Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pojednanie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 lutego 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Pojednanie - ebook

Gdy raz przestąpisz próg Klubu, uzależnisz się od jego zagadkowego i zmysłowego świata niebezpieczeństwa i burzliwego uczucia.
Odkryli najpiękniejszą miłość. I tajemnicę Klubu. Teraz muszą go zniszczyć, zanim Klub zniszczy ich…


Jonas: „Takiej miłości jak nasza nigdy nie było i nigdy nie będzie. Jesteśmy najpiękniejszą love story, jaką kiedykolwiek opowiedziano. Nasza miłość jest tak potężna i tak bezgraniczna, że wydaje się tylko snem…”
Tajemniczy Klub połączył milionera Jonasa Faradaya i piękną studentkę Sarah Cruz. Ich niepohamowana namiętność przerodziła się w głębokie uczucie. Lecz Jonas wciąż nie może sobie wybaczyć, że naraził Sarah na śmiertelne ryzyko. Wciąż zmaga się ze swoimi demonami.
Jest tylko jeden sposób, by mógł wyzwolić się od swojej przeszłości i ochronić ukochaną. Muszą zdemaskować Klub…

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-6257-4
Rozmiar pliku: 962 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Jonas

Nie chcę jej puścić, ale odrywają mnie od niej. Odchodzę chwiejnym krokiem, patrząc wokół szeroko otwartymi oczami. Spoglądam na koszulę. Jest cała we krwi. Krew jest wszędzie.

– Nie ma pulsu – mówi jeden z mężczyzn, trzymając ją za nadgarstek. Przystawia palce do jej szyi. – Nic. – Marszczy brwi. – Cholera, jej tętnica szyjna jest przecięta na wylot. Ktoś chciał mieć pewność… Chryste. – Potrząsa głową.

– Jaką trzeba być bestią…? – mówi drugi mężczyzna, ale ścisza głos. Spogląda na mnie. – Zabierzcie go stąd. Nie powinien tego oglądać.

Mężczyźni ubrani są jak strażacy, ale raczej nie są strażakami, bo nie ma żadnego ognia.

– Ciało jest już zimne. Według mnie minęło przynajmniej piętnaście albo dwadzieścia minut.

– Kocham cię, mamusiu – powiedziałem do niej, ale nie odpowiedziała. To był pierwszy raz, gdy mi nie odpowiedziała. Gdy mówię tak do niej, to zawsze odpowiada. „Kocham cię, mój najdroższy skarbie”. – To właśnie zawsze mówi, tak po prostu. „Kocham cię, mój najdroższy skarbie”. – Dlaczego nie odpowiedziała tym razem? I dlaczego nie spojrzała na mnie? Wpatruje się w okno. Ja też wyglądam przez okno. Przed naszym domem stoi karetka. Mruga światło syreny. Nie wydaje jednak żadnego dźwięku.

Słyszę syreny z daleka. Zbliżają się. Zazwyczaj lubię dźwięk syren – szczególnie tych nadjeżdżających. Lubię, gdy samochód policyjny ściga złego typa albo gdy duży wóz strażacki przejeżdża obok naszego auta. Mamusia mówi, że gdy słyszy się syrenę, to trzeba zjechać na pobocze.

– I oto jadą na ratunek. – Zawsze wzdycha, gdy przejeżdżają. Zawsze, ale nie dzisiaj.

Dzisiaj nie podoba mi się dźwięk syren.

Idę w róg pokoju. Siadam na podłodze, kołysząc się w tył i w przód. Powiedziałem jej, że ją kocham, ale nie odpowiedziała mi. A teraz nawet na mnie nie spojrzy. Wpatruje się tylko w okno bez mrugnięcia. Jest na mnie wściekła za to, że jej nie ocaliłem.

– Czy to twoja mama, koleżko? – pyta pierwszy mężczyzna. Pochyla się do mnie.

Tracę głos.

To moja mamusia.

– Czy ktoś jeszcze był z wami w domu?

Chciałem zostać z nią sam. Chciałem ją tylko dla siebie. Chciałem zabrać od niej ból. Byłem złym chłopcem.

– Jesteśmy tutaj, żeby ci pomóc, synu. Nie zrobimy ci krzywdy. Jesteśmy sanitariuszami. Policja już jedzie.

Przełykam ciężko ślinę.

Schowałem się w szafie, bo myślałem, że będę mógł użyć magicznych sztuczek, gdy ten duży mężczyzna już wyszedł, ale wtedy magia nie zadziałała. Nie wiem dlaczego. Byłem niedobrym chłopcem.

– Jak masz na imię, synu? – pyta drugi mężczyzna.

– Zabierz go stąd – odzywa się znowu pierwszy. – Nie powinien tego oglądać.

Mężczyzna pochyla się nade mną i machając dłonią, każe tamtemu odejść. – Masz na sobie krew, koleżko – mówi łagodnie. – Muszę się upewnić, że nie jest twoja. Czy ktoś cię skrzywdził?

Chwyta mnie za rękę, ale wyrywam się odruchowo i biegnę do niej. Rzucam się na nią, nie zwracając uwagi na krew. Przywieram do niej z całej siły. Nie mogą mnie zmusić, żebym ją zostawił. Może moje magiczne dłonie zadziałają, jeśli bardzo się postaram. Może nie próbowałem wystarczająco mocno. Może przestanie wpatrywać się w okno, jeśli moja magia zacznie znowu działać. Może, jeśli powiem odpowiednio dużo razy: „Kocham cię, mamusiu”, to w końcu zamruga oczami i odpowie „Ja też cię kocham, skarbie, mój najdroższy”.

Leżę w łóżku na pościeli z motywem baseballa. Josh leży obok mnie w swoim łóżku na pościeli z motywem piłki nożnej. Zazwyczaj się wścieka, gdy nie może leżeć na tej w baseball, ale tym razem odstąpił mi ją bez awantury.

– Możesz spać w pościeli z baseballem zawsze, kiedy będziesz chciał – powiedział Josh. – Od tej pory możesz wybierać pierwszy.

Jeszcze tydzień temu cieszyłbym się, że tak mówi, ale teraz mnie to nie obchodzi. Nic mnie nie obchodzi – nawet to, żebym znowu zacząć mówić. Minął tydzień, odkąd mama odeszła na zawsze, a ja nie wypowiedziałem przez ten czas ani jednego słowa. Ostatnie słowa, jakie wydobyły się z moich ust, to „Kocham cię, mamusiu”, gdy przytulałem ją i całowałem, i dotykałem czarodziejskimi dłońmi, które nie są już magiczne. I wtedy postanowiłem, że to będą moje ostatnie słowa.

Nawet, gdy policjant zapytał mnie, jak wyglądał ten mężczyzna, nie wypowiedziałem ani słowa. Nawet gdy słyszałem, jak tata płacze w swoim gabinecie, nie odezwałem się ani słowem. Nawet gdy śniło mi się, jak mężczyzna dźga mamę nożem, a potem idzie po mnie, też nic nie powiedziałem. Nawet gdy zeszłego wieczora tata powiedział nam, jak policja odkryła, że to przez chłopaka siostry Marieli mamusia odeszła na zawsze i gdy słyszałem, jak tata mówi przez telefon do wujka Williama, że zabije tego skurwysyna, to też nie powiedziałem ani słowa.

Usiadłem w łóżku.

Usłyszałem głos Marieli z dołu, w foyer. Wiem, że jest w foyer, bo jej głos odbija się naprawdę głośno, a to jedyne miejsce w domu, gdzie dźwięki są donośne i odbijają się w ten sposób, szczególnie głos tak delikatny jak Marieli.

Patrzę na Josha. Śpi jak kamień. Może powinienem go obudzić, żeby przywitał się z Marielą? Ale nie, Mariela jest moja. To ja siedzę w kuchni i rozmawiam z nią, gdy przygotowuje nam wenezuelskie jedzenie. Ja pomagam jej umyć naczynia i słucham, jak pięknie śpiewa po hiszpańsku. Lubię, gdy zanurza ręce w zmywarce i wyciąga je, a jej skóra, wilgotna i błyszcząca, wygląda jak karmelowy sos na deserze lodowym. Skóra Marieli jest taka miękka, gładka i piękna. Czasami, gdy śpiewa, dotykam jej ramienia opuszkami palców, zamykam oczy i pocieram dłonią w górę i w dół. I jej oczy też są piękne – w kolorze czekoladowych cukierków. Lubię błysk w ciemnych oczach Marieli, gdy podaje mi garnek do wytarcia albo gdy śpiewa jedną ze swoich piosenek.

– Seńor, por favor! – krzyczy Mariela na dole.

Wyskakuję z łóżka i wybiegam z hukiem z pokoju. Po raz pierwszy wstaję z łóżka, odkąd mama odeszła na zawsze. Moje nogi są sztywne i obolałe. Boli mnie głowa. Przyrzekłem sobie, że nigdy już nie wstanę z łóżka, ale chcę zobaczyć swoją Marielę. Nawet jeśli przyrzekłem sobie nie wstawać nigdy z łóżka, to może mógłbym dodać nową zasadę, według której mogę to zrobić, jeśli mam zobaczyć się z Marielą. Zbiegam po schodach, najszybciej jak mogę. Nie mogę się doczekać, aż Mariela nazwie mnie Jonasito albo zaśpiewa mi jedną z tych pięknych piosenek swoim wspaniałym głosem.

Ale głos taty sprawia, że zatrzymuję się połowie drogi.

– Wynoś się stąd – słyszę tatę. Mówi surowo. – Albo wzywam policję.

– No, seńor! Por favor – płacze Mariela. – Dios bendiga a la seńora! Lo juro por Dios. – Mariela zaczyna mówić trochę po angielsku. – Proszę seńor, kocham moje skarby – son como mis hijos. Są dla mnie jak synowie. Seńor, por favor. Est es mi familia. To jest moja rodzina.

– Wynoś się! – krzyczy tata. – Wypieprzaj stąd.

Gdy tata mówi takim głosem, szczególnie kiedy krzyczy na mamę albo Marielę, to wiem, że powinienem zejść mu z drogi. Ale teraz mnie to nie obchodzi. Chcę zobaczyć swoją Marielę.

Zbiegam po schodach, biegnę przez foyer i skaczę prosto w jej ramiona.

Krzyczy w chwili, gdy mnie widzi i przytula do siebie. Ściska mnie tak mocno, że nie mogę oddychać.

Mówię po raz pierwszy, odkąd odeszła mama.

– Te quiero, Mariela. – Mój głos brzmi szorstko.

– Ay, mi hijo – mówi. – Pobrecito, Jonasito. Te quiero.

Chciałem, żeby ostatnie słowa w moim życiu brzmiały „Kocham cię, mamusiu”, ale mówienie po hiszpańsku do Marieli nie liczy się, nawet jeśli mówię jej, że ją kocham, bo hiszpański nie jest prawdziwy. To po prostu mój i Marieli sekretny język, jakby był zmyślony. Nawet tata go nie rozumie, mimo że jest najmądrzejszy. Więc rozmowa z Marielą, nawet wyznawanie jej miłości, nie jest złamaniem mojej zasady, dopóki mówię po hiszpańsku.

Tata krzyczy na Marielę i każe jej wyjść.

Chwytam spódnicę Marieli.

– No, me dejes , Mariela. Nie zostawiaj mnie.

– Te quiero, Jonasito. – Mariela płacze naprawdę głośno. Te quiero siempre, pobrecito bebe. Zawsze będę cię kochać.

– No me dejes, Mariela.

– Mariela? – pyta Josh. Musiał słyszeć jej głos i obudził się. Podbiega do niej i przytula ją.

Mariela klęka i przytula go, a ja cały czas przywieram do jej ramion.

– Te quiero – mówi do Josha. – Te quiero, bebe.

Josh rozumie nasz tajemny język, ale nie umie go za dobrze.

– Też cię kocham – płacze.

– Najwyższa pora, żebyś wyszła. – Tata krzyczy na Marielę i podnosi słuchawkę. – Dzwonię na policję.

Mariela trzyma w dłoniach twarz Josha (co sprawia, że jestem trochę zły, bo chciałbym, żeby to była moja twarz) i płacze rzewnie.

– Cuida a su hermanito – mówi Mariela do Josha. – Sabes que él es lo sensitivo. Zajmij się swoim bratem. Wiesz, że jest bardzo wrażliwy.

– Dobrze, Mariela – mówi Josh. – Zajmę się.

– Te quiero, Mariela – mówię, trzymając ją za spódnicę. – No me dejes. Nie zostawiaj mnie.

– Oh, Jonasito – mówi Mariela. – Te quiero, bebe.

Mariela próbuje mnie przytulić, ale tata odpycha ją ode mnie i ciągnie w kierunku drzwi. Błagam go, żeby pozwolił Marieli zostać ze mną. Wykrzykuję jej imię. Mówię jej, że ją kocham. Nie przestaję płakać. Ale bez względu na to, co mówię albo robię, tata wyrzuca Marielę, która już nigdy nie wróci.Rozdział 2

Jonas

Jest taka blada.

– Ciśnienie dziewięćdziesiąt na pięćdziesiąt – mówi sanitariusz pogotowia. Tłoczą się dookoła, odgradzając mi do niej dojście. W karetce jest dość mało miejsca, więc siedzę u jej stóp, ściskając ją za kostkę.

– Jak ma na imię? – pyta mnie sanitariusz.

Widzę, jak jego usta się poruszają – słyszę jego słowa. Ale nie mogę mówić. Przyrzekłem ją chronić. Przyrzekłem, że nigdy nie pozwolę jej skrzywdzić. I w chwili, gdy walczyła o swoje życie w łazience, siedziałem w sali i słuchałem pieprzonej muzyki na laptopie. Wzdrygam się.

Jeden z sanitariuszy trzyma coś przy jej szyi i z tyłu głowy. Drugi przyciska coś do jej żeber. Do jej ręki podłączona jest kroplówka.

– Jak ma na imię? – Mężczyzna pyta mnie ponownie.

Chcę mu odpowiedzieć, ale głos mi ucieka.

– Ile ma lat?

Przełykam ciężko ślinę. Nie pozwolę, żeby znowu ogarnęło mnie Szaleństwo. Teraz jestem silniejszy. Zmieniłem się. Sarahh mnie potrzebuje.

– Sarahh Cruz. Dwadzieścia cztery.

Sarahh wydaje jęk. Mruga oczami.

Sanitariusz przesuwa się, robiąc mi trochę miejsca, żebym mógł się nad nią pochylić. Przysuwam swoją twarz do jej twarzy.

Jej oczy rozszerzają się. Jest przerażona. Łza spływa z kącika jej oka i po skroni.

– Jonas? – mówi. Jej głos jest jak najsłabszy szept, ale na to jedno ledwie słyszalne słowo mój oszalały umysł ostro przechyla się z krawędzi ciemności ku światłu, ku Sarah, ku mojemu skarbowi. Jej szept sprawia, że Szaleństwo wycofuje się i ucieka jak karaluch, gdy w kuchni zapala się światło. To jedno słowo Sarah przywraca mojemu ciału umysł.

– Jestem tu, skarbie. Jedziemy do szpitala. Wszystko będzie dobrze.

– Za pięć minut zaczynają się zajęcia – mówi. – Muszę iść.

– Wiesz, jak masz na imię? – pyta sanitariusz.

Patrzy na niego nieobecnym wzrokiem.

– Jonas?

– Jestem tu.

– Niech się pan uspokoi.

– Jestem tu, kochanie. Pozwól im się sobą zająć. – Przełykam płacz.

– Wiesz, jak masz na imię? – pyta ją sanitariusz.

Patrzy szerokimi oczami.

– Wiesz, jak masz na imię?

Nie odpowiada. Jej twarz jest blada.

Czuję w piersi, jak moje serce wali gwałtownie.

– Wiesz, co dzisiaj jest? – pyta sanitariusz.

– Prawo konstytucyjne.

– Wiesz, gdzie jesteś?

– Kim jesteś? – pyta sanitariusza.

– Jestem Michael, sanitariusz pogotowia. Zabieram cię do szpitala. Pamiętasz, co się stało?

Jęczy.

– Za pięć minut zaczynają się zajęcia. Musicie mnie puścić.

Jest przywiązana do noszy.

– Leż nieruchomo, Sarah. Jesteś ranna. Nie możesz się ruszać. Jedziesz do szpitala. Powiedz im, jak masz na imię.

Patrzy na mnie obojętnie.

– Jonas?

– Jestem przy tobie, skarbie.

Wybucha płaczem.

– Nie zostawiaj mnie.

– Nigdy cię nie zostawię. Jestem tutaj. – Po raz kolejny przełykam płacz. Przyrzekłem ją chronić. Przyrzekłem, że nie stanie jej się żadna krzywda. – Nigdy cię nie zostawię, skarbie. Przyrzekam.

Karetka zatrzymuje się i otwierają się tylne drzwi.

Lekarze gromadzą się wokół sali i pędem ją zabierają. Biegnę korytarzem przy jej noszach, aż ktoś powstrzymuje mnie przed drzwiami wahadłowymi.

– Jak się nazywa?

– Sarahh Cruz. C-R-U-Z.

– Wiek?

– Dwadzieścia cztery.

– Alergia na leki?

– Nigdy o żadnej nie mówiła.

– Czy przyjmuje obecnie jakieś lekarstwa? Cokolwiek?

– Nic. – Potrząsam głową.

– Choruje na coś?

– Nie. – Potrząsam głową.

– Jest pan jej mężem?

Dreszcz wstrząsa moim ciałem.

– Tak.

Pięć minut później – a może pięć godzin? – ktoś w końcu podchodzi do mnie w poczekalni.

– Robimy badania – mówi mężczyzna. Ma na sobie chirurgiczny fartuch. Mierzy wzrokiem moją koszulę. Ja też spoglądam w dół. Jest cała we krwi.

– Został pan ranny?

Potrząsam głową.

– To jej krew?

Przytakuję.

– Ciągle o pana pyta – uśmiecha się szeroko z życzliwością. – Jak tylko będziemy mogli, to zabierzemy pana, żeby potrzymał ją pan za rękę. Proszę na razie siedzieć spokojnie. Musimy wykonać dużo badań, żeby sprawdzić, jak głębokie są rany.

Ponownie przytakuję.

– Po prostu proszę siedzieć spokojnie.

Doktor odchodzi, a ja siadam z powrotem. Trzęsę się. Im dłużej tu siedzę, tym bardziej tracę swój umysł, który szybuje gdzieś w przestrzeni. Obiecałem, że będę ją chronił i zawaliłem. Tracę kontrolę. Potrzebuję Josha.

Sięgam do kieszeni po telefon, ale go tam nie znajduję. Gdzie może być? Nie znam numeru Josha na pamięć. Gdy chcę rozmawiać z Joshem, to wystarczy, że nacisnę w telefonie przycisk z jego imieniem.

Mój umysł nie należy do mnie. Skacze, lawiruje i przemyka się w przestrzeni, starając się z całych sił pokonać Szaleństwo. Ponosi jednak sromotną porażkę.Rozdział 3

Jonas

Chcesz się powspinać po drzewach? – pyta Josh.

Nie mówię nic, jak zwykle. Nie odezwałem się, odkąd mama odeszła dwa miesiące temu – nawet, kiedy odesłali mnie do tego podłego miejsca zaraz po tym, jak tata wyrzucił Marielę. Nigdy więcej nie chciałem tam wrócić. Tęskniłem za Joshem, mamą, Marielą i tatą, i moim miękkim łóżkiem. Chciałem wrócić do domu, a lekarzy obchodziło tylko to, żebym znowu zaczął mówić, mimo że nigdy nie miałem już nic powiedzieć.

Przez cały czas pobytu tam wiedziałem, że jeśli zrobiłbym to, czego chcieli, jeśli powiedziałbym cokolwiek, to pozwoliliby mi wrócić do domu, do Josha i taty. Ale nie rozumieli, że moim ustom nie wolno wypowiedzieć żadnych słów, odkąd powiedziałem „Kocham cię, mamusiu”, a ona nie odpowiedziała.

– Chodźmy się powspinać tak jak kiedyś – mówi Josh.

Gdy mama była z nami, codziennie wspinaliśmy się z Joshem na ogromne drzewo. Ale teraz, gdy mamy nie ma, wspinanie jest mi obojętne. Nie obchodzi mnie robienie czegokolwiek. Wszystko, czego chcę, to pójście do nieba, do mamy.

– Chodź – mówi Josh. – Powspinajmy się.

Josh zaczyna się wspinać, ale ja stoję na dole i patrzę na niego przez kilka minut. Jest o wiele wolniejszy we wspinaniu niż ja. W ogóle nie umie tego robić. O Boże, nie mogę patrzeć, jak Josh wspina się na drzewo niczym ryba. Mamusia zawsze mówiła:

– Jeśli osądzasz rybę po tym, jak wspina się na drzewo, to zawsze poniesie porażkę. Więc może zamiast tego pozwólmy małej rybce popływać?

No cóż, jest mi przykro, ale to prawda. Josh jest cholerną rybą, która próbuje wspiąć się na drzewo. Zaczynam wspinać się za nim, ale tylko dlatego, że nie mogę znieść widoku Josha Ryby.

Błyskawicznie mijam Josha we wspinaczce. Jak już wejdę tak wysoko, jak mi wolno, to siadam i patrzę w niebo, czekając na brata. Gdy w końcu i Josh dociera, siada i patrzy w niebo tak jak ja. Nie wiem, o czym myśli, ale ja tworzę w głowie obrazy puszystych chmur.

– Wiesz, co wymyśliłem? – mówi Josh.

Nie odpowiadam.

– Mama unosi się w chmurach w ciągu dnia, a w nocy jest w gwiazdach. Gdy widzisz migoczącą gwiazdkę, to mama mruga do nas, mówiąc nam, że już czas spać.

Nie chcę o tym rozmawiać, więc zaczynam schodzić z drzewa. Myślałem, że moje czarodziejskie dłonie pomogą mamie.

Prawie każdej nocy, odkąd mama odeszła, śni mi się duży mężczyzna z owłosionym tyłkiem, który ćwiartuje mamę nożem na drobne kawałki. Czasami śni mi się, że po mnie też przychodzi. Raz, gdy obudziłem się z takiego snu, Mariela przytulała mnie i śpiewała mi jedną ze swoich hiszpańskich piosenek. To sprawiło, że okropnie rozpłakałem się ze szczęścia, bo bardzo za nią tęskniłem. Ale wtedy obudziłem się jeszcze raz, naprawdę, i nie było Marieli. Nie było nikogo oprócz głupiego Josha, który spał w łóżku obok mnie i się ślinił. Ani mamy, ani Marieli. Tylko Josh z oślinionym podbródkiem.

Schodziłem z drzewa. Moje magiczne dłonie były bezradne. Nie rozumiałem dlaczego.

Słyszałem, jak Josh schodzi za mną, nadal mówiąc o mamie. Ale ja już nigdy nie chcę o niej rozmawiać. Nawet z Joshem. Myślę wtedy o krwi – o całym oceanie krwi – i o tyłku tego gościa, gdy ściągnął spodnie. Myślę wtedy o tym, jak przerażona była mama i że nie wyszedłem z szafy, żeby jej pomóc. Ponieważ byłem niedobry.

Josh zeskakuje na trawę obok mnie.

– Chodźmy po piłkę i porzucajmy – mówi. Chwyta mnie za rękę tak jakby miał zamiar zaciągnąć mnie do szopy, w której trzymamy wszystkie sportowe rzeczy.

Wyrywam rękę.

– Chodź, Jonas – mówi, ale ja wycofuję się z tupnięciem. Idzie za mną. – Możemy porzucać piłką do baseballu, jeśli chcesz. – Możemy robić, co tylko zechcesz. Możesz wybrać.

To coś nowego. Josh nigdy nie pozwala mi wybierać. Zazwyczaj jest apodyktyczny. Mam ochotę coś wybrać, ale zamiast tego nie przestaję iść.

Nagle Josh zachodzi mi drogę. Upadam na trawę, a on na mnie. Uderza mnie w brzuch, potem w ramię i w twarz. Nie oddaję mu. Chcę, żeby mnie bił. Każdy powinien to robić. Byłem niedobry. To przeze mnie mama odeszła. Jeśli uderzy mnie wystarczająco mocno, to może pójdę do nieba do mamy. Nie chcę tu być. Chcę być z mamą.

– Dlaczego mi nie oddasz? – mówi Josh. – No dawaj! – krzyczy.

A ja leżę po prostu i pozwalam mu się bić. Zaczynam płakać i wtedy on też. Płacze i uderza mnie. Ja płaczę i przyjmuję ciosy. Po minucie Josh przestaje. Siedzi na mnie, ciężko oddychając. Łzy i smarki spływają po jego twarzy.

Nie ruszam się. Chcę, żeby bił mnie jeszcze.

Wpatrujemy się w siebie. Nie wiemy, co robić. Jest dziwnie. Obaj rzewnie płaczemy.

Josh bierze głęboki oddech i uderza się w twarz. Naprawdę mocno.

Pomimo płaczu uśmiecham się. Dlaczego zrobił coś tak głupiego?

Na mój uśmiech Josh uśmiecha się szeroko. Po raz pierwszy uśmiecham się, odkąd mama odeszła. Uderza się jeszcze raz. Już mocniej. Wtedy śmieję się na cały głos.

– Jeśli nie masz zamiaru oddać, to chyba sam muszę to zrobić za ciebie – mówi Josh.

Też uderzam się w twarz. Bardzo mocno. To rozśmiesza Josha.

– Lepiej ci, Jonas?

Lepiej.

Josh pochyla się i leży na mnie. Udajemy, że się siłujemy, ale tak naprawdę to płaczemy przytuleni przez dłuższą chwilę.

– Co do cholery? – To tata. – Wstawać.

O nie. Znam ten głos. To głos, który mówi, że mamy poważne kłopoty. Wstajemy naprawdę szybko i ocieramy oczy.

– Co się, do cholery, dzieje? Przychodzę tu i oto, co widzę: tarzacie się w trawie, wypłakując oczy.

O cholera, mamy straszne kłopoty.

Tata zakrywa twarz rękoma. Wygląda na naprawdę smutnego.

– Chłopcy, jeśli chcecie płakać, to w porządku, ale nie róbcie tego na oczach wszystkich, a już na pewno nie przy mnie. Rozumiem, że czasami musicie się wypłakać, ale ja nie chcę tego oglądać. Codziennie staram się jak mogę, żeby wstać z łóżka. Nie mogę przebywać z kimś, nawet jeśli chodzi o was, kto się rozkleja. Najwyższy czas, żeby cała nasza trójka się pozbierała. – Potrząsa głową i wydaje dziwny dźwięk. – Jeśli chcecie porozmawiać o swoich uczuciach i wypłakać swoje małe oczka, to wyślę was do psychiatry. Wtedy będziecie mogli to robić za zamkniętymi drzwiami, dopóki wasze twarze nie zsinieją. Ale przy mnie w domu macie zachowywać się jak mężczyźni.

– Tak, proszę pana – mówi Josh.

Wpatruję się w ojca, ale nie odpowiadam. Chcę do mamy.

Tata patrzy na mnie z błyskiem w oczach:

– Jonasie Patricku, mam tego dość. Byłem cierpliwy wobec ciebie aż do teraz. Myślałem, że po prostu potrzebujesz się wypłakać, ale już wystarczy. Najwyższy czas, żebyś się pozbierał i zaczął mówić. Myślisz, że tylko ty czujesz się tak, jakby świat naokoło się zawalił? – Jego głos brzmi zabawnie, tak jakby miał się rozpłakać. – Twoja matka była pieprzoną świętą. Była moim wybawcą. A kto ocali mnie teraz, gdy jej nie ma?

Patrzymy z Joshem na siebie. Nie mamy pojęcia, o czym mówi tata.

– Dlaczego nie pomyślisz o tym, jak ktoś inny czuje się w tej sytuacji? Nie tylko ty pragniesz położyć się do łóżka i umrzeć. Może powinieneś się zatrzymać i pomyśleć, jak inni się czują, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że to przez ciebie była wtedy w domu. Gdyby nie ty… – Tata obdarza mnie grymasem i odchodzi.

Biegnę pędem do drzewa i tym razem wspinam się wyżej niż zazwyczaj. Wyżej niż pozwalała mi mama, prosto na najdalszą gałąź. Tę, która, jak mówi mama, może się złamać, jeśli na niej stanę. Ale nie zwracam na to uwagi. Być może chcę, żeby się złamała.

Gdy już docieram na najwyższą gałąź, wyciągam ręce ponad głowę i z całych sił staram się dotknąć chmur. Ale nawet z najwyższej gałęzi nie sięgam mamy. Następnym razem muszę przynieść tu drabinę. Albo, co lepsze, zdobędę górę, najwyższą górę na całym świecie. I kiedy będę już na szczycie, to stanę na czubkach palców i wyciągnę wysoko ręce. Dotknę chmur, a mama pochyli się i zabierze mnie do siebie. I będziemy leżeć razem na chmurze niczym na niebieskim hamaku w domku wujka Williama, a mama uśmiechnie się do mnie i wycałuje całą moją buzię i zostaniemy już na zawsze razem.Rozdział 4

Jonas

Czekam na wiadomość od lekarza. Mój umysł odbija się jak zwariowany od jednej dziwacznej myśli do kolejnej. Kolana trzęsą mi się jak szalone. Nie mogę nad nimi zapanować. Przypominają mi się różne absurdalne rzeczy. Rzeczy, o których nie myślałem od lat. Może znowu przechodzę załamanie nerwowe. Dlaczego lekarz jeszcze nie przychodzi?

Spoglądam w dół. Moja koszula jest przemoczona krwią Sarah. Idę do toalety, żeby się umyć.

Gdy widzę, jak krew Sarah wirując, spływa do umywalki, mam nieodparte wrażenie, że już doświadczyłem tej chwili.

Bransoletka z włóczki, którą noszę na nadgarstku i która tworzy całość z bransoletką Sarah, jest cała we krwi. Stoję przez chwilę nieruchomo, zastanawiając się, co dalej zrobić. Nie chcę ściągać bransoletki, ale nie zniosę myśli, że mam jej krew na sobie. Zdejmuję bransoletkę i wsadzam ją pod kran, ale nie przynosi to żadnego efektu. Drżącymi dłońmi chowam ją do kieszeni.

Próbuję wycisnąć krew z wilgotnej koszulki. Ponieważ nic to nie daje, wyrzucam ją do śmieci i wychodzę z łazienki w samych spodniach. Szpitalny sklep z upominkami znajduje się niedaleko w holu. Może sprzedają tam koszulki dla członków rodziny, którzy utknęli w szpitalu na długie godziny.

Pielęgniarka wydaje z siebie jakby jęk, gdy mijam ją w korytarzu. Krzyżuję ręce na swojej nagiej piersi, a ona odwraca wzrok zarumieniona. Patrzę na nią obojętnie. Mój umysł nie jest teraz w stanie interpretować ludzkich reakcji.

Aha. Sklep sprzedaje koszulki – Seattle Seahawks. Trochę nie na miejscu, ale w końcu potrzebuję czystej koszuli.

W nowym T-shircie wracam do poczekalni i siadam na krześle w rogu.

Czekam.

Pęka mi głowa. Chociaż tak naprawdę mój ból głowy jest nieporównywalny z bólem Sarah. Na samą tę myśl łzy napływają mi do oczu, ale powstrzymuję je. Mój umysł bez przerwy tworzy obrazy Sarah z martwym spojrzeniem w jej niebieskich oczach, ze związanymi nadgarstkami i ze zmiażdżoną przez ciosy klatką piersiową.

Jakieś dzieciaki z zajęć Sarah wbiegają do poczekalni. Gdy mnie zauważają, natychmiast tłoczą się dookoła i pytają, jak się czuje Sarahh. Co powiedział lekarz? Jak się trzymasz?

Przynieśli nasze laptopy, jej torbę z książkami, portmonetkę i mój telefon. Jestem tak wdzięczny, że mógłbym płakać. Nie chodzi o rzeczy – nie obchodzą mnie cholerne rzeczy – myślę, że po prostu miło jest czuć, że nie jest się samemu. Dziękuję im wylewnie i szybko wymawiam się, żeby zadzwonić do Josha.

Gdy słyszę głos Josha, tracę kontrolę. Nie mogę się powstrzymać.

– Hej, wszystko będzie dobrze – mówi. – Weź głęboki oddech.

Robię, co mi każe.

– W tej chwili wsiadam do samolotu, Jonas. Trzymaj się. Nie zrób niczego głupiego.

– Nie zrobię, ale pospiesz się. Nie mogę jasno myśleć, Josh. Mam w głowie całe to gówno.

– Jadę. Rób swoje wizualizacje, bracie. Oddychaj. Bądź spokojny.

– Okej, pospiesz się.

Josh mówi, że zadzwoni do Kat i powie jej, żeby poinformowała mamę Sarah.

O cholera. Mama Sarah. Nie tak wyobrażałem sobie pierwsze spotkanie z nią. Och, dzień dobry, pani Cruz, cudownie panią poznać. Przykro mi, że o mało nie zabili dzisiaj pani córki. Cholera. To wszystko moja wina. Znowu. Jestem jak pieprzony rak. Wszystko, czego dotknę, zamienia się w krew.

Serce podskakuje mi do gardła, gdy wracam do poczekalni. Lekarz rozgląda się dookoła, a kiedy mnie zauważa, od razu do mnie podchodzi, ale ja jestem sparaliżowany. Nie mogę oddychać. Chwytam się za piersi. Nie jestem w stanie myśleć. Nie mogę jej stracić. Nie przeżyję tego. Ani głęboki oddech ani wizualizacje nie ocalą mnie, jeśli ona umrze.

Usta lekarza poruszają się. Wydobywają się z nich słowa.

Jest mu przykro, mówi, bardzo przykro, ale nie mogli nic zrobić. Odeszła. Ale chwila – nie mówi tego. To słowa, których ja oczekuję. Jeśli słuch mnie nie myli i nie wyobrażam sobie słów w jego ustach, to lekarz mówi, że Sarahh wydobrzeje – i to szybko. Nie mogę uwierzyć w to, co słyszę. Może mam halucynacje? Albo kolejne załamanie nerwowe?

– … i jeśli przez noc jej stan będzie stabilny, to jutro ją wypuścimy – mówi.

Nie wierzę, że to mówi. Nie tak w moim życiu kończyła się obecność krwi na podłodze do tej pory.

– Jutro? – pytam z niedowierzaniem. – Ale było tyle krwi. – Nogi uginają się pode mną.

Lekarz chwyta mnie za rękę i prowadzi do krzesła.

– Może wody? – pyta.

Potrząsam głową.

– Ale było tak dużo krwi. – Nadal nie jestem pewny, czy sobie tego tylko nie wyobrażam.

– Tak, straciła dużo krwi. Nóż otarł się o żyłę szyjną. To żyła, którą widać, jeśli wstrzyma się oddech. – Dotyka się w szyję w miejscu żyły, żeby mi pokazać. – Ta żyła krwawi jak szalona, gdy się ją przetnie, zresztą widziałeś. Jeśli od razu nie uciśnie się jej bezpośrednio, to niebezpieczeństwo jest naprawdę duże, ale ona miała szczęście. Zbadaliśmy jej gardło. Nie ma żadnego uszkodzenia tętnicy szyjnej, tchawicy ani przełyku – tylko małe nacięcie tej jednej żyły. Pomimo krwi, rana jest raczej powierzchowna. Zszyliśmy ją i tyle.

Mam wrażenie, że to jeszcze nie wszystkie wiadomości.

– A co z resztą jej obrażeń? – Serce wali mi w piersi. Przygotowuję się na najgorsze.

– Wygląda na to, że upadła w tył i uderzyła się w głowę o coś naprawdę twardego…

– Umywalka. Na jej brzegu była krew.

– Tak, to by się zgadzało. Podstawa czaszki jest nieźle strzaskana. Rozcięcie na skalpie jest dość duże, no i lekki wstrząs mózgu. Będzie miała okropne bóle głowy przez parę dni, ale wyjdzie z tego. Rozcięty skalp krwawi obficie, co widziałeś, ale, tak jak w przypadku żyły szyjnej, nie ma zagrożenia życia, jeśli od razu powstrzyma się krwawienie. Na pewno rana żyły szyjnej w połączeniu z rozcięciem skalpu wyglądały niczym scena z Carrie, ale zajęliśmy się nią, więc wyliże się z tego.

– Czy będzie konieczna operacja?

Lekarz uśmiecha się.

– Nie. Zaszyliśmy rozcięcie, a dźgnięcie w żebra nie uszkodziło ważniejszych naczyń krwionośnych, układu oddechowego, serca ani płuc. Naprawdę miała szczęście. Zszyliśmy więc rany i jest gotowa do wyjścia. Jeśli przez noc zachowa funkcje życiowe i nie będzie żadnych oznak infekcji, to jutro ją wypuścimy. Przez dwa albo trzy dni będzie musiała koniecznie zostać w łóżku, a za około tydzień znowu będzie czuła się tak, jakby nic się nie stało.

Ogarnia mnie euforia, ale jestem też w szoku i nadal jeszcze nie wierzę.

– W karetce była kompletnie zdezorientowana – mówię. – Czy – nie mogę dokończyć zdania – są jakieś uszkodzenia mózgu?

– Wyniki tomografii są w normie. Jej dezorientacja mogła być wynikiem szoku lub wstrząsu mózgu – prawdopodobnie ich obu. Taka pourazowa dezorientacja jest całkiem powszechna. Teraz już doszła do siebie. Właśnie rozmawia z nią policjant.

Robię najdłuższy wydech w swoim życiu.

– Mogę ją zobaczyć?

– Jak tylko skończy rozmawiać z policjantem.

Wstrząsa mną namacalny dreszcz ulgi, a twarz lekarza przybiera współczujący wyraz.

– Będzie dobrze – mówi. Ściska mnie za ramię.

– Dziękuję, doktorze. – Siadam z powrotem na krześle. Z głową w dłoniach próbuję skupić się na wirujących myślach, ale nie mogę. Mój umysł jest jak koń, który galopem uciekł ze stajni i za nic nie wróci, dopóki nie zobaczę swojego skarbu.

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: