Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sędzia miłości - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lutego 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Sędzia miłości - ebook

Axel Belmont, zamożny i poważany botanik, pełni urząd sędziego pokoju. Dlatego to właśnie on musi zbadać okoliczności śmierci właściciela
sąsiedniego majątku, pułkownika Stoneleigha.
Od pierwszej chwili jest jasne, że pułkownik padł ofiarą morderstwa. Czy popełniła je jego żona, piękna i tajemnicza Abigail? Im bardziej Axel zagłębia się w przeszłość Stoneleigha, tym więcej odkrywa jego zbrodniczych machinacji. Tym bardziej utwierdza się w przekonaniu, że Abby jest niewinna. I tym mocniej bije dla niej jego serce...
Lecz czy zdoła rozwiązać zagadkę, nim zbrodniarz uderzy znowu?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-6259-8
Rozmiar pliku: 3,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Każdemu sąsiadowi, który okazuje się trupem w środku lodowatej, styczniowej nocy, brakuje manier w najwyższym stopniu.

Tezę tę Axel Belmont wygłosił pod adresem swojego konia – a Ivan nie dał się poznać jako ktoś, kto miałby ochotę zaprzeczać opiniom profesora, czego by nie dotyczyły.

– Pod względem rzeczonych złych manier – ciągnął Axel – twego nieszczęśnika przewyższyłby jedynie człowiek, który miałby czelność skarżyć się, że ten sąsiad wybrał niedogodną porę na odejście z tego świata.

Nawet jeśli tego człowieka oderwano by późną nocą od kieliszka wina, sączonego w gronie najserdeczniejszych przyjaciół wywodzących się z jednej rodziny – Rosaceae.

– Tym, czego najbardziej nie znoszę w pracy sędziego pokoju – mruknął Axel, prowadząc Ivana podjazdem do dworku Stoneleigh – to konieczność wglądu w brudy sąsiada. Uważaj, jak stąpasz, koniu. Wieziesz cenny ładunek.

Cenny, trzęsący się z zimna ładunek. Majątek Axela graniczył z posiadłością Stoneleigh, ale i tak oznaczało to dwie mile powolnej jazdy wiejskimi drogami w świeżym, sypkim śniegu. Arktyczny wiatr w żaden sposób nie poprawił Axelowi nastroju, tak samo jak myśl o porzuconych w cieple oranżerii krzyżówkach, niecałe pół godziny wcześniej.

Zatrzymał Ivana na dziedzińcu stajennym Stoneleigh; z drewnianych zabudowań wyłonił się Ambers, naczelny stajenny w majątku.

– Zajmę się koniem, panie Belmont. Bardzo źle się dzisiaj dzieje w dworku. Bardzo źle.

– Próżne narzekania, Ambers. Siana dla mojego dzielnego wierzchowca. Nie wiem, ile czasu tu spędzę. – Dla kogoś przemarzniętego, zmęczonego, dla którego kwiaty są bardziej interesujące niż świat zbrodni, to mogła być przysłowiowa wieczność, co najmniej.

Axel wręczył Ambersowi lejce i ruszył przez dziedziniec, zasypanym śniegiem podjazdem, w stronę fasady imponującego, trzypiętrowego dworku Stoneleigh. Mimo późnej godziny lampy na frontowym tarasie paliły się jasno. Drzwi otworzyły się, zanim Axel zdążył użyć wycieraczki, żeby usunąć błoto ze swoich najstarszych butów do konnej jazdy.

– Proszę wejść, panie Belmont. – Shreve, lokaj Stoneleigh, skłonił się. – Bardzo proszę. Na zewnątrz zimniej dzisiaj niż w Hadesie, można się przeziębić na śmierć… och, dobry Boże… Co to ja chciałem powiedzieć… Najmocniej pana proszę o wybaczenie. – Mężczyzna skłonił się ponownie, choć pozostało mu jeszcze zamknięcie przeklętych drzwi.

– Dobry wieczór, Shreve. – Sam zamknął drzwi za sobą. – Poradzę sobie z płaszczem, kapeluszem i rękawiczkami. Gdzie jest zmarły i gdzie jest pani Stoneleigh?

Shreve machnął lekko dłonią bez rękawiczki.

– Jest w bibliotece z… eee… z pułkownikiem. Ze zmarłym pułkownikiem. – Zamrugał, po czym utkwił wzrok w jakimś punkcie przed sobą, jakby usłyszał dziwny hałas, w rodzaju tych, na które naczelni kamerdynerzy nie zwracają żadnej uwagi.

– Czy moglibyśmy dostać herbatę w salonie? – zapytał Axel.

Pytanie wywołało dalsze mruganie i ukłony.

– Doskonale, sir. Herbata w salonie. Natychmiast się tym zajmę. – Pewnie zapomni, zanim dotrze do kuchni. Ale Axel i tak miał w nosie jakąś tam herbatę.

Axel w przeszłości bywał w dworku Stoneleigh, nie potrzebował więc asysty, żeby trafić do gabinetu. Zapukał raz i wszedł.

Zauważył dwie rzeczy, ledwie zrobił parę kroków.

Niedający się pomylić z niczym innym zapach śmierci na skutek strzału z bliskiej odległości – metaliczny, gryzący zapach krwi i dominująca, słaba, siarkowa woń wypalonej amunicji. Drugą, niedającą się zignorować rzeczą było lodowate styczniowe powietrze, które wpadało do pokoju przez otwarte drzwi balkonowe.

Axel przemierzył już prawie połowę pokoju, myśląc o tym, żeby zamknąć balkon, kiedy zatrzymało go jedno słowo:

– Nie.

Pani Stoneleigh trwała w takim bezruchu w cieniu przy kominku, że Axel nie zauważył jej obecności. Podniosła się, szeleszcząc spódnicami, i wysunęła się z mroku.

– Jeśli mój mąż ma spoczywać tutaj, pokój musi pozostać nieogrzewany. Dziękuję, że odpowiedział pan na moje wezwanie.

– Pani Stoneleigh. – Axel ujął jej zimną dłoń, skłonił się nad nią i przyjrzał właścicielce na tyle uważnie, na ile pozwalały dobre maniery i słabe światło z kominka. Była całkiem wysoka jak na kobietę, chociaż i tak o pół stopy niższa niż liczący prawie dziewięćdziesiąt cali wzrostu Axel. Zielonooka i ciemnowłosa Abigail Stoneleigh miała także urodę niewątpliwą, choć spokojną.

Ponieważ była – kiedyś była – żoną innego mężczyzny, Axel nigdy nie starał się oceniać jej urody szczegółowo; gdyby nie jej wyniosłość, gdyby się czasem uśmiechnęła, można by ją uznać za piękną, jakkolwiek dla Belmonta nie miało to żadnego znaczenia.

Musiała przemarznąć do kości.

– O ile przypominam sobie pani list – powiedział Axel – prosiła pani, abym zjawił się tutaj najwcześniej, jak zdołam. Trudno to nazwać wezwaniem. – Miała elegancki charakter pisma, ale sługa, który dostarczył list, omal nie wypaplał wieści o śmierci Stoneleigha.

Axel podprowadził ją do kominka, gdzie zamierający ogień przegrywał walkę z zimowym chłodem.

– Powinienem panią ostrzec, pani Stoneleigh, że przyjechałem tu jako sędzia pokoju, a nie jedynie sąsiad.

– Jednak przybycie o tej porze to i tak uprzejmość z pana strony.

Współmałżonek tej kobiety spoczywał jakieś cztery metry dalej, przy biurku, zwaliwszy się połową ciała na jego blat; przed dojmującym zimnem chronił ją jedynie zwykły brązowy szal, a ona wymienia z nim uprzejmości?

Każdy radził sobie ze śmiercią inaczej. Tego nauczyła Axela śmierć Caroline.

Zdjął kubrak i zarzucił go na ramiona pani Stoneleigh.

– Może przejdziemy do salonu? Prosiłem Shreve’a, żeby podano nam herbatę.

Wzrok pani Stoneleigh powędrował w ciemność za drzwiami balkonowymi.

– Mój… Pułkownik nie chciałby zostać sam.

Gdzieby się dusza pułkownika nie udała, życie opuściło jego ziemskie szczątki. O tym, żeby czegoś chciał, czy nie chciał, nie mogło już być mowy. Axel miał jednak dość rozumu, żeby nie dyskutować w takiej sytuacji o logice.

– Niczego w tym pokoju – w tym ciała – nie wolno ruszać, póki nie rozejrzę się tu bliżej, pani Stoneleigh. Wolałbym zająć się tym na osobności.

– Może pan przebywać tutaj w pojedynkę, ale później przyślę Ambersa, żeby tu posiedział. Poczekam na pana w salonie.

Wyniosła, jak jakaś piekielna królowa – blada, piekielna królowa.

– Nie chce pani, żeby Shreve posiedział z pułkownikiem, albo może jego kamerdyner?

– Pan Spellmen wziął urlop i odwiedza rodzinę w Hampshire. Wystarczy Ambers. Shreve jest na skraju wytrzymałości nerwowej.

Natomiast dama pozostawała lodowato spokojna. Pachniała także leciutko olejkiem różanym i Axel ponownie zatęsknił za swoją oranżerią.

Odprowadził ją do drzwi, a potem zaczął zastanawiać się nad odpowiedzią na pytanie, jak to się stało, że człowiek dość lubiany, w dobrym stanie zdrowia, bardzo zamożny, pozbawiony, jak się wydaje, szczególnych wad, zginął od kuli w serce z bliskiej odległości, we własnym domu.

Abigail poczekała, aż drzwi zamknęły się ze szczękiem zamka, po czym owinęła się ciaśniej wełnianym kubrakiem Axela. Pachniał przyjemnie, kwiatami i świeżą zielenią z oranżerii, poza tym zachował jeszcze miłe ciepło jego wielkiego ciała.

Pan Belmont i Gregory zawsze traktowali się życzliwie, choć z dystansem, więc w ciągu paru minionych lat Abigail miała okazję obserwować sąsiada.

Sędzia pokoju stanowił miły obraz dla oka: wysoki, jasnowłosy, przystojny w taki sposób, jak bywają mężczyźni przebywający dużo na świeżym powietrzu. Uważano go za dobrą partię, jako wdowca z dziećmi i sporym majątkiem, i zawsze ubiegano się o jego towarzystwo czy partnerowanie na miejscowych balach. Na jego korzyść przemawiało także, że był oddanym ojcem dla swoich synów, Daytona i Phillipa, a także spokojnym, niekłopotliwym sąsiadem.

Jak również to, że przybył w odpowiedzi na list Abby w środku zimowej, śnieżnej nocy.

Z punktu widzenia Abby lista jego pozytywnych cech na tym się kończyła. Pan Belmont posiadał tę nieznośną cechę, że zupełnie nie brał pod uwagę opinii innych osób, a jego głębokie przekonania czyniły go, w jej oczach, zimnym jak lód. W sąsiedztwie cieszył się opinią niezwykle inteligentnego – wykładał na Oxfordzie! – i uzdolnionego naukowca, ponieważ opublikował wiele traktatów dotyczących botaniki.

W obecności pana Belmonta Abby zawsze miała wrażenie, że poślubienie zamożnego mężczyzny o trzydzieści lat starszego od siebie to przekleństwo.

Ale co, na Boga żywego, co innego mogła zrobić? I co miała robić teraz?

Zjawił się Shreve z herbatą na tacy – wyjątkowo podnoszący na duchu dowód troski. A potem Abby przypomniała sobie, że to pan Belmont prosił o to w jej imieniu.

Tak czy inaczej, filiżanka gorącej, słodkiej herbaty koi nerwy, a nerwy Abby były… jak napięte do granic możliwości, bliskie zerwania postronki. Przełknęła z trudem ślinę; to było poważne niedopowiedzenie. Nie mogła pozwolić, żeby w takim stanie zobaczył ją Pan Jestem Tutaj Jako Sędzia Pokoju z Głębi Piekieł Belmont.

– Shreve – powiedziała, kiedy kamerdyner odwrócił się, żeby odejść – ponieważ pan Belmont wkrótce się do mnie przyłączy, może byś przyniósł karafkę z biblioteki.

– Czy mogę czymś jeszcze służyć, proszę pani?

Musiał być stale zajęty, dostawać drobne zadania do wykonania, inaczej mógłby się załamać.

Jakiekolwiek drobne zadania.

– Czy mógłbyś przynieść moje przenośne biureczko? Trzeba zawiadomić rodzinę; napiszę listy, zanim położę się spać. Kiedy przyjdzie pani Pritchard, może ułożyć pułkownika w gabinecie, pod warunkiem że pan Belmont skończy swoją pracę. Sąsiedzi mogą złożyć wizytę w czwartek po południu między drugą a piątą, wyślę w tej sprawię pisemko do proboszcza.

– Będą nam potrzebne czarne zasłony – ciągnęła Abby, choć zmuszanie umysłu do skupienia się na rzeczach praktycznych wymagało nadludzkiego wysiłku. – Krepę znajdziesz na strychu nad galerią. Cała służba, która jeszcze nie śpi, może spożyć zdrowotną miarkę trunku, bo wszyscy musimy odpocząć pomimo tego strasznego wydarzenia. Zasłonięcie okien, luster i portretów może poczekać do jutra.

Podobnie jak płacz, chodzenie tam i z powrotem i uleganie zgryzotom. O omdlewaniu, jakkolwiek kuszącym, nie mogło być mowy.

– Tak, proszę pani. – Kiedy Shreve wrócił z brandy i przyborami do pisania, Abby odesłała go, pociągającego nosem i mrugającego, z powrotem do kuchni. Shreve służył jej mężowi, odkąd tamten wrócił z Indii przed jedenastu laty.

Kamerdyner, w przeciwieństwie do pani domu, mógł sobie pozwolić na załamanie nerwowe.

Abby zajęła się pisaniem nekrologu na potrzeby miejscowego tygodnika.

Ona sama też nie mogła pozostać bezczynna albo znowu w jej uszach rozbrzmiałby okropny huk wystrzału we własnym domu, w porze, kiedy wszyscy powinni kłaść się do łóżek.

W trzecim podejściu do pierwszego zdania przeszkodziło jej krótkie, energiczne pukanie do drzwi, po którym do salonu wkroczył Axel Belmont. Jego wzrost i zdecydowanie sprawiły, że salon wydawał się mniejszy i jeśli Abby przedtem czuła do niego pewną niechęć, to teraz wzbudził w niej niemal odrazę.

Wstała z kanapy, zrzucając z siebie jego kubrak.

– Spodziewam się, że zostawił pan Ambersa na stanowisku? – zapytała, podając gościowi jego własność.

Chociaż dzisiejszej nocy był sędzią pokoju, a nie żadnym gościem.

Pan Belmont wsunął się w kubrak z łatwością człowieka, który często obywał się bez kamerdynera.

– Zostawiłem Ambersa w gabinecie z panią Pritchard. Usiądziemy? Mamy parę rzeczy do omówienia, pani Stoneleigh. Rzeczy, które panią zaniepokoją. Mogę przełożyć tę rozmowę na jutro, ale wiadomości nie staną się lepsze z czasem.

Innymi słowy, Gregory i tak będzie martwy.

– Mój mąż się zastrzelił – powiedziała Abby na tyle spokojnym tonem, na ile zdołała. W paru słowach opisała brutalną rzeczywistość, ale nie dlatego, że chciała oszczędzić delikatne uczucia pana Belmonta, jeśli on w ogóle takowe miał.

Abby wypowiedziała te okropne, przerażające słowa, ponieważ musiała wyrwać prawdę z mroku korytarza, gdzie ją po prostu przerażała.

– Pułkownik cieszył się dobrym zdrowiem – ciągnęła. – Miał po co żyć, na ogół był w dobrym nastroju, a jednak odebrał sobie życie? Co może być bardziej niepokojącego?

Twój brak reakcji, chciał odpowiedzieć Axel, ale kiedy zmarła jego żona, nie stracił panowania nad sobą, póki nie zobaczył po pogrzebie swojego brata Matthew, trzymającego w ramionach zapłakanego Daytona.

– Proszę mi pozwolić powiedzieć, co zauważyłem do tej pory – zaproponował Axel. – Mogę nalać? – Wdowiec zmarłby na skutek odwodnienia, gdyby nie nauczył się nawigować po serwisie do herbaty.

– Wypiję filiżankę. Shreve przyniósł brandy, gdyby pan wolał.

– Wolę. – Herbata tuż przed północą, na scenie zbrodni, nie wzmocniłaby go dostatecznie przed tym, co miał do powiedzenia.

Pani Stoneleigh nalała mu hojną miarkę brandy; blask ognia wywoływał świetliste refleksy w jej ciemnych włosach. Poruszała się w sposób elegancki i pełen wdzięku, i to było w jakiś sposób niewłaściwe.

Zaskoczyła ją śmierć męża? Odczuła ulgę? Zadowolenie?

– Po pierwsze – odezwał się Axel – moje kondolencje z powodu pani straty.

– Dziękuję. – Jedno słowo, cierpkim tonem. Usiadła z boku na obitej brokatem ławeczce przy kominku. – Nie usiądzie pan, panie Belmont? Jest późno, z pewnością jest pan zmęczony, musimy porozmawiać o trudnych sprawach. Wolałabym widzieć pana twarz.

Bez owijania w bawełnę, pomyślał Axel, przesuwając ręką we włosach, które zimowy wiatr musiał rozczochrać, zostawiając mu na głowie niegodny dżentelmena bałagan. Pani Stoneleigh wypowiadała się w sposób, który kazał Axelowi myśleć, że nadużywa jej cierpliwości i obraża inteligencję.

Same kolce bez kwiatu.

Axel również potrafił mówić prosto z mostu. Usadowił się w fotelu, zamiast obok niej.

– Mam powody, żeby myśleć, że pani mąż padł ofiarą łajdactwa. – Morderstwo to największe łajdactwo, jakie wymyślili ludzie. – Żeby uspokoić proboszcza, stwierdzę na razie śmierć na skutek wypadku.

Pani Stoneleigh milczała przez chwilę, nie zdradzając żadnej reakcji.

Wyprostowała się.

– Proszę o wyjaśnienia. Bardzo pana proszę.

– Przyczyną śmierci był zapewne, jak się pani bez wątpienia domyśla, strzał w serce. – Wbrew temu, co opowiadają gotyckie powieści, kiedy serce przestaje bić, krwawienie jest bardzo niewielkie, a serce Stoneleigha przestało pracować natychmiast.

– Nie ruszałam ciała – powiedziała pani Stoneleigh, kładąc dłoń poniżej biustu. – Wiedziałam, że nie żyje, ponieważ dotknęłam palcami jego szyi z boku i zobaczyłam krew na biurku i suszce. Widziałam także pistolet w jego dłoni, ale nie… ale nie przyjrzałam się bliżej.

– Mądrze pani postąpiła, niczego nie ruszając. – Czy zaczynała reagować? Czy wokół jej ust i oczu pojawiło się lekkie napięcie? Była śmiertelnie blada, ale wiele kobiet w Anglii zadawało sobie cierpienia, żeby zachować nieskazitelnie białą cerę.

– Niepotrzebnie mi pan schlebia. Nie wiedziałam, co robić, poza tym, że wezwałam najbliższego sąsiada.

Który nieszczęśliwym trafem służył jako tymczasowy sędzia pokoju, o czym, jak się wydawało, nie miała pojęcia.

– Widząc broń w dłoni pani męża, ktoś postronny mógłby, w istocie, uznać, że pani mąż odebrał sobie życie albo może uległ wypadkowi, czyszcząc pistolet.

Axel łyknął znowu brandy, tłumiąc gwałtowną chęć, żeby wypić wszystko jednym haustem.

Pani Stoneleigh wyciągnęła rękę w stronę serwisu z herbatą, jakby chciała sobie nalać kolejną filiżankę, ale zamiast tego opuściła ją na kolana.

– Boże dopomóż mojemu zmarłemu mężowi, jeśli po z górą dwudziestu latach służby w kawalerii zabrał się do czyszczenia naładowanego pistoletu.

– To prawda. – Axel nie brał pod uwagę takiej możliwości. – Problem z teorią samobójstwa polega jednak na tym, że pistolet w dłoni pani męża wcale nie wystrzelił i jest wciąż naładowany. Pani męża zastrzelono, a śmiertelna kula nie została wystrzelona z bliskiej odległości.

Axel przygotował się na to, że dama zemdleje, z jej oczu pocieknie strumień łez, może wpadnie w histerię. Ludzie popełniają samobójstwo. To tragedia, oczywiście, ale w ocenie Axela samobójstwo byłoby jednak lepsze niż paskudne morderstwo, jakiego dokonano dwoje drzwi dalej w korytarzu.

– Jak pan może stwierdzić, z jakiej odległości padł strzał? – Głos pani Stoneleigh brzmiał spokojnie, wzrok skierowany w ogień na kominku był równie niewzruszony i to jej opanowanie wstrząsnęło Axelem. Była jego żoną jak długo? Prawie dziesięć lat?

Tym tonem mogłaby mówić o pogodzie.

Dopił brandy i przedstawił jej wyniki dotychczasowego śledztwa.

– Proch pali – podsumowała. – Powiada pan, że na ubraniu pułkownika nie ma śladu spalenizny wywołanej prochem strzelniczym.

– Nie ma, zatem kula musiała być wystrzelona z pewnej odległości.

– Czy jest coś więcej? – zapytała ze wzrokiem wciąż utkwionym w kominku.

– Niewiele. – Czy napełnienie sobie po raz drugi kieliszka byłoby niegrzeczne, albo głupie? – Rozmiary rany wskazują, że użyto małego pistoletu, z drugiego końca pokoju. Taka broń, niemal zabawka, jest wybitnie niecelna. Lufa jest za krótka, żeby zapewnić pociskowi właściwy tor; a to, że pistolet jest mały, sprawia, że rzadko wyrzuca pocisk z odpowiednią siłą.

– Nosiłam taką broń i ma pan rację. Jej główną zaletą jest to, że czyni wiele hałasu, ale tutaj wyraźnie ktoś był wprawnym strzelcem.

Czy kobieta winna zabójstwa zdobyłaby się na przyznanie do czegoś takiego?

– Kto słyszał strzał, pani Stoneleigh?

– Ja. Byłam w swoim pokoju, bezpośrednio nad gabinetem pułkownika, gdzie zwykle kończył wieczór kieliszkiem czegoś mocniejszego. Shreve mógł go usłyszeć, ponieważ był na korytarzu, sprawdzając lampy; zwykle to robił koło jedenastej. Słyszeli go służący, którzy się jeszcze nie położyli i przebywali na dole, tak samo jak Ambers, który palił przed swoją kwaterą przy stajniach. Ambers pierwszy znalazł pułkownika. Shreve zajął się… eskortowaniem mnie na miejsce.

Jeśli ktoś z tej listy nie zabił pułkownika, to tajemniczy morderca po strzale uciekł przez zaśnieżone trawniki; ślady jego butów natychmiast zasypał porywisty wiatr.

– Pułkownik nie zdołał dopić tego kieliszka – powiedział Axel. – Będę chciał porozmawiać z Ambersem, Shreve’em i resztą służby, i to jak najszybciej.

Czego Axel chciał naprawdę, to wrócić do swojej cichej, ciepłej oranżerii i pracować nad krzyżówkami, aż rozbolą go plecy, a obrazy zaczną rozpływać się przed oczami.

– Shreve jest teraz zajęty – odparła pani Stoneleigh. – Można z nim porozmawiać jutro przed południem.

Axel był sędzią pokoju, na Boga, i prowadził śledztwo w sprawie zabójstwa jej męża w jej domu. Powinna pragnąć odpowiedzi bardziej niż kolejnego haustu powietrza.

– Co takiego robi Shreve, że jest taki zajęty?

W oczach pani Stoneigh pojawiło się coś, co można by uznać za współczucie. Jej twarz przybrała najcieplejszy wyraz, jaki Axel dotąd u niej widział; potem uświadomił sobie kierunek, w jakim pobiegły jej myśli.

– Kiedy umiera współmałżonek – zaczęła łagodnie – trzeba zrobić wiele rzeczy. Zasłonić okna krepą, podobnie jak lustra i portrety w ogólnie dostępnych pomieszczeniach. Służba w liberii musi dostać czarne opaski na rękawy, zmarłego należy przygotować do pogrzebu, zbić trumnę, ufarbować stroje pozostałej rodziny na czarno, zamówić karawan, dać znać proboszczowi, i tak dalej. Pan o tym wie.

Axel wiedział i miał do niej ogromny żal o to, że mu przypomniała, że wie. Jego kolejna uwaga wynikała z tego żalu i dodatkowo, ze zmęczenia.

– Dobrze pani sobie radzi ze śmiercią męża, pani Stoneleigh.

– Czy jestem podejrzana? – Przynajmniej współczucie zniknęło z jej oczu.

– Nie. – Jeszcze nie. – Ale skoro mordu dokonano w tym domu pełnym ludzi, to mamy do czynienia ze zbrodnią i z tajemnicą.

– A także tragedią – uzupełniła. – Czy ma pan więcej pytań, panie Belmont, czy mam pana odprowadzić?

– Sam trafię do wyjścia – powiedział Axel, niezadowolony, że dał się ponieść irytacji. – Raz jeszcze moje kondolencje. – Podniósł się, zaskoczony, że ona także wstała, choć powoli, i odprowadziła go do drzwi.

– Wydaje się pan zmęczony – zauważyła. – Nadmiernie, nie tak, jak człowiek pod koniec dnia. – Jej uwaga nie była niegrzeczna, ale nie była także… pochlebna.

– Dziś po południu wróciłem z domu brata w Sussex. Do Oxfordshire ściągnęła mnie decyzja Rutland, żeby udać się do Bath w środku martwego zimowego sezonu. Phillip i Dayton woleli zostać z wujem do wiosny.

Nieszczęśliwy dobór słów – martwy sezon – na który, jako prawdziwa dama, nie zareagowała.

– Jest pan zatem osierocony. Przykro mi, że pana fatygowałam, podczas gdy tak bardzo potrzebuje pan wypoczynku. Czy mam uprzedzić Shreve’a, że będzie pan jutro rano?

Axel pomyślał przelotnie o swoich szczepach i krzyżówkach.

– Koło jedenastej. – Ujął jej dłoń i skłonił się. – Czy tak będzie dla pani wygodnie?

A to skąd się wzięło i dlaczego jej ręka była wciąż taka zimna?

– Nie wiem. – Wydawała się nieświadoma, że ich ręce są wciąż splecione, albo jej to nie obchodziło. – Słyszałam o ludziach, którzy pod wpływem szoku nie byli w stanie okazywać uczuć w zwyczajny sposób i ja chyba znalazłam się w takiej sytuacji. Mój mąż nie żyje i chociaż nie byliśmy… tak bardzo zżyci jak zwykle małżonkowie, nie przewidziałam, że tak to się skończy, skończy kiedykolwiek. Pułkownik nie cierpiał na żadną chorobę, nie był nieostrożny, nie pił nadmiernie…

Jej ciałem wstrząsnął leciutki dreszcz, Axel zauważył go tylko dlatego, że trzymał jej rękę.

– Przypuszczam – ciągnęła – że uświadomię sobie w pełni, jakie nieszczęście spadło na ten dom, kiedy razem z panią Pritchard będziemy przygotowywać mojego… ciało do pogrzebu.

– Pani Pritchard weźmie niezłe pieniądze za tę usługę, ona także ich potrzebuje. Proszę nie wchodzić do gabinetu wcześniej niż jutro rano. – Axel powiedział to tonem rozkazu, i to był błąd. Ojciec dwóch nastoletnich chłopców wiedział, że wydawanie rozkazów gwarantuje, że życzenia nie będą respektowane.

Pani Stoneleigh cofnęła rękę.

– Chciałabym się z panem o to spierać, ale tylko dla zasady, nie dlatego, że chcę koniecznie oglądać ciało męża, zwłaszcza z kulą…

Kolejne ledwo zauważalne drżenie…

– Pani Stoneleigh? – Axel zaprowadził ją z powrotem do kominka, zdjął wełniany szal z oparcia ławeczki i zarzucił jej na ramiona. – Ma pani kogoś, kto z panią pobędzie, odprowadzi na górę, do sypialni?

– Nie mam osobistej pokojówki – odparła takim tonem, jakim mogłaby oznajmić, że nie słodzi herbaty. – Pułkownik uważa… uważał… Cóż, nie. Nie mam osobistej pokojówki.

Axel doświadczył niewygodnego przypływu współczucia, które chwilowo kazało mu zapomnieć o pytaniu, jaką rolę odegrała w zabójstwie męża. Abigail Stoneleigh była sama i bardziej samotna, niż można by się spodziewać po kobiecie… dwudziestoośmioletniej? Dwudziestodziewięcioletniej? Jej mąż zginął gwałtowną śmiercią i nawet jeśli nie ona się do tego przyczyniła, kto wie, jakie mogłaby mieć motywy?

Starczy czasu później, żeby odkryć, co mu miała za złe, jeśli miała z jego śmiercią coś wspólnego.

Axel poświęcił chwilę, żeby jej się przyjrzeć, tak jak przyglądał się uważnie każdej roślince w oranżerii, kiedy wracał do Candlewick po paru tygodniach nieobecności. Pani Stoneleigh robiła wrażenie zbytnio nawodnionej i niedożywionej, gotowej zrzucić listki i uschnąć.

– Nie chcę zostawiać pani samej.

– Dam sobie radę. – Powiedziała to z ponurą pewnością siebie. – Od pewnego czasu daję sobie radę sama. Dziękuję za troskę, panie Belmont. Do jutra.

Axel nie miał podstaw, żeby zaprzeczyć, więc skłonił się i pożegnał. Siadł z powrotem na konia – dlaczego, na Boga, nikt nie wynalazł dotąd sposobu, żeby ogrzać siodło, zanim człowiek posadzi na wychłodzonej skórze swoje niewinne, niczego niepodejrzewające siedzenie? – kiedy w końcu udało mu się nazwać to, co zobaczył w świetlistych, zielonych oczach pani Stoneleigh, gdy ostatnim razem ujmował jej dłoń.

Strach. Pani Stoneleigh bała się, ale czy bała się zabójcy, czy też tego, że wyda się jej udział w morderstwie?3

Axel Belmont wrócił do dworku Stoneleigh na odczytanie ostatniej woli; Abby w istocie dostała całą posiadłość, co sprawiło jej ogromną ulgę. Gervaise odziedziczył przedsiębiorstwo importowe z siedzibą w Londynie – kolejna ulga – a Lavinii przypadł majątek powierniczy, którym miał zarządzać jej mąż, radca prawny.

Wszystko zgodnie z oczekiwaniami, ku powszechnemu zadowoleniu.

Gervaise odjechał konno do Oksfordu wraz z prawnikiem Gregory’ego bezpośrednio po zakończeniu formalności, ich śladem podążył powóz Lavinii.

– Cieszę się, że ma pani rodzinę w pobliżu – powiedział pan Belmont, wyglądając przez okno salonu, jakby chcąc się upewnić, że owa rodzina w istocie zabrała się z powrotem pośpiesznie do miasta. – Nawet jeśli zatrzymali się gdzie indziej i tylko na parę dni.

– Lavinia jest kochana. – Lavinia była kochana szczególnie w małych dawkach i była też kochana, nie chcąc przebywać pod dachem, gdzie dokonano morderstwa. – Czy chciał pan jeszcze o czymś porozmawiać, panie Belmont?

– Mam parę pytań, ale lepiej usiądźmy, bo to chwilę zajmie.

– W moim prywatnym salonie jest cieplej – oznajmiła Abigail, odwracając się.

Zatrzymała ją dłoń Belmonta na jej ramieniu.

– Pani nie je i prawdopodobnie nie śpi. – W jego oczach odbijała się troska mężczyzny, który próbował wyjaśnić siedmiolatkowi, że śmierć to nie znaczy to samo, że ktoś zaspał.

– Daję sobie radę, panie Belmont. Nie musi się pan niepokoić. – Ponieważ jeśli nadal będzie patrzyć na Abby w ten sposób, to ona może… stracić rozum, pobiec boso przez śnieg, wypić wszystkie trunki w domu do ostatniej kropli. Spędzając bezsennie noc za nocą, opracowała całą listę rzeczy, których nie wolno jej robić.

Nie wzdragać się z przerażenia, na przykład, na każdy dźwięk w domu przez ciągnące się w nieskończoność godziny leżenia w ciemności.

Abby otrząsnęła się z dotyku pana Belmonta i zaprowadziła go do mniejszego, przytulniejszego pokoju na tyłach domu. Na kominku płonęły – co za rozrzutność – drewniane bale, a Shreve dolewał wody do wazonu z różami.

– Gervaise je przysłał – powiedziała, kiedy pan Belmont, botanik, pochylił się, żeby je powąchać. – Wie, że to moje ulubione, a ja nigdy już nie będę cieszyć się zapachem lilii.

Zapach zapiekanek ze stypy był równie nieprzyjemny, tak samo jak odór piekielnych fajek Gregory’ego. W ostatnich miesiącach dym fajki wystarczał, żeby całkowicie odebrać Abby apetyt.

Widok Shreve’a kręcącego się przy drzwiach także przestał jej ostatnio odpowiadać. Ambersa na ogół udawało jej się omijać, a z panią Jensen spotykała się przy otwartych drzwiach.

– Pogrzebowe lilie nie należą do moich ulubionych – stwierdził pan Belmont. – Różom trzeba codziennie przycinać łodygi. Wodę należy zmieniać, a nie jedynie dolewać, a przy oknie, gdzie jest chłodniej i bardziej słonecznie, będzie im lepiej. Shreve, czy zechciałbyś przynieść pani Stoneleigh tacę z herbatą i coś do jedzenia, a dla mnie papier i ołówek?

– Oczywiście, panie Belmont. Czy coś jeszcze, proszę pani?

– Dziękuję, nie. – Abby nie chciała odwlekać przesłuchania bez potrzeby ani chwili dłużej. Przeniosła róże na stół bliżej okna, uprzedzając profesora, i usiadła w bujanym fotelu, który parę lat wcześniej kazała tutaj przynieść z pokoju dziecinnego.

Pan Belmont usiadł obok na kanapie. Za jego plecami wisiał obraz przedstawiający hortensje w fioletowym, glinianym wazonie – jeden z tylko czterech obrazów w całym domu, które Abby wybrała; kwiaty miały tę samą barwę świetlistego błękitu co oczy gościa.

– Możemy zacząć od przystojnego, pozbawionego specjalnego wdzięku prawnika – powiedział pan Belmont, krzyżując nogi w kolanach. – Gervaise bardzo skorzystał na śmierci ojca, miał więc motyw, żeby popełnić morderstwo. Na ile dobrze pani go zna? – Sędzia siedział w swobodnej pozie, jak sąsiad, który wpadł na pogawędkę, a nie inkwizytor przystępujący do torturowania męczennika.

Abby wiedziała jednak, że ta poza to jedyna rzecz, która była w nim swobodna i zrelaksowana. Zyskała tylko parę chwil, kiedy Shreve wrócił z herbatą, kanapkami, pokrojonymi jabłkami i paroma herbatnikami.

Abby nalała Belmontowi filiżankę herbaty, przypominając sobie, jak on wcześniej przyniósł jej kubek napoju, żeby mogła go wypić na osobności.

– Nie będziemy trwać przy dobrych manierach, panie Belmont, tylko porozmawiamy o morderstwie przy herbacie i ciasteczkach?

– Jest pani odświeżająco bezpośrednia, pani Stoneleigh.

On także chciał mieć to za sobą. Uświadomienie sobie tego dało Abby odrobinę pociechy w morzu bólu i niepokoju. Kto zabił Gregory’ego? Dlaczego? Kiedy, jeśli w ogóle, będzie w stanie jeść i spać normalnie?

Podsunęła mu herbatę.

– Czy zaskoczy pana to, że pan także uchodzi za odświeżająco bezpośredniego, panie Belmont? – Wali prosto z mostu, nie licząc się z niczym, według pani Weekes, chyba że rozmawia o różach.

– Byłbym zdumiony – odparł poważnie.

To był ich wspólny żart. Abby była niemal tego pewna. Spuściła oczy, ale zdążyła zauważyć błysk rozbawienia w jego oczach. Zaraz ulegnie pokusie i zacznie z nim flirtować.

Flirtować?

Z nim? Nie wiedziałaby nawet, w jaki sposób.

– Nie znam dobrze Gervaise’a – powiedziała Abby, nalewając sobie herbatę. – Był już po studiach, kiedy wyszłam za Gregory’ego i miał już wyrobioną pozycję wśród londyńskiej palestry. Przedsiębiorstwo importowe to dla niego wygodny nabytek, bo rzadko opuszcza miasto. Mówi się o nim, że nigdy nie podejmuje się reprezentować klienta, o ile nie wierzy, że jest niewinny.

Pan Belmont powoli mieszał herbatę, rozwaga musiała stanowić część jego natury. Z plotek na kościelnym dziedzińcu wiedziała, że nie najmował ogrodników, żeby doglądali jego róż. Sam opiekował się roślinami w oranżerii i pisał o nich traktaty naukowe.

Axel Belmont był pewnie bardziej związany ze swoimi różami niż Abby z własnym mężem.

– Motywem morderstwa jest zwykle chciwość, zemsta albo namiętność – stwierdził pan Belmont. – Gervaise nie wydaje się szczególnie chciwy czy namiętny, nie przychodzi mi też do głowy, za co miałby się mścić na starzejącym się ojcu.

– Gregory nie był trzęsącym się staruszkiem. – Choć nie był też mężczyzną w sile wieku. Abby nigdy nie widziała go bez ubrania, ale zauważyła ostatnio, że drżą mu ręce, podobnie jak głos, tak zwykle rozkazujący. Gregory był wysoki, ale w ciągu ubiegłych miesięcy podeszły wiek przygiął mu plecy.

– Proszę coś zjeść, pani Stoneleigh.

Dla zachowania pozorów Abby uniosła brew na rozkazujący ton głosu pana Belmonta, ale potem jednak sięgnęła po rogalik. Miała problemy z trawieniem, choć nie gorsze niż zwykle.

– Z masłem, jeśli mogę prosić.

Jej dłoń opadła; miała nadzieję, że nie zaburczy jej w brzuchu.

– Nie jest pan moją niańką. Czego jeszcze chciałby się pan dowiedzieć?

– Proszę mi opowiedzieć o Lavinii. – Pan Belmont posmarował rogalik obficie masłem, rzucił go na talerz i podał Abby.

A zatem mieli się obyć bez form.

– Jest bardziej przyjazna z nich dwojga. – Abby zaburczało w brzuchu, niech to licho. – Lavinia wyszła za mąż rok po moim ślubie z Gregorym i ma dwoje małych dzieci. Poświęca im się całkowicie, jak również mężowi, Rogerowi, który jest uznanym radcą prawnym i zajmie się spadkiem Lavinii w sposób kompetentny.

Czy też… Roger jest radcą prawnym, który jedynie wydaje się odnosić sukcesy?

– Roger przysłał tu kiedyś swoje dzieci na wakacje – ciągnęła Abby. – Dzieci sprawiały wrażenie szczęśliwych. – Abby była z pewnością zachwycona, mając dzieci przy sobie, natomiast Gregory z trudem jej znosił. – Roger uchodziłby za bardzo nerwowego, gdyby był kobietą, i sądzę, że czuje ulgę, kiedy dzieci są gdzie indziej.

Razem z matką, ale Abby wolała wbić zęby w miękki, maślany rogalik niż przyznać to głośno.

– Jakaś inna rodzina?

– Gregory miał kuzyna czy dwóch, starszych ludzi. Gervaise mógłby panu o nich powiedzieć więcej. Czasami przysyłali Gregory’emu jakiś list. Pamiętam także paru jego towarzyszy z armii, niektórych wspomniano w testamencie. Pan Brandenburg, do niedawna jego pośrednik w Londynie, współpracował z nim od wielu lat, ale został sowicie wynagrodzony.

– Czy ma pani korespondencję Gregory’ego? – zapytał pan Belmont, podnosząc drugą połówkę rogalika i podając Abby.

Był niezmordowany. Jak kolczaste, pnące róże, które zajmowały każdy dostępny kawałek przestrzeni na swojej drodze.

– Mam jego listy – powiedziała, przyjmując rogalik. Jak dzieciom pana Belmonta udało się nie utyć do rozmiarów wieprzy na targu? – Przypuszczam, że będzie pan chciał obejrzeć każdą notatkę i brudnopis? Pan Brandenburg i Gregory niekiedy pisali do siebie tydzień w tydzień.

– Mój brat, który doprowadził wielu złoczyńców przed oblicze sprawiedliwości, przestrzegał mnie przed zbyt pośpiesznym śledztwem. Jednak wydaje się, że mordercy nie śpieszy się z tym, żeby się samemu ujawnić, więc raczej przejrzę tę korespondencję.

– Kobieta może wystrzelić z pistoletu, panie Belmont. – A co robiły na tej tacy herbatniki z czekoladą? – Nie przypominam sobie, żebym prosiła panią Jensen o gromadzenie słodyczy w naszej spiżarni.

– Ja je przysłałem. – Pan Belmont nie przepraszał za tę śmiałość. – Po śmierci Caroline Day i Phil polubili czekoladę. Ja też ją lubię.

Abby wybrała ciasteczko i podała mu. Kiedyś może będzie w stanie wymówić słowa: „po śmierci Gregory’ego”, i nie mieć ochoty zatkać sobie uszu i wybiec z krzykiem z własnego domu.

– Bardzo dziękuję. – Pan Belmont wziął ciasteczko z jej ręki i położył na talerzu.

– Słodycze sprawiają więcej przyjemności, jeśli wkłada się je do ust. – Abby zademonstrowała to z własnym ciastkiem. Po raz pierwszy od śmierci pułkownika niemal… dobrze się bawiła. Nie w tym sensie, żeby ogarniała ją wesołość, ale odzyskała nieco pewności siebie mimo nierozwiązanej zagadki morderstwa, złego trawienia i ogólnego braku energii.

Czuła się także w miarę bezpieczna, póki mogła toczyć słowne potyczki z panem Belmontem; hm, to jej nie przynosiło chluby.

Patrzył z groźnym marsem na czole, jak zjada swoje ciastko. Być może też czuł się w formie.

– Czy ma pani rodzinę, pani Stoneleigh? – zapytał, kiedy herbatnik znikł w jej ustach.

– Jakie to ma znaczenie?

– Chciwość. – Poćwiartował jabłko srebrnym nożem do owoców. – Stała się pani bogata, więc sytuacja ewentualnych spadkobierców bardzo się poprawiła.

Podał jej kawałek jabłka na czubku noża.

– Nic nie wiem o spadkobiercach. – To było smutne i wina leżała po stronie Gregory’ego, chociaż Abby nie nalegała. Nauczyła się nie naciskać na niego w żadnej sprawie.

Zdjęła jabłko z noża.

– Regent będzie zachwycony w roli pani dziedzica w ostatniej instancji. Nie ma pani żadnej rodziny?

– Kuzynostwo w trzeciej linii, być może? – Abby w zamyśleniu ugryzła jabłko. – Kiedy byłam dzieckiem, dziadek zabrał mnie do Yorkshire, żebym poznała jego kuzyna. To był przemiły, starszy pan, hrabia Helmsley. Jego wysokość hodował kwiaty na każdej uprawnej piędzi ziemi, tak przynajmniej wydawało się dziecku. Przypominam sobie dwie dziewczynki i chłopca, jego wnuki. Byłam starsza niż dziewczynki, ale młodsza od chłopca, a on był – chłopcy w pewnym wieku są dość okropni, nieprawdaż? Nie pamiętam ich imion.

– Ostatni hrabia Helmsley – powiedział wolno pan Belmont – umarł zeszłego lata w areszcie domowym za wszelkiego rodzaju działania na szkodę własnych sióstr. Tytuł wygasł, a majątek wrócił do korony – przypadnie teraz jakiemuś bohaterowi wojennemu, może książęcemu bękartowi. Jego kwiaty były znane kiedyś w całym królestwie, ale ogrody od dawna popadły w zaniedbanie.

– Skąd pan to wie? – zapytała Abby, bo rzeczywiście, po co wiejskiemu włodarzowi takie plotki?

– Czytam gazety i żywo się interesuję roślinami ozdobnymi.

Pan Belmont również kłamał, kiedy mu to odpowiadało, chociaż niezbyt przekonująco. Namiętność do kwiatów musiałaby doprawdy nie pozostawiać w jego życiu miejsca na nic innego, jeśli interesowałby się takimi drobiazgami.

– Nie czytam gazet, tym bardziej kroniki towarzyskiej. Jakie jest kolejne pytanie?

– Ma pani kochanków?

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: