Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Święto świateł - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 listopada 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Święto świateł - ebook

W jednym z warszawskich apartamentów zostają znalezione zwłoki czterech mężczyzn. Okoliczności ich śmierci są niejasne. Wszystko wskazuje na to, że zmarli w trudny do wyjaśnienia sposób podczas gry w go – najstarszej i najtrudniejszej gry strategicznej. Na prośbę nadkomisarza Artura Śmigielskiego sprawę otrzymuje niepokorna i porywcza czarnoskóra policjantka, Eliza Dukoto. Razem szybko odkrywają, że ofiary zostały uśmiercone w identyczny sposób, w jaki sto pięćdziesiąt lat wcześniej zginął najwybitniejszy gracz w go – Shūsaku Honʼinbō.
Czy to robota szaleńca? A może mord rytualny? Policjantom z pomocą przychodzi Hubert Wanat, błyskotliwy historyk i badacz go. Skomplikowana sieć pułapek, kłamstw i fałszywych tropów prowadzi do przerażającej prawdy!

Krzysztof Kotowski – bestsellerowy pisarz, dziennikarz i psycholog. Pracował Radiu ESKA. W TVP był m.in. wydawcą, producentem i prowadzącym programu „Kawa czy Herbata”. Jest autorem kryminałów i tzw. thrillerów hipotetycznych. Uznanie przyniosła mu seria powieści o dziennikarzu Adamie Kniewiczu („Zygzak”, „Japońskie cięcie”, „Marika”, „Serwal”, „Obława”). W 2008 roku ukazał się „Kapłan”, który szybko stał się bestsellerem, a w 2010 jego kontynuacja „Modlitwa do Boga Złego”. 
W 2011 roku nakładem Prószyński i S-ka ukazała się powieść „Krew na placu Lalek”.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7961-562-9
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Go – najstarsza i, jak się uważa, najtrudniejsza strategiczna gra planszowa w historii, wielokrotnie przewyższająca stopniem skomplikowania znacznie młodsze szachy. Za twórcę podstaw Go1 uważany jest chiński cesarz Yao żyjący w latach 2357–2255 p.n.e.

1 Go jako nazwa gry powinna być według prawideł ortografii polskiej pisana małą literą. Jednak ze względu na wyjątkową jej rolę w treści tej książki oraz ze względu na identyczność nazwy gry z polskim zaimkiem autor oraz redakcja zdecydowali się na wprowadzenie pisowni głównego bohatera powieści wielką literą – Go.

Torajirō Kuwabara, znany jako Shūsaku Hon'inbō (1829–1862) – japoński mistrz Go, uważany za najwybitniejszego w liczącej ponad 4300 lat historii tej gry. Nigdy nie przegrał żadnej oficjalnej partii z żadnym przeciwnikiem; umarł w 33. roku życia jako jedyny niepokonany goista wszech czasów.

Diwali (Dipawali), Festiwal Świateł, częściej nazywany Świętem Świateł – jedno z najważniejszych w świecie hinduistycznym świąt na cześć bogini Lakszmi oraz zwycięstwa światła nad ciemnością, zwycięstwa sił pokoju i szczęścia nad siłą zła…

Pierwszy dzień Diwali –

Czcimy kruka i karmimy go jako posłańca Fortuny oraz dobrych wieści…

Drugi dzień Diwali –

Czcimy psa – największego przyjaciela człowieka, dajemy mu najlepsze jedzenie…

Trzeci i czwarty dzień Diwali –

Czcimy krowę jako wcielenie Lakszmi – bogini dobroci, zdrowia i szczęścia. Nacieramy jej rogi oraz kopyta świętymi olejkami. Malujemy na czerwono i żółto jej ciało. Przechodzimy pod jej brzuchem, by oddać cześć jako matce…

Piąty dzień Diwali –

siostry czczą swoich braci, a bracia – swoje siostry, obdarowując ich wszystkim, co jest im najdroższe…

Z Księgi Diwali Ajai BhattaraiegoWieczór na wzgórzu Kiku,

Japonia, jesień roku 1862

Strach na wróble ze wzgórza Kiku wyglądał jak nietutejszy. Niezwykłe, że od lat nikt już nie chciał go naprawiać ani nawet rozebrać z łachmanów czy prawą rękę – złamaną którejś nocy z samotności, a może po prostu przez zbyt silny wiatr od strony Edo – wyleczyć klejem ryżowym albo chociaż sznurkiem. Strachy na wróble zwykle żyją krótko, rzadko który umie przetrwać zimę. Ale ten ze wzgórza Kiku – choć od lat niepotrzebny nikomu, bo i pilnować nie ma czego, a ptaki jakoś latać tu już nie chciały nawet w czas kwitnących wiśni – upaść nie potrafił od czasu tak dawnego, że uwierzyć było trudno każdemu, kto z rzadka tędy przechodził.

Pan Tashiro Shŏi którejś wiosny, trudno powiedzieć, kiedy dokładnie, ale raczej niedługo przed swoim odejściem z powodu pylnej grypy, sklecił stracha ze wzgórza Kiku. Rano, zadowolony, garbatym krokiem zatargał drewniaka w miejsce najbardziej widoczne, wbił mocno i głęboko w ziemię, starannie osadził, a nawet pozostał z godzinę, by popatrzeć na swoje dzieło i pooddychać dopiero co wzeszłym słońcem. Wzgórze było pokryte wówczas pszenicznym polem pana Shŏi. Niewielkim i niezbyt dorodnym, ale wiek pana Shŏi nie pozwalał już na większy wysiłek, a jedyna bliska dusza – pani Kinuko, córka i wierna towarzyszka – zgodnie z życzeniem właściciela pola nie zajmowała się nim. Sędziwy pan Tashiro Shŏi nie był rolnikiem. Kim był kiedyś – nie wiedział nikt, ale teraz starzec cieszył się szacunkiem dalekich sąsiadów jako mistrz rzemiosła, spod którego ręki wychodziły najwspanialsze skrzynie znane nawet w Edo. W stojącej w północnym rogu skromnej chaty jednej ze skrzyń, nigdy nieotwieranej przy gościach ani nawet w obecności córki, spoczywały podobno dwa miecze – długi katana i krótki wakizashi. W skrzyni, jak wieść niosła, zamknięto także kamizelkę kamishimo z kamonem oraz spodnie hakama. Także tu ukryto ponoć kilkadziesiąt krótkich wierszy na cześć przyrody, które w czasach dawniejszych wyszły spod ręki gospodarza. Ale tego wszystkiego nie można było być pewnym, bo krótko po śmierci pana Shŏi pani Kinuko opuściła dom, by udać się w stronę Edo. Wówczas skrzynia z północnego rogu chaty zniknęła na zawsze. Nikt w okolicy jej nigdy już nie zobaczył. Chata zadziwiająco szybko zmarniała i obróciła się w ruinę, ale strach na wróble wciąż tkwił na posterunku; ze złamaną ręką, zerwanym nakryciem głowy, przechylony trochę na lewo jak kaleki szkielet na cichym pustkowiu – trochę żałosny, ale też i kusząco zagadkowy.

Na wzgórzu Kiku nie było już śladu po dawnej pszenicy. Tego dnia, kiedy pojawili się tu dwaj wędrowcy z południa, wokół stracha ze złamaną ręką rosły już tylko żółtozielone trawy, gdzieniegdzie wybrzuszone kępami hakone.

– Odpocznijmy chwilę – powiedział spokojnie wędrowiec nieco szczuplejszy, dostojniej ubrany i trochę wyższy od swego towarzysza.

– Jak sobie życzysz, Torajirō – odparł ten drugi, kończąc odpowiedź krótkim ukłonem, po czym usiadł na trawie.

Obaj byli jeszcze młodzi, z wyglądu liczący sobie nie więcej niż trzydzieści lat. Nie mieli koni, a tym bardziej wozu, nie mieli też bagaży, z wyjątkiem dwóch niewielkich skórzanych sakw najpewniej z żywnością.

Torajirō odpoczywał na stojąco. Zdjął tylko z ramienia swoją sakwę i położył ją na trawie. Od dłuższego czasu uważnie przyglądał się strachowi na wróble.

– Nie mogę już dłużej uciekać, Meiji – odezwał się wreszcie cicho.

Towarzysz Torajirō drgnął. Przez chwilę nic nie mówił, tylko dotykał lekko dłonią trawy.

– Zostało nam zaledwie pół dnia do Chofudō – rzekł wreszcie przyciszonym głosem. – Tam zdołam nas ukryć. Odpocznij i nie trać sił na takie myśli!

– Nie rozumiesz, mój wierny przyjacielu. Sił w nogach mi nie brak. Nie dlatego teraz chcę odpocząć. To miejsce wydało mi się po prostu idealne do medytacji nad tym, co przed nami.

Torajirō nie spuszczał wzroku ze stracha na wróble.

– Dobrze wiesz, Meiji, że wszystko, czym jestem i kim jestem, to ta gra – kontynuował spokojnie. – Ale nie umiem walczyć tak jak oni. Nie potrafię wystarczająco sprawnie posługiwać się mieczem. Nasze ukrywanie się przed pogonią poniża mnie. Jak mam dalej żyć? Przecież to oczywiste, że nigdy nie zagram już żadnej partii pałacowej. Nigdy nie uda mi się stanąć przed szogunem naprzeciwko rodziny Gennan'inseki ani żadnej innej. Opuściłem moich uczniów, naraziłem mistrza Hon'inbō. Od wielu godzin mój umysł jest pogrążony w myślach, by teraz móc podjąć decyzję.

Meiji przymknął oczy, jakby zagłębił się w medytacji. Gdy wybrzmiały już słowa mistrza, znowu pozwolił sobie na dłuższe wsłuchiwanie się w cichy szelest hakone.

– Jestem sprawny w walce – rzekł teraz już głośniej niż uprzednio. – Umiem nas ukryć. Opiekowałem się tobą przez tyle lat. Byłem twoim lekarzem i przyjacielem. Teraz więc mnie nie opuszczaj! Ty jesteś Shūsaku! Nigdy nie przegrałeś i nikt nigdy ci nie dorównał, a w tej partii na razie mamy przewagę. Będziemy w mieście szybciej niż oni! Wiesz o tym.

– Ty będziesz wcześniej niż oni. Ja kończę wędrówkę w tym miejscu. Zanim ułożę nowe jōseki, ty będziesz daleko stąd, a ci, którzy nas zdradzili na dworze i idą naszym śladem, już tu przybędą; wtedy wyjdę naprzeciw przeznaczeniu.

– Szogun został wprowadzony w błąd! – Meiji po raz pierwszy dał się ponieść wzburzeniu. – Znajdziemy sposób, aby ujawnić prawdę!

– Dobrze wiesz, że to niemożliwe – tłumaczył cierpliwie Torajirō. – Nawet jeśli jakimś cudem uda nam się przechytrzyć jego otoczenie i dotrzeć doń, pozycja nie pozwoli mu na zmianę rozkazu i okrycie się hańbą pomyłki. – Wciąż wpatrywał się w stracha, jakby próbował poznać jego historię. Ani na moment nie podniósł głosu. Jego oddech wciąż był spokojny i równy. – Rozkazuję ci ruszyć natychmiast do Chofudō – rzekł zdecydowanie. – Nie sprzeciwiaj mi się. Wyjmij z sakwy goban oraz kamienie i zostaw je. Resztę zabierz. Taka jest moja wola.

Nastała długa cisza. Shūsaku dopiero teraz usiadł na trawie.

– Kiedy byłem dzieckiem – odezwał się po dłuższej chwili – często śniła mi się słona zieleń traw hakone. Nie wiem dlaczego. Nie umiałem tego zrozumieć. Sen wracał, był jasny i czysty. Rozumiałem wszystko, co w nim widziałem, nie rozumiałem tylko… dlaczego?

Przeniósł wzrok na stracha na wróble.

– Chcę tu zostać, Meiji, ale tobie nie zostało już wiele czasu, więc musisz się śpieszyć.150 lat później, Warszawa,

noc, mail od Ischiro

Hubert Wanat po raz piąty przeczytał maila. Wreszcie zamknął wolno oczy i zamarł w fotelu, jakby ktoś go zaczarował.

– Mój Boże… – jęknął tak cicho, że gdyby ktoś teraz stał nie dalej niż metr od niego, z pewnością nie usłyszałby nawet sylaby.

Jeszcze przez kilka sekund tkwił w bezruchu, wreszcie sięgnął po telefon i szybko wystukał numer.

– Co jest?… – Zaspany głos po drugiej stronie zabrzmiał jak jeszcze jedno chrapnięcie.

– Hubert.

– Słyszę. Jest druga w nocy, odbiło ci?

– Rysiu! Nie rozłączaj się! Mam to! Cholera, naprawdę to mam!

– Co masz?

– Mam rację! To znaczy… no, nie tak. Ale moja teza jest prawdziwa! On nie umarł na cholerę… Nie wiem, jak pozostali, ale nie on. Zabili go! Rozumiesz?! Oni naprawdę go zabili! Mam Księgę Bhattaraiego, Ischiro właśnie przysłał mi mailem kartę z grudnia! Ajaya wyraźnie opisuje swoje spotkanie z Shūsaku trzy miesiące po tym, jak… rzekomo zmarł podczas epidemii. To, co jest w rocznikach, to jedna wielka ściema. Ukrywali jego śmierć, bo mordercą był ktoś cholernie potężny, najprawdopodobniej z domu Inoue, być może sam Gennan'inseki!

– Czyś ty zidiociał! Oskarżasz jednego z największych graczy o morderstwo na młodszym przeciwniku, na dodatek piętnaście lat po pojedynku w Osace?! Pomijając, że to szaleństwo, wszystko nie trzyma się kupy! – Głos w słuchawce był szczerze oburzony. – Co jest dokładnie w liście od Ischiro?

– Opis piątego dnia Diwali z 1862 roku. Bhattarai poświęca niemal tysiąc znaków na opis, jak Shūsaku analizuje partię z Wazo Oshirim – swoim najlepszym uczniem – którą zakończył dwa dni wcześniej! Rozumiesz?! Dostałem właśnie zapis „nieistniejącej” partii Shūsaku. Jest genialna. Nie ma szansy na fałszerstwo.

– Bhattarai był znany z uczciwości i honoru, z pewnością nie pozwoliłby sobie nawet na najdrobniejszą nieścisłość, nie mówiąc o kłamstwie, a już szczególnie nie w sprawie swojego nauczyciela, ale skąd wiadomo, że to ktoś inny nie sfałszował jego Księgi? Większość dokumentu uznano za zaginioną lub zniszczoną, a Ischiro nagle znajduje brakujące fragmenty, i to z nieznaną partią Shūsaku?! Wyciągasz zbyt pochopne wnioski. Wiele miesięcy potrwa udowodnienie tej teorii. – Głos w słuchawce przybrał analityczny, wyważony ton.

– Wiesz dobrze, Rysiu, że na świecie istnieje ledwie garstka ludzi, która jest w stanie sensownie zanalizować partie Shūsaku, a co dopiero wymyślić taką rozgrywkę od nowa! – Hubert Wanat mówił z pasją i przekonaniem graniczącym z pewnością. – To w dzisiejszych czasach niemożliwe. Może w dziewiętnastym wieku byłby do tego zdolny Showa Ito, może Josaku Hon'inbō, ale nawet oni mogliby takim fałszerstwem mydlić oczy nie dłużej niż… kilka miesięcy, a potem prędzej czy później zorientowano by się, że to nie oryginał. Na tym właśnie polegał geniusz Shūsaku. Nikt nie był i z pewnością nie jest w stanie podrobić jego stylu. Dlatego dowód z Księgi jest niepodważalny!

– Jeśli nawet partia opisana przez Bhattaraiego byłaby prawdziwa, mamy na razie tylko dowód na to, że w listopadzie 1962 roku Shūsaku żył. Ale na nic innego.

– A sfałszowanie roczników z pałacu szoguna, gdzie wyraźnie jest napisane, że Shūsaku i jego uczniowie zmarli na cholerę trzeciego września?! To chyba niezbity dowód na to, że ktoś dopuścił się czegoś właściwie niemożliwego w tamtych czasach – Hubert zaczął mimowolnie podnosić głos. – Jak bardzo musiało komuś zależeć, aby ukryć morderstwo dokonane na największym graczu w historii, i jak bardzo musiałby być to wpływowy człowiek, skoro wpis dotrwał do dzisiaj i przez sto pięćdziesiąt lat nikt go nie podważył! Nie rozumiesz, że musiał być w to zamieszany sam szogun?!

– Ale na pewno nie Gennan'inseki, którego – założywszy sobie klapki na oczach po mailu od Ischiro – właśnie oskarżyłeś o morderstwo.

– A dlaczego by nie? Nienawidził Shūsaku od lat. Wielokrotnie atakował całą szkołę Hon'inbō, próbując skompromitować ją na dworze szoguna, a nawet wśród ludzi cesarza. Był niebezpieczny, porywczy i zdolny do takiej zemsty, o czym wie każdy badacz z tobą włącznie.

– Ochłoń… – Głos w słuchawce głęboko westchnął. – Ktoś ci rzucił skrawek materiału, którego szukałeś od kilku lat, i zaczynasz popełniać proste błędy. Jesteś świetnym goistą, zdolnym historykiem. Badasz życie Shūsaku od pięciu lat…

– Od sześciu – poprawił uprzejmie Hubert.

– Tym gorzej w świetle tego, co słyszę. Jeszcze raz więc apeluję, abyś ochłonął. Zamknij komputer, zjedz kanapkę, pogadaj z Radkiem o dupie Maryni, a rano wstań i zabaw się w taką grę: „najpierw myślę, a później dopiero coś mówię”, okej?

– Jesteś zły, że nie ty to odkryłeś?

– Nie. Jestem zdegustowany, bo gadasz głupoty. Gennan'inseki nie mógł brać udziału w zamordowaniu Shūsaku, bo zmarł w 1859 roku! Historyk, który marnuje życie na badanie historii Go, powinien, do cholery, takie rzeczy wiedzieć!

– O kur… – Hubert zacisnął ze złości zęby.

– Zeszła ci trochę gorączka? – upewnił się Ryszard.

Wanat przez chwilę jeszcze milczał wściekły na siebie za tak podstawowy błąd.

– Mogę iść już spać? – spytał nieśmiało jego rozmówca.

– W ogóle cię to nie bierze? – warknął niecierpliwie Hubert. – Przecież ty, ja i Ischiro szukaliśmy tego dowodu od lat!

– Właśnie dlatego chcę do sprawy podejść analitycznie i spokojnie. Chcę to uważnie przeczytać, przespać się z tym. Chcę zanalizować każdą literę z tego dziennika, a potem zadzwonić do Japonii, aby mi Ischiro łaskawie wytłumaczył, skąd wytrzasnął po pięciu latach poszukiwań fragment zaginionego dziennika Bhattaraiego!

– Nie zasnę dzisiaj!

– Hubert! Jeśli masz rację i rzeczywiście Shūsaku został zamordowany, a nie zmarł na cholerę w Edo, to i tak jego zabójca nie żyje od co najmniej stu lat. Nie musimy się śpieszyć. I raczej nie dzwoń na policję. Dziewięćdziesiąt procent ludzi na świecie ma w dupie przyczynę śmierci Shūsaku. Wiesz dlaczego? Bo nie mają pojęcia, kto to w ogóle był. To ważne dla Japończyków, Koreańczyków i Chinoli zainteresowanych Go oraz dla garstki takich świrów jak my. Reszta to olewa. Shūsaku żył sto pięćdziesiąt lat temu i był bogiem tylko dla nas. Jeśli nawet udowodnimy, że było, jak mówisz, i powiedzmy, że w którymś momencie dojdziemy, kto zamordował mistrza, nie powiedzą o tym nawet w dzienniku telewizyjnym, bo dla naszych rodaków znacznie ważniejsze będzie, czy benzyna zdrożała, kiedy skończy się kryzys i kto kogo pokochał w tysięcznym odcinku M jak miłość. W takim świecie żyjemy. Więc mówię po raz trzeci – ochłoń. Jutro przyjadę i pogadamy na poważnie.

– Nie wierzysz w to, co znalazł Ischiro… – jęknął zrezygnowany Hubert.

– Nie wiem, czy wierzę. Przez te wszystkie lata sporo już tu i w Japonii znaleźliśmy dokumentów, teoretycznych dowodów… i wiesz, gdzie większość skończyła. Na śmietniku. Jak pamiętasz, jeden z pracowników Ischiro twierdził trzy lata temu, że znalazł należący do Shūsaku bornitowy goban z Tonoury, i co?

– Goban można sfałszować, to tylko tablica do gry. Partię geniusza trochę trudniej.

– Dlatego traktuję sprawę poważnie, ale zanim dostanę palpitacji serca tak jak ty, najpierw upewnię się, jaką naprawdę wartość ma mail Ischiro. Co tam u Radka?

– Śpi.

– To ty też idź spać. Na jego miejscu dawno już bym stracił do ciebie cierpliwość.

– Co ty możesz o tym wiedzieć? Jesteś rozwodnikiem, a ze swoją córką widujesz się raz w tygodniu.

– To nie było miłe…

– Przepraszam – zreflektował się Hubert. – Nie chciałem. To przez tego maila.

– Wybaczone. Idź spać.

– Mój facet naprawdę rozumie, kim jestem i co robię. – Hubert jakby po raz kolejny nie usłyszał rady kolegi. – Wiesz dobrze, że jesteśmy z Radkiem od czterech lat i jest okej. Nie mamy kłopotów. Czasem życie gejów jest prostsze, choć na pierwszy rzut oka wydaje się inaczej. On nawet nie umie grać w Go. Wiele razy prosiłem, aby chociaż nauczył się zasad, ale nie dało się. I wiesz co? Niczego to nie zmienia. On wykłada sobie swoją socjologię na uniwerku, a ja grzebię w najstarszej grze świata. Gdybym go teraz obudził, pewnie ucieszyłby się z mojego sukcesu bardziej niż ty. Koniec wykładu.

Głos w słuchawce z wyrozumiałością zniósł kolejny wybuch frustracji Wanata.

– Odkładam słuchawkę, Hubert. Wpadnij jutro z wydrukiem do klubu.

– Nie do klubu. Spotkajmy się u ciebie w biurze.

– Brzmi sensownie. Jedenasta?

– Pasuje.

– Teraz zaśniesz?

– Będę w formie, nie musisz się o mnie martwić.

– Nie martwię się o ciebie, tylko o siebie. Szkoda mi czasu na takie chrzany jak ta teoria o Gennan'insekim. Masz mieć świeży umysł i gadać do rzeczy!

Rozłączył się.

Hubert zerknął w głąb mieszkania. Ze swojej pracowni miał dobry widok na łóżko, w którym spał Radek. Wyglądało na to, że nawet na chwilę się nie obudził.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: