Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Skradzione godziny - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 października 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Skradzione godziny - ebook

Powieść niosąca ważne przesłanie: miłość może zdarzyć się zawsze i wszędzie.

Naiwne miłostki, bolesne rozczarowania, namiętne uczucia, które mogą rozbudzić się w każdym momencie.

Hiszpania, rok 1979. Dwie rodziny – jedna konserwatywna, druga liberalna. Rosa, matka trójki rodzeństwa, czuje się nieszczęśliwa z toksycznie zaborczym Damiánem. Jednak rozstanie nie wchodzi w grę – w tym okresie rozwody w Hiszpanii są nielegalne. Ich syn, Ramón przyjaźni się z Roberto, synem Loli i Antonia. Mogą powiedzieć sobie wszystko. Pojawia się jednak problem – zaczyna im się podobać ta sama dziewczyna, co mocno wpłynie na ich relację. Anselmo, dziadek Roberto i jego siostry Any, umiera z tajemniczym zdjęciem w dłoni, które przedstawia postać kobiety oraz notkę: „Powiedz mi, że mnie kochasz”.

Śmierć staruszka jest owiana tajemnicą, gdyż Carmen, babcia Ramóna, twierdzi, że… umarł ponownie.

W książce przeplatają się rutyna, która zabija żar miłości, pokusy niewiernych kochanków, gorzki smak zawodu i młodzi ludzie, którzy odkrywają, czym jest seks. To sentymentalna podróż po osobowościach zamkniętych w świecie, który choć nie jest odległy czasowo, wydaje się zupełnie inny.

__

O autorce:

María Solar – urodziła się w hiszpańskim Santiago de Compostela w 1970 roku. Pracuje jednocześnie jako dziennikarka, reporterka radiowa, prezenterka telewizyjna i oczywiście pisarka. María jest wszechstronnie wykształcona, ukończyła studia dziennikarskie, biologiczne i pedagogiczne. Nie boi się podejmować tematów z każdego gatunku. Skradzione godziny to pierwsza książka dla dorosłych, którą wydała, bowiem wcześniej tworzyła literaturę dla dzieci i młodzieży. Jest zdobywczynią kilku prestiżowych nagród w kraju, np. Lazarillo de Creación Literaria. Co więcej znalazła się na liście White Ravens, która zrzesza najlepszych międzynarodowych autorów.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65740-60-1
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Kwiecień 1979 r.

iedy Lola wróciła do domu, za drzwiami nie czekał na nią żaden pocałunek chociaż bardzo tego chciała. Zaledwie parę lat temu tak ją całowały dzieci. To był deszcz całusów lepkich od resztek czekolady na buziach – najsłodszych w świecie, najbardziej potrzebnych! A po całusach następował prawdziwy potok zdań, zaczynających się od: „A wiesz, mamo?”. W ten sposób znikały wszelkie problemy. Za drzwiami pozostawało już tylko miejsce na miłość – co prawda niedojrzałą. Dziś jednak dzieci były już prawie dorosłe, nie czekały, aż mama wróci do domu i może dlatego Lola szczególnie odczuwała brak pocałunków, których już nie oczekiwała od męża, a jeśli nawet czasem ją całował, to nie odczuwała tego tak intensywnie, jak przedtem, co zresztą sama sobie miała za złe.

Anę znalazła tam, gdzie się spodziewała: z oczyma wbitymi w telewizor. Jak zahipnotyzowana gapiła się na ekran i tylko od czasu do czasu budziła się z transu po to, żeby ugryźć kanapkę, wkładaną do ust gestem, który bardziej przypominał ruch robota niż świadome działanie. Siedziała na kanapie z gorącym talerzem na kolanach, na których, bojąc się poparzyć, położyła serwetkę. Oglądała nadawany na żywo program muzyczny, w którym brały udział modne zespoły i soliści – śpiewali, mając w tle dziwacznie poubieranych tancerzy. Prezenterka olśniewała nowoczesnym zielonym kombinezonem z kokardą z czerwonej wstążki w talii i nogawkami w stylu „słoniowych nóg”. Anie z pewnością wydawała się fascynująca: blondynka i zawsze tak świetnie ubrana! Była na pewno przedmiotem zazdrości i wzorem do naśladowania dla wszystkich młodych dziewcząt. W telewizji wszystko było doskonałe, dzięki niej pojawiał się obraz świata osób, które triumfują, zawsze pięknych i uśmiechniętych, którym Ana tak zazdrościła. To właśnie były jej wzory do naśladowania, a nie Lola, mimo że matka była silną, nieugiętą i wojowniczą osobą. Cóż na to poradzić: kiedy dzieci są w tym wieku, matki idą w odstawkę i jako wzorce, i jako dobra.

Oszołomienie, a także rozmiary telewizora sprawiły, że Ana nie zauważyła powrotu matki do domu. Nie zdawała sobie z tego sprawy, aż do momentu, kiedy matka stanęła przed nią. Lola – uśmiechnięta i elegancka jak zawsze – przywitała córkę serdecznie i pogratulowała, że we właściwym czasie podgrzała kolację.

– Ojca jeszcze nie ma?

– Nie, widzisz przecież. – Córka zerknęła na nią chyłkiem, nie przestając skupiać uwagi na ekranie.

– Powinien zaraz przyjść, wyszliśmy razem z kancelarii, ale miał jeszcze coś do załatwienia. Nie przypuszczam, że się spóźni. Zagrzeję kolację dla nas dwojga.

– Zagrzej też dla Roberta, bo jego też jeszcze nie ma – zauważyła Ana.

Uwaga na temat kolejnego spóźnienia syna zmartwiła Lolę. To samo dotyczyło ostatnich ocen, jakie przyniósł ze szkoły: były gorsze niż te, do których ją przyzwyczaił. Weszła do kuchni i stamtąd rozmawiała z córką, zbierając naczynia po kolacji dziadka, które jeszcze stały na marmurowym stole. Włączyła kuchenkę gazową, postawiła garnek na ogniu i ułożyła na stole trzy nakrycia. Zawsze potrafiła rozmawiać i równocześnie robić inne rzeczy. Kiedy skończyła, wróciła do salonu, próbując rozmawiać z nastoletnią córką, nadal nieprzytomnie wpatrzoną w telewizor.

– Dziadek już się położył?

– Tak, dzisiaj chyba wcześnie poszedł do łóżka, bo kiedy przyszłam do domu chwilę po szóstej, nie widziałam go już.

– Jak to już go nie widziałaś? A może te naczynia są jeszcze z obiadu, a on wcale nie jadł kolacji… Idź zaraz do jego pokoju i poproś dziadka tutaj!

Nastolatka z ciężkim westchnieniem oderwała się od ekranu, by wykonać zadanie, zła, że matka jej przerywa i zanudza. Pocieszające było tylko to, że akurat pojawiły się reklamy. Ugryzła kolejny kawał bułki i pobiegła poprosić dziadka.

Mieszkał z nimi już od pięciu lat. W jakieś trzy, może cztery miesiące po śmierci babci pojawił się w drzwiach ich domu bez uprzedzenia i z zamiarem pozostania tu na zawsze. Po pięćdziesięciu latach spędzonych w Argentynie! Prawie całe życie spędzi na emigracji. Właściwie przeżył tam więcej lat niż w kraju. Miał w pewnym sensie dwa miejsca do życia, ale też i żadnego. Nawet akcent miał też taki: tam mówił jak ktoś stąd, a tutaj – jak ktoś stamtąd. Pewnego dnia przyszedł z małą walizką i już od drzwi zakomunikował swojej córce Loli, że ma zamiar u niej zamieszkać. Nikt go się nie spodziewał, ale też nikt o nic nie spytał. Dziadek wrócił do swoich, możliwe, że na przekór własnym interesom i losowi. Został przecież sam. A tutaj miał rodzinę, córkę, wnuki i dom; został przyjęty bez żadnych wyjaśnień.

Ana się spieszyła, bojąc się, że reklamy się skończą; na szczęście ledwie wyszła na korytarz, natknęła się na swojego brata Roberta, który wracał do domu jeszcze bardziej znękany niż ona. Siostra wykorzystała okazję, żeby mu przekazać zadanie.

– Aha, wracasz nareszcie? To idź, zobacz, co z dziadkiem, bo mama i tak jest zła, że się spóźniasz! Chce wiedzieć, czy dziadek jadł kolację, czy nie. Zapytaj go!

Robertowi to zadanie mogło posłużyć jako okazja do opóźnienia spotkania z matką, która z pewnością nie pogłaskałaby go za tak późny powrót do domu.

Zarówno spóźnienia, jak złe oceny miały tę samą przyczynę: od kilku tygodni Roberto miał dziewczynę. Zaprosił na randkę koleżankę z klasy, Nurię, i odtąd byli razem. Egzaminy wypadły akurat w czasie, kiedy oboje spędzali całe dnie w stanie wzajemnego zauroczenia, a on myślał tylko o tym, żeby Nuria została jego narzeczoną. Mnóstwo czasu zajęło mu nabranie odpowiedniej odwagi. Nie było wcale łatwo zadać jej pytanie: „Chcesz ze mną chodzić?”. Zdaniem jego najlepszych przyjaciół, znawców chłopięcych problemów, Nuria dała mu już wyraźnie do zrozumienia, że jej to odpowiada. Wszyscy byli jednego zdania, tylko sam Roberto jeszcze się zastanawiał i czasami wiedział na pewno, że jest jej pewien, a innym razem było całkiem przeciwnie.

Kiedy była blisko, kiedy go dotykała ramieniem w laboratorium chemicznym, gdzie im akurat wypadała praca w parze z powodu miejsca na liście klasowej, kiedy czuł zapach jej cudownej wody kolońskiej, zaczynał po prostu buzować jak ogień. Serce mu waliło, miał zamęt w głowie, nawet drżał. Ktoś mógłby powiedzieć, że to wyglądało raczej na chorobę niż na zakochanie.

Myślał czasem, że kiedy mu się w końcu uda ją pocałować, kiedy stanie się to, czego pragnął najbardziej w świecie, być może zemdleje albo nie będzie wiedział, jak to zrobić, że się okaże gorszy… A wtedy chyba umarłby ze wstydu. Co prawda w rzeczywistości już ją całował. Całował ją dziesiątki razy, setki razy… W snach i marzeniach, śpiąc i na jawie, kiedy zasypiał. Najczęściej całował ją właśnie tuż przed zaśnięciem.

Wszystko, co czuł, było niezwykłe: strach, miłość, zawstydzenie, nerwy, radość, poczucie winy… Przez cały dzień, od chwili, kiedy rano otwierał oczy, myślał tylko i wyłącznie o niej, o Nurii. Każdego dnia była jego pierwszą myślą, a potem – każdą następną. Nuria, Nuria, Nuria… Czuł, że w głowie nie ma miejsca na nic ani nikogo innego. Nuria zajmowała go całkowicie, widział ją wszędzie: przy równaniach matematycznych, we wzorach chemicznych i w środku słownika angielskiego. Nic nie było równie zajmujące jak ona.

Spędzali ze sobą coraz więcej czasu, czasami nawet tylko we dwoje. Wszyscy się już połapali, że są w sobie zakochani. To się czuło. Dlatego czasami koledzy jakoś tak znikali, a oni zostawali tylko we dwoje. Sami.

Nauczyli się wspólnie śmiać z tych samych rzeczy. Nuria była zabawna, ładna i inteligentna. Opowiadali sobie o wszystkim, zawsze mieli sobie dużo do powiedzenia, nigdy jednak nie mówili o tym, co naprawdę sobie powinni byli powiedzieć… co wyznać. Już chyba z tysiąc razy był o krok od powiedzenia jej tego, ale nie był w stanie. Roberto nadal opóźniał chwilę poproszenia jej, żeby z nim chodziła, a kara za złe oceny, czyli przymus pozostania w domu przez cały weekend, bynajmniej mu w tym nie pomagała. Jego najlepszy kolega, Ramón, radził, przed zaproszeniem jej na randkę, wypić dla kurażu łyk koniaku, Roberto jednak chciał być w jej towarzystwie zupełnie trzeźwy. Ten jeden jedyny raz, kiedy wypił trochę za dużo, skończył się tym, że się wygłupił przed innymi. Nuria była dla niego zbyt ważna, żeby ją oddawać w tak niepewne ręce jak alkohol. Ramón, który miał o wiele więcej doświadczenia z kobietami, jasno wyraził swoje zdanie.

– Oj chłopie, nie można aż tyle czekać! Jak ci się wydaje? Że co ona myśli? Że chcesz być tylko jej przyjacielem! Myśli, że nigdy już nic nie zrobisz! W ten sposób doprowadzisz ją tylko do rozpaczy, Roberto. Umrze przy tobie z nudów! – zdecydował.

Diagnoza była miażdżąca, ale prawdziwa. Tak wielki strach, a właściwie – nie jeden strach, a wiele, paraliżowały go. Czuł się stłamszony. Bał się, że go nie zaakceptuje, a wtedy ją straci nawet jako przyjaciółkę; nie obdarzy go choćby uśmiechem. Dlatego zadowalał się tym, że była blisko niego, że czasem coś do niej powiedział, poczuł jej zapach, a nawet czasami dotknął. Ale w gruncie rzeczy mu to nie wystarczało, wobec tego zdecydował się dać spokój marzeniom i stawić czoło rzeczywistości. Niech się dzieje, co chce!

Stała przed nim i rozprawiała o czymś żywo, a on wpatrywał się w nią i kombinował, co ma zrobić, co powiedzieć, w jaki sposób… I oto stało się. Pocałował ją. Właśnie tak. To się stało jakby samo z siebie. Pocałował ją. I ten pocałunek coś mówił. To było, jakby zobaczył to na filmie albo przeczytał w książce. To było naturalne, cudowne, urocze… Trwało chwilę, ale też całe wieki. A kiedy ich wargi się rozłączyły, spytał: „Chcesz ze mną chodzić? ”. A ona odpowiedziała: „Tak”.

Teraz już byli narzeczonymi; Roberto się spóźniał do domu, ona też.

Z czasem się uczymy, że wszystkie sprawy mogą się zmienić w ciągu jednej chwili, ale bywa, że mogą trwać niezmienne, nie poruszając się ani o milimetr przez wiele lat; zmiana zależy tylko od postanowienia. Co prawda są postanowienia, o których się wielokrotnie marzy, ale nigdy nie ma się odwagi, żeby je urzeczywistnić. Są takie decyzje, które powodują zmianę całego naszego życia. Zmiany, nawet te pożądane, powodują lęk, bo są nieznane, a przecież nikt nam nie może zagwarantować, czy na pewno przyniosą dobre skutki.

Dziś jednak Roberto czuł tylko na wargach smak pocałunku, jakim go obdarzyła Nuria na pożegnanie i który zabrał ze sobą na całą drogę do domu.

A może to był tylko wiatr… Jemu się jednak wydawało, że nadal czuje jej pocałunek, że to ona dotyka jego ust.

Ujął klamkę drzwi sypialni dziadka i, ponieważ nadal pozostawał w stanie oszołomienia miłością, nawet nie zapukał. Co prawda gdyby tak zrobił, nic by to nie zmieniło, bo dziadek Anselmo leżał na łóżku martwy.

Pokój tonął w półmroku, ale światło latarni z ulicy wystarczało, żeby zobaczyć ciało wyciągnięte na łóżku, trochę na boku, jak we śnie.

Roberto patrzył zdziwiony na dziadka, potem pomalutku podszedł bliżej, nie zapalając lampy; szedł powoli, cicho i patrzył na dziadka, uśpionego tak wcześnie, kiedy noc jeszcze nie zapadła. Gdy już był blisko, zobaczył zamknięte oczy i ręce skrzyżowane na piersi. Na poduszce było trochę wymiocin – Robert się zatrząsnął z obrzydzenia i równocześnie zaczął podejrzewać, że stało się coś niedobrego. Zbliżył się jeszcze bardziej, by sprawdzić, co się stało. Patrzył na wygięte rzęsy, na spokojny wyraz twarzy, z ust jednak wydobywały się te niepokojące resztki wymiocin, spływające wąską strużką na poduszkę i pozostawiające na niej jaśniejszą plamę.

Roberto poczuł, że trudno mu oddychać. Pierś wezbrała mu konwulsyjnie, szukając powietrza. Dziadek już nie robił wrażenia śpiącego – widać było, że nie żyje. Przysunął dziadkowi grzbiet dłoni pod nos, żeby wyczuć na palcach oddech. Niczego nie poczuł. Zaczął szukać pulsu na rękach tak bardzo wychudzonych, leżących na piersi, tak spokojnych, w geście zupełnie pozbawionym dramatyzmu – ale i tam nie znalazł oznak życia. Pomyślał o wzięciu z nocnego stolika obrazka w ramce, żeby sprawdzić, czy szkiełko się zapoci. Niestety. Odstawił z powrotem ramkę na stolik. Jeszcze raz spojrzał na dziadka. Tym razem wiedział już na pewno, że dziadek umarł.

Myślał czasami o tym, jak to jest, kiedy się umiera, i wyobrażał sobie, że to coś okropnie bolesnego i dramatycznego. Ale teraz, kiedy widział przed sobą dziadka bez życia, nie był w stanie ani zareagować, ani przestać na niego patrzeć; obserwował ciało bez człowieka, puste i wydawało mu się to jakieś niezdrowe. Pomyślał, że ogląda coś, czego nie powinien widzieć, gdyż to jest coś niezwykle osobistego i intymnego. Śmierć powinna należeć do najbardziej intymnych ludzkich czynności, tyle że nikt nie jest panem tego, co się z nim dzieje: nie wie, kiedy umrze, ani też, kto go może zobaczyć po śmierci. Miał ochotę wezwać matkę, ale nie mógł wydusić słowa: głos zamierał w gardle, zanim się z niego wydobył. Czuł się stłamszony tą chwilą, o której wiedział, że na zawsze mu pozostanie w pamięci. Dopiero wtedy – nie przedtem – dopiero wtedy sobie przypomniał o pozostałej rodzinie w domu i na myśl o ich smutku z oczu pociekły mu łzy.

Podniósł się z łóżka, na brzegu którego siedział, i tyłem wycofał się z pokoju: ciągle widział dziadka, ale coraz bardziej oddalonego; wreszcie zmarły znowu zaczął wyglądać, jakby spał, tak jak mu się przedtem wydawało. Zamknął drzwi i cichutko zawołał:

– Mamo… mamo, dziadek umarł…

Złapał się rękami za to zdradzieckie gardło i zauważył, że trzyma w palcach jakiś papierek. Przypomniał sobie, że wyjął go z ręki dziadka, kiedy mu sprawdzał puls. Schował kartkę do kieszonki w koszuli i mocno się złapał za gardło, by je zmusić do krzyku:

– Mamo! Dziadek umarł!

Tym razem udało mu się krzyknąć naprawdę głośno, bo z kuchni i jadalni natychmiast wybiegły dwie przestraszone kobiety, wezwane gorzkim, łamiącym się głosem Roberta.2

utyna tłamsi uczucia, sprawia, że miłość wygasa, ludzie się robią bezduszni, krzyki milkną, a to, co nienormalne, staje się normalne; rutyna doprowadza do tego, że człowiek się przyzwyczaja żyć, tak jak żyje i nie walczy o nic innego.

To z powodu rutyny po dziesięciu czy dwunastu godzinach pracy Damián wracał do domu z nieprzyjazną miną, nic nie mówiąc. Szybko przechodził przez pokój, rzucał płaszcz na łóżko, siadał przy stole w kuchni i czekał, aż cała rodzina siądzie wokół niego i zacznie jeść kolację.

Nikt im tych norm nie narzucał, nie spisywał; wszystko to była rutyna, przyzwyczajenie. Kolacja powinna pojawić się na jego talerzu zaraz po tym, kiedy usiadł do stołu. Spóźnianie się nie wchodziło w grę: kiedy ojciec wracał z pracy, wystarczyło, że otworzył drzwi, a już zamykało się książki, wyłączało telewizję, odwieszało słuchawkę telefonu i siadało do kolacji.

Po dłuższej chwili milczenia, kiedy już zaspokojono pierwszy głód, można było zacząć rozmawiać. Jakiekolwiek odstępstwo od tych norm w najlepszym wypadku kończyło się silnym uderzeniem pięścią w stół, o ile nie rozbiciem talerza o podłogę albo o ścianę, czy policzkiem wymierzonym błyskawicznie któremuś z dzieci.

A ponieważ taka była rutyna, wszyscy się przyzwyczaili do takiego życia, choćby im nie odpowiadało.

Jednakże tego piątkowego wieczoru, kiedy dał się słyszeć brzęk kluczy w drzwiach, ojciec nie wszedł, jak zawsze, do pokoju. Rodzina usłyszała jego szybkie kroki, a potem głośne wołanie z salonu:

– Chodźcie to zobaczyć!

Wydawał się zadowolony i przejęty.

– No, chodźcie wreszcie! – Wzywał całą rodzinę.

Każdy wychodził ze swojego naturalnego schronienia w tym domu, w którym było wielu mieszkańców, ale mało rozmów: matka wyszła z kuchni, Ricardo – ze swojego pokoju z książką w ręku, Rita przybiegła z łazienki, gdzie z całą pewnością dobrą chwilę wygłupiała się przed lustrem, Ramón już był w salonie, na wpół leżąc na ciemnobordowej kanapie ze skaju.

Ojciec wszedł do salonu tak przejęty ze swoją paczką, że nawet go nie zauważył. Minął go w podskokach i podszedł prosto do telewizora.

Pakiet, jaki niósł, nie był specjalnie duży, wobec czego Ramón natychmiast odrzucił możliwość, że to może nowy kolorowy telewizor, o którym marzył. Jego najlepszy przyjaciel Roberto miał taki sprzęt w domu. W ogóle Roberto miał kolorowy telewizor i wszystkie najnowsze gadżety, jakie tylko się pojawiały na rynku. Jego rodzice pierwsi robili jogurt w specjalnym „jogurterze” wiele lat przedtem, nim to urządzenie trafiło do domu Ramóna. Roberto pierwszy miał korytarz ozdobiony nowoczesnymi tapetami z wielkimi, kolorowymi motywami geometrycznymi. Pierwsi mieli kanapę ze skaju. Pierwsi jeździli terenowym samochodem, w którym mieściła się cała rodzina. Zawsze byli pierwsi, a czasami nawet jedyni – na przykład w wypadku basenu czy kolorowego telewizora.

Damián niecierpliwie rozerwał papier i wyjął ze środka kolejne opakowanie, tym razem z plastiku, którego otwarcie było trudniejsze, tak że ojciec aż zaklął.

– Rosa! Przynieś nożyczki czy nóż, czy wszystko jedno co, żeby to otworzyć, do cholery!

Matka, narzekając, pobiegła po nożyczki. Nie cierpiała brzydkich słów, a w domu miała to na co dzień. Wróciła jak najszybciej, ponaglana przez męża.

W końcu rozciął opakowanie i wydobył na światło dzienne przedmiot całego zamieszania: antenę pokojową.

– To antena kierunkowa! – oświadczył Damián z przejęciem. – Już od dawna chciałem ją kupić i oto jest! Niech to licho! Już nie będziemy gorsi od sąsiadów, w końcu po to pracuję jak wół przez całe dnie!

– Hamuj się trochę, Damián! – skarciła go Rosa. – Po co nam taka antena? Czy źle odbieramy telewizję? Gdybyś mi kupił pralkę, nie musiałabym tyrać przy tarze i balii; pleców od tego nie czuję.

– Pralka jest o wiele droższa.

– No, moje siostry mają pralki już od dawna.

– Na raty! W tym domu się nie kupuje na raty. Nie ma pieniędzy – to się nie kupuje i już.

Ustawił nową antenę na telewizorze i tak długo obracał stolikiem na kółkach, na którym stał aparat, aż wyciągnął kabel stałej anteny i włączył nową. Miała małą podstawkę z białego plastiku, z której wychodziły dwie długie metalowe anteny, bardzo podobne do radiowych anten w samochodach, tyle że dłuższe.

– Tylko żeby mi się nikt nie ważył ciągnąć tych anten jak kota za ogon i łamać, wy czorty jedne! Żeby wyciągnąć, trzeba to robić ostrożnie i powolutku, a żeby je z powrotem skrócić, nie pchać bezmyślnie, bo wtedy antena się wygina i już zostanie taka na zawsze. Zginać ją trzeba też pomału i ostrożnie, od dołu, widzicie?

Wszyscy przytaknęli, jakkolwiek nie mieli najmniejszego zamiaru słuchać ojca; chodziło tylko o to, żeby jak najprędzej zobaczyć, jak działa telewizja z tą nową anteną.

Damián polecił Ramónowi włączyć telewizję. Chłopak wstał z kanapy, włączył aparat do sieci, wcisnął guzik włączający aparat, a potem stabilizator. W tej samej chwili, jeszcze kiedy klęczał, spadł na niego deszcz razów ojca, który bił go bez litości po karku. Po tym nastąpiła słowna reprymenda, że nie robi tego „jak Pan Bóg przykazał” i „tak jak się to powinno robić”!

– Niczego nie szanujesz! O czym ty myślisz? Że pieniądze spadają nam z nieba? Do kurwy nędzy, tysiąc razy ci mówiłem, że najpierw się włącza stabilizator, a dopiero potem telewizję, a nie na odwrót! Po to jest ten stabilizator! Po to, żeby zmiana napięcia nie zepsuła telewizora! Bo jeżeli ten się zepsuje, drugiego nie będzie! Może myślisz, że telewizory rozdają za darmo?

Reszta dzieci siedziała już na kanapie, nie przejmując się bynajmniej awanturą.

W tym domu nikogo nie dziwiły wieczne wrzaski; trzeba je było znosić i koniec. Byle tylko gniew ojca nie rósł za bardzo, jak czasami bywało. Ale nie w tym wypadku. Razem z matką już siedziało ich troje na kanapie, lecz się jeszcze bardziej ścisnęli, żeby zrobić miejsce Ramónowi, na którego ojciec dalej krzyczał. Zostawili nawet trochę miejsca dla ojca na wypadek, gdyby się uspokoił i chciał oglądać telewizję na siedząco. Teraz byli ściśnięci jak śledzie w beczce.

W milczeniu i bez uwag obserwowali awanturę, która w tym domu nie była niczym nadzwyczajnym.

Aparat zaczął dawać oznaki życia brzęczeniem, ale ekran nadal był czarny.

– Musi się nagrzać – oświadczył Damián – zaraz zobaczycie, jaki ma dobry obraz. Wypróbowałem antenę w sklepie. Odtąd będziemy mogli oglądać telewizję, gdzie tylko nam się zachce: w kuchni, w każdym pokoju… Postawimy aparat na stoliku na kółkach, potem podłączymy antenę i tyle. Możemy ją oglądać w każdym miejscu, nawet na podwórzu, jeżeli będziemy chcieli! A kiedy w Sylwestra będą biły dzwony, możemy jeść swoje winogrona w kuchni!

Był rzeczywiście zachwycony swoim zakupem.

Ekran zaczął się rozjaśniać, pokazały się na nim tysiące białych i czarnych punkcików, które się zapalały i gasły; cały czas słychać było brzęczenie, teraz głośne i nieprzyjemne.

Nic nie było widać, chociaż powinno, jak twierdził Damián, utrzymując, że trzeba odpowiednio ustawić antenę. Damián wyciągnął teleskopy do końca i zaczął nimi obracać od podstawy, z której wychodziły w kształcie litery „V”. Rozstawił to „V” bardzo szeroko, potem jeszcze bardziej rozszerzył kąt anten, następnie go zwęził, przekręcił z powrotem jedną, potem obie…

Weszła babcia Carmen z pretensjami, że tak długo czeka i że się denerwuje.

Bywały dni, kiedy była świadoma, a także inne, kiedy była, ale jakby jej nie było; godziny, w których rozumiała, i inne, w których zdawała się nie wiedzieć, o czym się mówi i nawet nie poznawała osób. W jej głowie czas przychodził i odchodził – zupełnie jak obraz w telewizorze z nową anteną. Chwilami w pełni kojarzyła wspomnienia i mówiła doskonale, innym razem obrazy w jej umyśle przesuwały się chaotycznie, bez ładu i składu; bywało też, że pojawiały się w jej głowie obrazy czegoś, co się działo bardzo dawno temu. Wtedy potrafiła dokładnie odtwarzać to, co się zdarzyło w odległej przeszłości, natomiast teraźniejszość zapominała całkowicie.

Staruszka – nie wiadomo, w jakim stanie była w tym momencie – usadowiła się w jednej z wolnych szczelin na kanapie. Rosa powitała teściową uśmiechem, ale całą jej uwagę zajmowało teraz działanie anteny.

– Tu, tutaj, tutaj widać… Ach, już nic!

– Teraz, teraz, tato, stań! Zostaw ją tak!

– Znowu te kropki! Ustaw ją tak jak przedtem, trochę do tyłu!

Obraz się pojawiał i znikał. Dźwięk był teraz lepszy. Chwilami na ekranie się pojawiała – powykręcana – twarz Marii Mediny, słynnej prezenterki, ale już po chwili twarz tej pani zaczęła zanikać i znowu były tylko czarne i białe punkty. Przekleństwa, które rzucał przy tym Damián, nie kwalifikowały się do powtórzenia, podobnie jak jego obwieszczenie, gdzie mianowicie wsadzi tę antenę sprzedawcy, ponieważ nie działała i okazała się zwykłym szalbierstwem.

W przedpokoju zupełnie nie w porę zadzwonił telefon. Ramón zerwał się i podniósł słuchawkę. Wyraźnie zapowiedział kolegom, żeby po przyjściu ojca do domu nie dzwonili, bo ojcu się to nie podoba. Dzwonek telefonu był dla Damiána doskonałym pretekstem do zrobienia awantury i obdzielenia kilkorga dzieci porcją policzków. Oskarżał je, że godzinami wiszą przy telefonie i że go „marnują”.

– Nic, tylko marnujecie telefon. O czym wy, do cholery, gadacie, skoro dopiero co rozmawialiście z kolegami? Kiedy ja byłem młody, telefonów nie było. I nie umierałem, kiedy nie mogłem porozmawiać wieczorem, a nawet, kiedy nie mogłem dzień czy dwa nie rozmawiać z narzeczoną!

Ramón nie mógł sobie nawet wyobrazić, kto, u licha, dzwoni o tej porze; gdyby to był jego kolega, dałby mu porządnie popalić! Ale dopiero jutro. Dzisiaj wystarczy, że go zaraz pożegna. Tyle jeszcze mógł zrobić.

W salonie przez chwilę obraz był wręcz doskonały. Kiedy jednak Damián wypuścił antenę z palców, obraz znów się popsuł, tyle że dźwięk był dobry.

– Kiedy ją się trzyma, widać, ale kiedy się puści, już nie. Trzymajcie tutaj!

Początkowe zdenerwowanie ojca zmieniło się we wściekłość. Nie było w tym nic dziwnego: w rzeczywistości ustawienie takiej anteny było zadaniem wymagającym zręczności i odrobiny szczęścia.

W końcu telewizor działał już jak należy, był czarno--biały jak zwykle, ale działał jak trzeba. Damián, zadowolony z zakupu, natychmiast zapomniawszy o wszystkim, co wygadywał na sprzedawcę i na sam aparat, oznajmił:

– Macie go. Przenośny telewizor. To odmieni nasze życie!

W tym momencie w drzwiach pojawił się Ramón.

– To telefonował Roberto. Stary Anselmo umarł.

Wszyscy w salonie natychmiast spoważnieli. Roberto i jego rodzina byli nie tylko sąsiadami, ale i przyjaciółmi. Tylko babka się odezwała:

– Anselmo umarł… znowu! – przemówiła, patrząc na swoje stopy.

– Umarł, ale pierwszy raz, babciu – powiedział ze współczuciem Ricardo i natychmiast otrzymał silny policzek od ojca.

– Masz szanować babkę, do cholery! Nie szanujesz ani jej, ani jej choroby!

– Nie, ten drugi raz nie umarł, ja go zabiłam – mamrotała staruszka, ale już nikt się nie odezwał.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

W Hiszpanii o godzinie dwunastej w Sylwestra zjada się dwanaście owoców winogron – na zapewnienie szczęścia w każdym kolejnym miesiącu nowego roku. (przyp. tłum.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: