale czasu nie cofniesz. No, nie cofniesz, a potem musisz żyć pod ciężarem wyrzutów sumienia.

Agnieszka usłyszała głębokie westchnienie.

– Matka mnie urodziła, dała jeść i jest dla mnie tak samo ważna jak… ojczyzna. Staram się jej nieba przychylić, ale… Wyobraźcie sobie, ona wcale tego nieba nie potrzebuje. Wystarczy jej, że jest jak jest. Ciągle mówi o przeszłości, nic o przyszłości.

– Zadałam to pytanie, bo sama chciałam na nie odpowiedzieć. Moja matka żyła jak chciała. Nie akceptowałam jej systemu wartości. Dla niej liczyło się tylko dobro, prawda i godność. Posiadanie i bogactwo nic dla niej nie znaczyły, i to mi z mlekiem przekazała. W dzisiejszym świecie to bzdura. Wzięłabym ją w podróż, żeby mogła zobaczyć, jak się żyje w Europie. I dopiero wtedy pozwoliłabym jej wybrać.

– A ty co wybierasz? – zapytała jedna z nich.

– Nic, na razie jestem oszołomiona możliwościami, jakie daje świat. Potem się zobaczy. Wiem jedno, na pewno nie chcę mieszkać na stałe gdzieś poza moim domem, chcę mieszkać tylko w Rosji… Ale bogatsza o podróże – dodała.

– Racja.

Kobiety się zamyśliły.

Agnieszka też. Zastanawiała się, dokąd i po co lecą. Kobiety opuściły poczekalnię, kiedy zapowiedziano, że otwiera się gate do Sardynii. Sama miała jeszcze kilkadziesiąt minut do otwarcia bramki. Pijąc colę, patrzyła na tłum i zadawała sobie pytania: gdzie lecą? Po co? Znałaby odpowiedzi, gdyby to było lato. Lipiec, sierpień, no, może czerwiec i wrzesień. Ale kwiecień?

Elle Spiropoulos i matka. Co się między nimi wydarzyło? Czy stary adres w Salonikach będzie aktualny? Wygrzebała z torebki listy. Znała ich treść, ale zaczęła czytać kolejny raz, jakby między wierszami chciała znaleźć ważne treści.

Kochana Danusiu!

Boję się nawet prosić o wybaczenie za tak długie milczenie. Wy tam pewnie jesteście już po ślubie? Błagam, musicie do mnie przyjechać, oboje i natychmiast. Przyjedźcie koniecznie. Ja ze swej strony (jeśli mi szybko odpiszesz) zaproszenia dla Was wyślę od ręki.

Co u mnie? Dużo pracy, muszę pracować, żeby się utrzymać. Za chwilę rozpoczną się zajęcia na studiach, a ja rozpoczynam też korespondencyjnie filologię arabską na uniwersytecie w Damaszku. Mam stypendium, i już jest lepiej. Jestem też jakby na etacie tłumacza, oczywiście języka polskiego, z greckiego. Zmieniłam mieszkanie, poprzednio to był pokój ze wspólną kuchnią na szóstym piętrze, razem z obcą mi starszą panią (nie pisałam, żeby Cię nie wystraszyć), teraz to samodzielne dwa pokoje, kuchnia, łazienka i hol, na najlepszym piętrze, pierwszym. Do mamy dojeżdżam, co parę dni, to i tak lepiej, niż gdy byłam w Polsce, a ona musiała radzić sobie sama. Trudne są takie powroty i wspólne chwile dwóch dorosłych kobiet, które rozdzielił czas. Kostasa zatrzymały w Polsce sprawy zawodowe, obronił się i od razu dostał dwa duże projekty, z których pieniądze pozwolą nam stanąć na nogi. Przyleci na sylwestra i już ze mną zostanie. Mam nadzieję, że się widujecie, on nic na ten temat nie pisze. Chociaż żyje mi się raczej dobrze, to jednak bardzo tęsknię za Kostasem, za Tobą, za Poznaniem, za Polską. Danusiu, pisz szybko, bo mało mi Ciebie. I niewiele czasu zostało do sylwestra, którego, mam nadzieję, spędzimy w Salonikach, Wy i ja, i Grecja. Czyż nie pięknie?

Gorąco Cię pozdrawiam – Twoja Elle.

Saloniki, 14 września 1981

Agnieszka z wahaniem wzięła do ręki kolejne listy.

Kochana Danusiu!

No znów nie wyszło, nawet nie wiem dlaczego. Nic nie piszesz. U mnie po staremu, wciąż czekam na Was, potrzebuję Polski, którą na pewno mi przywieziecie w papierowej torebce. Nie żartuję. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że to stan wojenny wszystko pokrzyżował. Czekam, czekam. Chyba posiwieję od tego czekania. Nadal jestem sama, to pewnie wiesz. Kostas nie zdążył i teraz czekamy, nie wiadomo na kiedy i za czym. Za życiem, generalnie. U mnie niewiele się zmieniło, tylko to, że doszła mi mama. Będzie u mnie, aż nie wydobrzeje po grypie. Zamieszkałyśmy razem i już dzisiaj chciałabym, żeby wróciła do siebie, na wieś. Ma tam swoje poletko. Moja mama w swoim charakterze skupiła wszystkie złe cechy przesiedleńca. Podupadła, a może tylko miasto jej nie służy. Wczoraj uciekła z domu, znalazłam ją na dworcu, była jak obłąkana, ostatnie pieniądze wydałam na lekarza i wyobraź sobie, podobno nic jej nie jest. Może depresja, ale na razie trudna do zdiagnozowania. Czasem się dziwię, dlaczego akurat mnie się udaje zaliczać rok za rokiem. Jestem przecież krew z krwi mojej mamy. Jakież to dziwne. Może te doświadczenia mnie napędzają? Lekarz poddał mi dzisiaj ciekawą myśl: „Bolesne miejsca pochodzą z tego samego źródła, co psychiczna siła”. Tak powiedział. Uwierzysz? Dla mnie to brzmi wiarygodnie.

Danusiu, u nas zbierają odzież i jedzenie da Polaków, spodziewaj się paczki, a może nawet paczek. Dodałabym butelkę naszego ulubionego wina, ale może się zbić.

Twoja Elle

Saloniki, 17 lutego 1982

Kalimera, Kochana Danusiu.

Nie wiem, co się dzieje. Paczki wróciły, poszarpane, podziurawione, brakowało w nich wielu rzeczy, ale nie to mnie najbardziej boli. Gdzie jesteś? Gdzie jesteś, moja Kochana? Przecież ten adres dotyczył też Twoich rodziców. Jestem pełna złych przeczuć. Mam nadzieję, że jeśli zajęłaś się walką o wolność naszej Polski, to niebawem ziszczą się Twoje i moje marzenia. Trzymaj się tam, gdziekolwiek Cię trzymają. Oglądam telewizję i boję się, boję się, boję się! O Was!

Twoja Elle.

Saloniki, 12 kwietnia 1982

Kochana Danusiu.

Jeśli gniewasz się na mnie, że nie zrobiłam wszystkiego, żebyś mogła do mnie przyjechać/przylecieć, masz rację. Biorę to na siebie. Udało mi się, jestem w kraju, w którym po latach wreszcie ważna jest wolność. Jestem w kraju, w którym słońce kocha ludzi. Jestem w kraju, gdzie czasem brakuje wody, ale nie humoru. Ty jesteś na pewno smutna. Jestem w kraju, gdzie można tańczyć na plaży, nawet w Salonikach. Ty… tańczyłaś, ale gdy byłyśmy razem. Jestem w kraju, który wiele przecierpiał, ale wciąż żyje. Nie rozpaczaj. I u Was będzie lepiej.

Kostas mieszka w Warszawie, to znaczy wynajmuje pokój, ale przecież do szczęścia potrzeba niewiele. Wcale mi go nie żal. Ostatnio zacytował mi słowa „Autobiografii” w formie monologu: „Pewnego dnia zrozumiałem, że ja nie umiem nic. Słuchaj mnie tam! Pokonałem się sam, oto wyśnił się wielki mój sen. Tysięczny tłum spija słowa z mych ust. Kochają mnie. W hotelu fan mówi: na taśmie mam to, jak w gardłach im rodzi się śpiew. Otwieram drzwi i nie mówię już nic… do czterech ścian!”. Wymowne. Taki jest duch naszych czasów. Danusiu, tęsknię!

Nic nie mówiąc do czterech ścian – Twoja Elle – w świetle sztucznej choinki!

Saloniki, 23 grudnia 1983

* * *

Agnieszce ciężko było wyjeżdżać. Bo czym miała być dla niej ta podróż? Konfrontacją z lękami, z niepokojem? Ucieczką? A może wyzwaniem? Poszukiwaniem siebie czy poszukiwaniem wartości? Słabością czy siłą? Nigdy nie podróżowała sama, tym razem nakazał jej to wewnętrzny głos, a potem doszły proste pragnienia, żeby zobaczyć, zwiedzić, poznać. Była pewna, że robi to dla siebie, ale jednocześnie pełna niepokoju, czy nie popełnia błędu. Obiecała sobie, patrząc przez pryzmat matki, ale i opierając się na swoich doświadczeniach, że nie będzie unieszczęśliwiać partnerów. Ani oni jej.

Wiktor poprosił, żeby przeczytała jego książkę przed korektą i składem. Powiedział, dając jej plik kartek, że tekst bez okładki nie jest jeszcze towarem i tym samym jest bardziej osobisty, bo widać w nim autora. Nie przewidział jednak, że Agnieszka weźmie jego powieść tak dosłownie. A jeśli był szczery i chciał, żeby wiedziała o nim wszystko? Był bystry, błyskotliwy, lubił prowokować i z tego powodu podejrzewała go o zakulisowe działania.

Nie zdawała sobie sprawy, że przeszłość mężczyzny, którego pokochała, tak może ją boleć. Byli na początku związku, jeśli ma on krzywdzić którąkolwiek ze stron, powinien się… zakończyć? Książki nie doczytała nawet do połowy. To prawda, wiele było tam Wiktora, ale od jego obcesowej strony, o której istnieniu wolała nie wiedzieć, a w zasadzie zapomnieć. Bała się momentu wydania tej książki, pytań czytelników, opinii, konfrontacji tekstu z odbiorcą. Domysłów, czy to rzecz na faktach, w oparciu o doświadczenia autora. Powieść miała się ukazać pod pseudonimem i tylko kilka osób wiedziało, że Iwo Rusin to Wiktor Radecki. Dla niej jednak Iwo był Wiktorem i nic nie mogło tego zmienić.

Premiera kojarzyła jej się z uroczystością, z gośćmi. I tak miało być. Wiktor zarezerwował lokal w Warszawie, zaprosił przyjaciół i znajomych. Agnieszka miała mu towarzyszyć. Przedstawi ją znajomym i rodzinie. Tak powiedział, i bardzo się cieszył. To jednak było ponad jej siły. Jak stawić czoła jego kontrowersyjnej przeszłości? Nie potrafiła znieść zazdrości. Każda kobieta, która stanęła na drodze Wiktora, była jej rywalką. Zadręczała siebie myślami, a jego telefonami. Zadręczała Marcela, wspólnika Wiktora w hotelarskim biznesie. W domu nic jej nie szło, w firmie starała się skupić na zadaniach, ale najchętniej rzuciłaby to i pojechała do Kletna pilnować ukochanego. Jakże bolały ją jego częste wyjazdy do Warszawy, podobno po to, żeby pomóc Joli. Owszem, kobieta była niepełnosprawna, coś ich kiedyś łączyło… Ale skoro to przeszłość, dlaczego wciąż go do siebie wzywała? I dlaczego on wtedy wszystko rzucał?

Gdy kiedyś Agnieszka na weekend pojechała do „Raju”, było jeszcze gorzej. Pensjonat żył i gościł sporo ludzi, w przeważającej części były to samotne kobiety. Lepiej, gdyby „Raj” stał pusty, łapała się na głupiej myśli. To był absurd. I teraz ta książka. Wszyscy będą wiedzieć, że ładuje się w związek z podrywaczem. Nikomu nie będzie się mogła nią pochwalić, bo uznają ją za naiwną panienkę. Od kiedy rzucił ją Szymon, sama tak o sobie myślała.

Niczego nie wyjaśniła z Wiktorem, ale w końcu wzięła się w karby. Odczekała, aż wyjedzie do Warszawy, i wysłała mu SMS-a, że wyjeżdża, że musi się poukładać.

– A premiera? Co chcesz układać? – Był zirytowany. – Od ciebie zależy, jak będzie wyglądało nasze życie. Przyjedziesz do Kletna, będzie dobrze, ja przeniosę się do Poznania, będzie dobrze, zamieszkamy w Warszawie, to też jest wyjście. Jestem do twoich usług, jak wiesz. Oczywiście będę musiał zaglądać do Kletna, „Raj” zaczyna przynosić pieniądze, a jak dobrze wiesz, sporo zainwestowałem…

– Jasne.

– Najlepiej gdybyś rzuciła pracę i przyjechała do nas. Powinnaś tu być, rozmawialiśmy o tym. Jeśli potrzebujesz czasu na decyzję, poczekam, jeśli potrzebujesz go więcej, też poczekam.

I nic o sformalizowaniu związku. O książce. O przeszłości. O niespotykaniu się z innymi kobietami, nawet zawodowo.

To nie było proste. Tylko że… Gdy byli sami, było jej dobrze, bardzo dobrze.

– Potrzebuję czasu bez rozmów o nas, bez nas. Wiktor, parę dni, tydzień, dwa.

Rozłączyła się. Wiedziała, że nie oddzwoni, poinformował, jaki ma stosunek do ich związku i koniec. Był pragmatyczny. Nie obrażał się, to już wiedziała. Nie kończył rozmów w pół słowa, jak jej się zdarzało. Czekał, a potem wracał do rozmowy, zawsze tak było.

Ewa Wilczewska, z którą Aga bardzo się zaprzyjaźniła, przypomniała jej, w jakich okolicznościach się spotkały.

– Kletno, stare dzieje. To, czego boisz się w tym związku, jest do wyjaśnienia. Wiktor poza tobą świata nie widzi. Aga, uwierz, twoje problemy są błahe.

Kletno to było jej pierwsze zawodowe zadanie. Uśmiechnęła się do wspomnień. Jakże różniło się od kolejnego. Tamto było jak… wakacje.

Dobrze było wiedzieć, że żadne rodzinne sztormy nie zniszczyły Ewie życia. Wyglądała kwitnąco, szczęście jest najlepszym kremem liftingującym. Miłosz zmienił firmę. Postanowili, że nie musi już tak długo pracować, że kredyt na mieszkanie spłacą w dłuższym okresie, nie muszą się spieszyć, mają przed sobą długie wspólne życie. Agnieszka się cieszyła, że są razem, jeszcze bardziej scementowani niż kiedyś. Mimo że w swojej sprawie przyznawała Ewie rację, nie mogła się wyzwolić od natrętnych myśli, że znowu…

– Błahe? Ja chcę mieć związek na całe życie, bez kryzysów, bez rozczarowań.

– Tak jakby wszyscy, których spotkałaś w „Raju”, zawierali znajomości na chwilę…

– Wiktor takie zawierał.

– Kiedyś, ale się zmienił. Znalazł tę, której szukał.

– Mówisz w ten sposób, żeby mnie pocieszyć. Ta jego książka, „Procedury seksualne”, może i ze mną je próbuje ćwiczyć? Ludzie nie zmieniają się o sto osiemdziesiąt stopni.

– Przestań. Ty, humanistka, nie potrafisz odróżnić ziarna od plew!? Chcesz postąpić tak jak Tosia? Chcesz uciec?

– To nie to samo, Tosia naważyła Jackowi niezłego piwa. Nie odwrotnie, jak u nas.

– Ale uciekasz. Kochasz go?

– Tak, przecież wiesz.

– To nie uciekaj. Nie dowiesz się, jaki on jest, jeśli uciekniesz.

– Czy mówię, że chcę wyjechać na zawsze? Chcę sprawdzić, czy mogę bez Wiktora żyć.

* * *

Aga dobrze wiedziała, że Ewa ma rację, ale emocje szły swoją drogą.

Wiktor po tamtej rozmowie jednak przyjechał do Moraska, w godzinach pracy Agnieszki. Niczego nieświadomi rodzice przyjęli go jak zawsze, jak członka rodziny.

Agnieszka wróciła do domu wieczorem. Owszem, czekała na jakiś odzew, ale nie na przyjazd. Dodatkowo nie spodobało jej się to, że Wiktor był w lepszej komitywie z jej rodzicami, szczególnie z matką, niż ona sama.

Rzuciła torebkę na kanapę i zmroziła go wzrokiem.

– Nie umawialiśmy się.

– Agnieszka! – wykrzyknęli tata i mama. Ojciec się skrzywił i podrapał po głowie.

– Dziewczyno, nie tak się postępuje. – Matka pokręciła głową z dezaprobatą i wyszła. Ojciec też ruszył się z miejsca.

– Aga, co cię gryzie? – zapytał Wiktor, gdy za Wrońskimi trzasnęły drzwi. – Chodź do mnie. – Wyciągnął ręce.

Posłusznie wstała i usiadła mu na kolanach. Przytulił ją do siebie. W jego ramionach było jej tak dobrze. Mając go obok, była spokojna, ale przecież wiedziała, że nie zamknie go w klatce. Gdyby nie był tak atrakcyjny, bogaty, mądry, pociągający, nie byłaby zazdrosna!

– Nic – odpowiedziała wbrew sobie.

– Gdzie się podziała przebojowa dziewczyna, którą poznałem w Kletnie? I dlaczego jesteś terrorystką?!

Zawstydziła się.

– Mam prawie dwadzieścia siedem lat, a wcale nie znam swojej drogi, wszystko mi się rozłazi – zaczęła się tłumaczyć, unikając konkretów. – Włożyłam mundurek i wcale nie jest mi w nim dobrze. Nic nie wiem. Czy mam dalej w to brnąć, przyzwyczaić się, czy próbować znaleźć swoje miejsce?

– Brnąć? Znaleźć? Masz na myśli nas?

– Nie.

– No, mam nadzieję.

Nie uwierzył jej, ale znów dał czas. To był ostatni dzień Agnieszki w korporacji, nikt w domu nie wiedział, że odeszła. Nikt nie wiedział jak źle się tam czuła. Miała naturę wolnego ptaka, a nie trybiku w maszynie. Dotąd wszystko jej wychodziło, nie zaliczała porażek, oprócz odejścia, a raczej zdrady Szymona. Minęły dwa lata, a to wciąż w niej tkwiło. Inaczej już patrzyła na mężczyzn, była nieufna, mniej spontaniczna, wydawało jej się, że tak zostanie na zawsze. Gdyby nie mieszkanie, a raczej kredyt mieszkaniowy, jako spadek po ich nieudanym związku, po miesiącu rzuciłaby pracę w diabły. Wytrzymała siedem miesięcy. I co dalej?

– Lecę do Grecji, to na początek. – Uznała, że powinien wiedzieć.

Wiktor wstał, był strapiony.

– Muszę już jechać. Nie chcę, żebyś czuła się ograniczana, ale pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć, na każde twoje wezwanie przylecę. Zadzwoń z drogi.

Przytulił ją tak mocno, że przeszły ją ciarki.

– Uważaj na siebie.

Gdy za Wiktorem zamknęły się drzwi, w pokoju pojawiła się mama.

– Dziewczyno, ja ciebie nie poznaję!

– Przepraszam, ale powiedz, jak się postępuje, jeśli człowiek jest zraniony i nie chce grzebać w ranie?

– Przesadzasz. Zawsze byłaś perfekcjonistką, tylko że w miłości perfekcji nie znajdziesz.

– Jak się można czuć, kiedy świat jest inny, niż się spodziewałaś? Kiedy nic od ciebie nie zależy?

– Wyjaśnia się, rozmawia. I stara się zrozumieć świat i ludzi, którzy, muszę to powtórzyć, nie zawsze są perfekcyjni.

Mama była smutna.

– Może… On ma tyle znajomych… Kobiet…

– Żyje, pracuje, zawsze będą wokół niego ludzie, jeśli o to ci chodzi. Tylko że ja jestem pewna, że to odpowiedzialny i uczciwy człowiek, i kocha cię. A ty go ranisz, podobnie jak ciebie zranił Szymon. Tylko że ty robisz to w inny sposób, z niedopowiedzeniami, co jest dużo gorsze.

Agnieszka poczuła się okropnie, jak manipulantka.

* * *

To była bardzo dobra rozmowa. Kontynuowały ją później podczas przeglądania mapy Europy i zapisków Agnieszki.

– Aga! Połowa z hoteli na tej twojej liście wygląda jakby była w budowie albo jakby tej budowy zaprzestano. Rozczarujesz się i wrócisz po jednym dniu. Zobaczysz.

– Mogę mieszkać nawet pod namiotem. To mi dobrze zrobi.

– Nie powiedziałabym. Jesteś wychowana w cieplarnianych warunkach.

– Myśląc o kanapie i o domu w sensie murów, to owszem.

– Czy ty wiesz, w jakich warunkach ludzie żyją?

– I kto to mówi? Napijesz się herbaty, mamo?

– Zmieniasz temat.

– Tak.

– To i ja zmienię. Zapomnisz Szymona, machniesz ręką na to, co ci zrobił, zaufasz. To ty musisz z tego wyjść. Wyjść, a nie uciec. W ogóle masz za co pojechać?

– Zapłacili mi za trzy miesiące, wystarczy, jeszcze zostanie. Po powrocie mogę nie mieć okazji, muszę przecież zarabiać na to cholerne mieszkanie, które jest błędem do potęgi.

– Przestań, dasz radę. Na pewno powinnaś zmniejszyć wymagania.

– Mamo! – Agnieszka rzuciła Wrońskiej ostrzegawcze spojrzenie.

Potem przyszedł ojciec i rodzice zaczęli rozmawiać o pracy dla Agnieszki. Tata się cieszył, że w końcu pomoże mu w firmie, z Joaśką Zarówną tworzyłyby bardzo dobry duet. Powiedział coś, co dla Agnieszki było bardzo dołujące. Wyglądało, że rodzice przestali wierzyć w jej inteligencję i w rodzinnej firmie chcieli córkę po prostu przechować. Zachciało jej się płakać.

Też miała dość snucia się po domu i wypatrywania na twarzach rodziców zawodu, którego była sprawczynią. Budzik nie budził jej tak, jak dotąd; bywało, że w ogóle go nie nastawiała. Czuła widmo bezrobocia, słuchając rodziców i widząc ich miny. Było to nieznane do tej pory i nieprzyjemne uczucie.

* * *

W samolocie słychać było wyłącznie niemiecką mowę, Agnieszka nic z niej nie rozumiała. Dostała miejsce przy oknie, choć wolała bliżej przejścia. Obserwowała, jak skrzydło boeinga tnie cumulusy, które wyglądały jak wata cukrowa. Wylatywała z Polski w deszczu ze śniegiem, według prognoz w Salonikach miało być słońce i ponad dwadzieścia stopni. Spojrzała na zegarek: została jeszcze godzina lotu.

Dlaczego matka nie odpowiadała na listy Elle? Skoro paczki wróciły do Salonik, dlaczego w takim razie nie wracały listy? Dziwne to wszystko. I ta walka o wolność! Jakże mało wiedziała o swojej matce! Kiedyś koleżanka Agnieszki z pracy, kobieta po czterdziestce, powiedziała, że ma żal do siebie, że nie zmusiła matki, by opowiedziała jej o swoim życiu. Że po jej śmierci czuje się, jakby wisiała w powietrzu, bez znajomości własnych korzeni.

Coś w tym było.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

„Autobiografia”, słowa: Bogdan Olewicz
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: