Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sekrety Sztokholmu - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 czerwca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Sekrety Sztokholmu - ebook

 

 

Lennie Lee kieruje popularnym magazynem dla mężczyzn, mieszka w luksusowym apartamencie i nieustannie otaczają go piękne kobiety. Ale dobra passa się kończy. Nakład leci w dół. Przyjaciele odwracają się od niego. I kiedy wszystko wydaje się zmierzać w złą stronę, znajo­my biznesmen zleca mu zorganizowanie imprezy stulecia. Czy pieniędzy wystarczy na rozwiązanie wszystkich problemów Lenniego?

Młoda dziennikarka Solveig Berg, szukając sensacji, popełnia karygodny błąd, traci pracę i zostaje zepchnięta na boczny tor. Pustka i samotność budzą mroczne wspomnienia. Solveig zrobi wszystko, żeby wrócić do gry.

Kiedy policja znajduje zwłoki modelki i blogerki Jennifer Leone, drogi Lenniego i Solveig się przecinają. Nieoczekiwanie dochodzi do wielu wstrząsających zdarzeń.

Sekrety Sztokholmu to trzymający w napięciu thriller, którego akcja rozgrywa się w pełnych blichtru restauracjach z wyższej półki i przeżywa­jącej kryzys redakcji. Książka opowiada o pogoni za uznaniem i miłością we współczesnym Sztokholmie i zadaje pytanie, komu tak naprawdę można zaufać w grze bez reguł.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8117-031-4
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Jego zdjęcia nie udawały. Cycki i pośladki. Namiętne spojrzenia. Przeważnie nie więcej golizny niż w zwykłych reklamach mody. Seks się sprzedaje – ale w przeciwieństwie do firm odzieżowych nie robił z tego tajemnicy. Zwykł myśleć, że to tak jak ze szczynami i gównem. Człowiek wchodzi w bramę i nic nie zauważa. Ale szczyny tam na niego czyhają, podstępne, bo niewidoczne, człowiek zdaje sobie z nich sprawę dopiero, gdy ostry smród uderzy go w nozdrza. Gówno jest zawsze gównem. Widać je, daje o sobie znać i nic nie udaje. Jego zdjęcia były gównem.2

Czwartek, 11 maja

Po południu

Lennie Lee rzadko bywał zdenerwowany i z całą pewnością nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś kazał mu czekać. Jako znany fotograf i główny wydawca własnej gazety „Glam Magazine” osiągnął już ten punkt w życiu, kiedy większość rzeczy odbywała się na jego warunkach. Teraz siedział jednak sam przy stole w Boquarii, restauracji tapas w Moodgallerien w City, a przed nim stał prawie pusty kufel piwa.

Dlaczego nie przyszedł?

Lennie rozejrzał się po lokalu. Wapnowane ściany, ciemna podłoga. Kucharze w białych czapkach przygotowywali jedzenie na oczach gości. Ci zaś byli na wskroś eleganccy. Dobrze ubrani finansiści ze Stureplan, którzy kończyli wydłużoną przerwę na lunch filiżanką espresso. Młodsi mężczyźni i kobiety, przedstawiciele wolnych zawodów, w swobodnych, lecz starannie przemyślanych strojach. Ludzie z branży modowej pracujący w siedzibie głównej szwedzkiego potentata odzieżowego na Mäster Samuelsgatan.

Lennie opróżnił kufel.

Kilka godzin wcześniej chodził po domu w szlafroku i kapciach. Leniwy poranek w środku tygodnia. Wolność. Uwielbiał sam dysponować swoim czasem. Normalna praca od dziewiątej do piątej była dla niego nie do pomyślenia, symbolizowała wszystko, od czego pragnął uciec, wyjeżdżając niegdyś z małomiasteczkowego Tranås do Sztokholmu. Po długim śniadaniu ze swoją dziewczyną Mariką Glans ściągnął z internetu kilka brytyjskich magazynów i położył się z iPadem na sofie. Kiedy właśnie doszedł do wniosku, że ostatnie okładki „Maxima” i „GQ” nawet nie umywały się do „Glam Magazine”, zadzwonił telefon. Numer zastrzeżony, ale Lennie mimo wszystko zdecydował się odebrać.

Głęboki męski głos odezwał się po drugiej stronie.

Jakob Adler chciał się z nim spotkać.

***

Z głośników dobiegała przytłumiona lounge music. Goście, którzy przyszli tutaj na lunch, zaczęli się przerzedzać. Lennie wziął wykałaczkę ze stojaka na stole, złamał ją i sięgnął po następną. Rozprysła się na małe drzazgi.

Jakob Adler.

Przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie.

Niedługo minie dziesięć lat. Lennie pracował nad reportażem o przestępczości zorganizowanej w Sztokholmie i nawiązał kontakt z mężczyzną, który twierdził, że dowodzi rozrastającą się siatką zawodowych przestępców: Jakob Adler, wtedy trzydziestoletni, wychowany w Hässelby na przedmieściach Sztokholmu. Z jakiegoś powodu Lennie sądził, że trudno będzie skłonić go do mówienia, ale Jakob okazał się zaskakująco otwarty. Uprzejmy i elokwentny. Wręcz do tego stopnia, że Lenniego naszły wątpliwości, czy wybrał odpowiednie miejsce na sesję fotograficzną. Ale Jakob chciał, żeby zdjęcia cyknięto mu na siłowni w surowej piwnicy na Vasastan. Później Lennie je obrobił, dodał ziarnisty efekt i zwiększył kontrasty, tak żeby wyglądały jak dokumentalne przepuszczone ze dwadzieścia razy przez kopiarkę. Rezultat: nieobliczalny gangster. Ktoś, z kim nie chciałoby się zadrzeć.

Lennie uśmiechnął się na to wspomnienie.

W ostatnich latach Adler skończył z przestępczością i został przedsiębiorcą. Mówiono, że wszedł do branży gastronomicznej jako inwestor, ale Lennie nie wiedział nic na pewno. Może Jakob potrzebował teraz nowych zdjęć w bardziej reprezentacyjnym otoczeniu. W jakimś mieszczańskim salonie. Z barkiem. Ciężkimi meblami chesterfield. Z czymś, co pasowałoby do „DI Weekend”, ucieleśniającego prestiż weekendowego dodatku do „Dagens Industri”.

Kelner rozstawiał kieliszki, przygotowując stoły na wieczór. Umówili się na spotkanie o drugiej, ale Lennie zjawił się na miejscu dwadzieścia minut wcześniej. Nawet jeśli był przyzwyczajony, że zawsze dostaje stolik, chciał mieć stuprocentową pewność, że tym razem też tak będzie. Bo gdyby chodziło o to co zwykle, czyli o dziewczyny na utrzymane w sekrecie prywatne imprezy, to za sznureczki pociągałby fiński asystent Jakoba. Adler bardzo rzadko dzwonił gdzieś osobiście.

Lennie wyjrzał przez okno. Na zewnątrz ludzie pośpiesznie przemykali Jakobsbergsgatan. Jego kufel nadal stał pusty. Zaczął liczyć, ile razy ktoś z obsługi przejdzie obok, nie pytając go, czy chciałby jeszcze jedno piwo. Co tu się w ogóle wyrabia? Czy go nie rozpoznali? Nagle zaczął we wszystkim dostrzegać jakieś niedociągnięcia. Okruszki chleba na podłodze. Plamy na lampach. Swąd palonego tłuszczu. Dlaczego właściciel nie pilnował, żeby pracownicy porządnie sprzątali i robili coś pożytecznego, kiedy akurat nie działo się nic innego?

Zbliżała się trzecia.

Czyżby coś przeszkodziło Jakobowi Adlerowi?

Lennie zastanowił się nad rzeczami, które mogły mu stanąć na drodze.

Korki. Ważne kontakty. Większe interesy.

Drzwi otworzyły się gwałtownie.

W wejściu pojawił się bardzo stylowo ubrany mężczyzna. Teczka i pasek pasowały do oksfordów od Johna Lobba.

Lennie podniósł się tak energicznie, że krzesło aż zaszurało po podłodze.

– Dobrze cię widzieć. – Jakob Adler uścisnął mu rękę i poklepał go między łopatkami.

– Cała przyjemność po mojej stronie. Wszystko w porządku?

– Jak najbardziej, dziękuję – powiedział Jakob, a kiedy zobaczył pusty kufel, głośno się zaśmiał. – Suszyło cię?

Usiedli naprzeciwko siebie. Jakob Adler na sofie z widokiem na całą restaurację, Lennie na krześle. Zegarek Breitling uderzył o blat, kiedy Jakob położył ręce na stole. Tatuaże zniknęły, ale na podstawie szarych śladów można było wywnioskować, gdzie się wcześniej znajdowały: na rękach, ramionach, na górze szyi i na karku. Włosy uczesane z przedziałkiem po boku, lśniące od pomady, broda starannie przycięta i idealnie leżący garnitur od Cornelianiego. Nie pozostawiało to najmniejszych wątpliwości. Jakob Adler był teraz biznesmenem.

Podszedł kelner. Lennie zdążył już kilka razy przestudiować całe menu i wiedział, co chce zamówić. Grillowane krewetki i małe hiszpańskie papryczki pimientos de padrón na przystawkę. A potem prosię z rotisserie z podwójnie smażonymi frytkami i truflowym aioli. Jakob Adler potakiwał z aprobatą, zdecydował się na to samo, ale poprosił dodatkowo o wędzony sos.

Kelner się zawahał.

– Właściwie to nie zmieniamy nic w potrawach.

– Mogę go dostać czy nie? – zapytał Jakob Adler.

– Spytam kucharza, co się da zrobić. Czego się panowie napiją?

– Jakiegoś dobrego piwa.

– Puttin’ in Hours. Amerykańskie pale ale ważone z czterech gatunków szwedzkiego słodu i...

– Świetnie – przerwał mu Jakob i zdjął marynarkę. – Jeśli tylko jest dobre.

– Dla mnie to samo – powiedział Lennie.

Kelner podziękował za zamówienie.

Zapadła cisza.

Lennie zaczął niezobowiązującą rozmowę. Była to ciężka sztuka. Bez zdolności towarzyskich nigdy nie zaszedłby jednak tak wysoko. Kobiety miał po swojej stronie, śmiały się z jego dowcipów, a mężczyźni traktowali go raczej jako świetnego kompana niż jako zagrożenie. Wszyscy kolegowali się z Lenniem Lee.

– Pracujemy teraz pełną parą. Redakcja siedzi właśnie nad nowym numerem, deadline’y i te sprawy, sam rozumiesz. Potem ruszamy w trasę. Laski i hektolitry piwa, ludzie muszą dostać to, na co zasłużyli...

Jakob Adler pochylił się nad stołem.

Lennie zamilkł.

– Za trzy tygodnie, dwudziestego piątego maja, kończę czterdzieści lat – powiedział Adler.

– Wszystkiego naj...

– Organizuję przyjęcie. Ale nie jakąś tam zwyczajną posiadówę. Nie będzie to żadna impreza rodzinna. – Jakob Adler mówił uroczyście. – Chcę dwadzieścia pięć twoich najlepszych i najelegantszych dziewczyn.

Lennie przytaknął. Dziewczyny były podstawą jego działalności. To na tym zbudował swoje życie. Miał już na koncie organizację castingów do setek imprez. Poczynając od zamkniętych kolacji w męskim gronie dla elit gospodarczych, a kończąc na wieczorach kawalerskich dla synów miliarderów i przyjęciach dla biznesmenów z Arabii Saudyjskiej organizowanych na ekskluzywnych łodziach w archipelagu. Kurczący się nakład gazety sprawiał, że interesy rozwijane na boku stawały się coraz ważniejsze. „Podobnie jak w przypadku zespołów rockowych”, jak zwykł myśleć. Im mniej płyt sprzedają, tym więcej czasu spędzają w trasach. Chodziło o to, żeby być tam, gdzie są czytelnicy. Wabić ich czymś innym. Imprezy tematyczne i podróże w męskim gronie oraz kursy podrywania, na których dawał specjalną gwarancję „zaliczenia”.

– Chciałbym jakiś pałac – ciągnął Adler. – Moi goście mają czuć się jak królowie. Ma być tam wszystko. Homary i najlepsze mięso. Szampan, wódka, cygara. I chciałbym, żebyś ty to dla mnie zorganizował.

Na twarzy malowało mu się skupienie.

– Załatwisz to?

– Oczywiście – zapewnił Lennie.

Kelner przyszedł z przystawkami. Gambas z ciemnymi wzorkami od grilla i skąpane w oliwie, małe, faszerowane serem papryczki padrón w okrągłych ceramicznych miseczkach. Jakob odgryzł końcówkę papryczki. Przeżuwał ją zamyślony.

– Rozumiemy się, jeśli mówię, że oczekuję... – wyjrzał przez okno na źle zaparkowany samochód – ...klasy światowej?

– Bez dwóch zdań.

– Dostaniesz pięć.

– Jak to pięć? – zapytał Lennie.

Jakob Adler wyszczerzył się tak szeroko, że z tyłu przy górnych zębach było mu widać jedzenie.

– Milionów.

Lennie przełknął ślinę. Pięć milionów. To więcej niż łączny zysk, który przyniosło mu przez te wszystkie lata wydawanie gazety. Przynajmniej według deklaracji podatkowych. Sprytnie wszystko księgował i co tylko się dało, załatwiał na czarno: hostessy na imprezy, trasy po knajpach, a nawet część zleceń od reklamodawców. Ale brzmiało to zbyt pięknie, żeby mogło być prawdą.

Jakob Adler obniżył głos.

– Ale wszystko ma być dopięte na ostatni guzik. Co do najmniejszego szczegółu. Wszystko ma pójść w najgorszym razie idealnie. Ludzie mają mówić o tej imprezie przez dekady.

– Rozumie się samo przez się – zapewnił Lennie.

Zadzwoniła komórka Adlera.

– Muszę odebrać. – Podniósł się i odszedł.

Lennie został na swoim miejscu i oswajał się z tym, co przed chwilą usłyszał. Robota idealna. Sama myśl przyprawiała go o zawroty głowy. Miał wyreżyserować przyjęcie urodzinowe. Określanie tego mianem „przyjęcia urodzinowego” było w gruncie rzeczy nietrafione. Chodziło o pokaz, który umocniłby pozycję biznesmena Jakoba Adlera, utrwalił jego image jako pierwszoligowego przedsiębiorcy i inwestora w branży gastronomicznej.

Lennie wzniósł toast z własnym odbiciem w lustrze.

W tym samym momencie poczuł słodki zapach perfum.

– Hej. – Lennie usłyszał dobrze mu znany głos.

„Nie”, pomyślał, „tylko nie teraz”.

– Jennifer. – Podniósł się i cmoknęli się w policzek.

– Dlaczego nie odpowiadasz na moje esemesy? – zapytała Jennifer Leone.

Jej głos brzmiał cienko. Była hipnotyzująco piękna, ostatnia kuracja botoksem nie zostawiła nawet siniaka na jej policzku, ale to się mogło akurat zmienić, biorąc pod uwagę, jak niefortunnie wybrała moment, żeby się tutaj pojawić.

– Słuchaj, skarbie, jestem nieco zajęty.

– Kim?

– Jestem tu ze znajomym w interesach.

Usiadła na sofie. Lennie poczuł, jak rośnie w nim irytacja. „Spadaj stąd” pomyślał. „Wynoś się”. Obawiał się, że Jennifer może odstawić jakąś scenę. Stresowało go to. Nic nie może mu teraz przeszkodzić.

– Chcę zobaczyć gotowe strony – oświadczyła.

Zazwyczaj spotykali się w jej kawalerce w Täby, w redakcji albo w jakimś pokoju hotelowym. Było tak zawsze. Aż do pewnego wieczoru w poprzednim tygodniu. Marika Glans poszła na premierę filmu. Po kilku drinkach w Miss Voon wydawało się nie do pomyślenia, żeby wskakiwać do taksówki i jechać aż do Täby, skoro Linnégatan znajdowała się o rzut kamieniem.

Rzecz jasna był to błąd.

Jennifer zobaczyła pracę Berta Sterna, która wisiała w sypialni Lenniego i Mariki, zachwyciła się sugestywnym portretem Marilyn Monroe ze zwiewnym materiałem i zażądała, żeby Lennie zrobił jej zdjęcia w takiej samej pozie. Teraz zawracała mu głowę. Mówiła, że chce obejrzeć zdjęcia, raz po raz. I dokładnie tak jak Monroe kreśliła czerwoną szminką te, które jej się nie podobały. Właściwie robiła to całkiem uroczo.

– Zadzwoń do Hockeya – powiedział Lennie krótko.

Asystent do spraw graficznych pracował przez całą dobę i mógłby jej z pewnością pomóc, jeśli nie wykorzystywałaby po prostu tych zdjęć jako pretekstu, żeby przyjść do Lenniego.

– Nie – odparła jeszcze cieńszym głosem.

– Makiety strony są w redakcji, zadzwoń do Hockeya albo skończ z tym raz na zawsze.

– Jak możesz być taki?

Głos jej zadrżał. Jennifer zaczęła płakać.

Lennie wziął głęboki oddech. Zaparł się w sobie. Zauważyła oczywiście, że jest spięty. Widział, jak raduje ją ta sytuacja.

Położyła nogi na sofie, jej łydki znalazły się dokładnie na marynarce Jakoba Adlera.

– Zachowuj się – powiedział Lennie.

Zakryła rękami twarz w dramatycznym geście. Towarzystwo siedzące kilka stolików dalej popatrzyło na nich.

– Przestań!

Jennifer płakała coraz głośniej.

– Kochanie, czy nie możemy porozmawiać później – szukał jakiegoś wyjścia Lennie.

– Wpadniesz wieczorem? – zapytała.

– Może.

Podniosła głos.

– Co znaczy „może”?

– Cicho – wysyczał.

– Nie dam już rady.

– Okej, wpadnę wieczorem, zrobię wszystko, jeśli tylko teraz już sobie stąd pójdziesz – powiedział Lennie.

– To widzimy się wieczorem?

– Tak, tak, obiecuję. Idź już.

Jennifer Leone oderwała kawałek serwetki Jakoba Adlera i osuszyła łzy pod oczami. Potem wreszcie opuściła nogi w butach na wysokich obcasach na podłogę i zniknęła w wyjściu.

Lennie przechylił się przez stół i wygładził fałdy na marynarce Jakoba Adlera. Opadł na krzesło, wziął duży łyk piwa i odetchnął.

Ktoś mocno klepnął go w ramię i nim potrząsnął.

Jakob Adler wrócił.

– A więc nie przedstawisz mnie swoim damom? – powiedział – Nie jestem dla nich wystarczająco wytworny? – Zaśmiał się cienko, oktawę wyżej niż zazwyczaj.

Lennie też się zaśmiał.

– Na czym skończyliśmy? A tak, wychodzi mi około stu pięćdziesięciu gości. Tych najbliższych. – oświadczył.

– Jasne. Daj mi tylko ich nazwiska i adresy, a roześlę stylowe zaproszenia.

– Zaproszeniami zajmę się sam.

– Jak chcesz.

– Twoim zadaniem jest rozrywka. Chcę się porządnie zabawić.

Podano prosiaka. Solidna porcja boczku na drewnianej desce. Frytki i sos w koszyczku obok. Jakob Adler wzniósł toast. Rozmowa zeszła na inne tematy. Między kęsami chwalił się nową łodzią. Luksusowym amerykańskim jachtem długim na dwadzieścia metrów. Wartym piętnaście milionów. Lennie z całych sił starał się słuchać, ale myśli bez przerwy mu uciekały i odpływały w innym kierunku. Do Jennifer Leone.

– Bije większość z tego, co pływa po wodzie – opowiadał Jakob Adler.

– Ile ma koni mechani...

– Ale Lennie, do cholery, mów wreszcie. Jak ci się układa z Mariką?4

Czwartek, 11 maja

Noc

Lennie dogonił Jennifer Leone przy schodach na dół na Strömparterren, cypel między Operą a Zamkiem Królewskim. Objął ją ręką w pasie. Pieszczotliwym ruchem wepchnął do okrągłej windy, służącej za przystań klientom prostytutek i narkomanom. Neonowe niebieskie światło, które miało utrudniać heroinistom znalezienie żyły, raczej ich nie powstrzymywało. Na ziemi leżała strzykawka. Kopułka kamery monitoringu była rozbita. Czuć było mocz.

Drzwi się zamknęły.

Lennie łokciem nacisnął przycisk. Winda zatrzęsła się i powoli zaczęła zjeżdżać na dół.

– Nie ma mowy, żebym tam wyszła – zaprotestowała Jennifer.

Lennie wcisnął czerwony przycisk STOP.

– Nie ma takiej potrzeby.

– Nie tutaj – powiedziała.

Wziął jej twarz w ręce.

I ją pocałował.

Mocno.

– Nie tutaj.

Wyswobodziła się i odwróciła głowę. Cofnęła się. Na suficie dokładnie nad nią siedział pająk. Lennie nic nie powiedział.

– Jak będzie? – zapytała.

Miała szeroko otwarte oczy.

On znowu się zbliżył. Odgarnął kosmyk włosów z jej nienaturalnie gładkiej twarzy. Jego usta muskały jej długą szyję. Wciągał jej zapach. Westchnęła. Znowu ją pocałował. Za uchem, u nasady szyi. Osunęła się przed nim na kolana, rozpięła mu pasek i guziki w spodniach. Lennie oparł się plecami o ścianę i zdjął jej czapkę, farbowane na blond włosy wydawały się mu szorstkie, kiedy trzymał je między palcami. Głowa Jennifer poruszała się w przód i w tył. Przycisnął ją do siebie mocnej. Jej wargi ślizgały się z taką łatwością po jego kutasie. Jennifer klęcząca na zasyfionej podłodze. Tak brudno. Tak niewiarygodnie pięknie. Jego ciało przeszyły dreszcze rozkoszy.

Zmrużył oczy i się poddał.

Eksplodował.

Podniosła się.

– Dzięki – powiedział i wyciągnął rękę w kierunku przycisku w windzie.

Jennifer ją odepchnęła.

– Naprawdę muszę wracać – powiedział.

– Nie – nie ustępowała.

Trzask. Strzykawka pękła pod jej podeszwą.

– Uważaj. – Lennie chwycił Jennifer.

– Puść mnie.

– Jennifer...

– Robię ci loda, a potem ty wracasz z nią do domu.

– Kocham cię.

– Więc się zdecyduj.

Lennie nacisnął przycisk na dół. Winda się zatrzęsła.

– Powiedziałam chyba, że ja tam nie wysiadam.

– Usiądziemy sobie po prostu i chwilę porozmawiamy.

Drzwi otworzyły się automatycznie. Okazały posąg z brązu dłuta Carla Millesa otoczony był rusztowaniami. Baraki budowlane ustawiono na trawniku dookoła. Woda pieniła się po obu stronach cypla, o tej porze roku szumiała niczym norrlandzki potok.

Jennifer uczepiła się kurczowo Lenniego.

– Widzisz niebo? Jak dużo gwiazd – powiedział Lennie.

– Nic już z tego nie będzie – odparła Jennifer.

– Musisz dać mi trochę czasu.

Jennifer zaśmiała się gorzko.

– Trochę czasu? Miałeś na to sześć lat.

– Przecież wiesz, jak jest – przekonywał Lennie.

– Nadeszła chyba pora, żeby Marika w końcu też się dowiedziała co i jak.

– Widzisz tam Wielki Wóz?

– Wiesz co, zmieniłam zdanie, wracamy. Wracamy i opowiem jej dokładnie, jak było. Co wyrabiałeś przez te wszystkie lata.

Jennifer zatoczyła się w stronę plastikowego krzesła, które leżało wywrócone przed wysokim wejściem do Muzeum Średniowiecznego Sztokholmu. Lennie usłyszał szelest dobiegający z pobliskich krzaków. Szczury. W mieście roiło się od szczurów.

– Mówiłam przecież, że już dłużej nie dam rady – wybuchnęła Jennifer.

– Więc chcesz zaryzykować wszystko, co mamy? – zapytał Lennie.

Znowu rozległ się ten dźwięk. Szelest, po którym nastąpił trzask. Trzask żwiru. Czy ktoś tam był? Lennie się odwrócił. Spodziewał się jakiegoś gwałtownego ruchu, spróbował coś zobaczyć, ale dokoła panował spokój. Było ciemno i spokojnie. To z pewnością szczury.

– Nie dam rady już tego tak ciągnąć. Nie rozumiesz?

Zaczęła krzyczeć.

– Jesteś tchórzem! Zerem!

Nie odpowiedział.

– Nienawidzę cię.

Plastikowe krzesło nadleciało w jego kierunku, ledwo zdążył osłonić się rękami.

– Co ty robisz?

Pochyliła się, podniosła kawałek drewnianej deski. Lennie doskoczył do Jennifer. Złapał ją za podniesioną rękę. Potrząsnął nią tak silnie, że nadpalona deska zrobiła w powietrzu łuk i wylądowała kilka metrów dalej. Lennie uderzył Jennifer w klatkę piersiową, mocniej, niż zamierzał.

Zachwiała się.

Nogi się pod nią ugięły i runęła na żwir.5

Czwartek, 11 maja

Noc

Nocne powietrze było zimne. Solveig siedziała koło Dana Iréna na ciemnozielonej ławce pod wiązami w Kungsträdgården. Był znanym psychologiem i specjalistą od związków, prowadził własny program w telewizji i miał rubryki w kilku gazetach, w których odpowiadał na pytania czytelników – i był też powodem, dla którego ona już nie pracowała jako dziennikarka.

Wyparła tę myśl i wzięła od niego mentolowe marlboro.

– Dzięki – powiedziała.

– Twoje podejście interesuje mnie – zapewnił – na pewnym wyższym poziomie.

Podał jej ogień. Zaciągnęła się głęboko papierosem, odchyliła głowę i wydmuchała dym. Trawniki niedawno przycięto i pachniało latem.

– Solveig... – zaczął i pogładził ją po policzku. – Nazywasz się Solveig, prawda?

– Wiesz, kim jestem – odparła. – Twój adwokat zadzwonił do mojego szefa i zagroził, że wniesie pozew, jeśli mnie nie zwolni.

– Solveig... – powtórzył wolno. – Jak w Pieśni Solwejgi^(). Uosobienie nordyckiego smutku. Jesteś może smutną osobą?

– Nieszczególnie.

Zaciągnęła się po raz kolejny.

– Nie mogę przestać się głowić, jak by to było...

Nigdy wcześniej się nie spotkali. Mimo to Solveig mogła dużo powiedzieć o jego prywatnych sprawach. O rzeczach, o których absolutnie nic nie powinna była wiedzieć. Wszystko z powodu omyłkowo wysłanego maila. Sytuacja wydawała się nie za wesoła.

Solveig zaczęła się wiercić.

– Słuchaj, muszę lecieć.

Dan Irén popatrzył na nią. Dzięki delikatnej opaleniźnie wyglądał na człowieka sukcesu. Szpara między przednimi zębami mogłaby go oszpecić, ale zamiast tego stanowiła czarujący dysonans. Jego wygląd i to, jak cała jego twarz promieniowała w uśmiechu, sprawiały, że trudno było go nie lubić.

– Spokojnie, Solveig. Nie będę cię tutaj strofował. Elastyczność w kwestiach moralnych można uznać za pewien potencjał.

– Co masz na myśli? – zapytała.

– Tacy ludzie są gotowi więcej zaryzykować. A to wcale nie musi być coś złego, dzięki temu można osiągnąć większy zysk. Oczywiście, jeśli wszystko pójdzie dobrze.

– Hmm.

– Więc polujesz teraz na newsa o Lenniem.

– W jakiś sposób muszę wrócić do gry.

– To rozumiem. Ale czy nie napisano już o nim z grubsza wszystkiego?

Stado krzyczących mew krążyło nad wodą Strömmen. Coś musiało się stać przy Grand Hotelu. Niebieskie światła radiowozów i karetek odbijały się od fasady.

– Ciekawe, co tam się dzieje – powiedziała Solveig.

– Zapewne nic – odpowiedział Dan i położył rękę na oparciu za nią. Musnął przy tym lekko jej ramię palcem.

Wyjące syreny w oddali. W stronę hotelu skręcił wóz strażacki.

Solveig wyrzuciła papierosa.

– Muszę zobaczyć, co tam się stało – oświadczyła.

– Pewnie w knajpie Mathiasa Dahlgrena zaczęła się palić frytkownica.

– Nie, no chodź.

Dan Irén podniósł się niechętnie.

Przeszli żwirową alejką do skrzyżowania ze Strömgatan. Zatrzymali się przy pordzewiałej barierce po drugiej stronie mostu Ström. Reflektory oświetlały nadbrzeże tuż poniżej wejścia do hotelu, dokładnie tam, gdzie przybijały promy Waxholmu. Solveig przyglądała się pracy ubranej na zielono załogi karetki. Tryskająca pod mostem woda huczała.

W powietrzu czuć było zimną wilgoć.

Solveig dygotała.

Płetwonurek potrzebował pomocy, żeby wyciągnąć coś z wody. Załoga karetki podjechała z noszami do skraju nadbrzeża. Solveig widziała, jak rozsunięto zamek w dużym płaskim plastikowym worku. Szarym worku, jak przypuszczała. Takim z uchwytami po bokach.

– Zwłoki – powiedziała.

Dan Irén stał w bezruchu.

Mimo ciemności i oddalenia zwłoki wydawały się Solveig niepokojąco znajome. Spojrzała w dół na wodę. Czapka z daszkiem niesiona prądem przepłynęła pod mostem.

Różowa czapka z daszkiem.

Widziała ją już wcześniej tego wieczoru.

Na głowie Jennifer Leone.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: