Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Poezye i dramata. Tom 3 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Poezye i dramata. Tom 3 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 278 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Äîçâîëåíî Öåíçó­ðîþ.

Âàðøàâà 22 Íîÿáðÿ 1883 ãîäà.

Druk J. Ber­ge­ra, War­sza­wa, Elek­to­ral­na Nr. 14.

DZIE­JE SER­CA.

KO­ME­DYA W TRZECH AK­TACH, od­zna­czo­na pierw­szą na­gro­dą na kon­kur­sie war­szaw­skim 1860 r.

Po­ezye i dra­ma­ta. – Tom III.

oso­by:

PRE­ZES, lat 54.
PRE­ZE­SO­WA, lat 3 2.

JU­LIA, cór­ka pre­ze­sa z pierw­sze­go mał­żeń­stwa, lat 22

GELD, ban­kier, lat 4 5.

KA­ROL, ad­wo­kat, lat 2 8.

ADAM, lat 20.

HRA­BIA AL­FONS.

Gracz pierw­szy.

Gracz dru­gi.

Gracz trze­ci.

KO­MIS­SANT han­dlo­wy.
FRAN­CI­SZEK, lo­kaj pre­ze­sa.

Rzecz dzie­je się w War­sza­wie.

AKT I.

(Miesz­ka­nie pre­ze­sa. Drzwi w głę­bi. Drzwi z pra­wej i le­wej
stro­ny. Stół na przo­dzie sce­ny. Dwa fo­te­le. Ko­zet­ka.)

SCE­NA. I.

Pre­zes sie­dzi przy sto­li­ku. Ko­mis­sant han­dlo­wy stoi u drzwi.

Pre­zes (trzy­ma­jąc pa­pier w ręku).

Na te­raz już mi pro­szę nie za­wra­cać gło­wy,
Będę tam i za­pła­cę.

(Ko­mis­sant kła­nia się i wy­cho­dzi.)

SCE­NA II.
Pre­zes (sam).

Otoż kło­pot nowy…
A jak na złość dziś trze­ba za­spo­ko­ić hra­bię,
Bo mnie wczo­raj w re­sur­sie znów nie­źle usku­bli,
A tu nie ma…

(Gnio­tąc pa­pier w reku:)

Prze­klę­te te wy­dat­ki ba­bie!…

(Z wes­tchnie­niem:)

Zo­bacz­my.

(Roz­wi­ja ra­chu­nek i czy­ta.)

Tfu do dy­abła! ty­siąc pięć­set ru­bli!

(Rzu­ca ra­chu­nek na sto­lik.)

Już na praw­dę wa­ry­acyi do­sta­je Emil­ka.

(Za­ła­mu­jąc roz­pacz­li­wie ręce:)

Dzie­sięć ty­się­cy zło­tych za gał­ga­nów kil­ka!

(Pod­no­si ma­chi­nal­nie ra­chu­nek i czy­ta:)

Me­cha­nicz­na pa­ryz­ką sznu­rów­ka ze sta­li,

Sto dwa­dzie­ścia trzy zło­te… na li­cho te skle­py

Z mo­da­mi!… Dwa stro­iki!… Suk­nia z chiń­skiej kre­py!…,.

Czte­ry nowe tur­niu­ry…

(Ci­ska­jąc ra­chu­nek ze zło­ścią na zie­mię:)

Niech je pio­run spa­li!

(Po chwil­ce na­my­słu:)

Na ho­nor, z ta­kim ła­dem moż­na wyjść na dzia­dy,
A tu już ja sani nie wiem jak so­bie dam rady.

(Dzwo­ni wo­ła­jąc:)

Fran­ci­szek!

(Wcho­dzi lo­kaj.)

Spy­taj pani, czy mnie przy­jąć może?
Chcę z nią po­mó­wić.

(Lo­kaj wy­cho­dzi.)

Ko­niec raz temu po­ło­żę.

Fran­ci­szek (wra­ca­jąc).

Pani sama tu idzie.

(Wy­cho­dzi.)

Pre­zes.

Spra­wię się ob­ce­sem,
Nie­chaj wie, że nie je­stem Fi­de­lem ni Mi­re­sem;
Ona my­śli, że ja mam Ka­li­for­nię całą
"W kie­sze­ni…

SCE­NA III.

Pre­zes, Pre­ze­so­wa.
Pre­ze­so­wa (wszedł­szy, ca­łu­je męża w czo­ło, a on ją w rękę).

Bon jo­iir! mężu; jak­że ci się spa­ło?

Pre­zes.

Nie­źle.

Pre­ze­so­wa (sia­da­jąc).

Jak­że też wczo­raj słu­ży­ła ci szan­sa?

Pre­zes.

Prze­gra­łem.

Pre­ze­so­wa (obo­jęt­nie).

Znów prze­gra­łeś!… i w co? w pre­fe­ran­sa?

Pre­zes.

W pał­ki.

Pre­ze­so­wa.

Ja­kież wy na­zwy tym kar­tom, mój dro­gi,
Da­je­cie… W pał­ki!… (śmie­jąc się:) char­mant! cze­muż nie

[w ba­to­gi?

Pre­zes (z lek­ką ura­zą).

To cię bawi?

Pre­ze­so­wa.

No… przy­znasz, to za­baw­ne prze­cię
Ze co wie­czór w re­sur­sie w pał­ki się bi­je­cie,
Jak w karcz­mie.

(Znów się śmie­je.)

"Wam się wi­dać prze­bra­ło z ro­bo­tą.

(Zmie­nia­jąc ton mowy:)

Ale ja tu, mój dro­gi, przy­cho­dzę nie po to.

Pre­zes.

I po cóż?

Pre­ze­so­wa.

Ja­bym z tobą roz­mó­wić się rada.

Pre­zes.

To zu­peł­nie tak jak ja.

Pre­ze­so­wa.

Wy­bor­nie się skła­da.
Więc z ko­lei tu każ­de swo­je mo­cye poda,
Ja za­cznę, a ty skoń­czysz. No, czy zgo­da?

Pre­zes.

Zgo­da.

Pre­ze­so­wa (z iro­nia).

O, wy bied­ne ofia­ry mał­żeń­skie­go sta­dła!

Pre­zes (z wes­tchnie­niem).

Juź­ci trud­no się co­fać, gdy klam­ka za­pa­dła;
Trze­ba wy­trwać jak moż­na w smut­nej męża roli.

(Po chwi­li prze­stan­ku:)

Więc chcesz pie­nię­dzy?

Pre­ze­so­wa.

Tak jest.

Pre­zes.

Bar­dzo mię to boli,

Ze ci mu­sze od­mó­wić.

Pre­ze­so­wa.

Jak­to?

Pre­zes.

Nie­ina­czej.

Wszak ten wy­raz „od­ma­wiam” ja­sno rzecz tłó­ma­czy.

Pre­ze­so­wa.

I dla cze­go?

Pre­zes.

Bo nie mam.

Pre­ze­so­wa.

Lecz to być nie może!…

Pre­ze­so­wa.

Co do mnie, za­raz jed­nem za­ła­twię się sło­wem;
Chcę pie­nię­dzy.

Pre­zes.

Żą­da­nie two­je nie jest no­wem
Wca­le dla mnie, i przy­znasz mi to sama, są­dzę,
Bo dość czę­sto przy­cho­dzisz do mnie po pie­nią­dze.

(Z na­ci­skiem:)

Co­raz czę­ściej.

Pre­ze­so­wa.

Bo cią­gle po­trze­ba mi wię­cej.

Pre­zes.

A wszak­że bie­rzesz na dom czter­dzie­ści ty­się­cy,
I przy­tem sama przy­znasz, że to mie­siąc rzad­ki,
Bym nie mu­siał coś do­dać na inne wy­dat­ki,
Nie li­cząc, że na mie­ście ro­bisz jesz­cze dłu­gi.

Pre­ze­so­wa.

Toż mu­szę dom utrzy­mać, po­za­pła­cać słu­gi;
Wszak­że wiesz, że tu wszyst­ko ode­mnie się bie­rze:
Ku­charz, lo­ka­je, młod­sze, obia­dy, wie­cze­rze,
Wszyst­ko ja… a to prze­cię nie­ma­łym kło­po­tem…
Ja pie­nię­dzy nie ro­dzę, wszak wiesz do­brze o tem.

Pre­zes.

Ba… żeby tez jak dzie­ci ro­dzi­ły się one,
Toby miał zysk z nas każ­dy, bio­rąc so­bie żonę.

Pre­ze­so­wa.

Kie­dy na­sta­ją na nas, trud­no… my się bro­nim.

Pre­zes.

Ten po­sag–tak po­trzeb­ny dla obro­ny two­jej,
Ten po­sag, co mi cią­gle ko­ścią w gar­dle stoi,
Mu­siał­by chy­ba naj­mniej sto od sta przy­no­sić.

Żeby twym wy­ma­ga­niom uczy­nić za­do­syć;

Bo po­licz ja­kie co rok cię­ża­ry są moje:

Ha­fty, ko­ron­ki, bale, stro­iki i stro­je;

Nie­daw­no za gra­ni­cę już po­dróż dzie­sią­tą

Od­by­łaś, i znów je­dziesz, a wszyst­ko d con­to

Po­sa­gu.

Pre­ze­so­wa,

Już wiem do­brze, że na każ­dym kro­ku
Wszyst­ko co my ro­bi­my jest wam solą w oku;
Lada wy­da­tek wzbu­dza za­rzu­ty ją­trzą­ce.
Wam wol­no dla ka­pry­su wy­rzu­cać ty­sią­ce,
A z roz­pa­czą się za­raz ła­pie­cie za gło­wę,
Gdy na po­trze­by od was żą­da­my do­mo­we.

Pre­zes (pod­no­sząc z zie­mi ra­chu­nek i po­da­jąc go pre­ze­so­wej).

Masz słusz­ność, tyl­ko szko­da, że ci tro­chę prze­czy
Ten mały ra­chu­ne­czek.

Pre­ze­so­wa (prze­bie­gł­szy szyb­ko ra­chu­nek ocza­mi).

Coż za strasz­ne rze­czy?

Pre­zes.

Ty pie­nię­dzy nie ro­dzisz, ja ich tez nie stwo­rzę.

Pre­ze­so­wa.

Prze­pra­szam cię, to fakt już daw­no do­wie­dzio­ny,

Że da­wać rolą męża, zaś brać rolą żony

I to tak­że dla cie­bie nie jest pew­nie no­wem,

Ze mąż jest sło­wem czyn­nem, żona bier­nem sło­wem.

Pre­zes.

Wy­bacz, ale mam o tem prze­ko­na­nie inne,
Wy jak wam jest do­god­niej i bier­ne i czyn­ne.

Pre­ze­so­wa.

Przy­pusz­czam.

Pre­zes (roz­kła­da­jąc ręce).

A więc…

Pre­ze­so­wa.

Po­zwól!… jesz­cze jed­no słów­ko:
Kie­dy kto wziął po­sa­gu pa­rę­kroć go­tów­ką,
To może…

Pre­zes.

Ot masz to­bie… już za­raz na prze­dzie,
Jak straż przed­nia, ten po­sag na plac boju je­dzie.
Przy­znaj się, ile razy już sły­sza­łem o nim?

To ten pa­pier le fui mot de l'af­fa­ire sta­no­wi,
I tak w gło­wę za­je­chał panu pre­ze­so­wi,
Że za nim sto wy­rzu­tów wy­la­ta jak pro­cą?

(Wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi:)

Nędz­ne kil­ka­set ru­bli!… jest się gnie­wać o co?
Toż nie mogę z bo­jaź­ni „że mnie za­rzut spo­tka,
Cho­dzie jak Ma­la­bar­ka albo Hot­ten­tot­ka

Pre­zes.

Gdy­byś pani umia­ła z swym wła­snym po­żyt­kiem
Zna­leźć gra­ni­ce mię­dzy po­trze­bą a zbyt­kiem,
Gra­ni­ce, co roz­sąd­ku pra­wa prze­pi­sa­ły,
By­ły­by nie­po­trzeb­ne te moje mo­ra­ły.
Wam ko­bie­tom się zda­je, że pie­nią­dze po to
Tyl­ko są utwo­rzo­ne, by je rzu­cać w bło­to.
Praw­da, że­ście do zbyt­ku przy­wy­kłe od dziec­ka,
Dla was ra­cho­wać, czyn­ność wy­łącz­nie ku­piec­ka;
Mąż, co was mi­ty­gu­je, jest prze­brzy­dłym skne­rą,
Nie umie­cie po­li­czyć, że dwa bez dwóch zero,
I że rzecz ta przy­bie­ra roz­mia­ry gro­żą­ce,
Gdy kto sta po­sia­da­jąc, wy­da­je ty­sią­ce.
Dla tego raz na se­ryo, Emil­ko ko­cha­na,
Chcę się z tobą roz­mó­wić.

(Wcho­dzi Fran­ci­szek, przy­no­sząc list na srebr­nej tacy.)

Fran­ci­szek.

List do Ja­śnie Pana.

Pre­zes.

Daj tu.

(Fran­ci­szek po­da­je list i wy­cho­dzi.)
Pre­zes (do żony).

Po­zwo­lisz chwi­lę.

(Pre­ze­so­wa robi ski­nie­nie gło­wą, pre­zes od­pie­czę­to­wy­wa list i czy­ta;
po chwi­li mówi, ude­rza­jąc ręką w stół:)

To ska­ra­nie Boże!

Pre­ze­so­wa.

Coż ta­kie­go?

Pre­zes.

Czyż cze­kać u li­cha nie może?

Pre­ze­so­wa.

Kto?

Pre­zes (nie­cier­pli­wie).

Hra­bia Al­fons pi­sze, że nie ma pie­nię­dzy,
I pro­si, bym mu dług mój ode­słał czem­prę­dzej.

Pre­ze­so­wa.

Jaki dług?

Pre­zes (za­my­ślo­ny).

Jak tu od­dać? a to nie są żar­ty,
Dług ho­no­ro­wy…

Pre­ze­so­wa.

Zką­dże?

Pre­zes (co­raz nie­cier­pli­wiej).

Ztąd, że wy­grał w kar­ty.

Pre­ze­so­wa.

Ile?

Pre­zes (sam do sie­bie).

A ma pie­nią­dze… kła­mie… mógł­bym przy­siądz

Pre­ze­so­wa.

Ile?

Pre­zes (ro­biąc lek­ce­wa­żą­cy gest ręką),

E…. ty­siąc ru­bli.

Pre­ze­so­wa.

Ba­ga­tel­ka!…, ty­siąc!

(Uśmie­cha­jąc się iro­nicz­nie:)

Je­ste­ście wszy­scy w mo­wie wiel­cy mo­ra­li­ści,

Ale się w ży­ciu u was ten mo­rał nie iści.

No… pro­szę cie­bie, da­lej twą roz­pra­wę pro­wadź.

Jak to tam było? aha! nie umiem ra­cho­wać,

Ale i ty­siąc ru­bli sum­ma nie dla kształ­tu,

Ile tam zło­tych!… pią­tek!… trzy­gro­szó­wek!… gwał­tu

No… po­móż niech zra­chu­ję….

Pre­zes (na wpół gniew­ny).

E!… daj po­kój so­bie.

Pre­ze­so­wa.

Mów­że prze­cię, ja słu­cham.

Pre­zes (do sie­bie).

Sam nie wiem co zro­bię.

Zkąd wziąć?

Pre­ze­so­wa.

Wi­dzę, żeś ja­koś za­fra­so­wa­li wiel­ce,
A czy znasz przy­po­wiast­kę o źdźble i o bel­ce?
Każ­dy ma wady swo­je i śmiesz­no­ści swo­je:
Ty wy­da­jasz na kar­ty, ja zno­wu na stro­je;
Wi­docz­nie je­den za­rzut dru­gim się ode­prze…
A z dwoj­ga złe­go nie wiem do­praw­dy co lep­sze.

Pre­zes.

Po­słu­chaj!… chcę prze­mó­wić do twe­go roz­sąd­ku:
Czy wiesz ile obec­nie po­sia­da­ni ma­jąt­ku?

Pre­ze­so­wa.

I coż?

Pre­zes.

Całą treść jego dziś sta­no­wią głów­nie
Ustą­pio­ne przez Gel­da ak­cye na cu­krow­nię.

Pre­zes (opusz­cza­jąc ręce).

Zką­dże we­zi­nę?

Pre­ze­so­wa.

To oszczędź.

Pre­zes.

O tem wła­śnie mowa.

(Przy­su­wa­jąc ku niej fo­tel:)

Chcia­łem, po­ro­zu­miaw­szy się z tobą w tym wzglę­dzie,
Sys­te­mat oszczęd­no­ści za­pro­wa­dzić wszę­dzie.

Pre­ze­so­wa.

Zga­dzam się naj­zu­peł­niej.

Pre­zes.

To bar­dzo przy­kład­nie,
Więc naj­przód zmień mod­niar­kę, co cię strasz­nie krad­nie.

Pre­ze­so­wa.

Nie moge; bo choć niby więk­sze li­czy zy­ski,
Ona jed­na w War­sza­wie zna co krój pa­ryz­ki.

Pre­zes.

To przy­najm­niej w tym roku daj­że po­kój so­bie
Z po­dró­żą za gra­ni­cę.

Pre­ze­so­wa.

I tego nie zro­bię.
Wiesz, że mi dok­tor wody przy­ka­zał na ner­wy,

Pre­ze­so­wa.

A resz­ta?

Pre­zes.

Ży­cie tu­taj dro­go kosz­to­wa­ło,
A przy­tem za­gra­ni­ca wy­dar­ła nie­ma­ło.

Pre­ze­so­wa.

A mój po­sag?

Pre­zes.

Twój po­sag, z Jul­ci ka­pi­ta­łem,
Od ogól­nej za­gła­dy pil­nie za­cho­wa­łem.
Two­ja sum­ma tak jak jej była dla mnie świę­ta….

(Po krót­kim prze­stan­ku:)

Cho­ciaż na dom i ży­cie ob­ra­cam pro­cen­ta.

Pre­ze­so­wa.

A więc cze­góż się skar­żysz?

Pre­zes.

Roz­ma­ite wzglę­dy
Nie dają mi na­dziei żad­nej dy­wi­den­dy
W tym roku z mo­ich ak­cyj, a pro­cen­ta owe
Za­le­d­wie na wy­dat­ki star­czą przez po­ło­wę.

Pre­ze­so­wa.

Więc coż chcesz?…, wstaw, nad­ła­taj, wtem już two­ja gło­wa.

Mu­szę się do ogól­nej za­sto­so­wać nor­my,

Choć do­praw­dy nie je­stem za­pa­lo­nym gra­czem.

Pre­ze­so­wa.

Więc na czem oszczę­dzi­my?

Pre­zes (roz­kła­da­jąc ręce).

A już nie wiem na czem

Pre­ze­so­wa.

Trze­ba szu­kać.

Pre­zes.

Toć już się na­szu­ka­łem do­syć.

Fran­ci­szek (pod­cho­dząc).

Pan ban­kier Geld.

Pre­zes (z ra­do­ścią do żony).

A!… ten nam spa­da z nie­ba.

(Do Fran­cisz­ka:)

Pro­sić.

(Fran­ci­szek wy­cho­dzi.)

SCE­NA IV.
Ciż sami, Ban­kier Geld.

Geld (wcho­dząc).

Prze­pra­szam, że pre­ze­sa na­cho­dzę tak rano.

W trak­cie wod­nej ku­ra­cyi naj­gor­sze są prze­rwy,
A i Jul­cia mi­zer­na, i jej się ku­ro­wać
Trze­ba.

Pre­zes (wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi).

Przy­najm­niej w domu oszczęd­ność za­pro­wadź;
Bo przy­znasz, że tu zbyt­ki na praw­dę gor­szą­ce.
Po co na­przy­kład trzy­masz dwie pan­ny słu­żą­ce?

Pre­ze­so­wa.

Dla nas dwóch…. jed­na szy­je, a dru­ga ubie­ra.
To ty naj­nie­po­trzeb­nie) masz ka­mer­dy­ne­ra;
Nie dość lo­ka­ja? po co ten dar­mo­zjad dru­gi?

Pre­zes.

Trud­no też, że­bym zo­stał bez żad­nej usłu­gi.

Pre­ze­so­wa.

Może być; ale za to dla cze­go ko­niecz­nie

Co­dzień by­wać w re­sur­sie, gdzie prze­gry­wasz wiecz­nie?

Pre­zes.

Gdzież pój­dę?

Pre­ze­so­wa.

Czyż dla cie­bie zna­leźć się nie mogą
Inne za­ję­cia? Zresz­tą nie gry­waj tak dro­go.

Pre­zes.

Wi­dzisz, trud­no na­ru­szać to­wa­rzy­skie for­my;

(Spo­strze­ga­jąc Pre­ze­so­wa:)

A!… pani pre­ze­so­wa.

(Kła­nia się Pre­ze­so­wej, któ­ra od­da­je mu ukłon.)

"Wczo­raj ob­ma­wia­no
Pa­nią u księ­cia Jana, mego przy­ja­cie­la,
Ze pani co­raz rza­dziej świa­tu się udzie­la;
Już do­praw­dy sam pani nie wi­dzia­łem wie­ki.

Pre­ze­so­wa (ma­nie­ro­wa­nie).

Aż z dwóch bractw udzie­lo­no mi te­raz opie­ki,
I choć to mnie obar­cza pra­cą na­zbyt wiel­ką,
Mu­szę peł­nie mój urząd ze ści­sło­ścią wszel­ką:
Po­win­ność przedew­szyst­kiem.

Geld.

Ależ moż­na prze­cie.
Ba­cząc na do­bro bied­nych by­wać tak­że w świe­cie.
Po coż taką po­ku­tą obar­czać się sro­gą.

Pre­ze­so­wa.

Sa­lo­ny mogą cze­kać, a bied­ni nie mogą:
Taka moja za­sa­da.

(Spo­glą­da­jąc na ze­ga­rek.)

To mi przy­po­mi­na,
Ze wła­śnie mych re­wi­rów nad­cho­dzi go­dzi­na:
Mu­szę odejść.

Geld.

Jak­to? już?

Pre­ze­so­wa.

Wy­bacz­cie pa­no­wie.
Zwłasz­cza, że może ja­kiej po­uf­nej roz­mo­wie
Prze­szko­dzi­ła­bym.

Geld (uprze­dza­ją­co).

Zką­dże?…

Pre­ze­so­wa.

Lecz ja odejść mu­szę

Ko­niecz­nie… że­gnam pa­nów.

(Kła­nia się i wy­cho­dzi.)

SCE­NA V.

Geld, Pre­zes.
Geld (od­daw­szy uni­żo­ny ukłon Pre­ze­so­wej, sia­da, wy­cią­ga­jąc się na fo­te­lu).

A! na moją du­szę.
Pre­ze­sie, odło­żyw­szy po­chleb­stwa na stro­nę,
Mu­szę ci przy­znać, że masz per­łę, a nie żonę.

Pre­zes (tłu­miąc zie­wa­nie).

Za­pew­ne.

Geld.

Tak oby­ta mię­dzy wiel­kim świa­tem,
Prym trzy­ma po sa­lo­nach, już ja znam się na­tem.

Przy­znasz, praw­dzi­wa dama, z tak­tem zna­mie­ni­tym,
Ro­zum­na jak­by jaki Sa­lo­mon, a przy­tem
Do­bro­czyn­na jak Ty­tus, nig­dy dnia nie stra­ci,
Ka­pi­tal­na ko­bie­ta, niech mnie po­rwą kaci.

Pre­zes (uśmie­cha­jąc się).

"Wiesz co, mój dro­gi, tak ją chwa­lisz za­pa­le­nie,
Ze mógł­bym być za­zdro­snym.

Geld.

Ja ją tyl­ko ce­nię
Szcze­rze po­dług za­słu­gi, bo w niej same cno­ty;
Pa­trząc na nią, aż czło­wiek na­bie­ra ocho­ty
Ze­nie się.

Pre­zes.

Nie wie­dzia­łem, żeś tak ro­man­so­wy;
Czy do­praw­dy myśl taka przy­szła ci do gło­wy?

Geld.

Cze­muż nie? dość już dłu­go w ka­wa­ler­skim sta­nie
Prze­by­łem, wiek po temu, przy­tem utrzy­ma­nie
Nie­złe.

Pre­zes (uśmie­cha­jąc siej.

Temu nie prze­czę.

Geld.

Raz więc ko­niec zro­bię,
I ja też do­brą żon­kę wy­szty­ftu­ję so­bie.

Pre­zes.

To się żeń.

Geld (sen­ten­cjo­nal­nie).

Wszak to grec­ki po­wie­dział uczo­ny.

Że źle cza­sem jest z żoną, lecz go­rzej bez żony,

I to praw­da; dla tego, ko­cha­ny pre­ze­sie,

W tym cię wła­śnie na­cho­dzę dzi­siaj in­te­re­sie.

Pre­zes (ze zdzi­wie­niem).

Mnie?

Geld.

Tak jest; bo za­sa­da za­wsze taka u mnie,
Ze ten, co dzia­ła pręd­ko, to dzia­ła ro­zum­nie,
I ty na tę za­sa­dę zgo­dzisz się, jak są­dzę.
An­gli­cy za­wsze mó­wią, że czas to pie­nią­dze,
Ze w zwło­ce bywa zwy­kle pew­nej zgu­by za­ród,
A to ro­zum­ny na­ród, naj­bo­gat­szy na­ród

Pre­zes.

Więc słu­cham.

Geld,

Jak mó­wi­łem, krót­ka spra­wa ze mną:
Ty masz cór­kę do­ro­słą, pięk­ną i przy­jem­ną,
Czas już ją wy­dać za mąż, a źle wy­dać szko­da,
A więc ja ci się o nią oświad­czam… czy zgo­da?

Masz ich do­tąd, jak so­bie ra­chu­ję mniej wię­cej.
Ru­bli srebr­nych oko­ło czter­dzie­stu ty­się­cy.
Dla tych, któ­rym do­cho­dów licz­ne źró­dła słu­żą,
To jesz­cze nic; lecz w za­mian jest to bar­dzo dużo
Dla tego, któ­ry nie ma zkąd wziąć.

Pre­zes.

Toż do­sta­nę
Prze­cię wię­cej za moje ak­cye cu­krow­nia­ne.

Geld.

To są strasz­nie nie­pew­ne te­raz ka­pi­ta­ły;
Już cu­krow­nie nie sto­ją tak jak daw­niej sta­ły.
A zresz­tą każ­de ak­cye to jest do­chód czy­sty
Dla czło­wie­ka prze­my­słu, lub ka­pi­ta­li­sty,
Któ­ry li­czy na pew­ne zy­ski choć nie sko­re,
Któ­ry w porę ku­pu­je i sprze­da­je w porę,
Zna się na in­te­re­sie i zły czas prze­cze­ka;
Ale ak­cye nie­pew­ne za­wsze dla czło­wie­ka,
Któ­re­mu brak nie daje oglą­dać się na to
I każe jak­bądź sprze­dać, cho­ciaż­by ze stra­tą.

Pre­zes.

Sam mi je od­stą­pi­łeś.

Geld.

I któż temu prze­czy?
Ale wten­czas in­a­czej cał­kiem sta­ły rze­czy,
Da­łem ci ich nie­wiel­ką licz­bę na po­czą­tek,
Bo i one szły le­piej, i tyś miał ma­ją­tek.

Pre­zes.

Zmi­łuj się! niech wiem cho­ciaż czy ci jest przy­chyl­ną?

To­bie pil­no, ale jej może nie tak pil­no;

Po­zwól niech cho­ciaż nad tem sam po­my­ślę so­bie.

Geld.

Za­raz, jesz­cze ci je­den ra­chu­ne­czek zro­bię.
Wia­do­mo to każ­de­mu, że by­łeś bo­ga­ty,
Mia­łeś jesz­cze mi­lio­nik przed sze­ścio­ma laty,
Lecz te­raz ten mi­lio­nik prze­szedł przez rze­szo­to.

(Robi znak pal­ca­mi.)
Pre­zes (zdzi­wio­ny).

Zką­dże?

Geld.

"Wiem naj­do­kład­niej, zkąd? nie py­taj o to,
Bo­byś się mo­ich źró­deł nig­dy nie do­py­tał.
My mu­sim ma­jąt­ko­wy znać do­brze ka­pi­tał
Każ­de­go, co w sto­sun­kach ja­kich bywa z nami,
In­a­czej mo­gli­by­śmy za­ła­pać się sami:
Ro­zu­miesz?

Pre­zes (spusz­cza­jąc gło­wę).

A, ro­zu­miem.

Geld.

Więc stan rze­czy cały
Taki: ma­jąt­ku nie ma, a dłu­gi zo­sta­ły.

Do zbyt­ków. Wszyst­ko tu­taj stroj­ne, świet­ne, nowe,
Ty lu­bisz win­ko, kar­ty, wy­gód­ki do­mo­we.
Cór­kę wa­szą w za­moż­nym wy­cho­wa­ną domu,
Nie­ła­two za­do­wo­lić bę­dzie lada komu.
Wszyst­ko na sto­pie pań­skiej, przy­znać ci to mu­szę,
Ale na to po­trzeb­ne ogrom­ne fun­du­sze.
(Strasz­na rzecz kie­dy w pań­skość bie­da się za­gę­ści.
Otoż ja chcę ci ulżyć cho­ciaż w trze­ciej czę­ści
I dać fol­gę tym tro­skom, co cię nie­po­ko­ją.

Pre­zes.

I A to ja­kim spo­so­bem?

Bio­rąc cór­kę two­ją.

Pre­zes.

Ależ…

Wiem co chcesz mó­wić, choć­byś się nie py­tał,
Ze bio­rąc cór­kę we­zmę przy­tem i ka­pi­tał.
Lecz prze­cież zna­jąc do­brze in­te­re­sa moje,
Wiesz, że o te kil­ka­kroć by­najm­niej nie sto­ję.

Pre­zes.

Zły oj­ciec, co los cór­ki na pie­nią­dze waży

Geld.

Ja ci nie pro­po­nu­ję kup­na i sprze­da­ży,

By­najm­niej, znam draź­li­wość tak za­szczyt­ną w to­bie,

Zresz­tą czas był po temu, swo­bod­ny, spo­koj­ny;
Te­raz przy­szły ban­kruc­twa, brak kre­dy­tu, woj­ny,
I choć to na tu­tej­sze spra­wy wpły­wa mało,
Za­wsze się coś tam z tego i ak­cy­om do­sta­ło.

Pre­zes.

Tak, praw­da.

Geld.

Więc to fakt już czy­sto wy­wie­dzio­ny.
Ze ak­cye mało zna­czą; zaś ma­ją­tek żony
I cór­ki, któ­rym z pra­wa roz­rzą­dzasz, pre­ze­sie,
Nic ci oprócz pro­cen­tu wię­cej nie przy­nie­sie,
Bo tyl­ko nie­po­czci­wy cu­dze nad­we­rę­ża;
Przy­tem dla two­jej cór­ki mu­sisz szu­kać męża,
Któ­re­mu trze­ba spła­cić sum­mę po­sa­go­wą,
Co już two­je do­cho­dy umniej­szy po­ło­wą,
A obec­nie za­pew­ne bar­dzo trud­no, żeby
One i tak star­czy­ły na two­je po­trze­by.
(Pa­mię­taj zaś co mó­wił w Izbie D'Isra­eli:
Za­wsze tych, co nie li­czą, w koń­cu dy­abli wzię­li.

Pre­zes (opusz­cza­jąc roz­pacz­li­wie ręce),

Coż mam ro­bić?

Geld.

Nie masz znów tak się mar­twić o co,
Kie­dy ja ci przy­cho­dzę z radą i po­mo­cą.
Praw­dę mó­wiąc, choć żonę two­ją wiel­ce ce­nię,
Wiem, że i ona tak­że ma przy­zwy­cza­je­nie

Wiem na­przy­kład, źeś w kar­ty prze­grał zno­wu sjDo­ro
W re­sur­sie, przy­tem tak­że masz inne wy­dat­ki;
"Więc na do­wód, że je­stem w in­te­re­sach gład­ki,
I że się przy­słu­gi­wać przy­ja­cio­łom lu­bię…

(Wyj­mu­je z kie­sze­ni pu­gi­la­res i po­da­je go pre­ze­so­wi:)

Masz sześć ty­się­cy ru­bli, od­dasz je po ślu­bie.

Pre­zes (od­py­cha­jąc pu­gi­la­res).

Zmi­łuj­że się!

Geld (na­le­ga­jąc).

Ale weź!

Pre­zes (j… w.).

Nie, tego nie zro­bię.
SCE­NA VI.

CiŻ Sami, wcho­dzi Ju­lia w ka­pe­lu­szu i w man­tyl­ce,
za nią Adam z pacz­ką ksią­żek pod ręką i Słu­żą­cy z dwie­ma
pacz­ka­mi, któ­re kła­dzie na krze­śle i wy­cho­dzi.

Ju­lia (wcho­dząc, do Ada­ma).

No, wejdź­że pan już ze mną i chciej spo­cząć so­bie.

Pre­zes (spo­strze­ga­jąc cór­kę, za­kło­po­ta­ny).

Ju­li­sia!

Geld!

Pan­na Ju­lia!

(Po­wsta­je z miej­sca, zo­sta­wia­jąc pu­gi­la­res na sto­le przy Pre­ze­sie i kła­nia się Ju­lii

I nie chcę ci ubli­żać w naj­mniej­szym spo­so­bie.

Zresz­tą i sam­bym nie chciał, jak to czy­ni wie­lu,

Ku­po­wać so­bie żony, jak sprzę­tu bez celu.

Lecz pan­na Ju­lia miła i za­cna oso­ba,

Znam ją daw­no, i daw­no już mi się po­do­ba.

Może tro­chę ka­pry­śna, fan­ta­stycz­ka może;

Ale ja się tem zno­wu tak bar­dzo nie trwo­żę:
Mam do­syć na ka­pry­sy i moje i czy­je.
A więc, jak mówi Wol­ter, ręka rękę myje

Co z jed­nej stro­ny brak­nie, to się z dru­giej doda.

Po­daj rękę pre­ze­sie, i niech bę­dzie zgo­da.

Pre­zes.

Po­zwól­że niech ode­tchnę; two­je za­py­ta­nie
Tak mnie na­gle na­pa­dło i nie­spo­dzie­wa­nie,
Ze…

Geld.

Owszem, nie prze­szka­dzam, roz­waż rze­czy ści­śle
Ale wiem, że przy­sta­niesz po do­brym na­my­śle.
Bo przy­znaj, że ofia­ra, któ­rą czy­nię to­bie,
Z pew­no­ścią musi stro­ny za­do­wo­lić obie.
Jako zięć waż­ne moge od­dać ci przy­słu­gi;
Oczysz­czę twój ma­ją­tek, po­usu­wam dłu­gi,
Ze­sto­su­ję z roz­cho­dem do­chód jaki bę­dzie,
Sło­wem ład i po­rzą­dek za­pro­wa­dzę wszę­dzie,–
A ty wiesz, że na ła­dzie wszyst­ko w świe­cie stoi.
Wresz­cie toż bę­dzie kie­dyś fun­dusz żony mo­jej:
Niech le­piej weź­mie ona niż obcy za­bio­rą.

Ju­lia (przy­bie­ga do Pre­ze­sa i ca­łu­je go w czo­ło).

Tak, oj­cze… ja sama.

(Od­da­je lek­ki ukłon Gel­do­wi, po­tem zdej­mu­jąc ka­pe­lusz i man­tyl­kę, mówi tro­che iro­nicz­nie:)

A jesz­cze przy­pro­wa­dzam tu pana Ada­ma,
Co mnie ra­czył pil­no­wać z gor­li­wo­ścią całą,
Aże­by mi się w dro­dze nic złe­go nie sta­ło.

Pre­zes.

Gdzieś była?

Ju­lia.

Wy­szłam z rana w to­wa­rzy­stwie słu­gi,
Mia­łam bo­wiem spra­wun­ków re­gestr do­syć dłu­gi,
W dro­dze spo­tka­łam pana, (wska­zu­jąc na Ada­ma:)

jak z miną po­nu­rą
Do­ra­biał ja­kiś so­net do słoń­ca za chmu­rą.
Wi­dać mu nie­wy­god­nie stać było na zim­nie,.
Bo złą­czyw­szy się ze­mną skoń­czył so­net przy mnie.

Adam.

Pani bar­dzo zło­śli­wa.

Ju­lia.

Ale broń mnie Boże!
Pań­ska pro­za od wier­szy nie pięk­niej­sza może.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: