Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Producenci - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 lutego 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Producenci - ebook

Sliv Dartunghuver niedawno dołączył do organu zarządzającego Konsorcjum Fałszowania Rzeczywistości, tajnej międzynarodowej organizacji, która stara się utrzymać nasz świat we względnej równowadze, tworząc z wszelkich dostępnych elementów potrzebne ludzkości legendy. KFR przechodzi jednak kryzys, zagrożony wyciekiem wewnętrznych dokumentów i zdyskredytowany z powodu kilku poniesionych porażek (do których zalicza się powołanie do życia Al-Kaidy, czysto fikcyjnego tworu zrodzonego z umysłów fałszerzy KFR-u w celu uświadomienia światu niebezpieczeństwa związanego z islamskim ekstremizmem). Z pomocą przyjaciół, Youssefa i Magi, oraz pięknej i przerażającej Leny Sliv angażuje się w serię coraz śmielszych mistyfikacji, które poprowadzą go z Hollywood do Hongkongu, z Sydney do Veracruz, rzucając nowe światło na wybór prezydenta Obamy, epidemię grypy H1N1 oraz odkrycie fascynującego miasta Majów. Radość, jaką autor czerpie z budowania oszałamiających scenariuszy, przebija z każdej strony tej rozrywkowej, a jednocześnie głębokiej opowieści.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8110-419-7
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

Streszczenie Fałszerzy oraz Wywiadowców

W 1991 roku Sliv Dartunghuver, młody Islandczyk z dyplomem z geografii, zostaje zatrudniony przez biuro badań środowiskowych Baldur, Furuset i Thorberg. Jego przełożony, Gunnar Eriksson, wyjawia mu, że agencja służy za przykrywkę dla tajnej organizacji o nazwie Konsorcjum Fałszowania Rzeczywistości, w skrócie KFR. Jej agenci, rozsiani po setkach biur i stacji na całym świecie, tworzą scenariusze, które następnie starają się wprowadzić w życie, fabrykując źródła lub modyfikując istniejące dokumenty. I tak na przykład suczka Łajka, która rzekomo okrążyła Ziemię na pokładzie satelity Sputnik, nigdy nie istniała. Pomimo nalegań Sliva Gunnar odmawia zdradzenia celu KFR-u oraz tożsamości jego szefów.

Sliv zgadza się dołączyć do Konsorcjum, nie do końca zdając sobie sprawę ze wszystkich implikacji swojej decyzji. Niedługo potem wychodzą na jaw jego wyjątkowe zdolności scenopisarskie, a pierwsza teczka (opis zabiegów międzynarodowej korporacji mających na celu wysiedlenie Buszmenów z ziem ich przodków) przynosi mu nagrodę za najlepszy debiutancki scenariusz. Podczas rozdania trofeów na Hawajach spotyka Kameruńczyka Angouę Djiba, dyrektora Planu KFR-u, a także dwoje młodych agentów, Indonezyjkę Magawati Donogurai oraz Sudańczyka Youssefa Khrafedine, którzy zostaną jego najlepszymi przyjaciółmi.

W 1993 roku Sliv obejmuje nowe stanowisko w argentyńskiej Córdobie. Tamtejsze biuro specjalizuje się w operacjach falsyfikatorskich, domenie stanowiącej słaby punkt Sliva. Pracuje pod rozkazami Leny Thorsen, niewiele od siebie starszej Dunki, która przed nim zaczynała u Baldura, Furuseta i Thorberga. Między Slivem, nadzwyczaj uzdolnionym, lecz niedbałym scenarzystą, a piękną Leną, która jak nikt inny opanowała sztukę podrabiania źródeł, tworzy się zdrowa rywalizacja. Pewnego dnia, kiedy Slivowi spieszy się, by wyjechać na wakacje z Magą i Youssefem, zapomina zweryfikować źródło w teczce dotyczącej galosza – ryby, która w tajemniczy sposób pojawiła się w wodach Pacyfiku. Na jego nieszczęście nowozelandzki rząd interesuje się kwestią galosza, wiążąc ją z francuskimi próbami nuklearnymi na Pacyfiku. Sliv ogarnięty paniką na myśl, że zostanie odkryty, usiłuje zatrzeć za sobą ślady, ale udaje mu się jedynie zwrócić na siebie więcej uwagi. Lena czuje się w obowiązku wezwać na pomoc Operacje Specjalne. Nazajutrz zjawia się dwóch wyjątkowo niepokojących agentów, Jones i Khoyoulfaz. Thorsen, zatroskana o własną karierę, pogrąża Sliva, którego zażarte protesty nie mogą jednak sprawić, że pozostali zapomną, iż swoją nieostrożnością naraził bezpieczeństwo KFR-u na szwank. Zapada wyrok: aby zniwelować ryzyko, należy usunąć nowozelandzkiego urzędnika, Johna Harkleroada. Lena podpisuje rozkaz wykonania misji, Sliv jednak odmawia i zaczyna się burzyć: nikt nigdy nie poinformował go, że KFR nieraz jest zmuszony kogoś zabić. Thorsen oskarża Sliva o naiwność – gdyby zastanowił się dwie minuty, zrozumiałby, iż sekretny charakter organizacji obliguje ją czasem do sięgania po radykalne środki. Na koniec Khoyoulfaz ogłusza Sliva. Kiedy ten się budzi, jest już za późno: Harkleroad nie żyje.

Sliv składa rezygnację i wyjeżdża z Córdoby, nie spotkawszy się ponownie z Thorsen. Znajduje schronienie u matki na Islandii, gdzie ogłupia się pracą fizyczną, aby zapomnieć o swojej zbrodni. Chociaż planował wystąpić z organizacji, zdaje sobie sprawę, że falsyfikacja jest jak narkotyk, i prosi Gunnara, żeby przyjął go z powrotem. Kilka dni później otrzymuje nowy przydział: wyrusza do Krasnojarska na Syberii, gdzie ma odbyć kurs w Akademii kształcącej przyszłych szefów KFR-u.

W Krasnojarsku panuje atmosfera pilności i współzawodnictwa. Pod koniec pierwszego roku najlepsi studenci mogą wybrać jeden z trzech elitarnych organów: Plan, Główny Inspektorat albo Operacje Specjalne. Sliv bez trudu utrzymuje się w czołówce, a w czasie wolnym redaguje niezwykle udaną teczkę o archiwach Stasi – tajnej wschodnioniemieckiej policji. Mimo że początkowo zamierzał wstąpić do Planu, zarządzanego przez jego mentora Angouę Djiba, pod wpływem impulsu decyduje się na Operacje Specjalne, których dyrektorem jest nie kto inny, jak Yakoub Khoyoulfaz, który przed rokiem ogłuszył go w Córdobie. Towarzyszy mu Lena Thorsen, od której nie sposób się uwolnić.

Następnie Gunnar wyjawia Slivowi, że epizod w Córdobie został wyreżyserowany. John Harkleroad żyje. KFR chciał zademonstrować nowicjuszowi, na jakie niebezpieczeństwa może narazić organizację swoją beztroską. Sliv z początku ma to wszystko Gunnarowi za złe, ale uświadamia sobie, że opiekun działał dla jego dobra.

Sliv wiele się uczy, przestając z Khoyoulfazem. Przez dwa lata podróżuje po sieci KFR-u i rozminowuje dziesiątki delikatnych sytuacji, nigdy nikogo nie zabijając. Porządkuje starą teczkę o mapie Winlandii (wedle której Wikingowie odkryli Amerykę pięć wieków przed Krzysztofem Kolumbem) i przy okazji zyskuje przekonanie, że KFR powinien zaprzestać fizycznej falsyfikacji i skoncentrować się na jej elektronicznym, mniej niebezpiecznym odpowiedniku. Komitet Wykonawczy KFR-u przyznaje mu słuszność i prosi, aby objechał biura z wykładem na temat reformy. Inny wielki projekt Sliva – pomoc Buszmenom w utworzeniu niezależnego państwa – zostaje jednak odrzucony.

Po ukończeniu Akademii Lena osiedla się w Los Angeles i nie daje znaku życia. Sliv z kolei wraca do Reykjavíku, by być blisko Gunnara, który niedawno stracił żonę. Odnawia kontakt ze starą znajomą ze studiów, Niną Shoeman, która została swego rodzaju zawodową bojowniczką walczącą z wszelką niesprawiedliwością. Mimo że coś w Ninie go pociąga, Sliv uznaje jej aktywizm za odrobinę niedorzeczny.

Podczas ataku na WTC 11 września 2001 roku Sliv przebywa w Sudanie z okazji ślubu Youssefa z Magą i jest świadkiem scen zbiorowej radości po zawaleniu się bliźniaczych wież. Po powrocie zostaje wezwany do Nowego Jorku, gdzie dowiaduje się, że KFR od dwudziestu lat spiskuje, by zapewnić Timorowi Wschodniemu, dawnej portugalskiej kolonii, akces do ONZ-u. KFR, który potajemnie finansuje kandydaturę Timoru, liczy na ogromne korzyści, między innymi na możliwość posługiwania się immunitetem dyplomatycznym we wszystkich stolicach świata. Ale po 11 września Stany Zjednoczone, zaniepokojone eksplozją ruchów niepodległościowych na całym świecie, naciskają na Narody Zjednoczone, aby zaostrzyły warunki przyjęcia. Djibo, bojąc się, że dwadzieścia lat pracy pójdzie na marne, wysyła Sliva na Timor, by wspomógł działającą tam ekipę podczas zapowiedzianej wizyty komisji ewaluacyjnej ONZ-u.

Na miejscu Sliv ze zdumieniem odkrywa, że operacjami zarządza jego odwieczna rywalka Lena Thorsen. Komisja ewaluacyjna, której przewodniczy Turek nazwiskiem Buruk, wstępnie wydaje negatywną opinię. Sliv i Lena, niezrażeni, postanawiają połączyć siły, aby odmalować Timor jako nieźle prosperujący kraj, po którym w każdej chwili można się spodziewać zrywu gospodarczego. Sliv w pewnym sensie funkcjonuje niczym osoba dotknięta łaską: przez tydzień uważa się za Boga i dokonuje cudu za cudem. Komisja zmienia decyzję i kandydatura Timoru zostaje zaakceptowana.

Relacje pomiędzy Slivem a Leną, które poprawiły się dzięki tej współpracy, na nowo ulegają pogorszeniu, kiedy przed Komitetem Sliv przypisuje sobie zasługę za ich wspólny sukces. Przełożeni proponują mu miejsce w zespole kompletowanym przez Yakouba Khoyoulfaza, którego celem będzie zminimalizowanie ryzyka tego, iż dojdzie do starcia między Zachodem a światem arabskim. Wykracza to poza zwykły zakres obowiązków KFR-u, ale Angoua Djibo wyznaje, że organizacja czuje się odpowiedzialna za ataki z jedenastego września. W latach dziewięćdziesiątych Djibo podsycał antyamerykańskie nastroje wśród ugrupowań islamistycznych, żeby uświadomić Białemu Domowi, jaką niechęć wzbudza w świecie arabskim jego polityka. Plan KFR-u całkowicie spalił na panewce: nie tylko nie załagodził napięć między Islamem a Zachodem, lecz wręcz je zaostrzył.

W ciągu kolejnych miesięcy Sliv obserwuje, jak administracja Busha dokłada wszelkich starań, by usprawiedliwić plan inwazji na Irak. Sliv, dogłębnie zbadawszy tę kwestię, jest jednak pewien, że Irak nie dysponuje bronią masowego rażenia i nie brał udziału w zamachach z jedenastego września. Ale sprawa okazuje się jeszcze poważniejsza: zdaje się, że niektóre dokumenty, na które powołują się neokonserwatyści, zostały sfabrykowane przez agentów KFR-u. Sliv wypytuje Djiba – chce wiedzieć, czy KFR wykonuje czarną robotę dla CIA. Djibo zaprzecza. Mężczyźni muszą spojrzeć prawdzie w oczy: w KFR-ze działa zdrajca. Djibo porucza Slivowi zidentyfikowanie go. Sliv zapewnia sobie pomoc Gunnara, Youssefa i Magi. Lena zaś odmawia pracy pod jego rozkazami.

Gdy Youssef pojmuje, że Stany Zjednoczone szykują się do wojny na podstawie informacji sfałszowanych przez KFR, grozi, że ujawni wszystko prasie, aby zapobiec konfliktowi. Sliv błaga go, by tego nie robił, powołując się na wyższe dobro organizacji. Ale ponieważ nie znają celu przyświecającego pracodawcy, Sliv i Youssef nie są w stanie ocenić, czy warto dla niego pozwolić na wybuch wojny. Wreszcie Sliv, Youssef i Djibo dochodzą do porozumienia: w następnym tygodniu amerykański sekretarz stanu Colin Powell ma przedstawić Zgromadzeniu Ogólnemu ONZ dowody na istnienie broni masowej zagłady. Jeśli nie wytoczy żadnych nowych argumentów, Djibo wyjawi misję KFR-u Slivowi, ten zaś będzie musiał w zgodzie z własnym sumieniem zdecydować, czy organizacja zasługuje, aby przetrwać.

Colin Powell traci honor 5 lutego 2003 roku, na oczach kamer z całego świata broniąc amerykańskiego stanowiska, które wydaje się nie do obronienia. W obecności członków Komitetu Sliv, po raz kolejny dotknięty łaską, bezlitośnie obala wszystkie argumenty Powella, wykazując, że nawet amerykańskie tajne służby nie dają się nabrać na własne pokrętne rozumowanie.

Djibo dotrzymuje słowa i opowiada Slivowi, jak przed dwoma wiekami KFR został założony przez francuskiego szlachcica nazwiskiem Pierre Ménard, który przesiąknąwszy ideałami oświecenia oraz amerykańskich ojców założycieli, poświęcił fortunę na powołanie do życia stowarzyszenia ludzi dobrej woli. Ménard miał świadomość, że żadnemu skonkretyzowanemu projektowi, jakkolwiek szlachetny czy ambitny by był, nie uda się zjednoczyć setek ludzi różnych ras i kultur. A zatem, zatrudniwszy trzech pierwszych agentów, wyreżyserował własną śmierć, pozwalając, by jego dzieło go przeżyło. Sliva ogarniają zawroty głowy: a więc KFR nie ma celu. Djibo, a zwłaszcza Gunnar pomagają mu zrozumieć, że to właśnie stąd bierze się jego piękno: to wciąż otwarty projekt, narzędzie w rękach tych, którzy chcą czynić dobro.

Pozostaje zadecydować o losie KFR-u. Komitet wysłuchuje najpierw wyznania Leny Thorsen, gdyż to ona okazuje się zdrajczynią, która dostarczała sfabrykowane raporty Amerykanom. Twierdzi, że chciała w ten sposób zaprotestować przeciwko bezwstydnemu faworyzowaniu scenarzystów (uosabianych przede wszystkim przez Sliva) w strukturach KFR-u, i dumnie przyjmuje fakt, że zostaje zatrzymana. Nadchodzi pora na głosowanie. Trzy osoby opowiadają się za rozwiązaniem KFR-u, trzy za jego utrzymaniem. Decydujący głos należy do Sliva, którego właśnie przyjęto do Komitetu. Dostrzega w tym okazję, by nadać organizacji nową misję: chce, żeby ukazywała prawdę, a nie tylko ją modyfikowała. Głosuje za przetrwaniem KFR-u, po czym wskakuje w samolot do Londynu, gdzie wraz z Niną zamierza uczestniczyć w manifestacji przeciwko wojnie.1

Dzwonek telefonu obudził mnie około piątej. Wyciągnąłem rękę, pomstując na drani, dla których mój sen tak niewiele znaczył. Moi bliscy nigdy nie wiedzieli, na jakim przebywam kontynencie, dlatego nabrali nieprzyjemnego zwyczaju telefonowania o każdej porze dnia i nocy. Na ich usprawiedliwienie powiem, że nie byli świadomi, iż regulamin KFR-u zabrania mi wyłączania komórki.

– Halo? – rzuciłem, zastanawiając się, w jakim języku przyjdzie mi zwymyślać natręta.

Po krótkiej chwili ciszy odezwał się metaliczny głos:

– Konieczna jest pańska obecność na nadzwyczajnym spotkaniu, które odbędzie się dziś o szóstej zero zero. Nie przyjmuje się żadnych usprawiedliwień. Koniec wiadomości. Aby odsłuchać nagranie ponownie, proszę wcisnąć gwiazdkę.

Trzymałem aparat przy uchu, na próżno czekając na jakieś dodatkowe informacje, aż kliknięcie oznajmiło koniec połączenia. Yakoub wspominał kiedyś o procedurze pozwalającej na wezwanie członków Komitetu w trybie nagłym, ale w ciągu pięciu lat, które spędziłem w tym organie, nigdy się to nie zdarzyło.

„Co się mogło stać?”, zastanawiałem się, biegnąc pod prysznic. Zrobiłem w głowie przegląd trwających operacji w poszukiwaniu takiej, która mogła się wykoleić. Żadna nie była szczególnie delikatna. Nawet jeśli Narody Zjednoczone zorientowały się, że bilans strat po cyklonie Nargis jest mocno przesadzony, podejrzewałyby, że to Birma usiłuje wpłynąć na opinię międzynarodową. Chińskie politbiuro też nie zareagowało, kiedy zhakowaliśmy sieć agencji prasowej Xinhua, żeby ogłosić, że ze względu na trzęsienie ziemi, które nawiedziło Syczuan, mieszkańcy tej prowincji wyjątkowo otrzymali zgodę na posiadanie drugiego dziecka. Ale osiem lat w Operacjach Specjalnych nauczyło mnie, że problemy nigdy nie wypływają tam, gdzie się ich spodziewamy.

Zszedłem na parking. O tej porze droga zajęła mi niecałe dziesięć minut. Nastawiłem radio na BBC International. Spiker melorecytował wiadomości z ubiegłej nocy z tym flegmatycznym dystyngowaniem, które jeszcze długo będzie podtrzymywało iluzję brytyjskiej wielkości. Ehud Barak, izraelski minister obrony, żądał dymisji szefa rządu w związku z korupcją; nepalskie Zgromadzenie Konstytucyjne zebrało się tego dnia po raz pierwszy; holenderskim naukowcom udało się zsekwencjonować kobiece DNA. Doniesienia zdawały się raczej spokojne. Nie było mowy o zamachu stanu, aresztowaniu fałszerzy czy wymarłym gatunku, od którego zaroiło się w amazońskim lesie. Zacząłem rozważać ewentualność, że to tylko ćwiczenia – albo kiepski żart Yakouba.

KFR zajmował w biznesowej dzielnicy Toronto wieżę ze szkła i stali, której budowa trwała kilka lat, a kosztowała paręset milionów. W kabinie windy czekała mnie druga niespodzianka. Lampka umieszczona pod przyciskiem zamykania drzwi błyszczała groźną czerwienią. Nigdy nie widziałem, by świeciła inaczej niż na zielono, nawet w 2004 roku, w najgorszym okresie kongresowej komisji śledczej do spraw irackiej broni masowego rażenia.

Hipoteza o ćwiczeniach do reszty się rozwiała, kiedy przed gabinetem natknąłem się na moją sekretarkę Jessicę. Nie posunęliby się do tego, żeby wzywać asystentki, uznałem, odwieszając płaszcz. Jessica wręczyła mi kubek kawy.

– Pomyślałam sobie, że będzie pan tego potrzebował.

– Dziękuję. Co się dzieje?

– Miałam nadzieję, że to pan będzie wiedział. Yakoub prosił, żebym go poinformowała o pańskim przybyciu. Jest na górze razem z innymi.

Coraz bardziej zaniepokojony wjechałem na ostatnie piętro, prosto do sali konferencyjnej, w której zbieraliśmy się średnio trzy razy w tygodniu. Na mój widok Yakoub Khoyoulfaz, który wisiał na telefonie, pożegnał się z rozmówcą i wyszedł mi na spotkanie.

– Dziękuję, że przyszedłeś – zaczął, chwytając mnie za ramię. – Czekamy już tylko na ciebie.

Rozejrzałem się wokół. Nie byliśmy w komplecie.

– Ching i Martin się nie zjawią?

– Ching wskoczyła w pierwszy samolot do Londynu, a Martin jest na rodzinnych wakacjach na Karaibach. Połączy się z nami przez wideotelefon.

– Londyn? – powtórzyłem, grzebiąc we wspomnieniach. – To ma związek z Lady Di?

– Nie. Cierpliwości, wkrótce się wszystkiego dowiesz.

Odebrał kolejny telefon, przepraszając mnie gestem. Skorzystałem z okazji, żeby przywitać się z kolegami i koleżankami. Zoe Karvelis, Greczynka zarządzająca naszym Działem Kadr, wyglądała na wymiętą. Zwykle taka elegancka, dziś ledwie zdążyła się uczesać i miała na sobie sweter z dziurą na łokciu, który chyba należał do jej męża. Z kolei po Sophie Onobanjo, Nigeryjce, która zastąpiła Claasa Verplancka, nie było widać śladu zmęczenia. Mówiło się, że potrzebuje zaledwie dwóch czy trzech godzin snu dziennie. Niewątpliwie była już na nogach, kiedy zadzwonił telefon.

Nagle na ekranie pojawiła się twarz Martina Suareza. Amerykanin był świeżo po kąpieli, ogolony. Jak przystało na byłego żołnierza marines, prawdopodobnie też starannie zaścielił łóżko i wyczyścił broń.

– Dzień dobry, Martin – odezwał się Yakoub, podczas gdy zajmowaliśmy swoje zwyczajowe miejsca wokół stołu w kształcie podkowy. – Właśnie mieliśmy zaczynać.

Suarez skinął głową. Nigdy nie strzępił języka na darmo.

– Dzisiaj około trzeciej nad ranem czasu uniwersalnego – zaczął Yakoub – Nigel Jones, agent drugiej klasy z centrum w Londynie, zapomniał swojego neseseru z taksówki, która zawiozła go do dzielnicy Knightsbridge. Neseser zawierał kilka niegroźnych dokumentów oraz jeden, który niegroźny nie jest, a mianowicie listę pięćdziesięciu scenariuszy, które miały zostać przeanalizowane podczas najbliższego zebrania komitetu oceny teczek.

– Słucham?! – żachnęła się Onobanjo. – Jak agent drugiej klasy mógł…?

– Nie ulega wątpliwości, że Jones pogwałcił niejedną zasadę bezpieczeństwa – przerwał jej Yakoub. – Jedynie agenci trzeciej klasy mają dostęp do dokumentów przygotowawczych komitetu, których zresztą nie mogą wynosić z biura, o ile ich wcześniej nie zaszyfrują…

– To ta lista nie była zakodowana? – Onobanjo nieomal się udusiła.

– Obawiam się, że nie. Żeby wszystko było jasne: popełniono błędy i polecą głowy. Ale naszym priorytetem jest odzyskanie walizki, zanim komuś uda się ją otworzyć.

Niepokój Onobanjo nie umknął niczyjej uwadze. Jako zwierzchniczka Głównego Inspektoratu, gałęzi KFR-u ustanawiającej procedury wewnętrzne i czuwającej nad ich przestrzeganiem, bez wątpienia będzie musiała odpowiedzieć za tę sprawę.

– Jak długo neseser może opierać się wysiłkom złodzieja? – zapytałem.

– Trudno stwierdzić. Zamek szyfrowy został pomyślany tak, żeby blokować się na godzinę po trzech nieudanych próbach. Osłona wytrzymuje nacisk kilku ton, a wyrzynarka nawet nie zarysuje powłoki z włókna węglowego. Ale nie róbmy sobie złudzeń: im bardziej niezniszczalna wyda się walizka, tym większe pożądanie wzbudzi jej zawartość.

– Czy neseser został wyposażony w nadajnik? – spytałem.

– Niestety nie, w przeciwnym razie nie wyciągałbym was z łóżek.

– Następna generacja będzie miała nadajniki – obiecała Onobanjo. – Będziemy mogli śledzić trasę każdego agenta.

– O ile jacyś się uchowają – rzucił Yakoub gorzkim tonem.

Oboje przygotowywali już argumenty z myślą o zbliżającym się dochodzeniu. Yakoub zarzuci Inspektoratowi, że spóźnił się z wdrożeniem prostego i wydajnego systemu lokalizacji, podczas gdy Onobanjo zasłoni się cięciami budżetowymi, które Komitet nałożył na jej wydział.

– Kiedy Jones zgłosił zaginięcie walizki? – zapytał Suarez z pokoju hotelowego na Karaibach.

– To drugie nieszczęście – westchnął Yakoub. – Ten kretyn potrzebował godziny na zorientowanie się, że popełnił głupotę, i dodatkowe pół godziny na uzmysłowienie sobie, że nie uda mu się jej zaradzić w pojedynkę. Zadzwonił do firmy taksówkowej, podając numer auta widniejący na paragonie. Kierowca utrzymuje, że nie znalazł neseseru. Po Jonesie obsłużył czworo pasażerów: trzech mężczyzn i jedną kobietę.

– Pamięta, gdzie ich zawiózł?

– Mniej więcej.

– To już coś – uznał Suarez z nieco wymuszonym optymizmem.

– Mamy więc pięcioro podejrzanych – oznajmiła Karvelis. – Czworo klientów plus taksówkarz.

– Zacznijmy od niego – zasugerowała Onobanjo. – Znamy przynajmniej jego nazwisko.

Yakoub podniósł rękę, żeby uciąć nasze spekulacje.

– Tak jak się pewnie spodziewacie, nasze londyńskie ekipy już podążają tymi tropami. Pytanie, które nasuwa się w tej chwili, to czy zgłaszamy kradzież do Scotland Yardu.

– Ależ skąd! – wykrzyknęła Onobanjo. – Żeby policja ustaliła związek pomiędzy walizką a pracownikiem KFR-u?!

– Już może być za późno – zauważyłem. – Wiemy, czy Jones podał swoje nazwisko firmie taksówkowej?

– Nie podał – odparł Yakoub. – Miał na tyle przytomności umysłu, żeby zadzwonić z budki telefonicznej i posłużyć się pseudonimem.

– Po co więc zawiadamiać policję? Nie zrobią nic, żeby odzyskać neseser, jeśli nie zdradzimy im, co zawiera.

– Przeprowadźmy własne śledztwo – włączył się Suarez. – Mamy dużo większe środki niż Scotland Yard.

– Zoe? – zagadnął Yakoub.

– Przychylam się do ogólnej opinii.

– Dobrze, a więc się zgadzamy. Przed wyjazdem Ching uzgodniliśmy wspólnie kilka osi poszukiwań. W chwili gdy my tu sobie rozmawiamy, nasi informatycy włamują się do londyńskiego systemu monitoringu. Z trzystoma tysiącami kamer jest to najgęstsza sieć na świecie; przy odrobinie szczęścia uda nam się odtworzyć trasę taksówki i zidentyfikować czworo pasażerów. Zhakujemy też serwery centrali telefonicznej, na wypadek gdyby któryś z pasażerów zamówił taksówkę w ten sposób albo gdyby samochód był wyposażony w urządzenie rejestrujące trasę podróży.

Machinalnie skinąłem głową. Yakoub nie tracił czasu.

– Umieściliśmy kierowcę pod nadzorem: śledzimy, kiedy wychodzi i wraca, linie telefoniczne, transakcje bankowe, nic nam nie umknie. Jeśli, jak sądzę, okaże się niewinny, zahaczymy go, żeby pomógł nam przygotować portrety pamięciowe pasażerów. Macie jeszcze jakieś sugestie?

– Tak – rzekł Suarez. – Spróbujmy sami otworzyć jedną z tych przeklętych walizek. To nam pokaże, jakim czasem mniej więcej dysponujemy.

– Dobry pomysł. Coś jeszcze?

– Puśćmy ogłoszenie w gazetach, obiecując sowitą nagrodę osobie, która odniesie nienaruszony neseser – zaproponowałem.

– Świetnie. Zrobimy to jutro z samego rana.

– A czemu nie dziś wieczorem? „Evening Standard” pójdzie do druku dopiero za godzinę czy dwie.

– Masz rację.

Po tym, jak Yakoub wdusił przycisk interkomu, żeby przekazać instrukcje swojej asystentce, Zoe Karvelis zadała pytanie, które wszystkich nas gnębiło.

– Co jeśli nie znajdziemy walizki?

Yakoub najwyraźniej przygotował sobie odpowiedź, chcąc zapobiec wybuchowi paniki.

– Na początek przypomnę, że KFR nigdy nie używa papieru z nagłówkiem i że poza bardzo rzadkimi wyjątkowymi sytuacjami żaden dokument nie nosi podpisu. Lista, którą wiózł Jones, jest niestety dość wymowna. Podaje położenie geograficzne jednostki, w której powstała każda teczka, tytuł fałszerstwa oraz kilkuzdaniowe streszczenie. Na przykład: „Jednostka: biuro w Pradze. Tytuł: Lauda i Ferrari oszukiwali w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym szóstym. Opis: wrzesień siedemdziesiątego szóstego, Ferrari naciska na Nikiego Laudę, by stanął do wyścigu w Monzie, zaledwie sześć tygodni po wypadku podczas Grand Prix Niemiec, w którym nieomal stracił życie. Lauda, mimo że potrzebuje punktów, jeżeli chce zdobyć mistrzostwo świata, nie czuje się na siłach, aby wystartować. A zatem to Carlos Reutemann, trzeci kierowca Ferrari, jedzie zamiast niego, dyskretnie zastępując widniejącego w rankingu Laudę. Kończy jako czwarty, zdobywa trzy cenne punkty w wyścigu o tytuł”.

Yakoub, obdarzony fotograficzną pamięcią, zawsze przemawiał bez notatek.

– Mimo że nie padają takie słowa jak „fabrykacja” czy „fałszerstwo”, pierwszy lepszy amator Formuły 1 od razu zorientuje się, że coś tu nie gra – uznałem.

– A osoba, która znajdzie neseser, z pewnością będzie się znała na jednym czy dwóch spośród pięćdziesięciu tematów – dodała Zoe.

– Wiem – przyznał Yakoub. – Może zabrzmi to pompatycznie, ale sądzę, że możemy śmiało stwierdzić, że to jeden z najpoważniejszych kryzysów, jakim musieliśmy dotąd stawić czoła. Nie śmiem nawet myśleć, co by się stało, gdyby ta walizka wpadła w niepowołane ręce: dziennikarzy, szantażystów, policji, tajnych służb… KFR z pewnością by tego nie przetrwał. Zarządziłem więc czerwony alarm: z samego rana we wszystkich jednostkach odbędą się ćwiczenia, dzięki którym sprawdzimy, czy jesteśmy w stanie opuścić lokale i zniszczyć obciążające dokumenty w mniej niż półtorej godziny. Wzmocnimy też zabezpieczenia informatyczne, zróżnicujemy umiejscowienie środków pieniężnych i ponownie przeanalizujemy procedury ewakuacji personelu.

Ktoś doszedł do wniosku, że „ewakuacja” brzmi lepiej niż „paniczna ucieczka”. A jednak zamysł był ten sam: w sytuacji awaryjnej mieliśmy wszyscy rozpłynąć się jak we mgle dzięki timorskim paszportom, które otrzymaliśmy w 2004 roku. Swój wsadziłem na dno szuflady. Nie mógłbym przysiąc, czy jest nadal ważny.

– I na koniec – podjął Yakoub – jestem pewien, że zgodzicie się z moją decyzją, by tymczasowo zawiesić wszystkie teczki wymienione na liście.

– To się rozumie samo przez się – odparła głośno Onobanjo w nadziei, że dzięki tej gorliwości zapomnimy o niedociągnięciach jej podwładnych.

Podczas gdy kolejno kiwaliśmy głowami, z melancholią dumałem o agentach, którzy wypruwali sobie żyły nad tymi teczkami. W szaleńczych męczarniach wybrali temat, zapełnili notatkami setki kartek, stworzyli pierwsze szkice, zrodzone z dobrych intencji i bardzo często niedorzeczne, zastosowali się do mniej lub bardziej delikatnych uwag swoich opiekunów prowadzących i wreszcie z uwielbieniem patrzyli, jak drukarka wypluwa tych kilka stron, od których będzie zależała ich przyszłość oraz – niektórzy byli o tym przekonani – całego świata. Pamiętałem, jakby to było wczoraj, dzień, w którym złożyłem scenariusz o Buszmenach przed Gunnarem Erikssonem, aby przekazał go do Londynu. Co bym wtedy pomyślał, gdyby jakiś imbecyl zostawił go na tylnym siedzeniu taksówki?

– Ile pierwszych teczek znajdowało się na liście? – spytałem.

– Cztery – odrzekł Yakoub, pewnie tknięty tym samym impulsem.

Coś ścisnęło mnie za gardło.

– Zadzwonię dziś do nich. Obawiam się, że będą tego potrzebowali.2

Minęły dwa dni, a neseser w dalszym ciągu pozostawał nieuchwytny. Owszem, nasi informatycy znaleźli nagranie z taksówką, począwszy od miejsca i przybliżonego momentu, w którym wysiadł z niej Jones, ale nie udało im się śledzić pojazdu dłużej niż przez minutę czy dwie. Kierowca skręcił w jeden z tych dickensowskich labiryntów uliczek, które wciąż – ile to już czasu? – wymykają się nadzorowi kamer. Godzinę później samochód pojawił się obok Westminsteru, by niemal natychmiast zniknąć ponownie. Jeśli chodzi o pasażera pogrążonego w lekturze „Financial Timesa”, dało się rozróżnić tylko jego lewą dłoń. Nosił bransoletkę, nie miał obrączki. Był to jakiś początek.

Nasze ogłoszenia, które ukazały się w „Timesie”, „Guardianie” i paru innych, mniej szanowanych tytułach, pozostały bez odpowiedzi. Co do taksówkarza, prędko go wykluczyliśmy. Wiódł poukładane życie i od wieków oszczędzał na zakup licencji. Wielokrotnie zgłaszał zgubione torebki, telefony, a nawet portfele.

Zgodził się, odpłatnie, sporządzić portrety pamięciowe swoich klientów. Rzadko kiedy KFR miał do czynienia z tak źle wydanymi pieniędzmi. Taksówkarz przechwalał się, że ma pamięć do twarzy. Zamiast odpowiadać na nasze pytania, wskazywał na podobieństwa z najróżniejszymi osobistościami. Kobieta, którą zawiózł z Saint Pancras na dworzec Victoria, miała jego zdaniem usta Britney Spears, nos Keiry Knightley, włosy Victorii Beckham oraz podbródek Margaret Thatcher. Gdy pokazaliśmy mu rezultat – dość potworny, trzeba przyznać – obraził naszego eksperta.

Nasze podejrzenia koncentrowały się na drugim pasażerze, wytatuowanym mężczyźnie koło trzydziestki, który kazał się wysadzić w Soho, na rogu Oxford Street i Tottenham Court Road. Wygramolił się z auta schylony, jakby chciał ukryć jakiś nieporęczny przedmiot, choć taksówkarz pamiętał, że wsiadał z pustymi rękoma. Przez wspomniane skrzyżowanie przewala się codziennie kilka tysięcy osób. Obserwuje je około tuzina kamer, z których nagrania przejrzeliśmy na próżno. Wyglądało na to, że wytatuowany rozpłynął się w powietrzu.

Napięcie na korytarzach KFR-u było wręcz namacalne. Zarządzone przez Yakouba ćwiczenia ewakuacyjne wywołały poruszenie. Asystentki spędzały całe godziny w kuchni, porównując swoje wersje wydarzeń i spekulując, jakie są szanse nalotu kanadyjskiej policji konnej. Tajemniczy wirus wybrał akurat ten moment, by zdziesiątkować personel. Zelektryzowani agenci wyjeżdżali wypocząć w głębi lasu, a nawet, w przypadku tych najbardziej żądnych przygód, do krajów, które nie podpisały z Kanadą umowy o ekstradycji. Niepokój nie oszczędził też jednostek terenowych. Dysponując jeszcze bardziej skąpymi informacjami niż ich koledzy z Toronto, pracownicy biur w Paryżu, Bangkoku czy Limie wymyślali skrajnie alarmistyczne scenariusze, my zaś robiliśmy co w naszej mocy, żeby rozbić je w pył podczas niekończących się wideokonferencji.

Niebezpieczeństwo zdawało się zresztą o tyle groźniejsze, że nie wiedzieliśmy, jaką przybierze formę. Jessica bombardowała mnie pytaniami. Co by się stało, gdyby walizka wpadła w ręce organizacji kryminalnej? Czy Komitet zgodziłby się zapłacić okup, aby chronić swoich agentów? Czy dziennikarz skontaktowałby się z KFR-em, zanim podałby do wiadomości publicznej informację o jego istnieniu? Całe mnóstwo trafnych pytań, na które nie odpowiadałem, utrzymując, że nie jestem do tego uprawniony, a które stawiałem sobie co najmniej tak samo często jak ona.

Ponad wszystko baliśmy się łapanki ze strony FBI, ponieważ przykład Guantanamo najlepiej dowodził, że Amerykanie niewiele sobie robią z zasady habeas corpus, kiedy ktoś zagraża ich bezpieczeństwu. Yakoub, którego przerażała perspektywa zamrożenia środków KFR-u, poprosił dyrekcję finansową, aby zgłaszała mu każdą najmniejszą podejrzaną aktywność na naszych kontach bankowych. Rozłożył sobie w gabinecie łóżko polowe i spędzał noce przy telefonie, uspokajając szefów biur.

Ching Shao wróciła z Londynu trzeciego dnia w paskudnym humorze, grzmiąc na zdumiewającą beztroskę Anglików. Tak jak Onobanjo, musiała się czuć, jakby zasiadała na ławie oskarżonych. Centrum w Londynie, odpowiedzialne za zatwierdzanie nowych teczek, istotnie podlega Planowi, któremu przewodniczyła od czasu dymisji Djiba. Nie licząc się z ryzykiem, z jakim wiązało się dla niej podobne wyznanie, Ching zwierzyła nam się, że straciła już nadzieję na odnalezienie neseseru. Jones zbyt późno podniósł alarm, a kierowca nie rozpoznałby królowej Anglii, gdyby ta zaszczyciła jego taksówkę swoją czcigodną obecnością. Skalpy zdarte z Nigela Jonesa, jego bezpośredniego przełożonego oraz dyrektora londyńskiej placówki, które przywiozła w walizce, nie mogły niestety niczego zmienić.

Ching poszła za radą Martina Suareza. Zatrudniła najlepszy zespół włamywaczy łamaczy sejfów w całym imperium brytyjskim i rzuciła im wyzwanie, by otworzyli taki sam model neseseru, jak ten należący do Jonesa, nie niszcząc przy tym zawartości. Siedem godzin później rozwiązała umowę KFR-u z producentem walizek, który twierdził, że jego wyroby są nienaruszalne.

Po tym wyjątkowo deprymującym wystąpieniu Yakoub ponownie zabrał głos. Jeżeli, jak przewiduje Ching, nigdy nie odnajdziemy neseseru, powinniśmy przygotować się na najgorsze. Polecił Suarezowi i Zoe Karvelis opracować wachlarz potencjalnych rozwiązań kończący się, ni mniej, ni więcej, tylko na całkowitym rozwiązaniu KFR-u.

Celowo trzymałem się w tamtym okresie na uboczu. Ten pożałowania godny epizod jedynie potwierdzał obawy, które żywiłem od dłuższego czasu. KFR Djiba, a może nawet KFR Khoyoulfaza to przeżytek. Wisiało nad nim zbyt wiele niebezpieczeństw.

Falsyfikacja fizyczna, z początku nasz najpotężniejszy oręż, zwyczajnie nie była już możliwa. Wyrobiłem sobie taki pogląd w 1999 roku, kiedy kazano mi uwolnić KFR od plotek otaczających fałszywą mapę Winlandii. Owa mappa mundi, rzekomo pochodząca z XV wieku, w rzeczywistości była dziełem jednego z naszych agentów, który umieszczając na niej kontynent północnoamerykański, pragnął potwierdzić tezę, jakoby Wikingowie odkryli Amerykę przed Krzysztofem Kolumbem. Mimo że po zastosowaniu pewnego szachrajstwa udało mi się przypisać mapę innemu fałszerzowi, nabrałem przekonania, że dni falsyfikacji fizycznej są policzone. „Produkcja przekonujących fałszywek, zdolnych oprzeć się dogłębnemu naukowemu badaniu, będzie stawała się coraz trudniejsza, by nie powiedzieć: absolutnie niemożliwa. W naszej organizacji nie ma już miejsca na takie teczki, jak ta dotycząca mapy Winlandii. Narażają ją na niebezpieczeństwo, przynosząc krótkotrwałe zwycięstwa, które będą okazywały się coraz bardziej ulotne” – napisałem wówczas. W następstwie mojego apelu Komitet najzwyczajniej w świecie zakazał fizycznej falsyfikacji albo – ściślej mówiąc – zabronił czynić z niej główny element teczki. Nadal mogliśmy postawić fałszywy kamień nagrobny dla uwiarygodnienia jakiejś legendy, ale nie wolno nam już było puszczać w obieg nowych całunów turyńskich.

Jak w pierwszej części pisma dałem dowód pewnej zdolności przewidywania, tak w drugiej dokonałem całkowicie błędnej interpretacji. Internet, twierdziłem, pomnoży możliwości agentów KFR-u, zmniejszając jednocześnie ryzyko, że zostaną zdemaskowani. Stało się jednak zupełnie odwrotnie. Internet sprawił, że fałszerstwa, o których jeszcze przed dziesięcioma laty uczono w Akademii, stały się niewykonalne. Dodanie dzieła do bibliografii duńskiego dramaturga w Wikipedii nie stanowiło najmniejszego problemu; za to wprowadzenie jakichkolwiek znaczących zmian w biografii lidera politycznego czy gwiazdy rocka graniczyło z cudem, tak czujni byli administratorzy.

Ale nie to było najgorsze. Między rokiem 1994, kiedy internet stał się dostępny dla szerokiej publiczności, a 2003, gdy Komitet położył kres najbardziej niebezpiecznym praktykom, niektórzy agenci fałszowali w sieci na całego, nieświadomi zagrożeń, na jakie się narażają. Ich błędy rozciągały się od nieszkodliwych (mój następca w Reykjavíku z własnego domu wprowadził w Wikipedii tysiące modyfikacji w dziewięciu różnych językach) po bardzo poważne (szef biura w Limie zostawił swój adres IP na serwerach KGB). Od dwóch czy trzech lat Operacje Specjalne spędzały najlepsze lata swojego życia na naprawianiu pomyłek tych entuzjastycznych partaczy.

I wreszcie, w roli wisienki na torcie, po sieci krążyli straszliwi hakerzy poszukujący numerów kart kredytowych, tajemnic przemysłowych oraz wszelkich innych informacji, które da się spieniężyć u rosyjskiej mafii albo chińskiego rządu. KFR przeznaczał stale rosnące kwoty na ochronę, co nie zmieniało faktu, że regularnie padał ofiarą ataków.

Ale moim zdaniem główne zagrożenie płynące z internetu było zupełnie innej natury. Plotka puszczona z telefonu komórkowego jakiegoś podrostka miała prawie tyle samo szans, by obiec świat, co teczka, która wymagała całych miesięcy pracy. Na forach kwitły teorie spiskowe, które cieszyły się popularnością odwrotnie proporcjonalną do swojego prawdopodobieństwa. Strony podawały całe ich listy, a spośród propozycji każdy mógł wybrać te, które zgadzały się z jego uprzedzeniami etnicznymi, politycznymi lub religijnymi: FBI zorganizowało zamachy z jedenastego września, niewielka klika przywódców rządziła losami świata, rząd amerykański wspomagał szerzenie się AIDS wśród społeczności czarnoskórych i tak dalej. Te bzdurne historie nie zrodziły się wczoraj, ale internet jednocześnie przyspieszył ich propagację i dodał im autentyczności. Sieć dostarczała argumentów zwolennikom wszystkich poglądów, zarówno syjonistom, jak i osobom szukającym powodów, by wybić Żydów, zarówno wyznawcom teorii ewolucji, jak i kreacjonizmu. Wszystko było prawdą, a zatem nic nie było prawdą; wszystko było kłamstwem, a zatem nic nie było kłamstwem. Dla KFR-u, którego zasady działania opierały się na tym fundamentalnym rozróżnieniu, pojawienie się globalnej sieci okazało się katastrofą.

Czułem, że to na mnie, jako na najmłodszym członku Komitetu, spoczywa odpowiedzialność położenia podwalin pod nowy model. Khoyoulfaz, Karvelis i Ching należeli do starego pokolenia. Suarezowi brakowało wyobraźni. Jeśli chodzi o Onobanjo, Główny Inspektorat, któremu przewodniczyła, z zasady miał się sprzeciwiać zmianom.

Świadom trudności związanych z reformowaniem systemu, w którym się wyrosło, stale oscylowałem między pokusą, by zagłębić się w detale funkcjonowania KFR-u, a chęcią zachowania dystansu, prezentując schizofreniczną postawę, która często stawała się przyczyną konfliktów z kolegami i koleżankami. Przez dwanaście lat, których potrzebowałem, żeby osiągnąć szczyt piramidy, wyobrażałem sobie naiwnie, że rola członków Komitetu polega na nieustannym aktualizowaniu misji KFR-u, na szczegółowych dyskusjach dotyczących władzy oraz granic falsyfikacji jako wektora postępu ludzkości. Nic bardziej mylnego. Byliśmy w pierwszej kolejności i przede wszystkim supermenadżerami, szefami organizacji zrzeszającej kilkadziesiąt tysięcy osób. Spędzałem czas na spotkaniach w sprawie budżetu, poprawianiu notatek służbowych napisanych przez kogoś innego albo na zachodzeniu w głowę, czy zwierzchnik biura w Tajpej powinien raportować Pekinowi czy Toronto. Nikogo za to nie winiłem. Ogólnie rzecz biorąc, szefowie jednostek terenowych odwalali kawał dobrej roboty; samodzielnie podejmowali ogromną większość decyzji i zwracali się do nas z prośbą o opinię zaledwie dwa czy trzy razy do roku, w najdelikatniejszych kwestiach, takich, które mogły mieć znaczenie symboliczne albo groziły stworzeniem precedensu. Niestety, skoro istniało dwadzieścia centrów, sto pięćdziesiąt biur i prawie tysiąc stacji, mój zawód można by porównać do pracy sędziów amerykańskiego Sądu Najwyższego, którzy spośród nieprzerwanego zalewu zapytań muszą wybierać te zasługujące na ich uwagę.

Do tego dokładał się problem mojego wieku. Czasem odnosiłem wrażenie, że Khoyoulfaz i Shao, od których byłem prawie piętnaście lat młodszy, nie traktują mnie poważnie. Regularnie dostawałem projekty, których nikt inny nie chciał, i ta forma pastwienia się nad żółtodziobem wydawała mi się coraz mniej usprawiedliwiona.

Nigdy wcześniej tak bardzo nie potrzebowałem nad czymś się zastanowić i nigdy wcześniej nie miałem tak niewiele czasu do namysłu. Byłem zawalony pracą, ale nie przemęczony. I – tak jak urzędnicy Sądu Najwyższego – wymierzałem sprawiedliwość od rana do wieczora, nie mając ani chwili na refleksję, co tak naprawdę oznacza dla mnie to słowo.7

Dotarłem do biura około szóstej z zamiarem odhaczenia kilku pilnych spraw przed spotkaniem z Djibem. Zgodził się wybrać ze mną na spacer brzegiem Scarborough Bluffs, klifów otaczających jezioro Ontario na wschód od miasta.

Lena była na stanowisku z filiżanką parującej kawy w dłoni. Już dawno zarzuciłem próby zrozumienia, w jaki sposób organizuje swój czas pracy.

– A niech mnie! Cóż za elegancja! – wykrzyknęła, mierząc wzrokiem mój strój na piesze wycieczki. – Nadal stosujesz się do mody z Húsavíku?

– Bardzo zabawne – odparłem, odkładając swoje rzeczy. – Żadnych wieści o neseserze?

– Ach, nie. Oto co się dzieje, kiedy powierzy się literatom władzę nad Komitetem…

Lena nie robiła tajemnicy z pogardy żywionej wobec scenarzystów – szarańczy, której nierozwaga była, wedle jej słów, przyczyną wszystkich wielkich kryzysów w naszej historii. Powstrzymałem się przed ripostą, że gdyby na czele postawić ją i Sophie Onobanjo, KFR nigdy nie wyprodukowałby żadnej teczki. Było trochę za wcześnie na wywoływanie kłótni.

– Tylko wczoraj zarejestrowaliśmy pięć rezygnacji – ciągnęła Lena. – Więcej niż w całym kwietniu. Szczury opuszczają okręt…

– A śledztwo w Londynie?

– Znaleźli kobietę. Pracownica banku z City. Kilka osób widziało, jak wysiada z taksówki: nie niosła żadnej walizki.

– A więc któryś z poprzednich pasażerów ją zgarnął.

– Brawo, Sherlocku! Niestety, nie posuwa nas to do przodu, zważywszy, że kobieta była ostatnią z całej czwórki.

– Znajdą tę walizkę – zapewniłem z mocą.

– Słodki jesteś – rzuciła Lena rozbawiona moją wiarą. – No dobrze, chcesz wiedzieć, co myślę o teczce Safe Haven Yakouba?

– Jasne.

Przyciągnąłem sobie krzesło i usiadłem po jej lewej. Spryskała się bardzo delikatnymi perfumami.

– Na początek: ten wasz Würth to pajac – oświadczyła nieodwołalnie.

– Po pierwsze, to nie jest nasz Würth. Po drugie, jego scenariusz wydał mi się dość genialny. Co masz mu do zarzucenia?

– Ten imbecyl zostawił zaledwie osiem procent okrągłych liczb.

– A to źle?

Wzniosła oczy do nieba, jakby chciała powiedzieć: „Co oni by beze mnie zrobili?”.

– Nie, wcale nie źle: to fatalnie! Okrągłe liczby powinny stanowić dokładnie dziesięć procent całości. Co oznacza, że Würth nie mógł się oprzeć pokusie, by zamienić zbyt wiele zer na trójki albo czwórki. A tymczasem zauważ: w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat wartości temperatury kończące się cyfrą cztery stanowią jedenaście i trzy dziesiąte procenta danych.

– Aj, aj, aj – westchnąłem, przyjmując zdruzgotaną minę.

– Gdybyśmy mieli pięćset albo tysiąc wyników, takie odchylenia dałoby się zrozumieć. Ale im większa liczba obserwacji, tym bardziej homogeniczny powinien być rozkład danych. Biorąc pod uwagę, o jakim okresie tu mowa, różnica dwóch punktów procentowych świadczy o zewnętrznej ingerencji dobitniej niż pozostawiony podpis.

Musiała zdać sobie sprawę, że przemawia w próżnię, bo zmieniła temat.

– Ale idźmy dalej, to nie dlatego chciałam się z tobą zobaczyć. Odnoszę wrażenie, że Würth nie był jedynym, który majstrował przy danych.

– Co?! Jesteś tego pewna?

– Prawie. Czekaj, pokażę ci.

Wręczyła mi wykres przedstawiający średnią temperaturę w Nairobi, począwszy od 1912 roku. Legenda podawała, że dla większej czytelności uśredniono dane z każdych kolejnych trzech lat.

– Co ci mówi ta krzywa? – spytała Lena.

– Że na przestrzeni wieku średnia temperatura wzrosła o około pół stopnia. Nic spektakularnego, ale wiesz równie dobrze jak ja, że w kwestiach klimatycznych liczy się tendencja.

Położyła przede mną drugą kartkę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: