Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

„Polakom i psom wstęp wzbroniony”. Niemiecka okupacja w Kraju Warty - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
24 maja 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

„Polakom i psom wstęp wzbroniony”. Niemiecka okupacja w Kraju Warty - ebook

Polakom i psom wstęp wzbroniony – historia Kraju Warty opisana bez sentymentów, w piekielnie mocny sposób.

W większości książek związanych z okupacją niemiecką autorzy przedstawiają życie codzienne Polaków w Generalnym Gubernatorstwie. Piotr Świątkowski bez znieczulenia ukazuje obraz okrucieństw Niemców w Kraju Warty i szuka śladów wojny w naszych czasach. Odwiedza Polaka, który pomagał Niemcom w obozie w Chełmnie nad Nerem, razem z rodziną Franciszka Witaszka obala mit doktora–truciciela, wysłuchuje volksdeutscha, który nie czuje się winny, jedzie do niewielkiej wioski nad Prosną szukać ostatniego żyjącego świadka śmierci Żydów. W historiach tych przewija się też i spina książkę swoistą klamrą postać prof. Edwarda Serwańskiego, działacza konspiracyjnej niepodległościowej organizacji Ojczyzna, który za swoją niezłomną postawę był więziony we Wronkach, a później inwigilowany do 1989 roku przez SB.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8062-826-7
Rozmiar pliku: 5,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wielkie kłamstwo

Alicji Płodarskiej stuknęła trzydziestka. Jest żoną wysoko postawionego urzędnika. Płodarscy mieszkają przy Towarowej 68 mieszkania 13 w Warszawie. A raczej mieszkali, bo tego domu od trzech tygodni już nie ma. Pani Alicja chwali akowców. Jacy uprzejmi i dobrze wychowani. Wojna, a ci otuleni mgiełką wody toaletowej. Co prawda łazili po mieszkaniu z butelkami z benzyną, ale do saloniku nie wchodzili bez pytania. Akowiec uspokajał, że to niemożliwe, by Niemcy uderzyli od Krochmalnej. Mówił, że rano będzie po wszystkim, że sobie pójdą. Rano od Krochmalnej było wielkie natarcie.

Sąsiadka pani Alicji opowiada o trzystu warszawiakach, którzy szli przed niemieckimi czołgami, i o tym, jak w nocy starzy mężczyźni budowali barykadę przed kamienicą. Gestykuluje, podnosi głos. Alicja Płodarska przerywa kobiecie w pół zdania. Musi opowiedzieć o niegrzecznym akowcu, który obiecał, że uprzedzi, gdy dostanie rozkaz odwrotu, a nie uprzedził.

Sąsiadka pani Alicji dostaje zadyszki z nerwów. Wdech i wydech, wdech i wydech. Mówi, że piątego dnia przyszli Niemcy. Wcześniej słyszała, jak ludzie gadają, że mordowali pacjentów szpitala św. Łazarza. Bzdura. Czy żołnierze mogą strzelać do chorych? Dozorca wydzierał się: „Ludzie, uciekajcie, dom się pali!”. Esesmani podpalili mieszkanie dozorcy, klatkę frontową, mieszkanie na parterze. Sąsiadka pani Alicji uciekła przez podwórko. Po kilku dniach usłyszała, co się stało z tymi, którzy nie zdążyli uciec. O pierwszej w nocy przeszła na Krochmalną. Traktowali ją tam jak obcą. Później była fabryka Jarnuszkiewicza. W schronie z trzystu ludzi. Nie było światła, ale była woda. Rada Główna Opiekuńcza dawała zupę, kawę, chleb. Pracownicy fabryki pilnowali porządku. Samoloty latały za nisko, więc trzeba było uciekać. Na Siennej krowy, wielkie wyrzutnie, waliły dzień i noc. W piwnicy szerokiej na cztery i długiej na pięć metrów ścisnęły się dwadzieścia trzy osoby. Na Brackiej cudowny punkt PCK. Wydawali trzy posiłki dziennie i gazety. Alicja i jej sąsiadka padają sobie w ramiona. Płaczą.

Stanisław Pietkiewicz jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, a mówiąc ściślej, pracownikiem Zakładu Geograficznego. Zaciska ręce na piersiach, jakby trzymał notatki do ostatniej pracy naukowej. Te, które wyrwał mu Niemiec, wrzeszcząc: „Schmeissen Sie das Wort!” Profesor z rozpędu cisnął również buteleczką z kroplami walerianowymi dla ojca. Teraz siedzi skurczony i przytacza relację profesora Lotha, który widział profesora Tatarkiewicza. Trzykrotnie Ukrainiec wytrącał rękopisy z rąk filozofa i trzykrotnie filozof je zbierał.

Aleksander Rogalski ma trzydzieści dwa lata i z zawodu jest publicystą. Nie może zrozumieć przywódców powstania, ale jeszcze bardziej samych powstańców, którzy co noc wpadali do schronów, wyciągali cywilów z legowisk i pędzili ich do robót przy naprawianiu barykad, kopaniu rowów i gaszeniu pożarów. Kobiety krzykiem i płaczem broniły swoich synów i mężów. Starcy, kaleki, chorzy, ludzie osłabieni, głodni i spragnieni szli pod stanowiska Niemców. Pod kulami budowali, kopali, ryli. Nierzadko z nocnych prac wracała połowa. W tym czasie wojsko, setki powstańców, czekało na zatrudnienie.

Bronisława Szczurkiewicz. Czterdzieści cztery lata. W Poznaniu była nauczycielką. W Warszawie zamieszkała przy ulicy Kazimierzowskiej 50. Mówi, że znosiła z sąsiadkami do piwnic łóżka, pościele, krzesła, zapasy żywności, blachę. Zabezpieczały okna, instalowały kuchenkę, rozrabiały glinę. Na mężczyzn nie można było liczyć. Bali się, a ci, co się nie bali, strzelali do Niemców.

Stefan Otwinowski jest literatem po trzydziestce. Pamięta szok, gdy po dwunastu dniach powstania zobaczył normalne życie na Chełmskiej i głośne przekupki, które biegały po chodnikach jak gołębie. Były bułki, jabłka, chleb, normalność. Co jakiś czas przejeżdżało niemieckie auto. Kierowca omiatał tępym spojrzeniem resztki warszawskiego życia.

Marta Jurowska, studentka, lat osiemnaście, Żoliborz. Słowackiego 35. Pamięta, że zabrakło ziemniaków, ale w bród było mięsa z krów i zdechłych koni oraz oleju rzepakowego ze zdobytej olejarni. Pamięta spadające z nieba ulotki, w których Niemcy odwoływali się do wspólnego Boga, i ogródki działkowe pod ostrzałem.

Otwinowski z Sadyby podnosi dłonie. Palcem pokazuje rany lekkiego jak piórko półtrupa. Ciało pieszczone kulami jest lekkie. Niósł je z przyjacielem, bo nie mógł patrzeć z okna swojej willi na cudze nieszczęście. Mówi, że Wiesio (tak miało na imię to ciało) miał woskową twarz, zamknięte oczy i dwie małe dziurki – taką maleńką w rajstopach i większą na plecach, poniżej płuc. Matka Otwinowskiego dławiła się skrzepem krwi. Kula trafiła w głowę i wyleciała tuż przy krtani. Prosiła o wodę, a później rzucała się. Nie dała sobie założyć opatrunku. Otwinowski z Sadyby ma żal do śmierci, że szła do matki tak wolno.

Pewna żona pewnego pułkownika. Lat trzydzieści. Pamięta, że ludzie palili wielkie ogniska, żeby dać Rosjanom znać, że mogą już wejść, że nie ma tu Niemców. Przerabiała niemieckie mundury dla naszych. Najmilej było przyszywać małe biało-czerwone odznaki. Widziała tyralierę skulonych Niemców pod ścianą. Szli przestraszeni. Oni też się bali. Brzydzi się zdrajcami, przez których ginęli mali chłopcy w wielkich kamienicach. Ktoś dawał znać Niemcom, w co walić z krów.

Pan X. Mieszka, a raczej mieszkał przy Szopena 8. Pięknie, malowniczo opowiada o pożarach Służewskiej, Natolińskiej, Koszykowej, Alei Ujazdowskich. Jakby powstanie było obrazem kolorystów. Pamięta przyzwoitych esesmanów, którzy – nie licząc zabierania zegarków – zachowywali się normalnie i prowadzili na Dworzec Zachodni, do pociągów do Pruszkowa.

Muzealnik. Widział rąbanie mebli i stosy książek, którymi wykładali podłogi, żeby nie zmoczyć butów. Fortepian Chopina z pękniętą nakrywą, Zawieszenie dzwonu Zygmunta Matejki złamane na dwie części. Złamali, bo chcieli zobaczyć, co jest zabite w ramie ochronnej. Niczego nie było.

Pewna żona pewnego pułkownika nie może wysiedzieć przy stole. Rozpiera ją energia. Najbardziej lubiła oficerów AK. Młodzi dowódcy wyróżniali się skromnością i serdecznym zbrataniem z żołnierzami. Pierwsi szli do boju. Chłopcy byli spokojni ich spokojem, silni ich siłą.

– Później mówili, że fakty się w tych relacjach nie zgadzają – ubolewa profesor Maciej Serwański. – Że ulica nie ta, że oddział nie maszerował tędy, tylko skrzyżowanie dalej. A przecież chodziło o spisywanie relacji na gorąco.

Drugiego syna profesora Serwańskiego, Jacka, denerwują gazety, które przed siedemdziesiątą rocznicą powstania trąbiły o znalezionych w szafie Instytutu Zachodniego w Poznaniu ankietach akcji „Iskra dog”. Rozmowy z warszawiakami zostały opublikowane tuż po wojnie i można je znaleźć w prawie każdej bibliotece gminnej.

– Nikt niczego w szafie nie odkrył – mówi Jacek Serwański. – I dlaczego piszą o zespole ludzi odpowiedzialnych za akcję „Iskra dog”? Wszystko organizował mój ojciec. Edward Serwański.

– Z wykształcenia był prawnikiem, z praktyki historykiem, z zamiłowania socjologiem – mówi Maciej. – Podstawowym materiałem badawczym byli dla niego ludzie i ich pamięć. Dużo jeździł, rozmawiał, spisywał wspomnienia. Objeżdżał miasta i miasteczka. W przeciwieństwie do profesora Łuczaka, który złościł się, gdy w dokumencie niemieckim było jedno, a ludzie mówili drugie, archiwa stawiał na drugim miejscu. Ojciec wierzył ludziom. Jak wtedy, w Warszawie, gdy słuchał opowieści uciekinierów z oblężonego miasta.

„W czasie gdy stolica jeszcze walczyła, poznańscy naukowcy przeprowadzili badania wśród uczestników powstania warszawskiego. W Instytucie Zachodnim zachowało się ponad 300 takich ankiet. To wstrząsająca lektura”¹.

Fotoreporter „Gazety Wyborczej” uchwycił na zdjęciu fakturę szarego papieru ankiet Serwańskiego. Imię i nazwisko składającego relację są zakodowane. Pismo maszynowe, sinoniebieski tusz, klasyczna czcionka. Maszyny do pisania i rowery były wtedy, w 1944 roku, darem bożym. Cudem jest to, że ankiety przetrwały nienaruszone w konwi na mleko pod remizą strażacką w Brwinowie, by świadczyć później przeciwko Niemcom w Norymberdze i dać się odkryć dziennikarzom w 2014 roku.

Redaktor „Wyborczej” rozmawia z Marią Rutowską. „Serwański podjął akcję gromadzenia dokumentów, które utrwaliłyby losy ludności cywilnej w powstaniu. Pomagała mu Irena Trawińska, wówczas aplikantka, a potem znana prawniczka. Patronem prowadzonej w ścisłej konspiracji akcji został profesor Zygmunt Wojciechowski, również późniejszy dyrektor Instytutu Zachodniego w Poznaniu – mówi Rutowska. – Opracowano schemat ankiety i szyfry. Zdobyto maszyny do pisania, a także rowery, by łatwiej dotrzeć do świadków. Akcja odbywała się bowiem w miejscowościach podwarszawskich, do których uciekali cywile z walczącej Warszawy lub gdzie zostali wysiedleni przez Niemców. Ankieterzy pracowali m.in. w Brwinowie, Milanówku, Pruszkowie, Ursusie, Włochach, Piasecznie, Konstancinie, Skierniewicach czy Łowiczu, a później nawet w Częstochowie i Krakowie”.

„Część nazwisk nie jest rozkodowana – mówi profesor Maria Rutowska. Otwiera przesuwaną szafę systemu Komandor i pokazuje stos teczek. – Nie mamy klucza do szyfru. Ten szyfr musiał skutecznie chronić rozmówców profesora Serwańskiego przed gestapo”.

Jak się okazało, po wojnie również przed komunistami. UB grzebało w zbiorach Instytutu Zachodniego w Poznaniu, do którego teczki trafiły razem z Serwańskim. Warszawiacy narzekali na Ukraińców w mundurach Wehrmachtu i biernych czerwonoarmistów. Obywatele nowej, socjalistycznej Polski nie mogli się o tym dowiedzieć. „Iskra dog” była operacją Delegatury Rządu na Kraj i konspiracyjnej, założonej w Poznaniu Ojczyzny. Edward Serwański stał się wrogiem władzy ludowej i był nim do jej końca, do 1989 roku. Władza ludowa robiła wszystko, by obrzydzić życie profesorowi. Syn Maciej wspomina milicjanta, którego dokwaterowali im do mieszkania. Trzeba było dzielić kuchnię z milicjantową i pociągnąć dodatkowe rury z gazem, żeby milicjantowa mogła mężowi ugotować. Były dwie kuchenki i podsłuch telefonu. SB miała wtyczki na wykładach. Wiedzieli, co Serwański powiedział, jakie ma poglądy, co podkreśla w wywodzie, a co bagatelizuje. Czytali listy. Raz nawet napisał na milicję, że ktoś mu „w kopertach grzebie”.

Porucznik Dymek z SB pisał: „Oceniając dotychczasową działalność Serwańskiego, należy stwierdzić, że jest to działalność zagorzałego narodowca, który pogodził się z obecną rzeczywistością, ale za wszelką cenę chce pozostawić po »tamtym okresie« jak najwięcej materiałów, dokumentów i pamiątek . Prowadzona działalność E. Serwańskiego nie koliduje z prawem, jednak nosi ona znamiona działalności antysocjalistycznej. Cechuje ją w pewnym sensie nacjonalizm. Działalność antysocjalistyczna E. Serwańskiego przejawia się w: wyolbrzymianiu zasług AK i innych organizacji prawicowych działających na terenie Wielkopolski w walce z okupantem, negując jednocześnie istnienie na tym terenie organizacji lewicowych , aktywizowaniu się byłych działaczy endeckich w zbieranie i opracowywanie materiałów z działalności Stronnictwa Narodowego , próbach publikowania tych materiałów w postaciach książkowych ”².

Służba Bezpieczeństwa próbowała ingerować w działalność naukową Serwańskiego. Uniemożliwiał to partyjny, ale przyzwoity docent Olszewski, kierownik Zakładu Badania Dziejów Okupacji w Instytucie Zachodnim. Szanował starszego kolegę. Oparł się naciskom swojego szefa, który w aktach operacyjnych figuruje jako kontakt służbowy „Janusz”, a który chciał, by gnębić historyka jak tylko się da. Nie dało się, bo Edward Serwański współpracował z Główną Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, a także z członkiem Prezydium Polskiej Akademii Nauk profesorem Marianem Walczakiem. Nie można było Serwańskiego po prostu wyrzucić z pracy, ale można było utrudniać mu życie. W maju 1970 roku sekretarze Komitetu Powiatowego PZPR w Ostrowie Wielkopolskim stanęli na głowie, by odwołać wystąpienie Serwańskiego o konspiracji w południowej Wielkopolsce. „Pięć lat później, w wyniku interwencji Departamentu III MSW, Telewizja Polska odrzuciła przygotowany z udziałem Serwańskiego scenariusz widowiska o działalności wielkopolskiego Związku Odwetu, a »Ekspress Wieczorny« odmówił publikacji tego tekstu”³.

Maciej Serwański mówi, że ojciec miał poczucie krzywdy z powodu złamanej kariery naukowej. Cenzura upierała się, że Wielkopolska w cieniu swastyki jest jednostronna. Autor nie pisał o robotniczym ruchu oporu i komunistycznej partyzantce w Kraju Warty. Nie pisał, bo jej nie było. Książka wyszła, porżnięta, dopiero w 1970 roku. Maszynopis liczył prawie tysiąc dwieście stron, a do druku poszły pięćset sześćdziesiąt trzy. Nakład: trzy tysiące trzysta pięćdziesiąt egzemplarzy. Wielkopolska w cieniu swastyki to do dziś jedyny kompletny opis życia Polaków w Kraju Warty.

Rutowska przesiedziała z Serwańskim kilkanaście lat w jednym gabinecie. Pamięta mrugające oko, gdy rozmowa schodziła na niebezpieczny temat. Może ktoś podsłuchuje? Pamięta poprzekładane rzeczy w szufladach. Ryli w nich przed rocznicami. Szukali wywrotowych artykułów. Uważali, że Ojczyzna może zagrażać socjalistycznej ojczyźnie.

– Miał łatwość nawiązywania kontaktów i był niezwykle serdeczny – mówi pani Maria. – Lubił młodych. W latach siedemdziesiątych został promotorem prac kilkunastu studentów Wydziału Pedagogiki. Jak oni do niego lgnęli.

Syn Maciej poszedł w ślady ojca. Nazywa swoich doktorantów dziećmi naukowymi. Wie, co u nich słychać. Zwierzają mu się. Ciągle gdzieś jeżdżą. Na kongresy i konferencje. On, przez nazwisko, dostał paszport dopiero po trzydziestce. Doktorat pisał z materiałów przywożonych przez profesora Pajewskiego. To był chichot historii, gdy dziekan mianował Macieja pełnomocnikiem ds. programu Socrates-Erasmus. Ten, który nie mógł wyjeżdżać, wysyła za granicę. Opracowuje nawet metodę sprawdzania kompetencji językowych kandydatów do Erasmusa. Sadza studenta w pokoju obok i dzwoni do niego. Jeśli student rozmawia swobodnie, jedzie.

Maciej Serwański też był inwigilowany. Po 1968 roku. Podejrzewa, że ma sporą kartotekę. Nagrywała go współpracowniczka Służby Bezpieczeństwa. Znał ją. Wtedy mówiło się, że na każdym roku jest jedna dziwka i jedna donosicielka. SB zabrała mu osiem miesięcy stypendium Ministerstwa Spraw Zagranicznych Francji. Nie chciał iść na współpracę. Puścili go na ostatnie sześć tygodni.

– Francuzi, zdziwieni, mówią, że czekają na mnie od lutego – wspomina historyk. – Tłumaczę, że miałem tyle zajęć na uczelni, że nie mogłem się wyrwać. Nigdy, podobnie jak ojciec, nie powiedziałbym źle o Polsce, zwłaszcza za granicą.

W czasie kolejnego wyjazdu do Francji podesłali Maciejowi atrakcyjną, mocno wydekoltowaną doktorantkę. Chciała przeprowadzić wywiad o polityce rządu francuskiego. Pogonił dziewczynę bardzo nieparlamentarnymi słowami. A ona na to: „Bo wy zaraz podejrzewacie, że nie wiadomo co”. SB skompromitowała się i dała święty spokój. Po powrocie z zagranicy nikt nie pytał, co słychać. Do innych przychodzili. Do niego już nie.

Macieja Serwańskiego ukształtował ojciec, ale wychowała babcia Weronika, rocznik 1886, po swoim ojcu pół-Niemka, ale ze spolonizowanej rodziny. Profesor ma w sobie, jak wyliczył, dwanaście i pół procent krwi niemieckiej. Starszy pan mówi „babcia”, jakby na powrót był małym chłopcem i przenikał go przedwojenny duch.

– Umierała tak, jak umierało się w XIX wieku – mówi Serwański. – Rodzina na klęczkach, w rogu gromnica. Ostatnie tchnienie wśród najbliższych. Miała osiemdziesiąt jeden lat. To było dla mnie traumatyczne przeżycie.

Weronika nauczyła go punktualności, rzetelności, odpowiedzialności, tolerancji, panowania nad temperamentem. Bardzo go kochała i on ją też bardzo kochał. Trzymała się jednej zasady – na czworakach, ale z podniesioną głową. Profesor wziął sobie jej słowa do serca. Jest po pięciu ciężkich operacjach. Nie złamała go śmierć syna.

– A jak babcia Weronika, pół-Niemka, odnosiła się do wojny? – pytam Macieja Serwańskiego. – Do tej strasznej historii? Do losów pana ojca?

– Ta historia jest jeszcze straszniejsza, niż pan myśli – przytomnie odpowiada profesor. – Jej najstarszy syn Felek, a mój wuj, zginął w 1939 w bitwie nad Bzurą. Bardzo to przeżyła. Ojciec całe dziesięciolecia szukał grobu wujka Felka. Podczas konferencji w Bordeaux spotkałem, znanego już mi wcześniej, wybitnego profesora archeologii Tadeusza Poklewskiego-Koziełł. W kuluarach „zgadało się”, że ziemia łódzka jest mu zawodowo bliska. No i dzięki jego pomocy odnaleźliśmy grób na wojskowej części cmentarza w Łęczycy. Felek był botanikiem Uniwersytetu Poznańskiego. Pojechał na wojnę z habilitacją w plecaku. Śpiewał w chórze katedralnym księdza Gieburowskiego. Babcia była z niego bardzo dumna. Drugi syn Weroniki, Bernard, był szefem kontrwywiadu w komendzie Głównej AK; zapłacił za to po wojnie długoletnim ciężkim więzieniem. A w 1943 roku Gestapo zatrzymało moją mamę.

– Kim była?

– Łączniczką ojca. Pracowała w kiosku Ruchu na Dworcu Głównym w Poznaniu. Przeżyła Auschwitz, ale nie chciała o tym mówić. Wiem, że siedziała w baraku razem z Kossak-Szczucką. Na urodziny dostała od współwięźniarek cenny prezent: papierową torebkę z nazbieranymi przez nie okruszkami paskudnego oświęcimskiego chleba. Nie wiedziała, jak wielu Żydów idzie na śmierć; czuła tylko dym z krematorium. Nie widziała Żydów w Oświęcimiu. Spała w baraku, a w dzień pracowała na polu.

Znalazłem wspomnienia Wandy Serwańskiej w Instytucie Zachodnim. „Ogarniało nas uczucie prawdziwej grozy na myśl, że można w tych warunkach wytrzymać dłużej niż kilka dni. Kiedy dowiedziałyśmy się, że inne więźniarki żyją już w tych warunkach dwa tygodnie, byłyśmy zdumione, a kiedy dowiedziałyśmy się, że niektóre z nich są już tutaj nawet trzy tygodnie i że to wszystko wytrzymały, wydawało się to nam jako rzecz po prostu nieprawdopodobna. (…) Przyczyną kradzieży koców był fakt, że było ich mało. Te ciągłe kradzieże były po prostu klęską naszego życia. Obmierzła nam już ta ciągła walka o te koce, ciągłe czuwanie, aby nam ich nikt nie skradł. Kradzieże te były nieustanną dalszą okazją do nowych awantur, bójek i wyzwisk. W tym wypadku egoizm był przerażający. Jedna osoba zdobywała trzy koce i nic ją nie obchodziło, że kilka osób było zupełnie bez jednego koca. Jak się mówiło w baraku – koce były ruchome. Kradziono sobie zresztą wszystko, co się tylko dało – nie tylko koce, ale deski z prycz. Był obowiązek rozbierania się do spania, nawet kontrolowano nas w tym przypadku. Tymczasem rozbierania unikałyśmy znowu z dwóch względów: po pierwsze, było nam chronicznie zimno, nawet gdy spałyśmy razem. Otóż spanie w sukniach zapewniało przynajmniej w pewnym stopniu utrzymanie ciepła. Po drugie, rano było można już nie znaleźć sukni. Która z nas się rozbierała, kładła suknię pod głowę, było to bowiem jedyne zabezpieczenie przed nocnymi kradzieżami”⁴.

Wanda przeszła tyfus. Uratowała ją niemiecka lekarka. Później była ewakuacja obozu. Drezno. Praca w podziemnej fabryce amunicji. Przeżyła bombardowanie tylko dlatego, że siedziała w kazamatach. Konzentrationslager Flossenbürg. Wyzwolenie. Droga do Polski. Trochę pieszo, trochę na wozie. Strach przed sowieckimi gwałcicielami. Powrót do Poznania w czerwcu 1945 roku. Trzydzieści osiem kilogramów wagi. Ślub w grudniu. Maciek rodzi się w listopadzie 1946 roku (mówią o nim z powodu cherlawej postury „oświęcimskie dziecko”). Potem uprowadzenie ojca przez UB.

– Tamto pokolenie nie miało żalu – przekonuje Maria Rutowska. – Może trochę o stracone naukowo lata, spóźnione stopnie naukowe, publikacje odłożone na cenzorską półkę.

Tamto pokolenie. W książce wspomnieniowej W kręgu myśli zachodniej Serwański pyta: „Kim wówczas byliśmy? Synowie drobnych kupców, rzemieślników, robotników fabrycznych, urzędników i funkcjonariuszy państwowych? Byli wśród nas koledzy pochodzący z emigracji zarobkowej ze środkowych i zachodnich Niemiec. Byli też synowie emigrantów ze Stanów Zjednoczonych i Kanady. Mieliśmy kolegów urodzonych w Rosji i innych krajach europejskich. Niektórzy z nas otarli się jeszcze o szkołę niemiecką”⁵.

Dwadzieścia lat między wojnami. Wychowywani przez rodziców, którzy kończyli pruską szkołę. Dwadzieścia lat. Tyle musiało wystarczyć Polsce, by wychować pokolenie Ojczyzny.

– Jak to pokazać młodym? Jak wytłumaczyć im wojnę? Jak opowiedzieć o organizacji Ojczyzna? – pytam Rutowską.

– Maluję w umysłach studentów obrazki, bo mamy kulturę obrazkową i nie ma się co temu dziwić – mówi profesor. – Proszę, żeby wyobrazili sobie, że w piętnaście minut pakują walizki, biorą dzieci pod pachę i idą w nieznane. Dwójka, trójka, czwórka dzieci, które płaczą i są głodne, którym jest zimno, które wymiotują, mają gorączkę, rozwolnienie, piją tylko ciepłe mleko, zimnym plują.

Czasem po wykładzie przychodzi młody człowiek i pyta, czy może dostać odszkodowanie za dziadka pracującego przymusowo w III Rzeszy. Rutowska wychodzi ze skóry, bo uważa, że jeżeli ktokolwiek miałby mieć pretensje, to ewentualnie ojciec studenta, ale nie student.

Pani profesor milknie na chwilę. Ktoś zagląda do pokoju. Dzwoni telefon. Może trzeba zamknąć szafę z teczkami? Instytut chce opublikować ankiety Serwańskiego w internecie, tylko ciągle brakuje pieniędzy. Przez lata brakowało na papier do drukarek. Algorytm rozdzielania środków Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego nie dawał szans na przetrwanie instytutom humanistycznym, chociaż ten w Poznaniu ma kategorię naukową „A”. W grudniu 2015 roku Sejm trzykrotnie zwiększył budżet placówki. Wiele lat jednak potrwa przywracanie dawnej świetności wychudzonemu i zabiedzonemu instytutowi.

– Jeden człowiek to jeden świat. Odszkodowania? Rekompensaty? Za co? Za życie? Jak je wycenić? Jak wycenić postawę Niemca, kolegi mojego ojca ze szkolnej ławy? – piekli się pani profesor. – Ojciec znalazł się we wrześniu 1939 roku na liście do egzekucji. Ukrywał się w krzakach nad jeziorem. Mama na rowerze woziła mu jedzenie. I ten kolega mówi mamie, że Niemcy są na tropie ojca. Rodzice wyjechali. Minęło czterdzieści kilka lat. Siostrzeniec, który mieszkał w Niemczech, powiedział, że znajdzie tego kolegę z wojny, ze szkolnej ławki. Nazajutrz mój ojciec rozmawiał ze swoim wybawicielem.

Ilu było takich Niemców? Ilu ludzi przeżyło, bo strażniczka machnęła ręką i nie wyrzuciła na mróz do roboty? Albo udawała, że nie widzi, jak ktoś kradnie chleb? Nie wiadomo, co robiła dzień wcześniej albo dzień później. Może zagazowała stu ludzi. Może tysiąc. Może strzeliła komuś w kark lub kopnęła wychudzone dziecko, a ono wpadło buzią w błoto, nie miało siły wstać i się zadławiło. Jak ją osądzić? Jak ich sądzić moralnie? Co powiedzieć o Niemce, która zajęła mieszkanie po Polakach, zagrzała wody w ich garnku, na ich piecu opalanym ich drewnem i uśmiechnęła się do małej dziewczynki, córeczki właścicieli, która uciekła z obozu dla wysiedleńców na Głównej i przybiegła do domu po lalkę?

– Obóz na Głównej – ciągnie opowieść moja rozmówczyni z Instytutu Zachodniego. – Święta Bożego Narodzenia 1939 roku. Mróz jak diabli. Ludzie organizują wigilię. Dzięki pomocy z zewnątrz każde dziecko dostaje cukiereczek. Jest choinka. Tysiąc więźniów śpiewa kolędy. Komendant Bawarczyk udaje, że nie słyszy. Przygotowali prowizoryczny ołtarz. Ksiądz Helak w cywilnym ubraniu. W papierach ma zapisane, że jest nauczycielem. Celebruje mszę. Bawarczyk udaje, że nie widzi. Jak przeliczyć postawy ludzi i nieszczęścia ich ofiar na pieniądze? Czy ten student w drzwiach to zrozumie?

A co rozumie niemiecki student historii? Poszedłem z tym pytaniem do kolegów pani Rutowskiej. W latach pięćdziesiątych wojną zajmował się Serwański, dziś robi to Stanisław Żerko.

– Polacy sporo wiedzą o Niemczech, Niemcy niewiele o Polsce – mówi profesor Żerko. – Z przykrością stwierdzam, że dotyczy to również niemieckich historyków. Ostatnio byłem na konferencji w Berlinie i usłyszałem od kilku naukowców, że Polska jest współodpowiedzialna za wojnę, bo odrzuciła sojuszniczą ofertę Związku Sowieckiego. W tej sytuacji pakt Ribbentrop–Mołotow był nieunikniony.

Żerko relacjonuje mi słowa znanego berlińskiego profesora, który zajmuje się historią Żydów niemieckich. Komentował on serial Nasze matki, nasi ojcowie i stwierdził, że Polacy są przewrażliwieni. Przecież AK była organizacją antysemicką, a Żydom w Polsce pomagało podziemie komunistyczne.

– A co pisze niemiecka prasa o historii drugiej wojny światowej?

– Nie mam zielonego pojęcia, bo Instytut całymi latami nie miał pieniędzy na zakup książek i gazet – odpowiada Żerko. – Ten komputer, który pan widzi na biurku, został kupiony za czasów premiera Millera. Zawiesza się po czterdziestu minutach.

– Gdy przysłuchuję się niemieckiemu dyskursowi, dochodzę do wniosku, że to Polacy powinni przeprosić Niemców za wypędzenia z 1945 roku – mówi socjolog profesor Andrzej Sakson, wieloletni dyrektor Instytutu. – To jest efekt naszej polityki historycznej, a właściwie jej braku. A można zamówić hollywoodzką produkcję o okupacji Polski albo wykupić ogłoszenia w opiniotwórczych tygodnikach niemieckich? Mamy historię Jana Karskiego, Sendlerowej, Żegoty. Jeśli my nie będziemy kreować pozytywnego wizerunku Polski, to nie zrobią tego ani Niemcy, ani Rosjanie, ani Amerykanie.

Zastanawiamy się z profesorem, dlaczego w Danii, Niemczech, Stanach mówi się o polskich obozach koncentracyjnych. Dlaczego Putin mówi, że Polska jest sama sobie winna, bo razem z Hitlerem wzięła Zaolzie. Nie wystarczy się dziwić – trzeba pomyśleć, jak temu przeciwdziałać.

– Jeżeli mamy aspiracje do bycia mocarstwem regionalnym, szóstą gospodarką Europy, to dlaczego nie możemy wydawać pieniędzy na skuteczną politykę historyczną? Nie deklarowaną, ale rzeczywistą.

Profesor podaje przykład siedemdziesiątej rocznicy wyzwolenia Dachau. Była kanclerz Niemiec, nie było przedstawiciela Polski. Przyjechał za to Francuz. A to Polacy byli drugą pod względem liczebności grupą więźniów Dachau. Putin mówił o niemieckich i włoskich antyfaszystach, a o Polakach nic. To jest ostra gra polityczna.

„Młodzi Niemcy postrzegają ostatnie 70 lat przede wszystkim jako historię powojennego sukcesu ich kraju – mówi niemiecki historyk profesor Klaus Ziemer, były dyrektor Niemieckiego Instytutu Historycznego w Warszawie. – Druga wojna światowa pozostaje częścią niemieckiej historii, uczą się o niej w szkołach, ale tak kluczowe daty, jak 1 września, które starsze pokolenia wiążą ze wspomnieniami, nie mają dla młodych takiego znaczenia”⁶.

Oto, jak Niemcy uczyli się i uczą historii.

Zaraz po wojnie młodzi Niemcy korzystali z wydanej jeszcze w 1944 roku, a więc przez nazistów, książki Der Weg zum Reich. Czytali w niej, że rządy Francji i Wielkiej Brytanii nastawiały Polskę przeciwko Rzeszy. Dlatego nie powiódł się pokojowy plan Hitlera, który chciał pomóc Niemcom mieszkającym w Polsce. Poparcie Anglików sprawiło, że Polska poczuła się pewnie w swej antyniemieckiej postawie. Wybuchały pogromy. Osiemdziesiąt tysięcy Niemców uciekło w głąb III Rzeszy, ratując w ten sposób zdrowie i życie. Gdy 1 września polskie bojówki przekroczyły granicę, Führer nie miał wyjścia i wydał rozkaz odparcia ataku.

Z kolei wydany w 1956 roku podręcznik informował, że miliony Niemców opuściły swoje ojczyste ziemie, kraj winem i mlekiem płynący (Prusy Zachodnie), chociaż Polacy nie byli w stanie zagospodarować przejętych terenów. W Poczdamie mocarstwa postanowiły wypędzić prawowitych niemieckich właścicieli.

Współczesne podręczniki pomijają polskie cierpienia. „W centrum zainteresowania jest Holokaust – mówi Ganger. – Przeciętny niemiecki uczeń także o skromnym niemieckim ruchu oporu dowiaduje się więcej niż o polskim państwie podziemnym. Hitlerowskie zbrodnie wojenne często omawiane są na przykładzie Związku Sowieckiego lub Bałkanów”⁷.

Wydawnictwo Oldenbourg opublikowało podręcznik Historia dla licealistów. Według jego autorów wysiedlenia Polaków były odpowiedzią na polskie ekscesy przeciwko volksdeutschom.

– W programie matury międzynarodowej wojnę wywołali naziści, a nie Niemcy – mówi poznański historyk Jarosław Burchardt. – W Katyniu mordowali nie Rosjanie, ale NKWD. Pytam wtedy: A kto nosił mundur NKWD? Marsjanin, Meksykanin czy Chorwat? Słyszę, że bolszewicy, a bolszewikiem może być każdy. I pyta mnie dalej taki człowiek, skąd wiem, że w mundurze NKWD był Rosjanin. Odpowiadam, że Stalin nie zgadzał się, by w tajnej policji służyli obcy. To musieli być Rosjanie albo rosyjscy Żydzi. Nikt inny nie wchodził w grę.

– A kim w tej układance są Polacy?

– Jest taki komiks Arta Spiegelmana. Niemcy to koty, Żydzi to myszy, Amerykanie to psy, a Polacy to świnie.

Burchardt mówi, że w podręcznikach historii nie ma błędów. Są niedomówienia. W książce Wojciecha Roszkowskiego i Anny Radziwiłł jest tylko pół strony o walce podziemia antykomunistycznego, zupełnie jakby spełniał się sen władzy ludowej, że o żołnierzach wyklętych już nikt nigdy nie powie słowa.

– Jeśli mówimy o kłamstwie, to opowiem ci o mojej wizycie w muzeum w Rydze. Sowieckie deportacje tak mocno dotknęły obywateli państw nadbałtyckich, że Niemców uznawali za wyzwolicieli. Wielu młodych poszło służyć do Waffen SS. Przewodnik muzeum w Rydze okazał się takim właśnie żołnierzem. SS-Untersturmführerem, czyli po naszemu podporucznikiem, dywizji SS „Latvia”. Amerykanie, z którymi zwiedzałem muzeum, byli wzburzeni, kiedy zwróciłem facetowi uwagę, że Waffen SS dopuszczała się zbrodni na Wale Pomorskim, mordując żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego. On był święcie przekonany, że Waffen SS walczyła z komunizmem. Znajomi obrazili się na mnie, że denerwuję starszego pana.

Paweł Łepkowski z „Uważam Rze” pisał: „W 2007 r. grupa polskich nauczycieli z Antwerpii zwróciła się do Ministerstwa Edukacji Flandrii o usunięcie ilustracji zamieszczonej w podręcznikach historii II wojny światowej. Zdjęcie było zwykłym fotomontażem przedstawiającym niemieckie czołgi typu Tygrys rozbijające szarżę polskiej kawalerii uzbrojonej jedynie w szable. Polscy nauczyciele przytomnie zauważyli, że ukazany na tej ilustracji niemiecki czołg ciężki typu Panzerkampfwagen VI Tiger potocznie nazywany Tygrysem otrzymał swój pierwotny kształt dopiero w 1942 r.”⁸. Pomijamy już fakt, że kawaleria z szablami nigdy nie szła na czołgi. To pomysł komunistycznej propagandy. Interwencja polskich nauczycieli niczego nie zmieniła.

– Nasze podręczniki nie są lepsze – zaczepiam Jarka. – Pokazują życie w Generalnym Gubernatorstwie, a co się działo poza Warszawą?

– O powstaniu wielkopolskim są dwa zdania, a o życiu w Kraju Warty nie ma praktycznie nic – odpowiada historyk. – Polacy nie zdają sobie sprawy, że Generalne Gubernatorstwo i polskie ziemie na zachodzie wcielone do Rzeszy to są dwa różne światy.

W podręczniku Andrzeja Garlickiego Historia 1939–1997/98. Polska i świat (Wydawnictwo Naukowe Scholar) nie przeczytamy, że w Oświęcimiu zginęło sto dwadzieścia tysięcy Polaków i że w ogóle w czasie wojny zginęli Polacy, choć zginęło ich (nas) trzy miliony, nie licząc półtora miliona na Wschodzie. Licealiści dowiadywali się za to, ilu żołnierzy japońskich, francuskich, brytyjskich i amerykańskich oddało życie na frontach; ilu cywilów zginęło w dywanowych bombardowaniach Londynu i Drezna, ale nie Warszawy w 1939 roku. Profesor nie napisał o Pawiaku, alei Szucha i Zamku Lubelskim, ale wyliczył obozy internowania dla Niemców w Polsce: w Łambinowicach, Potulicach, Gronowie, Sikawie. Jest sporo o antyniemieckich dokonaniach sowieckiej agentury, ale prawie nic o Polskim Państwie Podziemnym. Jakby Historia 1939–1997/98. Polska i świat została napisana nie w 1998, ale w 1988 roku. Sprawę ujawniły prawicowe media, więc uznano, że to nagonka na wybitnego historyka, wieloletniego dziekana Wydziału Historii Uniwersytetu Warszawskiego, tajnego współpracownika SB ps. „Pedagog”.

– Dzisiejsze podręczniki nie tyle kłamią, ile milczą lub narzucają interpretację – mówi nauczyciel historii z poznańskiego „Paderka” Marian Fik. – Jak rozwiązać na kartach podręcznika problem wkroczenia Armii Czerwonej? Słyszy pan? Już samo nazwanie faktu jest interpretacją. Armia Czerwona wkroczyła, a Niemcy napadli. Każdy kolejny rok wojny to problem do opisania. Układ Sikorski–Majski z jednej strony, a z drugiej instalowanie się struktur PPR na ziemiach polskich. Czy podręcznik wytłumaczy nielegalność powstania Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej? Katyń – ludobójstwo, zbrodnia wojenna, zbrodnia przeciwko ludzkości. Wszystkie te nazwy znajdzie pan w podręcznikach, ale która jest prawdziwa? Komunizm jest przedstawiony tak, jakby był wpisany w historię Polski. Nazistowskie Niemcy znaczą coś innego niż faszystowskie Niemcy i jeszcze coś innego niż hitlerowskie Niemcy. Książki szatkują historię. To są komiksy, a nie podręczniki. Uczniowie opowiedzą o pojedynczych problemach, ale nie widzą procesu historycznego. Są w stanie napisać dwie, góra trzy strony tekstu. Tyle wymaga się od nich na maturze.

Marian Fik mówi, że w podręcznikach jest jedno zdanie o Kraju Warty, a zdanie to brzmi: „Namiestnikiem Warthegau był urodzony w Środzie Wielkopolskiej Niemiec Arthur Greiser”.

– Trzeba zrozumieć autorów – mówi profesor Maciej Franz z Wydziału Historycznego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. – Generalne Gubernatorstwo to historia wszystkich Polaków.

– Taka niby-Polska?

– Ja bym tak nie powiedział – żachnął się profesor. – No dobrze, możemy pójść na kompromis. Taka bardzo niby, niby-Polska.

Maria Rutowska pojechała do Warszawy na konferencję naukową o odżywającej sprawie stworzenia rejestru ofiar wojny wśród inteligencji polskiej. Prowadziła takie badania w Wielkopolsce z Edwardem Serwańskim. Opisywali losy nauczycieli, muzyków, artystów, literatów. Projekt umarł z braku pieniędzy.

– Spotkanie otworzył minister kultury Michał Ujazdowski i powiedział o badaniach historyków w Warszawie – mówi Rutowska. – Wstałam i przypomniałam profesora. Minister natychmiast przeprosił. Okazało się, że dobrze znał dorobek Serwańskiego.

Edward Serwański nie widział swoich esbeckich papierów. Zmarł w 2000 roku. Jacek, drugi syn profesora, zajął się dokumentami z IPN-u. Historyk Maciej nie chciał się w to mieszać. Okazało się, że pośród znajomych ich taty było sporo tajnych współpracowników SB.

„Wstępne »zarzuty« . Ale droga do domu wolna. Wystarczy podpisać »umowę« o współpracy. Odmówiłem. Wrzucono mnie do klitki pod schodami, w gówno i kałuże moczu”⁹.

29 sierpnia 1950 roku Sąd Rejonowy w Warszawie uznał „Serwańskiego Edwarda winnym, że w okresie od kwietnia 1945 roku do jesieni 1946 roku na terenie Poznania usiłował zmienić przemocą ustrój Państwa Polskiego przez zbieranie i przykazywanie za wynagrodzeniem pieniężnym wiadomości dotyczących stosunków politycznych, gospodarczych i społecznych na rzecz nielegalnego związku »Delegatury Rządu« oraz uczestnictwo w zebraniach nielegalnego związku »Ojczyzna«”¹⁰.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. http://poznan.wyborcza.pl/poznan/1,36001,16392915,Szyfrowane_powstancze_teczki__Sprzed_70__lat.html#ixzz3mJOXE6GP .

2. Aleksandra Pietrowicz, Życie pod lupą bezpieki. Działania aparatu bezpieczeństwa wobec Edwarda Serwańskiego, www. polska 1918-89. pl/pdf/zycie-pod-lupa-bezpieki.-dzialania-aparatu-bezpieczenstwa-wobec-edward, 3183.pdf.

3. Tamże.

4. I.Z. Dok. III-58.

5. Edward Serwański, W kręgu myśli zachodniej, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2003, s. 21.

6. http://www.dw.com/pl/niemiecki-historyk-1-wrze%C5%9Bnia-wielu-niemcom-nic-nie-m%C3%B3wi-wywiad/a-17058416 .

7. www.newsweek.pl/swiat/jak-niemiecka-szkola-uczy-o-polsce,36659,1,1.html .

8. www.uwazamrze.pl/artykul/1045869/wrzesien-1939-klamstwa-i-mity .

9. Edward Serwański, W kręgu myśli zachodniej, s. 209.

10. Henryk Olszewski, Pozytywista z duszą romantyka. O życiu i twórczości Edwarda Serwańskiego, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2008, s. 14.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: