Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Psy wojen - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
13 września 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Psy wojen - ebook

WOJNA, KREW I KONTRAKT!

Byli członkowie GROM-u, antyterrorysta z jednostki specjalnej, żołnierz FORMOZY, gangster, a potem świadek koronny oraz młokos z prowincji szukający przygód i zarobku – co ich wszystkich łączy? Wszyscy na pewnym etapie życia zostali najemnikami: czy to w Legii Cudzoziemskiej, w firmach ochroniarskich w Iraku i Pakistanie, czy w ochronie statków przed piratami.

Dziennikarz Krzysztof Wójcik przeprowadził wywiady z kilkoma najemnikami, którzy przewinęli się przez światowe fronty, od Indochin lat 50. ubiegłego wieku, po współczesny Irak, Afganistan czy Pakistan. Książka ta zawiera ich osobiste historie, barwne wspomnienia spisane soczystym językiem. Bogactwo szczegółów, żywe emocje i zróżnicowane losy bohaterów dają wyjątkowy wgląd w ciężką służbę najemnika.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8062-852-6
Rozmiar pliku: 5,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Wojna w Wietnamie to moje dzieciństwo. Chodziłem jeszcze do przedszkola, miałem chyba z pięć lat, gdy pierwszy raz usłyszałem o bitwach w Indochinach.

Kiedy rodzice nie mogli się mną zajmować, zostawiali mnie u dziadków. Babcia wieczorem leżała na kanapie i w okularach o grubych szkłach czytała książki. Ja zasypiałem w pokoju obok. Dziadek zawsze siedział na fotelu przy kanapie. Nie czytał mi do snu książek, tylko opowiadał o wojnie w Wietnamie. Dla kilkulatka to były niesamowite historie. Lepsze niż wszystkie bajki. No i żaden z moich kolegów z przedszkola nie mógł pochwalić się dziadkiem, który walczył w Legii Cudzoziemskiej w dalekiej Azji. To był inny świat…

Pamiętam ciepłe światło lejące się przez niewielkie dziurki metalowej lampki wiszącej na ścianie, kiedy dziadek godzinami opowiadał o dżungli i Wietnamczykach. Czułem się, jakbym sam stał po pas w bagnie, a wokół wiły się kolorowe węże i pływały krokodyle. W zaroślach czaiły się dzikie koty i cały czas trzeba było uważać na jadowite pająki i skorpiony.

Jako dziecko poznawałem historię pierwszej wojny w Indochinach. Była mi ona bliższa niż „nasza” II wojna światowa i późniejsza, wietnamsko-amerykańska nagłaśniana przez komunistyczną propagandę. Już wtedy znałem takie nazwy jak Sajgon czy Dien Bien Phu, a dźwięcznie brzmiący Légion Étrangère obrastał chłopięcą legendą.

Jako nastolatek pierwszy raz oglądałem Czas apokalipsy i choć to opowieść o drugiej wojnie w Indochinach, to ciarki przechodziły mi po plecach. Jak sen wracało do mnie dzieciństwo. Wtapiałem się wręcz fizycznie w obraz dzikiej rzeki i dżungli, które powoli wciągały i unicestwiały kapitana Willarda i pułkownika Kurtza. Powracały wspomnienia i historie dziadka Zygmunta.

Jednak jego opowieści nie odkrywały całej prawdy. Przez lata skrywał przede mną obraz prawdziwej wojny, a malował jedynie szczegółowe obrazy egzotycznej przyrody i Wietnamczyków w charakterystycznych stożkowych kapeluszach – non la (trzeba je nosić, żeby mrówki nie spadały z drzew za kołnierz).

Dziadek Zygmunt oszczędzał mi opowieści o rozrywanych ciałach i masakrach cywilów, jakich dokonywali legioniści. Wówczas wojna w Wietnamie była dla mnie nieustającymi patrolami w dziewiczej dżungli, przez którą żołnierze musieli przedzierać się z maczetami, tworząc korytarze w gąszczu zieleni. Byli trochę jak pierwsi konkwistadorzy.

Dziadek w te wojenne historie gęsto wplatał francuskie zwroty. Czasem prosiłem go, żeby kolejne zdania mówił najpierw po polsku, a potem po francusku. Niesamowicie się czułem, gdy śpiewny język znad Sekwany rozbrzmiewał w pokoju, gdy za oknem padał śnieg, a ja wyobrażałem sobie klimat dżungli południowego Wietnamu. Dziadek świetnie mówił po francusku, tak że w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Komunikacji w Gdyni, gdzie jeździł autobusem, przezywali go Francuzem. Z tego pseudonimu byłem dumny.

Dopiero wiele lat później dziadek Zygmunt opowiedział mi, co naprawdę działo się w Wietnamie. Tym razem opisywał, jak legioniści mordowali cywilów. Zamęczali na śmierć kobiety i dzieci, by wymusić zeznania na temat pozycji partyzantów Viet Minhu. Opisywał metody przesłuchań wykorzystywane przez obie strony. Z przekonaniem mówił, że lepiej było tam zginąć, niż dostać się do niewoli. I nieważne, po której stronie się walczyło. Równie bezwzględnie z jeńcami postępowali tak Francuzi, jak i Wietnamczycy. Dziadek, kiedy dostawał rozkaz, też mordował.

Ta wojna jawiła mi się jako dziwna, bo choć francuska, to zarazem bardziej międzynarodowa mi się wówczas wydawała. Dziadek opowiadał, że wśród legionistów Francuzów nie było zbyt wielu. Oficerowie, owszem, ale trzon armii tworzyli obcokrajowcy – Niemcy, Polacy, Rumuni, Chorwaci i uciekinierzy z Sowietów. Dziadek nigdy nie powiedział o sobie „najemnik”, choć w rzeczywistości nim był. Wszyscy oni byli najemnikami.

Kiedy wiele lat później rozmawiałem z oficerem GROM-u, on też unikał tego słowa. Teraz mówi się kontraktor, bo to lepiej brzmi, choć zasada jest ta sama. Żołnierz najemny podpisuje kontrakt i bierze udział w konflikcie zbrojnym pod flagą innego państwa. Obecnie coraz częściej to służba obcej korporacji, bo wojny przeobrażają się w przedsięwzięcia biznesowe, gdzie wiodącą rolę odgrywają Private Military Companies, czyli prywatne armie najemników.

Wbrew powszechnemu mniemaniu niewielu naszych żołnierzy pracowało dla PMC. Wyjątkiem jest Legia Cudzoziemska, do której – szczególnie po upadku PRL-u – zaciągało się wielu Polaków. Jak mówił mi żołnierz GROM-u, po krótkim boomie na kontraktorów w obcych firmach mogło służyć najwyżej kilkunastu komandosów tej elitarnej polskiej jednostki, która jako pierwsza miała kontakt z najemnikami PMC w Iraku i Afganistanie. To właśnie z GROM-u rekrutowali się pierwsi kontraktorzy.

Gdyński biznesmen Ryszard Krauze z uwagi na swą znajomość z twórcą GROM-u generałem Sławomirem Petelickim jako pierwszy stworzył prywatną armię ochroniarzy. Ryzyko dużo mniejsze, a można zarobić co najmniej kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie. To najłatwiejsza kasa dla byłych komandosów GROM-u, ALFY czy Formozy. Byli żołnierze chętnie zasilają oddziały polskich miliarderów. Można ich znaleźć u Krauzego, Kulczyków czy Niemczyckiego, bo tu nie muszą narażać życia, jak podczas kontraktu dla PMC w Iraku bądź Afganistanie. Prywatną armię byłych GROM-owców stworzył też prezes PiS Jarosław Kaczyński.

Były oficer GROM-u tłumaczy: W Polsce nie ma nadzoru nad tym, co robią po służbie byli żołnierze czy funkcjonariusze. W USA jest Departament Stanu. Tam przechodzi się do rezerwy, ale jeśli rząd potrzebuje człowieka o danej specjalności, to go powołują i wysyłają na misję. Po wojsku jako paramedycy trafiają do SWAT czy straży pożarnej i stamtąd na misje. Armia się o nich upomina. Człowiek jedzie, wraca i z powrotem do SWAT.

Pierwsze wyjazdy polskich kontraktorów do Iraku przynosiły jak na nasze warunki wielkie pieniądze. Krążyły legendy o zarobkach rzędu trzydziestu tysięcy dolarów miesięcznie – tysiąc dolarów za dzień pracy w Bagdadzie. W rzeczywistości kwoty były o połowę niższe. Mogły sięgać dwudziestu tysięcy dolarów za miesiąc kontraktu.

Mówi były szef GROM-u pułkownik Dariusz Zawadka: To duże pieniądze, ale pojawiał się też problem dla kogoś, kto pracował za granicą rok czy dwa. Wracał do Polski i był kompletnie oderwany od rzeczywistości, bo znalezienie tu pracy za porównywalne pieniądze było niemożliwe. Tam był panem samego siebie. Pracował w teamie, bo zagrożenie dotyczyło wszystkich. Tu przyjeżdża i ktoś mu nie daje piętnastu tysięcy dolarów, tylko tysiąc. To co ma powiedzieć? Dodatkowo trafia wśród ludzi, z których każdy ma drugiego w dupie i tylko patrzy, jak oszukać współpracownika.

Kontraktorzy mieli też kłopot z aklimatyzacją po powrocie. W Iraku czy Afganistanie zarabiali duże pieniądze za realne nadstawianie karku i zagrożenie życia, a polski rynek nie potrzebuje takich kompetencji.

Były żołnierz GROM-u dodaje: To są fajne doświadczenia do opowiadania przy piwie. O atakach, strzelaninach, terrorystach samobójcach, bombach i minach pułapkach można posłuchać w knajpie, ale pracodawca w Polsce zapyta, co możesz mi zaoferować tu na miejscu? Nikt nie atakuje mojej firmy. Nie jeżdżę pancernym samochodem i nikt do mnie nie strzela. Nie mam przed firmą ułożonych worków z piaskiem. Więc tak naprawdę co możesz mi zaproponować? Jeśli miałbym ci dać dwadzieścia złotych, to musisz mi przynieść czterdzieści. Wówczas się okazuje, że były kontraktor ma mało do zaoferowania i trudno przekonać biznesmena o zagrożeniach i konieczności inwestycji w ochronę. Zabezpieczenia takie jak w Iraku czy Afganistanie w Polsce są po prostu niepotrzebne.

Kłopoty z powrotem do normalnego życia obrazują historie najemników, którzy po przyjeździe do kraju zachowywali się tak, jakby nadal byli na misji. Mordowali, porywali, w kraju zostali przestępcami. Losy Radosława Perlaka czy Marka Kłosińskiego wpisują się w ten schemat. Obydwaj po epizodach w Legii Cudzoziemskiej trafili z wieloletnimi wyrokami do kryminału. Ilu było podobnych? Nie wiadomo, bo nie prowadzi się takich statystyk.

Polscy kontraktorzy służyli w Iraku i Afganistanie. Trzech byłych komandosów zginęło, pracując dla PMC. Zbierając materiały do tej książki, rozmawiałem z ich przyjaciółmi. Niesamowite historie opowiedzieli kontraktorzy, którzy chronili geologów z Geofizyki Kraków po porwaniu i morderstwie Piotra Stańczaka w Pakistanie w 2009 roku. Naszego inżyniera zabili talibowie, bo pakistańskie władze i rząd RP nie spełnili ich żądań. „Biały” i „Szilu” chronili polskich inżynierów w północnym i południowym Pakistanie, gdy ci pracowali nad mapowaniem złóż ropy i gazu dla światowych korporacji naftowych.

Jednak po boomie na firmy PMC na początku XXI wieku rynek się zepsuł. Obecnie kontraktorzy mogą tylko marzyć o gażach liczonych w dziesiątkach tysięcy dolarów. W ochronie lotniska w Afganistanie można dostać dwa i pół tysiąca dolarów. Nie ma mowy o milionowym ubezpieczeniu dla rodziny w razie śmierci kontraktora.

Obecnie najmodniejszy kierunek to Afryka i ochrona statków przed piratami. Tam jednak stawki też dramatycznie spadły.

Pułkownik Zawadka dodaje: Dziś nie ma już w ochronie wielkich pieniędzy. Kontraktorzy śpią na barkach-hotelach w tragicznych warunkach. Kiedyś każdy tylko patrzył, ile to będzie dolarów dziennie. Teraz można o tym zapomnieć.

Ta książka zawiera historie kilku najemników, którzy przewinęli się przez światowe fronty od Wietnamu po Irak i Pakistan. Chronili przed piratami statki pływające u wybrzeży Afryki. To opowieści ludzi, którzy powierzyli mi swoje przeżycia i uczucia. Z uwagi na bezpieczeństwo bohaterów i ich rodzin niektóre nazwiska i pseudonimy zostały zmienione.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: