Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przysięga miłości - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
20 lutego 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,00

Przysięga miłości - ebook

Kiedy dwie zranione dusze odnajdują uzdrowienie, nieopodal musi czaić się miłość

Po udarze mózgu u matki studiująca medycynę Deirdre O’Leary musi podjąć trudną decyzję i zarzucić na jakiś czas swoją karierę, by zająć się chorą. Odnajduje doktora Matthew Clayborne’a, który jest wybitnym specjalistą znanym ze szczególnych wyników w pracy z tego rodzaju pacjentami. Kiedy kontaktuje się z nim, prosząc o pomoc, okazuje się, że jest on trudny i gburowaty. Deirdre ma już dość skomplikowanych związków z mężczyznami. Po tym, gdy rzucił ją narzeczony, przyrzekła sobie już nigdy nie powierzyć swojego serca takiemu człowiekowi.

Wdowiec, doktor Matthew Clayborne, jest całkowicie poświęcony dwóm sprawom: swojej pracy wśród rannych żołnierzy i czteroletniej córeczce, Phoebe. Nie zamierza porzucić własnych priorytetów tylko po to, by zająć się jakąś starszą kobietą. Jednakże, gdy okazuje się, że Phoebe podupada na zdrowiu, Deirdre proponuje doktorowi korzystny układ – będą mogli zażyć spokojnego życia w Irlandzkich Łąkach – idealnym miejscu na leczenie słabych płuc jego córki – pod warunkiem, że on weźmie pod opiekę panią O’Leary.

Matthew przyjeżdża z niechęcią wobec wszystkiego, co wiąże się z Irlandzkimi Łąkami. Na miejscu okazuje się jednak, że czuje się tam jak u siebie i wkrótce obie pacjentki – zarówno pani O’Leary, jak i Phoebe wykazują znaczną poprawę zdrowia. Mimo tego nie potrafi sobie wyobrazić, by miał porzucić życie na północy. Deirdre zaś nie widzi sposobu, by pogodzić karierę z małżeństwem.

Jak poradzą sobie z łączącym ich uczuciem, któremu żadne nie może zaprzeczyć?

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65843-36-4
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

WRZESIEŃ 1922
NOWY JORK

Deirdre O’Leary przemierzała szeroki korytarz na pierwszym piętrze manhattańskiego szpitala Bellevue, z każdym krokiem odczuwając niespokojne drżenie.

Ileż razy tędy chodziła? Setki? Tysiące?

Najpierw z przejęciem jako studentka pielęgniarstwa, a potem z pewnością siebie jako biegła w swoim zawodzie pielęgniarka.

Nigdy jednak nie towarzyszył jej taki lęk.

Minął zaledwie miesiąc, odkąd zrezygnowała z zatrudnienia w tym miejscu, a teraz wracała z najgorszego możliwego powodu. W kieszeni lnianego żakietu chowała dłoń zaciśniętą na kartce, którą zdążyła przeczytać już setki razy podczas podróży pociągiem z Bostonu – telegram od ojca:

Matka miała udar. Przyjedź szybko.

Jako pielęgniarka, Deirdre aż nazbyt dobrze znała wszystkie związane z tym zagrożenia i powikłania. Było bardzo prawdopodobne, że przyjdzie kolejny udar, który może okazać się śmiertelny. Dlatego gdy tylko odczytała wiadomość, natychmiast porzuciła studia medyczne na uniwersytecie w Bostonie i wsiadła w najbliższy pociąg do Nowego Jorku.

Teraz jej obcasy stukały rytmicznie i dźwięk ten odbijał się od nieskazitelnych szpitalnych ścian. Dobrze znany zapach środków antyseptycznych oraz sosnowa woń preparatu do czyszczenia niosły ze sobą pewną dozę poczucia bezpieczeństwa, przypominając jej o tak wielu przypadkach, jakie tu wyleczono. W czasie praktyki pielęgniarskiej była świadkiem licznych cudownych ozdrowień.

Na to też liczyła w przypadku swojej mamy.

Deirdre minęła poczekalnię, zaskoczona, że nie było tam nikogo z jej braci i sióstr. Spodziewała się, że wszyscy będą czuwać. Gdy doszła do pokoju, który jej wskazano, zwolniła kroku i położyła dłoń na futrynie, po czym zatrzymała się na chwilę, żeby uspokoić przyspieszony oddech. Dla dobra rodziny musi zachowywać się w sposób spokojny i opanowany.

Profesjonalnie.

Bez względu na to, jak bardzo krwawiło jej serce.

Przeszła przez drzwi i do jej uszu dotarł nienaturalny szept. Jej wzrok przykuło od razu metalowe łóżko, które dominowało w tym pomieszczeniu. Mama leżała nieruchomo pod śnieżnobiałą pościelą. Obok łóżka, przy poręczy siedział przygarbiony ojciec.

Dolna warga Deirdre drżała. Mama sprawiała wrażenie tak słabej, jak wtedy, gdy o mało co nie pożegnała się z życiem podczas duru brzusznego. Deirdre oraz jej brat Connor również zapadli na tę chorobę, ale w przeciwieństwie do mamy szybciej doszli do siebie. Choroba dała się starszej kobiecie mocno we znaki, podkopując znacznie jej witalność. Ten sam rodzaj paniki, którego Deirdre doświadczała wtedy, powrócił teraz i ścisnął jej wnętrze niczym imadło.

Westchnęła z drżeniem i weszła w głąb pokoju. Pod przeciwległą ścianą siedziała jej najstarsza siostra, Colleen. Miała odchyloną do tyłu głowę i zamknięte oczy. Przynajmniej tata nie był sam.

Ojciec podniósł wzrok, a napięte rysy rozluźniły się nieco na jej widok.

– Dee! Dzięki Bogu, jesteś!

Podniósł się, by ją przytulić. Kruchość, jaka przebijała w spojrzeniu jego niebieskich oczu, tak zupełnie niepodobna do jego potężnej sylwetki, bardzo mocno ją poruszyła. Ucałowała go w policzek, pytając:

– Jak z mamą, tato?

– Na razie stabilnie. Minęły już ponad dwadzieścia cztery godziny bez kolejnych zmian, a lekarz mówi, że to dobry znak.

– To prawda. – Podniosła kartę pacjenta zawieszoną na końcu metalowego łóżka i przejrzała zapisy. Słowo „paraliż” przebijało w kilku miejscach. Zacisnęła usta. – Czy doktor mówił, jakie leczenie zaleca?

Wyraz twarzy taty stał się bardziej surowy. Podszedł bliżej i ledwie słyszalnym szeptem rzekł:

– Porozmawiamy o tym później. A teraz twoja matka musi odzyskać siły.

Na drugim końcu pokoju Colleen wybudziła się z drzemki i rozciągając ręce nad głową, zawołała:

– Dee! Dzięki Bogu! – Zerwała się z krzesła i wzrok Deirdre spoczął na lekko powiększonym brzuchu siostry. Czyżby kolejny mały Montgomery w drodze? Jak to się stało, że przeoczyła taką nowinę?

Colleen pochwyciła Deirdre w żywiołowym uścisku.

– Skoro ty już tutaj jesteś, na pewno będzie lepiej. Kto miałby pomóc mamie, jak nie nasza pielęgniarka. – Odsunęła się trochę. – A może powinnam powiedzieć: nasza kształcąca się lekarka? – Pomimo wyraźnego zmęczenia w fiołkowych oczach siostry mignęła figlarna iskierka.

– Postaram się zrobić, co w mojej mocy, niezależnie od tego, jaki tytuł mi przydzielicie. – Deirdre się uśmiechnęła. – Wspaniale wyglądasz. Dlaczego nie powiedziałaś mi, że znowu będę ciocią?

Colleen położyła dłoń na brzuchu.

– Biorąc pod uwagę wielkość naszej gromadki, stwierdziłam, że to już się chyba zrobiło nudne.

– Nonsens! Przez wszystko, co robicie, to wydaje się jeszcze wspanialsze. Prowadzicie z Rylanem sierociniec, adoptowaliście dwójkę dzieci, macie dwoje własnych, a teraz kolejne w drodze... – Przechyliła głowę na bok. – Przy tym wszystkim studia medyczne to pestka. Poza tym dzieci nigdy nie są nudne. Prawda, tato?

– Nie moje wnuki. – Uśmiechnął się blado, ale wzrokiem uciekł w stronę łóżka, jakby martwił się, że mama nie będzie już mogła cieszyć się spodziewanym powiększeniem rodziny.

– Gdzie są wszyscy? – spytała Deirdre. – Myślałam, że poczekalnia pełna będzie O’Learych.

Tata zajął z powrotem swoje miejsce koło łóżka.

– Byli tu i pojechali. Ustaliliśmy grafik, żeby mama nigdy nie była sama.

Deirdre przeszył dreszcz paniki. Colleen położyła dłoń na ramieniu taty.

– Skoro już o tym mowa, muszę wracać do domu, zanim dzieci przyjdą ze szkoły. – Ucałowała go w policzek i jeszcze raz przytuliła Deirdre. – Porozmawiamy później.

Kiedy tylko Colleen wyszła, Deirdre popatrzyła ojcu prosto w twarz.

– Czy lekarze powiedzieli, że mamie nie grozi już nic poważnego?

Mężczyzna wstał i wskazał gestem na zewnątrz. Jego wysoka sylwetka zdawała się zajmować całą przestrzeń korytarza.

– Lekarze nie chcą mówić zbyt wiele. Tylko to, że jej stan się nie pogorszył.

Deirdre zagryzła wargę.

– Czy dają jakąkolwiek nadzieję, że po leczeniu będzie w stanie chodzić?

Szczęka taty drgnęła niespokojnie, co wyraźnie wskazało na jego zdenerwowanie. Pokręcił przecząco głową.

– Mówią, że nic się już nie da zrobić. Powiedzieli mi, abym się przygotował, że to paraliż na stałe.

– Ale przecież na pewno jest jakiś rodzaj terapii...

Tata przepuścił korytarzem salową z wiaderkiem oraz mopem i rzekł:

– Kazałem się dowiedzieć w najlepszych ośrodkach w całym kraju.

Deirdre czuła nieznośny ucisk w gardle, który sprawił, że musiała przełknąć, zanim zadała kolejne pytanie:

– Ale przecież chyba nie myślisz o tym, żeby umieścić mamę w jakimś ośrodku? – Jej pełen desperacji szept odbił się echem od szpitalnych ścian.

– Oczywiście, że nie. Zamierzam ściągnąć tu jakiegoś specjalistę.

– Dzięki Bogu! – Spięte mięśnie jej ramion rozluźniły się w poczuciu ulgi. Przez krótką chwilę martwiła się już, że ojciec postradał zmysły.

Tata otoczył ją ramieniem i ruszyli razem z powrotem do sali, gdzie leżała mama.

– W zasadzie to wujek Victor ma już na myśli jakiegoś lekarza z Toronto, który może poszczycić się znacznymi postępami w pracy z pacjentami cierpiącymi wskutek ran kończyn. Zamierza z nim porozmawiać i wtedy da mi odpowiedź. Do tego czasu muszę wiedzieć... – Odwrócił się, stając na wprost niej. – Czy wrócisz do domu, żeby zająć się matką? – Wyraz twarzy ojca stał się niemalże przepraszający. – Brianna i Colleen proponowały pomoc, ale one obie mają rodziny i małe dzieci. No i ty masz najlepsze kwalifikacje. – W jego głosie dźwięczała nuta dumy.

Deirdre przez chwilę cieszyła się tym, co usłyszała. Wcale nie był zachwycony, gdy po raz pierwszy powiedziała mu, że chce zostać pielęgniarką. A tym mniej, gdy zdecydowała, że będzie studiować medycynę.

W jej głowie na chwilę pojawiły się obrazy uniwersytetu medycznego w Bostonie. Minęło zaledwie kilka tygodni zajęć i wcale jeszcze nie zdążyła przywyknąć do życia studenckiego. Wykładowcy zapewniali ją, że rozumieją powód, dla którego musi wyjechać, ale jak długo będą trzymać jej miejsce, gdy tak wielu kandydatów domagało się przyjęcia na studia?

Bardziej bystrych i obiecujących niż ona.

Myślami wróciła do Jeffreya i tego, jak wiele już poświęciła, by podążać ścieżką swojej kariery.

Jednak wystarczyło, że dostrzegła prośbę zawartą w oczach ojca i wszelkie wątpliwości pierzchły.

– Oczywiście, tato. Nie mogłabym być nigdzie indziej.

Modliła się jedynie w duchu, aby opóźnienie w studiach, nawet na krótką chwilę, nie zniszczyło na zawsze jej marzenia o tym, by stać się pediatrą.

– Tyle na dzisiaj, Fred. Jeszcze jedno powtórzenie i wystarczy. – Matthew Clayborne podniósł niewładną nogę żołnierza pod kątem czterdziestu pięciu stopni i liczył, podczas gdy Fred miał utrzymać ją w tej pozycji przez całą minutę.

Z czoła mężczyzny lał się pot. Stęknął, kiedy wreszcie noga opadła.

– Jeśli chce mnie pan zabić, doktorze, to nieźle panu idzie.

Matthew poczuł przypływ wątpliwości, gdy rozwiązywał pasek przytrzymujący żelazny ciężarek na goleniu Freda. Czyżby zbyt mocno naciskał na mężczyznę w trakcie drugiej tury terapii w tym tygodniu?

Fred uśmiechnął się szeroko, a stężała od bólu twarz rozpogodziła się.

– Spokojnie, doktorze. Żartuję sobie. – Złapał za kule oparte o ścianę obok i wstał, a potem kuśtykając, przeniósł się na swój wózek inwalidzki. – Nie licząc bólu, to nawet miłe uczucie. Mam wrażenie, że te ćwiczenia działają.

Fala ulgi rozlała się w piersi Matthew.

– Cieszę się. Przy dalszej wzmożonej pracy będzie mógł pan zapomnieć o wózku w ciągu pół roku lub nawet szybciej. – Matthew odwrócił się, żeby zapisać coś w karcie mężczyzny.

Historia Freda była mniej więcej taka, jak wszystkich pacjentów Matthew. Młody i sprawny, potem został ranny na wojnie. Odesłany do domu jako kaleka.

Prawie tak jak Matthew.

Fred przejechał wózkiem na drugi koniec sali.

– Widzimy się w przyszłym tygodniu, doktorze. Chyba że jakaś piękna dziewczyna złoży mi lepszą propozycję. – Zaśmiał się, sięgając jednocześnie po swój kapelusz pozostawiony na niskiej półce obok drzwi.

Masując się po udzie swojej kalekiej nogi, Matthew z podziwem zastanawiał się nad tym, jak Fred potrafił zachować pogodę ducha. On, w przeciwieństwie do swojego pacjenta, mógł przynajmniej chodzić, choć lekko utykał.

– Jaka znowu piękna dziewczyna? – Marjorie, żona Freda, stanęła w otwartych drzwiach, trzymając za rękę małego chłopczyka.

Wyraz twarzy Freda zmienił się i ślady bólu, który dopiero co znosił, ustąpiły miejsca radości.

– Mówiłem oczywiście o tobie, kochanie. Jesteś jedyną piękną dziewczyną w moim życiu – zawołał ze śmiechem.

Udawany grymas Marjorie ustąpił promiennemu uśmiechowi, który niepodważalnie wyrażał jej uczucie do męża.

– Dobra odpowiedź, panie Knox. – Pochyliła się, by go ucałować.

Lekarz odwrócił się, nie mogąc stłumić w sobie nagłego uczucia zazdrości. Nawet gdyby Fred już nigdy nie miał chodzić, Matthew nie sądził, żeby to mogło jakoś zmienić uczucia Marjorie. Czy ten człowiek wiedział, jakim jest szczęściarzem? W głowie Matthew pojawiły się nieproszone obrazy Priscilli. Nigdy nie zapomni tego spojrzenia pełnego odrazy, kiedy po jego powrocie zza oceanu ujrzała koszmarną bliznę, która przecinała całą górną część jego nogi.

Syn Freda wydał głośny okrzyk, wyrywając Matthew z rozmyślań. Dziecko wskoczyło tacie na kolana i oplotło ramionami jego szyję.

– Tatusiu, możemy pójść teraz do sklepu z cukierkami? – Ta dziecięca żywiołowość elektryzowała całe pomieszczenie.

– To zależy, młody człowieku, czy byłeś grzeczny dla mamy, gdy czekaliście. – Fred przyglądał się chłopcu, który teraz wił się na jego kolanach.

– Prawie – odparł. – Mamusia musiała tylko raz powiedzieć mi: „Harrisonie”.

Usta Freda drgnęły.

– Cóż, w takim razie myślę, że zasłużyłeś na cukierki z lukrecją i żelki. Zgadza się, mamusiu? – Puścił oko do żony.

Marjorie roześmiała się.

– Jeśli ja też trochę dostanę, to tak.

Chłopczyk zeskoczył i przebiegł przez pokój. Matthew patrzył na dziecko z pełnym onieśmielenia podziwem, próbując sobie wyobrazić swoją słabowitą Phoebe tryskającą taką nieposkromioną energią.

Marjorie zwróciła się w stronę Matthew, pytając:

– Jak dzisiaj poszło Fredowi, doktorze Clayborne? – W jej głosie wybrzmiewała wyraźna nuta nadziei.

Matthew skinął głową.

– Świetnie sobie radzi. Jeśli nadal będzie robić takie postępy, pod koniec wiosny może już nie potrzebować wózka. – Tak, dał sobie i Fredowi więcej czasu, niż pierwotnie przewidywał.

Jeśli Marjorie była zaniepokojona długością oczekiwania na koniec terapii, bardzo zręcznie to zamaskowała.

– Doktorze, chciałam jeszcze raz panu podziękować za wszystko, co pan robi. Kiedy myślę o tych całych latach, które Fred zmarnował, bo nikt nie chciał się podjąć pracy z nim... – Przerwała na chwilę i przygryzła wargę. – Dziękuję Bogu każdego dnia za to, że trafiliśmy na pana.

Widząc przypływ emocji, które przesłoniły jej niebieskie oczy, Matthew zrobił krok w tył, obawiając się, że kobieta będzie próbowała wziąć go w objęcia.

– To pani mąż wykonuje całą pracę. On zasługuje na pani pochwałę, nie ja.

Położywszy rękę na ramieniu męża, uśmiechnęła się, a potem odparła:

– Obaj zasługujecie na uznanie. Do widzenia, doktorze.

Gdy tylko rodzina opuściła gabinet, zostawiając Matthew w błogosławionej samotności, ustąpiło napięcie i mężczyzna mógł znów normalnie oddychać. Podszedł do biurka i zanotował kilka uwag dotyczących kolejnej sesji terapeutycznej. Gdy skończył, wyjął zegarek z kieszeni kamizelki – dziesięć minut do przyjścia kolejnego pacjenta. Niestety pan Worthington nie był tak podatny na leczenie jak Fred Knox.

Rozległo się krótkie pukanie do drzwi. Matthew podniósł oczy i spostrzegł, że do pokoju wchodzi dyrektor medyczny, doktor Victor Fullman. Victor był jego przełożonym, odkąd Matthew zaczął pracować w Szpitalu Wojskowym w Toronto prawie cztery lata temu.

– Dzień dobry, Matthew. Możemy porozmawiać?

Lekarz starał się ukryć przejawy zaskoczenia. Rzadko zdarzało się, żeby Victor schodził tu, do gabinetu terapeutycznego. Zazwyczaj wysyłał wiadomość, prosząc Matthew, by przyszedł do niego.

– Oczywiście, Victorze. Czy coś się stało?

Rosły mężczyzna przeszedł przez pomieszczenie.

– Mam prośbę, którą chciałem ci jak najszybciej przedstawić.

Widząc jego niepewny wyraz twarzy, Matthew domyślił się, że nie będzie mu się to podobało. Zdjął okulary do czytania i odłożył je ostrożnie na blat.

– Jaką prośbę?

– Otrzymałem telefon od dobrego znajomego z Nowego Jorku. – Victor założył ręce na wydatnym torsie. – Jego żona miała udar i jest sparaliżowana po jednej stronie.

– Jaka szkoda. Tak mi przykro. – Matthew podniósł się z taboretu, na którym siedział.

– Neurolodzy z Bellevue nie rokują wielkich nadziei na przywrócenie sprawności w kończynach. James jest jednak upartym Irlandczykiem i nie przyjmuje takiej opcji. – Victor się uśmiechnął, a wokół jego oczu zarysowały się wyraźne zmarszczki.

Matthew czekał, nadal nie pojmując, co to miałoby mieć wspólnego z jego osobą.

Victor wyprostował się.

– Chciałbym, żebyś przyjął panią O’Leary jako prywatną pacjentkę. Potraktuj to, proszę, jako osobistą przysługę wobec mnie.

Matthew zmarszczył czoło, bo słowo „prywatna” wzbudzało w nim niepokój.

– Czy pan O’Leary zamierza przetransportować tu swoją żonę?

Victor spojrzał na niego bacznie.

– Nie. Chciałbym, żebyś to ty do nich pojechał. Mieszkają w rozległej posiadłości na Long Island i będzie tam...

– To wykluczone! – Matthew przemaszerował do umieszczonego wysoko na ścianie małego, prostokątnego okna, wychodzącego na poziom ulicy. Patrzył na nogi ludzi przechodzących po chodniku, a serce w piersi waliło mu nierówno. Jak Victor mógł w ogóle zaproponować coś takiego? Wiedział, jak wiele dla Matthew znaczyła pomoc dla żołnierzy. Najmniejsze choćby opóźnienie w ich terapii mogłoby sprawić, że kolejny etap oddaliłby się o tygodnie, a może nawet miesiące. – Nie mogę opuścić swoich pacjentów.

– Doktor Marlboro może cię zastąpić do czasu twojego powrotu.

Matthew obrócił się.

– Doktor Marlboro nie ma pojęcia o tym, jaką pracę wykonuję z tymi ludźmi.

Victor nawet nie mrugnął.

– Możesz go w to wprowadzić przed wyjazdem.

Matthew otworzył usta, gotów wymienić całą listę powodów, dla których nie było to możliwe. Napotkawszy jednak stalowe spojrzenie Victora, odpuścił. Nie było sensu zdzierać gardła na wyjaśnienia, które jego przełożony odrzuciłby jedno po drugim.

– To nie wchodzi w rachubę, Victorze. A teraz, wybacz, muszę się przygotować na wizytę kolejnego pacjenta.

– Czy to nie ty wspominałeś w zeszłym tygodniu, że zapotrzebowanie na twoje zabiegi maleje? Że zastanawiasz się nad nowym kierunkiem swojej praktyki? To mogłaby być okazja, żeby sprawdzić twoje metody na kimś sparaliżowanym wskutek udaru.

To prawda. Liczba jego pacjentów malała. Większość z nich osiągnęło już maksymalne korzyści, jakie były możliwe w ich przypadkach, a tylko niektórzy nadal potrzebowali zabiegów, aby zapobiec atrofii mięśni. Chcąc zachować dobry poziom praktyki lekarskiej, Matthew musiał pozyskać więcej pacjentów. Jednakże na samą myśl o tak drastycznych zmianach, o tym, że może zajść konieczność zmiany ośrodka, wzdrygał się z niechęcią.

– Przepraszam. Może jeśli mogłaby tu przyjechać, wziąłbym to pod uwagę, ale ja nie mogę teraz stąd wyjechać. – Nie w sytuacji, gdy Phoebe jest w tak delikatnym stanie. Krople potu zbierały się pod kołnierzem Matthew, ale wytrzymał wzrok Victora.

Ten ostatni, skłoniwszy w końcu głowę, rzekł:

– Rozumiem, że to ważna decyzja. Szczególnie uwzględniając twoją osobistą sytuację. Ale proszę cię, żebyś się nad tym zastanowił. James O’Leary jest dla mnie niczym brat. Jeśli mógłbym zrobić coś, żeby mu pomóc, muszę próbować.

Gdy drzwi się zamknęły, Matthew ze świstem wypuścił powietrze. To była jedyna bitwa, której jego zwierzchnik nie mógł wygrać. Niezależnie od tego, jak bardzo czuł się dłużny wobec tego człowieka, Matthew nigdy nie mógł opuścić Toronto. Nie mógł zostawić Phoebe, by zajmować się jakąś bogatą kobietą.

Jego córka i dzielący jego los żołnierze potrzebowali go dużo bardziej.2

Deirdre po raz kolejny sprawdziła podstawowe dane mamy, porównała wyniki z ostatnimi zapisami w karcie i westchnęła cicho. Mama miała za sobą spokojną noc, a jej stan był stabilny. Sprawiała wrażenie bardziej ożywionej tego poranka i zdołała nawet zjeść trochę śniadania.

Chwała Ci, Panie!

Gdyby tylko teraz tata wrócił od Colleen z dobrymi wieściami, sytuacja wyglądałaby rzeczywiście dużo lepiej. Zamiast nadrabiać kawał drogi do domu na Long Island, ojciec pojechał do kamienicy na Manhattanie, gdzie mieszkała Colleen, żeby zadzwonić do wujka Victora i przespać się chwilę. Ale powinien już wrócić.

Mama zapadła znowu w drzemkę, więc Deirdre wymknęła się z pokoju po kawę. Skierowała się w głąb korytarza, jednak widok taty zmierzającego w jej kierunku sprawił, że natychmiast zapomniała o pragnieniu. Wyszła mu na spotkanie, zaniepokojona jego marsową miną.

– Jak się miewa matka? – zapytał bez zbędnych wstępów.

– Leży wygodnie i odpoczywa. Skontaktowałeś się z wujkiem Victorem?

Skrzywił usta w grymasie.

– Tak, rozmawiałem z nim. – Ująwszy ją za łokieć, pokierował do pustej poczekalni.

– Obawiam się, że nie przynoszę dobrych wiadomości. Victor nie zdołał przekonać doktora Clayborne’a, żeby przyjechał do Nowego Jorku.

– Tak mi przykro, tato.

– Chociaż podziwiam, z jakim oddaniem opiekuje się swoimi pacjentami, wolałbym, żeby na kilka tygodni zrezygnował trochę z tego i pomógł waszej matce. – Głośno wypuścił powietrze. – Wygląda jednak na to, że nic nie zachwieje jego postanowieniem.

– Znajdziemy kogoś innego. To niemożliwe, żeby był jedynym fizjoterapeutą.

Ojciec skrzyżował z nią zatroskane spojrzenia.

– Jest kilku lekarzy, którzy zajmują się takim leczeniem, tyle że w Anglii. Tam też sam doktor Clayborne uczył się tej metody.

Anglia? Nawet gdyby udało im się przekonać jakiegoś terapeutę do przyjazdu tutaj, podróż przez ocean oznaczałaby utratę cennego czasu.

Ojciec ujął jej ręce w swoje szorstkie dłonie i rzekł:

– Deirdre, chciałbym, żebyś pojechała do Toronto. Przekonaj tego lekarza, by zmienił zdanie.

Gdy dotarło do niej, co mówił, dziewczyna poczuła nagle, jak ścisnęło ją w środku.

– Och, tato, ja nie...

– Sam bym pojechał, gdybym wiedział, że cokolwiek osiągnę. Ale to ty znasz medyczne pojęcia. Mówicie tym samym językiem. Tylko ty możesz go przekonać, żeby tu przyjechał.

Była spięta do granic możliwości. Zrobiłaby wiele, by pomóc matce, ale jechać aż do Kanady?

– Proszę, Dee... – Jego niebieskie oczy zaszkliły się. – Mama zawsze mówiła, że potrafisz nawet rybę przekonać, by porzuciła ocean. Proszę, powiedz, że spróbujesz.

– Przepraszam, panie O’Leary? – W drzwiach pojawiła się pielęgniarka.

Wzrok Deirdre spoczął na wiklinowym wózku inwalidzkim u jej boku.

– Mamy wózek dla pańskiej żony, sir. Może, gdy się obudzi, moglibyśmy spróbować.

Twarz ojca zrobiła się ziemistoszara. Pielęgniarka zawahała się.

– Dzięki temu wózkowi będzie mogła wyjść z łóżka. Będzie mógł pan nawet wyprowadzić ją na podwórze, jeśli lekarz pozwoli.

W głowie Deirdre mignął obraz mamy siedzącej na wózku do końca życia. Nigdy nie będzie już mogła wspiąć się po schodach do sypialni. Nigdy nie pospaceruje po ogrodzie. Nie będzie biegać za wnukami. Coś ścisnęło gardło dziewczyny. Jeśli ten doktor Clayborne mógł uratować mamę od takiego losu, czyż nie było powinnością Deirdre użyć wszelkich możliwych środków, by przekonać tego człowieka, aby im pomógł?

Tata podziękował pielęgniarce, która oddaliła się zaraz korytarzem.

Deirdre wzięła głęboki wdech.

– Zrobię to, tato. Pojadę do Toronto.

Po wyrazie twarzy ojca widać było, że odczuł ulgę. Pochwycił ją w ramiona, mówiąc:

– Dziękuję ci. – Jego drżący szept był najlepszym potwierdzeniem tego, jak wielka była jego wdzięczność. Odsunął się i odchrząknął. – Dowiem się, kiedy odjeżdża najbliższy pociąg i dam znać Victorowi, żeby cię oczekiwał.

Deirdre skinęła, umacniając się w swoim postanowieniu. Uczyni, co tylko będzie trzeba, by przekonać tego mężczyznę do przyjazdu tutaj. A jeśli wciąż będzie odmawiał, wykorzysta ten wyjazd, żeby nauczyć się wszystkiego na temat tego rodzaju leczenia, jaki stosował, i przywiezie tę wiedzę do domu, by pomóc matce.

Tak czy inaczej, dopilnuje, żeby mama odzyskała sprawność i mogła chodzić.

Matthew wyszedł z gabinetu fizjoterapii i skierował się w stronę ciasnego pokoiku, który służył mu za biuro. Mógł wybrać sobie bardziej przestronne pomieszczenia na pierwszym piętrze, obok gabinetu doktora Fullmana, ale kierował się czysto praktycznymi względami, by być blisko miejsca pracy z pacjentami. Pomiędzy wizytami mógł wykonywać rozmowy telefoniczne, łyknąć trochę kawy i przejrzeć notatki dotyczące kolejnego pacjenta. Ponadto odosobnienie tego pomieszczenia dużo bardziej odpowiadało Matthew od ruchliwego otoczenia gabinetu doktora Fullmana.

Włączył światło i zamrugał kilka razy, jakby widział to miejsce po raz pierwszy, lekko zaskoczony tym, jak bardzo było zabałaganione. Kiedy ostatni raz tu sprzątał? Wysunął swoje krzesło i zanotował w pamięci, by później poświęcić trochę czasu na uzupełnienie papierów. Przesunął stertę książek na bok i znalazłszy parę okularów do czytania, nasunął je na czubek nosa.

Delikatne pukanie do drzwi przyprawiło go o rozdrażnienie.

– Tak?

Drzwi się otworzyły. Matthew uniósł brwi na widok olśniewającej młodej damy, która weszła do środka. Była ubrana w niebieską spódnicę i dopasowany żakiecik. Jej kapelusz skrywał większość kasztanowych włosów, poza starannym koczkiem upiętym na karku. Patrzyła na niego śmiało spojrzeniem swoich zielonych jak letnia trawa oczu.

Uświadomiwszy sobie nagle, że się gapi, zacisnął mocno usta i popatrzył na nią spode łba. Grymas ten zazwyczaj skutecznie odstraszał innych pracowników.

– Obawiam się, że pomyliła pani gabinet, panienko. Pewnie szuka pani lekarza z pierwszego piętra.

Kobieta, przechyliwszy głowę, odparła:

– Doktor Clayborne to pan, tak? Doktor Fullman powiedział mi, gdzie pana zastanę.

Nagle przeszył go lęk. Dlaczego Victor miałby przysyłać do niego jakąś kobietę? Przecież chyba nie próbował go znów wyswatać. Po ostatniej próbie Victora Matthew wyłożył jasno swoje stanowisko. Priscilla odeszła, a on nie miał zamiaru ponownie się żenić.

Marszcząc brwi, zdjął okulary.

– Ja jestem doktor Clayborne.

Kobieta posłała mu promienny uśmiech, ukazujący dołeczki w obu jej policzkach, a potem z wyciągniętą dłonią zrobiła krok w przód.

– Jestem Deirdre O’Leary. Miło mi pana poznać.

Choć dobre wychowanie kazało uścisnąć jej dłoń, Matthew po raz kolejny wykrzywił twarz w grymasie.

– Czego pani potrzebuje? Jak widać, jestem zajęty. – Wskazał gestem na zawalone biurko, ciesząc się teraz z tych stert papierów.

W jej niezwykłych zielonych oczach mignął gniew, ale kobieta szybko się opanowała i przybrała na twarz sztuczny uśmiech.

– Mogę usiąść? Właśnie przyjechałam z Nowego Jorku i jestem nieco zmęczona.

Nowy Jork. W głowie błysnęły mu ostrzegawcze światełka. Victor chyba nie zniżyłby się aż do tego... a może jednak?

– Jak sobie pani chce. – Machnął ręką w kierunku drugiego krzesła, zawalonego książkami i gazetami.

Niczym niezrażona młoda dama wzięła stertę i przerzuciła ją na chwiejący się już stosik w rogu biurka. Dłonią odzianą w rękawiczkę przetarła drewniane siedzisko, a potem przysiadła na krawędzi. Jej pogardliwe spojrzenie sprawiło, że nieco się zmitygował.

– W czym mogę pani pomóc?

Uniósłszy podbródek, odparła:

– Przyjechałam tu, by błagać o pańską pomoc, doktorze, dla mojej najdroższej matki, która jest sparaliżowana po udarze. – Jej piękne oczy zwilgotniały.

Matthew nie potrafił powstrzymać się przed zastanowieniem, czy te łzy były prawdziwe, czy stanowiły jedynie wybieg, by wzbudzić w nim współczucie. To była ulubiona sztuczka Priscilli.

Panna O’Leary wyjęła chusteczkę i ściskając ją między palcami, mówiła dalej:

– Wujek Vic... to znaczy, doktor Fullman bardzo pana chwalił. Jest przekonany, że może pan pomóc mojej matce odzyskać sprawność.

W jej spojrzeniu dostrzegł szczerość, która wzbudziła ukłucie współczucia w jego pancerzu opryskliwości. Ale to nie wystarczało, by przystał na jej prośbę.

– Obawiam się, że przez doktora Fullmana zmarnowała pani jedynie swój czas. Tłumaczyłem mu już, dlaczego nie mogę przyjąć pani matki jako pacjentki. Z pewnością w Nowym Jorku musi być jakiś wykwalifikowany fizjoterapeuta, który mógłby się podjąć leczenia.

Ktoś, kto nie będzie musiał zostawiać własnego dziecka, żeby to zrobić – dodał w myślach.

Nad jej lekko zadartym nosem pojawiła się drobna zmarszczka.

– Mój ojciec próbował kogoś znaleźć, proszę mi wierzyć. Ale nie ma nikogo, kto stosowałby takie metody, z jakich pan korzysta. Pańskie nazwisko jest dobrze znane nawet w Nowym Jorku.

Matthew uniósł brew.

– Odwoływanie się do mojej próżności nie zdoła mnie przekonać.

Jej policzki oblał rumieniec.

– To nie... – Wzięła wdech i ze świstem wypuściła powietrze.

Matthew wstał i zerknął na swój zegarek kieszonkowy. Pewnie już teraz nie zdąży zająć się papierami.

– Bardzo mi przykro, panno O’Leary, z powodu stanu pani matki, lecz obawiam się, że to niemożliwe, bym opuścił Toronto. A teraz proszę wybaczyć, ale mam umówionego pacjenta. – Jednego z wielu, których nie zamierzał opuścić, niezależnie od tego, jakich taktyk użyłaby ta kobieta.

Panna O’Leary podniosła się, przeszywając go pełnym determinacji spojrzeniem.

– W takim razie dobrze, doktorze Clayborne. Skoro nie chce pan ze mną pojechać, będę przyglądać się pańskim metodom, tak bym sama mogła je potem wykorzystać.

Zuchwałość, nie mówiąc już o czystym obłędzie tej dziewczyny, która zakładała, że może samodzielnie odtworzyć jego pracę, sprawiła, że Matthew o mało co nie roześmiał się w głos. Wpatrywał się w nią z otwartymi ustami, a potem zapytał:

– Skąd pani przekonanie, że zdoła się pani nauczyć metody, na opanowanie której ja musiałem poświęcić lata ćwiczeń?

Spojrzała na niego z wyniosłością.

– Tak się składa, że jestem studentką medycyny, doktorze, i mam też doświadczenie zdobyte podczas trzech lat pracy jako pielęgniarka. Mogę bez problemu nauczyć się pańskich metod. A teraz niech pan prowadzi, w przeciwnym razie spóźnimy się na umówioną wizytę.

Doktor Clayborne przewyższał wszystkich zrzędliwych, upartych lekarzy, z którymi Deirdre miała kiedykolwiek okazję współpracować. Gdy nie udało mu się odwieść jej od pomysłu dołączenia do ćwiczeń, jego pacjent – miły pan o nazwisku Worthington – wyraził zgodę, by Deirdre przyglądała się terapii, i Matthew nie miał już wyjścia. Mimo to ostentacyjnie ignorował ją na każdym kroku, odpowiadając na jej pytania zaledwie pojedynczymi chrząknięciami.

Teraz Deirdre obserwowała, jak lekarz kończył pracę. Gdyby nie był taki posępny, można byłoby go nawet uznać za atrakcyjnego. Jasnobrązowe włosy zaczesywał do tyłu, odsłaniając tym samym wysokie czoło i podkreślając przenikliwe niebieskie oczy. A jednak była w nim jakaś surowość, która wskazywała na ten mur, który wzniósł dookoła siebie. Nawet w stosunku do swojego pacjenta nie okazywał zbyt wiele emocji.

Jak tylko pan Worthington opuścił gabinet, doktor Clayborne zwrócił się do niej:

– Mam nadzieję, że otrzymała pani informacje, których pani potrzebowała. A teraz proszę mi wybaczyć, ale muszę odbyć parę rozmów telefonicznych w moim biurze.

– Dobrze. – Deirdre wzięła swoją torebkę i wyszła za nim. – O której godzinie ma pan jutro pierwszego pacjenta?

Zmierzył ją wzrokiem pełnym niedowierzania.

– Chyba nie zamierza pani rzeczywiście uczestniczyć we wszystkich moich zajęciach?

– Nie we wszystkich – odparła słodko. – Tylko tych w przyszłym tygodniu, do czasu, gdy upewnię się, że będę w stanie sama sobie poradzić.

Jego twarz zrobiła się nagle czerwona.

– A niech...

– Niestety, takie są właśnie wytyczne wujka Victora. – Uniosła brew i ledwie powstrzymała się, by nie mrugnąć do niego, gdyż obawiała się wybuchu furii.

Mężczyzna jeszcze mocniej zacisnął usta i gwałtownie wybiegł na korytarz, zmierzając w stronę schodów.

Kiedy szła za nim, poczuła wyrzuty sumienia za swoje impulsywne zachowanie. Miała być czarująca, namówić go, by jej pomógł, a nie robić sobie z niego wroga. Niezależnie od tego, jak bardzo go nie lubiła, musiała go przeciągnąć na swoją stronę... dla dobra matki.

– Doktorze Clayborne, proszę poczekać! – zawołała, zatrzymując się u szczytu schodów, by złapać oddech. – Chyba niezbyt fortunnie zaczęliśmy. Może moglibyśmy usiąść przy kawie i porozmawiać w bardziej cywilizowany sposób? – Posłała w jego stronę uśmiech, który miał być ujmujący.

Mężczyzna spiął się jeszcze bardziej.

– Nie, panno O’Leary. Nie możemy. Właśnie idę do doktora Fullmana, żeby powiedzieć mu...

– Matthew. – Wujek Victor wyłonił się zza rogu z promiennym uśmiechem na ogorzałej twarzy. – Cóż za miłe, choć nie tak niespodziewane, spotkanie.

– Czy moglibyśmy zamienić słówko na osobności, sir? – Suchy ton doktora Clayborne’a wskazywał na jego niezadowolenie.

Wujek Victor zerknął na Deirdre, a potem znów popatrzył na doktora Clayborne’a.

– Mogę poświęcić parę minut, ale nalegam, by dołączyła do nas Deirdre, gdyż to z pewnością jej dotyczy.

Wujek Victor ruszył korytarzem, nie pozostawiając doktorowi Clayborne’owi szansy na dyskusję. Pozostali poszli za nim do szerokiego holu wejściowego, gdzie przy dużym biurku siedziała kobieta, stukając na maszynie do pisania. Gdy tylko ich spostrzegła, podniosła się z krzesła i rzekła:

– Pańskie wiadomości, sir. – Wręczyła wujkowi Victorowi kilka świstków.

– Dziękuję, panno Howard. Proszę dopilnować, aby nam nie przeszkadzano.

Zaprosił gestem swoich gości, by przeszli do gabinetu. Deirdre weszła dostojnie i zajęła miejsce. Trzymała na kolanach zaciśnięte razem dłonie i w duchu modliła się, by udało się dotrzeć do tego trudnego człowieka.

Być może z pomocą Bożą i wsparciem wujka Victora uda im się przemówić doktorowi Clayborne’owi do rozsądku.

Matthew podszedł do okna na przeciwległym końcu gabinetu. Jeśli Victor sądził, że on ustąpi z powodu obecności panny O’Leary, grubo się mylił.

Krzesło skrzypnęło pod Victorem, gdy ten siadał.

– Hm, Matthew, powiedz, z czym chciałeś do mnie przyjść?

Matthew zmierzył surowym wzrokiem przełożonego. Włożył wiele wysiłku, by opanować głos.

– Przeraża mnie pańska zuchwałość, sir. Wyraźnie powiedziałem, dlaczego nie mogę się podjąć leczenia tej pacjentki, a pan zaprosił tu jej rodzinę, by mnie przekonywać.

Panna O’Leary zerknęła na Victora, jakby nie wiedziała, jakiej reakcji się spodziewać. Victor zaś po prostu patrzył na niego badawczo z dłońmi złożonymi na brzuchu.

– Przykro mi, że jesteś tak niezadowolony, mój chłopcze. Kiedy odmówiłeś mojej prośbie, zaprosiłem Deirdre, by przyjechała i przyglądała się twoim metodom terapeutycznym. Jako studentka medycyny będzie osobistą opiekunką pani O’Leary po jej wyjściu ze szpitala.

Matthew nie był do końca przekonany, więc nic nie powiedział na te słowa Victora.

– Nie będę ukrywał – mówił dalej doktor Fullman – iż liczyłem, że kiedy poznasz Deirdre i dowiesz się więcej na temat stanu jej matki, być może zmienisz zdanie. Zwłaszcza w świetle tego, że sam wspominałeś, iż chciałbyś kiedyś stosować te metody wobec osób cierpiących po udarze. – Jego wąsy drgnęły. – Jednak niestety, widzę, że przysłużyłem się tylko twojemu zagniewaniu. Za co też serdecznie przepraszam.

Matthew westchnął głośno. Choć nie do końca wierzył w tę historię, ufał, że Victor miał dobre intencje.

– Chyba... możliwe, że trochę... zbyt mocno zareagowałem.

Wydawało mu się, że panna O’Leary prychnęła, ale nie śmiał nawet na nią spojrzeć.

Victor podniósł się zza biurka.

– Zatem będziecie współpracować z Deirdre i pozwolisz jej przyglądać się swoim zajęciom? – Jego ton wyrażał raczej rozkaz niż pytanie.

Matthew dopiero wtedy zerknął na kobietę i dostrzegł cień nadziei w głębi jej spojrzenia.

– Jest jednak jedna mała rzecz. Ja, nawet mając medyczne wykształcenie, potrzebowałem ponad roku, żeby opanować te metody terapii. Obawiam się, panno O’Leary, że nie zdoła się pani nauczyć tego w tydzień.

Kobieta wstała z niezaprzeczalną gracją.

– Cokolwiek mogę zrobić dla dobra mojej matki, nie będzie stratą czasu.

Matthew wiedział, kiedy ustąpić. Westchnął i wzruszył ramionami.

– O ile tylko nie będzie pani przeszkadzać moim pacjentom, wydaje mi się, że nie powinno to nikomu przynieść szkody.

Olśniewający uśmiech rozpromienił jej oblicze.

– Dziękuję, doktorze. Będę bardzo wdzięczna.

Zanim zdołał powiedzieć coś jeszcze, u drzwi rozległo się gwałtowne pukanie i w wejściu pojawiła się głowa panny Howard.

– Przepraszam, że przeszkadzam, sir – zaczęła. – Ale jest pilny telefon do doktora Clayborne’a. – Kobieta odwróciła się, a w jej oczach widać było morze współczucia. – Chodzi o pańską córkę.

Przypływ paniki niemalże uniemożliwił mu oddychanie. Niania dzwoniła do niego do pracy tylko wtedy, gdy wydarzyło się coś poważnego. Wypadł z pokoju, nie pożegnawszy się nawet, myśląc jedynie o tym, by dotrzeć do córki, zanim będzie za późno.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: