Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Sztuka wojenna w średniowieczu. Tom III - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 stycznia 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sztuka wojenna w średniowieczu. Tom III - ebook

Autor, wybitny brytyjski historyk opisał w tej książce z niezwykłą dokładnością rozwój sztuki wojennej w średniowieczu.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65855-92-3
Rozmiar pliku: 3,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I POCZĄTEK WOJNY STULETNIEJ – ARMIE EDWARDA III

Przekonaliśmy się, że rezultat trwającej niemal nieprzerwanie przez trzydzieści lat wojny pomiędzy Anglią a Szkocją, która rozpoczęła się pod Dunbar i ciągnęła się aż do Halidon Hill, gruntownie zmodyfikował zwyczajową taktykę angielskich armii. Wyciągnąwszy wnioski z wydarzeń pod Falkirk i Bannockburn, porzuciły stare przekonanie, że bitwy wygrywa się jedynie poprzez szarżę zbrojnych kawalerzystów. Przekonano się, że sukces zależy w o wiele większym stopniu od rozsądnego wykorzystania łuczników. Jednakże łucznicy nie mogli doprowadzić do rozstrzygnięcia o własnych siłach; mogli zostać odparci (jak pod Bannockburn) przez szarżę konnicy, chyba że mieli odpowiednie wsparcie. W bitwie ofensywnej wsparcie mogli stanowić kawalerzyści (jak pod Falkirk). W bitwie obronnej spieszeni ludzie zawsze będą bardziej użyteczni, ponieważ cała historia pokazuje, że kawaleria nie może łatwo bronić pozycji: kiedy tkwi w miejscu, traci impet, który jest jej siłą. Jeśli armia musi przejść do defensywy z powodu swej słabości, powinna spieszyć większość swych jeźdźców.

Przekonamy się, że Edward III był bardzo kompetentnym taktykiem, lecz niezwykle nieumiejętnym strategiem. On sam oraz zawodowi żołnierze wychowani na doświadczeniach długiej wojny szkockiej zastosowali wypływające z niej wnioski w nowych zmaganiach, toczonych na większą skalę i w zupełnie innych warunkach. Sposób, w jaki zostały zastosowane, był znakomity, a rezultaty okazały się tak pomyślne, że na następne półtora wieku taktyka angielskich armii nabrała stereotypowego charakteru.

Anglia miała się teraz zaangażować w wojnę z mocarstwem, które przewyższało ją pod względem siły militarnej w takim samym stopniu, w jakim ona sama przewyższała Szkocję. Tak jak Anglia górowała nad królestwem zza rzeki Tweed rozmiarem swych wojsk, a zwłaszcza liczbą ciężkich kawalerzystów, jaką mogła wystawić w polu, tak też i sama ustępowała Francji pod tym względem. Dla Edwarda III stawienie czoła Francuzom w otwartym polu, kopia przeciwko kopii, było równie nierealne jak wystawienie rycerza przeciwko rycerzowi pod Falkirk lub Bannockburn dla Wallace’a i Bruce’a. Ze względu na beznadziejną słabość liczebną swej konnicy Edward musiał obmyślić sposób zneutralizowania przewagi Francuzów pod tym względem. Postanowił dostosować taktykę, którą niedawno opracowano w trakcie kampanii szkockich, do wojny na kontynencie – toczyć bitwy obronne na dobrych pozycjach i trzymać jeźdźców na dystans za pomocą stabilnej i niezłomnej linii piechurów. Miał jednak jeden atut, którego Bruce nigdy nie posiadał – mógł korzystać z usług bardzo licznych i skutecznych łuczników, którzy dalece przewyższali wszystkich ówczesnych kontynentalnych żołnierzy uzbrojonych w bronie miotające. Siła i elastyczność tej broni była wówczas znana każdemu angielskiemu dowódcy, lecz kompletnie nie zdawano sobie z tego sprawy za morzem, ponieważ jej rozwój nastąpił już po ostatnich kontynentalnych kampaniach Plantagenetów w XIII wieku.

Wielki eksperyment Edwarda, przeprowadzony po raz pierwszy pod Crécy, polegał na zastosowaniu taktyki spod Dupplin i Halidon Hill, która sprawdziła się tak dobrze w walce z masami pieszych włóczników, przeciwko masom kawalerii. We Francji owe absurdalne wynaturzenia sztuki wojennej, które kryły się pod nazwą rycerskości, były bardziej wszechwładne niż w jakimkolwiek innym kraju Europy. Siłę armii Filipa i Jana Walezjuszów stanowiła zapalczywa i niezdyscyplinowana noblesse, która uważała się za najskuteczniejszą siłę zbrojną na świecie, lecz w rzeczywistości nie różniła się zbytnio od uzbrojonego motłochu. Francuska arystokracja uważała system, który odtwarzał wyróżniki feudalnego społeczeństwa na polu bitwy, za idealną formę organizacji wojennej. Francuski rycerz sądził, że skoro stał nieporównywalnie wyżej niż jakikolwiek chłop w hierarchii społecznej, musiał go również w takiej samej mierze przewyższać pod względem wartości bojowej. Był zatem skłonny nie tylko do pogardzania wszelkiego rodzaju piechotą, ale również do uznawania jej występowania na polu bitwy przeciwko niemu za obelgę wobec jego dumy klasowej.

Kilka lat wcześniej wiara francuskiej szlachty we własne siły została chwilowo zachwiana przez wynik bitwy pod Courtrai (1302). Należy poświęcić parę słów temu słynnemu starciu. Jego szczegóły są niezwykle podobne do tych spod Bannockburn, co uderzyło zarówno Bakera ze Swinbrook, jak i autora Scalachronica, sir Jana Graya – dwóch najinteligentniejszych obserwatorów następnego pokolenia. Król francuski Filip uwięził Gwidona, hrabiego Flandrii, i proklamował aneksję jego hrabstwa do domeny królewskiej za zdradę. Obsadził kilka flamandzkich miast i wyznaczył francuskich urzędników do zarządzania krajem. Pomylił się jednak w ocenie lojalności Flamandów wobec ich uwięzionego pana. W maju 1302 roku w północnej Flandrii wybuchło powszechne powstanie i w ciągu kilku dni Francuzi utracili wszystko z wyjątkiem miast Gandawy i Cassel oraz cytadeli w Courtrai. Filip powierzył zadanie stłumienia rebelii swemu krewnemu i szwagrowi, Robertowi, hrabiemu Artois, wyniosłemu i wojowniczemu księciu o niewielkich zdolnościach. Został postawiony na czele feudalnego pospolitego ruszenia z całej północnej Francji oraz oddziałów najemnych genueńskich kuszników i baskijskich oraz gaskońskich oszczepników (bidets), nie wspominając o innych piechurach o mniejszej renomie. Wielu panów z Niderlandów, Hainault, Brabancji i Luksemburga udzieliło mu pomocy. Jego armia była duża, choć nie mogła liczyć 7500 konnych i 40 tys. pieszych, o których piszą ówcześni kronikarze. Niewątpliwie sądzono, że w zupełności wystarczy do stłumienia powstania, tym bardziej że znaczna część flamandzkiej noblesse była obojętna wobec sprawy niepodległości, a niektórzy (tzw. Leliards) opowiedzieli się po stronie Francuzów. Dokładnie to samo wydarzyło się w Szkocji w okresie bitwy pod Falkirk: armia powstańcza odczuwała wielki brak odpowiedniego kontyngentu kawalerii. Siły prowadzone przez Gwidona z Namur, młodszego syna uwięzionego hrabiego, i jego kuzyna Wilhelma z Juliers stanowiły w zasadzie piesze pospolite ruszenie mieszczan i chłopów z rycerzami wystarczającymi jedynie do pełnienia funkcji sztabowych przy dowódcach. Francuscy obserwatorzy uznali ich opór za bezczelność, a flamandzcy za desperacki przejaw lekkomyślnego patriotyzmu.

Kiedy Robert z Artois przekroczył granicę (2 lipca), armia flamandzka przerwała oblężenie Cassel, pod którym się znajdowała, i wycofała się na wybraną pozycję przed Courtrai, którego zamek znajdował się w bardzo trudnej sytuacji – garnizon był na skraju kapitulacji. Bitwa, do której doszło, była jednym z tych przypadków, kiedy odsiecz usiłuje odepchnąć armię osłaniającą oblężenie. Jest zatem dokładną odpowiedniczką Bannockburn. Ponadto, tak jak w przypadku szkockiego starcia, siła armii powstańczej wynikała z zajęcia przez nią pozycji, która była dobrze osłonięta bagnem i strumieniami. Groeninghebeke (podobnie jak Bannock) był bardzo małym ciekiem wodnym, który łączył się z rzeką Lys w odległości 1,61 km poniżej Courtrai, pośród bagien i stawów. Flamandowie zajęli pozycję za nim, w poprzek gościńca Menin-Courtrai, z lewym skrzydłem osłoniętym przez Lys i franciszkański klasztor a prawym przez bagniste łąki i rów biegnący do fosy miejskiej. Podobno wykopali trous-de-loup przed swą linią, tak jak Bruce przygotował swe „wilcze doły” pod Bannockburn. Pozycja była dobra sama w sobie, lecz gdyby armia została pobita, stanowiłaby śmiertelną pułapkę, ponieważ znajdowała się za nią cytadela w Courtrai (nadal kontrolowana przez Francuzów) oraz jedynie dwa mosty prowadzące do miasta przez szeroką fosę (Hoegen Viver), która je otaczała. W razie klęski Flamandowie nie mieliby żadnej drogi odwrotu z wyjątkiem pary wąskich przesmyków. Wszyscy zdawali sobie z tego sprawę, a ich dowódcy dali im do zrozumienia, że jeśli podadzą tyły będą skazani na zagładę.

Armia flamandzka zajęła pozycję za Groeninghebeke w jednej zwartej falandze – najwyraźniej jej front miał ok. 914 metrów długości, a ponieważ kronikarze uwypuklają głębokość szyku, sugeruje to, że owa masa liczyła co najmniej dziesięć tysięcy ludzi. Oprócz tego za centrum znajdowała się jeszcze niewielka rezerwa pod komendą rycerza Jana van Renesse’a, a kontyngent z Ypres w sile 1200 ludzi blokował wyjścia z zamku, aby uniemożliwić garnizonowi urządzenie wypadu i uderzenie na armię od tyłu w trakcie walki. Flamandowie dysponowali pewną liczbą kuszników, którzy zostali wysunięci do przodu w pobliże brzegu strumienia, lecz większość wojska stanowili piechurzy uzbrojeni w stalowy kapelusz, przeszywanicę i pikę lub słynny „goedendag” – dziwną, ciężką broń złożoną z długiego, przypominającego maczugę drzewca z kolcem wystającym z jego górnej końcówki. Można zobaczyć jej kształt na ilustracji z osobliwej „skrzyni z Courtrai” w New College w Oksfordzie¹, której trzy fragmenty są widoczne na tablicy po stronie 118. Można jej było użyć zarówno do zadawania ciosów na podobieństwo maczugi, jak i rzucać podobnie jak włócznią.

Zbliżywszy się do armii flamandzkiej, Robert z Artois na pewien czas się zatrzymał, aby zorientować się w sytuacji. Podobno niektórzy z jego doradców namawiali go, żeby zostawił nieprzyjaciela w spokoju i pomaszerował na Gandawę inną drogą, co zmusiłoby Flamandów do opuszczenia swej pozycji i ruszenia za nim. Przepełniony feudalną wzgardą dla piechoty, postanowił jednak przypuścić frontalny atak: miał podobno powiedzieć, że „stu konnych jest wartych tyle, co tysiąc pieszych”² i uznał, iż Groeninghebeke nie stanowi na tyle dużej przeszkody, aby uniemożliwić szarżę kawalerii.

Początkowo wysłał swe lekkie oddziały, głównie genueńskich kuszników, którzy posunęli się do zachodniego brzegu strumienia i zaczęli ostrzeliwać flamandzkich kuszników po drugiej stronie wody. Po długiej wymianie pocisków Flamandowie ustąpili i wycofali się, odsłaniając front swej falangi, która znajdowała się na tyle blisko za nimi, że była narażona na ostrzał nieprzyjaciela. Okazał się on tak dotkliwy, że dwaj hrabiowie kazali swym ludziom przesunąć się kilkadziesiąt metrów do tyłu, aby znaleźć się poza zasięgiem. Manewr ten, który był trudny do przeprowadzenia dla niewyszkolonych żołnierzy, zakończył się powodzeniem, co dobrze świadczy o stabilności Flamandów.

Widząc, że nieprzyjaciel się wycofuje, Robert z Artois uznał, iż pora ruszyć do szarży ze swoją kawalerią – dziesięcioma ciężkimi szwadronami zbrojnych w trzech liniach. Polecił lekkiej piechocie, aby niezwłocznie zeszła z drogi i posłał swą awangardę na nieprzyjaciela. Tak jak później pod Crécy, nacierający rycerze zmieszali się z wycofującymi się kusznikami, stratowali część z nich i dotarli do potoku w wielkim nieładzie. Wjechali do niego, lecz przekonali się, że był głębszy i bardziej błotnisty niż się spodziewali, a gdy przeprawili się na drugi brzeg, utknęli na bagnistej łące i w wielu przypadkach zostali uwięzieni w trous-de-loup. Ci, którzy zdołali się przedrzeć, gromadzili się, aby kontynuować szarżę, kiedy ku swemu zaskoczeniu zobaczyli, że cała nieprzyjacielska falanga rusza na nich z opuszczoną bronią. Flamandzcy kapitanowie postanowili przejść do ofensywy, gdy rycerze pogrążyli się w zamieszaniu i stracili swój impet – czy Bruce wiedział o tym manewrze, kiedy uczynił dokładnie to samo pod Bannockburn? Dwie linie zetknęły się ze sobą – jedna nacierała w porządku równym frontem, a druga składała się z szeregu grup jeźdźców przedzielonych lukami i nie tworzących żadnego szyku. Ku ich ogromnej wściekłości i zaskoczeniu, cała awangarda Francuzów została odepchnięta do tyłu w kierunku Groeninghebeke. Robert z Artois niezwłocznie poprowadził naprzód swą główną batalię, aby wspomóc załamujące się szwadrony z pierwszej linii; przekroczyli strumień i bagno napotykając na te same utrudnienia, co ich poprzednicy i pojawili się w wielkim nieładzie w samą porę, aby zapobiec eksterminacji swych towarzyszy. Ich grupy powoli posuwały się naprzód w kierunku Flamandów, tnąc i rąbiąc piki oraz desperacko usiłując się przebić. Tylko w jednym miejscu w środku linii przeciwnik na chwilę ustąpił, lecz Van Renesse zakończył rozgrywkę na tym odcinku sprowadzając rezerwę pikinierów w celu wypełnienia luki. W końcu, tak jak pod Bannockburn, jeźdźcy zostali pobici – ich wierzchowce otrzymały setki dźgnięć w jelita, a jeźdźcy zostali uderzeni w głowę, zanim zdążyli wstać. Głowa samego Roberta z Artois została rozpłatana, kiedy usiłował uklęknąć, wołając jak się nazywa i prosząc o pardon. Jego zabójca powiedział: „Nie rozumiemy po francusku” – wydano zakaz oszczędzania nieprzyjaciół noszących rycerskie ostrogi. W końcu walcząca masa jeźdźców została zepchnięta do Groeninghebeke, gdzie wielu z nich zginęło. Trzecia linia Francuzów i piechota opuściły pole bitwy, nie ponawiając ataku. Bezowocny wypad garnizonu zamku Courtrai został już odparty przez ludzi z Ypres, których pozostawiono w celu blokowania wyjścia.

Kiedy Flamandowie ogołocili zabitych i wyłowili topielców z Groeninghebeke, zidentyfikowali 63 hrabiów, baronów i dowódców chorągwi, w tym samego Roberta z Artois, hrabiów Eu, Tancarville, Dammartin, Aumâle i Grandpré, Gotfryda z Aerschot, wuja księcia Brabancji, Jana „Sans-Merci”, spadkobiercę hrabiego Hainault, Thierry’ego, syna księcia Lotaryngii, Raula de Nesle, konetabla Francji, oraz dwóch marszałków, Jana de Trie i Gwidona de Nesle. Siedemset par złotych ostróg rycerskich zostało zdartych z pięt poległych i zawieszonych jako wotum dziękczynne za zwycięstwo w kościele w Courtrai.

Nie ulega wątpliwości, że Robert z Artois stracił swe życie i armię, ponieważ uparł się zaatakować nieprzyjaciela zajmującego wąską pozycję, z dobrze osłoniętymi flankami i przednią linią obrony w postaci strumienia i bagna. Równie oczywiste jest to, że skala klęski wynikała z kontrataku Flamandów na nieprzyjaciela, który właśnie pokonał niebezpieczną przeszkodę w nieładzie i nie zdążył się jeszcze zgromadzić w celu wznowienia natarcia. Gdyby francuska awangarda miała czas i miejsce na zgromadzenie się do nowej szarży, a Flamandowie nie wykonali żadnego ruchu, wynik mógłby być inny. Jednakże rycerze nie mieli ani czasu, ani miejsca, gdyż Flamandowie uderzyli na nich zanim zdążyli się pozbierać i nie zostawili im żadnego otwartego terenu, na którym mogliby się przegrupować lub nabrać impetu do drugiego natarcia. Francuzi nie mogli się również wycofać, aby się przegrupować, ponieważ bagno i strumień znajdowały się tuż za nimi. Gdyby Wilhelm i Gwidon pozostali na swej pierwotnej pozycji i nie zaatakowali, wynik bitwy mógłby przypominać bardziej Cortenuovę³ niż Bannockburn. Dlatego też Courtrai jest bardzo ważnym starciem, pokazującym że piechota z osłoniętymi flankami może nie tylko oprzeć się konnicy, ale również ją odrzucić, pod warunkiem że wroga kawaleria nie współdziała z piechotą uzbrojoną w bronie miotające. Ogrom klęski wynikał (jak pod Bannockburn) z bagiennych przeszkód na tyłach pokonanej armii.

Wynik bitwy zaszokował i zaintrygował ówczesnych obserwatorów należących do kasty rycerskiej, nie tylko we Francji, lecz (jak pokazują kroniki) w całej Europie Zachodniej. W ciągu następnych kilku lat pojawiła się cała garść legend usiłujących go wytłumaczyć. Zostały one starannie zebrane przez profesora Pirenne’a w błyskotliwym pamflecie⁴. Niektórzy francuscy pisarze wysunęli oskarżenia o zdradę – tchórzliwość rezerwy i genueńskiej piechoty. Inni oskarżyli Flamandów o nierycerskie postępowanie – najbardziej absurdalna jest opowieść Guiarta, który wplata w starcie idiotyczny epizod. Flamandowie wołają do Francuzów, żeby dali im więcej miejsca do uczciwej walki, a gdy prości rycerze cofają się o wiele metrów, aby wyświadczyć im przysługę, nagle uderzają na nich od tyłu, kiedy są odwróceni plecami. Według innej wersji w ogóle nie doszło do walki; szarżujący rycerze wjechali w głębokie bagno i zanurzyli się w nim do połowy – wówczas Flamandowie zeszli na dół i wymordowali ich, gdy siedzieli bezradni na swych zatopionych rumakach. Trzecia głosi, że przed linią Flamandów nie było trous-de-loup, lecz olbrzymi rów, wykopany i przykryty płotkami i trawą, do którego awangarda Francuzów nieświadomie wpadła i została unicestwiona. Czwarta utrzymuje, że błędnie zinterpretowano sygnały dawane przez garnizon zamku, co doprowadziło do obrania absurdalnej linii natarcia. W końcu wszystko to przerodziło się w wersję, która zrzucała całą winę na nieopatrzność Roberta z Artois, przypisywała wielkie znaczenie trous-de-loup, lecz uczyniła wpadnięcie rycerzy do Groeninghebeke głównym epizodem bitwy, podczas gdy w rzeczywistości było to jedynie katastrofalne następstwo ich porażki po drugiej stronie wody. Morał, że na pewnym terenie, w pewnych warunkach i przy stosowaniu pewnej taktyki piechota może pokonać kawalerię, został przemilczany i zignorowany⁵.

Francuska noblesse pocieszała się wnioskiem, że to bagno, a nie flamandzka piechota, wygrało bitwę: w przekonaniu tym utwierdził ją wynik dwóch krwawych starć pod Mons-en-Pevèle (1304) i Cassel (1328). Uważano, że los, który stał się wówczas udziałem dzielnych mieszczan z Flandrii, jest typowy dla każdego piechura, który ośmiela się stawić czoło rycerstwu najbardziej wojowniczej arystokracji świata chrześcijańskiego. Pycha poprzedza upadek i francuscy możni mieli się teraz zetknąć z piechotą stosującą nową taktykę, odznaczającą się jakością, której istnienia nie podejrzewali.

Angielski łucznik miał teraz stawić czoło tym aroganckim kawalerzystom, królewskim najemnikom i nieuporządkowanej milicji francuskich komun w długich zmaganiach, które toczyły się od 1337 do 1396 roku. Ludzie, których Edward III poprowadził za morze, nie stanowili porywczego i zróżnicowanego pospolitego ruszenia hrabstw, które walczyło pod Bannockburn. Na początku wojny angielskie armie były powoływane w całości przez komisje zaciągu, pod którymi wyznaczeni komisarze wybierali z każdego hrabstwa określoną liczbę (zazwyczaj bardzo skromną) doborowych zbrojnych, łuczników i innych piechurów.

Nie nastały jeszcze czasy (choć były już blisko), kiedy cała piechota armii angielskiej, z wyjątkiem gaskońskich, walijskich lub irlandzkich oddziałów pomocniczych, była uzbrojona w łuk. Od czasu bitwy pod Bannockburn przeprowadzono wiele eksperymentów z łączeniem rodzajów broni. Pewnego razu (1322), najwyraźniej w wyniku idiotycznie błędnej interpretacji znaczenia swej wielkiej klęski w Szkocji, Edward II zwerbował armię, w której domagano się jedynie włóczników, wzgardziwszy łukiem. Zdolniejsi ludzie przeprowadzili inny eksperyment, rozwijając konną piechotę (hobilarzy), która byłaby w stanie poradzić sobie z najazdami Szkotów dotrzymując kroku kawalerii i zsiadając z koni po dogonieniu nieprzyjaciela i nawiązaniu z nim walki. Hobilar był włócznikiem; nie minęło jednak dużo czasu, a ten sam pomysł został zastosowany w odniesieniu do łuczników. Tropienie nieuchwytnych Szkotów ze spieszonymi siłami nie miało sensu, lecz piechota na dowolnego rodzaju szkapach mogła ich znaleźć, a jeśli włócznicy, to dlaczego nie łucznicy? W 1337 roku w niewielkiej armii, z którą hrabiowie Salisbury i Gloucester najechali na Lothian, znajdowało się niemal dwa tysiące z nich – o wiele więcej niż pieszych łuczników. Najwyraźniej uważano jednak, że ta innowacja ma zastosowanie wyłącznie w kampaniach szkockich i w pierwszych armiach, które Edward III poprowadził na wojnę z Francją, owi konni łucznicy byli nieliczni albo nie występowali w ogóle. Nawet w trakcie oblężenia Calais w 1347 roku zaledwie jedna czwarta królewskich łuczników posiadała konie: otrzymywali sześć pensów dziennie, zamiast normalnej stawki w wysokości trzech pensów pobieranej przez ich pieszych kompanów⁶.

To dość zaskakujące, że zrozumienie oczywistego morału bitew pod Dupplin i Halidon zajęło tak dużo czasu, iż w niektórych wczesnych armiach Edwarda III z okresu wojny stuletniej łucznicy stanowili jedynie połowę piechoty⁷. Jednakże proporcja ta stopniowo wzrastała w miarę upływu wojny; pod jej koniec angielskie kontyngenty zazwyczaj składały się wyłącznie ze zbrojnych i łuczników.

Spośród ludzi zwerbowanych przez komisje zaciągu znaczną grupę stanowili niewątpliwie ochotnicy, którzy dobrowolnie zgłosili się do służby. Ci, którzy byli niezdolni lub niechętni, otrzymali pozwolenie na wystawienie zastępców na zasadzie tarczowego, płacąc w zamian rozsądną sumę pieniędzy⁸. Komisarze mieli osobiście dopilnować, aby zastępca nie był bezdomnym ani próżniakiem, lecz kompetentnym i odpowiednim przedstawicielem człowieka, który został w domu. Nie ulega jednak wątpliwości, że metody sir Jana Falstaffa były znane w XIV wieku, ponieważ często pojawiają się skargi na rodzaj rekrutów, jakich dostarczano. W armii, która walczyła pod Halidon Hill, znajdowali się kryminaliści i kłusownicy, którzy poprosili o ułaskawienie. Dokonania angielskich armii są jednak najlepszym świadectwem charakteru ludzi, którzy w nich służyli.

W miarę jak mijały kolejne lata zmagań z Francją, król coraz częściej rezygnował ze zwyczaju gromadzenia sił narodowych przez komisje zaciągu i wracał do systemu, który przyjął jego dziadek, gdy gromadził kawalerię na potrzeby swych wojen z Walią, Francją i Szkocją – zawierania kontraktów ze swymi baronami i rycerzami w celu powołania ludzi do długiej służby. Jak przekonaliśmy się w poprzednim rozdziale, Edward I stosował to jedynie w odniesieniu do kawalerii, uzupełniając niezbyt ochocze zaciągi feudalne dużymi szwadronami konnych służących „za pobory od króla”⁹. Ponieważ piechota nabrała większego znaczenia niż w czasach jego dziadka, Edward III zastosował w stosunku do niej tę samą regułę. Dostawcy zgodzili się mu dostarczyć nie tylko konnicę, ale również piechotę, a po pewnym czasie okazało się, że ci wszyscy piechurzy są łucznikami. Szeroko rozpowszechniony pod koniec XIII wieku pogląd, że przynajmniej hrabiowie powinni wypełnić swój feudalny obowiązek¹⁰ i służyć bez zapłaty, zanika; wcześniej czy później zaczynają zawierać kontrakty w zamian za wynagrodzenie od króla w nie mniejszym stopniu niż inni ludzie. Po pewnym czasie system „kontraktowy” zaczyna być stosowany nie tylko w odniesieniu do kontyngentów gromadzonych na potrzeby kampanii lub na dłuższy czas, lecz również do innych celów. Dla przykładu, dowódca chorągwi lub rycerz może zostać zakontraktowany do utrzymywania pewnego fortu lub garnizonu na własne ryzyko w zamian za pewne wynagrodzenie i ulgi od swego suwerena. Kontrakt całkowicie wykraczał poza zobowiązania feudalne i nie był z nimi związany; był kwestią czystych negocjacji handlowych. Dostawca nie musiał być nawet wasalem króla: sir Walter Manny, Wolfhard z Ghistelles oraz inni dobrze znani kapitanowie byli cudzoziemcami. Prosty rycerz posiadający jedynie kilka akrów własnej ziemi mógł zawrzeć kontrakt na dostawę setek ludzi, jeśli był popularnym i zdolnym przywódcą, którego imię przyciągało licznych ochotników.

Stosowanie systemu „kontraktowego” wybawiło króla od spięć i pokazów przymusu wynikających z wymuszania poboru prowadzonego przez komisarzy zaciągu. Wszyscy ludzie sprowadzani przez dostawców byli dobrowolnie zwerbowanymi i ochoczymi żołnierzami, służącymi pod rozkazami dowódcy, którego sami wybrali. Przeciętnie byli również skuteczniejsi niż przymuszeni ludzie z hrabstw. Długie trwanie wojny doprowadziło do powstania dużej klasy awanturników, którzy wzięli udział w jednej lub dwóch kampaniach pod przymusem, lecz później zostali przy wojennym rzemiośle z własnego wyboru. Ci zawodowi żołnierze byli równie gotowi do dobicia targu z posiadaczem kontraktu, jak ten drugi do dobicia targu z królem. Tak powstały najemne armie z drugiego okresu wojny, złożone ze śmiałych, pozbawionych skrupułów weteranów, straszliwych dla wrogiej armii, lecz jeszcze straszliwszych (z racji swego zwyczaju fachowej grabieży) dla spokojnych mieszkańców każdego rejonu, przez który przechodzili. Najlepsi żołnierze podczas wojny stawali się najbardziej niebezpieczną i nieposłuszną grupą w okresie zawieszenia broni lub pokoju, ponieważ nie zamierzali wracać do swych domów i cywilnego życia.

Jako normalny przykład form stosowanych w systemie kontraktowym można podać umowę pomiędzy królem a Tomaszem Hollandem, hrabią Kentu, podpisaną 30 września 1360 roku¹¹.

Hrabia zobowiązuje się do służenia królowi „za zwyczajowe pobory wojenne” przez jeden kwartał; należna suma ma zostać wypłacona z góry, aby zapewnić mu wystarczającą ilość gotówki na zakup wyposażenia dla jego kontyngentu. Ma dostarczyć sześćdziesięciu zbrojnych – dziesięciu rycerzy i jednego dowódcę chorągwi oraz 120 łuczników, przy czym wszyscy mają być wyposażeni w konie. Na uwagę zasługuje duża ilość„włóczni” w stosunku do „łuków” oraz fakt, że wszyscy łucznicy mają się poruszać konno; dzięki zapewnieniu koni nawet dla piechoty angielskie armie mogły się poruszać tak szybko w trakcie późniejszych kampanii francuskich.

W przypadku kontraktów dotyczących sprawowania pieczy nad twierdzami na francuskiej ziemi można zauważyć pewne osobliwe klauzule chroniące zleceniobiorcę. Kiedy sir Jan Chandos zobowiązuje się do obsadzenia zamku, pojawia się zastrzeżenie, że jeśli król albo któryś z jego synów złoży mu wizytę, kasztelan otrzyma dodatek za ich przyjęcie; jeśli jakieś angielskie oddziały przejdą obok i skonsumują zapasy garnizonu, król zobowiązuje się do wypłacenia dodatkowej sumy w charakterze zadośćuczynienia za żywność, którą dostarczy im Chandos. Gubernator musi jednak pokryć zwykłe koszty wojenne z regularnej pensji zagwarantowanej w jego kontrakcie.

W pierwszej fazie wojny stuletniej Edward III swobodnie eksperymentował z systemem traktatów subsydyjnych zawieranych z cudzoziemskimi książętami. Od czasu do czasu przyjmował na swoją służbę wielu niderlandzkich i niemieckich panów, a każdy z nich zobowiązywał się do dostarczenia określonego kontyngentu za ustaloną stawkę. Eksperyment ten okazał się jednak kosztowny i niezadowalający. Suwerenni książęta, służący w charakterze subsydiowanych sojuszników, nie byli tak posłuszni jak narodowe oddziały angielskie lub regularne bandy najemników. Każdy książę lub hrabia kierował się własnym politycznym interesem i nie dbał zbytnio o główną linię polityczną króla Anglii. Przybywali późno, odchodzili wcześnie, intrygowali przeciwko sobie, odstawiali fuszerkę i zawsze głośno domagali się więcej pieniędzy. Edward zbankrutował i nie osiągnął żadnego ze swych celów. Dlatego też po zakończonych sromotną porażką kampaniach 1339 i 1340 roku na zawsze porzucił koncepcję wygrania wojny za pomocą subsydiowanych armii cudzoziemskich i w przyszłości polegał na własnych poddanych oraz bandach doświadczonych najemników, służących na podstawie „kontraktów” pod dowództwem zawodowych oficerów o dużych zdolnościach, z których większość była Anglikami, lecz niektórzy pochodzili z innych krajów.ROZDZIAŁ II DŁUGI ŁUK WE FRANCJI – CRÉCY

Od samego początku wojny stuletniej angielscy łucznicy odgrywali kluczową rolę w bitwie. Do pierwszego starcia doszło, gdy hrabia Derby wylądował we Flandrii w wigilię św. Marcina 1337 roku. Anglicy musieli siłą utorować sobie drogę na brzegu, co uczynili pod osłoną gradu strzał, który całkowicie przepędził flamandzkich kuszników obstawiających keje przystani Cadzand¹². Wówczas, gdy ekspedycja wylądowała, doszło do zaciętej walki na brzegu: hrabia umieścił łuczników na skrzydle, nieco przed swymi zbrojnymi¹³. Bastard Flandrii, który dowodził nieprzyjaciółmi, zaszarżował na Anglików, kiedy byli już sformowani, lecz został kompletnie rozbity, głównie z powodu niepowstrzymanego bocznego ostrzału łuczników, i dostał się do niewoli z większością swych najważniejszych towarzyszy¹⁴.

Kiedy król Edward osobiście przybył do Flandrii w 1339 roku i wezwał na pomoc niemieckich książąt, których subsydiował – margrabiego Brandenburgii, książąt Brabancji, Geldrii i Juliers oraz innych – dowodził największą armią, jaką król Anglii kiedykolwiek wystawił w szyku bojowym na kontynencie. Podobno liczba zbrojnych wynosiła dwanaście tysięcy¹⁵, a flamandzka i brabancka piechota powiększyła armię do niebotycznych rozmiarów. Można by się spodziewać, że mając do dyspozycji takie siły Edward będzie dążył do starcia z nieprzyjacielem za wszelką cenę, nawet pomimo tego, że król francuski Filip zgromadził przeciwko niemu jeszcze większy tłum. Zamierzał jednak stoczyć bitwę obronną i zastosować tę samą taktykę, która sprawdziła się tak dobrze pod Halidon Hill. Armia została ustawiona przed La Flamengerie w trzech liniach. Przednia linia składała się wyłącznie z Anglików i była podzielona na centrum oraz dwa mniejsze oddziały skrzydłowe, czy też échelles, jak nazywa je sam król w swojej relacji z kampanii. W każdym oddziale wszyscy zbrojni zostali spieszeni i sformowani w linię, a łucznicy stanęli na obu ich skrzydłach. Margrabia Brandenburgii i niemieccy książęta tworzyli drugą linię, a kontyngent księcia Brabancji trzecią. Wydaje się, że zgodnie z kontynentalnym zwyczajem rycerze z tych linii dosiadali swych rumaków, ponieważ odnotowano, że wyjechawszy naprzód, aby zlustrować szyk bojowy króla, margrabia i książę Brabancji byli bardzo zdumieni obranym przez niego szykiem, chociaż po oględzinach stwierdzili, iż sformowano go w godny podziwu sposób¹⁶.

Gdyby król Filip wyruszył z Buironfosse i zaatakował armię koalicyjną, doszłoby do bitwy w tym samym stylu, co ta, która miała miejsce siedem lat później pod Crécy, lecz na o wiele większą skalę. Jednakże taktyka Anglików nie została jeszcze wystawiona na próbę – król Francji uszykował swą armię w rozsądnej odległości; okopał się, osłonił swój front zasiekami¹⁷ i nie zgodził się ruszyć naprzód. Chciał zostać zaatakowany w nie mniejszym stopniu niż Edward. Dlatego też nie doszło do generalnej bitwy i obaj przeciwnicy wycofali się do swych baz po wyczerpaniu okolicznych zapasów żywności.

Siedem kolejnych lat charakteryzuje się wyjątkowym brakiem wydarzeń, które byłyby interesujące pod względem taktycznym. Długie spory pomiędzy Francuzami i Anglikami we Flandrii, Bretanii i Akwitanii nie doprowadziły do ani jednego starcia o pierwszorzędnym znaczeniu. Kontynuowano wojnę poprzez szereg najazdów, oblężeń i rycerskich, lecz niefachowych wyczynów zbrojnych, które nie przynosiły żadnych strategicznych rezultatów. Jedyne naprawdę frapujące wydarzenie z tego okresu, bitwa pod Sluys, nie było starciem lądowym, lecz morskim. Walki, które miały miejsce na lądzie, były w większości atakami z zaskoczenia, zasadzkami lub atakami nocnymi, tak jak świetny atak z zaskoczenia hrabiego Derby na Gaskończyków pod Auberoche¹⁸ (11 października 1345) lub zwycięstwo sir Waltera Manny’ego pod Quimperle¹⁹ (czerwiec 1342). Starcie pod Morlaix (29 września 1342) było bardziej zbliżone do regularnej bitwy. Wilhelm Bohun, hrabia Northampton, i Robert z Artois zajęli pozycję obronną pomiędzy lasami i wykopali wilcze doły wzdłuż swego frontu, umieszczając spieszonych zbrojnych za przeszkodami. Kawaleria Karola z Blois wpadła w pułapkę i została bardzo pokiereszowana. Żaden kronikarz nie wspomina jednak o stosowaniu łuków przez Anglików²⁰.

Bitwa pod Crécy, w której nowa taktyka Anglików została po raz pierwsza poddana próbie na dużą skalę, była więc tym bardziej zadziwiająca i istotna. Dopiero po jej stoczeniu zdano sobie sprawę ze znaczenia tego nowego postępu w sztuce wojennej na kontynencie.

Jak mieliśmy już okazję zauważyć, król Edward nie był wielkim strategiem i szczegóły kampanii, która doprowadziła do bitwy pod Crécy, dyskredytują jego dowodzenie tak, jak szczegóły samego starcia stawiają je w korzystnym świetle. Zniesmaczony kilkakrotnymi nieudanymi próbami najechania Francji przy pomocy armii złożonych z niemieckich lub bretońskich oddziałów pomocniczych, 5 lipca 1346 roku wypłynął z Portsmouth na czele wojska złożonego wyłącznie z jego własnych poddanych.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: