Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Saga czasu przemiany. Ósme niebo - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Saga czasu przemiany. Ósme niebo - ebook

Historia dwudziestokilkuletniej pracownicy krakowskich centrów outsourcingowych, Łucji, której szara, korporacyjna rzeczywistość zmienia się nie do poznania po tym, gdy we śnie tajemniczy wampir o wzroście koszykarza i wyglądzie blond anioła ratuje jej życie. Wampir ma na imię Mikael, a Łucja zakochuje się w nim i usilnie szuka sposobu na to, by ponownie się z nim zobaczyć. Tymczasem dostaje propozycję pracy w nowej firmie, Corporate Wings BPO. Z pozoru typowa korporacja okazuje się wyjątkowym miejscem: szef rekrutacji, Adam, przyjmuje do pracy przede wszystkim lightworkerów: osoby obdarzone duszami upadłych aniołów i istot pozaziemskich. To opowieść o dorastaniu, poznawaniu prawdziwego siebie, nauce szanowania własnych granic. To historia o wyborze pomiędzy dwoma mężczyznami, pomiędzy namiętnością a miłością. To droga poprzez samego siebie, która prowadzi do odkrycia wyjątkowego skarbu, jakim jest każdy z nas. To pierwszy tom opowieści o miłości i aniołach, a zarazem pierwszej polskiej sagi o lightworkerach.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7835-599-1
Rozmiar pliku: 619 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. O korn­wa­lij­skich wróż­kach, któ­re zna­ją się na sa­mo­cho­dach

Je­śli mia­ła­bym za za­da­nie stre­ścić do­ko­na­nia swo­je­go ży­cia w rap­tem kil­ku zda­niach, z pew­no­ścią nie sta­no­wi­ło­by to dla mnie pro­ble­mu. Uro­dzi­łam się i od za­wsze miesz­ka­łam w Kra­ko­wie, opusz­cza­jąc mia­sto je­dy­nie w cza­sie fe­rii zi­mo­wych i wa­ka­cji.

Kie­ru­nek stu­diów wy­bra­łam po li­nii naj­mniej­sze­go opo­ru: po­nie­waż nie by­łam or­łem z przed­mio­tów ści­słych ani nie od­zna­cza­łam się szcze­gól­ny­mi umie­jęt­no­ścia­mi w żad­nej z dzie­dzin, po­zo­sta­wa­ły mi je­dy­nie kie­run­ki hu­ma­ni­stycz­ne i wszyst­kie po­zo­sta­łe, nie­skla­sy­fi­ko­wa­ne, ta­kie jak: za­rzą­dza­nie, tu­ry­sty­ka czy nie­szczę­sny mar­ke­ting. Osta­tecz­nie pa­dło na kul­tu­ro­znaw­stwo, bo oprócz sto­sun­ko­wo nie­wiel­kiej licz­by kan­dy­da­tów na jed­no miej­sce (w po­rów­na­niu z fi­lo­lo­gią an­giel­ską, me­dy­cy­ną czy pra­wem) moż­na się było na­uczyć mnó­stwa cie­ka­wych, zu­peł­nie ży­cio­wo nie­przy­dat­nych rze­czy. Po pię­ciu la­tach stu­diów po­tra­fi­łam opo­wie­dzieć co nie­co o re­li­giach In­dii, o zna­kach w ję­zy­ku ja­poń­skim, o zdo­bie­niu i ce­lo­wym oszpe­ca­niu ciał czy o roli gen­der w dzi­siej­szej kul­tu­rze. Nie­ob­ce były mi na­zwi­ska ta­kie jak: Mead, Ma­li­now­ski, Elia­de, Bu­ber czy Ja­nion. Pod­szko­li­łam an­giel­ski i fran­cu­ski, co sta­no­wi­ło głów­ny atut jed­no­stro­ni­co­we­go Cur­ri­cu­lum Vi­tae, któ­re na­pi­sa­łam tuż przed obro­ną pra­cy ma­gi­ster­skiej.

Obro­ni­łam się na po­cząt­ku lip­ca i na wa­ka­cje wy­bra­łam się z gru­pą zna­jo­mych do An­glii. Ra­zem z Paw­łem, Mo­ni­ką i moim bra­tem, Łu­ka­szem, po­je­cha­li­śmy pra­co­wać na far­mie w Korn­wa­lii. Zbie­ra­li­śmy tru­skaw­ki, cza­sem też ple­wi­li­śmy, wie­czo­ry spę­dza­li­śmy na roz­mo­wach (na nic wię­cej nie mie­li­śmy siły), a w week­en­dy jeź­dzi­li­śmy po oko­licz­nych wio­skach i mia­stecz­kach. Zwie­dzi­li­śmy nad­mor­skie Looe, ar­ty­stycz­ne St Ives, Hay­le z naj­więk­szą w Korn­wa­lii pla­żą i pi­rac­kie Pen­zan­ce. Przez trzy mie­sią­ce pra­cy uda­ło mi się odło­żyć osiem­set fun­tów i przy­wieźć ze sobą wa­liz­kę peł­ną wy­traw­nych pa­sties, prze­pysz­nych kró­wek o na­zwie „fud­ge”, któ­re eks­pe­dient­ka w bia­łym far­tu­chu od­kra­ja­ła no­żem z du­że­go blo­ku, i parę prze­wod­ni­ków po cel­tyc­kich kra­inach Wiel­kiej Bry­ta­nii. Przy­wio­złam też ko­lek­cję mniej­szych i więk­szych pi­xies. Te małe, śmiesz­ne stwor­ki to korn­wa­lij­ska od­mia­na pso­tli­wych, ale i bar­dzo po­moc­nych wró­żek. Pi­xies to­wa­rzy­szą mi do dziś, ozda­bia­jąc drzwi wej­ścio­we do mo­je­go miesz­ka­nia czy wi­sząc przy klu­czy­kach do sa­mo­cho­du. Pi­sząc o du­żym po­ko­ju, nie­co ubar­wi­łam rze­czy­wi­stość, ale o tym za chwi­lę.

Jesz­cze w trak­cie po­by­tu w Wiel­kiej Bry­ta­nii roz­po­czę­łam roz­sy­ła­nie CV. Zna­łam re­alia i nie li­czy­łam na kre­atyw­ną, do­brze płat­ną pra­cę. Po stu­diach kul­tu­ro­znaw­czych mia­łam do wy­bo­ru pój­ście do kor­po­ra­cji i kle­pa­nie da­nych za mar­ne gro­sze lub nie­co cie­kaw­szą pra­cę, ale za gro­sze jesz­cze mar­niej­sze. Pa­dło na kor­po­ra­cję, bo tam bra­li wszyst­kich, jak po­pad­nie, bez do­świad­cze­nia i zna­jo­mo­ści, o ile tyl­ko mó­wi­ło się do­brze po an­giel­sku, a naj­le­piej i w dru­gim ob­cym ję­zy­ku.

Pierw­szą pra­cę do­sta­łam już w li­sto­pa­dzie. Przy­ję­to mnie do fir­my out­so­ur­cin­go­wej, do dzia­łu ra­chun­ko­wo­ści. Cho­ciaż nie mia­łam zdol­no­ści ma­te­ma­tycz­nych, te­sty nu­me­rycz­no-ana­li­tycz­ne po­szły mi nad wy­raz do­brze i tym spo­so­bem zo­sta­łam kle­pa­czem fak­tur. Pra­co­wa­łam na sta­no­wi­sku o dum­nie brzmią­cej na­zwie: Ju­nior Ac­co­un­tant. Ra­chun­ko­wość to było coś. Ro­dzi­ce byli za­chwy­ce­ni i mimo iż tłu­ma­czy­łam im, że prze­pi­su­ję je­dy­nie licz­by z fak­tur do sys­te­mu, chwa­li­li się wszyst­kim do­oko­ła, że ich je­dy­na cór­ka robi ka­rie­rę w fi­nan­sach.

Nie­ste­ty, nie pła­ci­li naj­le­piej: na po­czą­tek do­sta­łam ty­siąc dzie­więć­set zło­tych brut­to, z pod­wyż­ką do dwóch ty­się­cy czte­ry­stu po roku pra­cy. Było to nie­wie­le i dar­mo­wa opie­ka me­dycz­na oraz kar­ta Mul­ti­sport nie zni­we­lo­wa­ły nie­sma­ku, któ­ry od­czu­łam po usły­sze­niu o tak zwa­nych wa­run­kach fi­nan­so­wych. Ale lep­sze to niż nic, tak więc przy­ję­łam ofer­tę.

Pra­co­wa­łam przy Bora-Ko­mo­row­skie­go i na­dal miesz­ka­łam z ro­dzi­ca­mi, więc żyło mi się wy­god­nie, ale mało per­spek­ty­wicz­nie. Nie wy­trwa­łam dłu­go w tej fir­mie i po nie­ca­łym roku da­łam się pod­ku­pić ko­lej­nej kor­po­ra­cji out­so­ur­cin­go­wej, dzia­ła­ją­cej w bran­ży za­so­bów ludz­kich – Hu­man Re­so­ur­ces. Daw­niej pew­nie po­wie­dzie­li­by­śmy ka­dry, ale wte­dy wy­star­czy­ła jed­na, dwie ka­dro­we na całą fir­mę. Ta­kie oso­by przyj­mo­wa­ły lu­dzi do pra­cy, zaj­mo­wa­ły się wy­pła­ta­mi, szko­le­nia­mi, ad­mi­ni­stra­cją, po pro­stu wszyst­kim. Te­raz trze­ba było mi­lio­no­we­go ka­pi­ta­łu i trzy­stu lu­dzi pra­cu­ją­cych w spe­cjal­nie dla nich zbu­do­wa­nym biu­row­cu, żeby pra­cow­nik John Smith, prze­by­wa­ją­cy w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, mógł otrzy­mać do­da­tek na opie­kę nad dziec­kiem z naj­bliż­szą pen­sją.

Out­so­ur­cing uwa­ża­łam za zu­peł­nie nie­po­trzeb­ny wy­kwit dzi­siej­szych kor­po­ra­cyj­nych cza­sów. Nie będę jed­nak ukry­wać, że sta­no­wi­sko So­ur­cing Spe­cia­list i dwa ty­sią­ce osiem­set zło­tych brut­to (plus oczy­wi­ście le­karz pod te­le­fo­nem i dar­mo­wy wstęp na kli­ma­ty­zo­wa­ną salę gim­na­stycz­ną) sta­no­wi­ły ku­szą­cą ofer­tę.

Do pra­cy mia­łam znacz­nie da­lej: z Prąd­ni­ka Bia­łe­go do­jeż­dża­łam na Wa­do­wic­ką, a nad­mie­nię, że po­łu­dnio­wa część Kra­ko­wa sta­no­wi­ła dla mnie ko­niec zna­ne­go mi świa­ta. Czter­dzie­ści mi­nut sta­nia w au­to­bu­sie każ­de­go po­ran­ka spra­wi­ło, że za­czę­łam my­śleć o kup­nie sa­mo­cho­du. Po­nie­waż miesz­ka­łam z ro­dzi­ca­mi, mia­łam odło­żo­nych kil­ka ty­się­cy zło­tych. Do tego do­cho­dzi­ły fun­ty, któ­re na­dal le­ża­ły nie­za­mie­nio­ne na zło­tów­ki.

Ni­g­dy nie by­łam spe­cja­list­ką w dzie­dzi­nie mo­to­ry­za­cji, jed­nak po­tra­fi­łam od­róż­nić die­sel od ben­zy­ny i Fa­bię od Octa­vii. Wie­dzia­łam, że szu­kam sa­mo­cho­du ma­łe­go i eko­no­micz­ne­go, naj­le­piej z in­sta­la­cją ga­zo­wą. Sil­nik mak­sy­mal­nie 1.4, a ko­lor do­wol­ny, byle nie żół­ty, bo zbyt­nio rzu­ca się w oczy, i nie bia­ły, bo za szyb­ko się bru­dzi. Uru­cho­mi­łam kon­tak­ty, po­wy­py­ty­wa­łam zna­jo­mych, któ­rzy na bie­żą­co sie­dzie­li w ofer­tach uży­wa­nych sa­mo­cho­dów, i tym spo­so­bem w nie­ca­łe dwa mie­sią­ce od pod­ję­cia de­cy­zji o kup­nie sta­łam się pra­wo­wi­tą wła­ści­ciel­ką czar­ne­go, dzie­się­cio­let­nie­go gol­fa.

Auto oglą­da­łam ra­zem z tatą. Od za­wsze był zło­tą rącz­ką i znał się nie tyl­ko na sa­mo­cho­dach, ale i na in­nych me­cha­nicz­nych urzą­dze­niach. Z drob­ny­mi na­pra­wa­mi, re­je­stra­cją i ubez­pie­cze­niem zmie­ści­łam się w okrą­głej kwo­cie dzie­się­ciu ty­się­cy zło­tych. Tym sa­mym moje ży­cie zmie­ni­ło się ra­dy­kal­nie: po­zby­łam się wszyst­kich oszczęd­no­ści, za­koń­czy­łam ro­mans z kra­kow­ską ko­mu­ni­ka­cją miej­ską i za­miast co­dzien­nie rano de­ner­wo­wać się i wal­czyć o prze­trwa­nie w prze­peł­nio­nym i dusz­nym au­to­bu­sie li­nii 164, za­czę­łam na­rze­kać na kor­ki i brak miejsc par­kin­go­wych. Sło­wem: sta­łam się kie­row­cą.

Po­mi­ja­jąc mało istot­ny szcze­gół, że utrzy­ma­nie sa­mo­cho­du jest do­syć kosz­tow­ne, ta od­mia­na dała mi dużo wię­cej wol­no­ści i nie­za­leż­no­ści, niż mo­głam się tego spo­dzie­wać. Więk­sze za­ku­py czy wy­pa­dy za mia­sto nie sta­no­wi­ły już dla mnie pro­ble­mu. Pod­czas pierw­szej dłuż­szej wy­pra­wy, w Be­ski­dy, uzna­łam, że czas się w koń­cu unie­za­leż­nić i wy­pro­wa­dzić od ro­dzi­ców. Już wkrót­ce mia­łam skoń­czyć dwa­dzie­ścia sześć lat.

Wkrót­ce po pod­ję­ciu tej de­cy­zji za­czę­łam się wdra­żać w te­mat nie­ru­cho­mo­ści. Ry­nek pier­wot­ny czy wtór­ny, ogrze­wa­nie cen­tral­ne czy kuch­nia łą­czo­na z sa­lo­nem? De­cy­zja nie była pro­sta, a mimo iż ofert było spo­ro, nie­ła­two było zna­leźć tę jed­ną je­dy­ną. Przede wszyst­kim ogra­ni­czał mnie bu­dżet. Po­nie­waż nie spo­ty­ka­łam się z ni­kim na sta­łe i w naj­bliż­szym cza­sie nie pla­no­wa­łam za­mąż­pój­ścia, mo­głam li­czyć tyl­ko na sie­bie. Ro­dzi­ce obie­ca­li, że za­miast po­sa­gu za­fun­du­ją mi pięć do dzie­się­ciu pro­cent ceny miesz­ka­nia, co bę­dzie sta­no­wi­ło wkład wła­sny. Na resz­tę mu­sia­łam wziąć kre­dyt. Mia­łam za­tem dwie opcje: ku­pić miesz­ka­nie małe, ta­nie i sama spła­cać ratę kre­dy­tu, na któ­rą bę­dzie mnie stać, lub za­ry­zy­ko­wać, ku­pić miesz­ka­nie więk­sze i je­den z po­ko­jów pod­na­jąć. Po dłu­gich prze­my­śle­niach do­szłam do wnio­sku, że nie po to za­mie­rzam się wy­pro­wa­dzić od ro­dzi­ców, żeby za­mie­niać ich na no­wych współ­lo­ka­to­rów. Duże miesz­ka­nie wca­le nie było mi po­trzeb­ne, a je­śli kie­dyś nada­rzy się taka ko­niecz­ność, wte­dy obec­ne lo­kum za­wsze moż­na sprze­dać i ku­pić więk­sze.

Ma­jąc na uwa­dze gło­śną ostat­nio spra­wę Le­opar­da, bra­łam pod uwa­gę miesz­ka­nia je­dy­nie z ryn­ku wtór­ne­go, a je­śli miał­by to być ry­nek pier­wot­ny, to tyl­ko ta­kie bu­dyn­ki, któ­re są już wy­bu­do­wa­ne i go­to­we do za­miesz­ka­nia. Każ­de­go wie­czo­ru ślę­cza­łam z kub­kiem kawy albo colą nad ogło­sze­nia­mi w In­ter­ne­cie i szcze­gó­ło­wo je stu­dio­wa­łam. In­te­re­so­wa­ły mnie rów­nież miesz­ka­nia do re­mon­tu: mój tata, wspo­mnia­na zło­ta rącz­ka, sam mógł bar­dzo wie­le zdzia­łać i wy­ka­zy­wał spo­rą chęć po­mo­cy, o ile zaj­dzie taka po­trze­ba. Ja rów­nież nie ba­łam się pędz­la ani młot­ka, a za­ufa­nych elek­try­ków i hy­drau­li­ków mia­łam na szczę­ście spo­ro wśród zna­jo­mych. W koń­cu przy­szło mi coś z tego, że w okre­sie li­ce­al­nym czę­sto spo­ty­ka­łam się z chło­pa­ka­mi z tech­ni­ków, a dzię­ki Fa­ce­bo­oko­wi wie­le z tych zna­jo­mo­ści zo­sta­ło od­no­wio­nych. No i w koń­cu mo­ich dwóch bra­ci też mia­ło­by szan­sę się wy­ka­zać.

Oprócz bu­dże­tu istot­na była dla mnie lo­ka­li­za­cja. Przede wszyst­kim bra­łam pod uwa­gę je­dy­nie ofer­ty miesz­kań usy­tu­owa­nych na pół­noc od Wi­sły. Na cen­trum nie było mnie stać, w No­wej Hu­cie też nie chcia­łam miesz­kać, tak więc zo­sta­wał mi Prąd­nik Bia­ły i Czer­wo­ny, obrze­ża Kro­wo­drzy, ewen­tu­al­nie Bro­no­wi­ce, Czy­ży­ny lub Grze­górz­ki.

Ogło­sze­nia prze­glą­da­łam przez kil­ka mie­się­cy, aż w koń­cu tra­fi­ła się ide­al­na ofer­ta. Bio­rąc pod uwa­gę do­łą­czo­ne do ogło­sze­nia zdję­cia, miesz­ka­nie nie wy­glą­da­ło może prze­sad­nie za­chę­ca­ją­co, ale aku­rat mia­łam wol­ne po­po­łu­dnie i za­dzwo­ni­łam pod nu­mer po­da­ny w ogło­sze­niu. Wła­ści­ciel był chęt­ny, żeby od razu po­ka­zać mi lo­kal, więc po­je­cha­łam tam za­raz po pra­cy. Nie­da­le­ko, bo je­dy­nie na Kro­wo­der­skich Zu­chów. Znaj­do­wa­ło się tam osie­dle dłu­gich, ni­skich blo­ków, zbu­do­wa­nych w la­tach osiem­dzie­sią­tych. Uro­dą nie grze­szy­ły, ale do­oko­ła była zna­ko­mi­ta in­fra­struk­tu­ra i pięć mi­nut pie­cho­tą do pę­tli tram­wa­jo­wej na Kro­wo­drzy Gór­ce. A ko­lej­ne dzie­sięć do ro­dzi­ców, tak więc za­wsze mia­ła­bym bli­sko, żeby wpaść na kawę i po­ga­dać.

„Po­wierzch­nia tego wy­jąt­ko­wo ustaw­ne­go miesz­ka­nia z bal­ko­nem wy­no­si dwa­dzie­ścia dzie­więć me­trów – czy­ta­łam w ogło­sze­niu. – Pod ocie­plo­nym parę lat temu blo­kiem wy­dzie­lo­no licz­ne miej­sca par­kin­go­we. Cena wyj­ścio­wa to pięć ty­się­cy zło­tych za metr, ze wzglę­du na ko­niecz­ność grun­tow­ne­go re­mon­tu”. Zwa­ża­jąc na do­god­ną lo­ka­li­za­cję, cena była zna­ko­mi­ta. Naj­wy­raź­niej wła­ści­cie­lo­wi spie­szy­ło się ze sprze­da­żą, bo po­wie­dział, że jak się szyb­ko zde­cy­du­ję, to sprze­da mi miesz­ka­nie za czte­ry ty­sią­ce dzie­więć­set zło­tych za metr. To już sta­no­wi­ło na­praw­dę świet­ną cenę, a brak win­dy zu­peł­nie mi nie prze­szka­dzał, po­nie­waż lo­kal znaj­do­wał się na pod­wyż­szo­nym par­te­rze (co rów­nież mia­ło zna­cze­nie przy usta­la­niu ceny).

Nie­sa­mo­wi­cie pod­nie­co­na moż­li­wo­ścią szyb­kie­go na­by­cia miesz­ka­nia w do­god­nej lo­ka­li­za­cji, po­sta­no­wi­łam jesz­cze tego sa­me­go wie­czo­ru prze­ga­dać spra­wę z ro­dzi­ca­mi.

– Dwa­dzie­ścia dzie­więć me­trów to jest prze­strzeń, któ­ra w zu­peł­no­ści wy­star­czy mi do ży­cia. Jest mała ła­zien­ka z pral­ką i prysz­ni­cem. Kuch­nia, rów­nież mała, ory­gi­nal­nie była od­ręb­nym po­miesz­cze­niem, ale wła­ści­ciel wy­bił ścian­kę dzia­ło­wą i te­raz jest otwar­ta na duży po­kój. Do tego do­cho­dzi sy­pial­nia i bal­kon. Li­cząc po czte­ry dzie­więć­set za metr, to daje nie­wie­le po­nad sto czter­dzie­ści ty­się­cy za kup­no miesz­ka­nia. Oczy­wi­ście trze­ba do tego do­ło­żyć kwo­tę na re­mont i spra­wy urzę­do­we. Ale wie­le bę­dzie­my mo­gli zro­bić sami!

By­łam nie­sa­mo­wi­cie za­afe­ro­wa­na tą sy­tu­acją i nie do­pusz­cza­łam ro­dzi­ców do gło­su. W głę­bi du­szy już wi­dzia­łam sie­bie w tym miesz­ka­niu i żad­ne ar­gu­men­ty nie były w sta­nie od­wieść mnie od tej de­cy­zji.

– Żeby zmi­ni­ma­li­zo­wać kosz­ty re­mon­tu i roz­ło­żyć je w cza­sie – kon­ty­nu­owa­łam po wzię­ciu głęb­sze­go od­de­chu – re­mont ła­zien­ki może od­być się bez wy­mia­ny rur. Co praw­da in­sta­la­cję elek­trycz­ną wy­pa­da­ło­by wy­mie­nić w obu po­ko­jach, ale nie jest to ko­niecz­ne. Na ra­zie będę po­trze­bo­wa­ła je­dy­nie pod­sta­wo­we me­ble: łóż­ko, stół, biur­ko, a to wszyst­ko moż­na ku­pić w Ikei, w ra­tach na trzy lata, więc nie wyj­dzie tak dużo mie­sięcz­nie. Z cza­sem, wia­do­mo, do­ku­pi się po­zo­sta­łe rze­czy. Gła­dzie mógł­by po­ło­żyć tata z chło­pa­ka­mi, ja po­mo­gę przy ma­lo­wa­niu. Po­zo­sta­je też kup­no wy­po­sa­że­nia kuch­ni i ła­zien­ki, bez tego się nie obej­dzie.

Ro­dzi­ce wi­dzie­li, że żad­nym spo­so­bem nie od­cią­gną mnie od po­my­słu za­ku­pu tego miesz­ka­nia, na szczę­ście nie na­ci­ska­li na nowe bu­dow­nic­two. Dzień póź­niej umó­wi­łam się z wła­ści­cie­lem na jesz­cze jed­no oglą­da­nie miesz­ka­nia, tym ra­zem wspól­nie z ro­dzi­ca­mi. Oczy­wi­ście tata wy­pa­trzył kil­ka do­dat­ko­wych uste­rek i trud­no­ści, o któ­rych wła­ści­ciel przy­pad­ko­wo za­po­mniał mi wspo­mnieć, jed­nak nie sta­no­wi­ły one dla mnie pro­ble­mu, a je­dy­nie nie­wiel­kie nie­do­god­no­ści na dro­dze do wiecz­ne­go szczę­ścia oso­by z kre­dy­tem hi­po­tecz­nym na kar­ku.

Ku­pi­łam to miesz­ka­nie. Z po­wo­du wy­pa­trzo­nych przez ojca uste­rek i dzię­ki jego zdol­no­ściom ne­go­cja­cyj­nym sta­nę­ło na ce­nie czte­rech ty­się­cy ośmiu­set pięć­dzie­się­ciu zło­tych za metr kwa­dra­to­wy. Ro­dzi­ce do­ło­ży­li mi czter­na­ście ty­się­cy zło­tych, co było moim wkła­dem wła­snym, na resz­tę bez więk­szych pro­ble­mów do­sta­łam kre­dyt. Za re­mont, ma­te­ria­ły i wy­po­sa­że­nie pła­ci­łam z osob­nej puli ro­dzi­ciel­sko-po­życz­ko­wej. Po­życz­kę na me­ble i sprzę­ty ku­chen­ne i ła­zien­ko­we mia­łam prze­stać spła­cać już po dwóch la­tach. A mie­sięcz­na rata kre­dy­tu hi­po­tecz­ne­go wy­nio­sła rów­ne pięć­set zło­tych, któ­re mia­łam uisz­czać przez lat dwa­dzie­ścia pięć. Tak więc tuż po mo­ich pięć­dzie­sią­tych pierw­szych uro­dzi­nach mia­łam w koń­cu za­miesz­kać w stu­pro­cen­to­wo wła­snym miesz­ka­niu.

Jak już wspo­mi­na­łam wcze­śniej, nie prze­ra­ża­ło mnie to. Po za­koń­cze­niu na­ło­go­we­go prze­glą­da­nia ofert miesz­kań za­czę­łam in­te­re­so­wać się wy­koń­cze­niów­ką i pro­jek­to­wa­niem wnętrz. Nie mi­nę­ły dwa mie­sią­ce, a mo­gła­bym wy­gła­szać wy­kła­dy na uni­wer­sy­te­cie (a przy­naj­mniej w tech­ni­kum bu­dow­la­nym) na te­mat róż­nych ro­dza­jów gre­su, pod­kła­dów ma­lar­skich, róż­nic po­mię­dzy far­ba­mi akry­lo­wy­mi a la­tek­so­wy­mi oraz pa­le­ty ko­lo­ry­stycz­nej i spo­so­bów do­bo­ru oświe­tle­nia do róż­ne­go typu po­miesz­czeń.

Re­mont, jak to zwy­kle z re­mon­tem bywa, kosz­to­wał wię­cej, niż to so­bie za­pla­no­wa­łam, i po­trwał dłu­żej. Osta­tecz­nie wpro­wa­dzi­łam się po pię­ciu mie­sią­cach od daty za­ku­pu miesz­ka­nia. Nie będę w tym miej­scu za­mę­czać was szcze­gó­ło­wym opi­sem miesz­ka­nia i ko­lo­ra­mi, na któ­re osta­tecz­nie zde­cy­do­wa­łam się po wie­lu nie­prze­spa­nych no­cach. Jed­nak nie by­ła­bym sobą, gdy­bym o tym nie opo­wie­dzia­ła, oczy­wi­ście kie­dy na­dej­dzie na to od­po­wied­nia pora.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: