Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Prosiaczek Fryderyk i dzięcioły - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 kwietnia 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Prosiaczek Fryderyk i dzięcioły - ebook

Państwo Bean chcieliby wyjechać na wakacje, ale obawiają się pozostawić dobytek w rękach zwierząt. Fryderyk i przyjaciele postanawiają udowodnić właścicielom farmy, że nie mają się czego obawiać. W tym celu zakładają pierwszy w historii zwierzęcy bank i planują ustanowienie republiki. Niestety – niecny dzięcioł wraz z bandą szczurzych opryszków planują podstępnie przejąć władzę.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-198-2
Rozmiar pliku: 6,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Kot Jinx spał za kuchennym piecem na starej poduszce. Jinx bardzo lubił tę poduszkę. Pani Bean, żona farmera, zrobiła ją specjalnie dla niego, a poszewkę uszyła z czerwonej satynowej sukienki, którą nosiła jako młoda dziewczyna. Na poszewce wyhaftowała niebieskim kordonkiem kocie imię; ponadto wzdłuż brzegów poduszki błękitniały niezapominajki. Robert, pies rasy collie oraz mały brązowy piesek imieniem Jerzyk co prawda też spali przy piecu, jednak mieli do dyspozycji tylko skrawki dywanu. Natomiast cztery myszy – Ik, Quik, In oraz kuzyn Augustus – które sypiały w kuchni przy chłodniejszej pogodzie, nocowały po prostu w starym pudełku po cygarach pana Beana wyłożonym jakimiś szmatkami.

Była to burzliwa marcowa noc, podczas której wiatr wciąż krążył i krążył wokół domu, dobijał się do drzwi i postukiwał okiennicami, żeby sprawdzić, czy wszystko jest porządnie zamknięte. Potem odlatywał, by poszaleć nad polami. Wtedy przez jakiś czas był spokój, ale wkrótce wicher wracał w pośpiechu, jakby o czymś zapomniał, by znów łomotać do drzwi i dobijać się do okien.

Znalazł wreszcie obluzowaną okiennicę przy oknie frontowego salonu i zaczął nią szarpać. Walił, stukał, łomotał, próbował wyrwać ją z zawiasów. Chyba sprawiało mu to przyjemność, bo zaczął bawić się domem tak, jak kot igra z małą piłeczką. Oddalał się i cichł, podpełzał bezgłośnie, a potem nagle rzucał się, żeby gwałtownie zatrząść ścianami. Albo unosił się pędem ku rozgwieżdżonemu niebu i nagle z hukiem spadał na dom. Wył w kominie, świstał w szparach pod drzwiami, aż marszczyły się dywany na podłodze, trzepał oknami, gwizdał w dziurkach od kluczy. W końcu Jinx obudził się i powiedział:

– Do licha, czy nie można mieć w tym domu ani chwili spokoju?

– Czy ja wiem? – odezwał się Robert. – Całkiem miło tak wylegiwać się w cieple i nasłuchiwać wiatru.

– Tutaj zawsze jest za wiele hałasu – stwierdził Jinx.

– Jak nie to, to coś innego. Posłuchajcie tylko.

Wiatr właśnie uciszył się na chwilę, a Jinx i Robert usłyszeli nikłe, rytmiczne postękiwanie. To chrapał kuzyn Augustus.

– Daj spokój, Jinx, chyba to ci nie przeszkadza. Zwłaszcza w taką noc, jak ta! – wtrącił się Jerzyk.

– Niech licho porwie te myszy! – miauknął Jinx.

– Nic nie jest w stanie ich obudzić.

Wstał, przeciągnął się, a potem wyciągnął łapę i zatrzasnął pokrywkę pudełka po cygarach.

Natychmiast rozległy się piski oraz gwałtowne szuranie, po czym myszy jedna po drugiej wyskoczyły z pudełka.

– Jinx! Robert! – krzyczały jedna przez drugą. – Kto to zrobił? Ratunku! Co się stało?

Jinx nie odpowiedział, tylko śmiał się, bardzo rozbawiony. Robert odezwał się:

– Wracajcie do łóżka, chłopaki. To tylko Jinx, wydaje mu się, że to strasznie śmieszne. – Umilkł i nasłuchiwał przez sekundę, po czym rzucił: – Pssst! Pan Bean nadchodzi.

Wicher znów stukotał, łomotał i walił okiennicą, więc nie słychać było kroków pana Beana, jednak na schodach kuchennych pojawiła się poświata, tak jakby ktoś schodził ze świecą w ręku. Najpierw ujrzeli na górnym stopniu wielki niebiesko-żółty kapeć w kratę. Potem drugi kapeć stanął na schodku niżej. Kapcie schodziły niestrudzenie, wkrótce można było też dostrzec białą koszulę nocną, w końcu twarz, czyli głównie zarost i sterczący z jego gęstwin nos oraz parę bystrych oczu, a wszystko to zwieńczone białą szlafmycą z czerwonym frędzlem. Na koniec zobaczyli rękę i dłoń, która dzierżyła zapaloną świecę. Całość pana Beana znalazła się w kuchni.

Pan Bean przeszedł przez kuchnię do salonu. Zwierzęta usłyszały, jak podnosi okno i umocowuje obluzowaną okiennicę. Wrócił po chwili. Psy trzepały ogonami o podłogę, Jinx wstał i otarł się lewym policzkiem o nogę gospodarza. Pan Bean przyglądał się im po kolei.

– Coś mi się zdaje, że wy, zwierzęta, pozwoliłybyście, żeby okiennica roztrzaskała się na drzazgi, i żadne z was nie kiwnęłoby łapą, żeby tę okiennicę umocować – stwierdził. – Rozpowiadam wszystkim wokoło, że moje zwierzęta są najmądrzejsze w całym stanie Nowy Jork, ale nie wiem, czy nie przesadzam. Jeżeli takie bystre z was stworzenia, to mogłybyście się uporać z takim drobiazgiem, nie czekając, aż ja wszystko załatwię. Do licha, jeżeli nie mogę na was liczyć w tak błahej sprawie, czy mogę sobie pozwolić, żeby pojechać do Europy na całe lato, jak chciałaby pani Bean, i zostawić gospodarstwo pod waszym nadzorem? Nie, nie. W żadnym wypadku. – Wygłosiwszy swą mowę, pan Bean ruszył znów na górę po schodach.

– Ojej – powiedział Jerzyk. – Spodziewałem się tego. A pani Bean tak go namawiała, żeby zabrał ją i chłopców na wycieczkę po Europie.

– Naprawdę szkoda, że nie zamknęliśmy tej okiennicy – przyznał Jinx. – Ale przecież taki drobiazg to jeszcze nie powód, żeby rezygnować z wakacji.

– Czy ja wiem? – zastanowił się Robert. – Nie wydaje mi się, żeby jakikolwiek inny farmer, wyjeżdżając na sześć miesięcy, zostawił gospodarstwo pod opieką swoich zwierząt. Nie chodzi o to, że nie dalibyśmy rady doglądnąć wszystkiego i zadbać o farmę. Rzecz w tym, że zwierzęta nie są przyzwyczajone, żeby brać na siebie odpowiedzialność. Kiedy trzeba coś zrobić, zazwyczaj czekamy, aż pan Bean wszystkim się zajmie. Tak właśnie było z tą okiennicą.

– Właśnie – podjął Jinx. – Potrafilibyśmy zadbać o farmę, bez dwóch zdań. Tylko czy rzeczywiście się nią zajmiemy? Sami wiecie, jak to jest, kiedy trzeba czegoś dopilnować. Każdy z nas myśli: „Oj tam, ktoś na pewno się tym zajmie.” I w końcu nikt tego nie robi. Nie może tak być, musimy wybrać jedno zwierzę, które będzie za wszystko odpowiadać.

– Przecież nie ma takiego zwierzęcia, które zdołałoby wykonać całą pracę, jaka jest do zrobienia w gospodarstwie – sprzeciwił się Jerzyk.

– Nie mówię, że to zwierzę ma odwalić za wszystkich całą robotę. Powinno tylko pilnować, żeby wszystko grało, mówić innym, co jest do zrobienia. No, wiecie, jak prezydent czy premier. Ktoś, kto by wszystkim rządził.

– Prezydent farmy państwa Bean! – ucieszył się Jerzyk. – Słuchaj, Jinx, może byśmy sobie wybrali prezydenta? Zorganizowalibyśmy prawdziwe wybory i w ogóle.

– Ejże, świetny pomysł! – zawołał Jinx, którego z miejsca ogarnął entuzjazm. – Wybory, defilady z pochodniami, przemówienia, kampania wyborcza! To by załatwiło kwestię prowadzenia gospodarstwa. A w dodatku przy okazji będzie mnóstwo świetnej zabawy. Gdy tylko nastanie ranek, trzeba pogadać z Fryderykiem, potem zwołamy zebranie i wszystko omówimy.

– Co prawda jest też mnóstwo rzeczy związanych z prowadzeniem gospodarstwa, o których nic nie wiemy – zauważył Robert. – Przede wszystkim pieniądze. Co my właściwie wiemy o pieniądzach?

– Ja kiedyś znalazłem ćwiartkę dolara – oświadczył Jerzyk.

– I co z nią zrobiłeś? – spytał Robert.

– Zapomniałem.

– No, proszę – powiedział Jinx. – Nie pamięta. A przecież słyszeliście, jak wczoraj pan Bean rozmawiał z panią Bean na temat Adonirama. „Ten chłopak musi się nauczyć, jak obchodzić się z pieniędzmi, w przeciwnym razie nigdy nie wyrośnie na dobrego gospodarza.” Więc widzicie, my też nie nadajemy się na gospodarzy, jeżeli tego się nie nauczymy.

– A jak należy się obchodzić z pieniędzmi? – spytał Quik.

– Składa się je w banku, głuptasie – parsknął Jinx.

– A po co? – zainteresował się Quik.

– Ojej, skąd ja mam wiedzieć? – obruszył się kot.

– A zresztą, co cię to może obchodzić? Jesteś tylko myszą i nie masz żadnych pieniędzy.

– Naprawdę? – rzucił kpiącym tonem Quik. – Zdziwiłbyś się, gdybyś się dowiedział, ile monet znajdują myszy w szparach, za meblami, pod podłogą i w innych miejscach.

– Możliwe, możliwe – zgodził się Robert. – Chciałbym jednak pokazać w jakiś sposób panu Beanowi, że wiemy, jak obchodzić się z pieniędzmi. Wtedy na pewno przestałby się niepokoić wyjazdem i tym, że nie damy rady zająć się farmą.

– Może powinniśmy założyć własny bank – zaproponował Jerzyk.

– Doskonale! – zawołał kot. – Do licha, masz dzisiaj same dobre pomysły. Pewnie, że gdybyśmy zostali bankierami, pan Bean nie musiałby się już o nic martwić. Często słyszałem, jak mówił, że bankierzy to kręgosłup gospodarki.

– No, dobrze, ale jak się zakłada bank? – spytał In.

– Phi! Nic łatwiejszego! – prychnął kot. – Po prostu… No, po prostu się go otwiera. Nad drzwiami trzeba powiesić szyld z napisem BANK. I to wszystko.

– Aha – zastanowił się In. – A więc wystarczy nazwać coś bankiem i wtedy to jest bank, tak?

– Jasne.

– Aha – rozważał dalej In. – Więc jeżeli nazwę cię nadętym samochwałą, to czym się staniesz?

– Co?! – wrzasnął Jinx. – Ty…

Skoczył w stronę pudełka po cygarach, ale myszy znikły w ciemnościach, a kiedy wycie wichru ustało na chwilę, usłyszał ich chichot rozlegający się pod podłogą. Przez dłuższą chwilę nic nie mówił. Nie miał pojęcia, co robią oba psy. Koty widzą w ciemnościach lepiej niż większość zwierząt, ale jeżeli zupełnie nie ma światła, to też nic nie widzą, a w kuchni było ciemno jak na dnie szuflady biurka. Jinx nasłuchiwał podejrzliwie, ale wiatr znów tak hałasował, że nie sposób było stwierdzić, czy psy też się z niego śmieją. Odezwał się po dłuższej chwili:

– Do licha z tymi myszami! Doprawdy, nie wiem, jak to się dzieje, że je toleruję.

– Wiesz co – powiedział Robert – jeżeli udajesz, że znasz się na czymś, na czym się nie znasz, trudno się dziwić, że ktoś się z ciebie naśmiewa. A jednak z tym bankiem to dobry pomysł. Trzeba wypytać pana Weba.

– Starego Weba? – zdziwił się Jinx. – A co pająk może wiedzieć o bankowości?

– Zanim sprowadził się na farmę, mieszkał właśnie w banku – wyjaśnił Robert. – Och, posłuchajcie, jak ten wicher wyje!

Rzeczywiście, po krótkiej chwili wypoczynku wiatr stał się jeszcze gwałtowniejszy niż przedtem. Skończyła się zabawa, chyba zupełnie stracił cierpliwość, bo chłostał i trzaskał, huczał jakby armatnimi wystrzałami, aż cały dom trząsł się w posadach. Krążył i krążył wokół domu, walił i ryczał, aż nagle trzasnęło jeszcze głośniej: zasuwka w drzwiach kuchennych nie wytrzymała, drzwi otworzyły się na oścież, wpuszczając do środka zimną wichurę, która natychmiast zaczęła szaleć po kuchni. Zatrzepotały zasłony, zabrzęczały garnki i patelnie.

Zwierzęta rzuciły się do drzwi, żeby na powrót je zamknąć. Napierały całą siłą i całą masą. Także myszy zaparły się i pchały, bo nawet najmniejsza pomoc może być przydatna, nawet siła naporu czterech myszek nie jest bezużyteczna. A kiedy wiatr osłabł odrobinę, udało im się drzwi zamknąć. Psy natychmiast przyciągnęły krzesło; przesuwały i popychały je tak długo, aż oparcie znalazło się dokładnie pod klamką. Wtedy wszyscy powiedzieli:

– Uf… – i ułożyli się w swoich legowiskach.

A potem znowu zalśniło światło na schodach kuchennych i znów do kuchni zszedł po schodach pan Bean. Pojawił się w tej samej kolejności, co przedtem: kapcie, koszula nocna, wąsy, szlafmyca, uniesiona ręka i świeczka. Rozglądał się przez chwilę, a potem stwierdził:

– No, no. Teraz to co innego. Dobra robota.

Poklepał przyjaźnie Roberta, a potem zniknął znowu:

najpierw świeca, potem wąsy, koszula nocna i na końcu oba kapcie.

To, co powiedział pan Bean, stanowiło nie lada wyraz uznania. Lubił swoje zwierzęta, ale nieczęsto je chwalił.

– Przynajmniej nie wyszło tak głupio jak w sprawie okiennicy – stwierdził Robert. – Chyba zrozumiał, że nie jesteśmy zupełnie pozbawieni odpowiedzialności. W każdym razie mam taką nadzieję. Co powiecie na to, żebyśmy teraz spróbowali się trochę przespać?

Na dworze nieco się uspokoiło. Słyszeli, jak wiatr pędzi coraz dalej, jak gdyby w końcu zrezygnował z atakowania domu tak pilnie strzeżonego i wybrał się na poszukiwanie kolejnej ofiary. Zwierzęta ułożyły się w swoich łóżkach, odetchnęły głęboko. I właśnie w tej chwili w odległym kącie kuchni rozległ się cichy skrzek.

Wiadomo, że kiedy coś zaskrzeczy w ciemnym pomieszczeniu, nawet niezbyt głośno, to taki odgłos w środku nocy musi budzić lęk. Gdyby Jinx był sam, od razu wyszedłby z kuchni – a przynajmniej zacząłby, idąc, ale już przy drzwiach pędziłby co sił w łapach, by czym prędzej znaleźć się w piwnicy i ukryć za baryłką z cydrem. Jednak znajdował się przecież w towarzystwie innych zwierząt, musiał więc sprostać swojej reputacji osobnika śmiałego, wolnego i nieustraszonego. Odezwał się więc groźnym głosem:

– Ale, ale. Co to takiego? – po czym ruszył na zwiad. Tak to bywa z odwagą, często postępujemy dzielnie, bo boimy się, żeby nas nie wzięto za tchórzy.

Jinx podszedł do lodówki i wsunął pod nią nos. Niuchnął trzy razy cichutko, po kociemu. Zaraz po nim zrobili użytek ze swoich nosów Robert i Jerzyk – dwa potężne, hałaśliwe psie niuchy.

– Pióra! – stwierdził Jinx.

– Jakiś ptak – stwierdził Robert.

– Wiatr musiał go przywiać przez drzwi – wywnioskował Jerzyk.

– Na pomoc! – odezwało się coś pod lodówką nikłym, skrzekliwym głosem.

Jinx sięgnął łapą, wyczuł ptasią nogę i pociągnął. Gdy tylko gość został wydobyty spod lodówki, spróbował wstać, ale był tak wycieńczony, że od razu przewrócił się na bok.

– Spokojnie, kolego – rzekł Jinx. – Chłopaki, zanieście go do pieca, niech się rozgrzeje. Tylko ostrożnie. Najlepiej za nogi, Jerzyku. Tak będzie najlepiej.

– Ja się nim zajmę – powiedział Robert, wziął ostrożnie ptaka do pyska i zaniósł go do ciepłego pudełka po cygarach.

– Ach, ten wiatr! – jęknął ptak.

– Jak się nazywasz, ptaku? – spytał Jinx. – Jesteś obcy w tych stronach?

– Zostaw go w spokoju – powiedział Robert. – Niech wypoczywa. Wszystkie pytania możesz mu zadać jutro rano.

– W porządku – rzekł Jinx i legł znowu na swojej wytwornej poduszce. – No, może wreszcie teraz uda mi się zasnąć.

Wiatr już nie wrócił, po niedługiej chwili w kuchni słychać było tylko, jak gość pojękuje cicho przez sen. Rozlegało się też ciche chrapanie kuzyna Augustusa, który utraciwszy miejsce w pudełku po cygarach, wraz ze swoimi trzema kuzynami ułożył się do snu między przednimi łapami Roberta.II

Zwierzęta miały za sobą ciężką noc, więc kiedy pani Bean zeszła rano do kuchni, żeby przyrządzić śniadanie dla pana Beana oraz dwóch adoptowanych chłopców, Byrama i Adonirama, wciąż jeszcze smacznie spały.

Pani Bean była niewysoką, pulchną kobietą o żywych czarnych oczach i policzkach, które przypominały jabłuszka. Nikt nie wiedział, jak wygląda pan Bean bez zarostu i tak samo nikt nie miał pojęcia, jak wyglądałaby pani Bean bez fartucha. Wszystkie zwierzęta przepadały za nią, a ona za nimi, więc zawsze mogły spodziewać się jakichś miłych niespodzianek na kolację. Piekła nawet torty na ich urodziny. Tylko dla Pani Wiśni, która tortów nie lubiła, piekła urodzinową szarlotkę. Pani Wiśnia była jedną z krów.

Jinx obudził się, ziewnął i nie przerywając porannej toalety, udał się pod piec, żeby zajrzeć do pudełka po cygarach.

– No, proszę – stwierdził. – Chyba czujesz się lepiej?

Rzeczywiście, ptak wstał i wygładzał sobie pióra. Był to przystojny czarno-biały dzięcioł, o czerwonym łebku.

– To dzięki wam – odezwał się grzecznie ptak. – A czy zechciałbyś mi powiedzieć, gdzie ja jestem?

– Nic prostszego, znajdujesz się w pudełku po cygarach, obok pieca w kuchni pani Bean – odpowiedział Jinx.

– Nie, nie, źle mnie zrozumiałeś – rzekł dzięcioł.

– Chciałbym wiedzieć, w jakiej części kraju się znalazłem. Bo widzisz, zmierzałem na północ, żeby spędzić lato w naszym starym rodzinnym domu w Waszyngtonie, kiedy porwał mnie wicher. Obawiam się, że bardzo zboczyłem z trasy.

– Ja myślę – powiedział kot. – Wylądowałeś w samym środku stanu Nowy Jork.

– Stan Nowy Jork? – powtórzył dzięcioł. – Doprawdy, nigdy nie byłem dobry z geografii. Gdzie jest stan Nowy Jork?

– No, co ty?! – zdziwił się Jinx. – Chcesz mi powiedzieć, że nie wiesz, gdzie leży stan Nowy Jork?

– Nie chcę ci powiedzieć, tylko ci mówię – sprostował dzięcioł. – To niezupełnie to samo.

– Może i nie – przyznał kot, któremu już zaczynało mącić się w głowie. – Ale muszę powiedzieć…

Wtedy jednak pochyliła się nad nimi pani Bean.

– Co tu się dzieje? – spytała. – A, to ty, Jinx. I -niech mnie, przecież to dzięcioł! O, nie, w takim razie bardzo was proszę, wyjdźcie na zewnątrz. Oczywiście, że możecie przyjmować przyjaciół w domu, ale w mojej kuchni nie ma miejsca dla dzięcioła. Wiesz, jakie poglądy wyznaje pan Bean co do ptaków w domu. Nie lubi, żeby latały tu i tam. Boi się, że zaplączą się w jego wąsy. Śmiem twierdzić, że to bez sensu, ale takie są realia. No, już, na podwórko. Obaj.

Otworzyła drzwi. Jinx i dzięcioł wyszli na dwór, za nimi oba psy, które też się obudziły i z zainteresowaniem przysłuchiwały się rozmowie.

– Mówisz poważnie, że nie wiesz, gdzie znajduje się stan Nowy Jork? – spytał Robert. Dzięcioł tymczasem pofrunął na pień wielkiego wiązu i zaczął wystukiwać dziurę w korze, szukając sobie czegoś na śniadanie.

– Oczywiście, że mówię poważnie – odpowiedział. Stuknął kilka razy dziobem, odłupał kawałek kory, po czym wyciągnął z otworu małego robaczka i zjadł go. – Hm – stwierdził – jaki delikatny. Bardzo smaczny. Bo widzicie, my w Waszyngtonie nie możemy zaprzątać sobie głowy wszystkimi pozbawionymi znaczenia zakątkami tak wielkiego kraju.

– Ach, czyżby?! – oburzył się Jinx. – Jak na dzięcioła, wysokie masz o sobie mniemanie. Pewnie jesteś jakąś bardzo ważną postacią tam, w Waszyngtonie. I pewnie dziwisz się, że cię nie poznajemy?

– Mogliście widzieć moje zdjęcia w gazecie – odparł dzięcioł. – Zamieszczali je wielokrotnie. Jesteśmy dosyć znaną rodziną. Od wielu pokoleń zamieszkujemy dziuplę w jaworze rosnącym na terenie ogrodu Białego Domu. Najstarszy syn zawsze bierze imię od jednego z prezydentów. Założyciel rodu nazywał się Abraham. Mój dziadek, Woodrow, był słynnym dzięciołem. Jeszcze jako jajko wypadł z gniazda. Prezydent we własnej osobie przechodził właśnie dołem, a Woodrow wpadł do jego kieszeni. Powędrował w ten sposób do Białego Domu i wykluł się następnego dnia w kieszeni, gdzie znalazł go ktoś z obsługi i wyniósł z powrotem na dwór. A więc Woodrow urodził się naprawdę w Białym Domu. Ja natomiast – dodał – nazywam się John Quincy.

Psy były wyraźnie pod wrażeniem, mogąc gościć kogoś tak dystyngowanego na swoim podwórku, nawet Jinxowi to zaimponowało. Nie zamierzał jednak tego okazywać. Wzruszył ramionami i zaśmiał się pogardliwie, po czym ruszył w kierunku obory, psom pozostawiając ciąg dalszy rozmowy.

Trzy krowy: Pani Wanda, Pani Wiśnia i Pani Wilhelmina spożywały śniadanie na pastwisku za oborą, ale Jinx wszedł do środka. W kącie zwisała nić pajęcza; kot musnął ją delikatnie łapą – był to dzwonek do drzwi pana Weba. Po chwili po nici zbiegł szybko mały pająk, który zatrzymał się dokładnie na wysokości ucha Jinxa. Była to pani Webowa, krąglutka mała pajęczyca, bardzo dumna z tego, że przypomina poniekąd panią Bean, bo też i rzeczywiście istniało niejakie podobieństwo, zwłaszcza pod względem tuszy oraz skłonności do nieustannej krzątaniny. Natomiast z twarzy obie panie wyglądały całkiem różnie.

– Dzień dobry – odezwała się pajęczyca do Jinxa. – Web wybrał się na swój poranny spacer. W czym mogę pomóc? – przemawiała miłym, dźwięcznym głosikiem, chociaż bardzo cichutkim. Pająki w ogóle są rozmowne, o czym mało kto wie, ponieważ muszą wejść do ucha, żeby było je słychać – czego starają się nie robić, bo wiedzą, jak to łaskocze.

– Interesy – wyjaśnił kot. – W którą stronę poszedł?

– Chyba na dach. Najlepiej wejdź i sprawdź.

Pan Web przejawiał skłonność do tycia, więc dla utrzymania figury regularnie zażywał ćwiczeń fizycznych. Tymczasem wczesną wiosną było zbyt wilgotno na długie spacery, więc żeby nie przemoczyć nóg, odbywał je zazwyczaj po dachu obory. Cztery okrążenia wzdłuż krawędzi to dla pająka tyle, co dla nas kilometr.

Pan Web uwielbiał opowiadać o swoich doświadczeniach bankowych, więc przez godzinę albo nawet dłużej gadał i gadał, a Jinx słuchał go uważnie. Tyle że kot chciał się dowiedzieć, jak założyć bank, natomiast nie interesowała go opowieść o tym, jak do banku dostał się rabuś, a pan Web ugryzł go w nogę, zmuszając w ten sposób do ucieczki – ani o straszliwych walkach, jakie pan Web toczył z czarnymi gąsienicami, które zaczęły zjadać banknoty. Przerwał więc w końcu:

– Tak, tak. To wszystko bardzo ciekawe, ale jak właściwie zakłada się bank?

– Jak założyć bank? Nic łatwiejszego – zapewnił go pan Web. – Trzeba go założyć, zacząć działalność i to wszystko. Potem klienci przynoszą pieniądze, a ty trzymasz je pod kluczem. A jak chcą dostać je z powrotem, wypisują czek.

– A to co takiego? – zdziwił się Jinx.

– Wyobraź sobie – powiedział pan Web – że mam trochę oszczędności w twoim banku, a chcę zwrócić

Robertowi czterdzieści centów, które jestem mu winien. Nie idę i nie wyciągam pieniędzy sam, tylko zamiast tego wręczam mu czek, na którym jest napisane: „Bank Jinxa. Wypłacić Robertowi czterdzieści centów”.

I podpisuję swoim imieniem. Robert przynosi czek do ciebie, a ty mu dajesz moje pieniądze.

– Coś mi mówi, że żadne ze znajomych zwierząt nie zechciałoby mi powierzyć swoich oszczędności – rzekł Jinx po chwili namysłu. – Nawet, gdyby któreś z nich jakieś miało!

– Prawdę mówiąc – odparł pan Web – i ja tak sądzę. Nikt nie wątpi w twoją uczciwość. Nie o to chodzi. Ale sam wiesz, różne sztuczki się ciebie trzymają. Nie, na prezesa banku trzeba znaleźć kogoś innego, kogoś budzącego powszechne zaufanie, jak na przykład Pani Wanda. Albo kogoś, kto nosi znane nazwisko. Czy mówiłem ci, jak kiedyś prezes Harding…

– Mówiłeś, mówiłeś – przerwał Jinx. – Ale przy okazji o czymś sobie przypomniałem. Zgadnij, kogo wczoraj do nas przywiało! Johna Quincy’ego Adamsa!

– John Quincy… Co takiego? – zawołał pan Web.

– Nie, Jinx, nie chcesz chyba przez to powiedzieć.

– Przecież mówię – wtrącił Jinx. – Tak się nazywa. Tyle że jest po prostu dzięciołem – po czym opowiedział pająkowi całą historię.

Pan Web był bardzo podekscytowany.

– Tam do licha, Jinx, to właśnie on musi zostać prezesem twojego banku! To brzmi wyśmienicie: „Jinx Bank. Prezes: John Quincy Adams.” Wszystkie zwierzęta w promieniu wielu mil będą wyłazić ze skóry, żeby mieć rachunek w tym banku. Może zdołasz go namówić, żeby się u nas osiedlił i został prezesem?

– Rzeczywiście, niezła myśl – stwierdził kot. – Dzięki, Web. Do zobaczenia.

Jinx wrócił czym prędzej na podwórze, gdzie zgromadziło się już całkiem sporo zwierząt pragnących podziwiać znamienitego gościa.

Tymczasem jednak ów znamienity gość wspiął się tak wysoko, że zniknął pośród liści jaworu i nie widać go było z ziemi. Zgromadzeni słyszeli za to postukiwanie mocnego dzioba oraz pełne zachwytu okrzyki: „Wyśmienity!”, kiedy zjadał kolejnego pędraka.

– Halo, Johnie Quincy! – zakrzyknął Jinx. – Zapraszam na dół! Mam dla ciebie propozycję.

Dzięcioł sfrunął i zasiadł na niskiej gałęzi.

– Doprawdy, moi przyjaciele – oznajmił – muszę was przeprosić. Wiedziałem tak mało o waszym wspaniałym stanie Nowy Jork. Tymczasem tutejsze pędraki są naprawdę pyszne – kłapnął dziobem. – Jakie one jędrne! Co za aromat – pełny, a zarazem delikatny!

Aż kusi mnie nieco, żeby zostać tu na jakiś czas, jeśli nie macie nic przeciwko temu. Chciałbym dłużej raczyć się tymi przysmakami.

– Miło mi to słyszeć – rzekł Jinx, po czym opowiedział mu o planach założenia banku i uczynienia Johna Quincy’ego prezesem.

– To wielki zaszczyt – odparł dzięcioł. – Jednak muszę być z tobą szczery. Wiem bardzo niewiele o bankowości.

– My też nic nie wiemy – odpowiedział Jinx – więc co to za różnica?

– Czy ja wiem? – zastanowił się John Quincy. – Przyznaję, że to ciekawa propozycja. Waszyngton bywa bardzo męczący. Bale, przyjęcia, polityczne konferencje, intrygi dyplomatyczne – tak wiele się dzieje, że czasem aż trudno wytrzymać. Często myślałem, że przyjemnie byłoby spędzić lato pośród prostych mieszkańców wsi, dzieląc ich proste przyjemności. A może – kto wie? – moje rozległe doświadczenie i głęboka znajomość ludzi oraz miast im także się przyda. Tak, zgadzam się.

– Świetnie – stwierdził Jinx. – W takim razie chodźmy porozmawiać z Fryderykiem. I tak muszę się z nim spotkać, bo trzeba omówić kwestię wyborów.

– A kim jest Fryderyk, jeżeli wolno spytać? – zainteresował się dzięcioł.

– Fryderyk? No, Fryderyk, to po prostu Fryderyk. Jest detektywem i poetą, i – no, wiele można by o nim powiedzieć. Będzie musiał być twoim sekretarzem, ponieważ jest jedynym zwierzęciem na farmie, które potrafi dobrze czytać i pisać. Jest prosiakiem.

– Prosiakiem! – wykrzyknął John Quincy i roześmiał się serdecznie. – A niech mnie, to ci dopiero wiejska przygoda. Prawdziwy prosiak! No, no!III

Przez następne dwa tygodnie na farmie państwa Bean panowało wielkie ożywienie. Pomysł urządzenia wyborów prezydenckich przyjęto z wielkim entuzjazmem. Wszystkie zwierzęta były zdania, że stworzenie pierwszej republiki zwierząt to niezwykłe wydarzenie. Rzecz jasna, żadne z nich nie wiedziało zbyt wiele ani o polityce – jak zakłada się republikę, czy jak przeprowadza się wybory, jednak Fryderyk sprawdził to w swojej encyklopedii, a i John Quincy służył pomocą. Dzięcioł mieszkał przecież w Waszyngtonie, więc wiedział wszystko na temat sprawowania władzy.

Fryderyk i Jinx oraz jeszcze kilkoro innych chcieli przeprowadzić wybory od razu, ale kiedy John Quincy o tym usłyszał, stwierdził, że powinni zaczekać, aż zacznie działać bank.

– Mówisz tak tylko dlatego, że będziesz prezesem naszego banku – zarzucił mu Fryderyk.

– Zapewniam cię – rzekł John Quincy – że wcale mi nie spieszno do objęcia tej funkcji. Natomiast, o ile dobrze zrozumiałem, chcecie stworzyć republikę głównie po to, żeby skutecznie zarządzać gospodarstwem pod nieobecność pana Beana. Tymczasem, jak słyszałem, pan Bean przecież będzie tu jeszcze przez miesiąc, a w dodatku, jeżeli nie uwierzy, że potraficie spełnić tak odpowiedzialne zadanie, być może nie wyjedzie wcale. Najlepszy sposób, żeby go przekonać, to zacząć właśnie od banku.

– Ale dlaczego nie możemy zrobić obu rzeczy naraz? – zdziwił się Jinx.

– Bo uruchomienie banku potrwa dłużej – oznajmił dzięcioł. – Każdy może w pięć minut założyć sobie republikę. Ale bank. Przecież nie macie jeszcze nawet skarbca.

– Skarbca? – powtórzył Fryderyk.

– No, właśnie – stwierdził John Quincy. – Każdy bank musi mieć skarbiec. Taki, do którego nie dostaną się rabusie. Skarbiec powinien mieścić się pod ziemią, mieć stalowe wrota i ktoś przez cały czas musi go pilnować. Tam przechowuje się pieniądze i kosztowności.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: