Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Porąb i spal - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
25 stycznia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Porąb i spal - ebook

Książka Larsa Myttinga ukazała się w oryginale w 2011 roku pod tytułem „Drewno. Wszystko o rąbaniu, układaniu i suszeniu – oraz o duszy, która kryje się w paleniu drewnem”. Jak przyznaje sam autor nie zależało mu na tworzeniu banalnego, kompleksowego poradnika o drewnie. Chciał napisać książkę, jaką z chęcią przeczytałby jego sąsiad Ottar i to właśnie on jest jedną z postaci, która przewija się przez karty „Porąb i spal”. Mytting to nie tylko genialny gawędziarz, który w ciepły i dowcipny sposób przelewa na papier swoją miłość do drewna, ale też pasjonat i znawca, który dzieli się z czytelnikami swoją bogatą wiedzą, anegdotami, kulturowo-obyczajowymi ciekawostkami o wszystkim co mniej lub bardziej wiąże się z norweską tradycją rąbania, suszenia i palenia tego nadzwyczajnego surowca.
Tę książkę po prostu musisz mieć na półce nad kominkiem – pisał o „Porąb i spal” recenzent norweskiego „Dagbladet”. Mytting stworzył opowieść, którą musi przeczytać każdy mężczyzna i do której powinno zajrzeć wiele kobiet. To po trosze poradnik dla fascynatów takich jak sam Mytting – książka pełna praktycznych faktów i subtelnego humoru, w której pobrzmiewa tęsknota za prostym życiem odbieranym wszystkimi zmysłami. To także deklaracja miłości do ciała, przyrody, natury i korzystania z jej dobrodziejstw. Mytting pokazuje, że każdy ma własną filozofię rąbania drewna. Pokazuje też, jak silna jest dziś potrzeba ucieczki od cywilizacji, bycia sam na sam ze sobą i obcowania z czysto fizycznymi siłami, z naturą. Jego książka pełna jest historii ludzi i miejsc związanych z drewnem, całych pokoleń: dziadków, ojców, synów i wnuków, mężczyzn, ale też fascynujących kobiet.
Książkę Myttinga pokochały setki tysięcy czytelników. Co ciekawe, zainspirowała ona telewizyjnych producentów do udanego eksperymentu ze „slow television”.

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-268-1811-0
Rozmiar pliku: 24 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pozyskiwanie drewna to sprawa osobista. Tak wynika z mojego doświadczenia. Często zastanawiałem się nad tym, czy jestem drwalem z klanu stoików, takich jak Kjell Askildsen, którzy potrafią stać z siekierą godzinami i rozmyślać wciąż o jednym. Do samego sedna. Albo może bardziej abstrakcyjnym sangwinikiem, wyluzowanym, co niczym nie zaprząta sobie głowy, gdy wokół fruwają wióry, a zapas drewna rośnie. Lub – kto wie – może przypominam swojego ojca, który reprezentował typ nieco neurotycznego zbieracza, chomika, bardzo charakterystyczny dla swojego pokolenia – ludzi, którzy doświadczyli wojny i niedostatku. Kiedy zmarł, okazało się, że jego mazda stoi na ulicy, żeby nie zajmować miejsca w garażu, szczelnie wypełnionym szczapami drewna, jakimiś trzydziestoma pięcioma czy czterdziestoma kubikami. Odziedziczyłem cały ten zbiór, zawiozłem do siebie ciężarówką i ułożyłem – w ogrodzie, w piwnicy, w szopie. Trochę mam jeszcze do dziś, choć minęło już trzynaście lat, a palimy srogo.

Jest również drwal estetyczny, liryczny, który pracuje zawsze z miarką i pilnuje, by wszystkie pieńki były przycięte do tej samej długości. Na przykład trzydziestu dziewięciu centymetrów (ten typ nigdy się nie męczy z odcinkami po 50 czy 60 cm). Stara się też uzyskać jak najbardziej podobne do siebie szczapy, smukłe i stożkowe, które układa w idealnym, wojskowym porządku w miejscu dobrze widocznym na posesji, chętnie kładąc na wierzchu czepeczek, przez co całość wygląda jak rzeźba Nilsa Aasa i mogłaby się znaleźć na co drugiej karcie albumu formatu A1.

Musimy też wspomnieć o zwykłym, typowym ignorancie. Takich można zadziwiająco często znaleźć pośród młodych i nawykłych do wypraw miłośników przyrody, narciarzy przełajowych i wędkarzy muchowych. Rzadko układają oni coś większego od obozowego ogniska, jeśli akurat wolno je palić, a posługują się przy tym swoimi małymi, zielonymi, zabawkowymi siekierkami i równie zielonymi składanymi piłkami, które kupują za grubą kasę w sportowym salonie Gresvig. To ludzie, którzy uważają, że o drewnie wiedzą wszystko, a przez to nigdy się o nim niczego nie nauczą. Zaliczyć do nich można także większość włóczykijów – ci robią ogniska od czasów, gdy Einar Gerhardsen ostrzegał naród przed komunizmem, i z lubością i znawstwem opowiadają o świerkowych gałązkach, korze brzozowej i kwaśnej brzozie, którą pogardzają, bo sami wolą sosnę, a z nią powinni sobie poczynać ostrożnie, zwłaszcza w Østlandet, gdzie gatunek ten nie ma lekko z powodu prawdziwej plagi łosi; sapią też z politowaniem, słuchając o tym – co jest prawdą – że najlepsze drewno to buk, bo daje najwięcej kilodżuli z metra, a zaraz za nim plasują się dąb i jesion, nieco dalej zaś brzoza konkuruje z jarzębiną. Dopiero potem idzie sosna i świerk (jeśli pominiemy wiśnię, jabłoń i inne szlachetne gatunki), nie mówiąc już o szarej olsze, co nie daje więcej ciepła niż balsa, prawdziwa tektura, jakkolwiek mocno byś ją wysuszył i starannie składował, jest jakoś tak na osiemnastym miejscu – można ją spokojnie zostawić bobrom, które szczęśliwie powoli wracają do Norwegii. Brakowało mi bobrów.

Kilka słów trzeba poświęcić także ludziom z podejściem przemysłowym. To lokalni mieszkańcy w wieku co najmniej średnim, całkiem pozbawieni humoru, którzy dziś tylko od wielkiego dzwonu chwytają siekierę i klin, a mają do wyboru dwa rodzaje hydraulicznych łuparek – tę elektryczną i tę, którą można zamontować na traktorze. Nosi taki pomarańczowy kask, kamizelkę, osłonę na twarz, nauszniki, rękawice i buciory Muck Boots ze stalowymi noskami, mimo że tylko stoi sobie na podwórzu w jesiennym słoneczku i pilnuje, żeby tak ustawić łuparkę na sfatygowanych europaletach, by szczapy staczały się równiutko na przyczepę, którą potem on zgrabnie wycofa do starej stodoły i zwali ładunek na klepisko z prawej strony, gdzie przodkowie chowali siano. Taki facet spełnia tylko ciężki obowiązek, nie czerpie z tego żadnej przyjemności, dopiero później, kiedy już może zatrzymać maszyny, zrzucić z siebie sprzęt ochronny i zakurzyć fajurkę, którą sam sobie skręcił.

W sumie jestem chyba mieszanką ich wszystkich (z wyjątkiem ignoranta i estety), choć muszę przyznać, że w każdym z tych archetypów czegoś mi brakuje. Bo prawdę mówiąc, zaczynam mieć już dość tego rąbania. Ostatnio w naszym domku z powodu sporego zużycia zrobiło się za dużo pracy z drewnem, wygląda więc na to, że dziś jestem niezadowoloną krzyżówką chomika i idioty (tego z osłoną na twarz i nausznikami), co idzie do roboty z niechęcią, irytacją i zniecierpliwieniem. Zrobiło się to też po prostu nudne. Z zaskoczeniem dostrzegam przy okazji, że wymieniając powyższe kategorie, zapomniałem o desperacie i choleryku, nie mówiąc o psychopacie – to przedstawiciele nieco bardziej mrocznych stron ludzkiej natury, od których jednak trudno uciec, gdy myśli się o poważnym rąbaniu – chodzi przecież o nic innego, jak tylko o roztrzaskanie czegoś w drzazgi! Z całą siłą fizyczną, jaką można z siebie wykrzesać, a zwykle pracuję ze szczapami o długości 50–60 centymetrów, posługując się zaostrzonym młotem kowalskim, najwłaściwszą od tysięcy lat bronią szybkiego reagowania. Życie nie oferuje nam już zbyt wiele podobnych okazji do codziennego dokonywania aktów wandalizmu, które zarazem przynoszą korzyść i nikomu nie wyrządzają krzywdy – czy więc jesteśmy psychopatami-hobbystami? Takie właśnie myśli chodzą mi po głowie, gdy stoję dziś przy pieńku – że biorę udział w wydarzeniu historycznym, które opowiada mi o tym, kim jestem i skąd pochodzę.

Roy JacobsenWCIĄŻ POTRAFIĘ, niemal wszystkimi zmysłami, przywołać ten dzień, gdy zdałem sobie sprawę, że palenie drewnem to coś więcej niż tylko ogrzewanie. A wcale nie był to mroźny, zimowy dzień. Wprost przeciwnie – kończył się kwiecień. Narty stały już oskrobane z wielkanocnego smaru i nadszedł czas na wymianę opon na letnie w moim volvo.

Przenieśliśmy się do Elverum tuż przed Bożym Narodzeniem. Dzięki ogrzewaczowi silnika i dwóm farelkom przetrwaliśmy ostatnią połowę niezbyt srogiej zimy w Østerdal. W sąsiednim domu mieszkało małżeństwo emerytów. Szacowna para, wywodząca się z optymistycznego i pracowitego, powojennego pokolenia. Choroba płuc sprawiła, że Ottar, głowa rodziny, tej zimy nie pokazywał się na dworze.

Tego wiosennego dnia, gdy lekki wiaterek gładził trawniki, a w rowach stała brunatna woda z roztopów, nic nie mogłoby interesować mnie mniej niż ta trudna pora roku, którą właśnie pożegnaliśmy.

I wtedy pojawił się traktor z przyczepą. Zahamował i wycofał do gospodarstwa sąsiadów. Dodał gazu, przechylił przyczepę – i wywalił na podwórko wielką górę brzozowego drewna.

Wielką? Ładunek był wręcz o l b r z y m i. Gdy kłody spadały z przyczepy, ziemia aż dudniła.

Przed drzwi, z wysiłkiem i ciężko dysząc, wyszedł Ottar. Człowiek, którego najdłuższa od listopada wyprawa kończyła się na skrzynce pocztowej, zawieszonej tak nieskończenie daleko przy furtce.

Teraz stał i przyglądał się hałdzie drewna. Zamknął wewnętrzne drzwi w sieni, zmienił kapcie na buty, zszedł na podwórko, ostrożnie wyminął kałuże, schylił się i podniósł dwa polana. Ważył je w dłoniach i rozmawiał z rolnikiem, który zatrzymał już traktor.

Drewno t e r a z? – pomyślałem sobie. Teraz, gdy wszystkich interesuje tylko sączenie piwa na werandzie?

A jakże, t e r a z, pozwolił mi zrozumieć Ottar nieco później. Drewno trzeba kupować w kwietniu lub maju. Surowe drewno. Wtedy można samemu kontrolować suszenie, ceny są niższe i da się kupić tyle, ile dusza zapragnie.

Wciąż obserwowałem go przez kuchenne okno. Traktor odjechał w swoją stronę. A Ottar zaczął przenosić drewno.

Zabrał się do budowania stosu.

Przy każdym polanie z wysiłkiem łapał kilka oddechów. Powietrze świstało w oskrzelach. Podszedłem i zamieniłem z nim kilka słów. Nie, podziękował, nie trzeba pomocy.

– Dobre drewno w tym roku. Dotknij tylko tego polana. Albo tego. Takie piękne i taka biała kora. Równo przycięte, dobrze naostrzyli łańcuch, widać po tym, że wióry są kwadratowe. Sam już nie tnę. Za stary jestem. No i ładnie, równo rozszczepione. Dzisiaj to już nie jest oczywiste, kiedy wszyscy używają maszyn. No nic, muszę robić dalej.

Wrócił do układania, schylony. Poszedłem do domu. Nieco później wybrałem się do wioski i zauważyłem, że wiosenny handel drewnem to zupełnie zwyczajna sprawa dla każdego, kto s i ę z n a. Zagroda za zagrodą, zwłaszcza przed nieco starszymi domami: stos drewna za stosem. Jak amunicja do polowania na łosie. Jak konserwy przed wyprawą na biegun.

Minął tydzień, a sterta Ottara się nie zmniejszała. Dopiero tydzień później dostrzegłem, że szczyt stał się nieco szerszy. A sam Ottar, czyż nie wydawał się teraz trochę bardziej żwawy?

Porozmawiałem z nim. Nie trwonił słów przy tej robocie. Nie były potrzebne. Facetowi, który całą zimę na pewno irytował się z powodu starości i choroby, kradnących mu siły – siły, dzięki którym przez całe życie był zdolny do efektywnej pracy – trafiło się wreszcie zadanie, które przywróciło normalność. Miał poczucie porządnie wykonywanej roboty, a także bezpieczeństwa, jakie daje przewidywanie, przygotowanie.

Ottar lubił pogadać, ale nigdy nie prosiłem go o to, by opisał swój stosunek do drewna. On sam też wiele się na ten temat nie rozwodził. Spokojnie pracował nad tym, co było proste i znane, ale gdy o n to robił, stawało się czymś zarówno pięknym, jak i osobistym.

Raz tylko wspomniał o czymś, co wykraczało poza sprawy praktyczne:

– Najlepszy jest ten zapach – powiedział. – Zapach świeżej brzozy. Pisał o tym Hans Børli.

Zmagania ze stosem zajęły Ottarowi miesiąc. Zatrzymywał się czasem na chwilę, wciągając w płuca opiewany przez Børlego aromat. Ten, a także zapach żywicy z kilku świerkowych polan, które zawieruszyły się w stercie. Pewnego dnia pozostały tylko wióry i kora, które Ottar starannie zebrał na podpałkę.

Nigdy nie widziałem takiej przemiany. Wiek i choroba nie odpuszczały, ale Ottar trzymał je w ryzach dzięki przypływowi nowych, świeżych sił. Zaczął chodzić na krótkie spacery, grzbiet wyprostował mu się nieco, a pewnego dnia Ottar odpalił nowy, wściekle żółty traktorek ogrodowy i skosił trawę.

Nie mam żadnych wątpliwości, że to nie trening i letnie ciepło go uzdrowiły, lecz drewno. Przez całe życie rąbał własne szczapy. Chociaż spalinową pilarkę odłożył już na dobre w kąt, cieszył się jednak ciężarem każdego polana. Zapachem, który przenosił go w świat wierszy, stosami dającymi bezpieczeństwo, chwilami przed piecem, na które czekał. Tak jak nikt chyba nie znudziłby się noszeniem sztabek złota, tak on wytrwale dźwigał gotowość na kolejną zimę.

I tak zaczęła się ta książka. Zawiozła mnie starym volvo 240 z napędem na tylne koła do najzimniejszych części kraju w poszukiwaniu ludzi, którzy drewnem palą i drewno rąbią. Zatrzymywałem się na skrzyżowaniach, nasłuchiwałem rytmu motorowych pilarek, a przede wszystkim – cichego skrzypienia ręcznej piły w rękach emeryta. Wtedy ostrożnie się przybliżałem i próbowałem nawiązać rozmowę o drewnie.

Fakty, które zebrałem w tej książce, pochodzą ze spotkań z prawdziwymi ludźmi drewna – tak entuzjastami, jak i badaczami. Wiele cennych informacji uzyskałem od krajowych środowisk naukowych, zajmujących się techniką spalania i pielęgnacją lasów. Zapoznałem się między innymi z raportami z badań, które od całych dziesięcioleci wydawane są pod mało atrakcyjnym tytułem: Komunikaty Norweskiego Urzędu Badania Lasu (Meddelelser fra Det norske skogforsøksvesen).

Jednocześnie sam próbowałem większości poznanych metod. Suszyłem drobno porąbany dąb w piekarniku, męczyłem się z układaniem okrągłego stosu, źle oceniłem kierunek upadku sosnowego pnia. A przy tym wciąż polowałem na duszę ukrywającą się w rytuale palenia drewnem. Niestety entuzjaści tego surowca to takie plemię, które nieszczególnie lubi ubierać swoje uczucia w słowa. Widać je natomiast w wysokich, ostro zarysowanych stosach, w świeżym kicie w starych, żeliwnych piecach, w otwartych drewutniach o dłuższym boku wystawionym na południe (spokojnie, wrócimy jeszcze do tego). Dlatego właśnie w tej książce dużo będzie o m e t o d z i e, bo mówi ona pośrednio o uczuciach.

Mam nadzieję, że dzięki temu będzie również praktycznym przewodnikiem, bo gdyby ta opowieść nie przekazywała żadnej wiedzy o ścince drzew, o piecach ze steatytu, ostrzeniu łańcuchów i układaniu stosów, stałaby się rozprawą antropologiczną dla tych, którzy ani nie rąbią, ani nie sztaplują, ani nie palą drewnem.

Drewno nie jest czymś, o czym w Norwegii wiele się mówi. Przynajmniej do czasu, gdy zbudujemy społeczeństwo oparte na bioenergii. Ale dzięki temu, że relacje między człowiekiem a ogniem są tak stare, tak proste i uniwersalne – drewno zawsze dotykać będzie głębi naszych dusz.

Dlatego poświęcam tę książkę tobie, Ottarze. Pamiętałeś o tym, o czym my, inni, wciąż zapominamy:

że zima nadchodzi każdego roku.

Elverum, przy minus trzydziestu jeden stopniach

Lars Mytting

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: