Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Star Wars. Phasma - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
25 kwietnia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Star Wars. Phasma - ebook

Prawdziwy szturmowiec nie zna współczucia, stanowi jedynie przedłużenie woli Najwyższego Porządku. Odkryj tajemnicę przeszłości intrygującej i budzącej słuszną grozę kapitan Phasmy.


Jako jedna z najprzebieglejszych i najbardziej bezlitosnych oficerów Najwyższego Porządku kapitan Phasma zyskuje sobie względy przełożonych, zdobywa respekt kolegów oraz budzi strach w sercach wrogów. Pomimo całej swej sławy i chwały pozostaje przy tym równie nieodgadniona co jej nieprzenikniony, lśniący hełm. Być może jednak już wkrótce jej tajemnice zostaną ujawnione: jeden z wrogów zamierza odkryć sekret jej przeszłości, którego sama Phasma strzeże z zajadłością dorównującą jedynie zapałowi, z jakim służy swoim panom.
Głęboko w trzewiach pancernika „Absolution” schwytana przez siły Najwyższego Porządku szpieg Ruchu Oporu jest przesłuchiwana przez Kardynała, szturmowca zakutego w szkarłatny pancerz. To jednak nie na informacjach o Ruchu Oporu ani planach wymierzonych w jego przełożonych zależy
Kardynałowi najbardziej – tylko na poznaniu tajemnic Phasmy oraz szczegółów dawno zapomnianej afery z jej udziałem.
Jest żądny informacji na temat jej wstydliwych tajemnic, które mógłby wykorzystać przeciwko znienawidzonej rywalce, zagrażającej jego pozycji w szeregach Najwyższego Porządku. Jednak mimo że jego więzień dysponuje wiedzą, której Kardynał tak desperacko pożąda, nie podzieli się nią zbyt
łatwo. Podczas gdy jeniec toczy bój ze swoim bezwzględnym strażnikiem, walcząc o życie w zamian za ujawnienie każdego cennego detalu, ze snutej przez niego opowieści wyłania się fascynująca historia życia enigmatycznej Phasmy. Przyszłość może się jednak okazać znacznie bardziej niebezpieczna, gdy Kardynał posiądzie już wiedzę, której łaknie… oraz gdy jego rywalka ujawni potęgę swojego gniewu.

Delilah S. Dawson jest autorką serii Blud oraz Shadow (jako Lila Bowen), powieści Servants of the Storm, Hit, Strike oraz licznych opowiadań i komiksów. Prowadzi internetowe kursy pisarskie z ramienia serwisu LitReactor. Mieszka wraz z rodziną na Florydzie.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-5580-3
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy Nieznane regiony

Jest coś pokrzepiającego w nadprzestrzeni – zawsze niezmiennej: świadomość ucieczki od kłopotów lub mknięcia wprost w ich otwarte ramiona. Spokojna i piękna, jest dziwnie kojąca nawet dla szpiegów będących w posiadaniu supertajnych informacji, dla których wielu zdecydowałoby się zabić.

Podczas gdy gwiazdy przemykają za iluminatorami w zawrotnym tempie, Vi Moradi sadowi się w fotelu pilota i podnosi z podłogi torbę – męczy się z tą stertą splątanej włóczki od wielu tygodni, dziergając z grubej, miękkiej wełny sweter dla swojego starszego brata Baaka, dygnitarza, którego musieli ostatnio wysłać nie gdzie indziej, ale akurat na Pantorę. Dzierganie nie wychodzi jej zbyt dobrze, jednak to odprężająca czynność, zaś Baako od zawsze jej powtarza, że powinna mniej czasu tracić na hulanki i „wywrotową” w jego mniemaniu działalność, a więcej na robienie czegoś pożytecznego. Oczywiście, aby zdobyć niezwykle cenną, jednak nie do końca legalną hippowłokową włóczkę, z której robi mu sweter, musiała użyć kontaktów wśród swoich „wywrotowych” przyjaciół. Oby ciepły, żywy błękit miękkiej wełny ukrył wszystkie opuszczone oczka… Jako że Vi musi ukrywać przed nim fakt, iż pracuje dla Ruchu Oporu, Baako wciąż traktuje ją jak swoją młodszą, narwaną i nierozgarniętą siostrzyczkę.

Jak mało wie…

Światełka na jej komunikatorze zaczynają migać, a gdy Vi zerka na niego i widzi, kto próbuje się z nią skontaktować, nie może powstrzymać ciepłego uśmiechu cisnącego jej się na usta: Baako zawsze bezbłędnie wybiera najgorszy moment na rozmowę. Nie tylko dlatego że tym razem Vi zmaga się właśnie z workowatym, niedokończonym swetrem, ale i dlatego, że dokładnie w tym momencie jest w trakcie załatwiania oficjalnych „wywrotowych” spraw, które wzbudziłby jego dezaprobatę i o których nie powinien wiedzieć. I chociaż w tej chwili zdecydowanie przydałaby się jej przyjacielska pogawędka, która oderwałaby jej myśli od ponurego zadania, jakie ją czeka, to Vi Moradi wie też, że niebawem powinna się zameldować swojej pani generał.

– Wybacz, braciszku – mamrocze pod nosem, zrzucając rozmowę. – Opowiesz mi o swojej nowej pracy i ponarzekasz na moje roztrzepanie, gdy już wypełnię tę misję i podaruję ci ten sweter. Lepiej jednak, żebyśmy spotkali się w jakimś cywilizowanym i komfortowym miejscu, bo mam dosyć ekstremalnych warunków klimatycznych.

Lampki na komunikatorze gasną i Vi ogarnia przelotne poczucie winy z powodu ignorowania brata. Większość statków nie jest nawet w stanie obsługiwać łączności na taki dystans, jednak Ruch Oporu dysponuje kilkoma całkiem niezłymi cackami. Vi zakłada nogi na konsolę i opada na oparcie fotela pilota, skupiając się na nieporęcznych drewnianych drutach, które wyglądają bardziej jak prymitywna broń niż eleganckie narzędzie pracy.

– W tym wszystkim chodzi o pobudki, Gigi – informuje z przekonaniem swojego astromecha, U5-GG. – Lepszy ohydny sweter, zrobiony z miłością niż… hmm, no, nie wiem. Jakie prezenty wręczają swoim jedynym żyjącym krewnym inni? Ładny chronometr? Mogłabym tak wymieniać, no – w nieskończoność. Powiedzmy. – Obraca się w fotelu i podnosi do światła efekt swojej dotychczasowej pracy. – Co o tym myślisz?

Gigi popiskuje i wyćwierkuje przepraszającym tonem niezbyt pochlebną opinię.

– Jak nie będziesz grzeczna, to dla ciebie też taki zrobię! – straszy droida Vi. – Milusi sweterek w kolorze gryzącym się z barwą twojej…

Astromech świergocze radośnie i obraca się, jakby nagle z jakiegoś powodu bardzo zainteresowały go nadprzestrzenne widoki za iluminatorami. Gdy Ruch Oporu przydzielił jej droida, Gigi była fabrycznie pomalowana na biało-niebiesko, jednak Vi przemalowała swojego nowego przyjaciela w żółto-miedziane barwy, aby pasował do jej utlenionych na jasno włosów i smagłej karnacji.

Ona także się odwraca i z zapałem przystępuje do dziergania. Włosy nosi teraz przycięte króciutko – ostatnim razem, gdy jej holo pojawiło się na liście osób poszukiwanych, długie ciemne loki zdecydowanie za bardzo rzucały się w oczy, więc natychmiast je obcięła i wysłała w kosmos. Drobna, lecz o muskularnym ciele, ma spory problem z dobraniem do swojej sylwetki elementów umundurowania Ruchu Oporu, które by na nią pasowały. Poskładany z różnych części strój, który nosi, był wielokrotnie przerabiany, zaś liczne ślady napraw, łaty i przeszycia świadczą o jego barwnej historii. Nawet podeszwy butów są przetarte niemal na wylot. Jej obecna misja wymagała od niej pobrudzenia sobie nieco rąk w bardzo, ale to bardzo nieprzyjemnym miejscu i Vi nie może się doczekać tych kilku dni odpoczynku na D’Qar.

Nadprzestrzeń działa usypiająco i Vi ucina sobie krótką drzemkę zaplątana w grubą, miękką wełnę, nim Gigi nie budzi jej poćwierkiwaniem, oznajmiając, że niemal dotarły do celu. Wówczas Vi siada i przeciąga się – na tyle, na ile pozwala ciasny kokpit, żałując, że Ruch Oporu nie przydzielił jej przestronniejszego statku. Wie jednak aż za dobrze, że – podobnie jak w jej przypadku – niepozorność zmniejsza ryzyko wykrycia. Stateczek wyskakuje z nadprzestrzeni, aby zawisnąć łagodnie w środku pustki – zgodnie z planem.

Vi bierze głęboki oddech, odkłada robótkę i wpisuje do komunikatora długi kod. Odpowiedź jest natychmiastowa i – jak zwykle, zdawkowa. Nigdy nie są zbyt rozmowni, dopóki nie potwierdzi swojej tożsamości.

– Odbiór.

– Tu Szpak, do generał Organy.

Odpowiada znajomy głos – ciepły, lecz z wyraźną nutą profesjonalnej stanowczości:

– Witaj ponownie, Szpaku. Co dla nas masz?

– Ach, pani generał! Interesy przede wszystkim, prawda?

– Gdy w grę wchodzi dobro galaktyki, mam w zwyczaju odpuszczać sobie formalności, inaczej, niż kiedyś. Chciałabym usłyszeć twój raport. – W głosie Lei słychać lekkie rozbawienie i Vi czuje przypływ sympatii do księżniczki. Nic dziwnego, że tak dobrze się dogadują.

– W końcu udało mi się znaleźć brakujący element układanki, chociaż musiałam za nim nieco powęszyć. W dość… nieprzyjemnym miejscu.

– Na terenie Nieznanych Regionów nie ma nic przyjemnego. A więc… masz to, czego potrzebujemy?

Vi wzrusza ramionami.

– Zrozumienie, w jaki sposób potwory stają się potworami, nie zawsze pomaga je pokonać.

– Ale czasem tak bywa. Każda broń w naszym arsenale się przyda, Szpaku. A teraz… wiem, że należy ci się wolne, ale mam tu pewne współrzędne, a ty jesteś bardzo blisko tego punktu i mogłabyś o niego zahaczyć. Czy mogę na ciebie liczyć?

Vi zerka na błękitną wełnę wylewającą się z jej torby. Odkładanie spotkania z Baako jest ostatnią rzeczą, na jaką ma teraz ochotę. Tak rzadko się ostatnio widują…

– Oczywiście, pani generał – mówi jednak. – Od tego jestem.

– W takim razie przesyłam ci koordynaty…

Vi zerka na ekran, żeby ustalić najlepszą trasę do punktu, o którym mówi pani generał – rzeczywiście, jest raczej blisko, a niewielu pilotów ma dość doświadczenia czy odwagi, aby szwendać się po tym szemranym zakątku galaktyki. Potwierdza więc trasę i pozwala, by Gigi obliczyła skok.

– W porządku. Wkrótce będziemy na miejscu.

– Doskonale. Zależy nam jedynie na szybkim patrolu okolicy. Doszły nas słuchy, że widziano tam statki Najwyższego Porządku i musimy to sprawdzić. To bardzo ważne. Jeśli coś zobaczysz – cokolwiek – bądź gotowa do skoku. Pamiętaj, że nie możemy znów sobie pozwolić na utratę kolejnego dobrego pilota.

– Założę się, że ci poprzedni nie byli tak szybcy, jak ja!

Leia wzdycha ze znużeniem.

– Niekoniecznie o prędkość tu chodzi… ale jeśli wrócą, będziesz mogła się pościgać z nimi w Pięciu Mieczach. Sama kupię ci statek. A póki co – rozejrzyj się tylko szybko i wracaj do domu. Potrzebuję tych raportów.

– Tak jest, pani generał! – Vi salutuje, żałując, że rozmawiają bez wizji. – Za chwilę wchodzę w nadprzestrzeń. Proszę o siebie dbać, generał Organo.

– Ty także na siebie uważaj, Szpaku.

Połączenie zostaje przerwane, a jej starhopper skacze w nadprzestrzeń. To krótka podróż, więc Vi nie ma czasu się odprężyć i nie sięga nawet po druty. Jest teraz podenerwowana – za długo nie spała. I nagle statek opuszcza ponownie nadprzestrzeń: długie świetlne linie kurczą się znów do punkcików na tle nieprzeniknionej czerni. Gdy oczy Vi przyzwyczajają się z powrotem do mroku, dziewczyna tłumi cisnące jej się na usta przekleństwo. W tym miejscu nie powinno być nic oprócz spokojnej kosmicznej pustki, usianej migoczącymi gwiazdami… Niestety, jest zdecydowanie coś więcej, mianowicie gwiezdny niszczyciel typu Resurgent. Leia nie pomyliła się: Najwyższy Porządek jest tutaj – trudno tego nie dostrzec. Nim jeszcze przemyślenia na temat potencjalnych konsekwencji takiego stanu rzeczy nabierają w jej głowie kształtów, jej palce wklepują już w komputer pokładowy nowe współrzędne.

– Dalej, Gigi! – mamrocze pod nosem, lekko spanikowana. – Musimy się stąd zabierać. Zdecydowanie nie lubię, kiedy pani generał ma rację…

I chociaż robi, co w jej mocy, nie jest zaskoczona, gdy starhopperem wstrząsa nagły dygot i statek zaczyna się poruszać – jednak nie naprzód, tak jak powinien, tylko bokiem, w kierunku wrogiego okrętu. Nad jakimikolwiek cudami techniki pracowali ostatnio w ukryciu wynalazcy Najwyższego Porządku, oto z pewnością jeden z nich: szybki, silny i potężny. Vi próbuje każdej sztuczki w swoim arsenale, jednak jej starhopper nie jest w stanie uwolnić się z żelaznego chwytu promienia ściągającego. Stateczek jest bardzo słabo uzbrojony, a ona wie, że Najwyższy Porządek byłby w stanie w mgnieniu oka rozpylić go na atomy. Gigi popiskuje i poburkuje gorączkowo, a Vi rozważa dostępne scenariusze.

– Wiem, wiem! – woła, blokując swój datapad.

Szyfruje go i wystrzeliwuje w przestrzeń kosmiczną wraz z kurtką obszytą naszywkami Ruchu Oporu. Szanse na to, by zdołała po nie wrócić, są nieskończenie małe, jednak liczy się każdy promyczek nadziei, nieważne, jak nikły. Z kuferka podróżnego wyciąga starą skórzaną kurtkę, którą zabrała martwemu członkowi Kanjiklubu i zarzuca na siebie. Kurtka pachnie smarem, piaskiem i domem – i podczas ostatniej misji dobrze jej służyła. Gdy jej statek jest już blisko okrętu, Vi wyciąga niewielkie lusterko i wyjmuje z oczu ciemnobrązowe soczewki kontaktowe, ujawniając ich naturalny, bursztynowy kolor. Istnieje spora szansa, że dzięki nowej fryzurze, starej barwie oczu i fałszywym dokumentom w kieszeni nie zostanie rozpoznana.

Gdy Gigi poćwierkuje z niepokojem, Vi siada w fotelu pilota i pokrzepiająco poklepuje droida po kopułce.

– Nie martwi się, Gigi. Wszystko jest pod kontrolą. A poza tym… nie złamią mnie.

Gigi wydaje z siebie odgłos sugerujący, że szanse na to, by rzeczywiście tak się stało, nie są zbyt wielkie.

– Spokojnie, mała – wzdycha Vi. – Jeśli rzeczywiście zawiodę… nigdy się o tym nie dowiesz. – Obraca się w fotelu i odpowiednim kodem czyści pamięć droida.

Po jej dawnej swobodzie i leniwym odprężeniu nie ma śladu. Nie pierwszy raz trafia w ręce wroga – i wie, co w takiej sytuacji należy robić. Opada na oparcie fotela, rozstawiając szeroko nogi i kładąc przedramiona na podłokietnikach. Każdy mięsień w jej ciele jest napięty do granic, a stukająca miarowo w poszycie stopa trąca torbę z zapomnianą włóczką. Vi zaciska usta w cienką linię i łypie groźnie spode łba.

W ten czy inny sposób, Vi Moradi wyjdzie z tego cało.Rozdział drugi Na pokładzie „Absolution”

Poobijany Starhopper prześlizguje się przez ziejące wrota „Absolution” i łagodnie opada na pokład hangarowy. To maleńka maszyna – skorupka ledwie zdolna pomieścić pilota, droida astromechanicznego i hipernapęd, a jednak w brzuchu wielkiego okrętu wydaje się jeszcze mniejsza: niczym dziecięca zabawka albo maleńki owad. Vi czuje się podobnie: jak małe, nic nieznaczące stworzonko, otoczone przez znacznie większe – i groźniejsze – drapieżniki. Robi jej się zimno na samą myśl o tym, że ten bezosobowy, czarno-biały pokład może być ostatnią rzeczą, jaką zobaczy, jeśli stanie się kolejnym zaginionym pilotem, pochłoniętym przez tajemniczy Najwyższy Porządek.

Mimo to na wszelki wypadek – gdyby jednak jakimś cudem udało jej się stąd uciec – obserwuje uważnie otoczenie i stara się zapamiętać każdy jego szczegół: setki myśliwców TIE, transportowców, śmigaczy, a nawet kilka maszyn kroczących. Generał Organę ucieszą zapewne informacje o tym, z jaką siłą przyjdzie im się zmierzyć w tej wojnie. Mówią jej tylko to, co niezbędne do wypełnienia jej misji, jednak zważywszy na rodzaj danych, za dostarczenie których płacili jej dotychczas, Ruch Oporu potrzebuje każdej informacji i pomocy. Podobnie jak w tej chwili Vi, będąca w poważnych tarapatach.

Starhoppera otaczają szturmowcy z przygotowanymi do strzału blasterami, ale uwagę Vi natychmiast przykuwa dowódca. Jasne, widywała już wcześniej żołnierzy, jednak takiego widzi pierwszy raz w życiu. Jego zbroja w kolorze krwistej czerwieni stanowi dziwny wariant pancerza noszonego przez zwykłych szturmowców, ale niepokojąca barwa przydaje mu grozy znacznie większej niż ta, jaką budzą żołnierze w bieli. Z ramienia spływa mu peleryna z durasplotu, a u jego boku lewituje czarny kulisty droid. I nawet gdyby żołnierz nie wyróżniał się tak bardzo na tle swoich podwładnych, a ona nie wiedziałaby, z kim ma do czynienia, natychmiast zorientowałaby się, że to ktoś ważny. Zwraca na siebie uwagę, absorbuje całe skupienie otoczenia, inaczej niż zwykli szeregowcy. Vi łypie na niego gniewnie, podczas gdy jeden z jego ludzi otwiera właz jej statku i celuje jej z blastera w pierś. Przez cały czas dziewczyna stara się zachowywać pozory zwykłej przemytniczki schwytanej przez wroga: przestraszonej, ale hardej. Musi udawać głupią, jeśli chce pozostać przy życiu dość długo, by móc stąd uciec.

– Wyłaź! – warczy czerwony żołnierz.

Vi zwleka chwilę, wpijając palce w podłokietniki, jednak wreszcie wstaje, żeby wyjść na zewnątrz i stanąć na pokładzie gwiezdnego niszczyciela.

– Ręce za głowę.

Wypełnia rozkaz… jednak sama też chce przy okazji coś ugrać:

– A to co niby ma być? – parska. – Wielki Czerwony Guzik? Chodzący hamulec bezpieczeństwa?

Żołnierz w czerwieni ignoruje jej zaczepki i zatrzaskuje jej na nadgarstkach kajdanki.

– Co robisz w tym sektorze? – pyta.

– To samo co wy – odszczekuje Vi. – Napawam się spokojem i ciszą. A przynajmniej próbowałam. Słuchaj: jestem niezależnym kupcem i mam na to papiery. Nie szukam zwady. Po co więc te blastery? – Gigi popiskuje alarmująco, a gdy Vi się odwraca, widzi, że w kokpicie buszuje dwóch żołnierzy. – I dlaczego ci kolesie molestują mojego droida?

Jeden z żołnierzy wyciąga z torby włóczkę i zaczyna szarpać bezceremonialnie jej sweter swoimi grubymi paluchami, jakby szukał w nim ukrytej broni.

– Hej! Szeregowy Delikatny! Trochę się nad tym napracowałam! Nie można ot tak grzebać sobie w czyichś rzeczach! A tak w ogóle, to ktoś ty?

– Milczeć! – warczy dowódca.

– Zadałam ci pytanie. Kim jesteś?

Czerwony podchodzi do niej i wbija jej lufę blastera w brzuch.

– To ja tu dowodzę. I to ja zadaję pytania.

– Zaraz, zaraz. Czy Imperium przypadkiem nie upadło?

Czerwony szturmowiec parska śmiechem.

– Nie jesteśmy Imperium. I doskonale o tym wiesz.

– Sir! – woła z kokpitu jeden z żołnierzy. – Mamy dzienniki lotu. Ostatnie odwiedzone planety to Arkanis, Coruscant i Parnassos.

Lufa blastera wbija się mocniej w jej brzuch – pewnie zostanie jej na pamiątkę siniak. Jedna z trzech planet musiała go wkurzyć – ale która? Z pewnością nie gęsto zaludnione Coruscant. A więc Arkanis albo Parnassos… Obydwa światy skrywają mnóstwo tajemnic Najwyższego Porządku, ale poza tym nie ma tam nic godnego uwagi.

Cóż, teraz już z całą pewnością nie puszczą jej wolno. Dobrze, że przydzielono jej ten złom dwa skoki po odwiedzeniu D’Qar, bo akurat o niej te zbiry za nic nie mogą się dowiedzieć… Będą teraz podejrzliwi, ale ona musi się zachowywać normalnie – to znaczy, w tych okolicznościach wojowniczo. Sam fakt, że Vi zdaje sobie sprawę, z kim ma do czynienia, nie musi wcale znaczyć, że również czerwony gbur wie, kogo schwytał.

– To, co robicie, jest nielegalne! – krzyczy do żołnierzy buszujących w jej starhopperze. – To mój statek!

– Już nie – oświadcza szturmowiec w czerwieni. – Przeszukać go i rozebrać droida na części, a następnie zgłosić się na swoje stanowiska. Przeprowadzę przesłuchanie osobiście.

– Osobiście, hę? – parska Vi.

Czerwony obraca ją gwałtownie i wbija jej lufę blastera w kręgosłup, co jest w zasadzie miłą odmianą od wiercenia nią w brzuchu.

– Ruchy! Wiem, kim jesteś, szpiegu Ruchu Oporu, Vi Moradi. I wierz mi, z miłą chęcią zastrzeliłbym cię na miejscu.

– Nie wiem, o kim mówisz. – Vi robi dobrą minę do złej gry. – Jestem zwykłym kupcem i mojemu szefowi wcale się to nie spodoba…

– Nie, z pewnością jej się to nie spodoba.

Żołądek Vi skręca się w lodowaty węzeł. A więc on wie… Niemal czuje, jak drży mu palec na spuście. Tak bardzo chciałby go nacisnąć! Gdy ogląda się na niego przez ramię, po karku ściekają jej strużki potu. Miała nadzieję, że to zatrzymanie było przypadkowe – że Najwyższy Porządek postępuje po prostu zgodnie ze swoimi procedurami. Widzą statek tam, gdzie nie powinno go być, rekwirują go i pozbywają się pilota. Skoro jednak czerwony głąb zna jej nazwisko i orientuje się, dla kogo Vi pracuje… co jeszcze o niej wie?

Mężczyzna w czerwieni podnosi wzrok na pomieszczenia kontrolne – Vi ma wrażenie, że patrzy na nie dziwnie nerwowo. Gdy dźga ją blasterem w plecy, posłusznie rusza przed siebie.

– Szefowie potrafią być upierdliwi – mruczy pod nosem szturmowiec. – A teraz… ruchy.

Vi była szkolona, by w razie konieczności zapamiętywać wszystkie szczegóły otoczenia, jednak nawet ona nie jest w stanie nadążyć za licznymi zakrętami i zakamarkami, które odwiedzają podczas podróży przez trzewia potężnego gwiezdnego niszczyciela. Długie korytarze kończą się i przecinają ze sobą, a liczne przejazdy turbowindą w górę i w dół sprawiają, że nie potrafi zarejestrować w pamięci całej trasy, jaką pokonują. Oglądanie planów takiego okrętu to jedno, jednak przekonać się na własnej skórze, jakim ogromem środków dysponuje wróg… o, to zupełnie co innego. Gdy szturmowiec w czerwieni wprowadza ją do windy, zawsze staje przed panelem, żeby nie wiedziała, na który poziom jadą.

– Do mnie czy do ciebie? – podkpiwa Vi, licząc na to, że zdoła go nakłonić, by odstąpił na bok.

Jednak mężczyzna w czerwieni milczy, ani na chwilę nie przestając wbijać lufy blastera w jej ciało; towarzyszy mu równie milczący droid o kulistym korpusie. Kurtka Vi ma wszyte w newralgiczne miejsca elementy pancerza, aczkolwiek dziewczyna boleśnie zdaje sobie sprawę z tego, że to za mało, by powstrzymać strzał z bliska. Wie jednak, że gość jej nie zastrzeli. Mimo to musi udawać, że jest inaczej. Gdy powoli zaczyna opuszczać ręce, jej strażnik cmoka z dezaprobatą.

– Tsk! Ręce na głowę. Wiesz, jakie są zasady tej gry, szumowino.

Blaster wbija się w jej nerkę, a ręce Vi wędrują z powrotem w górę.

– Słuchaj – mówi. – Nie jestem żadną szumowiną. Nie wiem, za kogo mnie bierzesz, ale jestem po prostu zwykłym kupcem! Może i trochę na boku przemycam, ale – hej! Kto tego nie robi? A poza tym, czy to przypadkiem nie powinna być domena Nowej Republiki? A może cofnęłam się w czasie? Czy nie powinnam teraz tkwić w celi, żądając możliwości zobaczenia się z jakimś wymoczkowatym biurokratą w fikuśnym kapelusiku?

Drzwi windy otwierają się i czerwony szturmowiec wypycha ją na korytarz, przypominający podejrzanie fragment ponurych lochów. Jak dotąd nie spotkali po drodze nikogo. Vi poszłaby o zakład, że to w równej mierze zasługa jej strażnika, znającego zapewne plany statku i grafik załogi na pamięć, co jego droida, który od czasu do czasu wysuwa się na czoło ich małej procesji i sprawdza teren. Tutaj jednak… cóż, widać na pierwszy rzut oka, że nikt się tu nie zapuszcza. To znaczy, oprócz osób, które robią tu rzeczy, których nie powinny…

Światła są przygaszone i migocą, a z głębi dobiegają odgłosy kapania – może szwankuje system wentylacyjny? A to oznacza, że znaleźli się głęboko w bebechach gwiezdnego niszczyciela – na terenie, którego właściwie nikt nie monitoruje. To zaś niezbyt dobry prognostyk dla Vi. Nawet Najwyższy Porządek ma swoje zasady, a czerwony żołnierz wyraźnie je łamie. Jeżeli ją zabije, nie będzie musiał sobie nawet zawracać głowy raportem. Vi stanie się po prostu kolejnym śmieciem wrzuconym do spalarki.

Bosko. Ruch Oporu nie wie zbyt wiele o wrogu, któremu ma stawić czoło, zaś Nowa Republika nie uważa go za zagrożenie, co oznacza, że Vi nie została zapoznana z ich protokołem operacyjnym. Właściwie to kompletnie nie wie, czego się spodziewać. Została przeszkolona w technikach opierania się przesłuchaniu, jednak nie ma pojęcia, co może szykować dla niej ten czerwony szaleniec. Przechodzi ją zimny dreszcz. Możliwe, że się przeliczyła…

– Och, a więc przydzielili ci luksusowe apartamenty, panie Hamulec? – mówi, bo zawsze za dużo papla, gdy coś ją mocno martwi. – No, no, warunki pierwsza klasa! Czy mogę liczyć na śniadanie do łóżka?

Blaster wciąż wbija jej się w kręgosłup, a przewodnik wydaje instrukcje: skręć tu, skręć tam, jednak nie daje jej się sprowokować. Wreszcie wpisuje długi kod w panel kontrolny na ścianie i drzwi rozsuwają się – ze zdecydowanie większym trudem, niż można by się spodziewać po tak nowiutkim statku. W pomieszczeniu jest też chłodniej, niż być powinno; cuchnie tu wilgocią, metalem i… cóż, nie ma sensu się okłamywać: krwią. Kulisty droid wlatuje do środka jako pierwszy i wyłącza – jedna po drugiej – kamery. Vi przystaje w progu, jednak żołnierz wreszcie jej dotyka: popycha ją mocno obleczoną rękawicą dłonią – tak mocno, że Vi upada na kolana, wczepiając kurczowo palce w pordzewiałą kratownicę na podłodze.

– Wstawaj!

– Naprawdę wiesz, jak się obchodzić z dziewczyną…

Czerwony sięga do kołnierza jej kurtki i bezceremonialnym szarpnięciem podrywa ją z podłogi, obracając przy tym tak, że Vi wpada na ścianę. Czuje na plecach dotyk chłodnego metalu.

Pokój nie jest duży – góra trzy metry na cztery, jednak widać od razu, że służy tylko do jednej rzeczy, mianowicie prowadzenia przesłuchań. No, dwóch, jeśli liczyć tortury. Czy może nawet trzech, jeśli wziąć pod uwagę niechybne uśmiercanie, jakie czeka Vi, która nie zamierza czerwonemu bandziorowi zdradzić żadnych informacji na temat Ruchu Oporu. Jedyne wyposażenie to specjalny fotel do przesłuchań, prosty stół i dwa rozklekotane metalowe krzesła – w których podli, bezlitośni faceci mogą się zapewne rozsiąść z kubkiem kafu w dłoni i robić notatki, podczas gdy ich bezbronna ofiara wykrwawia się na śmierć.

– Mam nadzieję, że pościel jest czysta…?

Czerwony potrząsa głową, jakby go rozczarowała, a potem chwyta ją za poły kurtki i wlecze w stronę fotela do przesłuchań. Cóż, w zasadzie mebel jest fotelem tylko z nazwy, bo w ujęciu technicznym to raczej nosze: stojące na jednym końcu i uzbrojone w metalowe szczypce do przytrzymywania głowy, klatki piersiowej i nadgarstków ofiary, którą winduje się na metalową platformę. Podczas szkolenia Vi oglądała całe mnóstwo hologramów podobnych maszyn – od tych pochodzących z czasów inkwizycji Imperium, aż po bardziej skomplikowane nowoczesne sprzęty, produkowane obecnie dla Huttów i innych zbirów, którzy mają za dużo pieniędzy i chcą uzyskać informacje, nie brudząc sobie przy tym i tak już brudnych łap. Ten tutaj model, jak ze smutkiem zauważa Vi, jest wyposażony w system podtrzymywania życia i sondę mózgu, co oznacza, że jej gnębiciel może odpuścić sobie etap rozmowy i przejść od razu do wyłuskiwania informacji wprost z jej umysłu. Vi była szkolona do stawiania oporu sile pięści i broni, jednak nikt nie wynalazł jeszcze sposobu na sprzeciwianie się ingerencji w układ nerwowy.

Przez chwilę, pierwszy raz w życiu, rozważa na poważnie zgryzienie kapsułki z trucizną ukrytej w sztucznym zębie. Przesuwa po nim z namysłem językiem, podczas gdy szturmowiec w czerwieni zaciska metalowe okowy na jej ramionach i tułowiu.

Jeszcze nie pora na rozgryzienie pojemniczka, decyduje wreszcie. Wciąż jeszcze ma szansę na ucieczkę. Musi być jakiś sposób. To, czego się do tej pory dowiedziała, jest zbyt ważne, ma zbyt duże znaczenie dla Ruchu Oporu, by mogła się teraz poddać. Dzięki niej będą się lepiej orientować, komu przyjdzie im stawić czoła w tej wojnie: Vi zna dokładne liczby, technologię oraz podejście wroga. Jednak oznacza to również, że będzie musiała znaleźć sposób na wyjście z tego cało – zdrowa na ciele i umyśle. To z kolei oznacza, że musi porzucić rozmyślania o swoim własnym ciężkim położeniu, a zamiast tego skoncentrować się na przeciwniku i tym, co wytrąca go z równowagi.

Na szczęście wie o nim znacznie więcej, niż on o niej.

Przypiąwszy ją do fotela, czerwony sprawdza panel monitorowania oznak życia, przesuwając po nim palcem.

– Masz przyspieszone tętno – zauważa.

– Taa, hmm, jestem przypięta do krzesła do tortur, poplamionego czyjąś zaschniętą krwią. To chyba naturalna reakcja…

– Ukrywasz coś.

– Któż z nas nie ma czegoś do ukrycia?

Czerwony kiwa lekko głową, przyznając jej rację, a ona obserwuje, jak obchodzi pokój, upewniając się, że każda z dezaktywowanych przez droida kamer jest na pewno wyłączona, podobnie jak system łączności. Przynajmniej tak sądzi Vi. Droid złowieszczo lewituje w okolicach ramienia swego pana, podczas gdy on krąży powoli, jakby chciał wyraźnie dać jej do zrozumienia: to nie jest oficjalne przesłuchanie.

To wszystko dzieje się poza rejestrowanymi kanałami.

Nikt nie patrzy…

Nikt nie przeszkodzi w tym, co się tu wydarzy. Nie będzie ułaskawienia.

„Nie tak załatwia sprawy Najwyższy Porządek” – myśli z niepokojem Vi, mówi zaś:

– A więc to sprawa osobista…

– Zobaczymy. W zasadzie to wszystko zależy od ciebie. Możemy załatwić to szybko… albo długo i boleśnie.

Vi skręca się i wije, badając moc więżących ją kajdan.

– O, tak. Puszczenie mnie wolno naprawdę załatwiłoby wszystko bardzo szybko – zapewnia go. – Poza tym możesz sondować mnie, jak tylko zechcesz, ale naprawdę nie znajdziesz nic przydatnego. No, dalej, twoi ludzie mogą sobie rozebrać mój statek na części, rozmontować mojego droida, spruć mój sweter. Grzeb w moim mózgu cały dzień. Za kogokolwiek mnie bierzesz, jesteś w błędzie. Nie jestem nikim ważnym. Tylko tędy przelatywałam…

Czerwony staje przed nią w rozkroku, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Blaster wisi u jego boku, spoczywa na lśniącej krwawym blaskiem zbroi. Szturmowiec opuszcza rękę w szkarłatnej rękawicy i postukuje w niego palcami, jakby chcąc jej przypomnieć: są tu tylko we dwójkę, plus jego droid. Wszystko może się wydarzyć…

– Jesteś Vi Moradi, alias Szpak, znana szpieg Ruchu Oporu. I masz informacje, których potrzebuję.

– A ty jesteś chodzącym Wielkim Czerwonym Guzikiem – drażni się z nim Vi. – Co się stanie, kiedy dźgnę cię w napierśnik? Zapali się gdzieś światło? Coś coś wybuchnie?

– A więc nie zaprzeczasz?

Gdyby nie przypięcie do fotela, wzruszyłaby ramionami.

– To ty bawisz się w oprawcę, a więc ty decydujesz, co jest prawdą, a co nie – mówi tylko.

– Byłaś na Parnassosie.

Vi jest zbyt dobrze wyszkolona, by nie powstrzymać szerokiego uśmiechu cisnącego jej się na usta.

– Och, czyżby? A co takiego ważnego jest na Parnassosie?

Czerwony mierzy ją w milczeniu wzrokiem przez długą chwilę.

– Nic – mówi wreszcie. – I właśnie o to chodzi. A teraz powiedz mi, co wiesz o kapitan Phasmie.Rozdział trzeci Na pokładzie „Absolution”

Vi Moradi jest dobra w tym, co robi, więc przechyla głowę na ramię i ściąga z namysłem brwi.

– O kim?

Jej prześladowca obchodzi ją tylko w milczeniu i manipuluje przy kontrolkach fotela. Vi czuje, jak coś nasuwa jej się na głowę, ocierając lekko o czubki uszu. Już, już ma powiedzieć coś złośliwego, gdy jej ciało przeszywa lekki impuls elektryczny, jeżąc na nim wszystkie włoski. Zamiast jednak rozproszyć się i zniknąć bez śladu, przebiega w dół jej kręgosłupa, paląc jej nerwy żywym ogniem; boleśnie razi palce u rąk i nóg. Vi zaciska mimowolnie szczęki i przez dobrą chwilę nie jest w stanie ich rozewrzeć.

– To nie jest maksymalna moc – informuje ją jej oprawca, stając z nią znów twarzą w twarz. – Zaledwie początek skali. Daję ci tylko przedsmak. – W wielkich, obleczonych rękawicami dłoniach trzyma pilota; Vi nie widzi umieszczonych na nim kontrolek – jednak wcale jej nie obchodzi, co na nim jest. Ból łatwiej znieść, gdy nie wiadomo, czego się spodziewać.

– Trochę załaskotało – cedzi bełkotliwie przez zesztywniałe, wciąż na wpół zaciśnięte szczęki.

Czerwony podkręca moc i wszystkie mięśnie w ciele Vi napinają się. Ma wrażenie, że kości stają jej w ogniu. Oczy uciekają jej w głąb czaszki i nagle staje przed nimi cała mała galaktyka eksplodujących gwiazd, w żaden sposób nie przypominająca pokrzepiającego komfortu nadprzestrzeni.

Gdy impuls się rozprasza, Vi podnosi głowę, żeby spojrzeć na swojego kata; mięśnie szczęk drżą jej z wysiłku, kiedy próbuje je rozewrzeć. Wydaje jej się, że w miejscu, w którym jej czoła dotyka metalowa opaska, jest ono poparzone. Z jej zaciśniętych warg z trudem płyną słowa: jedno po drugim, podczas gdy wrażenie kontroli nad własnym ciałem i czucie wracają nieskończenie powoli:

– Nic… nie wiem. O… niczym.

Jej oprawca w milczeniu podkręca znów moc i jej ciało przeszywa kolejny impuls. Vi nie ma pojęcia, jak długo może jeszcze zwiększać siłę rażenia, nim dawki energii zaczną siać prawdziwe, długotrwałe spustoszenie w jej ciele. Kolejny impuls jest naprawdę mocny i dziewczyna może tylko starać się go przetrzymać. Gwiazdy, gorąco, pieczenie, drżenie, ból w szczęce i za oczami. Gdy wzrok jej wraca, patrzy na swojego prześladowcę spod wpółprzymkniętych powiek. Chociaż szturmowiec sili się na spokój, pod jego cienką warstewką da się wyczuć jakąś desperację. Nie wygląda na kogoś, kto na co dzień zajmuje się przesłuchiwaniem więźniów, jakby nie robił tego często. Może nawet nigdy wcześniej, kto wie? Nie wypróbował jeszcze sondy mózgu, ale jeśli jego droid został zaprogramowany do prowadzenia przesłuchań, nie ma szans, żeby sobie to odpuścił.

Vi orientuje się, że za czasów Imperium Imperialne Biuro Bezpieczeństwa było w stanie wyciągnąć wszystko z każdego, kto nie szkolił się we władaniu Mocą. Ale ten tutaj…? Wygląda, jakby zupełnie nie wiedział, co robi. A to oznacza, że może ją zabić, zanim jeszcze zorientuje się, że jego ofiara umiera.

– Powiedz mi, co wiesz o kapitan Phasmie! – warczy znowu. – Wiem, że byłaś na Parnassosie, a ona właśnie stamtąd pochodzi! Wiem też, że zostałaś tam wysłana, żeby zgromadzić informacje na jej temat. A teraz chcę, żebyś udzieliła mi wszelkich informacji, jakie pozyskałaś na jej temat. Zacznij więc lepiej gadać!

Błąd, wrzeszczenie na nią nie może jej złamać, zwłaszcza teraz, gdy dziewczyna w końcu wie, czego on od niej chce jej oprawca. Musi mu coś powiedzieć, dać pozór informacji – inaczej naprawdę ją złamie, i to szybko.

Dwa impulsy później czerwony żołnierz chwyta ją za włosy, aby poderwać zwisającą bezwładnie głowę. Vi pluje mu krwią z przygryzionego języka na buty i wpatruje się w plamę na nieskazitelnym plastoidzie. Krew i but mają różne odcienie czerwieni, wbrew pobożnemu życzeniu Brendola Huxa, by było inaczej.

– Phasma – cedzi ostrzegawczo szturmowiec. – Opowiedz mi o niej… inaczej za chwilę będzie znacznie gorzej.

Vi patrzy na niego – jego obraz jawi jej się jak przez czerwoną mgiełkę. Faluje, a jej kołuje się w głowie, jakby była pijana w sztok. Może jednak to wgryzające się w mózg cholerstwo działa? A może po prostu natężenie bólu jest już tak wysokie, że nie trzeba wcale ostatnich cudów techniki, by ją złamać…?

– Chcesz się dowiedzieć czegoś o Phasmie? – parska. – A więc dobrze, opowiem ci o Phasmie. Czego ja o niej nie słyszałam. Tyle historii…

Jej prześladowca siada na jednym z metalowych krzeseł, krzyżując ręce na piersi.

– A więc opowiedz mi jedną, a potem zobaczymy.

Vi uśmiecha się pod nosem.

– W porządku. Jedna historia. Powtórzę ci ją dokładnie tak, jak usłyszałam od kobiety imieniem Siv. Niezbyt jasno mi się teraz myśli, ale pamięć mam bardzo dobrą. Właśnie dlatego jestem takim dobrym szpiegiem.

Czerwony szturmowiec odkłada pilota mocy na stół.

A Vi zaczyna swoją opowieść.Rozdział czwarty Na Parnassosie, 12 lat wcześniej

Historia zaczyna się od nastolatki imieniem Siv. Siv należała do grupy luźno ze sobą spokrewnionych osób, zamieszkujących na Parnassosie rejon zwany Scyre. Chociaż lud Scyre wiedział, że ich planeta była niegdyś tętniącym życiem, zaawansowanym technologicznie miejscem, wiedzieli również, że spotkała ją ogromna tragedia, wielki kataklizm, który pozostawił po sobie spustoszenie na niespotykaną skalę. Z jednej strony Scyre zawłaszczało stopniowo morze, z drugiej zaś niezbadane pustkowia, punktowane wznoszącymi się wysoko skalistymi iglicami. Zarówno Siv, jak i jej lud znali jedynie skałę, zaś żywność i woda były tu towarem deficytowym. Żywili się głównie suszoną morską roślinnością i słonymi, żylastymi stworzeniami, wyławianymi z kałuż pozostawianych przez przypływ, a także padliną znajdowaną na skałach oraz – od czasu do czasu – skrzeczącymi ptakami, które sprytnie ukrywały przed ludzkim wzrokiem swoje gniazda i jaja. Raz na jakiś czas morze wyrzucało na czarne wyboiste klify szczątki cywilizacji – a to stary datapad, a to kawałek recyklosiatki, które Scyreanie skrzętnie gromadzili. Utracili jednak zdolność czytania, więc mogli tylko hołubić darowane im przez morze prezenty i liczyć na to, że pewnego dnia osiągną spokój i wygody znane ich przodkom.

Siv twierdziła, że ich największym skarbem była starożytna świątynia – Nautilus, niegdyś sucha i bezpieczna, teraz przez większość czasu zalana przez morze. Co kilka dni przypływ cofał się, a wówczas lud Scyre znajdował w jaskini schronienie, odpoczywając, dopełniając rytuałów i dbając o swoją kolekcję skarbów, utworzoną z zepsutych urządzeń, broni i ludzkich szczątków, z najwyższą ostrożnością złożonych w ukrytych tunelach. Nautilus był przyczyną, dla której lud Scyre tak zaciekle bronił swojego terytorium przed okrutnym morzem oraz rywalizującymi klanami. Na tym groźnym świecie Nautilus był ich bezpieczną przystanią. Jednak nagle, pewnej nocy, wydarzyło się coś strasznego.

Zaczęło się od krzyku, który zbudził Siv: natychmiast czujną, zwartą i gotową do walki. Była wówczas młoda, miała jakieś szesnaście lat, jednak cieszyła się już opinią zabójczo groźnej wojowniczki. Skoczyła na równe nogi z ostrzem w dłoni; jej oczy błyskawicznie przystosowały się do ciemności i omiotła okolicę wzrokiem, w poszukiwaniu zagrożenia. Cały jej klan spał spokojnie na siennikach wokół ogniska rozpalonego na środku jaskini, tuż pod otworem w jej suficie, Jako osoba młoda, zdrowa i w pełni sił Siv spała z dala od ciepła i światła ogniska, jednak bez trudu namierzyła źródło hałasu: najbliżej ognia leżał ich przywódca, Egil. Z trudem łapał oddech, a nad siwiejącym mężczyzną pochylał się młodszy od niego członek klanu imieniem Porr. Jego ostrze ociekało krwią, a dookoła stali jego uzbrojeni po zęby koleżkowie, złowieszczo uśmiechnięci.

– Egil nie żyje! – zakrzyknął Porr, potrząsając ostrzem: paskudnym nożem wykonanym z pordzewiałej piły. – Był zbyt stary, by rządzić. Z dnia na dzień stawał się coraz wolniejszy. Od teraz ja będę wam przewodził. Siv, przynieś detraksor i wyekstrahuj go, tak aby nawet po śmierci strzegł naszego ludu.

Siv spojrzała na torbę, którą zawsze ze sobą nosiła, a potem rozejrzała się dookoła, aby sprawdzić, jak reszta klanu zareagowała na nagłą zmianę władzy. Natychmiast zorientowała się w sytuacji: zobaczyła, że jej przyjaciele potrzebują nieco czasu.

– Egil wcale nie jest martwy – oświadczyła. – Mogę użyć detraksora tylko wówczas, gdy nie ma już nadziei. Wiesz o tym równie dobrze, jak ja.

– Ale wkrótce będzie – zapewnił ją Porr. – Chodź tutaj i wszystko przygotuj. A najlepiej naucz mnie, jak to robić. Jako nowy przywódca sam zajmę się odprawianiem rytuału.

Na dźwięk jego słów Siv sięgnęła po drugie ostrze i przykucnęła. Nie była zbyt postawna, jednak słynęła z tego, że umie robić dobry użytek ze swoich dwóch kos, wykonanych ze starych, wyostrzonych narzędzi rolniczych. Wypolerowane srebrne ostrze zamigotało w nikłym blasku ognia, a Siv obnażyła zęby.

– Detraksja to święty rytuał, którego tajniki przekazała mi moja matka, tak jak ja zdradzę je kiedyś mojej córce – wycedziła. – Nie możesz ot tak używać maszyn na ciele zmarłych. Musisz o nie dbać, oliwić je i odprawiać odpowiednie modły, gdy ekstrahujesz esencję i przygotowujesz balsam wyroczni. Bez detraksora, bez balsamu, który chroni naszą skórę i goi nasze rany, nasz klan zginie. Dobry przywódca powinien to rozumieć.

Porr uśmiechnął się drapieżnie i zrobił krok w jej stronę. Zawsze był z niego gbur i prostak, a Siv wolałaby umrzeć, niż oddać mu detraksory. Na szczęście nie musiała wybierać. Plan, który na jej oczach zaczęli realizować jej współplemieńcy, wszedł w kolejną fazę: z tłumu wystąpił młody człowiek imieniem Keldo, mówiąc:

– Porr, nie tak postępujemy. Zabójstwo przywódcy jest niedopuszczalne. Chyba że obie strony zgodzą się wcześniej stoczyć walkę.

Wszyscy zwrócili się w jego stronę. Większość z członków klanu już wstała, jednak Keldo wciąż pozostawał na ziemi: jako dziecko stracił dolną część jednej z nóg, jednak był wystarczająco twardy, by przetrwać w Scyre. Słynął też ze swoich mądrych rad i trafionych pomysłów.

Porr roześmiał się jednak tylko szyderczo.

– Och, a kto mnie powstrzyma? Ty?

Ciszę, jaka zapadła po jego słowach, przerwał nagle dźwięczny głos, który odbił się echem od ścian Nautilusa – nie należał jednak do Kelda.

– Ja cię powstrzymam.

Z tłumu wyszła wysoka postać w pełnym rynsztunku bojowym, stając przed uzurpatorem-mordercą: siostra Kelda, Phasma.

Mierząca ponad dwa metry wzrostu Phasma zdecydowanie zwracała na siebie uwagę. Twarz przesłaniała jej maska wojenna: krwistoczerwona, z utwardzonej skóry foki, wymalowana w czarne wzory i okolona zdobycznymi piórami i strzępami futer. Otwory na oczy przesłaniała siatka o drobnych oczkach, wydobyta z wraku, zaś całość sprawiała, że Phasma bardziej niż człowiekiem jawiła się potworem żywcem wziętym z sennych koszmarów. Jej rękawice i buty wieńczył rząd szponów do wspinaczki po skałach i iglicach oraz walki z członkami wrogich klanów. Teraz zaś Phasma stała przed Porrem, okutana w ciężkie skóry, z twarzą przesłoniętą maską i uzbrojona w kolce, podczas gdy jej przeciwnik miał na sobie tylko strój do spania.

Zdrajca zaplanował swój zamach, wybierając chwilę, w której Phasma będzie poza jaskinią na warcie, jednak popełnił fatalny błąd. Przy niej wydawał się żałośnie mały i słaby.

– Nie wtrącaj się, Phasmo – warknął. – Twój brat niewiele znaczy w naszym klanie i doskonale o tym wiesz. Teraz, gdy będę rządził, uczynię cię moją prawą ręką… jednak musisz się najpierw przede mną ukorzyć.

Phasma pokręciła głową.

– Nigdy nie będziesz moim przywódcą.

Jakby na poparcie jej słów dołączyła do niej grupa wojowników. Nawet w strojach nocnych mieli nad Porrem zabójczą przewagę. Ci młodzi ludzie byli lojalni wobec Phasmy i gotowi wymierzyć sprawiedliwość wedle jej życzenia – wystarczyłoby jedno jej słowo.

Siv popchnęła torbę z detraksorem w stronę Kelda, wiedząc, że w jego rękach ten ważny sprzęt będzie bezpieczny, i także dołączyła do grupy. Gdy zajęła pozycję, blask ognia zamigotał na jej ciemnej skórze; Siv ucieszyła się, że związała wcześniej długie dredy kawałkiem rzemienia – dzięki temu będzie jej łatwiej walczyć.

Najbliżej niej stał Torben, śniadoskóry mężczyzna o szopie brązowych włosów, gęstej brodzie i jasnozielonych oczach, dobroduszny i zawsze uśmiechnięty, nawet ze swoją najeżoną kolcami pałką w ręku i wielkim toporem, najwyższy i najbardziej barczysty spośród ludu Scyre, zawsze gotów do walki. Obok niego czekał w gotowości Carr, tyczkowaty, wyszczekany młokos o złocistej skórze, spalonych słońcem włosach i twarzy usianej piegami. Carr doskonale rzucał ostrzami do celu i sypał żartami jak z rękawa, jednak w tej chwili miał poważną minę. Trzymał w dłoniach dwa ostrza i lustrował czujnie pomieszczenie w poszukiwaniu osób zdradzających choćby ślad chęci sprzeciwienia się Phasmie.

Po drugiej stronie Siv miała Gostę, zwinną i szybką jak wiatr dziewczynę, zdolną w mgnieniu oka przyskoczyć do delikwenta, wypatroszyć go jednym ruchem i umknąć na bezpieczny dystans, nim jeszcze ofiara zaczęła upadać na ziemię. Przysadzista, ale o węźlastym, umięśnionym ciele, o jasnobrązowej skórze i kręconych czarnych włosach, była tylko o kilka lat młodsza od Phasmy, na którą patrzyła z niemal nabożnym podziwem.

– Nie mogę się doczekać, aż będę mogła zanurzyć swoje ostrze we wnętrznościach pachołów Porra – wymruczała teraz pod nosem.

Była jedyną dziewczyną w wieku Siv: dopiero co stała się kobietą i Siv widziała, jak Porr i jego ludzie patrzą na nią w sposób, na który Egil powinien zwrócić uwagę. I chociaż nienawidziła Porra, wiedziała, że w jednym ma rację: Egil był zbyt stary i słaby, by dalej im przewodzić. Nie, żeby zasługiwał na taką śmierć: wykrwawienie się na kamiennej podłodze Nautilusa… Niewielu spośród Scyrean dożywało trzydziestu pięciu lat, zaś Egil musiał już mieć dobrze ponad czterdzieści. Stawał się coraz bardziej nieporadny i wszyscy o tym wiedzieli.

Pozostali, bezbronni członkowie klanu wycofali się pod ściany jaskini. Tak właśnie wyglądało życie w Scyre. Jeśli nie umiałeś walczyć, szybko znajdowałeś inny sposób na wspieranie grupy: zdobywając jedzenie, wodę czy ubranie, i uczyłeś się schodzić z drogi walczącym – inaczej ginąłeś na miejscu.

Porr i Phasma zaczęli okrążać się nawzajem, otoczeni przez rozproszonych wojowników, z bronią w pogotowiu. Porr zaatakował pierwszy, zamachnął się na Phasmę długim ostrzem, w drugiej ręce trzymając sztylet. Może i dziewczyna była wyższa od niego i miała na sobie strój bojowy, jednak on był od niej starszy, mocniej umięśniony… i bardziej zdesperowany.

Phasma sparowała cios, przyjmując go na włócznię – prostą broń, wykonaną z kawałka metalu o zaostrzonym szpicu. Siv śledziła przebieg walki, lecz nie spuszczała z oczu popleczników Porra – ani tak twardych, ani tak dobrze wyszkolonych jak ich przywódca. Phasma osobiście trenowała swoich wojowników, codziennie z nimi walcząc, zachęcając do zaznajamiania się z liczną bronią i nieustannego zachowywania czujności. Słuchali jej i wypełniali jej rozkazy nie dlatego, że ich o to prosiła, ale dlatego, że emanowała jakimś niezwykłym magnetyzmem, charyzmą i odwagą, która do nich przemawiała. Porr wymagał od swoich zwolenników jedynie uwagi i pochlebstw, więc ci trzymali się na uboczu, czekając na jego znak, zamiast dołączyć do walki i przechylić szalę zwycięstwa na jego stronę.

Porr był szybki i świetnie władał swoimi ostrzami: zamarkował szerokie cięcie z prawej, wyprowadzając jednocześnie odwrócony cios lewą ręką… jednak Phasma znała jego taktykę – trenowała z nim wiele lat pod okiem Egila. Wszyscy obecni w Nautilusie obserwowali w napięciu pojedynek Porra i Phasmy, śledząc z zapartym tchem każde ich posunięcie, każdy cios wymieniany przy akompaniamencie sapnięć i stęknięć. Życie na Parnassosie nie było łatwe, zaś większość walk toczono podczas starć z członkami rywalizujących gangów, gdy nawet ci, którzy nie umieli walczyć, byli zmuszeni chwycić za broń, aby bronić ziemi. Bardzo rzadko zdarzało się, by dwóch wojowników walczyło jeden na jednego – szczególnie gdy nie była to sprawa życia i śmierci klanu.

Siv opowiadała, że był to piękny widok; cudownie było patrzeć, z jaką łatwością Phasma odpierała ataki Porra. Siv szybko zorientowała się jednak, że chociaż kobieta mogłaby z łatwością go obezwładnić i pokonać, wstrzymywała się… i wówczas przekonała się dlaczego.

Porr krzyknął i upadł na ziemię – jednak to nie ostrze Phasmy go ugodziło.

To był Keldo. Podczas gdy wszyscy wpatrywali się w twarz Porra, maskę Phasmy i błyskającą w ich rękach broń, Keldo podpełzł do tego pierwszego z nożem w dłoni i przeciął mu ścięgna na wysokości kostek, skutecznie go okulawiając.

Nim, Porr zorientował się, co się stało, Keldo wycofał się poza jego zasięg, zaś Phasma wycelowała grot swojej włóczni w gardło przeciwnika.

– Złamałeś najświętsze z naszych praw – powiedział Keldo. – Nie podnosimy ręki na siebie nawzajem – i musisz zostać za to ukarany. Możesz służyć Scyre swoimi rękami i umysłem – tak jak ja. Możesz też przysłużyć mu się, zapewniając naszemu ludowi ochronę swoją esencją. Co wybierasz?

Porr dyszał teraz, z szeroko otwartymi oczami próbował wstać, jednak bezskutecznie.

– Walczcie, durnie! – wrzasnął do swoich wojowników. – Nie pozwólcie im wygrać!

Jednak jego poplecznicy zostali już otoczeni przez wojowników Phasmy, trzymających w dłoniach ostrza – i nie mogli w żaden sposób pomóc swojemu przyjacielowi.

– Słyszałeś, co powiedział Keldo – odezwała się Phasma. – Wybieraj.

– Nie zmusisz mnie do tego! – wybełkotał Porr, a głośny śmiech wojowników Phasmy odbił się echem od ścian jaskini.

– Och, ależ zrobi to, jeśli tylko zechce! – zapewnił go Carr. – Jednego możesz być pewien: nie spodoba ci się to.

– Pomogę… – uderzył w inny ton Porr. – Tylko… proszę, nie zabijajcie mnie. Sprowadźcie uzdrowiciela. To można wyleczyć…

Keldo pokręcił smutno głową. Jako jedyny pozostawał teraz na ziemi, na poziomie Porra, jednak podczas gdy brat Phasmy emanował siłą, pewnością siebie i godnością, Porr drżał, krwawił i bełkotał. Keldo był tylko o rok starszy od Phasmy, jednak Siv nie miała żadnych wątpliwości co do tego, że będzie z niego świetny przywódca.

– Przyjmujemy twoją kapitulację, jednak musisz wiedzieć, że takich ran nie da się wyleczyć – odparł Keldo. – Od teraz obejmujemy rządy wraz z Phasmą. A ty musisz znaleźć sposób na to, by okazać się pożytecznym dla naszej społeczności. Każdy, kto chciałby się nam przeciwstawić, może teraz wystąpić – i spotka go taki sam los jak Porra. To znaczy: zostanie potraktowany sprawiedliwie i zgodnie z prawem.

Pozbywszy się zagrożenia ze strony Porra, Phasma zwróciła się w stronę ludu Scyre, zgromadzonego pod ścianami jaskini. Nawet pomimo maski przesłaniającej jej twarz, każdy miał wrażenie, że patrzy mu głęboko w oczy, z włócznią wycelowaną w jego serce.

– A więc od teraz to my jesteśmy Scyre – ogłosił Keldo.

– Scyre! Scyre! Scyre! – zaczęli skandować zgromadzeni: początkowo szeptem, który stopniowo nabierał mocy, aby przerodzić się w gromki ryk.

Phasma skupiła teraz uwagę na swoich wojownikach: skinęła im głową, dając im do zrozumienia, że jest zadowolona z tego, jak sobie poradzili.

– Siv, detraksory – mruknęła pod nosem.

Siv podniosła torbę z miejsca, w którym zostawił ją Keldo i ruszyła do ciała Egila. Nawet martwy, każdy członek klanu w jakiś sposób służył swojemu ludowi.

– Dziękujemy ci za twą służbę, Egilu – powiedziała. – Twoje dziś zapewni przyszłość mojemu ludowi. Ciało w ciało, proch w proch. – Odmówiwszy modlitwę, wyjęła z torby maszynerię: zbiornik, rury i smukły syfon były już gotowe, podobnie jak świeży bukłak. Spłyną do niego odżywcze składniki ekstrahowane z ciała Egila, bez których lud Scyre stałby się słaby i chory. Siv używała tej esencji do sporządzania mazistej substancji zwanej balsamem wyroczni, mającej wiele zastosowań. Nałożony na skórę balsam dawał ochronę przed deszczem, słońcem i wieloma chorobami. Pozyskiwano także z niego maść gojącą rany. Dla Siv w tym procesie nie było nic zdrożnego, barbarzyńskiego czy dziwacznego: to była procedura o randze religijnego obrządku i dziewczyna wiedziała, że pewnego dnia przyjdzie jej kolej, aby w ten sposób przysłużyć się własnemu ludowi. Egil odszedł. Siwiejący przywódca, którego niegdyś tak podziwiała, wyzionął ducha podczas walki.

Gdy detraksor zrobił, co do niego należało, Siv wstała i ostrożnie zaniosła bukłak Phasmie, trzymającej brata za rękę. Wręczyła go Keldowi, kłaniając się lekko, a on przyjął go i uniósł wysoko.

– Za Scyre! – krzyknął, a zgromadzeni zawiwatowali.

Scyreanie mieli nowych przywódców, którzy – chociaż tak młodzi, byli silni.

Mimo to nie znali wówczas tak naprawdę Phasmy. Jeszcze nie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: