Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rozproszone Mroki - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 października 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
10,50

Rozproszone Mroki - ebook

Położyła swoją drobną, dziewczęcą dłoń na jego głowie i delikatnie pogłaskała go po włosach. Walczyła ze sobą, nie mając pojęcia, co się z nią dzieje. Jak dotychczas uważała się za silną, niezłomną i wierną swoim ideałom. Jednak teraz nie mogła się opanować. Ujęła głowę Gerensa w dłonie, podniosła ją do góry i spontanicznie pocałowała go w usta. Jej drżące, ciepłe wargi po raz pierwszy przylgnęły do ust mężczyzny. Przez chwilę spijała słodycz, by w końcu nadludzkim wysiłkiem odepchnąć wybranka swego serca od siebie.


Bohaterami powieści „Rozproszone Moce” są ludzie bez tożsamości, samotnicy, porzucone dzieci, osoby z mrocznymi sekretami i nikczemnicy. Najgorszym z nich jest arcybiskup naznaczony znamieniem w postaci krzyża. Jest on bowiem wysłannikiem piekieł o anielskiej twarzy.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65714-20-6
Rozmiar pliku: 448 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

WRASTAJĄCE KORZENIE

Nad wysokimi górami, nieprzystępnymi borami oraz połaciami udekorowanych perlistymi kroplami rosy łąkami królowała noc.

Towarzyszyła jej cisza. Cisza, która była nieodzownym atrybutem tego miejsca. Cisza mącona jedynie szumem górskiego potoku
i szeptem wiatru w liściach drzew, trawie i oczeretach.

Wydawało się, że wszystko śpi, utulone w mglistych oparach. Nic bardziej mylnego – o tak później porze wyruszyli na łowy drapieżcy. W powietrzu unosiły się sowy i nietoperze; w smolistej czerni przemykały lisy, kuny i łasice; w trawie pełzały żmije; pomiędzy gałęziami drzew tkały misterne sieci pająki. Każdy z łowców cierpliwie czekał i znienacka uderzał, chwytając w śmiertelne szpony zaskoczoną ofiarę. Czasami nocną ciszę zakłócił przeraźliwy – mrożący krew w żyłach – pisk konającego zwierzęcia; czasami okrzyk triumfu łowcy nad pokonanym. Tylko pająki bezgłośnie pożerały złapanego w pajęczynę owada.

Pośród dzikiej scenerii skalistych gór i nieprzystępnych borów ukryty był kamienny domek. Co najmniej w promieniu pięciu kilometrów od niego nie znajdowało się żadne inne domostwo.

W jednej z izb chatki spał rudowłosy mężczyzna. Nagle z objęć Morfeusza wyrwało go szczekanie psów. Zerwał się z łóżka, założył na nogi wykoślawione buty i sięgnął po stojącą przy łóżku fuzję. „Kto to może być? Kogo tutaj przyniosło o tak późnej porze?” – pomyślał.

Narzucił na siebie kurtkę, uchylił drzwi i wyszedł na zewnątrz. Jego wyostrzony słuch wychwycił szepty po drugiej stronie muru.

Mężczyzna z natury był ostrożny, ale ze strzelbą w dłoni czuł się bezpieczny.

– Hej, kto tam?! Mówcie coście za jedni, bo poszczuję was psami albo powystrzelam jak kaczki! – krzyknął buńczucznie.

– Gospodarzu, miej litość i wpuść nas do środka. Jesteśmy potrzebującymi pomocy wędrowcami – odezwał się zza muru chrapliwy głos.

– Jak się tutaj znaleźliście i to o tak późnej porze?!

– Zabłądziliśmy w tym przeklętym labiryncie dróg, na dodatek uszkodziliśmy powóz i nie mamy pojęcia, w którą udać się stronę – odpowiadał mu ciągle ten sam głos.

– Posłuchaj mnie uważnie, draniu, gdyż, jak się domyślam, jesteś hersztem tej parszywej bandy. Mam dobre serce i zrobię dla was wyjątek. Uchylę boczną bramkę i jeden z was wejdzie do środka. Nie próbujcie żadnych sztuczek, bo przeklniecie dzień, w którym się urodziliście.

Na moment zapanowała cisza.

Do czujnych uszów Bothana, tak bowiem nazywał się gospodarz, docierały tylko pojedyncze słowa i strzępy rozmów. Najwidoczniej przebywający za bramą ludzie się naradzali.

Doskonale zdawał sobie sprawę z grożącego mu niebezpieczeństwa, gdyż na to ustronie coraz częściej zapuszczały się podejrzane typy.

Miał rację. Za bramą czaili się travellersi – etniczny odłam wędrowców. W większości byli to osobnicy spod ciemnej gwiazdy działający w zorganizowanych grupach. Mając świadomość, że ludzie w miastach nie są im zbyt przychylni, postanowili zastosować swoje niecne sztuczki wobec wiejskiej ludności. Rzeczywiście – łatwowiernych nie brakowało.

Wróżyli ludziom z fusów, kart i ręki. W międzyczasie kradli
i plądrowali. Podczas gdy jedna z kobiet kładła kabałę, inni ładowali do worów jaja, kury, kaczki i gęsi. Ostatnio dopuścili się jeszcze bardziej haniebnych czynów: zamordowali bogatego rolnika oraz porwali dziecko.

Wydawali się spłoszeni, gdyż obawiali się, że ich tropem podąża policja.

Wąsaty łotr z szeroką blizną na policzku wsunął się w szczelinę uchylonej bramki, którą Bothan natychmiast za nim zatrzasnął i zamknął na zasuwę. Do nóg zbira przyskoczyło tuzin rozwścieczonych wilczurów. Oprych odruchowo zasłonił się rękami, bojąc się, że zostanie rozszarpany na strzępy. Od niechybnej śmierci uratował go gospodarz, przywołując do siebie rozjuszone psy.

Bothan zlustrował zbira uważnym spojrzeniem.

– Idź przodem i pamiętaj, że trzymam cię na muszce. Jeden podejrzany ruch, a zrobię z ciebie sito – powiedział podniesionym głosem, celując oprychowi w brzuch i obserwując go bacznie spod krzaczastych brwi.

Przybysz powiedział gospodarzowi, że koło powozu, którym podróżowała banda, zostało uszkodzone i muszą je wymienić. Bothan wspaniałomyślne odstąpił im jedno ze swoich. Jedyne, czego w tej chwili pragnął, to jak najszybciej pozbyć się zgrai nieproszonych gości.

Wpuszczony do środka jegomość lustrował świńskimi oczkami posesję. Zbliżył się do Bothana i poprosi go o żywność. W rozliczeniu zaproponował mu kobietę. Oczywiście nie za darmo. Interes to interes – będzie musiał mu sporo dopłacić. W pierwszej chwili Bothan uznał jego ofertę za niedorzeczną, ale po głębszym namyśle zapytał go drżącym głosem:

– Kobieta? Prawdziwa kobieta? – pragnął się upewnić.

Szef bandy dobrze znał się na ludziach i od razu zwietrzył dobry interes. Wszak handel żywym towarem był podstawą jego egzystencji.

Przyprowadził ją na postronku – jak krowę na spęd bydła. Podążała za nim pokornie, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Mężczyzna ujął ją za podbródek i zmusił, aby spojrzała na Bothana.

– Ile za nią chcesz, łotrze?

– Dziesięć złotych liwrów i będzie twoja. Od razu oświadczam ci, że nie przyjmuję czeków ani banknotów.

– Ile?! Zwariowałeś, przecież dałem ci koło, mleko, dwa bochenki chleba i trzy sery! Sześć i ani centyma więcej.

– Młoda, zdrowa i silna; zna się na ziołach i medycynie. Zastanów się dobrze. Do tego ma wszystkie zęby. Nie wierzysz? – zrobił ruch w kierunku skulonej niewiasty, jakby zamierzał siłą otworzyć jej usta.

– Co robisz, durniu?! Nie jesteśmy na targu niewolników! – żachnął się Bothan. – Siedem. To moje ostatnie słowo.

– Żartujesz sobie ze mnie. Widzę, że się nie dogadamy – i odwrócił się na pięcie.

Umysł Bothana pracował na zwiększonych obrotach; serce waliło mu jak młotem; myśli przelatywały mu przez głowę jak błyskawice. Wahał się, wahał, aby w końcu wykrzyknąć:

– Osiem!

Herszt bandy zatrzymał się w pół kroku, popatrzył na niego uważnie, roześmiał się i potakująco kiwnął głową.

– Masz szczęście, że mi się spieszy. Osiem, niech ci będzie. Wiedz jednak, że ta kobieta jest silna jak wół – możesz ją nawet zaprzęgnąć do pługa. Będziesz miał teraz w domu gospodynię, służącą i kochankę – powiedział rozbawionym głosem.

Po dobitym targu, Bothan przejął w dłonie sznur i krzyknął:

– Już was tutaj nie ma, hultaje! Uciekajcie mi stąd jak najdalej! Żadnych sztuczek, rozumiecie?! Brać ich! – krzyknął w kierunku psów, a te jak oszalałe rzuciły się w kierunku bramy. – I żebym was tutaj więcej nie widział! – wygrażał zaciśniętą pięścią, zatrzaskując bramkę.

Odetchnął z ulgą – zagrożenie minęło. Na powrót poczuł się bezpieczny – wysoki mur i solidna brama oddzielały go od obwiesiów. Ścisnął w dłoni powróz i podążył w kierunku kamiennego domku.

Czasami Bothan był zagubiony jak małe dziecko. Niezdolny do podejmowania samodzielnych decyzji. Wszędzie wietrzący podstęp.

– Muszę się zastanowić, plączą mi się myśli. Wybacz mi… – bełkotał do kobiety trzęsącym się głosem, wiążąc sznur do wmurowanego w ścianie haka.

Wszedł do chatki, wyciągnął z kredensu butelkę i pociągnął
z niej spory łyk wódki. Zawsze w ten sposób dodawał sobie odwagi. Obtarł rękawem usta i wyszedł na zewnątrz. Krążący w żyłach alkohol spowodował, że wszystko wydało mu się prostsze.

– Będziesz tej nocy spała w stajni. Przyniosę ci koc i coś do zjedzenia. Jutro porozmawiamy. Jeżeli przekonasz mnie do siebie, uczynię cię gospodynią. Mało powiedziane – panią tych włości – mówił uniesionym głosem.

Wiedział już, że nie zaśnie do rana. Ciągle bowiem miał przed oczyma twarz kobiety i targały nim wyrzuty sumienia. Postąpił
z nią gorzej niż z psem. Potraktował ją tak, jak kiedyś potraktowano jego. A więc nie nauczył się niczego i bezmyślnie powiela metody swoich dawnych gnębicieli.

W jego prostackim mniemaniu w obskurnej stajni przebywała jego własność. Czuł się prawowitym panem kobiety, gdyż kupił ją, dokonując uczciwej transakcji. Postanowił, że wkrótce uczyni ją swoją służącą i uzyska dostęp do jej ciała.

„Mój Boże! Czy to możliwe, abym obcował z kobietą i zaznał
z nią cielesnej rozkoszy?!” – myślał.

Jak dotychczas mu się to nie udało, chociaż próbował. Być może tej nocy uśmiechnęło się do niego szczęście i teraz już do woli będzie mógł sycić się słodkimi ustami; dotknie aksamitnej skóry, ud, piersi… łona! Na tę myśl zakręciło mu się w głowie i zadrżał z podniecenia.

Postanowił, że jutro z samego rana rozpocznie ostrożne podchody, chociaż nie miał zielonego pojęcia, jak się do nich zabrać.

Keira – tak na nią wołano od dziecka. Prawdę mówiąc nie znała swojego prawdziwego imienia ani nazwiska. Nie posiadała też żadnego dokumentu tożsamości ani nie widniała w żadnym rejestrze. Była po prostu zagubioną w przeogromnym świecie ludzką kruszyną.

Przekazywano ją sobie z rąk do rąk. Żyła przez lata w przygodnych grupach, w których zawsze utożsamiana była z przybłędą. Pełniła rolę popychadła i zapchajdziury. Wysługiwano się nią i nikt się z nią nie liczył. Ot, takie zupełne nic – zero. Nazywano ją szmatą, ladacznicą, wywłoką i wykorzystywano seksualnie. Jedno z urodzonych przez nią dzieci zostało sprzedane, drugie poroniła.

Większość czasu spędzała w cygańskiej karawanie, podróżując
z miasta do miasta. Wróżyła ludziom z kart, sprzedawała zioła oraz wonne olejki. Czasami pobłądziła; czasami uczyniła coś wbrew własnej woli. Znosiła swój los z pokorą, cierpliwie wyczekując szansy. Nie przejmowała się zbytnio tym, że przyprowadzono ją tutaj na powrozie, a pierwszą noc spędziła w oborze. To nieważne, że śmierdziało gnojem i kąsały ją muchy.

To nic! Musi się poświęcić. Wytrzyma. Miała nadzieję, że wreszcie nadszedł kres jej wędrówki i rozpoczyna się nowy rozdział w jej życiu. Może, nawet, uda jej się tutaj założyć rodzinę. Rodzinę, której dotychczas nie miała; rodzinę, której ponad wszystko pragnęła; rodzinę, z której byłaby dumna.

Bothan miał trzydzieści lat. Ci co go znali nazywali go „kozim pasterzem” lub „baranim bobkiem”. Nie można go było posądzić
o to, aby załapał się na listę najgustowniej ubierających się mężczyzn. Przedstawiał się raczej dziwacznie, sprawiając w swoim źle dobranym ubraniu osobnika, który dopiero co włamał się do sklepu z używanymi ciuchami. Wyśmiewano się z jego prostackich manier. Świat wchodził w epokę komputerów, ludzie poruszali się nowoczesnymi samochodami, a on sprawiał wrażenie, jakby ciągle tkwił w średniowieczu.

Nie dziwota: edukacja Bothana zakończyła się na czterech klasach szkoły podstawowej. Ledwo potrafił czytać i pisać oraz poznał tylko elementarne zasady matematyki.

W wyniku fatalnego zbiegu okoliczności został ostatnim członkiem rodu. Jedynymi zasobami, które posiadał, było zaniedbane gospodarstwo rolne, zdezelowany traktor i kilka wysłużonych maszyn rolniczych. W jego domu nie było bieżącej wody, centralnego ogrzewania ani elektryczności.

Nie potrafiąc dopasować się do zmieniającego się otoczenia, stawał się odludkiem i samotnikiem.

Przy stole panowało krępujące milczenie. Siedzieli naprzeciwko siebie – dwoje zupełnie obcych sobie ludzi. Uciekali z oczami na boki; unikali wzroku. Jedli w milczeniu chleb z masłem, ser i popijali kawę.

Bothan był nieokrzesany, brakowało mu ogłady i nie miał doświadczenia w obcowaniu z kobietami. Za każdym razem, gdy znajdował się w pobliżu niewiasty, paraliżował go paniczny strach.

Keira ukradkiem obserwowała gospodarza i lustrowała otoczenie. Podniosła oczy i odważnie spojrzała w twarz Bothana.

– Dzisiaj wieczorem wykąpiemy się razem i prześpimy w jednym łóżku – powiedziała cichym głosem.

– Co?! – wykrzyknął jak oparzony.

Wszystkiego się spodziewał, tylko nie tego. Kobieta zupełnie wytrąciła go z równowagi. Zachwiała jego pewnością. Czuł, że inicjatywa wymyka mu się z rąk. Jak to? Przecież nie kto inny, jak tylko on jest tutaj panem! To on, Bothan McKay, jest właścicielem tego skrawka ziemi i nikt nie będzie mu narzucał, co robić, a czego nie. Zaczął nawet podejrzewać, że ta dziewczyna podstępnie została wprowadzona do jego domu. Na pewno zamierza go omamić, a następnie zawładnąć jego gospodarstwem. „Tak, jakby czytała w moich myślach, diablica” – pomyślał ze złością. Spojrzał na siedzącą przed sobą niewiastę i stwierdził, że jest piękna. Uwagę przyciągały szczególnie jej czarne oczy.

Nagle zapragnął jej, pożądał, ale ciągle panicznie bał się zrobić pierwszy krok.

Keira od razu odgadła targające nim wątpliwości. Bothan trząsł się i nie wiedział, co zrobić ze swoimi dłońmi. Postanowiła więc skierować jego myśli w innym kierunku.

– Pozwól mi, że pokrótce przedstawię ci moją historię. Nie mam pojęcia, skąd pochodzę i kim są, czy byli, moi rodzice. Całe życie pomiatano mną i obrażano. Nikt nigdy nie pogłaskał mnie czule po głowie i nie powiedział do mnie dobrego słowa. Nie z własnego wyboru wiodłam parszywe życie i postępowałam niegodnie.
W gruncie rzeczy jestem prostą i uczciwą dziewczyną – przekonywała Bothana. – Nie mam względem ciebie niecnych zamiarów. Okaż mi szacunek i przemów do mnie dobrym słowem. Nie poniewieraj mną, jak robili to inni. Proponuję ci stworzenie uczciwego związku. Jak widzisz, nie mam wyboru i jestem skazana na ciebie. Zjednoczmy się więc i połączmy nasze siły. Udowodnijmy sobie
i innym, że jesteśmy coś warci. Uwijmy sobie na tym odludziu przytulne gniazdko. Przyrzekam ci, że będę ci we wszystkim pomocna. W ramach zapłaty pragnę tylko jednego – odrobiny życzliwości – dodała cichym, aksamitnym głosem.

Zaskoczony Bothan słuchał jej z otwartymi ustami, nie mogąc nadziwić się, że włócząca się dotąd z travellersami kobieta potrafi tak sensownie dobierać słowa.

Keira miała zaledwie dwadzieścia pięć lat, ale już posiadała spory zasób wiedzy z psychologii i dobrze wiedziała, że zdobycie przewagi nad tym człowiekiem to kwestia najbliższych dni.

Wieczorem wyciągnęła na środek kuchni metalową balię, napełniła ją gorącą wodą i dodała do niej aromatycznych ziół. Jeszcze tej samej nocy Keira uczyniła pierwszy krok na drodze przejęcia kontroli nad swoim panem i uczynienia go tym samym swoim niewolnikiem.

Posiadłość Bothana usytuowana była za wysokimi górami i niedostępnymi lasami, na samym końcu najdalej wysuniętej w stronę oceanu części skalistego półwyspu, na stromym wzniesieniu, które następnie przechodziło w równinę. Prowadziła do niego droga, która bynajmniej nie była czteropasmową autostradą. Do przecinającego strome zbocze potoku dało się jeszcze jako tako dotrzeć, ale na ostatnim odcinku trakt przechodził w wąską, krętą ścieżynę, która po opadach deszczu zmieniała się w grzęzawisko. Od urwiska do urwiska parcelę otaczał pięciometrowy mur. Dostępu do posesji broniła solidna brama. Jednym słowem była to trudna do zdobycia forteca.

Ten skrawek ziemi nazywano Nagimi Skałami lub Zagubionym Lądem.

Kilka dni później Bothan zaprzągł do wozu wynędzniałą szkapę
i pogwizdując wesoło, udał się do miasta. Na odbywającym się tam jarmarku zamierzał sprzedać króliki, owce, jaja, sery, wełnę i skóry.

Z niepokojem nasłuchiwał krążących pomiędzy wzburzonymi wieśniakami wieści. W ostatnich dniach grupa travellersów dokonała w tej okolicy kilku przestępstw. Podobno uprowadzono dziecko, włamano się do domów oraz otruto i okradziono jednego z gospodarzy. Po popełnieniu tych wykroczeń złoczyńcy jakby rozpłynęli się w powietrzu. Zapewne zaszyli się w górach lub w którymś
z okolicznych lasów.

Akcja policji prowadzona była na szeroką skalę, a tutejsza ludność odgrażała się, że nie będzie łagodnego traktowania schwytanych oprychów.

Po plecach Bothana przeszły zimne ciarki. Keira wydawała mu się teraz poważnym zagrożeniem dla jego egzystencji.

Szybko upłynnił przywiezione przez siebie towary oraz zakupił naftę, świece, kaszę, mąkę, cukier i konserwowaną żywność. Początkowo zamierzał kupić Keirze bieliznę i korale, ale w świetle zasłyszanych nowin szybko zrezygnował z tego pomysłu, bojąc się, że taki zakup wzbudzi podejrzenia.

Bothan zarzucił Keirze, że go oszukała. Ona zaklinała się, że nigdy nie brała udziału w niecnych postępkach swoich współtowarzyszy. Po prostu była skazana na tych ludzi. Cóż innego mogła uczynić? Komu miała się poskarżyć? Gdzie miała uciec? W końcu – kto by jej uwierzył? Była nikim. Zerem. Człowiekiem poza systemem. Wędrując sama, szybko skończyłaby marnie.

– Wyrzucę cię z domu jak parszywego psa. Nie zamierzam budować domowego ogniska na słabych fundamentach. Takie osoby jak ty stwarzają zagrożenie. Mogę nawet zostać oskarżony o udzielanie pomocy przestępcom!

– Myślałam, głupia, że w końcu uśmiechnęło się do mnie szczęście. Jeżeli chcesz, proszę, wyrzuć mnie za bramę, skazując tym samym na pewną śmierć. Rób, co ci się żywnie podoba. Ale pamiętaj: będziesz miał na rękach niewinną krew. Widzę, że jesteś dokładnie taki sam jak inni: egoista, egocentryk i konformista, bojący się zaufać innej osobie – mówiła łamiącym się głosem.

Bothan zesztywniał. Keira uderzyła w czuły punkt. Czyżby domyślała się, że w przeszłości dopuścił się nikczemnych czynów?

– Przecież w tej chwili mam tylko ciebie. Czy myślisz, że nie pragnę bliskości drugiego człowieka? Mój dotychczasowy żywot to ciągła udręka. Ojciec pomiatał mną, bił i poniżał. Wyrzucał mnie
z domu w środku nocy. Często zamiast w łóżku spałem w stajni lub w kurniku. Do tej pory mam koszmary – tłumaczył się.

Wstrzymał oddech, oparł głowę na ramieniu kobiety i głośno załkał.

Keira pogłaskała go czule po głowie. Doskonale go rozumiała.
Z nią było podobnie.

Za wysokim murem przebywały dwie bliskie sobie osoby. Połączył ich przypadek i żadne z nich nie miało zamiaru z siebie zrezygnować. On pragnął mieć przy boku kobietę, ona marzyła o stabilizacji i założeniu rodziny. Dlaczego więc to zmieniać?

Bothan opuszczając posiadłość, starannie zamykał za sobą bramę; Keira zaszywała się w domku, nie wystawiając z niego nosa. Umówili się, że w razie wpadki Keira powie, że zabłądziła, a Bothan przygarnął ją z dobrego serca. Opracowali system ostrzegania
i drogi ewakuacyjne. W przypadku, gdyby nastąpiła konieczność wpuszczenia kogoś na teren posesji, Keira miała czmychnąć do usytuowanej w głębi lądu jaskini.

Pierwsze tygodnie wspólnego życia były dla nich prawdziwą sielanką. Na Bothana czekał ciepły posiłek i posłane łóżko, a Keira cieszyła się, że wreszcie zakończyła tułaczkę.

Keira wniosła ze sobą do tego domu tylko parę ciuchów, kilka buteleczek ziołowych ekstraktów, skórzaną sakiewkę z nasionami, talię kart do wróżenia i to, co było jej najskrytszą tajemnicą – starannie ukryte złote monety. Od najmłodszych lat gromadziła środki na czarną godzinę.

Nie marnowała czasu, pragnąc doprowadzić swój nowy dom do jako takiego porządku. Dom. Dobre sobie. Słowo to niezbyt trafnie opisywało jej nowe lokum. Chatka składała się z pięciu pomieszczeń, wliczając w to kuchnię i spiżarnię. W każdej szczelinie, otworze, spoinie i pęknięciu murów zalęgło się paskudne robactwo: karaluchy, pluskwy, korniki, mole, srebrne rybiki i długonogie pająki. Innymi słowy było to marne, przesiąknięte odorem stęchlizny i pleśni schronienie.

Nie lepiej sprawy przedstawiały się na zewnątrz. Tam z kolei dominował zapach płynącej przez środek podwórza gnojówki, a roje much niemiłosiernie kąsały bydło i ludzi. Gdzie tylko się obróciła, wdeptywała w odchody.

Robiła, co mogła: odkażała, myła, prała, szorowała i skrobała.
Z marnym efektem. Od czegoś jednak musiała zacząć, uznając, że lepsze to niż nic.

Z miasta docierały do nich przerażające wieści. Dwóch złapanych łotrów powieszono na przydrożnych drzewach i przyczepiono do ich ciał tabliczki z napisem: „Złoczyńca”. Jedną z kobiet znaleziono przebitą widłami. Wcześniej torturowano ją i gwałcono. Dwie następne zginęły straszliwą śmiercią – oblano je benzyną i spalono żywcem. Niektórzy z pochwyconych, aby uniknąć kary, próbowali zrzucić winę na innych, w tym na Keirę.

W takiej sytuacji nie pozostało jej nic innego, jak tylko siedzieć cicho. Zdawała sobie sprawę, że jeśli tylko wychyli głowę z ukrycia, natychmiast zostanie pochwycona i zlinczowana przez rozwścieczonych wieśniaków.

Pomimo zagrożenia uznała, że miejsce, w którym obecnie przebywała, jest niezwykle urokliwe. To prawda – ziemia nie była tutaj urodzajna, ale całe włości przedstawiały się imponująco. Znajdowała się tutaj niezliczona ilość zagajników, pieczar, stawów, skał i klifów. Co rusz natykała się na zające, kuropatwy, bażanty, a raz przyuważyła nawet sarenkę. Czasami wspinała się na najwyższą skałę, wypatrując ledwie widocznych świateł odległego miasta. W miejscu, gdzie się znajdowała, panowała cisza, tam – tętniło życie. Tutaj był spokój, tam – harmider. Tutaj życie było proste, tam – skomplikowane.

Przymknęła na chwilę oczy, wsłuchując się w szum wiejącego wiatru. Gdzieś obok niej odezwała się cykada, gdzieś indziej zarechotała żaba. Wydawało jej się, że znajduje się w biblijnym raju.
W miejscu, o jakim zawsze marzyła.

Nastała surowa zima, a pola pokryły się grubą warstwą puszystego śniegu. Porywisty wiatr tworzył zaspy, utrudniając dotarcie do oddalonych pastwisk.

Często siadali razem przy kaflowym piecu, obserwując szalejącą za oknami śnieżycę. Ona łuskała fasolę i oczyszczała kukurydzę, on robił brzozowe miotły i wiklinowe kosze.

Dziwna była z nich para. Nie widać było między nimi gorącego uczucia. Czasem potrafili nie odzywać się do siebie godzinami. Wystarczyło im tylko to, że drugie było w pobliżu.

Wczesną wiosną na świat przyszło pierwsze dziecko. Poradzili sobie wyjątkowo dobrze. Keira miała spore doświadczenie w położnictwie, a Bothan często asystował przy cieleniu się kóz, baranów czy krów. Z wprawą przeciął pępowinę, ujął w zakrwawione dłonie wrzeszczące niemowlę, podniósł je do góry i wykrzyknął:

– Mam syna!

Umył dziecko w ciepłej wodzie i owinął je w pieluszki. Keira wzięła od niego niemowlaka i osłabionym głosem powiedziała:

– Nazwijmy go Gabhran. Odpocznę sobie chwilę, a ty przygotuj mi napar z ziół. Teraz na tobie spoczywa obowiązek dbania o mnie
i naszego synka. Wnioskując z jego płaczu, z pewnością będzie potrzebował sporo pożywienia.

Darmowy fragment
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: