Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Sonety i wiersze różne - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sonety i wiersze różne - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 228 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

GE­NE­ZA SO­NE­TÓW.

Po wy­kry­ciu przez wła­dze ro­syj­skie związ­ku fi­la­re­tów, naj­wy­bit­niej­si z po­śród mło­dzie­ży zna­leź­li się w wię­zie­niu. Mię­dzy nimi był też A. Mic­kie­wicz, któ­ry po pół­rocz­nem za­mknię­ciu mu­siał wy­je­chać do Ro­sji, na­przód do Pe­ters­bur­ga, a na­stęp­nie do Ode­ssy i Mo­skwy. W Pe­ters­bur­gu ba­wił nie całe trzy mie­sią­ce, na dal­szy zaś po­byt wy­zna­czy­ło mi­ni­ster­stwo oświa­ty dla nie­go i dwu to­wa­rzy­szy (Je­żow­skie­go i Ma­lew­skie­go) – Ode­ssę. W mie­ście tem sta­nął po­eta 17. lu­te­go 1825 r., ale wnet przy­szło roz­po­rzą­dze­nie rzą­du, na­ka­zu­ją­ce jemu i Je­żow­skie­mu wy­bra­nie so­bie któ­rej­kol­wiek gu­ber­ni na po­byt sta­ły. Mic­kie­wicz po­dał proś­bę o miej­sce w kol­le­gjum spraw ze­wnętrz­nych w Mo­skwie. Ocze­ku­jąc pół roku od­po­wie­dzi, od­dał się ży­ciu to­wa­rzy­skie­mu, nie ma­jąc żad­nych in­nych obo­wiąz­ków.

W por­to­wem mie­ście bo­ga­tej Ukra­iny ba­wi­ło mnó­stwo pol­skich zie­mian, zby­wa­ją­cych tu swą pro­duk­cję zbo­ża. Mic­kie­wicz, zra­zu sto­ją­cy zda­la od ich ży­cia to­wa­rzy­skie­go, wnet zbli­żył się zwłasz­cza do domu Bo­na­wen­tu­rów Za­le­skich i Hie­ro­ni­mów So­bań­skich. Swo­bod­na at­mos­fe­ra, pa­nu­ją­ca w tem to­wa­rzy­stwie, po­zwa­ła wnet i 27-let­nie­go mło­dzień­ca, na któ­re­go ogól­nie zwra­ca­no uwa­gę. Wpadł on zwłasz­cza w oko pło­chej p. So­bań­skiej, po­lu­ją­cej am­bit­nie na wier­sze jego jej po­świę­co­ne. Mi­strzy­nią była ona w uwo­dze­niu, a z cza­sem trzy­krot­nie się na­wet roz­wo­dzi­ła. Po­eta nasz szyb­ko ock­nął się z wra­żeń zmy­słów i głęb­sze uczu­cie zna­lazł u p. Jo­an­ny Za­le­skiej, cho­ciaż by­najm­niej nie za­po­mi­na­ło swej Ma­ry­li. Uczu­cia, któ­re­mi da­rzył obie te pa­nie, zna­la­zły od­bi­cie w sze­re­gu so­ne­tów ero­tycz­nych, do­łą­czo­nych do daw­niej­sze­go już ich zbior­ku, jesz­cze z cza­sów wi­leń­skich.

So­ne­ty mi­ło­sne two­rzą dwie gru­py; wi­leń­ską i ode­ską. Pierw­sze, wzo­ro­wa­ne na so­ne­tach Pe­trar­ki, po­świę­co­ne były Ma­ry­li, resz­ta, to owoc sza­łów i żądz, roz­pę­ta­nych pod wpły­wem sto­sun­ków ode­skich. Zna­mio­nu­je je na­strój zmy­sło­wy, iro­nicz­no-żar­to­bli­wy tu­dzież sen­ty­men­tal­ny. Od­ręb­ne­go zaś cha­rak­te­ru jest so­net p… t. "Re­zy­gna­cja", kre­ślą­cy do­bit­nie stan po­ety, nie mo­gą­ce­go za­po­mnieć o pierw­szej nie­szczę­śli­wej mi­ło­ści.

Tem­pe­ra­ment mło­dzień­czy uniósł praw­dzie po­etę da­lej, niż­by on sam tego mógł pra­gnąć, ale dość jesz­cze zna­la­zło się w nim sił opo­ru. Na szczę­ście spo­sob­ność przy­szła mu w tem z po­mo­cą. To­wa­rzy­stwo ode­skie urzą­dza­ło wy­ciecz­kę na Krym. Udział w niej wziąć miał też Mic­kie­wicz. Pra­wie dwa mie­sią­ce trwa­ła po­dróż ta w to­wa­rzy­stwie pp. So­bań­skich i Henr. Rze­wu­skie­go. Co po­eta wi­dział i prze­żył, za­mknął w prze­ślicz­nych wier­szach, któ­re sam na­zwał So­ne­ta­mi Krym­ski­mi. Tak­że i te – po­wia­da J. Kal­len­bach – so­ne­ty nie były wy­two­rem du­cho­wym jed­ne­go wy­łącz­nie na­stro­ju. Obok ta­kich, któ­re po­wsta­ły bez­po­śred­nio pod wra­że­niem kra­jo­bra­zu, znać na in­nych śla­dy stu­djów, umie­jęt­nie do­bie­ra­nych po­rów­nań, kunsz­tow­nie opra­co­wa­nych or­na­men­tów. Po­eta, za­chwy­co­ny no­wo­ścią wra­żeń, utrwa­lał je wów­czas w gen­jal­nej pa­mię­ci z wier­no­ścią zdu­mie­wa­ją­cą. Gra ko­lo­rów, sto­su­nek barw do sie­bie, war­tość ma­lar­ska kra­jo­bra­zu nie uszła nig­dzie by­stre­go oka po­ety.

Pod­czas po­dró­ży zaj­mo­wa­ły po­etę tyl­ko wiel­kie zja­wi­ska i wiel­kie ru­iny; po­szu­ku­je my­śli tyl­ko wy­jąt­ko­wo pod­nio­słych. Na wszyst­ko, co pła­skie, nie zwra­ca uwa­gi; cho­dzi mu, aby z po­dró­ży swej wy­do­być tyl­ko to, co było w niej i po­zo­sta­nie wiecz­no­tr­wa­łe. Wśród utwo­rów Mic­kie­wi­cza nie­ma po­ema­tu, w któ­rym­by wra­że­nia po­spo­li­te były umie­jęt­niej za­cie­ra­ne jak w So­ne­tach i któ­ry­by zmu­szał po­etę do czy­nie­nia sta­ran­niej­szej róż­ni­cy mię­dzy co­dzien­nem oto­cze­niem a po­etyc­ką sen­sa­cją.

Or­jen­ta­lizm zaś So­ne­tów bie­rze po­czą­tek w skłon­no­ściach po­ety ku pier­wiast­kom wschod­nim w li­te­ra­tu­rze pięk­nej, cze­go ślad znaj­du­je­my już w bal­la­dzie im­pro­wi­zo­wa­nej "Ba­sza" (Re­ne­gat). Nie bez wpły­wu, oczy­wi­ście, były tu ogól­no­eu­ro­pej­skie prą­dy ów­cze­sne, któ­rym hoł­do­wał na­wet Go­ethe, By­ron, Rüc­kert i inni. W my­śli zaś Mic­kie­wi­cza so­ne­ty były "pusz­czo­ne na zwia­dy"; po nich chciał po­eta "coś ob­szer­niej­sze­go w gu­ście or­jen­tal­nym wy­pra­co­wać", o ile" znaj­dą przy­ję­cie do­bre. " Sta­ło się jed­nak in­a­czej.

Co do sa­me­go fak­tu na­pi­sa­nia So­ne­tów, po­wsta­ły one czę­ścią jesz­cze w cza­sie po­dró­ży, czę­ścią zaś opra­co­wa­ne zo­sta­ły na pod­sta­wie ze­bra­nych spo­strze­żeń i wra­żeń w cza­sie po­by­tu w Mo­skwie, do­kąd po­eta przy­był z koń­cem li­sto­pa­da 1825 r. Sam Mic­kie­wicz wy­ra­zić się miał, iż "jest kil­ka so­ne­tów, do któ­rych nic do­da­ne ani uję­te być nie mo­gło i te były od­ra­zu na­pi­sa­ne", a je­den z to­wa­rzy­szy po­dró­ży krym­skiej opo­wia­dał, że w cza­sie jed­nej wy­ciecz­ki "pan Adam ko­nie mu po­wie­rzył, sam zaś na mięk­kim mchu się po­ło­żył i na ma­łych kar­te­lusz­kach drob­nem pi­smem coś bez ustan­ku pi­sał". Są jed­nak mię­dzy so­ne­ta­mi i ta­kie, któ­rych wy­koń­cze­niu i ogła­dze­niu po­świę­cić mu­siał wie­le pra­cy i jak świad­czą o tem do­cho­wa­ne au­to­gra­fy So­ne­tów. W pra­cy tej po­słu­gi­wał się też opi­sem po­dró­ży Mu­ra­wie­wa-Apo­sto­ła po Kry­mie, wy­da­nym w 1826 r. W Mo­skwie upo­rząd­ko­wał po­eta So­ne­ty, ze­sta­wia­jąc je w po­rząd­ku chro­no­lo­gicz­nym tak, by dały moż­li­wie do­kład­ny opis po­dró­ży.UKŁAD I TREŚĆ.

Sam Mic­kie­wicz po­dzie­lił So­ne­ty na mi­ło­sne i krym­skie. Te pierw­sze po­cho­dzą z epo­ki wi­leń­sko-ko­wień­skiej, tu­dzież z po­by­tu w Ode­ssie, dru­gie zaś, z wy­ciecz­ki na Krym. Mię­dzy pierw­szy­mi wy­róż­nia­ją się po­świę­co­ne Ma­ry­li, tu­dzież pa­niom z to­wa­rzy­stwa ode­skie­go. So­ne­ty krym­skie ze­sta­wił sam po­eta w po­rząd­ku, jak po­stę­po­wa­ły po so­bie po­szcze­gól­ne eta­py po­dró­ży i dzię­ki temu dają one do­kład­ny jej ob­raz, za­mknię­ty chro­no­lo­gicz­nie mię­dzy 15. sierp­nia a 15. paź­dzier­ni­ka 1825 r.

So­ne­ty ero­tycz­ne da­je­my w ni­niej­szem opra­co­wa­niu w wy­bo­rze, uwzględ­nia­nym w szko­łach śred­nich, krym­skie zaś w kom­ple­cie. Na­przód po­da­je­my treść pierw­szych.

"Do Nie­mna". Po­eta w tę­sk­no­cie za Li­twą przy­po­mi­na so­bie wody Nie­mna, któ­re jako nie­mow­lę czer­pał rę­ka­mi i na któ­rych po­tem pły­wał, szu­ka­jąc uko­je­nia dla ser­ca. W nich to prze­zie­ra­ła się uko­cha­na jego, a ob­raz jej, od­bi­ty w zwier­cia­dle wod­ne­ra, łza­mi skra­piał za­ko­cha­ny. Gdzie to wszyst­ko? Prze­szło bez­pow­rot­nie i tyl­ko łzy po­ety nie prze­cho­dzą.

Do Lau­ry. Na wi­dok ko­cha­nej za­pło­nął po­eta i ta­kiż ru­mie­niec zo­czył na jej twa­rzy. Kie­dy za­śpie­wa­ła, za­pła­kał za­ko­cha­ny, bo głos jej wni­kał do ser­ca i za du­szę chwy­tał. Wo­bec tego, że los i lu­dzie prze­ciw nim sta­li, że ko­chać mu­siał bez na­dziei, zga­dza się, by in­ne­mu od­da­ła rękę, a tyl­ko wy­zna­ła, że Bóg po­ślu­bił mu jej du­szę.

Mó­wię z sobą… Nie­po­cie­szo­ny w mi­ło­ści, roz­ma­wia po­eta sam z sobą, plą­cze się w roz­mo­wie z in­ny­mi, wy­glą­da co­raz go­rzej, za­pa­da na zdro­wiu, drę­czy się dzień cały, by i w nocy nie zna­leźć spo­ko­ju. Ukła­da rymy, w któ­rych zło­rze­czyć chce nie­wier­no­ści ko­chan­ki, ale za­po­mi­na o nich i kie­dy ją uj­rzy, uspo­ka­ja się, sta­jąc się zim­niej­szy nad głaz, aby go­reć po­tem na nowo.

Nie uczo­na twa po­stać… Cho­ciaż nie uczo­ną i nie­pięk­niej­szą nad inne, każ­dy rad wi­dział uko­cha­ną po­ety, któ­ra na­wet w ubra­niu pa­ster­ki na kró­lo­wę wy­glą­da­ła. Kie­dy we­szła na salę, wszy­scy za­mil­kli, nie wie­dząc dla­cze­go, ale po­eta wy­ja­śnił, iż "anioł prze­la­ty­wał. "

Ra­nek i wie­czór. Ran­kiem zo­ba­czył po­eta swą ko­chan­kę w oknie i ukląkł smut­ny na gan­ku. Wie­czo­rem zo­ba­czył ją znów w pięk­niej­szym stro­ju i z we­sel­szem okiem, ale znów smut­ny, jak z rana, klę­czał u nóg jej.

Z Pe­trar­ki. Po­eta cier­pi na wspo­mnie­nie uko­cha­nej, kie­dy my­ślą się­ga w prze­szłość – przy­po­mi­na mu ją miej­sce, gdzie igra­ła, lub za­my­ślo­na sta­ła, gdzie we­so­łem lub smut­nem da­rzy­ła go spoj­rze­niem, gdzie roz­ma­wia­li ze sobą i wzdy­cha­li ra­zem. Wspo­mnie­nia te nie­po­ko­ją ser­ce, mącą my­śli.

Bło­go­sła­wień­stwo. Bło­go­sła­wio­na chwi­la i miej­sce, gdzie po­eta po­znał swą uko­cha­ną, bło­go­sła­wio­ny amo­rek, co strza­ły mio­ta i bło­go­sła­wio­ne po­ci­ski jego. Bło­go­sła­wi też po­eta pierw­szą pio­sen­kę i pió­ro, któ­rem wsła­wił uko­cha­ną i wresz­cie bło­go­sła­wień­stwo da­rzy pierś, w któ­rej ona za­miesz­ka­ła.

Re­zy­gna­cja. Naj­niesz­czę­śliw­szy z lu­dzi jest, kto nie po­tra­fi za­po­mnieć, że ko­chał. Wspo­mnie­nia utra­co­nej mi­ło­ści nie po­zwa­la­ją mu się­gać po mi­łość nową i ser­ce jego po­dob­ne jest do znisz­czo­nej świą­ty­ni, gdzie bó­stwo nie chce miesz­kać, a lu­dzie nie śmie­ją.

Do… Po­eta od­że­gnu­je od sie­bie dziew­czy­nę, nie­god­nym się jej czu­jąc; umie żyć sa­mot­nie, lubi roz­kosz, ale nad­to jest dum­ny, by zwo­dzić. Ona, mło­da jesz­cze, jako bluszcz nie­chaj ob­wi­ja to­po­le, dla nie­go po­zo­sta­je rola cier­ni, spo­wi­ja­ją­cych ko­lum­ny gro­bo­we.

Pierw­szy raz… Po­eta rad z nie­wo­li ser­ca swe­go, po­god­nie pa­trzy i my­śli, nie czu­jąc cier­pień ser­ca, któ­re daw­niej biło dla in­nej. Ko­chał daw­niej, ale i cier­piał, dziś jed­nak czu­je się szczę­śli­wy. Dzię­ku­je więc Bogu za taką uko­cha­ną i jej za to, że na­uczy­ła go chwa­lić Boga.

Do D. D. Po­eta skła­da wi­zy­tę roz­ba­wio­nej pani, u któ­rej gość je­den przy­cho­dzi za dru­gim. Nie­cier­pli­wi go je­den, pra­wią­cy o mi­nio­nej re­du­cie i kie­dy on pra­gnął­by sam na sam zna­leźć się z uko­cha­na. Już my­śli, że sam zo­sta­nie, a… tym­cza­sem nu­dziarz sia­da i sie­dzi jak przy­ku­ty!

Da­na­idy. Gdzie owe cza­sy – pyta po­eta – kie­dy za po­lne kwia­ty zdo­by­wa­ło się ser­ca nie­wie­ście, gdy w swa­ty sła­ło się go­łę­bie? Dziś in­a­czej. Dary po­ety spo­ty­ka­ły się z lek­ce­wa­że­niem i te­raz, bę­dąc i nadal wraż­li­wy na twarz pięk­ną, wszyst­ko dać go­tów, tyl­ko nie ser­ce.

Exku­za. Uspra­wie­dli­wia się po­eta, dla­cze­go śpie­wa tyl­ko o udrę­kach swe­go ko­cha­nia, kie­dy mu bo­go­wie wiesz­czy głos dali na coś więk­sze­go. Wo­bec tych za­rzu­tów po­rzu­ca swe pie­śni mi­ło­sne i ude­rza w lut­nię na spo­sób Ur­sy­na Niem­ce­wi­cza – a tym­cza­sem słu­cha­cze roz­pierz­cha­ją się, po­zo­sta­wia­jąc wiesz­cza sa­me­go, któ­ry po­rzu­ca lut­nię i ci­ska ją w za­po­mnie­nia fale.SO­NE­TY KRYM­SKIE.

Ste­py Aker­mań­skie. Bez­miar ste­pów to jak prze­stwór oce­anu; wóz, jak łódź w wo­dzie, nu­rza się w po­wo­dzi łąk i kwia­tów, omi­ja­jąc ostro­wy bu­rza­nów. Mrok za­pa­da, brak ja­kie­goś dro­go­wska­zu i tyl­ko gwiaz­dy błysz­czą, w od­da­li wstę­ga Dnie­stru i świa­tła Aker­ma­nu. Prze­sły­sza­ło się po­ecie, iż go do­cho­dzi głos z da­le­kiej Li­twy; każe przy­sta­nąć, ale to tyl­ko złu­dze­nie, wo­bec tego ru­sza­ją w dro­gę.

Ci­sza mor­ska. Opa­dły ża­gle, nie trze­po­cą fla­gi i ci­sza na­sta­ła na mo­rzu. W dnie ta­kie po­lip dłu­gie­mi wy­wi­ja ra­mio­ny, kry­jąc się na dnie, gdy nie­bo chmur­ne. Po­dob­nie jest z my­śla­mi czło­wie­ka; drze­mią w cza­sie złych lo­sów, a szpo­ny swe za­ta­pia­ją w ser­ce, gdy ono spo­koj­ne.

Że­glu­ga. Wiatr wzdął ża­gle, pchnął ży­wiej okręt, któ­ry jak nu­rek idzie raz w głąb, raz w górę czo­łem sie­kąc ob­ło­ki, wiatr chwy­ta­jąc pod skrzy­dła. Po­dob­nie buja wśród od­mę­tu duch po­ety. Lek­ko mu i rzeź­ko, bo czu­je się pta­kiem, kie­dy leży na pier­si dziel­ne­go stat­ku.

Bu­rza. Usu­nię­to przed wi­chrem ża­gle, ster roz­bi­ty, pom­py wy­czer­pu­ją wodę, ostat­nie liny wy­mknę­ły się z rąk że­gla­rzy, po­dróż­ni prze­ję­ci stra­chem – okrę­to­wi gro­zi nie­chyb­na za­gła­da i już zbli­żył! się doń anioł śmier­ci. Jed­ni leżą na­pół mar­twi, inni za­ła­mu­ją dło­nie, trwa­ją w ob­ję­ciach naj­bliż­szych lub mo­dlą się o zba­wie­nie. Tyl­ko po­eta sie­dział w mil­cze­niu, my­śląc o szczę­śli­wych, co mo­dlić się umie­ją i mają się z kim że­gnać.

Wi­dok gór ze ste­pów Ko­zło­wa. Zda­la wi­dać wy­so­ki, na kształt na­mio­tu szczyt Cza­tyr­da­hu, osnu­ty łuną świa­tła za­cho­dzą­ce­go słoń­ca. Co to? pyta po­eta. Czy ścia­na lo­do­wa, tron anio­łów z za­mro­żo­nej chmu­ry, czy mury, wznie­sio­ne ka­ra­wa­na­mi gwiazd na­prze­ciw? I co zna­czy świa­tło owe w od­da­li? Prze­wod­nik ta­tar­ski ob­ja­śnia na to, iż szczyt to Cza­tyr­da­hu.

Bak­czy­sa­raj. Pu­stą jest sie­dzi­ba daw­na cha­nów. Tam gdzie po­kło­ny bili ba­szo­wie, gdzie miesz­kał po­tę­ga, sła­wa i mi­łość, bluszcz je­den obej­mu­je pust­kę w swe po­sia­da­nie, za­po­wia­da­jąc wszyst­kie­mu ru­inę osta­tecz­ną. Tyl­ko fon­tan­na z wodą stoi cało jak­by na urą­go­wi­sko, iż płyn­na woda zo­sta­ła a bez śla­du za­ni­kła po­tę­ga i sła­wa.

Bak­czy­sa­raj w nocy. Roz­cho­dzą się ze świą­tyń wier­ni, milk­ną na­wo­ły­wa­nia z mi­na­re­tów, za­ró­żo­wi­ły się ob­ło­ki, księ­życ wy­stą­pił srebr­ny. Lśnią się gwiaz­dy, po nie­bie szy­bu­je ob­łok, jak ła­będź sen­ny na je­zio­rze. Cie­nie pa­da­ją z wież i cy­pry­sów, czer­nią się w od­da­li gra­ni­ty skał, jak sza­ta­ny w ra­dzie złe­go du­cha. Wszę­dzie ciem­no i nie­kie­dy tyl­ko prze­mknie bły­ska­wi­ca.

Grób Po­toc­kiej. U mo­gi­ły nie­da­le­ko pa­ła­cu cha­nów, ma­ją­cej kryć zwło­ki pol­skiej bran­ki, uko­cha­nej przez wład­cę ta­tar­skie­go, roz­pa­mię­tu­je po­eta tę­sk­no­tę jej za Pol­ską i za wspo­mnie­nia­mi prze­szło­ści. Po­nie­waż i on dni koń­czy w sa­mot­nej ża­ło­bie, ży­czy so­bie spo­cząć na wie­ki obok jej gro­bu, u któ­re­go tak czę­sto roz­le­ga się mowa pol­ska. Może wieszcz ja­kiś, wspo­mi­na­jąc o niej, wspo­mni kie­dyś i o nim.

Mo­gi­ły ha­re­mu Prze­wod­nik ta­tar­ski po­ka­zu­je po­ecie gro­by nie­wiast ha­re­mo­wych. Na wi­dok ich łza bły­sła w oku po­ety, któ­ry współ­czu­je z ich lo­sem po śmier­ci.

Baj­da­ry. W sza­lo­nym pę­dzie mknie po­eta na spie­nio­nym ru­ma­ku, ska­cze w ot­chłań i nu­rza się w wi­rze fal. Za­po­mnieć chce o wszyst­kiem, gu­biąc

me­te­oru. Noc taka po­dob­na do piesz­czot oda­li­ski; usy­pia, by znów zbu­dzić do piesz­czo­ty.

Cza­tyr­dah. So­net cały, wło­żo­ny w usta mi­rzy, pe­łen jest uwiel­bie­nia dla wspa­nia­łej góry, któ­rej sto­py "drząc mu­śli­min ca­łu­je. " Jak ar­cha­nioł Ga­br­jel pil­nu­je ona Ede­nu i co­kol­wiek spo­ty­ka kra­inę, ona za­wsze głu­cha i nie­ru­cho­ma, przy­słu­chu­ją­ca się tyl­ko sło­wom Boga.

Piel­grzym. Mimo pięk­na przy­ro­dy, po­eta tę­sk­ni za oj­czy­stą Li­twą i za tą, któ­rą ko­chał w dni swo­ich po­ran­ku.

Dro­ga nad prze­pa­ścią w Czu­ful-Kale. Prze­wod­nik kre­śli nie­bez­pie­czeń­stwo wy­pra­wy nad głę­bia­mi prze­pa­ści, po­le­ca­jąc zdać się na roz­trop­ność ko­nia, bo nic tu nie po­mo­że choć­by naj­by­strzej­szy wzrok. Po­eta oświad­cza na to, że on przej­rzał na­wet świa­ta szcze­li­ny, a co wi­dział tam, po śmier­ci do­pie­ro opo­wie, bo w ję­zy­ku lu­dzi nie­ma na to gło­su.

Góra Ki­ki­ne­is. W prze­pa­ści lśni mo­rze, a nad niem chmu­ra na kształt wy­spy że­glu­ją­cej w ot­chła­ni. Trze­ba prze­sa­dzić wą­wóz w pę­dzie ko­nia. Waży się na to po­eta, za­po­wia­da­jąc, że je­śli nie uj­rzą jego koł­pa­ka, nie ma co już je­chać tą dro­gą.

Ru­iny zam­ku w Ba­ła­kła­wie. Zdo­bi­ły nie­gdyś i strze­gły Kry­mu zam­ki ba­ła­kław­skie, roz­sy­pu­ją­ce się te­raz w gru­zy. Gdzie­nieg­dzie tyl­ko wid­nie­je herb lub na­pis ja­kiś pod li­ściem wi­no­gra­du, a nad ru­ina­mi uno­szą się sępy i po­wie­wa­ją cho­rą­gwie ża­ło­by.

Aju­dah. So­net ten po­da­je wła­sną cha­rak­te­ry­sty­kę twór­czo­ści po­ety. Z wspa­nia­łym ob­ra­zem fal mor­skich, bi­ją­cych o wy­brze­że, po­rów­nu­je po­eta za­lew fal na­mięt­ne­go uczu­cia, któ­re ude­rza po­dob­nie na du­szę jego, ale gdy odda się na­tchnie­niu, zni­ka­ją fale uczuć, ustę­pu­jąc nie­śmier­tel­nym pie­śniom.OCE­NA I ZNA­CZE­NIE.

Mimo naj­niew­dzięcz­niej­szej for­my po­etyc­kiej w po­sta­ci So­ne­tów, Mic­kie­wicz po­tra­fił stwo­rzyć z nich ist­ne pe­reł­ki po­ezji pol­skiej. Po­eta wy­szedł zwy­cięz­ko z za­pa­sów z for­mą i ry­ma­mi i sam stwier­dził z dumą, że są wśród so­ne­tów ar­cy­dzie­ła świę­to­ści i mocy, od­ra­zu siłą na­tchnie­nia zdo­by­te. Ar­tyzm wy­sło­wie­nia osią­ga w nich istot­nie szczy­ty, na któ­rych nie było do­tąd "śla­du pol­skiej sto­py. " Siła ma­lar­ska sło­wa – stwier­dza J. Kal­len­bach – do­cho­dzi tu nie­mal gra­nic, na­tu­rą za­kre­ślo­nych. Nikt tak przed Mic­kie­wi­czem nie uży­wał sło­wa pol­skie­go, nikt zeń nie wy­do­był tyle bla­sku i bar­wy. A pa­mię­tać na­le­ży, że blask ten i bar­wa sło­wa szły na usłu­gi my­śli głę­bo­kich, wzru­szeń naj­szla­chet­niej­szych.

Weź­my na przy­kład so­net "Bak­czy­sa­raj w nocy". Ja­kie w nim stop­nio­wa­nie opi­su od zmierz­chu wie­czor­ne­go do noc­ne­go ły­ska­nia. Jest to wy­twor­ny za­rys ru­cho­me­go pej­za­żu, z wiel­ką uwa­gą przez po­etę z czy­sto ma­lar­skie­go punk­tu wi­dze­nia wy­ko­na­ny. Na­to­miast w opi­sach re­flek­syj­nych pier­wia­stek epicz­ny stresz­cza się z ko­niecz­no­ści, a na­wet kon­cen­tru­je, aże­by dru­ga część so­ne­tu po­zo­sta­ła zu­peł­nie wol­ną na ob­ję­cie ana­lo­gji i ogól­ni­ków.

W so­ne­cie "Że­glu­ga" uży­wa Mic­kie­wicz dla okre­śle­nia po­ru­szeń okrę­tu dzie­wię­ciu nie­zmier­nie pla­stycz­nych i co­raz sil­niej­szych cza­sow­ni­ków: dąsa się, zry­wa, prze­wa­la, nur­ku­je, wzno­si kark i t.d. Jest to w twór­czo­ści po­ety rys nie­zmier­nie ory­gi­nal­ny, aże­by peł­ny­mi ru­chu cza­sow­ni­ka­mi po­głę­biać nie­ja­ko i nie­po­ko­ić spo­koj­ne tło po­jęć imien­nych. So­ne­ty są dla­te­go tak żywe, że sku­pia­ją wie­le ma­ter­ja­łu pla­stycz­ne­go. Do tego do­dać jesz­cze na­le­ży wy­ra­zi­stą ryt­mi­kę i wier­szo­wa­nie wspa­nia­łe. Z jed­nej stro­ny jako do­sko­na­ły wy­twór ar­ty­stycz­ny, w któ­rym mie­ści się za­rów­no ge­nial­ne opa­no­wa­nie siły ję­zy­ka pol­skie­go, jak nie­mniej skoń­czo­na i omal bez ska­zy for­ma po­etyc­ka, z dru­giej stro­ny wy­łącz­ność ro­man­tycz­na, lek­ce­wa­że­nie i po­de­pta­nie wszel­kie­go kon­we­nan­su – te dwa czyn­ni­ki: po­tę­gi i doj­rza­ło­ści umy­sło­wej prze­ra­ża­ły kla­sy­ków (Dr. St. Win­da­kie­wicz). Kry­ty­cy z po­śród nich obu­rza­li się na uży­cie słów ob­cych, olśnie­ni wspa­nia­ło­ścia­mi ję­zy­ka pol­skie­go, któ­re Mic­kie­wicz tak hoj­nie roz­sy­pał w owych pe­reł­kach po­ezji ro­dzi­mej. W swem za­cie­trze­wie­niu nie za­uwa­ży­li war­to­ści ko­lo­ry­stycz­nych i psy­cho­lo­gicz­nych, cu­dow­ne­go złą­cze­nia głę­bi uczuć z od­ma­lo­wa­niem wspa­nia­ło­ści kra­jo­bra­zu, co sta­no­wi prze­dziw­ny urok So­ne­tów, tych drob­nych klej­no­tów, mi­ster­nie rzeź­bio­nych.

Każ­dy z ośm­na­stu So­ne­tów krym­skich jest sam w so­bie tak skoń­czo­ną ca­ło­ścią ar­ty­stycz­ną, że do­pie­ro po wczy­ta­niu się, z ko­lej­ne­go upo­rząd­ko­wa­nia, wid­nie­je w nich ogól­niej­szy ca­ło­kształt z my­ślą prze­wod­nią. Ulu­bio­nem po­rów­na­niem po­etycz­nem Mic­kie­wi­cza jest mo­rze i wszyst­ko co doń na­le­ży. So­ne­ty są roz­mo­wą uczuć po­ety z wła­sne­mi my­śla­mi i stąd w nich owe al­lu­zje do bo­rów oj­czy­zny, upo­dab­nia­nie ujarz­mio­ne­go Kry­mu z nie­wol­ną Pol­ską. Pa­mię­tać zaś na­le­ży, że po So­ne­tach two­rzył Mic­kie­wicz

"Kon­ra­da Wal­len­ro­da, " w któ­rym pod mgli­stą sza­tą al­lu­zji za­mknął całą ogrom­ną mi­łość nie­szczę­śli­wej oj­czy­zny.

War­tość ar­ty­stycz­na "So­ne­tów mi­ło­snych" inna jest niż krym­skich, a po­le­ga przedew­szyst­kiem na wspa­nia­łej for­mie, za­le­tach wier­sza i nie­zwy­kłej umie­jęt­no­ści kre­śle­nia roz­ma­itych od­cie­ni uczuć.

Wy­żej od nich tak pod wzglę­dem war­to­ści jak i zna­cze­nia sto­ją "So­ne­ty Krym­skie. "Te ostat­nie zwłasz­cza wy­war­ły wiel­kie wra­że­nie na prze­ciw­ni­kach i zwo­len­ni­kach ro­man­ty­zmu. Pod tym wzglę­dem zna­cze­nie ich do­nio­ślej­sze, niż na­przód ogło­szo­nych bal­lad. Nie dziw też, że po wyj­ściu So­ne­tów – jak przed­tem po Bal­la­dach – roz­ple­ni­ła się for­mal­na so­ne­to­man­ja; na wy­ści­gi pi­sa­no so­ne­ty i nie mniej gor­li­wie czy­ta­no je i de­kla­mo­wa­no. Na ję­zy­ki obce tłu­ma­czo­no So­ne­ty nie­jed­no­krot­nie i wszę­dzie spo­tka­ły się one z ogrom­nem uzna­niem. One też do­ko­na­ły oby czy nie naj­więk­sze­go wy­ło­mu w twier­dzy kla­sy­ków, bro­nią­cych się przed nimi za­rzu­ta­mi psu­cia ję­zy­ka pol­skie­go i t.p… wy­my­sła­mi, któ­re Mic­kie­wicz słusz­nie na­zwał po­pro­stu głu­pi­mi,

* * *

So­ne­ty.

Qu­and'era in par­te altr'uom da quel, ch'io sono.*

Pe­trar­ca.DO NIE­MNA.

Nie­mnie, do­mo­wa rze­ko moja! gdzie są wody.

Któ­re nie­gdyś czer­pa­łem w nie­mow­lę­ce dło­nie,

Na któ­rych po­tem w dzi­kie pły­wa­łem ustro­nie,

Ser­cu nie­spo­koj­ne­mu szu­ka­jąc ochło­dy.

Tu Lau­ra, pa­trząc z chlu­bą na cień swej uro­dy,

Lu­bi­ła włos za­pla­tać i za­kwie­cać skro­nie,

Tu ob­raz jej ma­low­ny w srebr­nej fali ło­nie,

Łza­mi nie­raz mą­ci­łem za­pa­le­niec mło­dy.

Nie­mnie, do­mo­wa rze­ko! Gdzież są tam­te zdro­je,

A z nie­mi tyle szczę­ścia, na­dziei tak wie­le?

Kędy jest miłe la­tek dzie­cin­nych we­se­le?

Gdzie mil­sze burz­li­we­go wie­ku nie­po­ko­je?

Kędy jest Lau­ra moja? gdzie są przy­ja­cie­le?…

Wszyst­ko prze­szło – a cze­muż nie przej­dą łzy moje!DO LAU­RY.

Le­d­wiem cie­bie zo­ba­czył, ju­żem się za­pło­nił,

W nie­zna­nem oku daw­nej zna­jo­mo­ści py­tał;

–-

* Kie­dy by­łem po czę­ści in­nym czło­wie­kiem, niż dzi­siaj je­stem (z Pe­trar­ki so­net I. do Lau­ry, wiersz 4.)

I z twych ja­gód wza­jem­ny ru­mie­niec wy­kwi­tał,

Jak z róży, któ­rej pier­si za­ra­nek od­sło­nił.

Le­d­wieś piosn­kę za­czę­ła, ju­żem łzy uro­nił,

Twój głos wni­kał do ser­ca i za du­szę chwy­tał;

Zda­ło się, że ją anioł po imie­niu wi­tał

I w ze­gar nie­bios chwi­lę zba­wie­nia za­dzwo­nił.

O luba! niech twe oczy przy­znać się nie boją,

Je­śli cię mem spoj­rze­niem, je­śli gło­sem wzru­szę:

Nie dbam, że los i lu­dzie prze­ciw­ko nam sto­ją,

Że ucie­kać i ko­chać bez na­dziei mu­szę.

Niech ślub ziem­ski in­ne­go da­rzy ręką two­ją,

Tyl­ko wy­znaj, że Bóg mi po­ślu­bił twą du­szę.MÓ­WIĘ Z SOBĄ…

Mó­wię z sobą, z dru­gi­mi plą­czę się w roz­mo­wie,

Ser­ce bije gwał­tow­nie, od­de­chem nie wład­nę.

Iskry czu­ję w źre­ni­cach a na twa­rzy blad­nę;

Nie je­den z ob­cych gło­śno pyta o me zdro­wie,

Albo o mym ro­zu­mie coś na ucho po­wie,

Tak cały dzień prze­mę­czę; gdy na łoże pad­nę

W na­dziei, że snem chwi­lę cier­pie­niom ukrad­nę,

Ser­ce ogni­ste mary za­pa­la w mej gło­wie.

Zry­wam się, bie­gę, skła­dam na pa­mięć wy­ra­zy,

Któ­ry­mi mam zło­rze­czyć okru­cień­stwu twe­mu,

Skład­ne, za­po­mnia­ne, po mil­jon razy…

Ale gdy cie­bie uj­rzę, nie poj­mu­ję, cze­mu

Zno­wu je­stem spo­koj­ny, zim­niej­szy nad gła­zy,

Aby go­reć na nowo – mil­czeć po daw­ne­mu.NIE UCZO­NA TWA PO­STAĆ…

Nie uczo­na twa po­stać, nie wy­myśl­ne sło­wa,

Ani lice, ni oko nad inne nie bły­ska,

A każ­dy rad cię uj­rzeć, rad po­sły­szeć z bli­ska;

Choć w ubra­niu pa­ster­ki, wid­no żeś kró­lo­wa.

Wczo­ra brzmia­ły i pie­śni i gło­śna roz­mo­wa,

Py­ta­no się o two­ich ró­wien­nic na­zwi­ska;

Ten im po­chwa­ły sy­pie, inny żar­ty ci­ska:

Ty we­szłaś – każ­dy świę­te mil­cze­nie za­cho­wa.

Tak wśród uczty, gdy śpie­wak do cho­ru wy­zy­wał,

Gdy koła tań­cu­ją­ce wiły się po sali,

Na­gle sta­ną i zmilk­ną; każ­dy za­py­ty­wał,

Nikt nie wie­dział, dla­cze­go w za­du­mie­niu sta­li.

"Ja wiem, rze­cze po­eta, anioł prze­la­ty­wał. "
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: