Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Skrawek mego serca - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 czerwca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Skrawek mego serca - ebook

Seria powieści o inspektorze Banksie to najlepsze, co ma do zaproponowania współczesny rynek wydawniczy. Właściwie od czasów Patricka O’Briana nie było czegoś podobnego w brytyjskiej literaturze. Spróbujcie choć jednej i powiedzcie mi, że się mylę”. Stephen King

„Wciągający, wielowątkowy, pełen retrospekcji kryminał z muzycznym tłem”. Magazyn Literacki Książki

Jest rok 1969. W Wielkiej Brytanii szaleje rock’n’roll, a po całym kraju krążą narkotyki oraz miłujący pokój hipisi. Tuż po zakończeniu jednego z rockowych festiwali policja odnajduje śpiwór, w którym spoczywa ciało młodej kobiety, porzuconej pośród pofestiwalowego bałaganu. Aby rozwiązać zagadkę tej śmierci, inspektor Stanley Chadwick musi wbrew swoim uprzedzeniom nawiązać kontakt z przedstawicielami subkultury, której z całego serca nie znosi. Ślady prowadzą do członków kontrowersyjnego zespołu Mad Hatters.

Trzydzieści lat później inspektor Banks otrzymuje wezwanie na scenę zbrodni i rozpoczyna śledztwo w sprawie zamordowania dziennikarza piszącego dla „Mojo” artykuł na temat kariery Mad Hatters. Wraz z inspektor Cabbot odkrywają, że zamordowany dziennikarz był na tropie mrocznej tajemnicy z przeszłości zespołu...

Kiedy dwójka policjantów zaczyna coraz mocniej interesować się fenomenem Mad Hattersów, bardzo szybko dochodzą do wniosku, że ich pokolenie, głoszące wolną miłość, obrało bardzo niebezpieczną ścieżkę.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8110-576-7
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

PONIEDZIAŁEK 8 WRZEŚNIA 1969 R.

Przypadkowy obserwator podziwiający widoki rozciągające się u stóp Brimleigh Beacon mógłby pomyśleć tego poniedziałkowego poranka, że ma przed sobą krajobraz po bitwie. Blade słońce unosiło kłęby mgły znad ziemi wilgotnej po gwałtownym nocnym deszczu. Tumany wirowały ponad polem pokrytym dziesiątkami znieruchomiałych kształtów, mieszając się gdzieniegdzie z ciemniejszymi kłębami dymu znad dopalających się ognisk. Ludzie‍-hieny krążyli po tym pobojowisku – zdawało się, że zbierają porzuconą broń i schylają się od czasu do czasu, aby wygarnąć jakiś wartościowy przedmiot z kieszeni nieboszczyka. Inni zasypywali olbrzymie otwarte grobowce łopatami ziemi lub gaszonego wapna. Delikatne podmuchy wiatru niosły ze sobą woń gnijącego mięsa.

Wokół panował przeraźliwy bezruch.

Jednak przebywający tam Dave Sampson wcale tego tak nie odbierał, widział jedynie teren, na którym odbyło się pokojowe zgromadzenie. Było zaledwie parę minut po ósmej rano, a on, podobnie jak inni wokół niego, przez pół nocy był na nogach – słuchał Pink Floydów, Fleetwood Mac i Led Zeppelin. Teraz, kiedy niemal wszyscy wrócili już do domów, Dave przemieszczał się pomiędzy znieruchomiałymi kształtami, stertami śmieci pozostawionymi przez bawiące się hordy i pomagał sprzątać teren po zakończeniu pierwszego w dziejach festiwalu w Brimleigh. Tym się właśnie teraz zajmował. Czuł ból w zgiętych plecach i szczypanie zmęczonych oczu, gdy przegrzebywał się przez warstwy błota, zbierając kolejne odpadki. Kiedy tak wrzucał do plastikowego worka celofanowe opakowania i nadgryzione batoniki, w jego umyśle wciąż rozbrzmiewały niesamowite dźwięki gitary, po strunach której Jimmy Page pociągał smyczkiem.

Wokół resztek kanapek i na wpół opróżnionych puszek po fasolce kłębiły się roje pszczół i innych owadów. Nad odchodami bzyczały stada much, a osy krążyły wokół szyjek porzuconych butelek. Dave musiał czasem naprawdę ostro się nagimnastykować, żeby uniknąć użądlenia. Aż trudno było uwierzyć, co ludzie po sobie zostawili. Oczywiście spodziewał się pustych opakowań po jedzeniu, przemoczonych gazet i czasopism, zużytych prezerwatyw i tamponów, petów, majtek, puszek po piwie i karaluchów, ale o czym myślał na przykład ten człowiek, który porzucił maszynę do pisania firmy Underwood? Albo ten od drewnianej kuli? Czyżby jakiś kaleka został niespodziewanie uzdrowiony przez muzykę i pobiegł, zostawiając ją tam, gdzie wydarzył się ten cud?

Były też inne rzeczy, takie, nad którymi lepiej się nie zastanawiać. Prowizoryczne toalety ustawione bezpośrednio nad otwartym szambem nie wyglądały zachęcająco, podobnie jak cała okolica, więc biorąc także pod uwagę niekończące się kolejki, spora grupa desperatów starała się znaleźć gdzie indziej jakiś ustronny zakątek. Dave rzucił okiem na wypełnione nieczystościami doły i poczuł ogromną radość, że to nie jego wyznaczono do ich zasypywania.

Jego uwagę przyciągnął porzucony śpiwór, leżący w dosyć odludnym punkcie na południowej krawędzi terenu, gdzie rozpoczynał się niewielki pagórek prowadzący na obrzeża lasu Brimleigh. Im bliżej podchodził, tym bardziej mu się zdawało, że ktoś w nim leży. Czyżby ktoś całkiem odleciał, a może po prostu zaspał? Dave spodziewał się, że raczej chodziło o narkotyki. Namiot medyczny przez całą noc pracował pełną parą, przyjmując ludzi, którym źle wszedł kwas – wśród tłumu kursowały takie ilości środków uspokajających i haszu doprawionego opium, że mogłyby powalić całą armię.

Delikatnie trącił śpiwór nogą. Wydał mu się ciężki i miękki. Szturchnął go ponownie, tym razem mocniej. Wciąż nic. Był niemal pewien, że coś jest w środku. Wreszcie schylił się i pociągnął za zamek, a kiedy zobaczył wnętrze śpiwora, stwierdził, że lepiej było tego nie robić.

PONIEDZIAŁEK 8 WRZEŚNIA 1969 R.

Tuż przed ósmą w poniedziałkowy poranek inspektor Stanley Chadwick zasiadł za swoim biurkiem w Brotherton House z poważnym postanowieniem rozprawienia się z kupą papierzysk, które zgromadziły się w czasie jego dorocznego dwutygodniowego urlopu pod koniec sierpnia. Kemping z Janet i Yvonne w Primrose Valley przez chwilę był nawet całkiem przyjemny, jednak Yvonne szybko stała się niespokojna, tak jak to potrafią tylko szesnastolatki na wczasach z rodzicami. Kiedy nie było ich w Leeds, przestępstwa wcale nie zniknęły. Najwyraźniej papierkowa robota również nie.

To był udany weekend. Yorkshire pokonało Derbyshire w pucharowych finałach. Jeśli w dodatku Leeds United, kończące sezon z tytułem ligowego mistrza, nie zdoła u siebie wygrać z Manchesterem United, to może przynajmniej zremisuje 2:2 i Billy Bremner strzeli bramkę.

Dobre samopoczucie inspektora zakłócał jedynie fakt, że Yvonne całą noc z niedzieli na poniedziałek spędziła poza domem i nie był to jej pierwszy raz. Chadwick był już całkowicie rozbudzony, gdy około wpół do siódmej usłyszał, że córka wraca do domu. To była pora, o której powinien wstać i zacząć zbierać się do pracy. Yvonne poszła prosto do swojego pokoju – usłyszał trzaśnięcie drzwi – musiał więc przełożyć nieuniknioną konfrontację na później, a teraz go to męczyło. Nie miał pojęcia, co się działo z jego córką, czym się tak właściwie zajmowała, ale cokolwiek to było, budziło w nim autentyczne przerażenie. Wyglądało na to, że młodzi ludzie z roku na rok stają się coraz dziwniejsi, a on nie potrafi już nawiązać z nimi żadnego kontaktu. Odnosił wrażenie, że większość z nich to przedstawiciele obcego gatunku. Zwłaszcza jego własna córka.

Próbując odsunąć od siebie to zmartwienie, spojrzał na leżące przed nim raporty: problemy z dzikimi lokatorami w biurowcu w centrum Leeds; wielka obława na dilerów narkotyków w Chapeltown; kobieta zaatakowana kamieniem w skarpetce w Bradford. Zauważył, że do tego ostatniego zdarzenia doszło na Manningham Lane, a wszyscy przecież wiedzieli, jakie kobiety krążą w pobliżu tej ulicy. Co oczywiście nie zmieniało faktu, że nawet takie głupie krowy nie zasługiwały na tego rodzaju traktowanie. Przy samej granicy okręgu, w North Riding, dobiegł końca Brimleigh Festival, podczas którego, jak można się było spodziewać, doszło do kilku aresztowań za pijaństwo i handel narkotykami oraz niewielkiej przepychanki ze skinheadami próbującymi sforsować ogrodzenie.

Koło wpół do dziewiątej Chadwick sięgnął po następną teczkę i właśnie ją otwierał, gdy w drzwiach stanęła Karen, informując, że nadinspektor McCullen prosi go do swojego biura. Chadwick odłożył dokumenty. Skoro wzywał go McCullen, musiał mieć ważną sprawę. O cokolwiek zresztą chodziło, na pewno było to ciekawsze niż papierkowa robota.

McCullen siedział w swoim przestronnym biurze, podziwiając widoki i wypuszczając kłęby dymu z fajki. Z usytuowanego na zachodnim krańcu miasta, w sąsiedztwie uniwersytetu i budynków szpitala, Brotherton House rozciągał się widok na nową obwodnicę prowadzącą w stronę Park Lane College. Wszystkie fabryki i stare młyny, poczerniałe od ponadstuletniego smogu, zostały w ciągu ostatnich dwóch, trzech lat całkowicie wyburzone i wyglądało na to, że na wiktoriańskich gruzach rodzi się całkiem nowe miasto: Międzynarodowy Basen Pływacki, Leeds Playhouse, Politechnika oraz nowy budynek poczty okręgu Yorkshire. W niebo strzelały smukłe sylwetki żurawi, a powietrze wypełniał jazgot młotów pneumatycznych. Chadwick nie wiedział, czy wyobraźnia nie płata mu figla, ale wydawało mu się, że gdziekolwiek patrzy, widzi plac budowy.

Nie był też do końca przekonany, czy przyszłość będzie lepsza od przeszłości, podobnie jak nie wiedział, czy powstający właśnie nowy porządek będzie lepszy od starego. Większość nowych budynków stanowiły sterylne wieżowce ze szkła i betonu – pośród nich wznoszono całe rzędy domów komunalnych z czerwonej cegły. Ich wiktoriańskie poprzedniki, jak zaprojektowany przez Benjamina Gotta Bean Ing Mills, sprawiały wrażenie nieco ponurych i niezbyt stabilnych, ale miały przynajmniej jakiś charakter. Może jednak tęsknota za dawną architekturą była tym samym co obawy przed dzisiejszą młodzieżą? Chadwick uznał, że mając czterdzieści osiem lat, jest jeszcze na to stanowczo zbyt młody. Postanowił być bardziej tolerancyjny wobec hipisów i architektów.

– Usiądź, Stan. – McCullen wskazał dłonią krzesło po drugiej stronie biurka. Był to twardy, żylasty mężczyzna, jeden z weteranów, błyskawicznie zbliżający się do emerytury. Siwe włosy obcięte po żołniersku, ostre, kanciaste rysy twarzy i przerażające błyski w zmrużonych oczach. Ludzie twierdzili, że zupełnie nie ma poczucia humoru, Chadwick sądził jednak, że jest ono tak mroczne i tak głęboko ukryte, że nikt nie potrafi go rozpoznać. W czasie wojny McCullen służył w oddziałach specjalnych; Chadwick wiele razy miał okazję widzieć go w akcji. Lubił myśleć, że wytworzyło to między nimi jakąś więź, że mieli ze sobą coś wspólnego, o czym nigdy nie rozmawiali. Łączyło ich również szkockie pochodzenie. Matka Chadwicka była Szkotką, a jego ojciec pracował w dokach Clydebank. Sam Chadwick dorastał w Glasgow, do Yorkshire dotarł dopiero po wojnie.

Usiadł.

– Nie będę owijał w bawełnę – rozpoczął McCullen, wytrząsając do szklanej popielniczki popiół z fajki. – W Brimleigh Glen, tam gdzie skończył się ten weekendowy festiwal, znaleziono zwłoki. Na razie nie znam zbyt wielu szczegółów, raporty dotarły dopiero minutę temu. Wiemy jedynie, że ofiarą jest jakaś dziewczyna.

– Wydawało mi się, że Brimleigh należy do North Riding – zauważył Chadwick, czując nagły chłód w żołądku.

– I tak jest, jeśli mamy być dokładni – zgodził się McCullen, wypuszczając kłęby aromatycznego błękitnego dymu ze świeżo nabitej fajki. – Tuż za granicą naszego okręgu. Tyle że tam pracują sami wsiowi gliniarze. Niezbyt często mają do czynienia z takimi sprawami, najwyżej z tym, że ktoś od czasu do czasu przeleci owcę. Na pewno nie mają tam nikogo, kto mógłby poprowadzić takie śledztwo, zwłaszcza biorąc pod uwagę ilość osób, które przyjechały na festiwal, i dlatego właśnie proszą nas o pomoc. Pomyślałem, że w związku z twoimi ostatnimi sukcesami…

– Miejscowym to się nie spodoba – przerwał mu Chadwick. – Może nie zareagują tak, jak na Scotland Yard tratujący nasze prowincjonalne nagniotki, ale…

– Wszystko już ustalone – oznajmił McCullen, odwracając wzrok w stronę okna. – Pracuje nad tym lokalny detektyw, sierżant Keith Enderby. Razem się tym zajmiecie. Czeka na ciebie tam, gdzie znaleziono zwłoki. – Spojrzał na zegarek. – Lepiej się zbieraj, Stan. Bradley podrzuci cię radiowozem. Za chwilę dojadą tam lekarze i będą chcieli zawieźć ciało do kostnicy na autopsję.

Chadwick wiedział, że powinien już wyjść. Wystarczyło, że w ciągu roku poradził sobie z dwoma śledztwami w sprawie morderstwa, i już zwalali na niego takie dochodzenia. Cholerni hipisi. Nagle robota papierkowa nie była już taka zła. Tolerancja, powtórzył w myślach, wstając z krzesła i kierując się do drzwi.

PONIEDZIAŁEK 8 WRZEŚNIA 1969 R.

Ciało leżało w takim miejscu, że nie dało się do niego podejść bez uwalania butów błotem. Widząc, jak starannie wypastowane buty i nogawki garniturowych spodni pokrywają się brunatną mazią, Chadwick stłumił wulgarne przekleństwo. Gdyby pełnił służbę na wsi, na pewno woziłby w radiowozie parę gumowców, jednak pracując na ulicach Leeds, raczej nie spodziewał się błocka. Bradley również nie był zachwycony.

Brimleigh Glen wyglądał jak ogromny grot strzały. Naturalny amfiteatr zajmował obszar pomiędzy niskimi wzgórzami na wschodzie i północy a lasem Brimleigh rozciągającym się na zachodzie i południu. Był to popularny teren piknikowy i miejsce, w którym organizowano koncerty orkiestr dętych. Choć oczywiście nie w ten weekend. Na zachodnim krańcu pola wzniesiono scenę przylegającą do lasu – w czasie koncertu publiczność zajęła nawet wzgórza po wschodniej i północnej stronie, choć wydawało się, że stamtąd widzowie mogli dostrzec tylko ruchome kropki.

Jakieś sto metrów od sceny, tuż przy lesie porastającym południową krawędź terenu, leżało ciało. Otaczała je niewielka grupka ludzi. Kiedy Chadwick i Bradley się do niej zbliżyli, w ich stronę odwrócił się jakiś długowłosy mężczyzna w afgańskiej opończy i z zaskakującą u kogoś, kto miał być wcieleniem miłości i pokoju, agresją zapytał:

– Kim, do cholery, jesteście?

Chadwick z wyrazem zaskoczenia na twarzy rozejrzał się wokół, wreszcie wskazał palcem na siebie i zapytał:

– Kto, ja?

– Tak, ty.

W tym momencie podszedł do nich wyraźnie zakłopotany młody chłopak.

– Podejrzewam, że to pan jest tym inspektorem z Leeds. Mam rację?

Chadwick skinął głową.

– Miło pana poznać. Jestem sierżant Enderby z policji okręgu North Yorkshire. To jest Rick Hayes, organizator festiwalu.

– Musiał pan przez całą noc być na nogach – zauważył Chadwick. – Myślałem, że od dawna będzie się pan wygrzewał w pierzynach.

– Wciąż trzeba dopatrzyć wielu rzeczy – odparł Hayes, wskazując ręką teren za swoimi plecami. – Choćby te rusztowania. Wypożyczyłem je i wszystkie muszą zostać policzone. Tak przy okazji, to strasznie mi przykro. – Skierował wzrok na śpiwór. – To wszystko jest bardzo denerwujące.

– Zapewne – zgodził się Chadwick, ruszając przed siebie. Oprócz niego i Bradleya kręciły się tu jeszcze cztery osoby, w tym tylko jeden umundurowany policjant – wszyscy stali zdecydowanie zbyt blisko zwłok. W dodatku mieli na sobie hipisowskie wdzianka. Nawet włosy sierżanta Enderby’ego niebezpiecznie zbliżały się do kołnierzyka jego koszuli, a okalające jego twarz bokobrody domagały się przycięcia. Czarne buty, które nosił, wyglądały na brudne, jeszcze zanim wdepnął w błoto.

– Pan jest tym funkcjonariuszem, który pierwszy dotarł na miejsce? – Chadwick spojrzał na młodego posterunkowego, próbując równocześnie nieco odsunąć pozostałych i oczyścić przestrzeń wokół śpiwora.

– Tak jest. Posterunkowy Jacobs. Byłem na patrolu, gdy nadeszło zgłoszenie.

– Kto to zgłosił?

Od grupki odłączył się jeden z mężczyzn.

– To ja, proszę pana. Steve Naylor. Pracowałem przy rusztowaniach, kiedy Dave mnie zawołał. Po drugiej stronie wzgórza przy drodze jest budka telefoniczna.

– To ty znalazłeś ciało? – Chadwick spojrzał na Dave’a Sampsona.

– Tak.

Twarz chłopaka była blada – nic dziwnego w tych okolicznościach. W czasie wojny i osiemnastu lat pracy w policji Chadwick przyzwyczaił się do widoku ofiar gwałtownej śmierci, nigdy jednak nie zapomniał, jak to działa na kogoś, kto styka się z tym po raz pierwszy. Rozejrzał się nagle wokół siebie.

– Czy jest jakaś szansa, żeby ktoś nastawił wodę na herbatę? – zapytał.

Przez chwilę wszyscy patrzyli na niego w osłupieniu, aż wreszcie odezwał się Naylor, jeden z robotników:

– Mamy tu gdzieś kuchenkę gazową i czajnik. Zobaczę, co się da zrobić.

– Będę wdzięczny.

Naylor ruszył w kierunku sceny. Chadwick odwrócił się do Sampsona.

– Dotykałeś tu czegoś?

– Tylko zamka. To znaczy, nie spodziewałem się… myślałem, że…

– Co sobie pomyślałeś?

– Myślałem, że ktoś w nim leży. Że zasnął albo…

– Narkotyki?

– Tak.

– A co zrobiłeś, gdy już otworzyłeś śpiwór i zobaczyłeś, co jest w środku?

– Natychmiast zawołałem obsługę sceny.

Chadwick przyjrzał się kałuży wymiocin, jakiś metr od ciała.

– Zrobiłeś to po tym, jak cię zemdliło, czy wcześniej? – zapytał.

– Później. – Sampson z trudem przełknął ślinę.

– Dotykałeś ciała?

– Nie.

– Dobrze. Sierżant Enderby spisze teraz twoje zeznanie. Pewnie jeszcze będziemy chcieli z tobą porozmawiać, więc nie odchodź daleko.

Chłopak skinął głową.

Trzymając ręce w kieszeniach, tak by przypadkowo niczego nie dotknąć, Chadwick przykucnął przy niebieskim śpiworze. Widać było jedynie górną połowę ciała dziewczyny, ale to wystarczyło w zupełności. Miała na sobie szarobiałą sukienkę z okrągłym dekoltem. Pod jej lewą piersią rozlewała się krwawa plama – najprawdopodobniej ktoś dźgnął ją nożem. Sukienka podwinęła się wokół talii dziewczyny, tak jakby nie zdążyła jej poprawić po wsunięciu się do śpiwora albo jakby została na nią naciągnięta dopiero po tym, jak ktoś ją zabił. Chadwickowi przyszło również do głowy, że sukienka mogła zostać podwinięta w innych okolicznościach, jeśli dziewczyna dzieliła śpiwór z jakimś chłopakiem, wolał jednak poczekać na opinię patologa.

To była bardzo ładna dziewczyna, o długich blond włosach, okrągłej twarzy i pełnych ustach. Sprawiała wrażenie całkowicie niewinnej, zupełnie inaczej niż Yvonne, o czym pomyślał z nagłym dreszczem, przypominając sobie, że córka również nie wróciła zeszłej nocy. W końcu jednak przyszła. A ta dziewczyna nie. Mogła być starsza od Yvonne o rok albo dwa lata. Cień do powiek umiejętnie podkreślał kolor jej wielkich niebieskich oczu. Makijaż bardzo wyraźnie odcinał się od pobladłej skóry. Szyję dziewczyny ozdabiał naszyjnik z tanich kolorowych paciorków; na prawym policzku ktoś namalował jej bławatka.

Tylko tyle mógł zrobić do przyjazdu patologa, a ten – jak powiedział McCullen – miał się zjawić lada chwila. Wyprostował się i zlustrował uważnie najbliższą okolicę. Nie dostrzegł niczego poza śmieciami: opakowania po batonikach KitKat, przemoknięty numer „International Timesa”, puste opakowanie po tytoniu Old Holborn, pomarańczowe opakowanie po papierosowych bibułkach firmy Rizla. To wszystko należało oczywiście spakować i potem dokładnie zbadać. Pociągnął nosem, wąchając powietrze – wilgotne, ale ciepłe, jak na tę porę roku – i spojrzał na zegarek. Wpół do dwunastej. Zapowiadał się kolejny ładny, długi dzień. Popatrzył na grupkę przy zwłokach.

– Ktoś ją może rozpoznaje? – zapytał. Seria przeczących kręceń głowami. Chadwick zauważył jednak, że w zachowaniu Hayesa jest jakaś niepewność. – Panie Hayes?

– Nie – odparł mężczyzna. – Nigdy wcześniej jej nie widziałem.

Inspektor pomyślał, że Hayes kłamie, ale zachował to dla siebie. Spojrzał w stronę sceny, gdzie dostrzegł jakiś ruch, i zobaczył Naylora zmierzającego w jego kierunku z tacką oraz idącego tuż za nim szykownie ubranego mężczyznę, wyglądającego na równie uszczęśliwionego koniecznością przedzierania się przez błotniste pole jak on sam parę minut wcześniej. Mężczyzna niósł czarną torbę. Wreszcie zjawił się patolog.

PAŹDZIERNIK 2005 R.

Inspektor Alan Banks nacisnął przycisk odtwarzania i ułamek sekundy później w całym pokoju rozbrzmiały wspaniałe dźwięki Breathe Pink Floydów z albumu Dark Side of the Moon. Wciąż jeszcze nie rozstawił swojego nowego sprzętu tak, jak powinien, ale powoli zaczynał się już orientować we wszystkich jego funkcjach. Po swoim bracie Royu odziedziczył ten właśnie olśniewający sprzęt grający razem z odtwarzaczem DVD, 42‍-calowy telewizor plazmowy, iPoda mieszczącego 40 GB muzyki i porsche 911. Londyński dom dostali rodzice, którzy mieli swoje przyzwyczajenia i nie potrzebowali ani porsche, ani telewizora. Samochód nie postałby nawet pięciu minut przed ich kamienicą w Peterborough, a duży ekran nie zmieściłby się w ich mieszkaniu. Sprzedali dom Roya, co tak właściwie ustawiło ich do końca życia, a rzeczy, których nie potrzebowali, przekazali Banksowi.

Co do iPoda, to ojciec Banksa tylko rzucił na niego okiem i omal nie wyrzucił go do kosza. Banks nie rozstawał się z nim, od kiedy go uratował, nosił go wciąż przy sobie, razem z portfelem i telefonem. Nauczył się jego obsługi, dokupił ładowarkę i niezbędne kable, łącznie z tym, który pozwalał podłączyć urządzenie do samochodowego odtwarzacza, i chociaż zachował na nim większość nagrań swojego brata, to zdołał zwolnić sporo miejsca, kasując piętnastogodzinny Pierścień Nibelungów, co wystarczyło aż nadto, by pomieścić jego własną niewielką kolekcję muzyki.

Poszedł do kuchni przygotować obiad. Co prawda musiał tylko wyjąć danie z opakowania i włożyć razem z tacką do mikrofalówki, ale i tak bał się, że może je przypalić. Tego piątkowego wieczoru spodziewał się wizyty Annie Cabbot. Ich przyjacielskie spotkanie miało być swego rodzaju parapetówką – Banks dość niechętnie używał tego określenia. Wrócił do odbudowanego domu przed niecałym miesiącem, a to była pierwsza wizyta Annie.

Za oknem rozszalała się październikowa noc. Doskonale słyszał wycie i zawodzenie wiatru, widział mroczne cienie gałęzi, chwiejących się i uderzających o szyby w kuchni. Miał nadzieję, że Annie dotrze bez problemów, że nie przeszkodzą jej powalone drzewa. Jeśli będzie chciała zostać na noc, to ma jedno wolne łóżko, ale nie podejrzewał, żeby do tego doszło. Zbyt wiele razem przeszli, by czuć się komfortowo w takiej sytuacji, choć ostatniego lata kilka razy przychodziło mu na myśl, że zepchnięcie wszystkiego gdzieś na bok nie powinno wymagać zbyt wiele wysiłku. Ostatecznie uznał, że lepiej w ogóle o tym nie myśleć.

Nalał sobie kilka ostatnich kropel Amarone. Rodzice przekazali mu również piwniczkę win odziedziczoną po Royu. Arthur Banks twierdził, że białe wino jest dla panienek, a czerwone zalatuje octem. Matka wolała sherry. Ich strata. Póki starczy zapasów, Banks zamierzał się cieszyć jednorocznym bordeaux i sauternesem, czerwonymi i białymi burgundami z najlepszych winnic, Chianti Classico, Barolo i Amarone. Gdy już wszystko wypije, wróci oczywiście do chilijskich i wytrawnych australijskich win kupowanych na skrzynki.

Za każdym razem gdy sięgał po nową butelkę, zaczynał tęsknić za Royem, co było o tyle dziwne, że nigdy nie byli ze sobą blisko. Banksa męczyła myśl, że swojego brata poznał dopiero po jego śmierci. Musiał się jakoś nauczyć z tym żyć. Zresztą wszystkie te rzeczy – telewizor, sprzęt audio, samochód, płyty – wciąż zmuszały go do myślenia o nim.

Dzwonek u drzwi przedarł się przez dźwięki Us and Them. Wpół do ósmej, Annie zjawiła się punktualnie. Otworzył drzwi, kuląc się pod naporem wiatru, który omal nie rzucił jej w jego ramiona. Cofnęła się odrobinę ze śmiechem. Podczas gdy Banks zamykał drzwi, próbowała trochę poprawić włosy – krótki spacer od samochodu do wejścia spowodował, że miała na głowie koszmarny nieład.

– Niezła pogoda – powitał ją Banks. – Mam nadzieję, że dojechałaś bez problemów?

– Dałam sobie radę – uśmiechnęła się, wręczając mu butelkę wina – chilijski merlot z Tesco – i sięgnęła po szczotkę. Zaczęła chodzić po pokoju, z zaciętością rozczesując włosy. – Wygląda inaczej, niż się spodziewałam – zauważyła. – Całkiem przytulnie. Widzę, że w końcu jednak się zdecydowałeś na to ciemne drewno.

Drewno na blat biurka było jedną z rzeczy, które omawiali, i to właśnie Annie doradziła mu ciemny gatunek zamiast jasnej sosny. W pokoju niegdyś służącym Banksowi za salon powstał niewielki gabinet z regałami pełnymi książek, laptopem położonym na kopii georgiańskiego sekretarzyka pod oknem i wygodnymi skórzanymi fotelami ustawionymi przy kominku. Idealnymi do czytania. Drzwi przy kominku prowadziły do pokoju ciągnącego się przez cały dom – w nim Banks zainstalował swój nowy sprzęt grający. Annie przespacerowała się po nim, wyraziła swój zachwyt, ale nie zdołała się powstrzymać przed wypowiedzeniem uwagi, że pomieszczenie kojarzy się jej z samczą norą.

Na frontowej ścianie wisiał telewizor, a wokół miękkiej pluszowej sofy i foteli Banks rozstawił kolumny głośnikowe. Boczne ściany zasłaniały regały wypełnione płytami CD i DVD, w większości należącymi do Roya – tylko kilka z nich kupił Banks w czasie ostatnich paru miesięcy. Przez przeszklone drzwi z tyłu wchodziło się na werandę.

Następnie przeszli do całkowicie przebudowanej kuchni. Banks starał się jak najdokładniej odtworzyć jej oryginalny wygląd, łącznie z sosnowymi szafkami, miedzianymi garnkami wiszącymi na hakach i kącikiem śniadaniowym z ławą i stołem z takiego samego drewna jak szafki. Udało mu się też chyba już na dobre usunąć z niej to dziwaczne poczucie czyjejś obecności, które zawsze w niej odczuwał. Teraz była to po prostu kuchnia, tyle że ładna. Dom zaprojektowano tak, że weranda zajmowała całą tylną ścianę domu – również z kuchni prowadziły na nią drzwi.

– Robi wrażenie – przyznała Annie. – To porsche na zewnątrz również. Nie będziesz się mógł opędzić od lasek.

– Istnieje taka szansa – odparł. – Choć zastanawiam się nad sprzedaniem tego samochodu.

– Dlaczego?

– Dziwnie się czuję z tymi wszystkimi rzeczami Roya dokoła. Wiesz, telewizor, filmy, płyty, w porządku, nie są aż tak osobiste, ale samochód… Nie wiem. Roy kochał ten wózek.

– Spróbuj. Może też go pokochasz.

– Już wystarczająco go polubiłem. Chodzi o to… a zresztą, nieważne.

– Coś tu ładnie pachnie. Co mamy na kolację?

– Befsztyk i Yorkshire pudding.

Annie zmierzyła go spojrzeniem.

– Wegetariańskie lasagne – przyznał wreszcie. – Najlepsze, od Marks & Spencer.

– Brzmi nieźle.

Annie usiadła na ławie i zabrała się za otwieranie wina, a Banks przygotował prostą sałatkę z winegretem. Płyta Pink Floyd się skończyła, więc poszedł nastawić jakieś kwintety Mozarta. W kuchni również zainstalował głośniki – całkiem nieźle brzmiały. Kiedy wszystko było gotowe, Banks podał jedzenie. Usiedli po przeciwległych stronach stołu. Musiał przyznać, że Annie świetnie wygląda. Jej kasztanowe włosy opadały na ramiona w lekkim nieładzie, to jednak tylko zwiększało jego fascynację. Co do reszty – jej ubiór był całkiem zwyczajny: odrobina makijażu, lekki lniany żakiet, zielona koszulka i dopasowane dżinsy, naszyjnik z paciorków i kilka cienkich bransoletek, pobrzękujących, gdy ruszała ręką.

Ledwie zaczęli jeść, zadzwonił telefon. Banks wymamrotał przeprosiny i poszedł odebrać.

– To pan, szefie? – Usłyszał głos posterunkowej Winsome Jackman.

– Tak, Winsome – westchnął. – Lepiej żeby to było coś ważnego. Zmarnowałem cały dzień przy garach.

– Proszę?

– Nieważne. Mów.

– Mamy zabójstwo, szefie.

– Jesteś pewna?

– Nie zabierałabym panu czasu, gdyby było inaczej – oburzyła się Winsome. – Właśnie jestem na miejscu. Moorview Cottage w Fordham, niedaleko Lyndgarth. Stoję jakieś dwa metry od ciała z rozwaloną czaszką. Wygląda na to, że ktoś przywalił w nią pogrzebaczem. Kev również tu jest i może potwierdzić. Przepraszam, sierżant Templeton. Dostaliśmy wezwanie od miejscowego krawężnika.

Banks wiedział, gdzie jest Fordham. Niewielka osada z kilkoma domkami, knajpą i kościołem.

– Jezu – jęknął. – Dobra, pojawię się tak szybko, jak będę mógł. W międzyczasie wezwij techników i doktora Glendenninga, o ile będzie wolny.

– Załatwione. Mam zadzwonić po inspektor Cabbot?

– Sam to załatwię. Zabezpieczcie miejsce zbrodni. Zaraz tam będziemy. Najdalej za pół godziny.

Banks odłożył słuchawkę i wrócił do kuchni.

– Przykro mi, że muszę zepsuć naszą kolację, Annie, ale musimy się zbierać. Śmierć w niewyjaśnionych okolicznościach. Winsome jest pewna, że to zabójstwo.

– Czyim autem jedziemy?

– Chyba twoim. Porsche jest trochę zbyt pretensjonalne, zwłaszcza na miejscu zbrodni, nie sądzisz?

PONIEDZIAŁEK 8 WRZEŚNIA 1969 R.

W ciągu dnia okolice miejsca zbrodni w Brimleigh Glen zaroiły się od ekspertów. Sprowadzono furgonetkę wydziału dochodzeniowego, uruchomiono tymczasową centralę telefoniczną, a także, co ważniejsze, przywieziono sprzęt do zaparzania herbaty. Samo miejsce zbrodni zabezpieczono taśmą i postawiono przy nim posterunkowych: mieli rejestrować wszystkich wchodzących i wychodzących. Ku rozgoryczeniu Hayesa wstrzymano wszystkie prace przy sprzątaniu pola, demontażu sceny i zasypywaniu szamba – funkcjonariusze ignorowali jego skargi, że każda dodatkowa minuta spędzona przez nich na polu kosztuje go sporo pieniędzy.

Chadwick nie zapomniał, że przypuszczalnie Hayes skłamał na temat dziewczyny, i z niecierpliwością czekał na moment, kiedy będzie mógł go oficjalnie przesłuchać. Umieścił to na pierwszym miejscu listy zadań do wykonania. Teraz jednak należało się zabrać za organizowanie śledztwa i rozdzielanie zadań.

Pomimo włosów opadających na kołnierz sierżant Enderby robił dobre wrażenie, a młody Simon Bradley, który przywiózł Chadwicka, wydawał się zdolnym gliną z przyszłością. W jego zachowaniu ujawniały się wojskowa precyzja i zamiłowanie do porządku, które inspektor tak bardzo cenił. Resztę zespołu stanowili funkcjonariusze z North Riding. Chadwick nie kojarzył ich i dopiero na miejscu mógł sprawdzić, jakie są ich wady i zalety. Z zasady wolał rozpoczynać dochodzenie z lepiej sprawdzoną grupą, teraz jednak nic nie mógł z tym zrobić. Oficjalnie sprawa należała do komendy z North Yorkshire, a on miał im tylko pomagać.

Lekarz potwierdził zgon ofiary i przekazał ciało koronerowi – w tym przypadku miejscowemu posterunkowemu zajmującemu się tego typu zadaniami – a ten przetransportował je do kostnicy w Leeds. Po krótkich oględzinach zwłok doktor O’Neill poinformował Chadwicka, że rany najprawdopodobniej zadano jakimś wąskim ostrzem i że dziewczyna zginęła około sześciu do dziesięciu godzin wcześniej, co oznaczało, że została zamordowana pomiędzy wpół do drugiej w nocy a wpół do szóstej nad ranem. Ciało było przenoszone po śmierci i na pewno nie zginęła w tym śpiworze. Lekarz dodał, że rany kłute nigdy zbyt mocno nie krwawią, nawet te zadane w serce, ale gdyby dziewczyna została zabita w tym śpiworze, byłoby w nim znacznie więcej krwi.

Nie potrafił określić, jak długo ani gdzie znajdowały się zwłoki, nim przeniesiono je w to miejsce, jednak pośmiertne zsinienie dowodziło, że przez kilka godzin leżały na plecach. Wstępne badania nie wskazywały na próbę gwałtu – ofiara wciąż miała na sobie czyste białe bawełniane majtki – ale dopiero sekcja zwłok da odpowiedzi na wszystkie pytania dotyczące aktywności seksualnej dziewczyny w godzinach poprzedzających jej śmierć. Na jej dłoniach nie znaleziono żadnych śladów walki, co mogło oznaczać, że została zaskoczona i że już przy pierwszym pchnięciu ostrze dotarło do serca, powodując natychmiastową śmierć. Po lewej stronie szyi widoczne było lekkie zadrapanie – doktor O’Neill stwierdził, że może ono oznaczać, iż morderca zaatakował ją od tyłu.

Chadwick pomyślał, że w takim razie zabójca dość nieudolnie starał się upozorować, że dziewczynę zabito w śpiworze leżącym na polu, i nieporadnie zacierał za sobą ślady. Polecił Enderby’emu sprowadzenie psów policyjnych i przeczesanie okolicznego lasu.

Fotograf skończył swoją pracę. Technicy przeszukali miejsce zbrodni, włożyli wszystkie znalezione przedmioty do worków i odesłali je do dalszej analizy. Udało im się też odkryć częściowe odciski butów – wykonali dokładne odlewy każdego śladu – nie było jednak pewności, że którykolwiek z nich należy do zabójcy. W pobliżu ciała nie znaleziono żadnej broni, biorąc jednak pod uwagę, że ofiara nie zginęła w tym miejscu, nikogo to nie zdziwiło. Nie natrafiono również na nic, czy to w śpiworze, czy w najbliższej okolicy, co pozwoliłoby na identyfikację dziewczyny. Na ziemi nie było śladów, które pozwoliłyby stwierdzić, skąd przywleczono ciało, co oznaczało, że zabójca zrobił to, jeszcze zanim zaczął padać deszcz. Koraliki na jej szyi niczym się nie wyróżniały, Chadwick uznał jednak, że gdyby okazało się to potrzebne, uda się dotrzeć do ich sprzedawcy.

Jakiś nieszczęsny ojciec i jakaś biedna matka zapewne teraz załamują ręce, tak samo jak on, gdy niepokoił się o Yvonne. Czy ona również była na tym festiwalu? To możliwe, biorąc pod uwagę muzykę, jakiej słuchała, ubrania, jakie nosiła, i jej rebelianckiego ducha. Przypomniał sobie kłótnię sprzed tygodnia, gdy razem z Janet nie chcieli jej puścić na festiwal na wyspie Wight. Na miłość boską, wyspa Wight! To przecież pięćset kilometrów stąd. Wszystko się mogło zdarzyć. Czy ona naprawdę się nad tym nie zastanawiała?

Na razie najlepszym pomysłem było sprawdzenie wszystkich zgłoszonych zaginięć i porównanie rysopisów. Jeśli im się nie poszczęści, będą musieli zrobić zdjęcie i opublikować je w gazetach oraz pokazać w telewizji, razem z prośbą o jakiekolwiek informacje. Musieli jak najszybciej poznać tożsamość ofiary. Dopiero wtedy mogą próbować odkryć, kto ją zabił i dlaczego.

Banks i Annie dotarli do Lyndgarth w gęstych ciemnościach. Prawdopodobnie wiatr zerwał linię elektryczną. W świetle reflektorów majaczyły cienie drzew, wszędzie wokół panował mrok. Nie mogli dostrzec żadnych świateł i zabudowań, które pomogłyby im zorientować się w terenie. Domy, puby, kościół i wioskowy skwerek w Lyndgarth również tonęły w ciemnościach. Annie ostrożnie prowadziła samochód ulicami wijącymi się przez miasteczko, pokonała wąski kamienny most i po przejechaniu kolejnej mili dowiozła ich do Fordham. O wpół do dziewiątej przejechali przez następny most i w końcu dotarli na miejsce.

Główna droga gwałtownie skręcała w lewo w okolicach pubu, po drugiej stronie kościoła, wiodąc do Eastvale. Na wiejskiej drodze prowadzącej przez wzgórza, mijającej schronisko młodzieżowe i ciągnącej się dalej przez wrzosowiska, stał radiowóz, a obok parkowała niepozorna vectra należąca do Winsome. Annie zatrzymała się za oboma pojazdami. Kiedy wysiadła, wiatr momentalnie potargał jej ubranie. Interesował ich ostatni dom po lewej. Po drugiej stronie osady, pomiędzy kościołem a szeregiem chat, ciągnęła się wąska droga, znikająca w mroku.

– Nie za ciekawie tutaj, nie sądzisz? – zauważył Banks.

– Zależy czego szukasz – odparła. – Myślę, że jest tutaj spokojnie.

– No i jest pub. – Patrząc na drugą stronę ulicy, Banks liczył, że zobaczy blask świec w oknach i usłyszy stłumione odgłosy rozmów. Taki drobiazg jak brak prądu na pewno nie powstrzyma miejscowych od wstąpienia na kufelek ale.

Oślepiło ich światło latarki i usłyszeli głos Winsome.

– Szefie? Inspektor Cabbot? Tędy. Poprosiłam techników o zorganizowanie jakiegoś oświetlenia, ale w tej chwili to wszystko, czym dysponujemy.

Ruszyli ścieżką prowadzącą przez drewnianą bramę na oszkloną werandę. W drzwiach domu miejscowy posterunkowy rozmawiał z niedawno awansowanym sierżantem Kevinem Templetonem. Wewnątrz było ciemno – mieli tylko dwie latarki: Winsome i Templetona.

Stąpając ostrożnie po kamiennych płytach, Banks i Annie dotarli do progu salonu i zaświecili do środka. Nie mieli ubrań ochronnych, nie mogli więc wejść, dopóki policyjni technicy nie skończą pracy. Niedaleko kominka na podłodze leżało odwrócone na brzuch ciało mężczyzny. Banks nie mógł określić wieku ofiary, ale ubranie – dżinsy i ciemnozielony sweter – sugerowało, że ofiara była młoda. Winsome miała rację, bez wątpienia doszło tu do morderstwa. Nawet z tego miejsca mógł dostrzec, że tył głowy mężczyzny zamienił się w krwawą miazgę. Promień światła padał na kałużę krwi wsiąkającą w dywan. Winsome poświeciła latarką i zobaczyli pogrzebacz porzucony niedaleko ciała oraz okulary z potłuczonym jednym szkłem.

– Widzicie jakieś ślady walki? – zapytał Banks.

– Nie – odparła Annie.

Światło latarki wyłowiło z ciemności na stoliku obok fotela paczkę dunhillów i tanią jednorazową zapalniczkę. Ofiara miała głowę zwróconą właśnie w tym kierunku.

– Może właśnie szedł po papierosy – zauważył Banks.

– I ktoś go zaskoczył?

– Tak. Ale raczej ktoś, kto nie przyszedł tutaj z zamiarem zabójstwa. – Inspektor wskazał na stojak w pobliżu kominka. – Pogrzebacz pewnie leżał razem z innymi przyborami obok paleniska.

– Przeanalizowanie śladów krwi powinno nam powiedzieć, co się tutaj działo.

Banks skinął głową i spojrzał na Winsome.

– Po pierwsze, musimy zabezpieczyć ten pokój – powiedział. – Od teraz nie wchodzi tu nikt, kto nie musi.

– Tak jest.

– I zorganizuj jak najszybciej przesłuchanie sąsiadów. Jeśli będzie to konieczne – poproś o posiłki.

– Tak jest.

– Wiemy, kto to jest?

– Nic jeszcze nie wiemy – odparła Winsome. – Posterunkowy Travers mieszka kawałek dalej i twierdzi, że również go nie zna. Najwyraźniej wynajmował ten domek.

– Co oznacza, że powinniśmy poszukać właściciela.

– Jest tutaj – odezwał się posterunkowy i wskazał latarką na jadalnię, gdzie w ciemnościach siedziała samotna kobieta. – Nie wiedziałem, co mam z nią zrobić. Nie mogłem jej przecież puścić, zanim się pan nie pojawi, a ona musiała odpocząć. Zrobiło jej się słabo.

– Dobrze pan zrobił – pochwalił go Banks.

– To pani Tanner. Właścicielka tego domu.

– Nie – wtrąciła się nagle pani Tanner. – Ja się nim tylko opiekuję. Właściciele mieszkają w Londynie.

– Dobrze. – Banks usiadł naprzeciw niej. – Później zajmiemy się szczegółami.

Posterunkowy Travers poświecił latarką na blat stołu pomiędzy nimi, tak że żadne z nich nie musiało mrużyć oczu i widzieli się nawzajem. Banks miał przed sobą korpulentną kobietę koło pięćdziesiątki, z krótkimi posiwiałymi włosami i podwójnym podbródkiem.

– Wszystko w porządku? – zapytał.

– Już mi lepiej, dziękuję. – Kobieta położyła dłoń na swojej piersi. – To przez ten szok. Te ciemności i cała reszta… Widywałam już wcześniej martwych ludzi, ale to była rodzina, rozumie pan. A coś takiego… – Upiła łyk z parującego kubka, który stał przed nią na stole. Wyglądało na to, że Travers okazał się na tyle rozgarnięty, żeby zaparzyć jej herbatę, a to z kolei oznaczało, że gdzieś tu jest kuchenka.

– Czuje się pani na siłach, żeby odpowiedzieć na kilka pytań?

– Nie wiem, czy będę w stanie cokolwiek panu powiedzieć.

– Proszę pozwolić mi spróbować. Jak to się stało, że znalazła pani zwłoki?

– Leżały tam gdzie teraz. Niczego nie dotykałam.

– To dobrze. Ale chciałem się raczej dowiedzieć, w jakim celu pani tu przyszła.

– Bo brakło prądu. Mieszkam niedaleko, na końcu drogi, obok pubu, i chciałam mu pokazać, gdzie są świece. W domu jest też spora latarka.

– Która mogła być wtedy godzina?

– Gdzieś przed ósmą.

– Słyszała albo widziała pani coś zaskakującego?

– Nie.

– A kogoś?

– Nie, zupełnie nikogo.

– Żadnych samochodów?

– Nie.

– Drzwi były otwarte?

– Zamknięte.

– I co pani zrobiła?

– Najpierw zapukałam.

– A później?

– Nikt nie odpowiadał, a w środku było ciemno…

– Nie pomyślała pani, że mógł gdzieś wyjść?

– Jego samochód stał na zewnątrz. Kto by się w taką noc wybierał na spacer?

– A co z pubem?

– Zajrzałam, ale tam również go nie było i nikt go nie widział, więc wróciłam tutaj. Mam zapasowe klucze. Pomyślałam, że mógł mieć jakiś wypadek albo coś, że spadł ze schodów po ciemku, a wszystko dlatego, że zapomniałam mu pokazać, gdzie są świece i latarka.

– A gdzie są?

– W skrzynce, na półce pod schodami. – Pani Tanner powoli pokręciła głową. – Przepraszam. Kiedy tylko zobaczyłam, że tu leży, kompletnie wypadło mi to z głowy.

– To całkowicie zrozumiałe. – Banks posłał Traversa na poszukiwanie świeczek. Posterunkowy wrócił po kilku sekundach.

– W kuchni obok piecyka znalazłem zapałki – oznajmił, zabierając się za ustawianie świec na spodkach i rozkładanie ich na stole.

– Od razu lepiej – stwierdził Banks i wrócił do rozmowy z panią Tanner. – Wie pani, kim był ten lokator? Wie pani, jak się nazywał?

– Nick.

– Tylko tyle?

– Kiedy przyjechał w ostatnią sobotę, właśnie tak się przedstawił, powiedział, że ma na imię Nick.

– Nie wystawił pani czeku?

– Płacił gotówką.

– To normalne?

– Niektórzy tak wolą.

– Jak długo miał zamiar zostać?

– Zapłacił za dwa tygodnie.

Banks uznał, że dwa tygodnie pobytu pod koniec października w Yorkshire Dales to raczej dziwny sposób na wakacyjny odpoczynek. Być może ten Nick był jakimś zagorzałym obieżyświatem.

– Mówił, jak znalazł to miejsce?

– Właściciele prowadzą stronę internetową, ale proszę nie pytać o szczegóły. Ja zajmuję się tylko sprzątaniem i utrzymywaniem porządku.

– Rozumiem. Domyśla się pani, skąd przyjechał?

– Nie. Nie miał obcego akcentu, ale na pewno nie był z tych okolic. Powiedziałabym, że pochodził z południa.

– Może pani jeszcze cokolwiek o nim powiedzieć?

– Widziałam go jeden jedyny raz. Wyglądał na miłego chłopaka.

– Ile mógł mieć lat?

– Stary nie był, gdzieś około trzydziestki. Nigdy nie byłam dobra w odgadywaniu wieku.

W oknach niewielkiego domku błysnęły samochodowe reflektory i już wkrótce w środku zaroiło się od ludzi z grupy dochodzeniowej. W tym samym czasie na miejsce dotarł fotograf, Peter Darby, oraz patolog, doktor Glendenning. Ten ostatni utyskiwał, że Banks pewnie myśli, że on nie ma nic ciekawszego do roboty w piątek wieczór, niż zajmowanie się martwymi ciałami. Inspektor poprosił Traversa o odprowadzenie pani Tanner do domu i dotrzymanie jej towarzystwa. Pani Tanner twierdziła, że jej mąż pojechał do Eastvale na turniej rzutków i że wkrótce powinien wrócić, zapewniła też Banksa, że na pewno nic jej nie będzie. Technicy błyskawicznie rozstawili reflektory w salonie, Darby zajął się fotografowaniem wszystkich pomieszczeń pentaksem i cyfrową kamerą, a Banks w milczeniu obserwował, jak doktor Glendenning zaczyna oględziny – przekręcił ciało odrobinę na bok, żeby sprawdzić oczy.

– Może pan już coś powiedzieć, doktorku? – zapytał policjant po kilku minutach.

Doktor Glendenning wyprostował się z teatralnym westchnieniem.

– Sto razy ci powtarzałem. Przestań mnie nazywać doktorkiem. To brak szacunku.

– Przepraszam. – Banks wpatrywał się w ciało. – Tak czy tak, mnie ta sprawa również popsuła piątek. W każdym razie cokolwiek powiesz, może nam to pomóc.

– Cóż, zacznijmy od tego, że bez wątpienia nie żyje. Możesz to sobie zapisać w tym notesiku.

– Tak właśnie podejrzewałem – odparł inspektor.

– Daruj sobie sarkazm. Masz świadomość, że powinienem teraz siedzieć na przyjęciu u burmistrza, popijać wino i przegryzać pasztecikami?

– To ci szkodzi na zdrowie. Tu masz lepiej.

Glendenning odpowiedział uśmieszkiem.

– Może i tak – stwierdził, przygładzając srebrzyste włosy. – Do rzeczy. Jestem przekonany, że zabito go uderzeniem w tył głowy. Tylko tyle mogę teraz powiedzieć, więcej szczegółów podam, kiedy ciało trafi na mój stół.

– Czas zgonu?

– Jakieś dwie, maksymalnie trzy godziny temu. Jeszcze nie ma stężenia pośmiertnego.

Banks spojrzał na zegarek. Pięć po dziewiątej. Pani Tanner była tutaj mniej więcej godzinę wcześniej, miała dużo szczęścia – musiała się minąć z zabójcą. Wynika z tego, że do morderstwa doszło między szóstą a ósmą.

– Jakieś szanse, że się upił, potknął i sam się tak załatwił? – zapytał, wiedząc, że to raczej niemożliwe. Chciał jednak uniknąć marnowania sił i środków na zwyczajny wypadek.

– Raczej na pewno nie – oświadczył patolog, spoglądając na pogrzebacz. – Zacznijmy od tego, że przy takim wypadku leżałby na plecach. Po drugie, oceniając po kształcie rany oraz krwi i włosach na pogrzebaczu, mogę powiedzieć, że narzędzie zbrodni jest raczej oczywiste. Może znajdziecie piękny komplet odcisków palców i wrócisz do domu na dobranockę.

– Nikłe szanse – westchnął Banks, spodziewając się kolejnego straconego weekendu. Czemu ci cholerni zabójcy nigdy nie zabijają w poniedziałki? Piątkowe przestępstwa oznaczały nie tylko pracę przez cały weekend, ale również utrudniony dostęp do ludzi. Pozamykane biura, pracownicy z wizytami u rodzin, wszystko toczyło się wolniej niż w zwykły dzień. A pierwsze czterdzieści osiem godzin po zabójstwie jest najważniejsze. – Użycie pogrzebacza może oznaczać, że zabójca nie był przygotowany. Albo chciał, żeby tak właśnie to wyglądało.

– To już twoje przypuszczenie. Ja już skończyłem, reszta roboty należy do koronera. Możesz zabrać ciało, kiedy tylko Cartier‍-Bresson skończy cykać swoje fotki.

Banks się uśmiechnął widząc, jak Darby pokazuje lekarzowi język. Zawsze wchodzili sobie w drogę na miejscach zbrodni, nigdzie indziej się zresztą nie spotykali.

Coraz trudniej było ignorować rozgardiasz panujący w całym domu od chwili, gdy w środku zaroiło się od techników. Kable wiły się po całej werandzie, doprowadzając prąd do świecących jasno reflektorów, w których blasku pracowali mężczyźni w ochronnych ubraniach. Przypominało to plan jakiegoś filmu. Czując się zbędny, Banks wycofał się na werandę. Na zewnątrz wciąż szalał wiatr, potężny podmuch od czasu do czasu wstrząsał przeszkloną strukturą. Co gorsza, technicy zostawili otwarte drzwi, żeby poprowadzić kable.

Chwilę później przyjechał sierżant Stefan Nowak, zajmujący się koordynacją działań na miejscu zbrodni, i po błyskawicznym powitaniu z Banksem i Annie natychmiast wziął się do pracy. Do jego zadań należało pośredniczenie pomiędzy policjantami a naukowcami, a jeśli było trzeba, również tłumaczenie skomplikowanego żargonu medyków na zwykły język – radził sobie z tym wyśmienicie, bez wątpienia dzięki ukończonym studiom fizycznym i chemicznym.

Banks skonstatował, że istnieją ludzie, którzy potrafią przez wiele godzin przyglądać się pracy innych. Można ich zauważyć w pobliżu budów, gdzie obserwują przez dziury po sękach w drewnianych ogrodzeniach, jak mechaniczne pazury rozszarpują ziemię, a mężczyźni w kaskach wykrzykują kolejne polecenia w ogłuszającym hałasie, albo na ulicy, gdy przystają, żeby pogapić się na piaskowanie elewacji. Sam się do nich nie zaliczał. Takie zachowanie wydawało mu się jakąś perwersyjną odmianą wojeryzmu. Uznał, że dopóki dochodzeniówka jest w środku, nie ma tutaj nic do roboty. Jego myśli podryfowały ku rozświetlonemu płomykami świec pubowi, oddalonemu o niecałe trzydzieści metrów. Ktoś musiał przesłuchać tych ludzi, którzy tam przesiadywali. Być może któryś z nich coś widział lub słyszał. By może jeden z nich był sprawcą. Najlepiej od razu z nimi pogadać, dopóki są na miejscu i mają wszystko na świeżo w pamięci. Polecił Winsome i Templetonowi dołączyć do Stefana i techników, nakazując, by natychmiast go poinformowali, jeśli znajdą coś istotnego, a później zawołał Annie i razem wyszli przez drewnianą bramę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: