Przegląd Końca Świata: Countdown - ebook
Przegląd Końca Świata: Countdown - ebook
Świat jaki znasz przestanie istnieć!
Jedyną nadzieją dla młodziutkiej Amandy Amberlee jest doktor Daniel Wells. Nastolatka cierpi na zaawansowane stadium białaczki, którą pokonać może tylko i wyłącznie Marburg EX19 – pierwszy na świecie skuteczny lek na raka, stworzony z jednego z najbardziej niebezpiecznych wirusów znanych człowiekowi. Wszystko wskazuje na to, że specyfik działa – dzięki doktorowi Wellsowi Amanda wraca powoli do normalnego życia.
Jednocześnie w niezależnym laboratorium w Wirginii trwają zaawansowane badania nad szczepionką, która raz na zawsze miałaby uwolnić ludzkość od wirusa grypy. Nie każdemu jednak podobają się badania doktora Alexandra Kellisa. Grupa określająca się Armią Wybawienia włamuje się do laboratoriów naukowca, doszczętnie niszcząc dorobek jego życia.
Tym samym wywołana zostaje reakcja łańcuchowa zwyczajnych zbiegów okoliczności i gry przypadków, której wynikiem już wkrótce będzie kres znanego świata.Tak wyglądał początek końca. Przeczytajcie o Powstaniu!
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7924-192-7 |
Rozmiar pliku: | 962 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Powstanie wyzwoliło w ludziach ich najgorsze i najlepsze cechy. Gdybyśmy mieli wybrać moment w najdoskonalszy sposób ukazujący historię naszego gatunku, chyba nic nie mogłoby przebić Powstania.
Mahir Gowda
Ludzie winią naukę. Cholera, nie powinni. Ludzie powinni winić ludzi.
Shaun Mason
15 maja 2014
Denver w Kolorado
– Jak się dzisiaj czujemy, Amando? – Doktor Wells sprawdził na monitorze ciśnienie krwi, poświęcając znudzonej pacjentce tylko połowę swojej uwagi. Dla obojga ta rozmowa stała się już rutyną. – Jakieś bóle, złe samopoczucie, niespodziewane krwawienie, kłopoty ze wzrokiem…?
– Nic a nic. Wszystkie parametry w normie, żadnych niepokojących oznak. – Amanda Amberlee odchyliła głowę i wbiła wzrok w kolorowy rysunek chmur i baloników pokrywający prawie cały sufit. Wciąż pamiętała dzień, kiedy zrobili go dla niej pracownicy szpitala. Miała wtedy trzynaście lat, a oni chcieli, żeby ze spokojem przyjmowała pompowaną do żył śmiertelną chorobę, stworzoną, by zniszczyć inną śmiertelną chorobę, która towarzyszyła jej już od dawna. – Kończymy? Jestem umówiona na przymiarkę.
– Ach. – Doktor Wells, ojciec dwóch nastolatek, uśmiechnął się. – Studniówka?
– Studniówka – potwierdziła Amanda.
– Zobaczę, co da się zrobić.
Pacjenci doktora Wellsa zazwyczaj nie potrafili ukryć zniecierpliwienia, a czasami nawet obrażali swojego lekarza. Amanda była wyjątkiem. Kiedy rozpoczęła leczenie, jej białaczka weszła w tak zaawansowane stadium, że dziewczyna nie miała zupełnie siły na narzekanie czy pyskowanie. Bez ociągania poddawała się wszelkim badaniom, chociaż w trakcie często zasypiała. Tylko dzięki cudom zaawansowanej medycyny mogła silić się na złośliwości czy w typowy dla nastolatków sposób przewracać oczami.
Marburg EX19 – nazywany przez naukowców „Marburg Amberlee”, po pierwszej chorej osobie, zamiast „Marburg Denver”, co źle wpłynęłoby na turystykę – był tym cudem. Pierwszy na świecie prawdziwy lek na raka, stworzony z jednego z najbardziej niebezpiecznych wirusów znanych człowiekowi. W wieku trzynastu lat Amanda Amberlee miała przed sobą raptem pół roku życia. Teraz, po pięciu latach, może śmiało zakładać, że zobaczy jeszcze swoje wnuki… i żadne z nich nigdy nie będzie się bało raka. Tak jak kiedyś ospa wietrzna, tak teraz nowotwór już za chwilę przejdzie do historii.
Amanda uniosła głowę, żeby widzieć, jak lekarz pobiera jej krew ze zgięcia ręki. Jeśli nawet bała się kiedyś igieł, fobia umarła śmiercią naturalną w trakcie wieloletniej kuracji.
– Jak radzi sobie mój wirus? – zapytała.
– Nie zbadałem jeszcze próbki, ale jeśli jest choć zbliżona do poprzedniej, twój wirus powinien spać głęboko. W ciągu roku przejdzie w stan spoczynku. – Doktor Wells posłał jej pełne otuchy spojrzenie. – Potem będziemy się widywać tylko raz na pół roku.
– Nie chcę wyjść niewdzięcznicę, ale strasznie się cieszę. – Większość dzieciaków ze szkoły przestała nazywać ją „balonową dziewczyną”, kiedy wreszcie mogła dołączyć do drużyny piłkarskiej, ale wizyty w szpitalu co dwa tygodnie mocno nadwerężały kalendarz towarzyski młodej kobiety.
– Rozumiem. – Doktor Wells wyjął igłę i przycisnął kawałek gazy do maleńkiej ranki, z której wydostała się zaledwie kropelka krwi. – Gotowe. Baw się dobrze na studniówce.
Amanda podniosła się z fotela, a potem przeciągnęła się i rozprostowała nogi.
– Dziękuję. Do zobaczenia za dwa tygodnie.
Daniel Wells uśmiechnął się i patrzył, jak z jego gabinetu wychodzi dziewczyna będąca symbolem przyszłości. Przyszłości bez raka. Cóż za wspaniała perspektywa.
* * *
Doktor Daniel Wells z Centrum Badań nad Nowotworem w Kolorado przyznał w przeprowadzonym w tym tygodniu wywiadzie, że z „coraz większym optymizmem” patrzy na możliwość wynalezienia leku na nowotwór jeszcze w tej dekadzie. Pięć lat temu dostał zgodę na przeprowadzenie badań klinicznych i dotychczas wszyscy pacjenci odczuwają poprawę stanu zdrowia…
* * *
15 maja 2014
Reston w Wirginii
Zraszacze zamontowane w suficie nad klatkami do karmienia włączyły się równo o trzeciej, wypełniając powietrze w pomieszczeniu mieszanką pary wodnej i sześciu różnych szczepów rinowirusa. Pięć minut wcześniej, kiedy podano pokarm, do klatek weszły małpy i świnki morskie. Zwierzęta zignorowały mgiełkę, całą uwagę skupiając na jedzeniu. Doktor Alexander Kellis patrzył, jak się pożywiają, i zapisywał spostrzeżenia na iPadzie kilkoma szybkimi ruchami kciuka. Nie patrzył na ekran.
– Jak idzie?
– To ich siódmy kontakt z wirusem. Do tej pory ani jedno nie wykazało symptomów. Apetyt w normie, żadnych szklistych oczu, cieknących nosów, kaszlu… Trochę kichania, ale okazuje się, że Obiekt 11c ma alergię.
Mężczyzna stojący obok najlepszego amerykańskiego eksperta inżynierii genetycznej rino- i koronawirusów uniósł brew.
– Alergię?
– Tak. – Doktor Kellis wskazał na jedną z małp, która siedziała na tyłku i wpychała winogrona do pyska, zdeterminowana, by zjeść ich jak najwięcej, zanim pozostałe zwierzęta zabiorą resztę. – Wydaje mi się, że biedaczka ma uczulenie na świnki morskie.
Jego towarzysz wybuchnął śmiechem.
– Tak, biedaczka – przyznał, a potem pochylił się i pocałował doktora Kellisa w policzek. – Nie wiem, czy pamiętasz, ale udzieliłeś mi wczoraj specjalnego pozwolenia i mogę zmusić cię do opuszczenia laboratorium w porze obiadu. Mam to na piśmie.
– John, naprawdę…
– Zobowiązałeś się też do spania na kanapie przez resztę miesiąca, jeśli odmówisz bez wyraźnego powodu, a takim byłaby tylko choroba któregoś ze zwierząt, więc przypominam, że po nocy w salonie zawsze bolą cię plecy. – John Kellis zrobił krok w tył, skrzyżował ręce na piersi i stał tak, patrząc spokojnie na swojego męża. – To jak będzie? Miły obiad i błogi małżeński spokój czy sprężyny wpijające się w bok i żal, że nie posłuchałeś mnie, gdy miałeś szansę?
Alexander westchnął.
– Nie grasz fair.
– Już od miesiąca nie wychodzisz z laboratorium – odpowiedział John. – Dlaczego dbałość o twoje zdrowie jest nie fair? Gdybyś zachorował, próbując uratować ludzkość przed tyranią grypy, byłoby śmiesznie. Ale dobrze wiesz, że byś oszalał.
– Masz rację.
– Geniusz wreszcie zaczyna coś rozumieć. A teraz zostaw komputer i załóż płaszcz. Świat może poczekać jeszcze parę godzin na uratowanie, a my w tym czasie zjemy pożywny posiłek, dla odmiany niepochodzący z automatu.
Tym razem to Alexander się uśmiechnął. John odpowiedział tym samym. To odruch, ulga, miłość, wszystko razem. Przypomniał sobie, dlaczego zakochał się w tym wspaniałym, czarującym i wkurzającym człowieku i dlaczego już od dziesięciu lat dzielił z nim życie.
– Kiedyś będziemy sławni – powiedział Alexander. – Ludzie zapamiętają nazwisko Kellis na wieki.
– Na pewno będzie mi miło to wspominać, gdy już umrzesz z głodu. – John złapał męża za ramię. – Chodź, geniuszu. Chciałbym mieć cię na chwilę tylko dla siebie, zanim zapiszesz się w historii jako zbawca ludzkości.
Za ich plecami w pomieszczeniu laboratoryjnym znowu uruchomiły się zraszacze, a małpy głośno zaprotestowały.