Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rwanda. Wojna i ludobójstwo - ebook

Data wydania:
1 stycznia 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Rwanda. Wojna i ludobójstwo - ebook

Aktualne omówienie konfliktu między ludami Hutu i Tutsi, który w 1994 roku doprowadził do największego ludobójstwa od czasów II wojny światowej.
Autor w syntetyczny i poruszający sposób przedstawia:
– strukturę Rwandy i Burundi w okresie przedkolonialnym, – kolonialne korzenie konfliktu, – rozwój sporu po uzyskaniu przez Rwandę niepodległości, –„100 dni” masakr i wojnę domową w 1994 roku, – operacje wojskowe podjęte przez ONZ i Francję w celu zaprowadzenia pokoju w Rwandzie, – losy rwandyjskich uchodźców, – działania Międzynarodowego Trybunału Karnego dla Rwandy.
Książkę uzupełniają: wybór najważniejszych dokumentów, kalendarium wydarzeń, leksykon postaci, słownik pojęć oraz mapy.
Publikacja przeznaczona jest dla studentów nauk humanistycznych, społecznych i politycznych, w szczególności historii, afrykanistyki, politologii, stosunków międzynarodowych, socjologii i dziennikarstwa oraz dla wszystkich zainteresowanych konfliktami współczesnego świata.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-01-17525-2
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Społeczność międzynarodowa nie może mieć ważniejszego obowiązku niż zapobieżenie ludobójstwu. To, co się stało w Rwandzie dziesięć lat temu, było szczególnie haniebne. Społeczność międzynarodowa miała możliwości, aby temu zapobiec, ale nie udało się wykrzesać woli działania. Musimy mieć pewność, że nigdy więcej tej woli nie zabraknie.

– Kofi Annan w dziesiątą rocznicę początku masakry

W kwietniu 1994 r. w Rwandzie, zwanej Szwajcarią Afryki, rozpoczęło się bezprecedensowe – zarówno ze względu na skalę, jak i intensywność – ludobójstwo w dziejach powojennego świata. W ciągu nieco umownych „100 dni” w kraju zamordowano około miliona osób. Stało się tak mimo końca „zimnej wojny” i utrzymywania się wciąż przekonania (co prawda już nieco blaknącego), że świat stanie się po niej bezpieczniejszy. Takich paradoksów jest więcej – jeszcze w 1993 r. w znalazła się w Rwandzie misja pokojowa ONZ, zatem nie można mówić o braku świadomości nadchodzącej katastrofy. Podczas rwandyjskiej hekatomby w nowojorskiej siedzibie Organizacji Narodów Zjednoczonych trwały polityczne przepychanki pomiędzy członkami stałymi Rady Bezpieczeństwa – organu odpowiedzialnego za pokój i bezpieczeństwo – które dość długo nie przynosiły wymiernych rezultatów. Jak ognia unikano nawet używania określenia „ludobójstwo”, kontentując się ostatecznie nieostrym określeniem „masowe mordy, noszące znamiona ludobójstwa”. Można by zapytać, czy znana była skala zjawiska? – Zapewne nie do końca. Jednak niewiele wskazuje na to, iż decydenci międzynarodowi usiłowali taką wiedzę pozyskać. Do dziś funkcjonują niepotwierdzone informacje o francuskich doradcach wojskowych, sugerujących armii rwandyjskiej ukrywanie zwłok, aby nie zostały sfotografowane z powietrza. Milion ofiar – liczba robi piorunujące wrażenie, ale też chyba poraża abstrakcyjnością. Zresztą do bezpośrednich ofiar należy dodać tysiące kobiet (mężczyzn również) zarażonych z pełną świadomością HIV – umierających powoli i w męczarniach miesiącami i latami po masakrze. Ludobójstwo w Rwandzie doczekało się nawet makabrycznych statystyk, oddziałujących jednak mocno na wyobraźnię. Wynika z nich, że pod względem „efektywności” zabijania wydarzenia, jakie rozegrały się w „kraju tysiąca wzgórz” w kwietniu, maju i czerwcu 1994 r., sześciokrotnie przewyższały tempem mordowania hitlerowską machinę śmierci podczas Holokaustu. A warto przypomnieć, że III Rzesza na potrzeby Zagłady wykorzystała zaawansowaną technologię oraz planowanie i organizację, podczas gdy w Rwandzie rzeź odbywała się najczęściej przy użyciu prostych narzędzi rolniczych (maczet) przez pobieżnie, bądź wcale, szkolonych ludzi.

Z politologicznej perspektywy uderza to, że bezpośrednią przyczyną kulminacyjnej fali ludobójstwa stał się pokój w Aruszy – wymuszony niejako na walczących od 1990 r. ze sobą stronach. W nauce raczej rzadko analizuje się sytuacje, w których „pokój rodzi wojnę” lub, jak w tym wypadku, dążenie do „rozwiązań ostatecznych”. Jeżeli już takie pytania padają, to próby wyjaśniania paradoksu skupiają się wokół zjawisk kompensacji poniesionych bądź potencjalnych strat. Może warto by, choćby na podstawie refleksji na temat rwandyjskiego ludobójstwa, rozważyć wprowadzenie do politologii i stosunków międzynarodowych pojęcia „złego pokoju”. W dziejach ludzkości przykładów takich pseudorozwiązań z pewnością znalazłoby się wiele. Nie ulega jednak wątpliwości, że jest to kwestia osobnych i szerzej zakrojonych badań.

Upowszechniany niekiedy sielankowy obraz przedkolonialnej Rwandy, jednolitego narodu Banyarwanda, nie znajduje pełnego potwierdzenia w faktach. Pytanie o to, kim są Hutu i Tutsi, właściwie do dzisiaj nie znalazło jednej odpowiedzi. W literaturze przedmiotu można spotkać opinie, iż to „dwa narody”, „dwa plemiona”, „różne grupy etniczne” czy „dwie kasty tego samego narodu”. Uznajmy, że z perspektywy tego, co działo się w 1994 r., stanowi to zagadnienie drugorzędne. Nawet jeśli przyjmiemy, iż u zarania Tutsi i Hutu stanowili jeden naród, podzielony na kasty – to świadomość odrębności, budowana od lat 50. XX w. przez oba żywioły – przy czym Hutu wykazywali dużo większe zaangażowanie – doprowadziła do zbudowania dwóch różnych historii. Fakt, iż lata 90. minionego stulecia w dziejach Rwandy zostały silnie naznaczone aktywnością diaspory, w znacznej części przebywającej w anglojęzycznych Ugandzie i Tanzanii, sprawił, że nawet pod względem językowym kraj uległ istotnemu zróżnicowaniu – Hutu pozostali frankofonami, Tutsi przynieśli język angielski – i zmianie tożsamości. Ryzykując nieco, można chyba przyjąć, iż niezależnie od dziejów już nieco zamierzchłych Rwanda początku lat 90. XX w. była krajem dwóch narodów politycznych. Jeśli przyjrzeć się eskalacji napięcia, która nastąpiła w latach 1990–1994, trudno nie zauważyć, iż skrajne koła Hutu z północy uprawiały swoistą „politykę historyczną”, która miała uzasadniać najbardziej radykalne posunięcia. Interesujących wniosków dostarczają również teksty songów Simona Bikindi: odmawiał on prawa do bycia Hutu tym, którzy nie chcieli mordować Tutsi.

Ludobójstwo rwandyjskie nazywane jest często plamą na sumieniu społeczności międzynarodowej. Pomijając wątpliwości co do tego, czy taki termin w ogóle jest uprawniony, trzeba stwierdzić, że tzw. cywilizowany świat został całkowicie zaskoczony erupcją konfliktów o ogromnym natężeniu, jakie pojawiły się w pierwszej połowie ostatniej dekady XX w. Zakończenie rywalizacji globalnej na poziomie wielkiej strategii miało wszak – powtórzmy – dać początek „nowemu wspaniałemu światu”. Somalia, Bośnia i Hercegowina oraz Rwanda uzmysłowiły kruchość podstaw dla takich nadziei i ukazały, że zamiast „globalnego raju” na świecie istniało wiele regionalnych i lokalnych piekieł.

Dzisiejsza Rwanda to kraj wciąż leczący rany po katastrofie, jaka stała się jej udziałem kilkanaście lat temu. Jest to kraj z pewnością daleki od standardów dojrzałych demokracji, ale – jak się wydaje – nie zagraża już jego mieszkańcom powtórka koszmaru z 1994 r., mimo tlącej się na granicach wojny. Mimo upływu czasu, pojawiania się coraz to większej liczby analiz naukowych, wspomnień czy filmów dokumentalnych i fabularnych, by wymienić choćby Hotel Rwanda czy Podając rękę diabłu, rwandyjska tragedia nie jest wystarczająco obecna w powszechnej świadomości. Mamy nadzieję, że ta książka przyczyni się do zmiany tego stanu rzeczy.1.1. Tutsi i Hutu w okresie przedkolonialnym

Rwanda to niewielki kraj położony w środkowo-wschodniej Afryce. Powierzchnia państwa wynosi 26 338 km kwadr. Obszar kraju prezentuje się raczej skromnie, szczególnie jeśli zestawi się go z dwoma potężnymi sąsiadami: Demokratyczną Republiką Konga na zachodzie (blisko sto razy większą) i Tanzanią na wschodzie (blisko czterdzieści razy większą). Pozostali sąsiedzi Rwandy to Uganda na północy i Burundi na południu. Właściwie jedynie ta ostatnia republika porównywalna jest pod względem potencjału terytorialnego i ludnościowego – pozostałe państwa zdecydowanie nad Rwandą górują.

Rwanda rozciąga się na wyżynach. Zaledwie 3% powierzchni kraju znajduje się na wysokości poniżej 1000 m n.p.m. Zresztą nawet najniżej położone miejsce, czyli okolice rzeki Ruzizi, znajduje się na wysokości 950 m n.p.m. Teren Rwandy w znacznej części pokrywają stosunkowo łagodne góry, dominujące w centralnej i zachodniej części kraju. Najwyższym wzniesieniem jest nieczynny wulkan Karisimbi (4507 m n.p.m.), który jednocześnie jest najwyższym punktem górskiego łańcucha Wirunga, słynącego w świecie ze swojej unikatowej przyrody.

Właśnie wysokość nad poziomem morza powoduje, że klimat tego kraju, określany jako umiarkowany tropikalny górski, jest wyjątkowo jak na Afrykę łagodny. A pamiętać trzeba, że Rwanda leży zaledwie kilka stopni na południe od równika. Warunki życia łagodzi też spora liczba rzek i jezior. Kraj leży w dorzeczach Nilu i rzeki Kongo, a z uwagi na specyficzne ukształtowanie powierzchni sieć rzeczna jest wyjątkowo urozmaicona. Najdłuższa rzeka, Kagera, ma swój początek na południu kraju i biegnie w kierunku północno-wschodnim, w stronę Rogu Afryki. Badania hydrologiczne wskazują, że jej bieg uznawany jest raczej powszechnie za początek Nilu. Pozostałe rzeki są znacznie krótsze i mają górski charakter. Znaczne spadki ich biegu wpływają na malowniczość krajobrazu i powodują specyficzne „zamglenie” powietrza.

Wszystko to sprawia, że średnie temperatury w stolicy kraju, Kigali, wahają się pomiędzy 12 a 27°C. Pofałdowany kraj, owiany lekką mgiełką, ze świeżym i rześkim powietrzem, wielu przybyszom na pierwszy rzut oka wydawał się rajem.

Najprostszym wyjaśnieniem, które pojawia się w analizach problemu Rwandy lat 90. XX w., jest stwierdzenie, iż na jej obszarze doszło do erupcji konfliktu o podłożu etnicznym. W swoich wspomnieniach Roméo Dallaire pisał, że zbierając w 1992 r. informacje o Rwandzie, właściwie nie napotkał żadnej innej interpretacji składu ludnościowego kraju niż oparta na kryteriach „etnicznych”. To z pozoru słuszne wyjaśnienie zawiera jednak dwa wątpliwe elementy. Trudno nazwać współistnienie dwóch (a może trzech – uwzględniając Twa) grup zamieszkujących Rwandę sielanką, jednak to, co stało się w 1994 r., wykraczało poza wszystko, co widziała Afryka i świat. Ten wybuch nienawiści i ogrom ofiar nie dają się porównać z żadnym konfliktem afrykańskim. Nie można również zapominać, że Rwanda, mimo iż przez niektórych badaczy nazywana jest krajem zamkniętym, nie funkcjonuje w izolacji. Niezbędny dla pełniejszego zrozumienia kontekstu wydarzeń z drugiej połowy XX w. okaże się z pewnością ogląd sytuacji w krajach sąsiadujących, przede wszystkim Burundi. Mimo swoich niewielkich rozmiarów „Szwajcaria Afryki” pozostaje do dziś, mimo poważnych zmian wywołanych konfliktami, istotnie zróżnicowana etnicznie, odmienne są też stosunki między poszczególnymi grupami. Przyjmuje się, że autochtoniczną ludność terenów dzisiejszej Rwandy stanowią Twa – lud pochodzenia pigmejskiego, którego tradycyjnym modelem życia jest kultura łowiecko-zbieracka. Od około 700 r. p.n.e. tereny Rwandy stały się celem migracji ludów Bantu; jej nasilenie trwało do początków naszej ery. W okresie europejskiego wczesnego średniowiecza (około X w.) obszary Wielkich Jezior charakteryzowały się już zdecydowaną przewagą rolniczych ludów Bantu. Napływający rolnicy – przodkowie dzisiejszych Hutu – zepchnęli Twa do lasów, zajmując żyzne ziemie pod uprawę. Kolejna fala ludności napłynęła około XV w. Nowi przybysze – Tutsi – najprawdopodobniej byli ludem pochodzenia kuszyckiego i pewne przesłanki wskazują, iż migrowali z Rogu Afryki. Właśnie w XV w. władca Tutsi, Ruganzu Mwimba, stworzył silny ośrodek państwowy, z centrum w okolicach dzisiejszego Kigali. Ekspansja Tutsi z tego obszaru doprowadziła do zbudowania rozległego władztwa, obejmującego swoim zasięgiem do początków XIX w. być może nawet obszar całej dzisiejszej Rwandy. W ciągu kilkuset lat w zamkniętej przed światem naturalnymi granicami gór Rwandzie z pewnością dochodziło do intensywnego mieszania się ludów, dlatego podnoszone w XX w. argumenty o odrębności etnicznej Hutu i Tutsi nie mają uzasadnienia. Podziały społeczne jednak były faktem. Być może rozwarstwienia etniczne z czasem przekształciły się w podziały kastowe. Tradycyjnie Tutsi stanowili arystokrację, szacowaną na kilkanaście procent populacji. Hutu byli kastą niższą, zajmującą się rolnictwem. Ich liczbę szacowano na ponad 80%. Twa wreszcie, których liczba oscylowała w okolicach 1%, zajmowali najniższą pozycję na drabinie społecznej jako kasta posługaczy. W XIX i w pierwszej połowie XX w. pewną popularnością cieszyła się tzw. teoria chamickiego podboju, której zwolennicy opisaną powyżej przypuszczalną drogę budowania struktury społecznej uzupełniali twierdzeniem o przejmowaniu władzy na drodze gwałtownego podboju i utrzymywaniu nieprzekraczalnych barier między ludami. W odpowiedzi na to na fali dekolonizacyjnej „poprawności politycznej” pojawiły się poglądy przeciwstawne, całkowicie odrzucające oczywiste różnice etniczne. Odżyła, w nieco zniekształconej formie, idea Baniarwanda – ludu Rwandy. Zwolennicy tej tezy używają argumentu wspólnego języka: w Rwandzie jedynym właściwie językiem lokalnym jest kiniarwanda (często po prostu nazywany rwanda). Oprócz niego w powszechnym użyciu jest francuski i – w mniejszym stopniu – angielski. Wspólna jest również kultura, odczuwanie historii i inne elementy budujące naród. Także religia wydaje się czynnikiem integrującym. Ta jednorodność, a równocześnie zróżnicowanie wydawały się białym przy pierwszym kontakcie jeszcze bardziej złożone. „Pierwszych odkrywców, którzy dotarli do Rwandy i Burundi, od razu uderzył fakt, że ludność – choć językowo i kulturowo jednolita, podzielona była na trzy grupy: Hutu, Tutsi i Twa. Ludzie ci mówili tym samym językiem bantu, żyli obok siebie bez żadnego »Hutulandu« lub »Tutsilandu« i często zawierali mieszane małżeństwa. Ale nie byli ani podobni, ani równi”.

W latach 20. XX w. ponad połowę ludności Rwandy stanowili katolicy. Od tego czasu odsetek katolików systematycznie wzrastał, głównie dzięki działalności misyjnej Kościoła oraz staraniom kolonialnej administracji Belgów. Obecnie w Rwandzie katolicy to blisko 70% populacji. Szacuje się, że wyznawców animizmu w kraju jest poniżej 20%. Islam, który pojawił się w XIX w., nie objął więcej niż jedną dziesiątą populacji. Zjawiska takie jak mieszane małżeństwa, kształtowanie się kadr urzędniczych i nowej arystokracji czy wreszcie awans społeczno-ekonomiczny, stanowiły silne elementy integracji i zacierania różnic etnicznych, niewątpliwie istniejących pierwotnie.

Słusznie zauważa Wiesław Lizak, iż „ przedkolonialna struktura systemów politycznych i społecznych Rwandy i Burundi z jednej strony tworzyła przesłanki późniejszego antagonizmu etnicznego pomiędzy Tutsi i Hutu, z drugiej – zawierała jednocześnie mechanizmy pozwalające na łagodzenie potencjalnych antagonizmów, dzięki czemu oba królestwa funkcjonowały sprawnie przez kilka stuleci, osiągając duży poziom wewnętrznej konsolidacji i wysoką pozycję w regionie (zwłaszcza Rwanda, która w okresie bezpośrednio poprzedzającym podbój kolonialny przekształciła się w silne militarnie i agresywne wobec sąsiadów państwo”).

Wyjaśnianie różnic na podstawie tezy, że Tutsi, jako ostatnia fala napływowa, przynieśli ze sobą hodowlę bydła rogatego i tym samym bogactwo, nie wytrzymuje krytyki. Badania przekonują bowiem, iż w rejonie Wielkich Jezior (w tym na obszarach dzisiejszej Rwandy) bydło hodowano na dużą skalę już dwa tysiące lat temu. Ta obserwacja skłania raczej ku przypuszczeniu, iż rola hodowli w kształtowaniu się systemu społecznego Rwandy może być nieco przeceniana. Bardziej prawdopodobne wydaje się zdobycie na przestrzeni kilkuset lat dominacji przez jeden z wzorców organizacji kulturowo-społecznej. Być może główną rolę odegrało tu wykształcenie się ośrodka monarszego i systemu quasi-feudalnego. Bezdyskusyjnie bowiem pod koniec XIX w. obszary Rwandy i Burundi rządzone były przez scentralizowaną monarchię, z wyraźnie zaznaczoną uprzywilejowaną pozycją Tutsi. Można chyba zaryzykować twierdzenie, że wyższa pozycja Tutsi ściśle wiązała się z charakterem monarchii rwandyjskiej. Król – mwami – był nie tylko władcą kraju. Stanowił też jego uosobienie, personifikację. Stąd brało się przekonanie o nieomylności, właściwie nieomal boskości władcy. Jego pozycji, a tym samym systemu, który uosabiał, nie można było kwestionować. Oznaczało to świętokradztwo. Jeżeli przyjąć za słuszne twierdzenia o tym, że to Tutsi przynieśli ten typ monarchii w rejon Wielkich Jezior, oczywiste staje się, iż porządek rzeczy, który wynikał z niej bezpośrednio i gwarantował pasterzom wysoką pozycję, był przez nich chroniony. Monarchia generowała przejrzysty system administracyjno-społeczny. W hierarchii bezpośrednio po królu (mwami) znajdowali się wodzowie (mutawale). Tu charakterystyczny był podział na trzy sfery kompetencji wodzów. Mutawale wa buttaka – wódz posiadaczy ziemi, odpowiadał za rolnictwo, władztwo ziemskie i – pośrednio – podatki. Mutawale wa ingabo – „wódz ludzi”, „wojewoda”, wśród swoich prerogatyw miał władzę nad ludźmi, w tym również w kwestiach wojskowych (pobór do armii królewskiej). Wreszcie mutawale wa inka (lub mutawale wa igikingi) – wódz pasterzy, odpowiadał za funkcjonowanie hodowli bydła i pastwisk. Te funkcje mogły znajdować się w jednym ręku, jednak w sytuacjach gdy w określonym rejonie nie było spokojnie lub gdy wymagały tego po prostu interesy władcy, bywały rozdzielane pomiędzy różne osoby. Tendencja do unikania zbytniej koncentracji władzy w administracji nie była więc wynalazkiem europejskim. Trzem wodzom podlegali wodzowie (subwodzowie) niższej rangi – abawale. Większość wodzów wywodziła się spośród Tutsi, jednak zdarzali się wśród nich również Hutu, szczególnie wśród abawale wa buttaka – wodzów „rolniczych” niższego szczebla. System z biegiem czasu stawał się coraz bardziej skomplikowany i zupełnie nieprzejrzysty. Ten sam obszar mógł znajdować się pod zarządem różnych, rywalizujących ze sobą ludzi, a ta sama osoba mogła sprawować w różnych sferach władzę nad różnymi terenami. Tym bardziej że – jak dowodzi Gérard Prunier – podstawową „jednostką” organizacji ziemskiej było wzgórze (musozi), a zatem obszar stosunkowo niewielki. Taki system obrazowo określano jako „poplątane palce”.

Jedną z głównych funkcji każdego systemu administracyjnego jest funkcja eksploatacyjna. Mieszkańcy królestwa zobowiązani byli do świadczeń trzech rodzajów: utrzymywania głównych ogrodzeń (kwubaka inkike), pracy na roli (gufata igihe) i pilnowania bydła (ubushumba bw’inka). Wszelkie podatki i świadczenia nakładane były na „wzgórza” (umusozi), a każde gospodarstwo (rugo) musiało wnieść odpowiedni wkład do zbiorowego wysiłku. To głęboko zakorzenione w tradycji przywiązanie do kolektywizmu zostało naruszone pod koniec XIX w. przez wprowadzenie nowości w postaci ubuletwa – systemu świadczeń osobistych, narzuconego w ramach centralizacji władzy. Mniej więcej w tym również czasie upowszechniać się zaczęła formuła ubuhake – kontraktu zawieranego przez dwie osoby. Był to szczególny system zależności klienckiej, w której patron (shebuja) nakładał więzy zależności klientowi (mugaragu). Symbolem zawarcia kontraktu było przekazanie klientowi krowy przez patrona. Była to forma dzierżawy, a jednocześnie pewnego awansu społecznego i materialnego. Potomstwo dzierżawionego bydła było już wspólną własnością patrona i klienta. Ponieważ Hutu na mocy obowiązującego prawa, jako rolnicy, formalnie nie mogli mieć krów, to w optymalnych warunkach Hutu, który był mugaragu, mógł dzięki dzierżawie wejść formalnie w posiadanie krów, dzięki czemu stawał się icyihuture – nobilitowanym Hutu, stojącym znacznie wyżej w hierarchii społecznej. Grupa badaczy uznaje, że ubuhake początkowo było systemem przeznaczonym wyłącznie dla Tutsi, z czasem zaś stało się modelem relacji pomiędzy dwiema różnymi grupami. Częściowa poprawa statusu społecznego dzięki wejściu w posiadanie bydła, w kolejnych pokoleniach poprzez małżeństwa mogła zostać umocniona, a nawet ulec dalszej poprawie. Zdarzały się i sytuacje odwrotne, gdy pauperyzujący się Tutsi stawali się umuwore, spadając w hierarchii społecznej na poziom Hutu.

Inną drogą „nobilitacji” był udział w wojnie i wykazanie się szczególnymi przymiotami. Przed upowszechnieniem się ubuhake Hutu, który odznaczył się na polu walki, mógł zostać obdarowany bydłem, przechodząc szczebel wyżej na drabinie społecznej. W rwandyjskiej monarchii wojskowość opierała się na pułkach (intore), w których służyli Tutsi i Hutu. Pułki miały własne nazwy lub dewizy, które oddawały pewną cechę, np. odwagę, braterstwo lub waleczność. Ciekawe, że pod koniec XIX w., w okresie intensywnych podbojów dokonywanych przez władców Rwandy, pułki w coraz większym stopniu składały się z Hutu, którzy postrzegani byli jako mniej reprezentacyjni, natomiast znacznie skuteczniejsi. Niezależnie od roli, jaką wojna odgrywała w indywidualnych awansach społecznych, nie ulega wątpliwości, że to właśnie wspólne zagrożenia bądź wspólne podboje przyczyniły się wydatnie do umocnienia idei Banyarwanda – jednolitego narodu. Być może właśnie organizacja pułków legła u podłoża prób utworzenia klanów (abwoko), które miały być strukturami przebiegającymi w poprzek podziałów na Tutsi, Hutu i Twa. Można zaryzykować twierdzenie, iż w Rwandzie taka formuła, jako sztuczna, nie przyjęła się wcale – „klany” nie miały nawet wspólnych przodków, realnych czy mitycznych. Dlatego zasadny wydaje się wniosek, iż miał to być instrument kontroli społecznej wprowadzany pod auspicjami monarchii.

Ciekawą i dla współczesności istotną kwestią jest to, że procesy unifikacyjne i centralizacyjne pojawiły się dopiero w drugiej połowie XIX w. Wcześniej Rwanda składała się z wielu małych organizmów, często jedynie formalnie podległych władcy. Spora część obszarów miała daleko idącą niezależność – w szczególności obszary na północy oraz północnym i południowym zachodzie kraju. Ukształtowanie terenu sprawiało, że centralizacja władzy napotykała naturalne przeszkody. Zdarzały się również swoiste tabu – rzeki Niabarongo (przebieg południkowy) nie mogli na przykład przekraczać pewni ludzie, w tym nawet niektórzy monarchowie. W latach 90. XIX w. te lokalne partykularyzmy znikały kolejno i trudno tu doszukiwać się sprawczej roli przybyszów z Europy, których wpływy były znikome. Te podziały miały odegrać istotną rolę w późniejszych dekadach, jednak korzenie procesów unifikacyjnych najpewniej tkwiły w autonomicznych decyzjach rwandyjskich władców.1.2. Niemiecka i belgijska administracja do 1922 r.

Kluczowy dla Afryki rok konferencji berlińskiej (1885), podczas której dokonano podziału kontynentu pomiędzy mocarstwa europejskie, dla samej Rwandy nie stanowił przełomu. Kraj ten w udziale przypadł Niemcom, którzy już wcześniej, w latach 1884–1885, zawarli szereg „traktatów” z wodzami z rejonu Tanganiki. Niemiecka Afryka Wschodnia jednak nie była przedmiotem intensywnej eksploracji. Dopiero w ostatniej dekadzie XIX w. hrabia Gustav Adolf von Götzen jako pierwszy Europejczyk postawił stopę w Rwandzie. W 1894 r. von Götzen spotkał się z mwami Kigeli IV Rwabugivi. To spotkanie otworzyło w relacjach niemiecko-rwandyjskich nowy etap, który został przypieczętowany na konferencji berlińskiej włączeniem Rwandy do Niemieckiej Afryki Wschodniej. Jeszcze w 1884 r. doszło do incydentu pomiędzy siłami niemieckimi i belgijskimi. Belgowie, którzy pod dowództwem pułkownika Sandrarta zapędzili się do Rwandy, zostali zmuszeni przez siły niemieckie do odwrotu. Pominięcie przy tym dworu mwami stało się symbolem słabości lokalnej monarchii wobec Niemców. Śmierć króla rok później spowodowała pewną intensyfikację niemieckiej obecności wojskowej, jednak garnizon złożony z dwóch i pół tysiąca żołnierzy (przy czym samych Niemców było nie więcej niż kilkunastu) nie stanowił siły, która mogłaby odegrać poważniejszą rolę w Rwandzie. Dopiero ostatnie trzy lata XIX stulecia charakteryzowały się większym napływem kolonizatorów – głównie misjonarzy.

Prawdopodobnie decyzję o zwiększeniu zaangażowania w Rwandzie Berlin podjął w wyniku wojny domowej, która wybuchła po śmierci mwami. Wówczas intronizowano dotychczasowego współwładcę Mibambwe Rutarindwa, lecz królowa-matka i jej bracia zbrojnie upomnieli się o prawa dziedzica tronu Musingi. Po roku ciężkich walk trzynastoletni Yuhi V Musinga zasiadł na tronie, a jego rywal (a właściwie rywal stronnictwa, które Musingę wysunęło) po przegranej decydującej bitwie wraz z rodziną popełnił samobójstwo. Wskutek wojny władza centralna znacznie osłabła, szczególnie na północy kraju. Również zachodnie połacie Rwandy zostały poważnie zdestabilizowane. Sytuację pogarszał fakt, iż w kraju utrzymywała się silna opozycja, na której czele stał syn Rutarindwy, Muhigirwa. Stłumienie buntu i samobójcza śmierć Muhigirwy pozwoliły Musindze umocnić się i przywrócić część wpływów na północy kraju. Nie udało się jednak opanować do końca tych obszarów, a to z powodu aktywnego ruchu powstańczego zwanego Ruyaga, który opierał się na miejscowych rodach Hutu. Bagniste tereny Niabisambi utrudniały wojskom królewskim prowadzenie skutecznych operacji.

Jeszcze w 1898 r. Niemcy utworzyli umocnioną bazę wojskową w Szangi, a rok później Rwanda została częścią nowo utworzonego regionu wojskowego Rwanda–Urundi. Od 1899 r. przy dworze rwandyjskiego władcy na stałe pojawił się niemiecki doradca. Nic jednak nie wskazuje na to, by Niemcy faworyzowali w tym czasie którąkolwiek z kast rwandyjskich. W 1911 r. co prawda wsparli władcę Tutsi w tłumieniu powstania Hutu z północnych regionów, jednak krok ten podyktowany był przede wszystkim chęcią przeciwdziałania secesji. Sami Niemcy zresztą nie bardzo mogli zaprzątać swoją uwagę sytuacją w Rwandzie, pochłonięci zwalczaniem powstania Maji-Maji na sąsiadujących terenach (Kenia i Tanzania). Wojna z lat 1905–1907 stanowiła wbrew oczekiwaniom Berlina znaczny wysiłek, tym bardziej iż po krwawej pacyfikacji powstania Niemiecka Afryka Wschodnia stała się sceną afer korupcyjnych i niebywałej brutalizacji działań władz kolonialnych z von Götzenem na czele. Nowy gubernator niemieckiej kolonii, Bernhard Dernburg, od 1907 r. prowadził politykę współpracy z lokalnymi władcami, co zapewniło regionowi spokój. Stąd też decyzja o wsparciu Tutsi przeciwko próbom secesji Hutu z północy.

Bezpośrednio w sprawy Rwandy Niemcy raczej nie ingerowali. Musinga miał znaczną swobodę polityczną, szczególnie w zakresie centralizacji władzy oraz niewielkich podbojów. Takie działania władcy wychodziły zresztą naprzeciw oczekiwaniom Niemców, którzy koncentrowali się przede wszystkim na rozbudowie infrastruktury. Zupełnie swoje oblicze zmieniła stolica – Kigali, ponadto wiele wysiłku wkładano w budowę nowych dróg. Takie zadania wymagały znacznych nakładów pracy – głównie przy wyrębie i transporcie drewna, co pociągało za sobą wzrost wymaganych świadczeń w ramach ubuletwa. Powszechną praktyką stało się przymusowe podnoszenie wymiaru pracy z dwóch do trzech dni tygodniowo, często jednak dochodziło do nadużyć ze strony notabli, którzy czerpali z tego osobiste korzyści. Wiele razy dochodziło do wymuszania tych świadczeń w rejonach peryferyjnych, gdzie system ubuletwa do tego czasu nie był stosowany.

Pierwsze lata panowania Musingi upłynęły pod znakiem rozprawy z opozycją, która niekiedy przybierała wyjątkowo krwawy i brutalny charakter. Oprócz znacznej liczby zabitych, wiele osób znalazło schronienie na terenach Burundi, gdzie korzystano w pewnym stopniu z osłony niemieckiego garnizonu. Z tego czasu pochodzą również krwawe opowieści o królowej-matce (umugabekazi), a w latach 1896–1916 regentce, Nyirauhi V Kanjogerze, która własnoręcznie miała ścinać wielkim mieczem przeciwników politycznych. W XX w. Rwanda wkraczała jako kraj zarządzany w sposób twardy i scentralizowany, choć w następnych latach wzrastało napięcie, początkowo pomiędzy notablami a regentką i jej rodziną, później zaś nasilały się działania emancypacyjne mwami, który chciał się wyrwać spod wpływu rodu matki – Bega i przywrócić świetność rodu ojca.

Pierwszy kontakt z władztwem mwami Niemcy rozpoczęli od prowincji Gisaka, która zaledwie kilkadziesiąt lat wcześniej została podbita przez rwandyjskich władców. Jakkolwiek pozostawiono prowincji pewną autonomię administracyjną, w Gisace wciąż żywe były nadzieje na oswobodzenie. Pojawienie się von Götzena tylko umocniło te oczekiwania. Od samego początku też Niemcy dostrzegli napięcie pomiędzy Tutsi i Hutu: jak pisał Richard Kandt, Hutu w obecności Tutsi zachowywali się bardzo powściągliwie, natomiast gdy zostawali z Niemcami sam na sam, wylewała się z nich gorycz i nadzieje związane z obecnością białych. Takie oczekiwania przez przybyszów były szybko gaszone. Z pewnością Niemcom nie zależało na wywoływaniu wojny w świeżo objętym protektoracie. Co ciekawe, w północnych rejonach sytuacja wyglądała odwrotnie – przy zdecydowanej dominacji liczebnej Hutu i ograniczaniu praw dworu monarszego to lokalni notable szukali ochrony u sił niemieckich. I w tym wypadku Niemcy wykazywali daleko posuniętą powściągliwość.

Zdecydowanie jednak biali przybysze podeszli do misji chrystianizacyjnej. Od 1889 r. obecność misji chrześcijańskich w Bugandzie stanęła pod wielkim znakiem zapytania w związku z wojną domową. Hierarchowie kościelni liczyli, że w Rwandzie uda się powtórzyć wcześniejszy sukces z innych krajów afrykańskich (tym bardziej że sytuacja w Bugandzie spowodowała konieczność przeniesienia misjonarzy). Wysłannicy wikariusza apostolskiego eminencji Jeana-Josepha Hirtha dwukrotnie spotkali się z członkami rodu Bega, którzy przyjęli ich z życzliwością. Ostatecznie misjonarze zostali oficjalnie przyjęci na dworze mwami w lutym 1900 r. Dość szybko funkcjonowanie misji wzbudziło kontrowersje. Dwór coraz bardziej niepokoił się rosnącą popularnością chrześcijaństwa wśród Hutu. Otoczenie mwami usiłowało stosować zasadę kija i marchewki, zarówno wśród poddanych, jak i misjonarzy. Od duchownych oczekiwano poparcia w zamian za zgodę na zakładanie misji, od poddanych zaś posłuszeństwa i lojalności. Nasilające się napięcie spowodowało, iż wzrastała rola niemieckiego garnizonu, od którego zależały losy założonej ostatecznie w 1902 r. stałej misji. Szczególnie poważnie wyglądała sytuacja w prowincji Gisaka. Mimo niewielkiej skali obecności Europejczyków w Rwandzie (liczba białych, włączając w to misjonarzy, wahała się w okolicach setki), ich rola w utrzymywaniu władz centralnych była nie do przecenienia. Zdecydowane opowiedzenie się po stronie dworu spowodowało, że władza mogła się dalej centralizować, a opozycja nie miała większych szans na sukces. Nie należy jednak bezkrytycznie przyjmować wersji o sprawczej roli kolonizatorów. Stali się oni pewnym wzmocnieniem i gwarantem kontynuacji procesów, jakie zaczęły się jeszcze przed rokiem 1895. Zresztą, jak wspomniano wyżej, Niemcy nie dysponowali siłami, które umożliwiałyby „kreowanie rzeczywistości” – po prostu postawili na siły gwarantujące powodzenie ich własnej polityki, zbieżnej zresztą z centralizacyjnymi zamierzeniami dworu.

Wiele decyzji, które zapadały w Europie, z pewnością nie mogło znaleść pełnej akceptacji władców Rwandy. Miały one jednak w sposób istotny wpłynąć na losy kraju. Tak było choćby z konwencjami podpisanymi w sierpniu 1910 r. na konferencji, jaka odbyła się w Brukseli. W dokumentach rządy Niemiec, Belgii i Wielkiej Brytanii uzgadniały delimitację granic w Afryce. Terytorium, do którego aspirowali władcy z Kigali, postało podzielone pomiędzy trzy mocarstwa europejskie, co nie mogło pozostać bez wpływu na aneksyjne plany mwami. Porozumienia położyły też podwaliny pod współczesne granice pomiędzy Rwandą, Burundi, Kongo, Ugandą i Tanzanią. Podziały dokonane w Europie miały dla Rwandy dalekosiężne konsekwencje – mieszkańcy terenów objętych konwencjami, niezależnie od czynników etnicznych, znaleśli się w trzech różnych systemach administracyjnych. Ponadto w obliczu już wówczas dostrzegalnego „głodu ziemi” operacja przeprowadzona w Brukseli miała potęgować negatywne konsekwencje tego zjawiska. I wreszcie pojawienie się sztucznych granic doprowadziło do powstania w sąsiadujących ze sobą krajach afrykańskich „ognisk etnicznych”, odczuwających więś historyczną z pobratymcami zza granicy. W przyszłości miało się to stać źródłem poważnych napięć.

Jednak już od 1914 r. niemiecka obecność w Afryce Wschodniej zaczęła się kurczyć. Zaangażowane na europejskich frontach Niemcy nie dysponowały siłami, które można by przerzucić do Afryki. Brakowało również możliwości transportowych i – wreszcie – woli politycznej. Legendarne niemal wyczyny gen. Paula Emila von Lettow-Vorbecka koncentrowały się w raczej w Mozambiku, Rodezji, Tanganice i Kongu. Nie udało się zatrzymać nacierających na Rwandę–Urundi Belgów, którzy ostatecznie zajęli ten obszar w 1916 r. W wyniku konferencji pokojowej w Paryżu Niemcy straciły wszystkie kolonie. Rwanda jako mandat typu B w ligowym systemie zarządzania terenami niesuwerennymi znalazła się pod kuratelą Królestwa Belgii. Ostatecznie podziału niemieckich posiadłości afrykańskich dokonano 7 lipca 1919 r., już po podpisaniu traktatu wersalskiego.

O ile Niemcy, kolonizując Rwandę, położyli podwaliny pod system administrowania krajem bez wielkich nakładów sił i środków, o tyle Belgowie twórczo i znacząco go rozwinęli. Można chyba to wiązać z większym „doświadczeniem” kolonialnym tych ostatnich. Dość łatwo wpaść w pułapkę stwierdzenia, iż Rwanda przed przybyciem białych była rajskim ogrodem, który w wyniku działań kolonizatorów został zniszczony. Nie odpowiada to prawdzie, jednak wpływ Niemców, a następnie Belgów na kształt spraw w Rwandzie nie powinien budzić wątpliwości. Przywołane powyżej ustalanie granic w trójkącie Belgia–Niemcy–Wielka Brytania, poza ewidentnym wpływem na czynniki etniczno-kulturowe, ogromnie osłabiło prestiż lokalnych władz. Belgowie, obecni w Rwandzie od 1916 r., w odróżnieniu od Niemców przystąpili do budowy silnie zhierarchizowanego modelu władzy. Na samym jego szczycie znajdował się król Belgii, następnym ogniwem łańcucha było ministerstwo do spraw kolonii w Brukseli. Kolejne szczeble stanowili: generalny gubernator Konga w Kinszasie (wówczas Leopoldville), wicegubernator Rwandy–Urundi w Bujumbura i zarządca (rezydent) w Rwandzie (Kigali). Król Rwandy (mwami) w tym systemie znajdował się dopiero na szóstym miejscu. Belgowie również kontynuowali zapoczątkowany wcześniej proces likwidacji autonomii prowincjonalnych regionów. Centralizacji podlegały wszystkie tereny, jakie znalazły się pod ich administracją. W ten sposób traciły resztki swojej autonomii niewielkie „państewka”, dotychczas zarządzane przez lokalnych wodzów, podobnie jak królestwa Hutu, cieszące się pewnym stopniem niezależności. Zaczął się zmieniać tradycyjny system, w którym efektywność władzy wspierana była poprzez „trójpodział” władzy na rolniczą, hodowlaną i wojskową, reprezentowaną przez trzech „wodzów”. Z upływem czasu ten model również zaczął erodować, a władza stawała się coraz mocniej skoncentrowana wskutek mianowania przez mwami jednej osoby, która stawała się drugą (a właściwie siódmą) osobą w państwie.

Belgowie tworzyli mit o rasie panów, którą byli oczywiście Tutsi. Mit ten był wykorzystywany w administracji. Hutu byli nazywani podżegaczami, rebeliantami, którzy zasłużyli na swój los. To zmieniło relacje między Tutsi i Hutu, którzy dotychczas nie byli do siebie wrogo nastawieni, nie wykorzystywali swojego pochodzenia, aby udowodnić swoją wyższość. Hutu zaczęli teraz zazdrościć Tutsi ich pozycji w kraju, dla Hutu teraz nieosiągalnej, a także niezwykle korzystnej sytuacji materialnej. Należy tu zauważyć, że Tutsi nie sprzeciwiali się polityce Belgów, gdyż dzięki niej byli uprzywilejowani i łatwo mogli dorobić się dużego majątku.

Od 1916 r. w Rwandzie rosła również pozycja „białych ojców” (fr. Péres Blancs), misjonarzy rzymskokatolickiego Stowarzyszenia Życia Apostolskiego, założonego kilkadziesiąt lat wcześniej jako Misjonarze Marii Panny z Afryki przez francuskiego kardynała Charles’a Martiala Allemanda Lavigerie, arcybiskupa Algierii. Misjonarze Arnoux, Hurel, Pages i Schumacher jeszcze w 1916 r. podjęli prace nad przygotowaniem raportu dla władz belgijskich, który miałby stać się podstawą dla wdrażania „polityki adaptacji” w Rwandzie. Ostateczny raport autorstwa brata Léona Classe bez wątpienia stał się drogowskazem dla polityków z Brukseli. Classe zwracał uwagę na to, iż społeczeństwo Rwandy strukturą zbliżone było do średniowiecznego feudalizmu europejskiego. Kraj według oceny zakonnika składał się w istocie z wielu „baronii”, zarządzanych przez lokalnych wodzów, z których spora część nie uznawała zwierzchności stolicy i króla. Classe dokonał również dość precyzyjnej analizy buhake – choć jego wnioski zawierały przykłady świadczące o łamaniu kastowości w społeczeństwie rwandyjskim. Charakter buhake zależał od regionu kraju. A jednak – jak pokazują badania z drugiej połowy XX w. – system buhake stanowił jeden z kamieni węgielnych rwandyjskiego społeczeństwa. Wymuszał on bowiem swoistą komplementarność relacji ekonomicznych, choć niewątpliwie sprzyjał utrzymywaniu, a nawet pogłębianiu podziałów kastowych. Jak przekonywał Jacques Maquet:

W wyniku porozumienia prawie każdy Hutu był powiązany z jakimś Tutsi i miał udział w życiu wyższej kasty poprzez własną identyfikację z patronem, który był członkiem grupy dominującej. Poprzez instytucję klientyzmu w Rwandzie ukonstytuował się zintegrowany system gospodarczy, w którym następowała dystrybucja produktów rolnych i hodowlanych wśród całej populacji. Osobiste związki z członkami kasty uprzywilejowanej oraz możliwość (co prawda nietrwała) posiadania bydła z perspektywy solidarności narodowej wydawały się kluczowe.

Wydaje się, że w odniesieniu do systemu gospodarczego taka obserwacja była w pełni uzasadniona, jednak buhake dość szybko rozprzestrzenił się na inne sfery, przede wszystkim na relacje polityczne. Na tej płaszczyźnie procesy wpływające na kohezję społeczną przybrały kierunek zdecydowanie odwrotny. Podczas gdy jeszcze w XIX w. (o czym pisano wyżej) armia miała szanse stać się czynnikiem stępiającym podziały kastowe, to w XX w. stała się głównym narzędziem utrzymywania dominacji Tutsi. Z tego punktu interesujące mogą być obserwacje z lat 90. ubiegłego stulecia, w których Roméo Dallaire porównywał wojska Rwandyjskiego Frontu Patriotycznego (Tutsi) i rządowe jednostki Republiki (Hutu). Ci pierwsi zachowywali swoisty rytuał, swoimi korzeniami sięgający daleko przed wiek XX, podczas gdy drudzy tego elementu zupełnie nie znali. Przekładało się to w opinii kanadyjskiego generała na jakość, karność i motywację oddziałów. Jest to kolejna przesłanka świadcząca o „kastowości” armii rwandyjskiej w czasach przed niepodległością. Warto również zwrócić uwagę na to, iż wewnątrz kasty Tutsi także trwała brutalna rywalizacja o bogactwo, wpływy itd. Pociągało to za sobą zamykanie się kasty i wzrost jej uprzywilejowania w społeczeństwie, szczególnie jeśli brać pod uwagę stale zmniejszającą się ilość ziemi i rosnącą liczbę ludności. Wiele racji jest w stwierdzeniu René Lemarchanda, iż charakter buhake zmieniał się w zależności od odległości od centrum (stolicy). Zwłaszcza w prowincjach peryferyjnych system charakteryzowała znaczna opresyjność. Właśnie tam do 1900 r. buhake gwarantował pozycję rwandyjskich władców. W następnych latach, gdy umocniły się tendencje centralizacyjne (po części w odpowiedzi na oczekiwania kolonizatorów), opresyjność buhake dotyczyła już całego obszaru Rwandy. Gdy w 1911 r. ostatecznie uformowały się granice królestwa mwami (choć ostatnie prowincje północne – Ruhengeri i Biumba – przyłączono dziewięć lat później), proces likwidacji autonomii „państewek” przybrał na intensywności.2.2. Wojna domowa (1959–1961) i uzyskanie niepodległości przez Rwandę i Burundi w 1962 r.

W związku z wydarzeniami w Rwandzie oraz grudniowymi apelami ONZ władze belgijskie zorganizowały w styczniu 1961 r. w Ostendzie spotkanie z Grégoire’em Kayibandą. Głównym wynikiem tej nieformalnej konferencji było zaplanowanie „zamachu stanu”, który miał ostatecznie obalić monarchię rwandyjską. 28 stycznia w rodzinnym mieście Kayibandy – Gitaramie – proklamowano utworzenie niepodległej Republiki Rwandy. Dokonał tego kongres składający się z ponad 3 tys. lokalnych przywódców, przez co akt nabierał pozoru powszechnej i demokratycznej decyzji. Belgowie tym samym osiągnęli interesujący efekt – cała odpowiedzialność za wydarzenia w Rwandzie przechodziła na Organizację Narodów Zjednoczonych. Kraj daleki był od stabilizacji i spokoju. Latem i na początku jesieni nadal dochodziło do krwawych wystąpień Hutu przeciw Tutsi. Zginęło kilkuset Tutsi, ponad 3 tys. domów zostało spalonych, a liczba uchodźców sięgnęła 22 tys. W atmosferze terroru 25 września odbyły się wybory do zgromadzenia ustawodawczego. Wyniki nie były zaskoczeniem – PARMEHUTU zdobyła 35 miejsc w czterdziestoczteroosobowej izbie (79%), podczas gdy UNAR z wynikiem 17% zagospodarowało zaledwie 7 miejsc. Te wybory również nie uspokoiły sytuacji, tym bardziej że od końca 1960 r. niewielkie oddziały partyzanckie Tutsi, zwane Inyenzi (karaluchy), organizowały rajdy z sąsiedniej Ugandy, co powodowało nakręcanie spirali przemocy.

Jeszcze w kwietniu 1961 r. Organizacja Narodów Zjednoczonych wyrażała głębokie zaniepokojenie rozwojem sytuacji w Rwandzie i Burundi i żal z tego powodu. Podkreślano, iż mimo wezwań z rezolucji Zgromadzenia Ogólnego nr 1579 napięcie w obu częściach obszaru powierniczego zarządzanego przez Belgów znacznie wzrosło. Podkreślano, że władze w Rwandzie wybrane zostały w sposób niezgodny z zaleceniami czynników ONZ-owskich. Podobne uwagi zamieszczono zresztą w dokonanej na forum ONZ ocenie sytuacji w Burundi, gdzie wybory o charakterze administracyjnym stały się podstawą dla przyjęcia rozwiązań o trwałym charakterze politycznym (wbrew stanowisku Zgromadzenia Ogólnego). Ogląd całości spraw w powiernictwie belgijskim prowadził do wniosku, że niekontrolowany jego rozpad na dwie części właściwie stał się faktem, a władze zostały wyłonione wbrew scenariuszowi przewidzianemu przez ONZ. Winą za ten stan rzeczy obarczono administrację belgijską, która w opinii Zgromadzenia Ogólnego w sposób niezgodny z intencjami Rady Powierniczej wyrażała przyzwolenie na politykę faktów dokonanych bądź ją inspirowała. Trudno się oprzeć wrażeniu, iż stanowisko Zgromadzenia Ogólnego było znacznie spóźnione wobec rozwoju wydarzeń. W jednym z akapitów przywołanej rezolucji znalazło się wręcz żądanie przeprowadzenia referendum dotyczącego losów monarchii w Rwandzie–Urundi, na potrzeby którego przewidywano nawet pytania referendalne:

1) Czy życzysz sobie pozostawienia w Rwandzie instytucji mwami?

2) Jeśli tak, to czy pragniesz, by Kigeli V kontynuował sprawowanie funkcji mwami Rwandy?

Innym spóźnionym postulatem było nawoływanie do utrzymania związku Rwandy i Burundi. Uznawano, że obszar powierniczy powinien wchodzić w niepodległość jako „jedno zjednoczone państwo federalne”. Było to zresztą zgodne z doktryną ONZ, w której niepodległość otrzymywały wszystkie dotychczasowe terytoria powiernicze.

Warto – jak się wydaje – zauważyć, iż belgijskie władze istotnie nie przykładały się szczególnie do „właściwego” rozwiązania zaostrzającego się kryzysu w swoim powiernictwie. Głównym powodem był pogłębiający się konflikt w Kongu i napięcie wokół belgijskiej działalności w tym kraju, wyraźnie obserwowane w ONZ. Działający w Rwandzie pułkownik Guy Logiest (rezydent specjalny) i wspomniany wcześniej rezydent generalny Harroy realizowali politykę w pełni akceptowaną przez Brukselę. Jej głównym założeniem było doprowadzenie do sytuacji, w której za warunki „wprowadzania” niepodległości nie będzie odpowiedzialna Belgia, lecz czynniki wewnętrzne i sama Organizacja Narodów Zjednoczonych. W praktyce oznaczało to zielone światło dla przekazywania władzy strukturom związanym z PARMEHUTU.

Do „tradycyjnego” napięcia pomiędzy Tutsi i Hutu dołączył kolejny problem (choć ściśle powiązany z nim) – rywalizacja oraz separatyzm pomiędzy Rwandą i Burundi. Właściwie w czasie gdy Zgromadzenie Ogólne formułowało postulat wspólnego dochodzenia do niepodległości taki scenariusz był już nierealny. Napięcie ulegało eskalacji przez cały rok 1961, a jego kulminacja nastąpiła w październiku. Wówczas zamordowany został książę Louis Rwagasore. Ta interesująca postać – arystokrata Tutsi, którego żoną była Hutu, od końca lat 50. kierował ugrupowaniem Związek na rzecz Postępu Narodowego (Union for National Progress – UPRONA). Program UPRONA zakładał pełną niepodległość Burundi, co zostało wyraźnie podkreślone podczas marcowego kongresu UPRONA w 1960 r. Mimo iż książę został uwięziony, on i jego ugrupowanie osiągnęło w wyborach do legislatywy z 1961 r. imponujący wynik – 80% głosów. W wyniku tego Rwagasore został zaprzysiężony jako premier Burundi, jednak po zaledwie dwóch tygodniach piastowania urzędu, w dniu 13 października 1961 r., został zamordowany. Dało to kolejny impuls do fali represji, jakie spadły na Hutu w Burundi. Na odpowiedź w Rwandzie nie trzeba było długo czekać.

1 lipca 1962 r., pod auspicjami Narodów Zjednoczonych, belgijskie powiernictwo Rwanda–Urundi otrzymało niepodległość. Na mocy rezolucji Zgromadzenia Ogólnego ONZ nr 1746 z 27 czerwca 1962 r. powstały dwa państwa – Rwanda i Burundi. Administracja belgijska miała zostać ostatecznie usunięta do 1 sierpnia. W Rwandzie władzę przejęła PARMEHUTU, z Grégoire’em Kayibandą jako premierem.

W samej Rwandzie faktycznie rządzący od 1961 r. Kayibanda (mimo składanych wcześniej na łamach swojej gazety deklaracji) dopuszczał eskalację przemocy wobec Tutsi ze strony milicji Hutu oraz po cichu aprobował przesuwanie się całego systemu politycznego w kierunku pogłębiającej się dyskryminacji tych pierwszych. Podczas gdy jeszcze w przededniu niepodległości w rządzie rwandyjskim dwa ministerstwa pozostawały w rękach reprezentujących UNAR Tutsi, a w legislatywie mieli oni siedem mandatów, to wkrótce sytuacja ta uległa radykalnej zmianie. Podobnie działo się w sferze mediów – do przełomu 1963 i 1964 r. prasowy organ UNAR-u, „Unité”, cieszył się pewną swobodą; dopuszczano nawet krytykę władz, jednak radykalizacja nastrojów nacjonalistycznych spowodowała zamknięcie i tego „okna”. Powodów było wiele, między innymi powtarzające się rajdy komand Tutsi na rwandyjskie pogranicze. Ostateczny sygnał dla całkowitego stłumienia opozycji w Rwandzie przyszedł jednak w listopadzie i grudniu 1963 r. W wyniku „inwazji Bugesera” (atak wziął nazwę od prowincji, na którą uderzono) oddziały Tutsi, nacierające z Burundi i Kongo, znalazły się około 30 kilometrów od stolicy, jednak ostatecznie zostały odparte. Odwet Hutu spowodował falę masakr Tutsi w Rwandzie. Szczególnie dramatycznie wyglądała sytuacja w prefekturze Gikongoro, mającej wysoki odsetek Tutsi, która była też uznawana za główny ośrodek opozycyjny. Prefekt André Nkeramugaba miał wówczas powiedzieć: „Musimy się bronić. Jedynym sposobem jest sparaliżowanie Tutsi. Jak? Muszą zostać zabici”. Zamordowano wówczas w samym Gikongoro około 14 tys. osób.

Niektóre źródła podają, że w ciągu dwóch lat od proklamacji niepodległości w wyniku walk pomiędzy Tutsi i Hutu życie straciło nawet około 70 tys. osób. Ostatnia fala przemocy spowodowała również polaryzację stanowisk mieszkańców Rwandy. Terror Hutu doprowadził również do fizycznej eliminacji umiarkowanych polityków Tutsi (między innymi Prospera Bwanakweri). Wojna pomiędzy Rwandą a Burundi oznaczała też zerwanie więzi handlowych pomiędzy młodymi państwami. Dalszy los obu krajów miał się toczyć w formalnej izolacji, chociaż uwarunkowania powodowały, że wzajemne relacje przypominały system naczyń połączonych.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: